Urządzenia wielofunkcyjne są dziś niemal standardem. Ale takich połączeń jak w przypadku testowanego urządzenia, nie ma aż tak wielu. EternalArts HLP to bowiem wzmacniacz słuchawkowy i pełnowartościowy przedwzmacniacz liniowy w jednym. Żeby było ciekawiej to urządzenie OTL (output transformer less, czyli lampowe, ale bez transformatorów wyjściowych).
Wstęp
Przyznałem to już w dwóch innych recenzjach urządzeń tej marki, które pisałem dla HighFidelity i HiFiChoice’a, że przed ostatnią wystawą HighEnd w Monachium nazwa EternalArts zupełnie nic mi nie mówiła. Być może pozostałaby mi obca nadal (to naprawdę wielka wystawa i pomimo szczerych chęci nie da się odwiedzić wszystkich prezentacji) gdyby nie pan Marek Koszur z ccd.pl. Stronę tę pewnie zna większość miłośników muzyki poszukujących audiofilskich wydań na nośnikach wszelakich, bo od lat sklep pana Marka jest dla nich przypuszczalnie jednym z głównych źródeł takowych. Od kilku lat natomiast ccd.pl rozszerzyło swoją działalność także i o audiofilski sprzęt. Jest dystrybutorem takich marek jak Clearaudio, Manger, 47 Laboratory, Lindemann, HiDiamond, Rogers, czy, od wspomnianej, tegorocznej wystawy, także EternalArts. Jak się już zapewne Państwo domyślili (bądź przeczytali w recenzji odtwarzacza CD, zobacz TU) to właśnie pan Marek jeszcze w czasie wystawy zasugerował mi, żebym wybrał się do pokoju EternalArts poznać markę. Po wystawie natomiast zaopatrzył mnie w aż trzy urządzenia – wspomnianego CDka (z regulowanym wyjściem), końcówkę mocy Magic Eye, oraz opisywany w tym teście przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy OTL, który producent nazwał po prostu HLP (Headphone Line Pre). Każde z tych urządzeń zostało wycenione na 3600 euro. Zarówno odtwarzacz CD, jak i końcówka mocy wypadły w testach bardzo dobrze. To wysokiej klasy, muzykalne urządzenia, które może wyglądają niepozornie, ale grają wybornie i to nie tylko w kontekście ceny. Na koniec zostawiłem sobie HLP, który od początku funkcjonował w mojej świadomości jako wzmacniacz słuchawkowy. Tymczasem… okazało się, że jego funkcja przedwzmacniacza liniowego to znacznie więcej niż spotykana u wielu konkurentów przelotka z regulacją głośności. Ale o tym za chwilę.
Budowa
O samym urządzeniu wiem głównie to, co pan Marek był uprzejmy mi przekazać. Strona producenta oferuje bowiem informacje właściwie wyłącznie w języku niemieckim, który to może nie jest mi całkowicie obcy, ale opisy techniczne pozostają raczej poza moim zasięgiem. HLP to realizacja idei Juliusa Futtermana, konstruktora znakomitych wzmacniaczy lampowych. Łączy wysokiej klasy przedwzmacniacz lampowy mogący współpracować z końcówkami mocy, czy aktywnymi kolumnami i wzmacniacz słuchawkowy. Od razu zaznaczę, że wzmacniacze słuchawkowe OTL zwykle są przeznaczone do słuchawek o wysokiej impedancji. W tym przypadku sugerowane jest obciążenie rzędu 300Ω, ale możliwe jest przełączenie w tryb pracy dla słuchawek o impedancji > 20Ω. Producent sugeruje, że HLP to idealny partner np. dla Sennheiserów HD800 (300Ω właśnie).
