Trenner&Friedl Taliesin i Hegel – Audio Video Show 2017

by Dawid Grzyb / December 12, 2017

Kurz po tegorocznej wystawie Audio Video Show już opadł, podobnie emocje. Choć jeden konkretny, umiejscowiony na parterze hotelu Radisson Blu Sobieski pokój nie dawał mi spokoju. To właśnie tam po raz pierwszy zaprezentowano austriackie kolumny Trenner&Friedl Taliesin i to m. in. nim poświęcony jest niniejszy tekst. Smacznego.

Wstęp

Skrzynka mejlowa tuż przed polską wystawą to od kilku do kilkunastu zaproszeń dziennie na różne pokazy, premiery, po wywiad itp. Czytam wszystkie, choć nie ukrywam, że wybieram. Trzeba, bo czasu jest mało. Impreza się rozrosła, co poradzić, z klęską urodzaju się nie walczy. Dobrze jest skupić się na kilku subiektywnie najbardziej interesujących miejscach, je ogarnąć w pierwszej kolejności, a jeżeli czasu pozostanie, wówczas następuje próba pokazania możliwie jak największej części pozostałej. W tym miejscu daruję sobie dalsze dywagacje nt. dziennikarskiej taktyki wystawowej i nadmienię jedynie, że kolumny Trenner&Friedl Taliesin to był jeden z tych produktów, który z miejsca mnie zainteresował. Z kilku powodów.

Zacznę od tego, że produkty firmy Trenner&Friedl bardzo lubię. Niedawno naskrobałem materiał o mikrusach Sun, kilka lat wstecz trafiły na mój warsztat monitory Art i obydwie te konstrukcje zagrały z życiem, masą i ogólnie dźwiękiem sporo większym niż ich bryły sugerują, zwłaszcza ten pierwszy. Mało tego, podłogówki Pharaoh czy Osiris słyszałem sam nawet nie wiem ile już razy na różnych wystawach. Nie przypominam sobie aby choć raz – kolokwialnie pisząc – dały ciała. No i wisienka na torcie, czyli Isis, to paczki mojego kolegi Jacka, który w swojej dziennikarskiej robocie stale je wykorzystuje. Jego system gra naprawdę świetnie, w kontekście jego wartości naprawdę powinien. Kto u Jacka był, ten wie. Natomiast sednem jest to, że austriacki dźwięk po prostu się broni. Jasne, może komuś nie podejść, zawsze znajdzie się malkontent czy dwóch, którzy chcieliby mieć subiektywne to czy tamto podane inaczej. Natomiast raczej nikt nie dyskutuje z tym, że dźwięk według Andreasa Friedla i Petera Trennera stawia nie dźwięki pod mikroskopem na piedestale, ale muzykę.

Podłogówki Taliesin zaciekawiły mnie na tyle mocno już jakiś czas przed wystawą, że wiedziałem, że to będzie mój pierwszy przystanek na tegorocznej mapie Audio Video Show i tak też się stało. Do Sobieskiego zajrzałem ponad godzinę przed oficjalnym rozpoczęciem imprezy, było praktycznie pusto. Jedynie wystawcy dopinali ostatnie rzeczy w swoich pokojach, widać też było osoby z obsługi. Nie zwlekałem, tylko z miejsca pomaszerowałem na parter. Przywitali mnie odprężeni, podejrzliwie zrelaksowani Austriacy. Ponieważ znamy się i lubimy, niejako z automatu zaczęły lecieć koleżeńskie wulgaryzmy i zrobiło się ogólnie bardzo rozrywkowo. Popatrzyłem na zegarek, po czym zapytałem, czy mogę czegoś posłuchać. A jakże, dało się, w dodatku w bardzo komfortowych warunkach. Wyjąwszy duet Trenner&Friedl, pokój był pusty. Miałem przy sobie pendrive z własną muzyką, co na początku było nieco problematycznie. Andreas ściągnął na miejsce właściciela laptopa – Andersa. To główny marketingowiec Hegla, nota bene kolejna dobrze mi znana postać. Zrobiło się jeszcze przyjemniej, dodatkowych uszczypliwości i językowego mięsa też przybyło.

