hORNS Mummy – kolumny tubowe

by Marek Dyba / December 4, 2016

Co roku po wizycie na wystawie w High End w Monachium opisuję „polski system eksportowy”, w którym elektronika MySound korzystając z źródła w postaci gramofonu JR Audio napędza kolumny marki hORNS. Nazywam ten system „eksportowym” nie bez przyczyny. Wybrane do niego produkty prezentują znakomite brzmienie, ciekawy dizajn i wykonanie z najwyższej półki – to naprawdę godna wizytówka polskiego rynku audio. Zestawienie to nieprzypadkowe – 12W Cube’y My Sound wymagają niezbyt trudnych do napędzenia kolumn (acz wcale niekoniecznie 100dB), a hORNS, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w kolumnach tubowych, a te do specjalnie trudnych do napędzenia nie należą. Jako znany fan wzmacniaczy lampowych niskiej mocy, a co za tym idzie wysoko-skutecznych kolumn, nie mogłem oprzeć się chęci posłuchania choć jednego modelu u siebie. Z racji choćby logistyki (także wielkości mojego pokoju) nie zdecydowaliśmy się na wielkie i ciężkie Universum. Zamiast nich przyjechały do mnie głośniki hORNS Mummy, czyli Mumie, oczywiście, że białe, widzieliście Państwo kiedyś czarną mumię? :)

Wstęp

hORNS Mummy to kolumny nad wyraz oryginalne. Nazwa firmy, która jest właścicielem tej marki należy do wiele mówiących. Firma AutoTech specjalizuje się bowiem w przyczepach samochodowych, motocyklowych, toboganach, saniach, itd. Krótko – ma ogromne doświadczenie w produktach wykonywanych z kompozytów dla branży samochodowej (choć nie tylko). Z tego właśnie doświadczenia i możliwości produkcyjnych korzysta projektując i wykonując tuby/falowody do swoich kolumn bądź, jak w przypadku Mumii, całe obudowy. To trochę jak z inną lubelską firmą, Allmetem pana Janusza Sikory. On także korzystając z doświadczenia i zaplecza technicznego swoje firmy z zupełnie innej branży, właściwie w ramach hobby buduje swoje gramofony. I to JAKIE! Proszę zwrócić uwagę na jakość wykonania i wykończenia kolumn hORNS i gramofonów JSikora – one są możliwe właśnie dlatego, że obie marki mają zaplecze techniczne i wiedzę jakich może im pozazdrościć większość firm z branży audio.

Choć w ofercie firmy hORNS najbardziej znane są dwa modele, wielkie, trójdrożne tuby Universum, oraz testowane Mummy, to znaleźć w niej można również kilka innych, bardziej tradycyjnie wyglądających modeli. Wśród tych ostatnich są kolumny podłogowe i podstawkowe różnej wielkości, ale cechą charakterystyczną pozostaje falowód, w którym pracuje przetwornik wysokotonowy, a także wysoka skuteczność, która umożliwia współpracę z niemal wszystkimi wzmacniaczami, z tymi o niskiej mocy, w tym lampowymi, włącznie. Wszystkie, z którymi miałem styczność, są też znakomicie wykonane i, na ile mogłem to oceniać po prezentacjach na różnych wystawach, świetnie grają.

