Audio Note P1 PP

by Marek Dyba / September 9, 2016

Mały, wyspecjalizowany, relatywnie niedrogi wzmacniacz od jednej z najbardziej znanych firm „lampowych” na świecie. Testujemy nową wersję znanego od lat wzmacniacza Audio Note P1 PP.

Wstęp

Rynek audio zmienia się w ostatnich latach znacząco. Zmiany dotyczą wielu jego elementów, ale kwestia, o której w tym momencie chcę wspomnieć, to coraz większy problem z zakupem produktów wyspecjalizowanych, przynajmniej w niektórych kategoriach produktowych. Przyjmijmy, na potrzeby tego wywodu, że macie ulubiony zestaw analogowy (powiedzmy gramofon + przedwzmacniacz gramofonowy), czy ukochanego „CeDeka”, kolumny, które bardzo lubicie, i pewną kwotę, którą chcielibyście wydać na najlepszy, jaki da się kupić za dane pieniądze, wzmacniacz zintegrowany (bądź końcówkę mocy z regulacją głośności). Rozglądacie się po rynku i okazuje się, że i owszem, oferta jest ogromna. Kwota, jaką dysponujecie, pozwala Wam wybrać pośród kilku, a może i kilkunastu urządzeń dostępnych u okolicznych dealerów. Tylko, że niemal wszystkie są wzmacniaczami zintegrowanymi wyposażonymi we wbudowany DAC/phono/streamer/bluetooth/wifi (niepotrzebne skreślić). I fajnie. Tylko, że jedyne potrzebne Wam urządzenie to wzmacniacz z regulacją głośności, a ta cała reszta to bajery, których wcale nie zamierzacie używać. No i, bez wątpienia, zabierają one część kwoty jaką dysponujecie na zbędne Wam funkcje/dodatki. To trochę jak z, np., oferowanymi współcześnie telefonami komórkowymi, w których prymarna funkcja, dzwonienia vel prowadzenia rozmów telefonicznych, znajduje się gdzieś na szarym końcu (o ile w ogóle jest wymieniana) bardzo długiej listy rzeczy, które te urządzenia potrafią robić, a z których większość użytkowników korzysta najwyżej sporadycznie. O ile w przypadku telefonu to może nie jest aż tak istotne, bo telefony przestały być już tylko telefonami, o tyle w przypadku urządzenia audio najlepiej byłoby, gdyby jednak całość budżetu była zainwestowana w to, co użytkownikowi jest faktycznie potrzebne. Logika wskazuje, że kupilibyśmy w ten sposób lepsze urządzenie, nieprawdaż?

Proszę mnie dobrze zrozumieć – nie jestem wrogiem kombajnów typu all-in-one. Wiele osób chce posłuchać muzyki w dobrej jakości, kupić do tego system nie kosztujący tyle, ile ich samochód, fajnie wyglądający, nie zajmujący dużo miejsca, ekologiczny (czyli zużywający niewiele prądu), pozwalający im grać muzykę wprost z telefonu/tabletu/laptopa/serwisu streamingowego. Słowem coś ładnego, prostego w obsłudze, dobrze grającego i (relatywnie) niedrogiego. I dla nich takie rozwiązania są idealne. No, ale są i tacy, którzy wcale nie potrzebują tych wszystkich dodatków i chcą wydać ciężko zarobione pieniądze na urządzenie spełniające ich konkretne potrzeby i oferujące w ramach tej właśnie funkcjonalności najlepszą możliwą jakość. Dziś, gdy przychodzi do zakupu wzmacniacza, szczególnie relatywnie rozsądnie wycenionego, tak naprawdę takim „dziwnym” ludziom rynek wcale nie ma aż tak dużo do zaoferowania. Zwykle pozostaje im sięgnięcie do oferty jednej z nielicznych marek, w większości funkcjonujących na rynku od wielu lat. Ich inżynierowie doskonale wiedzą, że te wszystkie dodatki to: a) dodatkowe źródła zakłóceń wszelakich, b) potencjalne źródła kłopotów (im więcej elementów, tym większa szansa, że coś się zepsuje), c) dodatkowe koszty. Urządzenia proste, wyspecjalizowane są więc, zarówno z punktu widzenia producenta jak i użytkownika, po prostu lepsze (raz jeszcze – o ile owe dodatkowe funkcje nie są potrzebne). To jedna z najstarszych i ciągle słusznych prawd obowiązujących w tej branży – im układ jest prostszy tym lepiej gra. To oczywiście pewne, nomen omen, uproszczenie, ale jako generalna zasada sprawdza się w audio całkiem dobrze.