Urządzenie umieszczono w oryginalnej, stosunkowo niewielkiej obudowie. Podstawa jest prostokątna, wykonana z blachy stalowej proszkowo malowanej na czarno, front wykonano z akrylu, a oryginalności konstrukcji nadaje półokrągła pokrywa, która de facto, wraz z dużą częścią ścianek bocznych, jest metalową siatką. Daje to możliwość podpatrzenia żarzących się w środku lamp, a jednocześnie jest rozwiązaniem zapewniającym im odpowiednią wentylację. Całość ustawiono na czterech niewielkich, niklowanych nóżkach. Na akrylowym froncie znalazło się pokrętło głośności, selektor wejść, pokrętło balansu między kanałami, czerwona dioda sygnalizującą włączone zasilanie, wyjście słuchawkowe, oraz niewielki przełącznik, którym wybieramy tryb pracy urządzenia (przedwzmacniacz lub wzmacniacz słuchawkowy). Z tyłu umieszczono w sumie cztery pary solidnych, pozłacanych gniazd RCA Neutrika – to trzy wejścia liniowe, a jedno, umieszczone powyżej, to wyjście na końcówkę mocy/aktywne monitory. Elementem obowiązkowym jest oczywiście jeszcze gniazdo sieciowe. Włącznik urządzenia umieszczono blisko frontu na lewej bocznej ściance urządzenia.
Układ wykorzystuje cztery lampy o przedłużonej żywotności: 2 x 14GW8, 2 x STV108/30 (ew. 6074 Haltron) ulokowane w dwustronnej, izolowanej płytce drukowanej ze ścieżkami pokrytymi 70μm warstwą złota. Lampy 14GW8 (PCL86) to wyjątkowo interesująca konstrukcja dwu-systemowa (trioda-pentoda) z cokołem nowalowym. Sekcja triody działa jako wzmacniacz napięciowy, podczas gdy pentoda funkcjonuje jako konwerter impedancji. STV108/30 pracują natomiast jako stabilizatory napięcia. Pod płytką z elektroniką umieszczono zasilacz z transformatorem zasilającym TRANSTEC z ekranowanymi uzwojeniami wtórnymi, który jest hermetycznie zamknięty i zalany, oraz magnetycznie ekranowany od układów elektronicznych. Producent zadbał o elementy wysokiej klasy – gniazda Neutrika, pozłacane wyjście na dużego jacka, niebieski potencjometr Alpsa, czy selektor wejść oparty na przekaźnikach.
Sygnał z wybranego wejścia trafia, poprzez potencjometr, na siatkę triody. Do jej katody natomiast podłączony jest układ RC z regulowaną wartością R, co pozwala regulować wzmocnienie triody. Pewną osobliwością jest zastosowanie w układzie lampy stabilizującej napięcie zapewniającej triodzie stabilizowane zasilanie niezależnie od jej wysterowania. System podgrzewania katod jest zaopatrzony w filtr RC oraz podwójne buforowanie. Również siatki ekranujące zostały wyposażone w filtry RC w celu zwiększenie odporności na zakłócenia układu przedwzmacniacza. Lampy zastosowane w układzie to tzw. NOSy, czyli selekcjonowane, nigdy nie używane lampy wyprodukowane wiele lat temu. Lampy, które przeszły selekcję EternalArts są oznaczane złotym nadrukiem na szklanej bańce. Jak z dumą podkreśla producent, urządzenie jest wykonywane w Niemczech. Ze swojej strony dodam, że uroda to oczywiście rzecz względna, ale HLP mi od strony estetycznej przypadł do gustu chyba najbardziej pośród trzech urządzeń EternalArts, z którymi miałem do czynienia.
Brzmienie
HLP jako wzmacniacz słuchawkowy
Jak pisałem, jakoś od początku traktowałem HLP jako wzmacniacz słuchawkowy – tak mi się od momentu, gdy otworzyłem wielkie pudło, jakie dostałem od pana Marka, wbiło w głowę i nie chciało za żadne skarby świata wyleźć. Do tego stopnia, że gdy testowałem odtwarzacz CD, a potem końcówkę mocy EternalArts (osobno, ale odsłuchiwałem je również razem korzystając z regulowanego wyjścia odtwarzacza) to nie wpadłem na to, by między nie wpiąć to urządzenie pracujące jako przedwzmacniacz… Cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, nawet jeśli, co można sprawdzić na stronie producenta, ma on w swojej ofercie faktycznie dedykowany wzmacniacz słuchawkowy wyglądający niemal identycznie. Tak czy owak, gdy już przyszło do testowania HLP wpadłem na to, by sprawdzić jak się sprawuje nie tylko jako wzmacniacz słuchawkowy, ale i przedwzmacniacz sterujący końcówkami mocy. Zacznę jednakże od funkcji, którą (nawet jeśli błędnie) od początku uznałem za dominującą, czyli od wzmacniacza słuchawkowego.