Sprzęt i nie tylko

Zanim przejdę do sedna, jedno małe spostrzeżenie. Podczas uskuteczniania dziennikarskiego obowiązku na wystawach, nie ma znaczenia czy jest to Warszawa czy Monachium, lubię sobie poobserwować reakcję ludzi. Zatrważająco często widzę taki oto obrazek: wchodzi do pokoju z drogą elektroniką dwóch osobników, stoją może trzy minuty, po czym jeden do drugiego rzecze, że mu nie gra, no po prostu nie i już, po czym wychodzą. Zapada kurtyna. W porządku, ja rozumiem, że albo coś nas z miejsca porywa i na tej podstawie dokonuje się bardziej dogłębnych oględzin, albo nie porywa. Ale dwie czy trzy minuty gdzieś z pozycji ostatniego rzędu i rogu pomieszczenia to jest jednak za mało aby móc cokolwiek sensownego powiedzieć. Idąc dalej tym tropem, nie brak osób, które wszystkie piętra Sobieskiego są w stanie ogarnąć w dwie godziny w taki oto sposób, tj. pędząc przez wystawę na złamanie karku, a później smarować w sieci, że: “W tym roku, Panie kochanieńki, to nic nie grało!”. No jak miało zagrać, skoro się szansy nie dało.

Ciągnąc ten wątek dalej, warunki wystawowe rzadko sprzyjają odsłuchowi, działają zdecydowanie przeciwko wystawcom, to jedna sprawa. Druga to fakt, że w przypadku osoby zajmującej się tym czym ja się zajmuję, jest to głównie wydarzenie towarzyskie i biznesowe, taka prawda. Natomiast zachodzę w głowę, ilu lokalnych Januszy audio zmieniłoby punkt widzenia, gdyby faktycznie pofatygowali się ze swoją muzyką na jakimś nośniku, poczekali chwilę na zwolnienie niezłego miejsca, no i dali sobie więcej czasu niż trzy minuty w porywach. Strzelam, że połowa najmarniej. W porządku, czas na konkrety.

To co zagrało? Ano, austriackie podłogówki Trenner&Friedl Taliesin. Sto kilo żywej wagi per sztuka, półtora metra wysokości, ponad pół szerokości i głębokości, czteroomowa impedancja znamionowa, 92 decybele skuteczności, no i blisko 300 000 złotych na metce z ceną. Auć. 18-calowy bas, 12-calowy koncentryk, 1,75-calowy gwizdek kompresyjny plus jeden bzyczek AMT (ang. Air Motion Transformer) poprawiający obrazowanie i ogólnie dopalający przestrzeń. Subiektywnie jedynie nadmienię, że te paczki są wykonane obłędnie, no i prezentują się jak masa pieniędzy. Austriackie kolumny zazwyczaj są proste do bólu. Głównie po to, aby lepsza połowa nie krzyczała, że paskudztwo w salonie stoi. Ale Taliesin to inne zwierze. Owszem, też proste, ale bardzo eleganckie, projekt plastyczny wypadł fantastycznie. Gdybym nie znał firmy Andreasa i Petera, strzeliłbym, że to włoskie podłogówki, nawet pomimo braku krzywizn. Idąc dalej, Hegel dostarczył elektronikę towarzyszącą. Zagrały najdroższe urządzenia Norwegów; końcówka H30, przedwzmacniacz P30, przetwornik HD30 i cedek Mohican. Całość była spięta kablami Hijiri, listwy sieciowej nie pamiętam, a na moje życzenie muzykę zapodano z jakiegoś leciwego maka. Aha, pomieszczenie było zaadaptowane akustycznie za pomocą m. in. ogromnych dyfuzorów 2D i QRD firmy Acoustic Manufacture. Te drugie na tylnej ścianie i za kolumnami wywracają muzykę do góry odwłokiem. Mam coś takiego w swojej jaskini (choć innego producenta) i uważam, że – oprócz dywanu – to najlepszy poprawiacz dźwięku w moim pomieszczeniu. Aha, jedna uwaga na koniec. Austriacko-norweski team dogadał się z pokojem obok, że będą muzykę grać głośno na zmianę, tj. po pół godziny. I wiecie co? To zadziałało. Można? Można.

