Boenicke Audio IC3 CG

by Dawid Grzyb / March 7, 2020

Jak się szybko okazało, przetestowany niedawno kabel głośnikowy Boenicke Audio S3 nie był pojedynczym przypadkiem w szwajcarskim portfolio. Zaraz po recenzji tego modelu ukazało się kilka powiązanych historii, co doprowadziło do niniejszej publikacji, tym razem nt. łączówek Boenicke Audio IC3 CG.

Wstęp

Gdy szef manufaktury Boenicke Audio – Sven Boenicke – zaproponował przetestowanie jego kabla głośnikowego S3 , wówczas pomyślałem to, co pomyślałby sobie chyba każdy inny entuzjasta na moim miejscu. Szanse na powodzenie tego produktu w wyjątkowo konkurencyjnym i brutalnym świecie kablarskim były praktycznie bliskie zeru. Wiele pytań domagało się odpowiedzi. Czy aż tak drogi przewód głośnikowy, w dodatku wydany pod banderą firmy znanej z produkcji kolumn, miał jakiekolwiek szanse z dobrami znanych i lubianych operacji kablarskich? No i co Szwajcarowi strzeliło do głowy z zaporową ceną S3-ki? Czy szok z nią związany był jego główną kartą przetargową? Jeżeli nie ciężka metka, to co takiego? Zmierzam do tego, że na papierze zadanie przed właścicielem Boenicke Audio wydawało się wręcz niemożliwe w realizacji. Niemniej, znając faceta, cóż, musiał mieć asa w rękawie, inaczej by sobie nie zawracał głowy. Jak się szybko okazało, miał ich znacznie więcej.
Pomimo mojego upodobania do znanych mi produktów Boenicke Audio, model S3 przedstawił się jako zapychacz oferty stworzony głównie po to, żeby Szwajcar mógł wygodnie poszerzyć terytorium w kierunku pasującym do trzonu biznesu, tj. kolumn. Z marketingowego punktu widzenia ta decyzja jak najbardziej miała sens, choć nie była jedynym powodem dla powstania całej rodziny kabli z logo Boenicke Audio. Fakt pokrycia przez Szwajcara kosztu wykonania produktu dla niego, ale przez litewską i dobrze mi znaną firmę LessLoss, dla mnie zmienił w zasadzie wszystko. Wszystkie jego produkty są oparte na technologii C-MARC, natomiast model S3 jest jej ulepszoną wersją. Choć najważniejszy jest tu fakt rozpoznania przez szefa Boenicke Audio potencjału we właściwym rozwiązaniu, no i znajomości odpowiedniego człowieka, tj. szefa LessLoss – Louisa Moteka. Rezultat ich współpracy okazał się bardzo interesujący.
Kabel Boenicke Audio S3 w moich skromnych progach szybko okazał się być poza zasięgiem jakiegokolwiek innego mi znanego produktu tego typu, stąd otrzymał ‘Victora’. Czerwona nagroda wyraziła nie tylko podziw dla sprytu i przyszłościowego myślenia Svena, ale także dla technologii opracowanej przez Louisa Moteka, oraz jego wiedzy jak ją usprawnić. Szwajcar nie poprzestał jednak na modelu S3. Wkrótce po publikacji recenzji tego produktu, audiofilski światek obiegła informacja o kilku innych kablach z logo Boenicke Audio; dwóch zasilających, trzech głośnikowych oraz czterech interkonektach. Moje śledztwo było zatem dalekie od ukończonego, natomiast dzisiejsza historia to jej kolejny rozdział, tym razem poświęcony łączówkom Boenicke Audio IC3 CG.