Producent stworzył swoje wzmacniacze słuchawkowe niejako pod słuchawki Sennheisera, HD800. Nie jest to zapewne przypadek, bo dr Burkhardt Schwäbe, szef Audiophile Gateway Germany, właściciela marki EternalArts, sam w swoim czasie pracował w Sennheiserze uczestnicząc w procesie tworzenia słynnego Orpheusa. Preferowanych słuchawek do dyspozycji nie miałem, ale mogłem w zamian wykorzystać swoje ukochane Audeze LCD-3 oraz testowane w tym samym czasie LCD-4. O zamkniętych Pandorach Hope VI (obecnie zwanych Sonorusami VI) japońskiej firmy Final mogłem w przypadku tego testu zapomnieć, jako że ich impedancja to zaledwie 8Ω. To niestety wyklucza współpracę z tym, a pewnie i każdym innym OTLowym wzmacniaczem słuchawkowym. No dobrze, przyznam się, że tak naprawdę gdy już założyłem na uszy LCD-4 po moich LCD-3, to do tych drugich (znakomitych przecież) już nie wróciłem. Te pierwsze są piekielnie drogie, ale są wyraźnie lepsze niż te drugie, a niemiecki wzmacniacz doskonale to pokazywał, co swoją drogą świadczy o jego dużej klasie. Jako, że HLP posiada wyjście jedynie na dużego jacka, a topowe słuchawki Audeze otrzymałem do testu z firmowym kablem zbalansowanym, w czasie odsłuchu używałem ich z moim kablem Entreq Challenger.
No to jak ten wzmacniacz gra? Słuchanie zacząłem od płyty Patricii Barber („Verve”) w DSD64, granej oczywiście przez mojego Lampizatora Big7. Dwie cechy brzmienia zwróciły moją uwagę od pierwszego kawałka. Po pierwsze, przestrzenność grania. To oczywiście cecha charakterystyczna dla wszystkich słuchawek planarnych, a takich przecież używałem. Tyle, że ten sam materiał grany poprzez wzmacniacz Schiit Audio Ragnarok aż tak niesamowicie przestrzenny nie był. Rzecz oczywiście nie w „hektarach” przestrzeni jakie da się uzyskać na kolumnach, ale w wyjątkowo dużej, znakomicie poukładanej scenie (jeszcze raz podkreślę – jak na odsłuch słuchawkowy). Druga cecha to natychmiastowość ataku. Płyty pani Barber nagrywane są w iście audiofilskiej jakości i jeśli tylko sprzęt je odtwarzający pozwala, brzmią znakomicie. W tym przypadku moją uwagę zwróciła owa natychmiastowość każdego uderzenia pałeczki czy to w bęben, czy w talerz, czy jedną z wielu przeszkadzajek. Może się wydawać, że sprawa jest prosta – kontakt pałeczki z jednym z tych elementów zawsze jest przecież krótki. To fakt, ale gdy usłyszy się opisywany przeze mnie efekt na sprzęcie audio natychmiast przywodzi on na myśl to, co słyszy się na koncercie i dopiero wówczas człowiek sobie uświadamia, że wcześniej (na innym sprzęcie) wcale to tak nie brzmiało. W przypadku Audeze LCD-4 zestawionych z Ragnarokiem i owszem, wypadało to podobnie, ale dopiero przy podłączeniu ich kablem zbalansowanym do stosownego wyjścia tegoż wzmacniacza. Przy połączeniu niezbalansowanym grało bardzo dobrze, ale efektu owej nadzwyczajnej natychmiastowości nie było.