Posłuchane

Na początku jedynie wstępnie wiedziałem czego się spodziewać. Nie byłem też jakoś szczególnie przekonany do urządzeń Hegla. Dla jasności: uważam, że są bardzo dobre w kontekście ceny. Kolokwialnie pisząc robią robotę. Ale mi Hegel kojarzy się z paczkami nie kosztującymi abstrakcyjnych pieniędzy dla zwykłego zjadacza chleba, z takimi najczęściej produkty tej konkretnej firmy widzę. Zwykłem określać norweskie sprzęty mianem urządzeń ‘good enough’, tj. broniących się pod każdym możliwym względem i – ponad wszystko – uczciwie wycenionych, ale też nigdzie nie przełamujących magicznej bariery, nie będących spektakularnymi pod żadnym względem. Natomiast z Taliesin praktyka pokazała coś zupełnie innego. Nie wiem na ile to zasługa tych kolumn, a jaki udział w efekcie przypada norweskiej elektronice. Ale coś ciekawego się zadziało.

Zacząłem słuchać swojej muzyki i po relatywnie krótkiej chwili uderzyło mnie kilka rzeczy. Pierwsza to fakt, że cały system brzmiał wyjątkowo substancjalnie, ale nie był ani szklisty ani przesadnie obły. Balans dociążenia i wyrazistości był jak najbardziej zachowany. Małe pokoje w Sobieskim często mają problem z nazbyt obfitym dołem pasma, natomiast systemy pokazywane w większych pomieszczeniach na stadionie narodowym mają tendencję do grania w nieco przeszywający, nazbyt analityczny i właśnie szklisty sposób. Przynajmniej ja takie mam spostrzeżenia, stąd Taliesin w tym względzie zdecydowanie wyłamywał się z ogólnego schematu.

W pewnym momencie do pokoju wszedł Darek, człowiek lokalnego dystrybutora Trenner&Friedl. Słucha, patrzy, podziwia i mówi, że całkiem nieźle jak na zamknięte paczki. Przytaknąłem, dźwięk w istocie był przedni. Ale nie zgadzała mi się zamknięta obudowa. Nacisk w basie Taliesin nie był położony na konturze i definicji, choć tych nie zabrakło, ale na żywej tkance, barwie i zejściu dosłownie do najniżej położonych czeluści piekieł. Te podłogowe monstra wyglądają na zamknięte, a i owszem, ale w rzeczywistości takimi nie są. Wentylacja to krzyżówka zwykłego bas-refleksu i tuby, rzecz rzadko spotykana. W każdym razie bas zbiera się nieprzyzwoicie dobrze, ale to dzieje się niejako przy okazji, bo najbardziej zauważalna jego cecha to barwa. Mało tego, pomimo wszechobecności nie dudnił, był znakomicie kontrolowany. Przypasowała mi też szybkość tego podzakresu. Ponieważ te wszystkie elementy zostały dobrze zbalansowane, dół pasma całościowo był bardzo koherentny.

Ponieważ bas był trzymany w garści, nie przysłonił tego, co powyżej. Stąd moja uwaga obejmowała całość zjawiska pt. Taliesin, a nie zaledwie przełom średnio-nisko-tonowy przede wszystkim, a resztę dodatkowo. Jednakże środkowy podzakres nie był w żaden sposób wyeksponowany, nie dominował nad resztą. Sam nie wiem, może i ktoś miał takie spostrzeżenia po odsłuchu utworów skoncentrowanych na średnicy. Ale z moim własnym repertuarem nic takiego nie zaobserwowałem. A środek pasma jako taki? Spójny, przyjemny, dobrze zarysowany, pokazujący wszystko jak na dłoni, choć nie popadał w analityczną manierę. O górze mogę w zasadzie napisać to samo. Wybrzmienia były odpowiednio długie, zróżnicowane i szeleszczące, ale w żadnym wypadku ostre. Nie wiem czy system, który przede mną zagrał byłby w stanie muzykę przedstawić w taki właśnie sposób, raczej wątpię.