Budowa

Kabel Boenicke Audio IC3 CG został mi dostarczony w najzwyklejszym w świecie kartonowym opakowaniu, co nie było zaskakujące zważywszy na to, że paczka dotarła do mnie prosto od innego dziennikarza. Choć wyobrażam sobie, że nowe sztuki IC3 CG powinny okupować przynajmniej elegancko wygrawerowane drewniane skrzyneczki, w środku hojnie potraktowane wysokiej klasy materiałem, a przynajmniej tyle sugeruje zaporowa cena dania głównego niniejszej publikacji. Cóż, skoro przy niej jesteśmy…
Podczas realizacji materiału np. modelu S3 udało mi się ustalić, czy raczej po raz kolejny przekonać się, że ekskluzywność do tanich w tym hobby to nie należy. Szef Boenicke Audio nie tylko sfinansował kolejny poziom jakościowy litewskiej technologii, ale też pokrył koszt związany z jej dostępnością tylko i wyłącznie dla jego potrzeb. Pisząc wprost, najnowsza i najskuteczniejsza wersja historii pt. C-MARC jest poza komercyjnym zasięgiem wszystkich, nawet firmy LessLoss. Nie potrzeba geniuszu żeby połączyć wszystkie kropki i wiedzieć, że taka umowa pomiędzy wymienionymi manufakturami musi uwzględniać niemałe pieniądze. W przypadku modelu IC3 CG warto też wziąć pod uwagę butikowe komponenty, szwajcarski czas pracy, koszt powiązany z prowadzeniem w pełni legalnej kilkuosobowej firmy, no i marże powiązane z siecią dystrybucyjną. Dla jasności, daleki jestem od wrzucania wysokich modeli kabli Boenicke Audio do wora z cenowymi okazjami. Wręcz przeciwnie, to cholernie drogie produkty, w przypadku których i tak wszystko sprowadza się do wysoce subiektywnej czyjejś chęci wydania aż takiej kasy na luksus tego typu. Natomiast podkreślam, że rzeczywistość hobbystycznych jednoosobowych operacji DIY jest inna niż ta, w której istnieją w pełni rozwinięte firmy audio, a przypominajkę tego stanu rzeczy na rachunku widzą klienci. Któż inny, jak nie oni?
Przewodnikiem w modelu IC3 CG jest poddany krioterapii pojedynczy rękaw miedziany o czystości 99,99% oraz wynoszącym 3,5mm2 sumarycznym przekroju poprzecznym, który następnie naciągnięto na gruby rdzeń bawełniany. Topologia całego układu przewodzącego pozostała zatem ta sama, co w modelu S3. Każdy osobno izolowany miedziany włosek o przekroju 0,125mm jest skręcony, a następnie połączony z jego odwrotnie spolaryzowanym ‘lustrzanym odbiciem’ o dokładnie takiej samej liczbie odwrotnie ułożonych zwojów na odcinek. Dwa przeciwne pola magnetyczne indukowane w tych samych lokacjach na całej długości przewodnika znoszą się nawzajem, co prowadzi do ciszy oraz wrodzonej odporności na różnego rodzaju interferencje, ale bez udziału ekranu. To połączenie, znane też jako Humbucker, jest podstawą C-MARC. Rękaw przewodzący w Boenicke Audio IC3 CG składa się w sumie z 24 wiązek, po 12 żył Litz w każdym, czyli 288 cienkich miedzianych włosków w sumie. Połowa z nich skręca w lewo, druga połowa w prawo, a następnie całość jest dodatkowo powtórzona w stosunku 50:50, co tworzy – jak to Louis ładnie nazwał – efekt fraktalny drugiego stopnia.
Jeden rzut oka na model IC3 CG w zupełności wystarczy do zrozumienia, że nie jest to łączówka jakich wiele. W zasadzie wszystkie znane mi produkty tego typu składają się z dwóch osobnych linii, po jednej na kanał. Szwajcarski produkt podbija stawkę o trzeci kabel, adresujący masę połączenia poza pozostałą dwójką. Jest to też informacja, że kable sygnałowe celowo nie mają przyłączy masy, która wg Svena ma swoje za uszami i powinna być trzymana z daleka od kluczowych żył. Także przyodziany w bawełniany oplot, kabel masy jest sporo chudszy i zwinniejszy w porównaniu do reszty, a także zwieńczony miedzianymi okręgami zamiast klasycznych historii. Aplikacja końcówek masy może wydawać się podchwytliwa na początku, choć w praktyce jest łatwa; sprowadza się do nasunięcia ich na zewnętrzne kołnierze wejść RCA, a następnie dociśnięcia wtykami w tym standardzie. Wyjąwszy jeden specyficzny produkt, rozwiązanie Szwajcara sprawdziło się naprawdę dobrze z pozostałą elektroniką.