Gdy już pozachwycałem się tymi dwoma cechami przyszedł czas na kolejne. Rozdzielczość to bardzo mocna strona tego urządzenia, a towarzyszą jej czystość i transparentność dźwięku. Wiem, że te ostatnie niekoniecznie kojarzą się z urządzeniami lampowymi (nie do końca słusznie, bo wysokiej klasy urządzenia lampowe potrafią w tym względzie bardzo dużo), ale w tym przypadku jest inaczej. Pozwala to śledzić ogromną ilość detali i subtelności, najmniejsze zmiany barwy, czy dynamiki, a to wszystko sprawia, że dostajemy bardzo bogatą, pełną i precyzyjną prezentację.
Kolejna płytą był klasyk klasyków, czyli „Dark side of the moon” Floydów także grany z pliku DSD64. Nie sposób było nie docenić ogromnych możliwości tego zestawu (HLP + LCD-4) w zakresie kreowania wyjątkowego obrazu muzyki, wspartego mnóstwem „przestrzennych efektów specjalnych”, że tak to ujmę. Początek „Money” i odgłosy dochodzące na przemian z dwóch kanałów kompletnie mnie zaskoczyły – próbowałem sobie bowiem przypomnieć jakiekolwiek inne zestawienie aż tak doskonale separujące lewy i prawy kanał i… nic mi nie przyszło do głowy. Po chwili wszedł bas w środku i zaczęło się granie, ale ja jakoś właśnie o tej separacji zapomnieć nie potrafiłem. Zegary w „Time”, dzięki tak chwalonej już przeze mnie natychmiastowości, stawiały dosłownie do pionu – przy takim budziku w życiu bym nie zaspał (nie żeby mi się to często zdarzało…). Pisałem już, że EternalArts to wzmacniacz o wyjątkowej rozdzielczości, transparentności i czystości? Pisałem. Odsłuch DSotM to potwierdził pokazując jasno, że wersja SACD tego albumu, z której pochodzi plik DSD, bynajmniej nie jest najlepszym wydaniem tej płyty (mówię o wersji stereo – wielokanałowej nie miałem okazji posłuchać). Testowany wzmacniacz (wraz ze znakomitymi LCD-4) pokazał bardzo wyraźnie braki rozdzielczości tej wersji, nieco spłaszczoną dynamikę i coś, co nazwałbym zmatowieniem dźwięku. Doskonale pamiętam jak ileś tam lat temu kupiłem to SACD oczekując cudów, włożyłem ją do odtwarzacza i… okazało się, że do winyla jej po prostu daleko, a nawet japońska wersja zwykłego CD brzmiała lepiej. I żaden sprzęt tego nie zmieni, choć zdarzały mi się takie, które trochę to maskowały. Ten odsłuch pokazał za to jasno, że recenzowany wzmacniacz nie należy do gatunku lamp upiększających rzeczywistość. Żeby mieć absolutną pewność zagrałem ten sam album z czarnej płyty (gramofon JSikora Basic z ramieniem Schrödera CB i wkładką AirTight PC-3 oraz phonostagem Nibiru). Dźwięk się otworzył, nabrał blasku, rozmachu, życia – a HLP wszystko to pięknie pokazał zachowując wszystkie wcześniej już zaprezentowane zalety. No i teraz wreszcie genialny wokal Clare Torry w „The great gig in the sky” zabrzmiał tak jak trzeba – mocno, ekspresyjnie, po prostu genialnie.
