Urządzenia sieciowe stały się nieodłączną częścią systemów wielu entuzjastów ciężkiego kalibru. Większość z nas zdążyła się przyzwyczaić do obecności wysokiej klasy transportów muzyki, które do pracy wymagają podłączenia do domowej infrastruktury sieciowej. Kolejnym krokiem jest zadbanie o należytej jakości magazyn plików i właśnie m. in. tę potrzebę zaspokaja japoński produkt Fidata HFAS1-S10U. Smacznego.
Wstęp
Na samym początku były pecety. To one pełniły i dalej pełnią rolę transportów muzyki dla naszych systemów audio. Interfejs USB to umożliwił i rozpowszechnił. Choć wielu sceptyków twierdziło, że ten nadaje się co najwyżej do drukarek i nigdy nie będzie miał zastosowania w wysokiej klasy audio, stało się inaczej. USB jest na dzień dzisiejszy standardem, z którym praktycznie każdy się liczy. Mało tego, urządzenia wykorzystujące go są coraz lepsze. Nie twierdzę, że ten interfejs bije na głowę czarne płyty czy cyfrową starą szkołę – cedeki. Ale stanowi nie mniej popularny byt obok nich. Ba, pokuszę się o stwierdzenie, że to teraz jeden z najgorętszych tematów i nic nie wskazuje na to, aby ten stan rzeczy miał się prędko zmienić. Jak by nie było, który konwerter c/a nie jest dzisiaj wyposażony w gniazdo USB typu B? No właśnie…Standard USB zyskał na popularności m. in. dlatego, że jest wygodny. Umożliwił dostęp do całej zgromadzonej na dysku muzyki. Dorzućmy do tego możliwość przesyłania jej za pomocą sieci do systemu audio. To kolejne, nota bene niemałe udogodnienie. Co więcej, można tym wszystkim zarządzać z kanapy, za pomocą tabletu. Nie wiem czy da się to ogarnąć w sposób jeszcze wygodniejszy. Szybko okazało się jednak, że to komputery są słabymi ogniwami, nie tylko ich komponenty nie są zoptymalizowane pod audio, ale też systemy operacyjne. Teraz jest co prawda sporo lepiej niż jeszcze kilka lat temu, wiemy więcej na ten temat, choć trzeba ostro pokombinować chcąc złożyć maszynę dedykowaną tylko do muzyki, która nie będzie się bała pojedynku z gotowymi i jakościowo świetnymi rozwiązaniami. Nie każdemu się chce, nie każdy ma zdolności.Naprzeciw opisanym powyżej oczekiwaniom wyszedł najpierw, o ile dobrze kojarzę, Linn, a później Lumin i Aurender. Wszystkie te firmy oferują audiofilskie streamery, tj. takie, które zostały stworzone po to, aby muzykę pobrać z magazynu sieciowego (np. NAS) lub wbudowanego dysku twardego i przesłać ją dalej do systemu, ale z myślą o jakości dźwięku przede wszystkim. Od pojawienia się sieciowych urządzeń chociażby Linna minęło ładnych kilka lat, jest na rynku też tańsza konkurencja, która oferuje bardzo porównywalną funkcjonalność. Do tej gałęzi przemysłu audio dołącza teraz japońska firma Fidata. Należy ona do większego, również japońskiego tworu – I-O DATA. Często tak jest, że duże i niezwiązane z audio koncerny poświęcają część mocy przerobowej działu R&D, po to, aby stworzyć produkt właśnie z tym związany. Najczęściej jest to podyktowane gotową technologią, którą da się odpowiednio zaaplikować, lub po prostu pasją szefostwa do muzyki i chęcią na kawałek audiofilskiego tortu. Żeby daleko nie szukać, marka Lumin jest powiązana z firmą Pixel Magic Systems Ltd., Fidata to podobna historia, a dalsze przykłady można jeszcze długo mnożyć.I-O DATA powstała w 1976 roku w mieście Kanazawa. Długo by można pisać o tym, czym się zajmuje. W skrócie są to głównie przemysłowe aplikacje powiązane z siecią i magazynowaniem danych, dostępne też jako produkty typu OEM. Fidata jest na rynku od niedawna, a dokładniej