DeVore Fidelity Orangutan 93

by Marek Dyba / September 25, 2016

Nazywanie kolumn nazwą wziętą od gatunku małpy świadczy o dużej fantazji ich twórców, ale i o pewności siebie. Czy za fantazją idzie więc jakość, która na taką ekstrawagancję pozwala? Sprawdźmy jak spisują się wysokoskuteczne kolumny amerykańskiego producenta DeVore Fidelity Orangutan 93.

Wstęp

Pewnie niewiele osób w naszym kraju słyszało o marce DeVore Fidelity, prawda? Ja przyznaję, że też nie, przynajmniej do ubiegłorocznej wystawy HighEnd w Monachium. Firma się co prawda, o ile mi wiadomo, tam nie wystawiała, ale przecież tysiąc kilometrów z okładem od Warszawy łatwiej spotkać znajomego z Krakowa niż w Polsce. A spotkałem tam szefa krakowskiego Nautilusa, Roberta Szklarza, który zaraz na początku oznajmił mi, że ma w dystrybucji nową markę wysokoskutecznych kolumn prosto z USA. Dlaczego mi o tym powiedział? Wie dobrze, że jestem fanem lampowych SETów, zwłaszcza tych niskich mocy, a do nich tego typu kolumny są koniecznością. Jeszcze niedawno byłem posiadaczem znakomitych kolumn Bastanis Matterhorn, które pomimo wielkich rozmiarów i 15 calowego woofera doskonale współpracowały nawet z kilku-watowymi SETami. Kolumny zamieniłem co prawda po kilku latach użytkowania na fantastyczny Model One firmy Ubiq Audio, ale SET na 300B, Symphony II firmy Art Audio (upgradowany osobiście przez Toma Willisa) mi pozostał. Dlatego właśnie Robert z propozycją testu głośników DeVore Fidelity Orangutan 93 zwrócił się do mnie wiedząc, że to po prostu moja bajka.

Po powrocie z wystawy trochę o firmie poczytałem. W 2000 roku w Nowym Jorku założył ją John DeVore – człowiek związany z branżą hifi od niemal 20 lat, konstruktor kolumn i muzyk z 30 letnim doświadczeniem. Jak sam pisze, do tworzenie własnych kolumn popchnęły go doświadczenia nabyte w salonie audio, w którym pracował jako sprzedawca, co dało mu okazję do posłuchanie mnóstwa różnych produktów. Wiele z nich pomimo świetnych wyników pomiarów i bardzo dobrego pierwszego wrażenia, jakie wywierały na klientach, na dłuższą metę okazywało się ich rozczarowywać. Nie potrafiły bowiem oddać sedna muzyki, wielu drobnych elementów, które składają się na naturalny odbiór i zaangażowanie słuchacza w muzykę. Postanowił więc stworzyć własną firmę i zbudować kolumny, które będą dawać użytkownikom radość obcowania z muzyką przez długie lata.

Firma specjalizuje się w kolumnach łatwych do napędzenia, w wielu wypadkach o wysokiej skuteczności. Oferta zaczyna się od serii Gibbon, która może nie oferuje aż tak wysokiej skuteczności, ale nadal mówimy o kolumnach o czułości przynajmniej 90 dB i to przy przyjaznym (czyli bez większych spadków) przebiegu impedancji. Następna seria nazwę wzięła od kolejnego gatunku małp – Orangutana. W niej znajdziemy dwa wysokoskuteczne modele kolumn o impedancji 10Ω, oznaczone liczbami 96 i 93 (pochodzącymi od ich skuteczności). To te drugie, Orangutan 93 właśnie trafiły do mnie do testu. W ofercie znajduje się także flagowy model o nazwie Silverback Reference (Silverback, jak się domyślam, to nawiązanie do goryli, więc można powiedzieć, że nazewnictwo pozostaje w „małpiej” rodzinie).

Budowa

Kolumny z serii Orangutan mi skojarzyły się natychmiast z głośnikami brytyjskiego Audio Note’a. Po pierwsze rzecz w podobnym, nieco vintagowym kształcie z szerokim frontem i stosunkowo niewielką głębokością kolumny, a po drugie w układzie głośników – to konstrukcja dwu-drożna ze sporym, bo 10 calowym, wooferem z charakterystyczną, fioletową papierową membraną i jedno-calową, jedwabną kopułką umieszczoną w małym falowodzie. Oczywiście nie są to kolumny identyczne z AN – to regularna podłogówka, membrana woofera ma gumowe zawieszenie i jest papierowa, a nie z włókien konopi, ale podobieństwo jest spore. O budowie tych kolumn producent za wiele na swej stronie nie pisze. W instrukcji, zatytułowanej „Care and feeding guide”, czyli w swobodnym tłumaczeniu: wskazówki dotyczące karmienia i opieki (bo w końcu to orangutan), napisano jedynie, że kolumny wykonano wykorzystując materiały i elementy najwyższej klasy, wykorzystując przy ich konstrukcji, pomimo vintagowego charakteru, najnowsze dostępne rozwiązania.