Odsłuchy kolejny płyt pokazały jednoznacznie, że HLP to po pierwsze wzmacniacz słuchawkowy z wysokiej półki, a po drugie, że to bardzo uniwersalna maszyna. Spisywał się bowiem znakomicie w muzyce akustycznej, tej nagranej 60 lat temu i tej nagranej zupełnie współcześnie. Jeśli tylko nagranie pozwało, budował ogromną przestrzeń, równie dobrze pokazując odległości w głębokości sceny, jak i w jej szerokości. Dorzucał do tego piękne obrazowanie poszczególnych źródeł pozornych, potrafił różnicować ich wielkość i masę, pokazywać, że to trójwymiarowe, namacalne obiekty zlokalizowane w konkretnym miejscu sceny. Wybornie oddawał barwę i fakturę zarówno instrumentów jak i wokali, dostarczał najdrobniejsze nawet informacje o zmianach barwy, dynamiki, a jednocześnie nie wykazywał żadnej nieśmiałości ani zadyszki gdy przychodziło mu zaprezentować największe nawet, najgwałtowniejsze skoki tej ostatniej. Robił to swobodnie, bez wysiłku zaskakując mnie tym raz po raz nawet w doskonale mi znanych nagraniach. Rozdzielczość, czystość i transparentność prezentacji pozwalały mu wykorzystać maksimum tego, co do zaoferowania mają nagrania wysokiej klasy. Nie znaczy to wcale, że wszystkie brzmiały tak samo, bo różnicowanie tego urządzenia stoi na równie wysokim poziomie, co i wszystkie wymienione do tej pory cechy. Pełny zestaw zalet HLP wykorzystywał gdy przychodziło np. do grania dużej klasyki, czy to symfonicznej, czy moich ulubionych oper. Przy tych ostatnich przydawała się również wyjątkowa ekspresja tego urządzenia, czy raczej jego umiejętność do przekazania emocji wyrażanych przez wykonawców, zarażenia nimi słuchacza przez co nie mogłem się np. oderwać od mojej ukochanej Leontyny Price w roli Carmen.
Apropos uniwersalności – nie miałem też żadnych zastrzeżeń do tego, jak niemiecki wzmacniacz grał rocka. Nie mówię już nawet o opisywanej płycie Floydów, ale o Aerosmith, Bon Jovi, Led Zeppelin czy AC/DC. Dobre, punktualne prowadzenie rytmu, niskie zejście na basie przy zachowaniu doskonałej kontroli, umiejętność niewygładzania (sztucznego) nieco brudnego rockowego grania, nieodbierania pazura gitarom elektrycznym, czy basowym, wysoka energetyczność przekazu – wszystko to przekładało się na ryzykowną (zwłaszcza w przypadku ciężkich i piekielnie drogich Audeze LCD-4) zabawę, która groziła naciągnięciem mięśni karku i zrzuceniem drogocennych słuchawek na ziemię. A trudno było zachować pełną kontrolę i nie dać się ponieść emocjom, proszę mi wierzyć! Nie było to (na szczęście!) sterylne, analityczne granie, dzięki czemu wady tych nagrań (bo rocka nie nagrywa się przecież jakoś wybitnie przejmując się jakością), choć obecne, nie przeszkadzały w dobrej zabawie. Ujmując rzecz najkrócej jak się da – mając EternalArts HLP i Audeze LCD-4 temat systemu słuchawkowego uważałbym za zamknięty. A że byłby to cholernie drogi system słuchawkowy to inna sprawa. Oczywiście gdybym miał faktycznie wydawać TAKIE pieniądze, to LCD-4 chciałbym posłuchać jeszcze z dwoma innymi wzmacniaczami, które razem z HLP okupują moje prywatne podium najlepszych z najlepszych – z Bakoonem HPA-21 i Trilogy 933. Nie dam głowy, czy pośród nich wybrałbym właśnie niemieckiego OTLa, ale na moje czucie jego szanse byłyby całkiem spore.