od 2015 roku. Prace nad serwerem muzycznym rozpoczęły się w 2012 roku, pierwszy prototyp ujrzał światło dzienna dwa lata później. Rzeczona firma to nowy gracz na rynku, choć niezaprzeczalnie z bardzo dużym zapleczem technicznym, wystarczy zapoznać się z historią I-O DATA aby się w tym utwierdzić. Zespół naszej manufaktury to kilka osób. Akiya Miyamoto jest odpowiedzialny za część sprzętową, Shinichi Morita za wzornictwo, strona programowa to działka Yuijiego Minagawy, natomiast planowanie i zapewne też koordynacja projektu spoczywa na barkach Yasunoriego Kitamury. Na tym etapie to już wiadome, ale dla formalności nadmienię jedynie, że HSAF1 to póki co jedyny produkt w ofercie Fidaty. Dostępny jest w dwóch wersjach: S10U i X20U. O ile mi wiadomo, różnią się pomiędzy sobą pojemnością wbudowanej pamięci. Pierwszy ma jej w sumie 1 TB, natomiast drugi dwa razy tyle.
Budowa
Fidata HFAS1-S10U spełnia dwie role. Jest to przede wszystkim serwer muzyczny, a zatem urządzenie, które odpowiada za przesłanie muzyki do źródła, tj. konwertera c/a. Pisząc krótko, pełni rolę transportu plików. Nie jest typowym kombajnem a’la Lumin T1 chociażby, nie odpowiada za konwersję cyfry na analog. Twórcy HFAS1-S10U skupili się tylko i wyłącznie na podawaniu muzyki dalej. Natomiast japońskie danie główne ma wbudowany własny magazyn plików, co oznacza, że nabywca nie potrzebuje NAS-a w swoim systemie. Dwie pieczenie na jednym rożnie? Tak, coś w ten deseń. Natomiast to, co wyróżnia HFAS1-S10U to fakt, że może być wykorzystany w roli tylko i wyłącznie biblioteki muzycznej. Nawet jeżeli jest się już posiadaczem wysokiej klasy streamera, dla produktu Fidaty i tak znajdzie się miejsce, zastąpi on dotychczas wykorzystywany serwer plików. To wyjście dla osób przeświadczonych o tym, że typowo konsumenckie serwery NAS to jest wąskie gardło w ich torze audio. Opisana funkcja odróżnia HFAS1-S10U od większości sieciowych rozwiązań dedykowanych audio.Fidata HFAS1-S10U to niewielki, smakowicie prezentujący się produkt. Jego wymiary to (wys. x gł. x wys.) 350 × 350 × 64 mm, a masa wynosi 6 kilogramów. Nie jest zatem ani duży, ani ciężki, choć zdecydowanie czuć jakość. Tutaj nie ma wątpliwości. Fakt, w dzisiejszych czasach zdecydowana większość aparatury audio ma obudowy wykonane z anodowanego aluminium, nawet te tańsze produkty. Ale po oględzinach sprzętu Fidaty nie sposób nie odnieść wrażenia, że zabrał się za ten projekt ktoś, kto czuje temat. HFAS1-S10U jest do bólu prosty, a przy tym wizualnie niebywale elegancki. Ten minimalistycznie wykonany produkt nie jest ani odrobinę krzykliwy, nie napada zmysłu estetycznego nabywcy, tylko integruje się z otoczeniem. Wygląda bardziej jak ozdoba półki ze sprzętem grającym aniżeli jeden z nich.Front Fidata HFAS1-S10U nie ma wyświetlacza. Tak naprawdę jedyny element, który powoduje, że nie jest to wizualnie jednolita bryła to niewielki i aluminiowy guzik z diodą LED wkomponowaną nieco poniżej, która – w zależności od trybu pracy urządzenia – pali się różnokolorowym światłem. Dla przykładu, jest biała gdy to jest gotowe do pracy, miga w tym samym kolorze przez kilkanaście sekund zaraz po włączeniu, staje się czerwona gdy pojawia się błąd (np. nieoczekiwane odłączenie zewnętrznego dysku twardego, brak wolnego miejsca), zielona podczas przesyłu muzyki z zewnętrznego dysku oraz – gdy dostępna jest nowsza wersja oprogramowania sterującego – pomarańczowa. Diodę da się wyłączyć z poziomu oprogramowania. Boki urządzenia są gładkie. Natomiast