Obudowa modelu Orangutan 93 wykańczana jest ekskluzywnymi fornirami i ręcznie polerowanymi lakierami, a wykonuje się ją z materiałów pozwalających uzyskać zakładane brzmienie wysokiej klasy. Zaciski głośnikowe są wytwarzane z miedzi, wewnętrzne okablowanie to srebro, a całość uzupełnia zwrotnica DeF-SVDX własnej konstrukcji, w której wykorzystano m.in. kondensatory olejowe. Całość uzupełniają wykonywane na zamówienie przetworniki opisane wcześniej. Konstrukcja jest obciążona dwoma niewielkimi portami z wylotami na tylnej ściance. Obudowa opiera się na niewielkich, drewnianych nóżkach. Są one na tyle małe, że po ustawieniu kolumn odnosi się wrażenie, iż stoją one bezpośrednio na podłodze. W przypadku podłogi, które nie jest idealnie równa (jak mój parkiet) użytkownik będzie musiał kombinować, żeby kolumny się nie kołysały. Ja ustawiłem je na znakomitych platformach kwarcowych Acoustic Revive, RST-38. Swoja drogą im dłużej ich używam tym bardziej je doceniam i to niezależnie od tego, czy goszczą pod kolumnami, czy elektroniką. Orangutan 93 mają, jak już wspominałem, skuteczność na poziomie 93 dB przy impedancji nominalnej wynoszącej 10Ω, nie spadającej poniżej 7,75Ω – słowem na papierze to wymarzone kolumny do wzmacniaczy lampowych niedużej mocy. Ich twórca sugeruje jednakże na firmowej stronie, że mogą grać właściwie z dowolną amplifikacją – jak się przekonałem w czasie odsłuchów, ma rację!

Brzmienie

Tak się złożyło, że kolumny gościły u mnie dość długo, w związku z czym kilka osób, które mnie w tym czasie odwiedziło, miało okazje rzucić na nie uchem. Reakcja większości z nich była podobna – wow! jaki fajny bas z tak niedużych kolumn! Producent podaje w specyfikacji pasmo przenoszenia od 30 Hz (!) do 31 kHz. Co prawda nie podaje przy jakim spadku uzyskał najniższą wartość, ale i tak sugeruje to, że na dole pasma Orangutany mają sporo do powiedzenia, a praktyka to potwierdza. A ponieważ to właśnie niskiego, energetycznego, wypełnionego basu mało kto się spodziewa patrząc na obudowy tej wielkości i widząc dwu-drożną konstrukcję, więc to on zwraca uwagę w pierwszym rzędzie. I, co szybko dodam, wcale nie jest on uzyskiwany za pomocą dudnienia z owych portów na tylnej ściance. U mnie kolumny stały jakieś 60cm od tylnej ściany, więc bynajmniej nie były do niej przytulone, słowem samo ustawienie jakoś szczególnie reprodukcji basu nie wzmacniało. A jednak świetnie brzmiała np. płyta Led Zeppelin II. To było granie z czadem, z mocną, świetnie kontrolowaną podstawą basową, z fajnie pokazanym „brudem” rockowego grania, z gitarą Page’a grającą z zębem, z mięsem, że tak powiem, i z pięknie „drącym się” wokalem Roberta Planta. Noga mimowolnie wystukiwała rytm, a ja podśpiewywałem (niezbyt z głośno z litości dla sąsiadów) co lepiej znane fragmenty zarzucając energicznie głową. A wszystko to nastąpiło zupełnie naturalnie – ot zabrzmiała muzyka i wciągnęło mnie natychmiast i po prostu nie mogłem się oprzeć ani oderwać. Przy takiej muzyce dokładnie o to chodzi, nieprawdaż? A jak tak wypadła już pierwsza płyta to mogłem jedynie z zachwytem czekać co będzie dalej.