Producentem, który od lat oferuje takie właśnie, wyspecjalizowane urządzenia, jest brytyjski Audio Note. Do testu trafiła nowa wersja ich wzmacniacza oznaczonego symbolem P1 PP. To właściwie końcówka mocy, oczywiście lampowa, pracująca w układzie push-pull i wyposażona w regulację głośności. Może więc funkcjonować w systemie na tej samej zasadzie co wzmacniacz zintegrowany tyle, że posiada tylko jedno wejście liniowe.

Budowa

Audio Note to niemal synonim wzmacniacza (urządzenia) lampowego. Nie inaczej jest w przypadku tego, otwierającego ofertę wzmacniacza (tzw. Level One, czyli poziom pierwszy), który wyposażono w regulację głośności, dzięki czemu zewnętrzny przedwzmacniacz nie jest potrzebny. Wystarczy źródło podpięte do jedynego wejścia liniowego (RCA), kolumny, niezbędne kable i już mamy gotowy system. Nową wersję P1 PP oparto o cztery lampy 6005/6AQ5 (wcześniej w tym modelu wykorzystywano EL84) pracujące w układzie push-pull w klasie A. Pozwala to uzyskać moc 12W na kanał – innymi słowy dobór względnie łatwych do napędzenia kolumn jest konieczny. W teście Audio Note grał z amerykańskimi kolumnami Devore Fidelity Orangutan 93 (93 dB skuteczności, impedancja nominalna wynosząca 10Ω, przy minimalnej, według producenta, 7,75Ω), czyli średniej wielkości, dwu-drożnymi podłogówkami z 10 calowym, papierowym wooferem. Zestaw lamp tego wzmacniacza uzupełnia kwadra ECC83. Jako, że to wzmacniacz z podstawowego poziomu (Level One) producent zastosował tu standardowe części: rezystory metalizowane Beyschlag, poliesterowe kondensatory w torze sygnałowym, standardowe kondensatory elektrolityczne, oraz własny, 100k potencjometr Audio Note.

Obudowa to „klasyczne” Audio Note, chciałoby się powiedzieć – wykonana z giętej, czarnej blachy stalowej, uzupełniona grubym akrylowym frontem i ustawiona na czterech niewysokich, gumowych nóżkach. Błyszczący, czarny front zdobi złota tabliczka z firmowym logiem, czerwona dioda sygnalizująca włączone zasilanie, oraz dwa niewielkie, złote pokrętła – regulacja głośności i włącznik urządzenia. Nie jestem fanem złotego koloru, ale przyznaję, że połączenie czarnego, błyszczącego akrylu i (nieagresywnych) złotych elementów w wydaniu Audio Note’a jest całkiem udane i nie kręciłbym nosem, gdyby musiał na nie patrzeć na co dzień. Z tyłu znajdziemy gniazdo zasilania, jedną parę gniazd RCA, oraz solidne zaciski głośnikowe, osobne dla obciążenia 4 i 8 Ω. We wnętrzu cały układ zmontowano na jednej płytce, a osobno, za solidnym ekranem, umieszczono sekcję zasilacza. W porównaniu do wcześniejszej wersji tego wzmacniacza w zasilaniu dodano dławik, co powinno dać wymierne efekty brzmieniowe. Urządzenie jest tak wyspecjalizowane, jak to tylko możliwe. Jedno źródło wzmacniacz z regulacją głośności kolumny. Jeszcze tylko kabel zasilający, przekręcamy włącznik i voila! Gramy.