na tyle zamontowano otwór z osadzonym tam guzikiem resetu, płaskie gniazdo USB, parę przyłączy sieciowych (RJ-45) oraz wejście IEC. Przycisk resetujący nie wymaga wyjaśnień, co innego interfejs USB. To za jego pomocą podłącza się HFAS1-S10U do konwertera c/a. Lista obsługiwanych urządzeń jest spora, dostępna na stronie producenta. Dla przykładu, nie miałem żadnego problemu z moimi dwoma źródłami; jednym opartym na odbiorniku Amanero, a drugim na układzie XMOS. Gniazda RJ-45 to sieciowy, izolowany galwanicznie standard. Po co ich tyle? To proste, jedno służy do połączenia urządzenia Fidaty z innym streamerem, a zatem będzie wykorzystane ‘jedynie’ w roli audiofilskiego serwera NAS. Natomiast drugie służy do podłączenia HFAS1-S10U do routera. Gdy produkt pracuje tylko jako magazyn plików, przed trafieniem do oddzielnego transportu sygnał audio musi przejść przez router, to nieuniknione. Natomiast gdy japońska maszyna pełni rolę jednocześnie serwera plików i odtwarzacza sieciowego, router jest wykorzystany jedynie po to, aby mieć dostęp do interfejsu z poziomu tabletu, smartfona itp. Innymi słowy, wariant numer dwa oznacza krótszą ścieżkę sygnału. Ostatni element to tabliczka znamionowa. Informuje ona nabywcę, że sprzęt powstał w Japonii. Prawdę powiedziawszy to nie spodziewałem się niczego innego. HFAS1-S10U łyka pliki PCM (do 32-bit / 768 kHz, .wav, .mp3, FLAC) oraz DSD (do DSD256, DoP, .dsf, .dff).Spód urządzenia jest wyposażony w cztery aluminiowe podstawki z gumowymi podkładkami. Opcjonalnie nabywca może użyć o jedną mniej jeżeli ma taki kaprys. Sama procedura zmiany jest szybka i nie nastręcza żadnych trudności. Góra HFAS1-S10U to gruby (4 mm), kawał aluminium. Rzeczony element wystaje nieco ponad obudowę produktu i jest to zabieg celowy. Przydaje on japońskiej maszynie wizualnej głębi, a całości dopełnia nietypowa, bo nieregularnie podrapana, przypominająca japoński papier powierzchnia. To głównie dzięki niej sprzęt Fidaty faktycznie wygląda na urządzenie pochodzące z jednego konkretnego kraju.Dostanie się do środka HFAS1-S10U jest wyjątkowo proste, wystarczy uporać się z czterema wkrętami i gotowe. Widać, że sprzęt jest bardzo starannie wykonany, a pod względem liczby komponentów minimalistyczny. To efekt redukcji najprawdopodobniej, a także wielu iteracji poprzedzających produkt finalny. Deklaracji tego typu nie traktuje się zazwyczaj zbyt poważnie, często jest w tym sporo przesady. Choć faktem jest, że firmy z Japonii są znane z fanatycznego wręcz przywiązania do detali, a także powolnego i stanowczego dążenia do wyznaczonego celu. Nie tylko intuicja mi podpowiada, że Fidata wpisuje się w ten schemat. Płyta górna o grubości czterech milimetrów to nie przypadek, podobnie specyficzne połączenia ze sobą ścian urządzenia czy masywna podstawa, na której są zamontowane wnętrzności. O skali, z jaką zadbano o drobnostki niech poświadczy też możliwość przykręcenia przepustowości przesyłu danych w sieci z 1 GB do 100 MB, a także opcja wygaszenia diod przy przyłączach RJ-45. Wszystko po to, aby zredukować jitter. Nie przyoszczędzono na nośnikach, wykorzystano szybkie dyski SSD Samsunga z serii 850 EVO. Wnętrze jest wyraźnie podzielone. Część główna i nośniki danych mają osobne zasilanie oraz stabilizację, podobno bardzo dużą uwagę poświęcono doborowi i rozmieszczeniu kondensatorów. Dyski zamontowane są z daleka od komponentów i oddzielone od nich aluminiową ścianą, która łączy się z kolejną, odgradzającą zasilanie od reszty.