Każdy model kolumn Boenicke Audio jest dostępny w trzech wersjach; zwykłej, SE oraz SE+. Im wyższa jest, tym więcej drogich dodatków w jej wnętrzu znajdziemy. Mowa tu o produktach firm Steinmusic, Bybee, Harmonix, Duelund oraz autorskich rezonatorach Svena. Różne można mieć zdanie na ten temat, natomiast wiem tyle, że moje kolumny Boenicke W11 SE+ nie grają podobnie do ich wersji SE, którą przetestowałem tutaj, choć to historia do opowiedzenia innym razem. Z rzeczy ważnych, kable Szwajcara nie wpisują się w dobrze znany schemat ‘SE/SE+’ i przyszłość pokaże czy ten stan rzeczy się utrzyma, natomiast są podległe czemu innemu. Listę interkonektów otwiera model IC1, oczko wyżej jest wersja IC2, a nad nią siedzi najwyższy IC3, choć dostępny także w sporo droższej odmianie, znanej jako CG.
Skrót ‘CG’ rozwija się w ‘sprzęt konkurencji’ (ang. Competitor’s Gear) i sygnalizuje obecność występujących w kolumnach Boenicke Audio akcesoriów tuningujących, ale zainstalowanych także w kablach tej firmy. Rzecz się rozchodzi o benefity z tytułu wykorzystania tych ustrojstw, ale w pracy z elektroniką innych producentów. Dla przykładu, jeszcze niedostępna wersja CG głośnikowego przewodu S3 nie ma sensu w przypadku kolumn Boenicke W11 SE+, które są już wyposażone w te same dodatki. Natomiast mój przetwornik oraz wzmacniacze bez tych akcesoriów otwierają pole do popisu dla łączówek IC3 CG. Zgaduję teraz, ale jeżeli Szwajcar w końcu opracuje swoją własną elektronikę, to pewnie będzie ona wyposażona w dodatki CG, co spowoduje, że kabel IC3 CG będzie wówczas przerostem formy nad treścią.
Każdy przewód sygnałowy IC3 CG ma zainstalowane elegancko wykonane drewniane pudełko z logo producenta na jednej stronie, oraz strzałką kierunku podłączenia na drugiej. Nic dziwnego, wszystkie kable oparte na technologii C-MARC są kierunkowe. Wnętrzności zamknięte w drewnianych skrzynkach uwzględniają kwantowe filtry Bybee oraz szeregowe i równoległe rezonatory Svena. Model IC3 CG dotarł zwieńczony najwyższymi wtykami firmy KLEI – Absolute Harmony. Świetnie mi się z nich korzystało po latach użerania się z gwintowanymi, zatrzaskowymi końcówkami WBT.
Choć modele S3 oraz IC3 CG oparte są na dokładnie tym samym, tj. lekkim i nieco sztywnym rdzeniu, Sven wziął pod uwagę aplikację tego drugiego w innym miejscu systemu. Obydwa końce tego interkonektu zrobił odpowiednio chudsze i znacznie bardziej zwinne w porównaniu do części środkowej. Choć zamontowane po drodze drewniane pudełka są lekkie i gniazd RCA nie wyłamią, to jednak zajmują sporo miejsca i trzeba się z tym zmierzyć podczas podłączania. Co nie zmienia faktu, że IC3 CG wywarł na mnie wrażenie produktu luksusowego, a od strony praktycznej pokazał się jako zdolny do zniesienia tęgiego lania.
Na koniec jeszcze słowo nt kabla masy. Choć w niektórych zestawach nie będzie konieczny, u mnie jak najbardziej był, bo bez niego sugestywne buczenie skutecznie zabiło jakąkolwiek przyjemność z odsłuchu. Okrągłe pierścienie przewodu masy dogadają się ze znakomitą większością przyłączy RCA, choć te cofnięte w gniazdach przetwornika LessLoss Echo’s End na początku nie chciały współpracować. Jeden okrąg szwajcarskiego kabla musiał zostać wygięty, choć była to drobna i szybka operacja, bez jakichkolwiek przykrych powikłań. Idąc dalej, wyjścia RCA firmy WBT w moim przetworniku mają w sobie sporo plastiku i jedynie częściową powierzchnię przewodzącą. Aby ‘złapać’ połączenie z nią, trzeba było nieco obrócić pierścień masy, który przyciśnięty przez wtyk szwajcarskiej łączówki pozostał na swoim miejscu.

