Choć okoliczności nie sprzyjają, wraz z dwoma zaprzyjaźnionymi, high-endowymi producentami – J.Sikorą i SoundSpace Systems urządziliśmy sobie pod koniec września namiastkę High End Show, tyle że w Berlinie.
Jak co roku, mniej więcej w styczniu, zarezerwowałem hotel i kupiłem bilet na samolot do Monachium w majowym terminie. Jak się to skończyło łatwo się domyślić. Podobnie jak tysiące wystawców, dziennikarzy i miłośników dobrego brzmienia zamiast wybrać się na monachijski High End zostałem w domu. Jeśli mam być zupełnie szczery, to co roku przed wyjazdem trochę muszę ponarzekać, że to będą męczące 3 dni (bo jeżdżę zawsze na 3, a nie na 4), że to bardziej biznesowa impreza niż służąca słuchaniu muzyki. Tyle że gdy już docieram na miejsce i mam okazję spotkać wielu znajomych z całego świata, niektórych tylko ten jeden raz w roku, narzekanie przechodzi jak ręką odjął. Gdy więc w tym roku okazało się, że do Monachium nie pojadę na początku niby odetchnąłem z ulgą. Tyle że im bliżej było pierwotnego terminu imprezy tym bardziej żałowałem, że jednak nie pojadę. Oczywiście fakt zamknięcia w domu przez wiele tygodni potęgował tylko chęć wyrwania się i spędzenia czasu w towarzystwie innych pozytywnie zakręconych audiomaniaków, tudzież poznania nowych. Dodatkowym powodem frustracji był fakt, iż byłem niezwykle ciekaw, jak wypadnie prezentacja w jednej z bardzo ciekawie zapowiadających się sal. W której, spytacie?
Numer, czy lokalizacja pokoju nie mają tu większego znaczenia. Rzecz w markach, które miały połączyć siły. Zwłaszcza w dwóch zaprzyjaźnionych, choć i z właścicielem trzeciej, najbardziej znanej pośród nich, znamy się osobiście od ładnych kilku lat, de facto chyba nawet najdłużej. Do niego wrócą za chwilę. Najbliżej znamy się z Januszem Sikorą – twórcą fantastycznych gramofonów i kevlarowego ramienia gramofonowego firmowanych marką J.Sikora. Co prawda już wiele lat temu furorę na naszym rynku zrobiły wzmacniacze lampowe Burdjak-Sikora, których Janusz był współautorem, niemniej osobiście poznaliśmy się dopiero, gdy kilka lat temu na rynku pojawił się pierwszy jego komercyjnie produkowany gramofon, a konkretnie model dziś funkcjonujący pod nazwą Standard. Nieco później poznałem również mocno zaangażowanego w działalność firmy syna Janusza, Roberta, który odpowiada m.in. za budowę światowej sieci dystrybucji marki.
Miałem przyjemność robić chyba pierwszy w ogóle test gramofonu J.Sikora w 2015 roku, a nieco później zostałem właścicielem zrecenzowanego modelu, czyli Standarda w wersji Max. To znakomita, przemyślana, fantastycznie wykonana i wykończona konstrukcja, której nazwa jest nieco zwodnicza. Standard można bowiem odczytać jako coś zwykłego, przeciętnego. Nic bardziej mylnego. W tym przypadku bowiem, chodziło raczej o konstrukcję wyznaczającą standardy dla innych. Możliwość wytworzenia niemal wszystkich elementów tego gramofonu we własnym zakresie oraz ogromna wiedza i doświadczenie w zakresie obróbki metali kolorowych dają marce J.Sikora pełną kontrolę nad całym procesem produkcji. Efekty końcowe są po prostu genialne, bo każdy z oferowanych dziś trzech modeli (Initial, Standard i Reference) zachwyca zarówno wyglądem, jakością wykonania i wykończenia, jak i, może nawet przede wszystkim, klasą brzmienia. Już mojego Standarda śmiało zaliczam do grona najlepszych gramofonów oferowanych dziś na rynku, a przecież Reference dokłada do tego jeszcze nieco więcej jakości. Nawet najtańszy Initial (zobacz TU) wyznacza standardy nie tylko na swojej, ale i na wyższych półkach cenowych.