Budowa

Testowana kolumna to jeden z oryginalniejszych projektów, z jakimi miałem do czynienia. Obudowa, wąska na dole, rozszerza się coraz bardziej ku górze by najpierw pomieścić 30 cm woofer o lekkiej membranie i potężnym magnesie, schowany za maskownicą mocowaną na magnesach, a potem rozszerza się dalej mieszcząc równie duży falowód, w którym pracuje przetwornik kompresyjny. Producent nie podaje informacji na temat konkretnych wykorzystanych przetworników. Wiadomo natomiast, że stosuje zwrotnice z filtrami pierwszego i drugiego rzędu. Punkt podziału między przetwornikami ustawiono na 1300 Hz – do tej częstotliwości pracuje woofer, wyżej pałeczkę przejmuje tweeter. Już sama ta informacja mówi nam, że to powinny być bardzo spójnie brzmiące kolumny, bo uniknięto podziału w zakresie najwyższej czułości ludzkiego słuchu. Mumie są kolumnami o impedancji nominalnej 8Ω – to informacja o tyle ważna, że do 2011 roku sprzedawana była 4Ω wersja. Obecną wersję wyposażono w dodatkowy element, którego wcześniejsze nie posiadały – to korekcja impedancji. Z tyłu, obok świetnych, pojedynczych gniazd głośnikowych WBT, umieszczono włącznik tego układu. Można go więc używać, bądź nie, w zależności od tego, które brzmienie, z czy bez, dany użytkownik uzna za lepsze. Sam producent zaleca włączenie korekcji przede wszystkim dla wzmacniaczy typu SET o niskiej mocy, lub w trudnym pomieszczeniu. Faktycznie w czasie odsłuchu z Air Tightem ATM300 Anniversary, którego używałem w dużej części testu, zdecydowanie wolałem brzmienie z włączoną korekcją, a przy odsłuchu z mocnym tranzystorem, Audią Flight FLS4 nie było to już tak oczywiste.

Wykonanie obudowy z kompozytu nadaje jej bardzo nowoczesny wygląd, co w połączeniu z oryginalnym kształtem zapewne nie wszystkim przypadnie do gustu, ale też i jeszcze takie kolumny nie powstały, które podobałyby się każdemu potencjalnemu nabywcy. Argumentem za zapewne może być kwestia koloru – do testu trafiły Mumie w naturalnym, chciałoby się rzec, białym kolorze w droższym wykończeniu Pearl. Na zdjęciach zobaczą Państwo także czarne, a w sieci widziałem je w jeszcze innych kolorach. Kolory biały (acz zwykły, a nie perłowy) i czarny to kolory standardowe. Dodatkowe 1000 zł pozwala nabywcy wybrać dowolny kolor z palety RAL, wykończenie pearl lub metallic. Ponad 120cm wzrostu, maksymalna szerokość wynosząca blisko 50 cm, ponad 30 cm głębokości i 75 litrów wewnętrznej pojemności to całkiem sporo – nie jest to mebel który łatwo „zniknie” w pokoju. Raczej będzie obiektem przyciągającym uwagę i to nie tylko wielkością i oryginalnością projektu. Wykonanie jest również znakomite – nie da się tu do niczego przyczepić. Obudowa składa się właściwie z dwóch połówek skręconych razem śrubami, które widoczne są jedynie od tyłu. Jedyna rzecz, która mnie nieco zdziwiła to metalowa, cienka, a przez to nieco sprężynująca podstawa z kolcami, na której ustawiono kolumnę. Tzn. owo sprężynowanie zauważyłem opierając się o kolumnę, bo w czasie grania kolumny były absolutnie stabilne. Gdy o to spytałem pana Łukasza Lewandowskiego, szefa hORNS, dowiedziałem się, że jest opcja (za dopłatą rzędu 1000 zł) zamiany tej postawy na płytę z białego marmuru, bądź czarnego granitu. Przy wyborze tej opcji pojawia się jeszcze jedna – kolumny mogą nadal stać na metalowych kolcach, albo na nóżkach zakończonych gumowymi końcówkami, które będą bezpieczne dla delikatnych, np. drewnianych, podłóg. Obudowy Mumii są wentylowane bas refleksem z dwoma, dość pokaźnymi portami skierowanymi do tyłu. Trudno jest zrobić kolumnę wysokoskuteczną z nisko schodzącym basem bez wsparcia bas-refleksu, a tu mamy 93 dB i pasmo przenoszenia schodzące do 35 Hz (i rozciągnięte do 23 kHz na górze). Jako zdeklarowany przeciwnik tego rozwiązania, które bardzo często mniej lub bardziej buczy, mogę powiedzieć, że przy pozostawieniu circa 50 cm przestrzeni między kolumnami a ścianą za nimi problem buczącego b-r nie istnieje. A bas robi wrażenie! Ale o tym za chwilę.