A działo się sporo, bo jak już pisałem, kolumny grały u mnie (oczywiście z przerwami na inne testy) kilka miesięcy pełniąc rolę dyżurnych w czasie, gdy po sprzedaży Bastanisów czekałem na swoja parę Modelu One firmy Ubiq Audio, w wersji upgradowanej z kondensatorami Duelunda. Nie da się oczywiście w jednym tekście opisać wszystkich wrażeń z tak długiego okresu czasu, choć ich fragmenty znajdziecie w różnych innych tekstach. Plusem tak długiej ekspozycji i wielu zestawień, w których Orangutany grały, jest bardzo wszechstronny pogląd na ich możliwości. Jedziemy więc dalej.

Oczywiście po tym czego doświadczyłem z Zeppelinami musiałem sięgnąć po AC/DC – „Back in black” nie dało mi już w ogóle usiedzieć w fotelu. Australijczycy grają w końcu rock’n’rolla, tyle że w nieco cięższej wersji niż np. taki Presley czy Chuck Berry. Jeśli przy takiej muzyce da się usiedzieć to znaczy, że coś jest nie tak. Orangutany 93 zagrały AC/DC równie porywająco jak wcześniej Zeppelinów. Z rozmachem, energią, bardzo dobrze prowadząc rytm, świetnie reprodukując gitarowe riffy Angusa Younga, czy charakterystyczny wokal Briana Johnsona. I podobnie jak wcześniej, mocną stroną tej prezentacji była solidna podstawa basowa, dobrze kontrolowana i definiowana. Oczywiście, że jest sporo kolumn, które schodzą (faktycznie) z basem niżej i jeszcze mocniej go dociążają, ale jak na swoją wielkość, która sprawdzi się zapewne już nawet w kilkunastometrowych pomieszczeniach, amerykańskie kolumny spisywały się znakomicie, lepiej niż można było oczekiwać. Choć powinienem tu dodać, że na początku odsłuchów grały z głównie z wzmacniaczami tranzystorowymi, zwykle słusznej mocy (no może poza 25W Sugdenem A21, acz to wzmak w klasie A, co nieco zmienia wydźwięk tej liczby), co mogło mieć wpływ na taki a nie inny odbiór. Na opis ich grania z lampami jeszcze przyjdzie czas, ale na razie skupiam się na tym co usłyszałem m.in. z wspomnianym Sugdenem, moim zestawem Modwrighta (LS100 + KWA100SE), końcówką Eternal Arts Magic Eye, czy w końcu znakomitą Normą Audio IPA-70B (plus jeszcze ze sporą ilością niewymienionych urządzeń). Warto zauważyć, że choć z każdym z tych wzmacniaczy Orangutany grały nieco inaczej dobrze pokazując różnice między nimi, to jednak za każdym razem zgrywały się z nimi bardzo dobrze, prezentując wyżej opisane cechy brzmienia, ale i pozwalając wzmacniaczom pokazać ich własnych charakter. Dodam jeszcze, że w żadnym z tych zestawień kolumny nie były jego najsłabszym ogniwem, nie wprowadzała ograniczeń (poza wynikającymi z ich wielkości oczywiście).

Świetnie, energetycznie zabrzmiał nie tylko rock, ale i np. ścieżki filmowe, takie jak choćby zaskakująco momentami podobne do siebie (na co nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi, acz ten sam autor muzyki, Alan Silvestri, nieco to przecież tłumaczy) z „Predatora” i „Głębi” (Abyss), czy także z ulubionego, acz dawno nie słuchanego „Gladiatora”. To naprawdę zaskakujące jaki te nieduże kolumny prezentowały rozmach, jaką swobodę, w jak uporządkowany sposób prezentowały nawet najgorętsze momenty tych soundtracków. Aż musiałem sięgnąć po jeszcze mroczniejsze, jeszcze potężniej i niżej schodzące ścieżki z „Incepcji” czy „Mrocznego rycerza” szukając limitu możliwości amerykańskich kolumn. Przy tych ostatnich nagraniach i owszem, dało się zauważyć, że Orangutany nie potrafiły zaserwować aż takiej potęgi dźwięku jak mój Model One, ale słoweńskie kolumny to przecież 3-drożne, objętościowo pewnie prawie dwa razy większe smoki, więc jakaś różnica na ich korzyść dziwić nie mogła. Zaskakiwać mogło jedynie, że nie była większa. Podsumowując – kolumny „stworzone do lampy” zagrały znakomicie z tranzystorami, w czym przypominały mi moje poprzednie kolumny, Bastanisy Matterhorn. Te ostatnie grały z lampami jeszcze lepiej niż z urządzeniami opartymi na kwarcu – czy to samo można powiedzieć o Orangutanach 93? Pozostało mi to sprawdzić.