Dźwięk

W celu przetestowania kabla Boenicke Audio IC3 CG, posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu plików i transportu, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do integr Kinki Studio EX-M1 lub Trilogy 925, a dalej do kolumn Boenicke W11 SE+ z kablem Boenicke S3 po drodze. Kluczowe komponenty zasiliły węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, pomiędzy którym, a ścianą znalazł się kabel LC-3 EVO tego samego producenta. Łączówki RCA wykorzystane w teście to Audiomica Erys Excellence z modyfikacją Amber. Wykorzystałem też tor słuchawkowy; wzmacniacz Bakoon AMP-13R oraz nauszniki Susvara firmy HifiMan.
Niniejszy test był niezwykle miłą odskocznią w porównaniu do kilku ostatnich publikacji. Wymagane było minimum wysiłku z mojej strony w celu przeskakiwania w tę i z powrotem pomiędzy dwoma różnymi zestawami interkonektów, co też przełożyło się na krótkie przerwy bez muzyki. Mało tego, doświadczenie zgromadzone podczas testu przewodu głośnikowego Boenicke S3 okazało się być przydatnym punktem startowym. Jego trzon oparty na rozwiniętej mocno technologii C-MARC, zrodził konkretne oczekiwania w stosunku to przecież bardzo podobnego modelu IC3 CG. Ich potencjał względem siebie to był tak naprawdę jedyny znak zapytania. Natomiast wszystko, co przyszło później było niezaprzeczalnie znajome.
Choć z tytułu wykonywanego zawodu nie powinienem wybrzydzać, to jednak przyznaję bez bicia, że moje ulubione zlecenia kablarskie uwzględniają kable zasilające oraz te powiązane z interfejsem USB. Te dwa konkretne typy produktów po prostu robią dużo pod moim dachem i często też w sposób przewidywalny, co skutecznie skraca czas potrzebny do ogarnięcia wpływu każdego takiego przypadku. Im szybciej mam wgląd co i jak się dzieje, tym szybciej mogę wziąć się za pisanie, publikację oraz następny test w kolejce. Nie da się wszystkiego lubić jednakowo, prasa to też ludzie, mamy swoje zawodowe zachciewajki i nie jest to zbrodnią. Niemniej, od wielkiego dzwonu trafia się przedmiot o mocy sprawczej zdolnej do wywrócenia czyjegoś światopoglądu na temat konkretnej grupy produktowej. Model Boenicke S3 dokładnie to zrobił w moim przypadku; pokazał jak znaczące i skuteczne kable głośnikowe potrafią być, co spowodowało, że na stałe zmienił moje zdanie na ich temat. Po tym doświadczeniu moja wiedza o nich wzrosła, choć przyznaję, że łączówki to dla mnie była czysta karta.