Brzmienie

Jak wspomniałem, miałem na potrzeby tego testu do dyspozycji kolumny o dość wysokiej skuteczności i impedancji (o przyjaznym przebiegu) – Orangutany 93. Kolumny i owszem, 3 razy droższe niż wzmacniacz, ale w ten sposób miałem pewność, że to nie one są „wąskim gardłem” systemu. P1 PP, zgodnie z oczekiwaniami, nie miał żadnego problemu z napędzeniem tych głośników – w 1/4 skali głośności było już wystarczająco głośno do normalnych odsłuchów w ciągu dnia. Na rozgrzewkę na playlistę trafiła nowa, solowa płyta Stevena Tylera, wokalisty Aerosmith. Płyta dość trudna do klasyfikacji (w USA podbijająca listy przebojów country…) – chwilami akustyczna, chwilami rockowa, zahaczająca momentami o folk, country, bluesa i licho wie co jeszcze. No i mówiąc szczerze w wydaniu P1 PP podobała mi się bardziej lub mniej w zależności od tego co się w danym momencie działo. Wokal był świetny właściwie w każdym kawałku (uściślę tylko – jak na niezłą, ale nieaudiofilską realizację) – fajnie oddana barwa i faktura głosu Tylera, który choć przecież lat i „doświadczeń” ma za sobą wiele, śpiewać dalej potrafi doskonale, oraz zaskakująca momentami namacalność prezentacji dawały mi dużo frajdy. Nawet numer, w którym na wokal nałożono dodatkowe efekty wypadał dobrze, czysto – w sensie rozumienie śpiewanego tekstu nie stanowiło wielkiego problemu, a ów efekt nie raził sztucznością. W fragmentach akustycznych brzmieniu także trudno było cokolwiek zarzucić – harmonijka, trąbka, gitara akustyczna – ciepło, namacalnie, swobodnie, z ładnie zaznaczonymi wybrzmieniami, z dużą ilością detali. Całość brytyjski wzmacniacz podawał w sposób… przyjazny dla ucha. Czyli? Po pierwsze, jak już wspomniałem, to raczej dość ciepłe granie, a po drugie nieco zaokrąglone. Nie na tyle, żeby zrobić z muzyki ciepłą, nudną papkę, ale na tyle, żeby wyeliminować część ostrości, czy suchości dźwięku, które w nieaudiofilskich nagraniach się pojawiają. Wracając do tego krążka – w fragmentach bardziej rockowych głos nadal brzmiał świetnie, zaskakująco wręcz czysto brzmiały blachy perkusji, nawet bębny wypadały całkiem soczyście, ale… Ale na dole pasma wzmacniaczowi brakowało jednak odrobiny dynamiki, czy ujmując rzecz po ludzku – „wykopu”. Do tego swoją cegiełkę dokładała mocna, ale nieco „miękka”, okrągła prezentacja basu. Nie narzekałbym na samo jego zejście – to właściwie było wystarczające, natomiast odsłuchy tych samych kolumn z mocniejszymi wzmacniaczami pokazywały, że jednak potrafią one zapewnić lepszą kontrolę i definicję niskich tonów, a przez to, w co gorętszych, rockowych momentach, serwowały dźwięk w nieco bardziej uporządkowany sposób.

Gdy jednak przyszło do hitów (przynajmniej kawałków, które tak właśnie odebrałem przy pierwszym odsłuchu, być może dlatego, że hitami były już wcześniej) zostały zagrane tak, że zapomniałem o pomniejszych słabościach tej prezentacji i znakomicie się bawiłem wystukując rytm, tudzież śpiewając (jeśli można to tak nazwać) wraz z Stevenem. Mowa oczywiście o nowej, innej, ale jakże znakomitej wersji „Janie’s got a gun”, oraz może nie jakiejś odkrywczej, ale mającej coś w sobie wersji „Piece of my heart”. Po tym drugim kawałku nie mogłem się z głowy pozbyć myśli, jak to by zabrzmiało, gdyby Steven zaśpiewał go w duecie z Janis Joplin… Jak to jak? Postawiłbym wszystkie pieniądze, że zaje…, tzn. fantastycznie! Tak czy owak, przy obu kawałkach wydzierałem się razem z wokalistą strasząc gołębie na balkonie (i pewnie kilku sąsiadów), a muszę tu dodać, że takie reakcje przy testach sprzętów wcale nie zdarzają mi się aż tak często. Warunkiem niezbędnym jest świetny kawałek, wykonanie oraz… bardzo dobre odtworzenie. Tu Audio Note spisał się na medal wciągając mnie za uszy w świat muzyki. Wniosek – może i P1 PP nie jest rockowym gigantem, ale potrafi trafić w czuły punkt słuchacza, bądź wprost do jego duszy (jak kto woli) swoim przekonującym, angażującym, odpowiednio ekspresyjnym (szczególnie w zakresie wokalu) sposobem grania. Czy tego właśnie szukacie we wzmacniaczu? Ja zdecydowanie tak! Słowem – Audio Note już mi się podobał mimo, że to wcale nie była idealna płyta do prezentacji jego zalet.