Przyszedł w końcu czas by posłuchać tych kolumn z wzmacniaczami, pod które (przynajmniej w założeniu) zostały stworzone – z wzmacniaczami lampowymi o niskiej mocy. W ruch poszedł mój modyfikowany Art Audio Symphony II (SET na lampie 300B) oraz testowane równolegle monobloki polskiej firmy My Sound o nazwie Cube (recenzja TU). To dla odmiany push-pulle na lampach EL84 oferujące 12W na kanał. O tych drugich napisałem więcej w osobnej recenzji (na HighFidelity.pl), więc tu skupię się na odsłuchu z moim SETem, acz wnioski ogólne z obu sesji były zbliżone. Granie z lampą dało nieco… delikatniejsze brzmienie i nieco bardziej skupione na średnicy – tak gra 300B w większości aplikacji (choć znam wyjątki). O dziwo nie ucierpiało na tym zejście basu – 8W z mojego wzmacniacza wystarczało do oddania najniższych nut granych przez kontrabas, czy fortepian, a nawet elektronicznych pomruków choćby na płycie Dead Can Dance. Nawet kawałek organowy robił wrażenie – rozmach, masa, duża rozpiętość tonalna, którą po prostu było czuć, nawet skala dynamiki imponowała – właściwie wszystko tu było, niczego nie brakowało. OK, wiem z odsłuchów na moich Model One i kilku innych dużych kolumnach, że nie wszystko, że bas schodzi jeszcze kapkę niżej i jest na samym dole trochę mocniej dociążony, a i masę organy mogą mieć jeszcze większą. Niemniej to, co pokazywały Orangutany napędzane 8W z SETa (czy 12W z push-pulla), było tak czy owak imponujące i śmiem twierdzić, że bez punktu odniesienia dla większości miłośników muzyki organowej byłoby co najmniej satysfakcjonujące.

Podobnie rzecz się miała z kilkoma „dużymi” utworami na wielką orkiestrę z kotłami, potężnymi sekcjami basowymi i tą gigantyczną dynamiką, jaką tylko orkiestra potrafi zaserwować. Nie, nie brzmiało to tak jak w filharmonii, bo żaden system audio TEJ skali i dynamiki odtworzyć wiernie nie potrafi. To zawsze jest jedynie pewna aproksymacja, ale ta w wydaniu Orangutanów 93, nawet niekoniecznie biorąc poprawkę na ich wielkość, zdecydowanie przypadła mi do gustu, mimo, że nie była najlepszą jaką zdarzyło mi się u mnie słyszeć. Pokój wypełniała ogromna ściana dźwięku, a i, choć oczywiście w pomniejszonej skali, struktura orkiestry została wiernie oddana. Nie słychać było by wzmacniacz „dusił” się tak złożoną i potężną muzyką. Kolumny grały swobodnie, bez wysiłku, czysto, transparentnie. Nie mając miejsca na większe kolumny spokojnie mógłbym żyć z tymi i nie oznaczałoby to rezygnacji z moich ukochanych oper, czy nie aż tak częstych, ale pięknych i pełnych wrażeń wieczorów z Mozartem, Mahlerem, czy Czajkowskim.

Bas, szczególnie ten akustyczny miał nawet nieco więcej faktury, nieco bardziej wyrazistą barwę niż wcześniej z tranzystorami, acz kontrola i definicja były jednocześnie odrobinę gorsze – klasyczne coś za coś, z którym w audio tak często mamy do czynienia. Dużo było tu wybrzmień, takich długich, pełnych, aż poza granicę słyszalności. Proporcje między strunami a pudłem pokazane były bezbłędnie. Szybkość ataku (w przypadku kontrabasu – szarpnięcia struny) nie imponowała aż tak bardzo, ale różnica nie była na tyle duża, by miało to negatywny wpływ na odbiór muzyki. Nagrań solowego fortepianu słuchałem z ogromną przyjemnością rozkoszując się bogactwem tonalnym, wybrzmieniami, pełnymi, mocno pokazanymi dolnymi oktawami i sporą dynamiką zarówno na poziomie mikro jak i makro.

