Fidata HFU2

by Dawid Grzyb / September 24, 2018

Po dość zaskakującej przygodzie z kablem sieciowym Fidata HFLC, nadszedł czas na przyjrzenie się bliżej najtańszemu produktowi japońskiej firmy. Prawdę napisawszy to kosztuje wręcz podejrzliwie mało w kontekście reszty rodziny. Przed Wami Fidata HFU2. Smacznego!

Wstęp

Przez ostatni rok załoga Fidaty dobitnie udowodniła mi, że, pomimo działania w sektorze audio od niedawna, są to ludzie pełni pasji, z potężnym zapleczem technicznym, umiejętnościami i ponad wszystko wiedzą, co z tym wszystkim zrobić. Niezależnie od typu, produkty Fiday są wykonane po mistrzowsku, bez zadęcia czy przesady, subiektywnie prezentują się smakowicie i każdy jeden po prostu robi robotę kolokwialnie pisząc. O ile japoński serwer/streamer Fidata HFAS1-XS20U i jego poprzednik przetestowany rok wcześniej – model HFAS1-S10U – to pewniaki, tj. znakomite maszyny, z którymi mógłbym sobie żyć w pełni szczęśliwy, to zrecenzowany kilka dni wcześniej kabel sieciowy Fidata HFLC mocno mnie zaskoczył. Wprowadził słyszalne i korzystne zmiany w moim systemie, choć teoretycznie nie powinien. To dało mi do myślenia. Owszem, z akcesoriami tego typu nie miałem wcześniej nic wspólnego, to i owo się dowiedziałem po drodze, choć niezaprzeczalnie niespodzianka była spora. Natomiast z produktami powiązanymi z USB kontakt miałem, stąd model HFU2 zrodził pewne oczekiwania. Ale…No właśnie, mniejsze lub większe, ale zawsze jest jakieś ‘ale’. Tym razem rzecz rozchodzi się o cenę bohatera niniejszej publikacji. Pisząc wprost, jest co najmniej podejrzanie niska. Nie o to chodzi, że to źle, wręcz przeciwnie, oczywiście o ile produkt spełnia oczekiwania. Natomiast flagowe urządzenia Fidaty są bardzo drogie, a kabel sieciowy, choć nieporównywalnie tańszy, z kilkoma tysiącami na metce okazji nie stanowi i nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. Natomiast Fidata HFU2 to zupełnie inna bajka pod tym względem. Metrowy odcinek, a zatem uznawany przez wielu za jedyny słuszny, kosztuje niecałe półtora tysiąca złotych. Wziąwszy pod uwagę fakt, że zwykły produkt tego typu, tj. taki z marketu, można nabyć za dosłownie dwa złocisze, nietaktem byłoby wrzucenie japońskiego kabla do worka z etykietką pt. ‘Niedrogie’.Niemniej, Fidata HFU2 ceną nie szokuje wziąwszy pozostałe produkty tej samej firmy pod uwagę i konkurentów z innych obozów. Plasuje się mniej więcej na półce cenowej okupowanej przez m. in. akcesoria Curious Cables, Luna Cables i innych manufaktur uznawanych za cenowo rozsądne. Mam swoją teorię dlaczego. Za pomocą kabla HFU2 japoński producent nie tylko poszerza ofertę w logicznym kierunku, ale też buduje rynkową obecność naturalnie, tj. za pomocą przemyślanych produktów, bez natarczywego marketingu. Wiadomo nie od wczoraj, że te tanie docierają do większej liczby osób, stąd posunięcie Fidaty uważam za sprytne. Nawet jeżeli ich kabel USB nie zarobi na siebie w mierzalnym, tzn. finansowym sensie. Strzelam, że jego głównym zadaniem jest zwrócenie uwagi entuzjastów na japońską ofertę, tj. spowodowanie, że się nią zaciekawią na tyle, aby poszperać na tyle głęboko aby natknąć się na trzon portfolio. Moim zdaniem właśnie o to chodzi i nie widzę w tym absolutnie nic złego.