Brzmienie

Mumie spędziły u mnie trochę czasu, miały więc okazję zagrać z kilkoma różnymi wzmacniaczami.
Zacząłem od odsłuchów z SETami, moim upgradowanym ArtAudio Symphony II oraz Air Tightem ATM300 Anniversary. Choć to ten pierwszy lepiej pasuje cenowo do Mumii, to ten drugi jest po prostu wyraźnie lepszy, a ponieważ testowane głośniki potrafiły to pokazać, więc odsłuch prowadziłem przede wszystkim z tym drugim.

Air Tight z lampami Takatsuki 300B na pokładzie to wzmacniacz niezwykle wyrafinowany, który potrafi zajrzeć w głębokie warstwy każdego dobrze zrealizowanego nagrania i przedstawić je w niezwykle organiczny, wciągający sposób. Pod warunkiem oczywiście, że kolumny do niego podłączone będą potrafiły to przekazać. Mumie, mówiąc szczerze, zaskoczyły mnie swoim wyrafinowaniem, potwierdzając jednocześnie, że, jak wiele znakomitych polskich produktów, oferują bardzo dobrą relację jakości dźwięku do ceny. To rzecz, którą powtarzam wszystkim na każdym kroku – mając określoną ilość pieniędzy na poszukiwany komponent, sugeruję rozejrzenie się w pierwszym rzędzie za produktami polskimi. Te bowiem niemal zawsze za daną kwotę zaoferują więcej niż zagraniczna konkurencja. Trudno powiedzieć, że Mumie są tanie, ale też i gdy porównać je do wielu wysokoskutecznych konstrukcji przeznaczonych do lamp, to okazuje się, że wypadają w takim porównaniu całkiem atrakcyjnie. Potrafią bowiem bardzo wiele.Wcale nie zamierzałem iść na łatwiznę, że tak powiem, więc odsłuchy zacząłem od dużej klasyki. Rachmaninow, czy Dworzak okazali się dość wymagający – pokrętła głośności (ATM300 wyposażono w osobne dla każdego kanału – to właściwie końcówka mocy z regulacją głośności) musiały powędrować dość daleko w górę skali by osiągnąć odpowiednie natężenie dźwięku. Nie skutkowało to jednakże żadnymi zniekształceniami, więc nie było powodu by się tym przejmować. Kolumny zagrały bardzo czysto, transparentnie, acz jednocześnie mocno nasyconym dźwiękiem. Z jednej strony to wcale spore głośniki, z drugiej to jednak „tylko” 2-drożna konstrukcja. A jednak duża muzyka miała na nich odpowiednią skalę i rozmach, a i dynamika nie wydawała się w żaden wyraźny sposób ograniczona. Wszystko to biorąc oczywiście poprawkę na niemożność oddania prawdziwej skali orkiestry przez jakiekolwiek kolumny. Tak, duże 3-drożne kolumny (choćby moje Ubiq Audio Model One) napędzane mocnym wzmacniaczem potrafią w tym zakresie jeszcze więcej, ale przecież skala dźwięku i rozmach prezentacji to nie wszystko, prawda? Tym bardziej, że Mumie grały naprawdę dużym dźwiękiem.

Połączenie Mumii z Air Tightem to przede wszystkim wyrafinowanie, to możliwość zajrzenia w głębsze warstwy nagrania, przyglądania się poszczególnym, dobrze różnicowanym elementom orkiestry. To piękna, otwarta i niezwykle dźwięczna góra pasma – trójkąt, dzwoneczki, kastaniety, blachy, które pojawiały się w kolejnych nagraniach, miały w sobie tą niesamowitą cechę oferowaną wyłącznie przez bardzo dobre lampy – połączenie robiącej ogromne wrażenie, momentami wręcz przenikliwej dźwięczności z … niesamowitą gładkością i nasyceniem, powodującymi brak jakiejkolwiek agresywności w brzmieniu. Nawet więc gdy odzywał się ów trójkąt, czy dzwoneczek niesamowicie czystym i, no właśnie, przenikliwym dźwiękiem, który doskonale było słychać na tle wielkiej orkiestry, to miały one brzmienie absolutnie naturalne, takie którego nigdy nie można było wziąć za nieprzyjemne, czy drażniące. Kompresyjne tweetery Mumii świetnie to pokazywały i sprawiały, że słuchając danego utworu wręcz czekałem na kolejne pojawienie się któregoś z tych elementów, bo niewiele kolumn potrafi zagrać je w tak efektowny, ale absolutnie nie efekciarski sposób.