Kilka różnych interkonektów opisanych na łamach niniejszego portalu w okresie kilku lat to niedużo. Mało tego, żaden nawet nie zbliżył się pod względem ceny do bohatera niniejszej recenzji, nawet jubileuszowemu modelowi Crown Princess firmy Siltech sporo zabrakło. Swoją drogą, nie zapamiętałem go na tyle mocno, aby pokusić się o wplecenie go w porównania poniżej, stąd wyposażony w modyfikacje Amber model Erys Excellence firmy Audiomica Laboratory był moim jedynym punktem odniesienia. Korzystam z tej łączówki w zasadzie nieprzerwanie od 2016 roku i jest to kawał czasu na poznanie jakiegokolwiek sprzętu czy akcesorium audio. Powód, dla którego nie zabrałem się na jakąkolwiek zmianę interkonektów, jest prozaiczny. Nie usłyszałem wzrostu jakości dźwięku na tyle uderzającego, aby wykonać jakikolwiek ruch. Produkt Siltecha był bardzo dobry, a i owszem. Ale nie na tyle, aby zmienić moje zdanie nt tej konkretnej grupy kabli.
Prywatne granice i punkty odniesienia przesuwają się ku górze wraz ze wzrostem wiedzy i doświadczenia. Dlatego też moje prywatne oczekiwania w stosunku do drogich kabli teraz i kilka lat wstecz, to nie to samo. Wierzę, że podświadomie czekałem na interkonekt zdolny do zmiany mojego postrzegania ich w sposób, w jaki zrobił to model S3 w przypadku kabli głośnikowych. Chciałem być zaskoczony, onieśmielony i postawiony przed czymś nieznanym. Chciałem poznać znaczenie określenia ‘drastycznie lepiej’ w przypadku łączówek. W telegraficznym skrócie, model IC3 CG mi tą lekcję sprawił, choć skłamałbym pisząc, że się tego nie spodziewałem.
Poniższą część tego materiału mógłbym zawrzeć w zasadzie w jednym zdaniu. Modele IC3 CG i S3 są w istocie bardzo podobne pod względem słyszalności i własnego głosu, wręcz te same. W kontekście ich identycznego kluczowego składnika, żadne to zaskoczenie. Należy zatem po raz kolejny przywołać tu wyjątkowo skuteczną kurację wyciszającą, a wraz z nią fantastycznie czarne tło muzyczne i zarysy źródeł pozornych pokazane tam w ujmująco żywy sposób; nieprzesadzony pod względem konturów czy utwardzony, ale przyjemnie mocny, nieco okrągły, wewnętrznie mokry, barwowo złożony, plastyczny i ponad wszystko żywy. Częścią tej wyszukanej paczki było też nieustanne wrażenie wszechogarniającego spokoju, co przełożyło się na muzykę podaną w wysoce relaksujący sposób, wolny od jakichkolwiek oznak napięcia, walki i tonalnych przeróbek. Boenicke IC3 CG na życzenie repertuaru dostarczał krótkie i agresywne uderzenia równie łatwo, co wszystko inne, nie robiło mu to różnicy. Naturalnie spokojny i powolnie narastający niskotonowy grzmot przeistaczający się w natychmiastowe salwy zawsze skupiał moją uwagę. Natomiast zmiany te czasami pojawiały się dosłownie znikąd, tu i teraz i z większą porcją energii niż się spodziewałem.
Inherentnie łagodna, kojąca i nawet nieco słodka, czerń za głównym obrazem muzycznym nie wspiera czystej zwinności i mocy. Jak do tej pory moje uszy łączyły ten niewidoczny podkład dla wszystkiego innego z bogactwem, spokojem, wyszukaniem, hojną ekstrakcją detali i innymi takimi, ale niekoniecznie z dużymi kontrastami dynamicznymi. Trzon brzmienia modelu IC3 CG to spójność, równowaga, barwowy urok i prawda, stąd tam właśnie wędrowała moja uwaga. Niemniej, kabel ten zaprzeczył mojej wiedzy na temat mocy sprawczej jego grupy produktowej. Operował środkami typowymi dla wysokiej odmiany C-MARC oraz niebywale szybkiej i uderzającej postawy na życzenie. Szwajcarska łączówka nie wypychała tych cech przed szereg, ale niczym światowej klasy magik wręcz natychmiastowo przyzywała je z nicości za muzykami, co często prowadziło do zaskakujących rezultatów. Nie wiedziałem, że interkonekty są zdolne do czegoś tak spektakularnego. Teraz już wiem, że jak najbardziej.
Dla porównania, produkt Audiomica Laboratory nie schodził równie nisko i wyższy bas miał podbity, a górę zimniejszą i krótszą. Średni podzakres był bardziej blady i ziarnisty, natomiast czarne tło za muzykami mniej czyste. Wszystkie wyszczególnione tu dowody były wystarczające do wystosowania teraz opinii, że, zamiast walki jak równy z równym, miała miejsce prawdziwa rzeź. Boenicke IC3 CG uporał się z rywalem równie szybko i dosadnie, co brutalnie. Wziąwszy pod uwagę jego ponad ośmiokrotnie wyższą cenę, to tak mniej więcej powinno być. Ale chyba najważniejsze jest to, że szwajcarski produkt pod względem potencjału mocno odskoczył konkurentowi, słyszalnie zrobił sporo więcej; zagrał bardziej żywo i obecnie. Było to na tyle drastyczne, że jedna przesiadka z któregokolwiek produktu i w dowolnej kolejności w zasadzie wystarczyła do wyciągnięcia takich wniosków. Podkreślałem już nie raz, że cała rodzina Excellence firmy Audiomica Laboratory to produkty sytuacyjne, zaprojektowane do pracy z niszowym, tj. szerokopasmowym towarzystwem. Niemniej, wyższość produktu Boenicke Audio rozciągnęła się też na techniczne aspekty, niepowiązane z własnym profilem brzmieniowym; otwartość, wyrazistość, głębokość muzycznego obrazu, gładkość, gabaryty źródeł pozornych, sceniczną obecność, ekspresję itp. Nie doszukałem się miejsca, w którym lokalny produkt byłby w stanie podjąć walkę.
Nie zeszło się długo z rozszyfrowaniem czym model IC3 CG tak naprawdę był. Śpiewał adekwatnie do nagrań, choć zawsze pozostawał przyjemnie spokojny i mokry. Można powiedzieć, że, z tytułu wewnętrznie cichego i cywilizowanego charakteru, niektóre utwory pokazywał z nieco ładniejszej strony niż zazwyczaj; bardziej żywej, nasyconej i o podwyższonej wyrazistości, ale nie bardziej zwalistej, cieplejszej czy ponadprogramowo rozświetlonej. Gdy przyszła kolej na roszady ze sprzętem, szwajcarski interkonekt okazał się być równie uniwersalny, co jego głośnikowy brat. Zachowywał się tak, jak gdyby kompletnie wisiało mu towarzystwo, które ze sobą łączył. Dwa zupełnie różne wzmacniacze zintegrowane zagrały tak, jak to miały w zwyczaju, choć z IC3 CG gdzieś pomiędzy ich jakość własna podskoczyła znacznie. Trilogy 925 pokazał się z bardziej otwartej i szybszej strony niż normalnie, choć dalej wykazywał ciągoty do czarowania nieskrępowanymi pokładami barwy i przyjemności, natomiast chiński piec EX-M1 zyskał na teksturowej lepkości, choć szybkość i moc pozostały jego głównymi atraktorami. Po ostatnich przygodach z kombinacją Bakoona AMP-13R i słuchawek HifiMan Susvara byłem przekonany, że nie da się lepiej, natomiast kontrybucja IC3 CG pomiędzy tym naleśnikiem, a moim przetwornikiem przełożyła się na skok rozdzielczości, ekspresji oraz scenicznego rozmachu, ale bez jakichkolwiek historii w zamian. W sumie to nie powinienem być zaskoczony, rozdzielczość kwitnie na ciszy.
Boenicke IC3 CG nie tylko nie wybrzydzał co do sprzętu w pobliżu, ale też podniósł jakość każdego podłączonego urządzenia bez żadnych sonicznych kosztów. Ujmując rzecz skrótowo, okazał się równie uniwersalny i słyszalny co głośnikowy model S3 tego samego producenta. Oznacza to, że IC3 CG nie zamaskuje jednego podbarwienia innym, nie został zaprojektowany do walki z jednym konkretnym. Szwajcarski kabel zamiast tego skutecznie pomoże każdemu komponentowi w pokazaniu się z jak najlepszej strony, ale bez ingerencji w jego własny głos. Takie działanie w efekcie sprowadza się do dwóch normalnie wykluczających się rzeczy, które IC3 CG umiejętnie łączy; synergii oraz uniwersalności.