Kilka miesięcy po wspomnianym teście Standarda zostałem więc dumnym właścicielem własnego egzemplarza. Później miałem okazję testować również Initiala, a w końcu, w ubiegłym roku, na rynek trafiło pierwsze w historii ramię wykonane z włókien znanych pod handlową nazwą: kevlar, oznaczone symbolem KV12. Autorem był oczywiście Janusz Sikora. Miałem okazję posłuchać go u siebie jeszcze przed premierą, a nieco później trafiło ono do mnie ponownie już w ostatecznej wersji, którą miałem przyjemność opisać dla Czytelników HiFiKnights (zobacz TU). Po spędzeniu z nim kilku tygodni nie byłem go w stanie oddać. Wraz z moim Standardem w wersji Max tworzy ono bowiem absolutnie synergiczne połączenie oferujące niezwykle wyrafinowane, dynamiczne, precyzyjne, ale i muzykalne brzmienie topowej klasy.
Zostańmy w roku 2019-tym. W czasie ostatniej wystawy High End w Monachium, jak już pisałem w recenzji kolumn Soundspace Systems o wdzięcznej nazwie Pirol (wszystkie nazwy modeli tej marki to nazwy ptaków, a Pirol to po prostu wilga), trochę przez przypadek trafiłem do salki, w której swoje kolumny prezentował szef firmy i główny konstruktor, Dr. Michael Plessmann. Choć była to jedna z owych „budek” zbudowanych na parterze jednej z hal, słowem miejsce, które całym sobą zaprzecza idei pokoju przeznaczonego do odsłuchu muzyki, to dźwięk płynący z dużych, pół-aktywnych kolumn – Aidoni (słowik) – sprawił, że spędziłem tam sporo czasu. Także dlatego, że Michael grał po prostu muzykę, w tym rockową, a nie audiofilskie samplery. Brzmienie było dalekie od ideału, w dużej mierze za sprawą „grającego” pomieszczenia, ale miało w sobie to coś, co sprawia, że muzyka przyciąga uwagę i wyzwala prawdziwe emocje. Spędziliśmy więc sporo czasu rozmawiając o muzyce i sprzęcie, a po wyjściu z salki poznałem jeszcze panią Anetę i pana Jacka, rodaków pracujących w Berlinie dla Michaela. Zresztą firma ma więcej związków z Polską – tu powstają obudowy ich kolumn.
We wrześniu tegoż samego roku odwiedziłem Michaela w jego domu Berlinie, by posłuchać kolumn SoundSpace Systems w jego systemie referencyjnym. Grały znakomicie, zdecydowanie lepiej niż w Monachium, a jednocześnie potwierdziło się, że mają one to „coś”, co usłyszałem w czasie wystawy. To niezwykle muzykalne i uniwersalne kolumny zdolne, dzięki swojej dopracowanej, pół-aktywnej konstrukcji zagrać każdą muzykę z rozmachem i swobodą, jakie bardzo trudno jest uzyskać używając modeli pasywnych. Kilka tygodni później Michael przywiózł do mnie parę, nieco mniejszych, także półaktywnych Piroli. Kolumny zostały u mnie aż do warszawskiego Audio Video Show dzięki czemu miałem przyjemność je dla Czytelników HiFiKnights opisać (zobacz TU). Zrobiły na mnie ogromne wrażenie, czego należało się teoretycznie spodziewać po paczkach za takie pieniądze (w testowanej wersji, 50 tys. EUR). Gdyby nie fakt, że konstrukcja półaktywna nie jest najlepszym rozwiązaniem dla recenzenta, to zacząłbym się zastanawiać, które narządy sprzedać, żeby stać się ich właścicielem.
Michael, który po ich zainstalowaniu spędził u mnie kilka godzin na odsłuchach nie miał co prawda, z powodu problemu z fizycznym połączeniem, okazji posłuchać, jak brzmią Pirole z gramofonem J.Sikora jako źródłem sygnału, ale obejrzał go z każdej możliwej strony i grzecznie wysłuchał moich peanów na jego temat. To co zobaczył, jak wskazuje późniejszy rozwój sytuacji, najwyraźniej mu się spodobało. Na warszawskiej wystawie co prawda gramofonu ze sobą nie miał, ale zaprezentował przetestowaną przeze mnie parę kolumn w połączeniu z elektroniką… Hansa-Ole Vitusa. I to właśnie o nim, jako trzecim współorganizatorze niedoszłej wspólnej prezentacji w Monachium pisałem na początku.