Kolejna płyta, także wydana niedawno, której posłuchałem to „Everything’s beautiful” Roberta Glaspera, na której wykorzystał muzykę wielkiego Miles’a Davis’a. W założeniu miał to być ciekawy blend R’n’B z jazzem, wariacja na temat: jak dziś mógłby brzmieć Miles gdyby ciągle był z nami? Wyszło to, moim zdaniem, tak sobie. Ale z mojego punktu widzenia chodziło przecież o ocenę wzmacniacza, a nie albumu. Potwierdziła się bardzo dobra prezentacja wokali, ale ciekawsza była tu kwestia elektronicznego basu. Po pierwsze P1 PP bardzo dobrze radził sobie nawet z bardzo niskimi dźwiękami i rzecz nie tylko w samym zejściu, ale i w wsparciu tegoż masą, dociążeniem. Jak na 12W wzmacniacz było bardzo, bardzo dobrze – bas był bowiem bardziej zwarty, szybszy niż na słuchanej wcześniej płycie Tyler’a, a co za tym idzie – także lepiej różnicowany. No i trzeba przyznać, że tam gdzie w miks wpleciono trąbkę mistrza brzmiała ona smakowicie.

Dwa wspomniane albumy już dość jasno pokazały, że testowany Audio Note to wzmacniacz przede wszystkim do muzyki akustycznej i wokali. Kolejna płyta, Scotta Hamiltona, pięknie to potwierdziła. Tu (w końcu) można było mówić o scenie, czy obrazowaniu, a to mocne strony testowanego wzmacniacza. P1 PP gra przede wszystkim szeroko – instrumenty często pojawiały się poza rozstawem kolumn. Do głębi zastrzeżeń także mieć nie mogłem, choć znam wzmacniacze, które potrafią pokazać więcej w tym zakresie. Ta płyta, i słuchana zaraz po niej kwartetu Hadouk pokazały, że wzmacniacz nie narzuca sposobu prezentacji. Nagranie Hamiltona pokazywało instrumenty wręcz z daleka, nawet pierwszy plan znajdował się za linią kolumn, na całą prezentację patrzyło się z pewnej perspektywy. Przy tej drugiej płycie natomiast, instrumenty na pierwszym planie potrafiły się „materializować” nawet i przed kolumnami, słychać było, że zdejmowano je z bliska, a i realizator nagrania chciał pewnie stworzyć wrażenie bliskiego, intymnego wręcz kontaktu z muzyką i bardzo dobrze mu to wyszło. Na tym pierwszym albumie słychać było również inne podejście do nagrywania – tam większe znaczenie miał obraz całości muzyki, a mniej indywidualne popisy – zgaduję, że po prostu zbierano całość zaledwie kilkoma mikrofonami i pewnie nagrywano zespół jako całość. W przypadku tej drugiej płyty odnosiłem wrażenie, że każdy instrument był nagrywany osobno, a dopiero potem złożono to w jedną całość. Każdy instrument brzmiał bowiem dużo bardziej wyraziście, więcej tu było detali i to tych malutkich, które często, w przypadku niedrogich wzmacniaczy, giną gdzieś w tle, ale mniej było tej nieuchwytnej interakcji między muzykami/instrumentami. Piszę o tym nie po to by zwrócić uwagę na różnice w sposobie nagrania tych dwóch płyt, ale na umiejętność Audio Note’a umożliwiającą mu pokazanie tych różnic. Słowem, mimo że to raczej ciepło i nieco okrągło grający wzmacniacz, z różnicowaniem nagrań radzi sobie naprawdę dobrze, nie ma mowy o jakiejś homogenizacji, o nudzie przy zawsze podobnie brzmiącej muzyce.