Dźwięk
W celu przetestowania streamera Fidata HFAS1-S10U posłużyłem się kolumnami Reflector Audio Bespoke P15 wraz z dedykowanymi im wzmacniaczami mono, a także konwerterem c/a LampizatOr Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd.), do którego sygnał był podany z wyposażonego w Foobara2000 laptopa Asus UX305LA. Później do zestawu dołączyły inne urządzenia; końcówka mocy Sanders Sound Systems, integra Trilogy 925, a także kolumny Boenicke W8 oraz PureAudioProject Trio10 Timeless. Należy się kilka słów wyjaśnienia nt. metodyki testowej.Nie miałem możliwości sprawdzenia, jak japoński produkt sprawdziłby się tylko i wyłącznie w roli audiofilskiego NAS-a. Aby to zrobić musiałbym dysponować innym urządzeniem o podobnym profilu, np. Luminem T1, którego nie było pod ręką. Dlatego już na dzień dobry wyszedłem z założenia, że HFAS1-S10U zastąpi mój obecny transport, tj. laptopa, czyli będzie podawał muzykę bezpośrednio do polskiego przetwornika. Powstała w ten sposób ścieżka sygnału jest najkrótszą z możliwych. W tej konfiguracji urządzenie Fidaty było połączone z routerem tylko i wyłącznie po to, aby mieć nad nim kontrolę, tj. nawigować odtwarzaniem plików z poziomu tabletu, na którym zainstalowałem aplikację Kinsky firmy Linn. Jest to jedna z wielu działających opcji. Sama konfiguracja była błyskawiczna i bezproblemowa. Po prawdzie były trudności na samym początku, ale po restarcie wszystkiego jak leci, tj. japońskiej maszyny, pilota i routera. udało się dostać do biblioteki, a dalsze użytkowanie odbyło się bez przeszkód. Aha, choć za pomocą płaskiego gniazda USB można odtwarzać muzykę prosto z pendrive’a lub zewnętrznego dysku twardego, co niniejszym potwierdzam, odsłuch został przeprowadzony tylko i wyłącznie za pomocą materiału wgranego na nośniki wewnątrz streamera.Przed pisaniem tych słów przypomniał mi się SuperKomputer polskiego LampizatOra. To jedno z niewielu urządzeń o profilu podobnym do sprzętu Fidaty, z którym mogłem spędzić kilka treściwych dni we własnych czterech ścianach. W końcu jest to też kompletna, oparta na infrastrukturze sieciowej platforma plikowa, którą podłącza się bezpośrednio do konwertera c/a. W recenzji tejże napisałem, że – w porównaniu do laptopa – wnosi pierwiastek życia do muzyki, ale za cenę szybkości. Tego mi subiektywnie brakowało. W telegraficznym skrócie HFAS1-S10U to bardzo podobne zmiany w systemie, ale bez ograniczeń w zakresie żwawości muzyki. Już na dzień dobry pokazał na co go stać, nie krył się po kątach ze swoją sygnaturą brzmieniową i – choć to subiektywne i bez większego znaczenia – bardzo mi się spodobał.O ile moje uznanie dla SuperKomputera budowało się z czasem, produkt Fidaty z miejsca je zdobył. Słychać wyraźnie, że w przypadku tego urządzenia to szeroko pojęta muzykalność gra pierwsze skrzypce, a zatem bogactwo barwowe, harmoniczne i żywotność dźwięku. Osłuchana osoba tej obecności ludzkiego pierwiastka w muzyce nie pomyli z niczym innym, jest zbyt wyraźnie zaakcentowany, wręcz wszechobecny. Zazwyczaj jest powiązany ze słyszalnym ciepłem i nie inaczej jest i tym razem. Pojawia się pytanie tylko jakim kosztem to się dzieje? Czy taka maniera grania wszędzie się wpisze? Czy jest na tyle uniwersalna aby można było produkt polecić każdemu bez wyjątku? W tym miejscu uspokajam, bo HFAS1-S10U to nie jest po prostu kolejny ciepło grający klocek w układance i basta. To jedna z jego cech, a i owszem. Niemniej kilka innych równie mocno