Budowa

Pomimo znacznie niższej ceny w porównaniu do modelu HFLC, Fidata HUF2 jest dokładnie tak samo wydany. Eleganckie pudełko wyłożone aksamitnym materiałem przydaje całości luksusu, podobnie ładna karta gwarancyjna i krótki raport testowy. Nie mam się do czego przyczepić nawet choćbym chciał. Oczywiście pudełko to tylko pudełko, po minucie ląduje w kąt. Natomiast dwa świstki budują poczucie wytrzymałości produktu i poważne podejście do tematu ze strony producenta. Jest dobrze.Japoński kabel USB w specyfikacji zgodnej ze standardem USB2.0 ma metr długości, choć dostępne są też dłuższe. Już kilka razy spotkałem się z opiniami producentów, że jednometrowy odcinek jest ‘magiczny’, tj. grający lepiej niż dwu- czy trzymetrowe. Nikt nie potrafił mi wyjaśnić dlaczego, wszyscy zgodnie uznają, że tak po prostu jest i basta, stąd wyszedłem z założenia, że mój egzemplarz testowy to wariant najlepszy z możliwych.Fidata HFU2 jest zwieńczony z jednej strony wtykiem USB typu A, z drugiej zamontowano typ B w tym samym standardzie. Obydwie końcówki zostały pozłocone, natomiast ich obudowy to firmowe, maszynowo wycięte korpusy aluminiowe. Ich masa ma pomóc w redukcji wibracji, które mogłyby przełożyć się na jakość połączenia. Przez całą długość tych obudów biegną niewielkie szczeliny, których zadaniem jest blokowanie szumu.Kabel o średnicy siedmiu milimetrów ma w sobie dwie skrętki wielożyłowej, srebrzonej miedzi OFC o grubości 24AWG. Przewodniki zasilania i danych są rozdzielone i osobno ekranowane. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku modelu HFLC, na zewnętrznej izolacji HFU2 widnieje firmowy napis. Produkt jest elastyczny, łatwy w użyciu i sprawia wrażenie porządnie wykonanego, choć, podobnie jak u jego sieciowego brata, przydałby się elegancki oplot, ale to drobnostka.

Dźwięk

Kabel USB Fidata HFU2 pracował pomiędzy serwerem/streamerem Fidata HFAS1-XS20U, a LampizatOrem Pacific (KR Audio 5U4G Ltd. Ed. z 2016 roku + KR Audio T-100), który sygnał podał dalej naprzemiennie do dwóch integr – Trilogy 925 i Kinki Audio EX-M1 – oraz na końcu do podłogówek Boenicke W8. Aha, przeciwnikiem japońskiego produktu były najzwyklejszy w świecie drukarkowy przewód USB o tej samej długości, taki kosztujący może złocisza.Jak do tej pory wszelkiego rodzaju akcesoria USB, spośród tych mi znanych oczywiście, adresowały te same aspekty brzmienia. Nie wpływały na muzykę w sposób bezpośredni, tj. nie przesuwały balansu tonalnego, nie kombinowały z temperaturą barwową i nie majstrowały z obrazowaniem. Zamiast tego działały w tle czyszcząc przekaz ze śmieci, a zatem pokazywały ładniejsze, ciemniejsze tło, a także lepiej definiowały dół pasma i łagodziły jego górę. Te zabiegi spowodowały, że słyszałem więcej i wyraźniej, a chcąc wyłapać niuanse nie musiałem się wysilać. Te drobne alteracje były obecne i zdecydowanie podniosły ogólną jakość muzyki. W zależności od produktu, to wszystko było mniej lub bardziej słyszalne, choć nie miałem jeszcze okazji natknąć się na taki produkt, o którym mógłbym jednoznacznie napisać, że nie działa, lub taki, który byłby ledwo słyszalny. Nie ukrywam też, że spora w tym była zasługa mojego niezbyt dobrego laptopa. Przez lata udowodnił mi, że jest podatny na zabiegi powiązane z USB.Może po prostu mam fart, a może porządnie zrobione kable USB, reclockery i izolatory galwaniczne robią właśnie to, o czym pisałem powyżej. Ale to nie wszystko. Było po drodze kilka wyjątków, które, oprócz załatwiania bolączek typowych dla transmisji USB, występowały przed szereg także z czymś ekstra. Przykładowo, aktywny izolator galwaniczny iFi audio iGalvanic3.0 uszczuplał nieco brzmienie i przydawał mu impetu, kabel sieciowy Fidata HFLC temperował wyższy bas, co spowodowało, że w moim systemie nastąpiła słyszalna redukcja dudnienia, a dwa kable USB polskiej firmy StavEssence – Eunoia i Apricity – z premedytacją zostały zestrojone tak, aby robić z dźwiękiem zupełnie inne rzeczy i dokładnie to było z nimi słychać.Celowo rozpocząłem niniejszy rozdział przywołując do tablicy mi znane produkty powiązane z transmisją USB, ponieważ w ich kontekście jest mi relatywnie łatwo znaleźć miejsce dla bohatera niniejszej publikacji. Fidata HFU2 nie należy do grupy akcesoriów z pierwiastkiem ‘ekstra’, tj. nie wykazał on u mnie konkretnej cechy unikalnej tylko i wyłącznie dla niego. Ale to nic złego, bo zrobił robotę tam, gdzie się tego po nim spodziewałem. Po przesiadce ze zwykłego przewodu komputerowego na Japoński kabel, z miejsca słychać było czystsze tło muzyczne. Obraz przede mną stał się ciemniejszy i podczas odsłuchu minimalistycznych, składających się z zaledwie kilku instrumentów aranżacji było to jak najbardziej zadowalające. Mniej ziarna i martwa cisza pomiędzy przerwami w utworach podnoszą atrakcyjność zwłaszcza z takim repertuarem.Serwis czyszczący tego typu doceniam w zasadzie z każdą muzyką. Redukcja śmieci podnosi wyrazistość dźwięku i sprawia, że poszczególne instrumenty czy głosy można wyodrębnić bez przesadnego skupiania się. Natomiast sednem jest to, że nie oddaje się nic w zamian z tego tytułu, a przynajmniej nie powinno i Fidata HFU2 tak właśnie działa, choć podwyższona informacyjność to nie wszystko. W porównaniu do drukarkowego przewodu, japoński produkt nie wprowadził zmian na dole pasma, ale złagodził górę, wydłużył nieco wybrzmienia i przydał talerzom odrobinę masy. Choć najistotniejsze było to, że muzyka była z nim bardziej płynna, swobodniejsza, wilgotniejsza i zaserwowana z większą klasą. Oprócz lepszej rozdzielczości to właśnie ten aspekt uznałem za największą zmianę na plus. Zwykły kabel zagrał dźwiękiem bardziej matowym, płaskim i skompresowanym, tj. scenicznie skupionym, wręcz pozlepianym i ograniczonym pod względem pokazywania kontrastów dynamicznych w muzyce.Zmiany wprowadzone przez kabel Fidata HFU2 były pojedynczo subtelne, ale sumarycznie słyszalne w moim systemie. To właśnie tego się spodziewałem i dokładnie to dostałem. Ponieważ mój czas z serwerem/streamerem tego samego producenta dobiegał końca, dla zabawy postanowiłem sprawdzić co się stanie po przesiadce na zwykłego laptopa. Tutaj zadziała się rzecz ciekawa. Różnica pomiędzy japońską smyczą, a zwykłą drukarkową uprzężą pogłębiła się znacznie. Fidata HFU2 zagrał w ten sam sposób, ale bardziej słyszalnie, a drukarkowiec jeszcze gorzej niż poprzednio, co pozwoliło mi przypuszczać, że wyjście USB w japońskim pudełku jest porządne. Nie twierdzę, że jego wejście RJ45 nie jest, ale po kilku dniach zabawy z obydwoma kablami Fidaty jedynie stwierdzam, że ten sieciowy zaznaczył swoją obecność w mojej platformie wyraźniej i nie mam stuprocentowej pewności dlaczego tak się stało. Choć gdybym miał strzelać, stawiałbym na śmiecący router. Może to tu jest pies pogrzebany i te urządzenia naprawdę potrafią sporo zepsuć?