Ale po kolei. Bodaj w styczniu już bieżącego roku Michael zadzwonił do mnie z prośbą o kontakt z przedstawicielem marki J.Sikora. Jak się okazało, w maju 2020 roku w Monachium planował bowiem wystawiać się wraz z Vitusem, ale jako wielki fan płyt winylowych chciał koniecznie mieć w pokoju także odpowiednie reprezentacyjny, najwyższej klasy gramofon. Skontaktowałem go więc z Robertem Sikorą i, mimo że polska marka miała już swoje plany, czyli pokój zorganizowany przez ich amerykańskiego dystrybutora, panowie dogadali się, że kolejny gramofon J.Sikora stanie w pokoju SoundSpace Systems i Vitusa. Szykowała się więc niezwykła uczta dla uszu. Topowy polski gramofon, topowe niemieckie kolumny i topowa duńska elektronika! Wszystko było dogadane, klepnięte i miało być pięknie. A potem pojawił się ten cholerny wirus i wszystko poszło w diabły.
Zróbmy kolejny przeskok w czasie, do sierpnia. Bodaj tego samego dnia zadzwonił telefon Roberta Sikory i mój. W obu przypadkach dzwonił Michael pytając, czy nie mielibyśmy ochoty odwiedzić go w Berlinie. Liczył na to, że razem posłuchamy muzyki, wypijemy trochę dobrego wina (piwniczka przyszłego gospodarza naszego spotkania robi DUŻE wrażenie) i podyskutujemy na audiofilskie i nie tylko tematy. Michael miałby w ten sposób okazję zaprezentować nam poprawioną jeszcze wersję Piroli, plus flagowe Aidoni, a jednocześnie liczył, że panowie Sikora przywiozą ze sobą jeden ze swoich gramofonów. I tak właśnie, we wrześniu, Janusz, Robert i ja wybraliśmy się na samochodową wycieczkę do stolicy Niemiec wioząc w bagażniku Standarda w wersji Max, z topowym zasilaczem i, oczywiście, ramieniem KV12, uzbrojonym ulubioną wkładką Janusza, czyli znakomitą AudioTechniką AT – ART 1000.
Zaczyna się montaż, a na trzecim zdjęciu Verdier Michaela
Na miejscu zastaliśmy tym razem dwa systemy, plus małą niespodziankę (wrócę do niej na końcu tekstu). W dużym salonie, gdzie rok wcześniej spędziłem cały dzień z Michaelem na odsłuchach, czekał na nas główny system. Flagowe Aidoni w wersji z wyjątkowymi obudowami z rzadkiego afrykańskiego drewna, napędzane wiekowymi, ale znakomitymi wzmacniaczami FM Acoustics, z przedwzmacniaczem i phonostagem Dietricha Brakemeiera, człowieka stojącego za marką Acoustical Systems. Źródłem był oczywiście gramofon używany na co dzień przez Michaela – stary, dobry Verdier z topowym ramieniem i wkładką także Brakemeiera. W ramach ciekawostki napiszę, że wzmacniacze pracują piętro niżej, w klimatyzowanej piwniczce z winami. Drugi system, umieszczony w mniejszym pokoju, zbudowany był wokół Piroli, wykończonych bardziej nowocześnie, niebieskim lakierem, które zestawione były z elektroniką, w tym odtwarzaczem CD, Vitusa.
Aidoni w obudowach z egzotycznego, afrykańskiego drewna robią ogromne wrażenie
Janusz i Robert niemal natychmiast zabrali się za montaż przywiezionego gramofonu, który trafił na stolik obok Verdiera. Obaj z Michaelem podziwialiśmy jak szybko i sprawnie cała operacja przebiegała. Podobnie zresztą jak i proces kalibracji wkładki, w którym Janusz zawsze wykorzystuje świetny protraktor, a także program Feickerta. Cały proces zajął circa pół godziny i kosztował kilka litrów wylanego potu (Standard Max to 85 kg masy, więc trzeba się nieźle nadźwigać). Zaledwie kilkadziesiąt minut po dotarciu na miejsce byliśmy więc gotowi do posłuchania muzyki i porównań gramofonów. Zabawa polegała na odsłuchu kilku/nastu utworów w systemie Michaela, by Janusz i Robert mogli się z nim zapoznać, a ja go sobie przypomnieć, a następnie zmianie źródła na gramofon J.Sikora. Jeszcze przed odsłuchami zarówno Michael, jak i jego małżonka Silke przyznali, że wizualnie polski gramofon bije Verdiera na głowę i jest jednym z najlepiej i najpiękniej wykonanych gramofonów dostępnych na rynku. Na pierwszy rzut oka widać, że to high-end pełną gębą. Panowie Sikora z kolei uważnie obejrzeli Aidoni zadając szereg pytań dotyczących ich konstrukcji i choć byli nieco oszczędni w słowach (bo przecież to dźwięk jest najważniejszy) widać było, że zrobiły one na nich równie wielkie wrażenie, bo to potężne, a jednocześnie niezwykle eleganckie konstrukcje.