Kolejne płyty to tylko potwierdzały – czy to Anne Bisson, którą miałem okazję poznać i chwilę jej posłuchać na żywo w Monachium w czasie wystawy HighEnd, czy Czesław Niemien, czy w końcu Ella Fitzgerald z Louisem Armstrongiem – każda płyta z innej epoki, każda inaczej nagrana, zagrana i zaśpiewana. Elementy wspólne też były – każda z nich brzmiała bardzo dobrze. Nie napiszę, że fantastycznie, bo to nie był poziom najlepszych urządzeń jakie znam, ale zważywszy na bardzo rozsądną cenę tego urządzenia było świetnie. Wokale znajdowały się w centrum uwagi, pełne, namacalne, nieźle (to zależało od nagrania) budowana była scena, za każdym razem dobra była lokalizacja, brzmienie było otwarte i, że tak to ujmę, fizjologiczne. Swoją drogą przy takiej muzyce nie sposób było pamiętać, że to wzmacniacz właściwie otwierający ofertę firmy Petera Qvortrupa, budżetowy na dobrą sprawę. Nie ma to jednakże żadnego znaczenia, gdy słucha się muzyki dobrze nagranej i pełnej emocji. Atmosferę P1 PP buduje bowiem wybornie, dzieli się ze słuchaczem emocjami, wciąga w świat muzyki w sposób, o którym niejedno droższe urządzenie może jedynie pomarzyć.

Podsumowanie

Niejeden wzmacniacz z wyższej półki będzie miał przewagę w więcej niż jednym elemencie nad Audio Note’m P1 PP – będzie bardziej dynamiczny, bardziej neutralny, bardziej rozdzielczy, a pewnie i bardziej uniwersalny. Tylko co z tego, skoro tej magii, którą nawet takie małe lampki pracujące w push-pullu oferują całe mnóstwo, nie dostarczy, nie dając tym samym tak bliskiego, intymnego kontaktu z muzyką. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru/preferencji, ale moim zdaniem P1 PP to doskonały przykład tego, że do bliskiego kontaktu z muzyką wcale nie trzeba bardzo drogiego, oferującego setki watów wzmacniacza. Jasne, że niewielka moc oznacza, że nie będzie tak łatwo dobrać kolumny, jak to jest w przypadku dysponujących większą mocą konkurentów. Myślę jednakże, że oprócz pewnej ilości wysokoskutecznych kolumn dostępnych na rynku, w tym dedykowanych takim wzmacniaczom kolumnom samego Audio Note’a, potencjalny właściciel ma jeszcze jedną opcję. Mówię o szerokopasmowcach, np. Fostexa czy Sonido, wsadzonych do tubowej obudowy (bądź bas-refleksowej jeśli ktoś takową woli). Takich projektów można w sieci znaleźć sporo, ich wykonanie nie jest aż tak wielką filozofią i wymaga bardziej sprawnych rąk niż jakiejś wiedzy z zakresu elektroniki. Takie kolumny zestawione z wzmacniaczem Audio Note’a dadzą użytkownikowi całe mnóstwo radości z tak intymnego kontaktu z muzyką, jakiego pewnie wcześniej jeszcze nie doświadczył, jak i ogromnej satysfakcji z posłuchania czegoś, co sam zbudował. Tak, to propozycja przede wszystkim dla osób słuchających głównie muzyki akustycznej – jazzu, wokali, bluesa, piosenki aktorskiej, etc, czy małych klasycznych składów – ludzie, których repertuar składa się w większości z rocka, metalu, Mahlera czy Wagnera będą szukać innych propozycji. Nie oznacza to jednakże wcale, że od czasu do czasu nie można na nim posłuchać i AC/DC. Ja słuchałem i bawiłem się całkiem dobrze szybko zapominając o pomniejszych niedoskonałościach tej prezentacji, ciesząc się natomiast jej bezpośredniością, wysoką energią i sposobem, w jaki już po kilku pierwszych taktach każdego kawałka ograniczenia tego wzmacniacza znikały, a ja wystukiwałem rytm kończynami od czasu do czasu zdzierając gardło wraz z wokalistą. Jeśli, tak jak ja, słuchacie w większości nagrań akustycznych, a nie chcecie wydawać majątku na wzmacniacz i nie potrzebujecie tych wszystkich dodatkowych funkcji, jakie większość oferowanych dziś wzmacniaczy oferuje, słowem szukacie po prostu wzmacniacza z regulacją głośności, to Audio Note P1 PP może być właśnie dla Was. To naprawdę dobre, wciągające granie.

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.3, karta JPlay z zasilaczem bateryjnym Bakoon, zasilacz liniowy Hdplex
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr BIG7
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio
  • Kolumny: DeVore Fidelity Orangutan 93
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Audio Accessories Ceramic Disc Slim Foot

 

Cena detaliczna (w Polsce): 9790 zł

ProducentAudioNote UK

DystrybutorSzemis Audio Konsultant