Podsumowanie

Choć fakt zlecenia podwykonawstwa przewodów dla Svena Boenicke może wyglądać na wygodną drogę na skróty, dla mnie znacznie ważniejsza jest jego wiedza, która pozwoliła dotrzeć do miejsca docelowego w jednym kawałku. Mądrze obrał ścieżkę i zatrudnił właściwego przewodnika. Przygoda z kablem głośnikowym S3 oznaczyła firmę Szwajcara jako mającą w ofercie kable dorównujące jakością jego kolumnom, natomiast model IC3 CG tylko mnie w tym utwierdził.

Boenicke Audio IC3 CG nie jest trudny w użytkowaniu, choć nietypowy, a nawet nieco dziwaczny. Osobna linia masy oraz po jednym drewnianym pudełku na kanał to według Svena rzeczy, bez których się tym razem po prostu nie obejdzie. Z tytułu braku wersji IC3 bez dodatków CG, nie powinienem ruszać tego tematu. Niemniej, te ustrojstwa zamontowane w moich paczkach (W11 SE+) zrobiły na tyle dużo w porównaniu do ich wersji oczko niżej (SE), że powstanie z tego osobny materiał. Dlatego też jeżeli Szwajcar mówi, że magia zwarta w drewnianych modułach jego flagowej łączówki jest kluczowa, nie będę się kłócił.

Pod względem potencjału, Boenicke Audio IC3 CG zaliczył noty równie wysokie co głośnikowy model S3, ale w innym miejscu w systemie. Interkonekt wydobył co najlepsze z pobliskiego sprzętu w prawdziwie gustowny sposób i bez upraszania się o cokolwiek w zamian. Wszystkie wady czy alteracje trzymał za drzwiami. Świetna skuteczność w przydawaniu jakości podłączonym komponentom, ale bez jakichkolwiek kombinacji w ich charakterze, to cecha koronna modelu IC3 CG. Choć moje ograniczone doświadczenia z równie drogimi łączówkami to jedyny powód, dla którego szwajcarski produkt nie otrzyma czerwonej nagrody, to jest to bezapelacyjnie najlepszym, jaki znam. Moje wyrazy uznania dla Svena Boenicke, za należyte wykorzystanie technologii C-MARC w tak fantastycznym stylu drugi raz z rzędu. Do następnego!

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Boenicke Audio IC3 CG 1,0m: 37999 zł
  • Każde dodatkowe 0,5 m: 2300 zł

 

Dystrybucja: Nautilus