HLP jako przedwzmacniacz
HLP vs BIG7
Gdy w końcu „odkryłem”, że przecież HLP może służyć jako normalny (choć pozbawiony zdalnego sterowania) przedwzmacniacz wziąłem się za porównania. W pierwszej kolejności do całkiem niezłej sekcji pre mojego Lampizatora Big7. Oczywiście nie jest to jakiś wybitny przedwzmacniacz i choćby mój Modwright LS100 oferuje więcej, ale jest naprawdę dobry i w systemie, w którym nie ma wielu źródeł może udanie współpracować bezpośrednio z końcówką mocy. Spodziewałem się, że urządzenie za, było nie było, 3600 euro będzie nieco nieco lepsze. Różnica była jednak całkiem spora na korzyść HLP wstawionego między Lampizatora (grającego w tym momencie wyłącznie jako DAC) a końcówkę mocy Modwrighta. Co mnie zaskoczyło najbardziej, to kwestia dużej poprawy w zakresie dynamiki i dociążenia/wypełnienia dźwięku. Od pierwszego kawałka usłyszałem schodzący wyraźnie niżej, dociążony i dobrze kontrolowany bas. Muzyka dostała, przepraszam za kolokwializm, kopa, niczym po solidnym łyku prawdziwego, włoskiego espresso. Z niejakim zdziwieniem patrzyłem na grające w tym zestawie kolumny, Orangutany 93, i owszem dysponujące 10 calowymi wooferami, które jednakże do tej pory tak się nie odzywały z żadnym wzmacniaczem. Potwierdziły się również cechy, które zachwyciły mnie w czasie sesji słuchawkowych – natychmiastowość ataku, wysoka rozdzielczość i czystość dźwięku. W zakresie przestrzenności grania i obrazowania różnica w stosunku do sekcji pre Big7 nie była tak duża, ale również zauważalna.
HLP vs LS100
Porównanie z Modwrightem LS100 nie dało już aż tak oczywistych wniosków co do przewagi jednego urządzenia nad drugim. Modwright ma nieco bardziej „lampowy” charakter – gra ciut cieplej i odrobinę bardziej „okrągło” na skrajach pasma. EternalArts górował dynamiką, szybkością, niżej schodził na basie i dawał efekt czystszej, bardziej dźwięcznej i lepiej rozciągniętej góry pasma. Modwright z kolei bardziej dociążał i wypełniał średnicę, co w nagraniach z wokalami w roli głównej, czy starszym jazzem dawało bardziej organiczne, czy bardziej fizjologiczne brzmienie. Gdy jednak przychodziło do nagrań współczesnych, nawet akustycznego jazzu, a tym bardziej muzyki elektrycznej czy elektronicznej, wspomniana wyższa dynamika, owa natychmiastowość ataku i lepiej rozciągnięte skraje pasma dawały przewagę niemieckiemu urządzeniu.
Powiedziałbym więc, że to urządzenia podobnej klasy a wybór między nimi sprowadza się do sprzętu towarzyszącego i indywidualnych preferencji brzmieniowych i muzycznych. Końcówka mocy Modwrighta to tranzystor oparty na Mosfetach z wyjątkowo dobrą (jak na tranzystor) prezentacją średnicy. HLP ożywiał, przyspieszał to granie i w wielu rodzajach muzyki było to preferowane. Chyba, że grałem Louisa Armstronga, czy Coltrane’a, bo wówczas owa organiczność średnicy LS100 dawała efekt niezwykle bliskiego, intymnego wręcz kontaktu z muzyką, którą ja osobiście preferuję. By dać Państwu jakąś wskazówkę (ale tak właśnie proszę to traktować – jako wskazówkę a nie wyrok „wyroczni”) LS100 widziałbym w zestawieniu z „chłodniejszym” wzmacniaczem, takim który potrzebuje dopieszczenia średnicy. HLP natomiast w zestawieniu z nieco cieplejszym wzmacniaczem ożywi jego granie, doda blasku na górze oraz zejścia i kontrolowanej potęgi na dole pasma. Oczywiście dla tych, którzy z zasady preferują szybkie, detaliczne, transparentne granie wybór HLP (pośród tych dwóch urządzeń) byłby pewnie oczywistością. No, ale to właśnie kwestia preferencji a nie wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem (czy odwrotnie).