determinuje jego wartość.Najwyraźniej wszystkie zabiegi ekipy Fidaty muszą działać, bo produkt ten nie ma żadnych problemów ani z rozdzielczością, ani z dynamiką. Jeżeli gdzieś należy szukać gorszych stron, to w przypadku urządzeń po cieplejszej stronie mocy właśnie tam, to prawda. Jednakże nie tym razem. Owszem, słychać, że HFAS1-S10U nie stawia na piedestale werwy w muzyce i nie ogniskuje też uwagi odbiorcy na detalach, obydwie te cechy ‘dzieją’ się niejako przy okazji. Natomiast jeżeli się tylko odrobinę skupimy na wysokotonowych przeszkadzajkach gdzieś w odmętach wykreowanej sceny dźwiękowej, one tam są i mają się całkiem nieźle. Japoński streamer bardzo skutecznie wycina śmieci z muzyki, podaje bardzo ładne tło, które swoją czystością sprawia, że każda składowa nawet bardzo wymagających nagrań jest dobrze słyszalną częścią show. HFAS1-S10U bardzo mi tu przypominał najlepsze mi znane źródła wyposażone w układy PCM1704.Konwertery c/a z wspomnianymi powyżej wielobitowymi kostkami też często wyróżnia czyste tło, brak cyfrowych naleciałości i subtelna, nieprzekombinowana, czasem trochę przycięta góra pasma. Rzecz w tym, że danie główne niniejszej publikacji gra bardzo fizjologicznie, organicznie i kompletnie swobodnie, choć żadnego podzakresu nie skraca i nie przeciąga. To dźwięk, który wchodzi w odbiorcę bez niczego, można po prostu rozsiąść się wygodnie w fotelu i, jak to mawiają, samo się zrobi. Przekaz jest wyszukany i emocjonujący, a nie efekciarski. Słychać, że jest tak zrobiony celowo, że ktoś z wyczuciem obrał właśnie taki kierunek, celował w dokładnie taką sygnaturę brzmieniową. Zmierzam do tego, że angażujące strojenie tak wysokiej klasy nie dzieje się przypadkiem, pokazanie muzyki w taki sposób to kunszt, a im więcej czasu mija, tym przyjemniej się robi. HFAS1-S10U jest stały w uczuciach, to nie jest produkt, który po pierwszym “łaaał” brutalnie powszednieje, nic takiego nie ma miejsca. Takie są moje wrażenia po około trzech tygodniach spędzonych z tym japońskim pudełkiem. Natomiast mniej więcej w połowie tego okresu nastał czas na odpowiedzenie sobie na pytanie, w którym miejscu trzeba iść na kompromis. No bo przecież zawsze jakiś jest.W porównaniu do mojego laptopa, Fidata HFAS1-S10U gra dźwiękiem bardziej treściwym i odrobinę szybszym, a przy tym bardziej detalicznym. Choć największe różnice sprowadzały się do ogólnej żywotności przekazu i barwy. Przesiadka na mój obecny transport za każdym razem była bolesna, pojawiała się matowość i to autentycznie dawało w kość. Fakt, po akomodacji oswajamy się z tym, co mamy pod ręką, choć produkt Fidaty siedział mi z tyłu głowy po każdej zmianie transportu. No i prawdą jest, że do dobrych rzeczy szybko się przyzwyczajamy. Natomiast podkreślam raz jeszcze: drajw, którego mi zabrakło w produkcie LampizatOra, tym razem był jak najbardziej obecny. HFAS1-S10U pod każdym względem przewyższył mój transport.Fidata HFAS1-S10U nie jest przezroczysty dla systemu, charakter tego urządzenia jest mocno zarysowany, a czułe na jakiekolwiek zmiany w systemie ‘odgrody’ firmy Reflector Audio dosadnie to pokazały. Same w sobie nie są kolorowe, stąd dodatkowy zastrzyk mięsa subiektywnie uatrakcyjnił dźwięk, zwłaszcza jego średni podzakres. Stał się odrobinę bardziej muskularny i wydatny, choć pozostał równie zwinny i wyraźny. Rzeczone kolumny pokazały jeszcze więcej detali niż zwykle, ale zaserwowanych w świetnym stylu, bez cienia nachalności. To nie był