Spore, 30cm woofery wykonywały kawał roboty na drugim końcu pasma. To one w końcu w dużej mierze odpowiadały za mocne uderzenie orkiestry, za wytworzenie jej, niemal fizycznie odczuwalnej, potęgi. Robiły to w sposób niewymuszony, swobodny, dając z siebie tyle, ile mogły, ale nie próbując na siłę pokazać jeszcze więcej. To zdecydowanie nie są jedne z tych kolumn, które udają większe od siebie, próbując pokazać więcej niż pozwalają na to ich fizyczne ograniczenia. I to trzeba docenić, bo wiele jest na rynku modeli głośników, które starają się grać, jakby były dwa razy większe niż są, a za to zawsze trzeba zapłacić w takim, czy innym aspekcie brzmienia. Bilans zysków i strat właściwie zawsze jest w takich przypadkach ujemny. Tu była dobra kontrola i definicja basu, dość niskie, dociążone zejście, dobre różnicowanie, pewnie prowadzony rytm – słowem wszystko czego trzeba, by z przyjemnością słuchać muzyki. Nawet tak dużej i złożonej jak symfoniczna klasyka. I wszystko to bez buczenia bas-refleksu! Wiem, że już o tym pisałem, ale im dłużej słuchałem tych kolumn, tym bardziej doceniałem fakt umiejętnego wykorzystania tego elementu ich konstrukcji.

Ciekawym aspektem tego grania była przestrzeń. Przy ustawieniu, jakie uznałem za optymalne u mnie, czyli jakieś 50cm od ściany tylnej, podobnie od przeszkód po bokach i lekko skręcone do środka, Mumie budowały scenę przede wszystkim w głąb. To dawało efekt wieloplanowości prezentacji, choć z drugiej strony nieco ograniczało jej szerokość, tzn. nieczęsto wychodziła ona poza rozstaw kolumn. Choć właściwie trudno to nazwać ograniczeniem szerokości – to raczej kolejny przykład braku efekciarstwa. W przypadku orkiestry, siłą rzeczy pokazywanej z pewnej perspektywy (acz w przypadku Mumii wcale nie tak dużej, jak choćby w kolumnach odniesienia), miało to, z mojego punktu widzenia, efekt pozytywny. Czułem się jakbym siedział w jednym z stosunkowo bliskich rzędów, widząc przed sobą kolejne rzędy muzyków. OK, orkiestra najwyraźniej siedziała dość ciasno (w szerokości sceny), ale to przecież raczej głębia orkiestry robi wrażenie i tak to było tu pokazywane, z zaskakująco dużą precyzją, dodam.