Podsumowanie
Zwykle gdy jedno urządzenie łączy kilka funkcji jedna z nich jest dominująca, tzn. w zakresie jednej z nich urządzenie jest wybitne/bardzo dobre (niepotrzebne skreślić), a kolejne są lepszym lub gorszym uzupełnieniem oferty mającym podnieść jej atrakcyjność. W przypadku EternalArts HLP pomimo owego początkowego zakodowania w głowie, że to wzmacniacz słuchawkowy, owej dominującej roli wskazać tak do końca nie potrafię. To jest jeden z trzech najlepszych, znanych mi wzmacniaczy słuchawkowych, ale to również bardzo dobry przedwzmacniacz liniowy. To zdanie mogłoby sugerować, że jednak dominującą funkcją jest ta pierwsza, co nie jest jednak prawdą. Otóż cena tego urządzenia jak na wzmacniacz słuchawkowy jest wysoka, by nie rzec nawet bardzo wysoka. Ale jak na przedwzmacniacz liniowy to co najwyżej średnia półka. Dlatego właśnie w zakresie tej pierwszej funkcjonalności HLP może konkurować z najlepszymi, a w tej drugiej z modelami ze swojej, powiedzmy średniej półki cenowej. Jako wzmacniacz słuchawkowy urządzenie EternalArts doskonale spisało się z jednymi z najlepszych słuchawek na rynku – Audeze LCD-4. Nie dość, że zaoferowało fantastyczne brzmienie, to także potrafiło jasno pokazać przewagi tego modelu nad LCD-3, a to był przecież pojedynek na szczycie, bardzo wymagający dla reszty toru. Jako przedwzmacniacz liniowy HLP nie pozostawił wątpliwości, że oferuje wyższą klasę brzmienia niż sekcja pre w Lampizatorze Big7. Porównanie z wycenionym podobnie Modwrightem LS100 pokazało, że niemieckie urządzenie walczy na podobnym, wysokim poziomie mając przewagę w pewnych elementach brzmienia: dynamice, natychmiastowości ataku, lepiej rozbudowanych skrajach pasma, ustępując nieco dociążeniem, organicznością średnicy. LS100 ma pilota, więcej wejść i wyjść, możliwość integracji z systemem kina domowego oraz dołożenia modułu DACa bądź phonostage’a (za dopłatą oczywiście), HLP natomiast zdecydowanie lepszy wzmacniacz słuchawkowy. Jako recenzent dziś także wybrałbym pewnie Modwrighta w związku z jego większą uniwersalnością i szerszą funkcjonalnością, ale jako miłośnik muzyki miałbym duże wątpliwości i chyba wybrałbym jednak EternalArts, bo to eliminowałoby konieczność posiadania osobnego wzmacniacza słuchawkowego wysokiej klasy. Nieważnie więc czy poszukujecie wysokiej klasy wzmacniacza słuchawkowego (acz raczej do słuchawek wysokoomowych), czy przedwzmacniacza liniowego (i wystarczą Wam 3 wejścia i przeżyjecie brak pilota) z tej półki cenowej, powinniście dać HLP szansę. Moim zdaniem warto!
Platforma testowa:
- Słuchawki: Audeze LCD-3 i LCD-4
- Kabel słuchawkowy: Entreq Challenger 2013
- Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.3, karta JPlay z zasilaczem bateryjnym Bakoon, zasilacz liniowy Hdplex
- Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr BIG7
- Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio
- Przedwzmacniacz: Modwright LS100
- Końcówka mocy: Modwright KWA100SE
- Kolumny: Ubiq Audio Model One, DeVore Fidelity Orangutan 93
- Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave
- Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
- Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
- Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot
Specyfikacja (wg producenta):
- Impedancja wejściowa: > 20 kΩ
- Impedancja wyjściowa przedwzmacniacza: 300 Ω
- Słuchawki: >20 Ω / >300 Ω przełączane
- Pasmo przenoszenia: 6 Hz – 40.000 Hz +- 0,5 dB
- Zniekształcenia (1 kHz, 400mVs): ≤ 0,4%
- S/N: > 87 dB
- Wymiary: 13.5 (S) x 17 (W) x 31.5 cm (G)
- Waga: 3,9 kg netto
Cena detaliczna (w Polsce): 3.600 euro
Producent: Audiophile Gateway Germany
Dystrybutor: MK Net