dźwięk wyostrzony, iskrzący czy szklisty na górze, ale długo wybrzmiewający, namacalny i eteryczny gdy trzeba było, a także świetnie zróżnicowany we wspomnianym wycinku pasma. Natomiast ważne było to, że scena rozrosła się w głąb; poszczególne plany były łatwiejsze do wyodrębnienia, a dystans do konkretnych instrumentów został wyraźniej oddany. Pomimo iniekcji ciepłoty i treści, wynikową był – paradoksalnie – jeszcze lepszy wgląd w nagranie. Zazwyczaj dzieje się odwrotnie. Głos Kristiana Eivind Espedala na nagraniu “Kauna” formacji Wardruna brzmiał posępniej niż zazwyczaj, nieco ciemniej. Natomiast był lepiej zarysowany, wyraźniej pokazany. Wykreowana przestrzeń nie stała się bardziej ociężała, choć w przypadku miękko grających urządzeń to często ma miejsce. Delikatny ścisk był wyczekiwany, ale nic takiego nie miało miejsca. Podobnie było z partią wokalną podczas odsłuchu “Sabriny” Einsturzende Neubauten oraz wejścówką na “No Pussy Blues” Grindermana, a dalsze przykłady mógłbym mnożyć. HFAS1-S10U wymykał się schematom. Finalnie kombinacja łotewskich paczek, polskiego źródła i japońskiego streamera była bardzo udana. Uprzedzając fakty, najlepsza spośród kilku przetestowanych.Następna w kolejce była moja referencyjna integra Trilogy 925 oraz kolumny Boenicke W8. To połączenie jest spokojniejsze w porównaniu do łotewskich paczek. Jego kolejną cechą jest gigantyczna przestrzeń, bardziej zaokrąglona barwa oraz bas akcentujący krągłości, który ‘optycznie’ jest mniejszy. Zakładałem na początku, że po dodaniu HFAS1-S10U w torze efekt może być słodszy i wolniejszy. Zgadywanki swoje, a muzyka swoje. Faktycznie zrobiło się bardziej słodko, ale zamiast dodatkowego ciepła wzrosła organiczność przekazu. Tkanka na instrumentach była bardziej żywa. Natomiast pod względem drajwu nic się nie zmieniło.Natomiast dla mnie najważniejsze było to, że japoński sprzęt ani odrobinę nie ograniczył gabarytów spektakularnej ściany dźwięku. Choć precyzja i głębia polepszyły się w nieznacznym stopniu w porównaniu do poprzedniej kombinacji, nie było to aż tak oczywiste. To poniekąd zrozumiałe, szwajcarsko-angielski duet nie pokazuje zachodzących zmian równie dosadnie co łotewski produkt.Kolejny zestaw uwzględniał końcówkę Magtech amerykańskiej firmy Sanders Sound Systems oraz izraelskie odgrody Trio10 Timeless. Wzmacniacz ma chłodniejszą barwę w porównaniu do angielskiej integry, natomiast wspomniane kolumny są cieplejsze w porównaniu do moich referencyjnych W8-ek. To połączenie działa, choć jest dość kolorowe, stąd nie ma potrzeby korzystania z amerykańskiego przedwzmacniacza. Tak czy inaczej, wszystkie powyższe zeznania się powtórzyły, choć temperatura barwowa zwiększyła się bardziej niż do tej pory. Kontury nie zamazały się i to niezależnie od tego, z jakiego materiału korzystałem. Delta zmian i ich subiektywny odbiór przeze mnie były porównywalne do sytuacji z SuperKomputerem. Było ogólnie lepiej pod każdym względem ze sprzętem Fidaty w torze, choć tym razem to nie ograniczona dynamika mnie uwierała, ale przekaz bardziej obły niż ten, do którego jestem przyzwyczajony. Tak po prawdzie to jedynie czasem było to słyszalne, w wysokim basie i niskich partiach wokalnych w niektórych nagraniach. Efekt jest taki, że – choć ostatnia kombinacja okazała się być tą najmniej synergiczną spośród kilku przetestowanych – i tak widzę ją z HFAS1-S10U w torze zamiast mojego wysłużonego laptopa i tym samym uznaję za całościowo lepszą.