Zmiana repertuaru przeszła niemal niezauważenie. Płyta Trombone Shorty to muzycznie oczywiście coś kompletnie odmiennego od wspomnianej klasyki. Chodzi mi więc raczej o fakt, iż słuchało się jej równie dobrze, a i zestaw zalet tej prezentacji był zbliżony. Znakomita była spójność grania, blisko było jej do wielu znanych mi konstrukcji opartych o jeden, szerokopasmowy przetwornik. Tyle, że w przeciwieństwie do nich nie było tu mowy o graniu przede wszystkim średnicą przy jednoczesnych ograniczeniach na skrajach pasma. Tu w pierwszym rzędzie wpadł mi w ucho bas – punktualnie pracująca, mocna stopa, wsparta gitara basową wyznaczały puls nagrania. O ile przy orkiestrze pisałem, że Mumie schodziły nisko, ale niekoniecznie aż do brak piekieł, o tyle tu, im dłużej słuchałem najniższych tonów, tym bardziej mi się one podobały również dlatego, że niczego mi tu nie brakowało. OK, stopa, ani gitara basowa też nie schodziły aż tak nisko i nie były tak fizycznie odczuwalne jak na koncercie, ale wystarczająco by w połączeniu z dociążeniem i nasycenie sprawiały wrażenie akuratnych, dokładnie takich jak trzeba. Z szybkim atakiem i mocnym, długim podtrzymaniem. Żadnego przeciągania najniższych dźwięków – kończyły się wtedy, kiedy powinny. Czasem było to długie pełne wybrzmienie pomału gasnące poza pasmo słyszalne, czasem szybkie wytłumienie struny, jeśli taka była intencja muzyka. Góra pasma, blachy perkusji, może były nieco mniej wyraziste, nie były aż tak niesamowicie dźwięczne jak wcześniej choćby trójkąt, ale to raczej zasługa nagrania, a nie możliwości kolumn. Za to dęciaki, z puzonem Shortiego na czele, wypadały znakomicie. Lekko matowe, ale gdy trzeba ostrawe, otwarte i pełne powietrza granie wypadało niezwykle wciągająco. Tym bardziej, że nie było tu nawet śladów rozjaśnienia czy szorstkości – otwarcie, dźwięcznie, ale jednocześnie gładko. Bardziej klasyczne, jazzowe granie, np. Raya Browna, zabrzmiało nie mniej spektakularnie. Mumie potrafią oddać naturalną barwę instrumentów akustycznych, pokazać ich fakturę, relację między nimi, akustykę ich otoczenia, a wszystko to umieścić na trójwymiarowej scenie. Im lepsze nagranie, a mówię tu przede wszystkim o koncertowych, tym bardziej realistyczna, namacalna i angażująca była prezentacja.

Polskie kolumny należą, jak się okazało, do rzadkiego gatunku kolumn, które świetnie potrafią grać na niskim poziomie głośności. Co prawda wśród kolumn wysokoskutecznych to nie taka znowu rzadkość, ale przecież te stanowią mniejszość wśród dostępnych na rynku. Jasne, że przy dużej klasyce granej cicho rozmach i potęga brzmienia nie były takie same jak po odkręceniu głośności. Ale w tym graniu nie brakowało detali, nadal było tu świetne różnicowanie barwy i nawet dynamiki, wielkość sceny i precyzja lokalizacji poszczególnych źródeł pozornych także pozostały bez zmian. Przy „mniejszej” muzyce, jazzie, wokalistyce, było wręcz jeszcze lepiej, bo tu już niczego nie brakowało. Nawet przy cichych wieczornych sesjach słyszałem pracującą stopę, niskie zejście kontrabasu, czy wyraźnie zaznaczoną najniższa oktawę fortepianu. Przekaz nic nie tracił ze swojej niezwykłej płynności, gładkości i tego jednocześnie żywego i relaksującego charakteru. Dzięki temu nawet ciche granie było ciekawe, ekscytujące i zupełnie nie groziło zaśnięciem nawet gdy słuchałem Mumii do później nocy.

Gdy pan Łukasz Lewandowski przywiózł mi Mumie zapytałem go o optymalny wzmacniacz dla nich. Odpowiedział mi, że klienci słuchają ich z bardzo różnymi piecami, od lampowych niskiej mocy, bo potężne końcówki tranzystorowe. Słowem trudno o konkretną rekomendację – wybór zależy od preferencji słuchacza. Jak już Państwo wiecie zacząłem od SETów, ale na nich bynajmniej nie skończyłem. Podłączyłem Mumie do mocnej tranzystorowej końcówki, znakomitej, włoskiej Audii Flight FLS4. Jak fan kolumn tubowych, posiadacz kilku modeli w przeszłości, z doświadczenia wiem, że tego typu konstrukcje bywają kapryśne. Są pośród nich takie, które dobrze grają wyłącznie z wzmacniaczami niskiej mocy (miałem takie tuby z pojedynczym przetwornikiem najpierw Fostexa, a później Voxative’a), Do mniejszości należą takie, które mogą grać z każdym wzmacniaczem. Takie były moje poprzednie kolumny, Bastanisy Matterhorn i takie, jak się okazuje, są Mumie. Odsłuch z Audią Flight zacząłem bowiem od uważnego wsłuchiwania się, czy aby w dźwięku nie pojawiają się żadne niepokojące elementy – przesterowania, podbity bas, bądź to trudne do zdefiniowania, ale bardzo przeszkadzające w odsłuchu wrażenie, że dźwięk jest wymuszony, że występuje w nim jakieś wewnętrzne napięcie. Tu nic z tych rzeczy nie wystąpiło. Grało równo, swobodnie i znowu… świetnie, nawet jeśli trochę inaczej.