Rozmienianie się na drobne (czytaj: na poszczególne podzakresy) w przypadku Taliesin to tak naprawdę informacja dla osób, które na takich opisach bazują. Natomiast ja cały system postrzegam w kategorii zjawiska wybitnie spójnego i nastawionego na muzykę przede wszystkim, wpisującego się świetnie w dobrze mi znaną Austriacką szkołę brzmieniową. Uwagę przykuwały nie pojedyncze fajerwerki tu czy tam, ale całokształt zaserwowany za pomocą ogromnej, wręcz rozpychającej pomieszczenie ściany dźwięku przyjemnego, wyszukanego i angażującego bez reszty. To nie był popis typowo audiofilskiego plumkania, mój zestaw muzyczny na to nie pozwolił., tj. nie zostały wyeksponowane detale, żwawość, przezroczystość czy jakikolwiek inny konkretny element. Dostałem wszystkie te rzeczy naraz, ale świetnie ze sobą połączone i zbalansowane. W tym dźwięku nie było ani krzty przesady czy efekciarstwa. Szybko okazało się, że Taliesin są w stanie zagrać wszystko, ale dobrej jakości materiał okazał się być drogą, z której nie chciałem schodzić. Niektórym utworom te paczki po prostu nie dały szansy. Fantastycznie pokazały kontrasty dynamiczne w muzyce, stąd jakiekolwiek oznaki kompresji pod tym względem dawały mocno po uszach, w przypadku odgórnie metalicznie brzmiących i ziarnistych nagrań to było wręcz niewygodne. Wysoka półka nie wybacza, to samo mam u siebie w jaskini, choć nie do tego stopnia. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że to materiał wrzucony na pamięć masową (a przynajmniej jego spora część naprędce zgrana) był tu słabym ogniwem.

O przestrzeni też należy napisać kilka słów. Choć zazwyczaj nie była spektakularna w sensie rozmiaru, to konkretny utwór o tym decydował. “Zefiro Torna” wg Michaela Goddarda to był niczym nieskrępowany rozmach i – ponad wszystko – fantastycznie oddane miejsce, w którym nagrano ten majstersztyk. Natomiast “Floating” autorstwa Julee Cruise to dużo bardziej kameralne, odległe i baśniowe obrazowanie. Zmierzam do tego, że różnica pomiędzy tymi nagraniami w sensie ich pokazania była uderzająca i to m. in. ten aspekt świadczy o klasie Taliesin. Nie to, że czegoś takiego nigdzie indziej nie słyszałem, to nie tak. Chodzi mi o to, że jest to kolejny punkt na długiej liście zalet Austriackich paczek, dodatkowy aspekt świadczący o ich jakości.

Największe wrażenie na mnie zrobiło kilka minimalistycznych utworów formacji The Acid. Przyznam się, że jak do tej pory nie słyszałem o niej. To jeden z materiałów prezentacyjnych Andreasa. Miał przy sobie płytę Liminal, zapodał ją do norweskiego napędu i się zadziało. Dźwięk, który wydobył się z jego kolumn był w całości spektakularny, a bas nie pozostawił na mnie suchej nitki. Tak, dobrze to pamiętam. Człowiek siedzi w fotelu, na początku odprężony. Słucha, oczy mu rosną z minuty na minutę i dosłownie robi się od niskotonowego uderzenia mokry. Ten popis był gładki i spójny, a jakże. Ale to właśnie atak na samym dole pasma, który dużo bardziej było czuć niż słychać sprawił, że opuściłem austriacko-norweski pokój lekko osłupiały. Nieczęsto zdarza mi się coś takiego, a jeżeli już, to nie do takiego stopnia i właśnie to doświadczenie sprawiło, że postanowiłem poświęcić Taliesin osobny artykuł.

Podsumowane

Zawodową przywarą jest to, że im więcej człowiek obcuje z naprawdę dobrą elektroniką, tym bardziej wybredny się robi i coraz ciężej przychodzi niczym nieskrępowany entuzjazm podczas odsłuchu. Wiedziałem, że Taliesin będą dobre, wstępne założenia odnośnie tego, jak mogą zagrać też się w sporej części sprawdziły. Teoretycznie nie powinienem być zaskoczony. A jednak, wiadomy system wywarł na mnie ogromne wrażenie. Bawiłem się wybornie. Nie wykluczam też, że gdybym mógł w kilku pokojach posłuchać muzyki w spokoju, odpowiednio długo i z najlepszego miejsca, podobnych relacji by przybyło. W każdym razie Taliesin zagrały – moim zdaniem – obłędnie.  Gdyby tylko lokacja i fundusze pozwoliły, ech… Do następnego!