Podsumowanie
Opisane w niniejszej publikacji niepozorne pudełko z japońskim rodowodem okazało się być znakomitym zawodnikiem. Spośród kilku znanych mi urządzeń o podobnej funkcjonalności, to jest najlepsze. I nie jest to tylko kwestia tego, że za dźwięk zabiera się w konkretny, tj. niespecjalnie neutralny, choć wysoce fizjologiczny, spójny i emocjonujący sposób. Sednem jest to, że HFAS1-S10U nie ograniczył możliwości urządzeń, które wykorzystałem podczas testu, ale też – ponad wszystko – wyłączył część analityczną we mnie, tym samym pozwalając po prostu cieszyć się muzyką. Tego nie da się zrobić ot tak, na zawołanie i to właśnie tutaj drzemie prawdziwa siła tej maszyny. Po zapoznaniu się z nią wiele osób zgodzi się ze mną, jestem o tym przekonany.
Fidata HFAS1-S10U jest świetnie wykonany. Zdjęcia mogą tego nie oddawać, ale po krótkich oględzinach nie sposób nie odnieść wrażenia, że odstaje nieco od innych urządzeń odzianych w aluminiowe szaty. Nie twierdzę, że jest lepszy lub gorszy, ale inny, ma swój charakter. No i podkreślam raz jeszcze: jest znakomicie zrobiony. Od strony funkcjonalności japoński streamer ma wszystko to, czego wyposażony w dobre źródło i bogaty zbiór plików entuzjasta może potrzebować. Jeżeli tylko szuka się wzorniczo estetycznego i minimalistycznego sprzętu, który jest łatwy w obsłudze, pokrywa wszelkie plikowe zachciewajki i jest zarządzany z poziomu tabletu, HFAS1-S10U zdecydowanie warto się zainteresować.
Fidata HFAS1-S10U to bezsprzecznie udany debiut od strony inżynieryjnej i funkcjonalności. Widać, że zespół stojący za tym projektem jest ambitny, włożył w niego masę pracy i należycie dopracował. Niemniej to dźwięk daje najwięcej do myślenia. Japońska załoga ewidentnie czuje temat i – powtórzę się – nie jest to dzieło przypadku. Efekt jest zbyt spójny, organiczny i całościowo wyszukany aby tak było. W majestacie wszystkich zalet modelu HFAS1-S10U, ale także ceny nie z kosmosu, nasze najwyższe wyróżnienie – ‘Victor’ – wędruje na konto zespołu z kraju kwitnącej wiśni. Do następnego.
- Wzmacniacz: Trilogy 925, Sanders Sound Systems Magtech
- Źródło: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W8, Pure Audio Project Trio10 Timeless, Reflector Audio Bespoke P15
- Transport: Asus UX305LA
- Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
- Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Ceny produktów w Polsce:
- Fidata HFAS1-S10U: 33 990 zł
Dostawca: Audio Atelier