Ależ ten talerz ciężki…
System Michaela, ustawiony we właściwie normalnym, dużym salonie, w którym występują ogromne wręcz przeszklone powierzchnie, brzmiał (podobnie jak rok wcześniej) znakomicie. Słychać było niemal od razu, że jego konstrukcje to propozycja niekoniecznie do dedykowanych pokoi odsłuchowych, ale właśnie do normalnych pomieszczeń, w których nie ma właściwie żadnych specjalnych ustrojów akustycznych. Chyba że za takowe uznać regały z tysiącami płyt winylowych. Skala tego dźwięku, potęga (aktywnego) basu, niesamowicie czysta, dźwięczna góra pasma, pełna, bogata, barwna, acz niepodbarwiona średnica, no i oczywiście bardzo dobre zszycie pasywnej części pasma z aktywnym dołem robiły ogromne wrażenie. Słuchaliśmy niektórych utworów na zupełnie normalnych poziomach głośności ponieważ w zupełności wystarczały one do usłyszenia pełnego zakresu informacji z nagrania. Kilka razy jednakże, Michael mocno odkręcił potencjometr żeby zaprezentować nam, że nawet wówczas dźwięk jest nadal perfekcyjnie kontrolowany, nie pojawiają się żadne zniekształcenia, czy kompresja. Czysto, swobodnie, z rozmachem, ze znakomitą rozdzielczością – tak właśnie grał dla nas system naszego gospodarza, a z każdym kolejnym utworem byliśmy pod jeszcze większym wrażeniem. Nawet ja, choć teoretycznie wiedziałem czego się spodziewać.
Montaż montażem, ale to w końcu mini High End Show, więc gramofon trzeba wyczyścić
W audio często tak jest, że dany system gra wyśmienicie, tak dobrze że trudno właściwie wskazać co można poprawić. A jednak i tym razem potwierdziło się, że lepiej zawsze być może. Gdy bowiem zmieniliśmy gramofon na przywiezionego Standarda Max od razu usłyszeliśmy, że cały system, z Aidoni na czele, potrafi wykazać się jeszcze wyższą rozdzielczością, jeszcze mocniejszym, bardziej zwartym uderzeniem jeszcze kapkę lepiej różnicowanego basu. Różnice nie były wielkie, ale drive, nasycenie, prezentacja najdrobniejszych detali i subtelności z polskim gramofonem również zyskały. To było brzmienie, które sprawiało że pomimo zmęczenia po podróży, siedzieliśmy do późnego wieczora słuchając kolejnych płyt z ogromną przyjemnością.
Ramię gotowe do montażu, paski sprawdzone, no i oczywiście poziomowanie!
Następnego dnia, by zminimalizować potencjalne różnice między oboma źródłami, wkładka z Verdiera została przełożona do ramienia KV12 w Standardzie. Już krótki odsłuch potwierdził, że ma ona jedną przewagę nad AudioTechnicą. Mianowicie, gdy zachodzi taka potrzeba potrafi szybciej zatrzymać dźwięk. Chodzi o momenty kiedy nuta zamiast wybrzmiewać jest błyskawicznie kończona/wytłumiana, zwykle by następna mogła od razy zabrzmieć. To niemiecka wkładka robiła nieco lepiej od japońskiej w obu gramofonach. ART 1000 ma odrobinę mniej konturowy bas, więc trudno jest jej zatrzymać dźwięk tak natychmiastowo, jak konkurentce. Tyle że właściwie we wszystkich pozostałych aspektach brzmienia to AudioTechnica pokazywała swoją mniejszą, lub większą, ale wyraźną przewagę. Wróciliśmy więc do oryginalnego setupu, z AT w ramieniu Sikory, po prostu dlatego, że grało to jednak lepiej niż Verdier Michaela.