Góra pasma… to właśnie ta część decydowała o wspomnianym wrażeniu bardziej delikatnego, ale i bardziej szlachetnego brzmienia w zestawieniu z lampami. I rzecz wcale nie w jakimś wyraźnym złagodzeniu najwyższych tonów, czy ich wycofaniu (delikatnym tak, ale naprawdę niewielkim), ale w owej specyficznej dla wzmacniaczy SET eteryczności, w gładkości, w szlachetnej aurze wokół poszczególnych dźwięków, bardziej złotej niż srebrnej. Na tym końcu pasma dźwięki także miały więcej faktury, pojawiało się więcej smaczków, drobnych subtelności i niuansów. Malutkie zmiany barwy i dynamiki nadające tej prezentacji wyjątkowy poziom autentyczności, sprawiały, że słuchanie było jeszcze ciekawsze, bardziej wciągające. Może to i moje „lampowe” skrzywienie się odzywa, ale nic nie poradzę – ja takie granie kocham. Tym bardziej, że napędzający testowane kolumny SET na 300B dawał o sobie znać również tą niezwykłą otwartością, „napowietrzeniem” dźwięku, które sprawiało, że instrumenty swobodnie oddychały. Co prawda Orangutany 93 nie znikały u mnie całkowicie z pokoju, dźwięk nie odrywał się od nich tak doskonale jak od kilku innych odsłuchiwanych tu kolumn, ale też i nie był jakoś szczególnie do nich przywiązany.

Testowane głośniki nie dawały również aż takiej głębi sceny, jaką Symphony II potrafił pokazać np. z Matterhornami, ale budowały ładne, trójwymiarowe obrazy źródeł pozornych, precyzyjnie lokowały je na scenie, która imponowała szerokością i dobrą gradacją, ciut ciaśniej niż zwykle ustawionych, planów. Swoją drogą na głębię sceny trudno było tak naprawdę narzekać – to o czym piszę to porównanie do najlepszych w tym zakresie konkurentów, jakich u mnie miałem okazję posłuchać. A ponieważ amerykańskie kolumny potrafią dobrze oddać akustykę sali (oczywiście jeśli uchwycono ją w nagraniu), pogłos (i ten naturalny i ten sztuczny, dołożony do nagrania), więc ich prezentację odbiera się jako przestrzenną nawet przy nieco mniejszej głębi całej sceny.

Podsumowanie

Mógłbym jeszcze długo opisywać wrażenia z poszczególnych odsłuchów, czy nawet konkretnych albumów muzycznych, ale nie chcę przeciągać tego tekstu w nieskończoność. Pozwolę sobie wymienić najważniejsze wnioski z tych kilku miesięcy spędzonych z kolumnami DeVore Fidelity Orangutan 93. Po pierwsze rację ma ich twórca, który w jednym z wywiadów na pytanie o preferowane wzmacniacze do tych kolumn odpowiedział, że Orangutany można napędzić każdym dobrym wzmacniaczem. Czy będzie on lampowy, tranzystorowy, niskiej mocy, wysokiej mocy, na prąd, na parę wodną, na węgiel brunatny, z napędem wiatrowym, atomowym… trochę nadinterpretuję :). Ale faktem jest, że amerykańskie kolumny zestawiałem u siebie z przynajmniej 10-cioma różnymi wzmacniaczami, zarówno lampowymi jak i tranzystorowymi, niskiej, średniej i całkiem wysokiej mocy, kosztującymi poniżej 10 tys. złotych i dzielonymi z przedziału 40-50 tys. i… nie było ani jednej wpadki. Oczywiście w jednych zestawieniach podobało mi się bardziej, w innych trochę mniej, ale to przecież normalne. Gdyby było inaczej oznaczałoby to, że kolumny grają na swoją modłę niezależnie od tego, czym są napędzane. One jednakże są wystarczająco transparentne, czysto i równo grające, by wzmacniacz (i tor przed nim) miał duży wpływ na ostateczne brzmienie. Szukacie łatwych do napędzenia kolumn z wysokiej półki do małego bądź średniego pokoju? Warto przyjrzeć się amerykańskim kolumnom i posłuchać ich u siebie – jest spora szansa, że zakończą Wasze poszukiwania. Nawet jeśli mają partnerować tranzystorowi a nie lampie niskiej mocy.

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.3, karta JPlay z zasilaczem bateryjnym Bakoon, zasilacz liniowy Hdplex
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr BIG7
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio
  • Przedwzmacniacz: Modwright LS100
  • Końcówki mocy: Modwright KWA100SE, MySound Cube
  • Wzmacniacze zintegrowane: Art Audio Symphony II, Norma Audio IPA-70B, Sugden A21lAL Singnature
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16 oraz Franc Audio Accessories Wood Block Slim; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Audio Accessories Ceramic Disc Slim Foot

 

Specyfikacja (wg Producenta):

  • Pasmo przenoszenia: 30Hz-31kHz
  • Skuteczność: 93 dB/W/M
  • Impedancja: 10Ω
  • Wymiary: 915 (W) x 380 (S) x 255 (G) mm

 

 Cena detaliczna (w Polsce):

DeVore Fidelity Orangutan 93: 29.900 zł

 

Producent: DeVore Fidelity

Dystrybutor: NAUTILUS