Podsumowanie

Fidata HFU2 okazał się być wręcz książkowym przykładem kabla USB wysokiej klasy. Uporządkował dźwięk w konkretny sposób, tj. adresując dobrze znane objawy i nie wystawiając za ten serwis rachunku. Jest wykonany porządnie, nie sprawił żadnych trudności użytkowych. To bezpieczny, nieprzekombinowany produkt.

Fidata HFU2 nie wywrócił przekazu do góry nogami równie mocno co np. produkty StavEssence czy Tellurium Q, choć pod wieloma względami wykonał podobną pracę za sporo mniejsze pieniądze. To jest tutaj najważniejsze. Wziąwszy te wszystkie aspekty modelu HFU2  pod uwagę, załoga Fidaty stworzyła kabel spełniający oczekiwania i wyceniony atrakcyjnie. Japończycy nie tylko już po raz czwarty udowodnili mi, że mają wiedzę o cyfrowym audio, ale też pokazali, że się po prostu da. Za nieduże jak na to hobby pieniądze. Dobra robota i do następnego!

Platforma testowa:

  • Wzmacniacz: Trilogy 925, Kinki Audio EX-M1
  • Źródło: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
  • Kolumny: Boenicke Audio W8
  • Transport: Fidata HFAS1-XS20U
  • Komponenty USB: Drukarkowy szajs USB wart może 1 zł
  • Komponenty sieciowe: Fidata HFLC
  • Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence, Luna Gris
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
  • Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
  • Muzyka: NativeDSD

Ceny produktu w Polsce:

  • Fidata HFU2 1/2/3 metry: 1 490/1 690/1 890 zł

 

Dostawca: Audio Atelier