Ostatnie czynności i… gramofon jest gotowy do pracy
Spędziliśmy również trochę czasu w drugim, mniejszym pokoju. Tam posłuchaliśmy doskonale mi znanego modelu, Pirol, w którym jednakże, jak przyznał Michael, po moim teście zostały wprowadzone jeszcze kolejne, niewielkie poprawki. Nie będę się rozpisywał na temat brzmienia, bo to zrobiłem już w swojej recenzji tych znakomitych kolumn, niemniej muszę o kilku rzeczach napisać. Po pierwsze, od razu zwróciłem uwagę, że nawet w tym, relatywnie niewielkim (mniejszym nawet niż mój pokój) pomieszczeniu, Pirole grają swobodnie, otwartym, dynamicznym, wysoce-energetycznym dźwiękiem przebogatym w detale i subtelności. Dźwięk się tam nie dusił, nie było słychać ograniczeń związanych ze stosunkowo niewielką ilością miejsca i krótkim dystansem między głośnikami a miejscem odsłuchowym.
To który system gra lapiej, zastanawiają się Michael i Robert?
Klasa elektroniki Hansa-Ole Vitusa robiła swoje zapewniając kolumnom sygnał najwyższej klasy. Wcześniej Piroli słuchałem u siebie, czyli w trochę większym pokoju, a także u użytkownika w Warszawie, gdzie grały w dużym salonie i w każdym z tych trzech pomieszczeń potrafiły one wykazać się swoimi ogromnymi możliwościami i klasą brzmienia. Słowem, choć to już całkiem duży model, to dzięki swojej półaktywnej konstrukcji i zaawansowanej DSP można je dopasować do niemal każdych warunków akustycznych. Acz oczywiście, przy odpowiednio dużym pokoju, Aidoni zaoferują większą skalę i potęgę brzmienia wsparte wyższym jeszcze wyrafinowaniem.
Słuchamy uważnie, zmieniamy wkładkę, tak, tu wlewa się olej (zdj. czwarte)
Wspomniałem już o niespodziance, którą przygotował Michael. Od czasu testu Piroli rozmawialiśmy kilka razy dzięki czemu miałem okazję usłyszeć o paru projektach, nad którymi nasz niemiecki konstruktor pracował. Jeden z nich dotarł do etapu już (niemal) gotowego produktu. Niemal, bo obudowy, wykonane w Polsce, dotarły do Berlina tuż przed naszym przyjazdem. Stąd też najnowszy, najmniejszy w ofercie model pół-aktywnych kolumn, nie był jeszcze gotowy do prezentacji. Udało mi się jednakże rzucić na niego okiem, a poniżej znajdziecie kilka zdjęć pokazujących, czego należy się spodziewać. Będą to kolumny, które powinny zagrać już nawet w najmniejszych pomieszczeniach, a jednocześnie zakładam, że pewnie również w wielu średniej wielkości będą potrafiły stworzyć imponujący spektakl muzyczny. Ustaliliśmy z Michaelem, że po ich ukończenia, do czego pozostało mu jedynie dopracować kilka detali, jeśli sytuacja pozwoli, w październiku, może w listopadzie nowy model trafi do mnie, a ja będę mógł je dla Czytelników HiFiKnights opisać. Czekam z niecierpliwością!
Rzut oka na nowy model, który wkrótce trafi do recenzji
Spędziliśmy z Michaelem, Januszem i Robertem półtora dnia słuchając różnorodnej muzyki korzystając z dwóch systemów (no dobrze, głównie z większego, bo po prostu był jeszcze lepszy), dyskutując, pijąc dobre wino i jedząc znakomite jedzenie. Nazwanie tego wydarzenia mini-High-Endem narzucało się więc samo, bo tak wyglądają monachijskie imprezy…
Doświadczając różnorodnej muzyki z dziesiątek płyt z pomocą jednego z najlepszych systemów, jakich zdarzyło mi się do tej pory słuchać, jeszcze bardziej żałowałem, że do wystawy nie doszło. Mnie cieszy, że dwie szefowie tych dwóch marek, które bardzo wysoko cenię, najwyraźniej docenili nawzajem swoje produkty. Istnieje więc szansa, że w referencyjnym systemie SoundSpace Systems zagra kiedyś gramofon J.Sikora, ale również, iż w salonie J.Sikora zagrają kolumny SoundSpace Systems. Czego obu firmom życzę, bo na moje ucho i oko doskonale do siebie pasują. A co do monachijskiego High Endu – kto wie? Jeśli w przyszłym roku się odbędzie (trzymajmy kciuki! – pojawił się już termin – 13-16 maja 2021) to może zobaczymy jednak wspólną prezentację, do której nie doszło w tym roku. Oby! Dziękuję Michaelowi i Silke za gościnę, Januszowi i Robertowi za towarzystwo i transport. Mam nadzieję, że bawiliście się równie dobrze jak ja.