Kolumny te bowiem, podobnie jak każde inne, mają pewien swój charakter, który pozostaje ten sam niezależnie od napędzającego je wzmacniacza. Zmieniają się oczywiście akcenty w zależności od mocnych stron daje amplifikacji. O Audii Flight pisałem w swojej recenzji dla HighFidelity (zobacz TU). Wzmacniacz mnie zachwycił i, nie będę ukrywał, że trafił na czoło mojej listy zakupowej. Podobnie jak posiadany obecnie Modwright KWA100SE łączy on cechy znakomitego tranzystora – doskonałą kontrolę, definicję, moc, dynamikę, czystość grania, z nasyceniem, gładkością, przestrzennością prezentacji, jakich zwykle można oczekiwać po dobrych wzmacniaczach lampowych. Być może dlatego właśnie różnice między prezentacją, jaką Mumie dostarczyły z Audią Flight i Air Tightem nie były aż tak duże.

Z włoskim tranzystorem otrzymałem z Mummy jeszcze lepszą dynamikę w skali makro. Polskie kolumny grały bardziej energetycznie, żwawiej, a FLS4 pokazywał, że w zakresie pace&rhythm można z polskich kolumn wycisnąć więcej, gdy wzmacniacz dysponuje dużo wyższą mocą. Gdy więc przyszło do grania rocka, czy elektrycznego bluesa, z Audią Flight testowane głośniki podobały mi się jeszcze bardziej niż z Air Tightem. Prezentacja miała większy drive, czuć było tą większą moc, energię, które w takiej muzyce są bardzo ważne. Klasykę symfoniczną potrafiły teraz zagrać z jeszcze większym rozmachem, przy pełnej kontroli i definicji przekazu nawet przy wielkim tutti. Za to w zakresie mikro-dynamiki, subtelności, tej fantastycznej słodkości góry pasma i organiczności średnicy przewaga była po stronie japońskiego SETa. Z nim więc lepiej wypadała muzyka akustyczna, czy wokale. Z tranzystorem wysoka ekspresja oznaczała wyższą energetyczność przekazu, z SETem bardziej wciągające, pełne emocji, nieco intymniejsze widowisko. Gwoli jasności – owe przewagi jednej amplifikacji nad drugą wynikające z akcentowania tych, czy innych cech brzmienia Mumii, nie były duże. To nie były dwie zupełnie inne prezentacje, dwie pary innych kolumn, a jedynie nieco inne prezentacje, które łączyło wiele cech wspólnych. Z każdą z tych wersji mógłbym spokojnie żyć i cieszyć się pięknem muzyki.

Podsumowanie

Mummy marki hORNS to produkt oryginalny pod wieloma względami. Najbardziej oczywistym jest ich wygląd, który w połączeniu z materiałem i sposobem wykonania obudów sprawia, że mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem: „kochaj albo rzuć”. Fani klasycznych skrzynek pewnie ominą je szerokim łukiem, ludzie szukający czegoś nieszablonowego mogą się zakochać od pierwszego wejrzenia. Dorzućmy do tego wysoką skuteczność i doskonałą współpracą zarówno z SETami niskiej mocy, jak i mocnymi tranzystorami i dostajemy kolumny uniwersalne jak mało które. Jako fan triod i jednak przede wszystkim muzyki akustycznej pewnie, gdybym musiał wybierać, wybrałbym zestawienie z Air Tightem (czy innym wzmacniaczem lampowym niskiej mocy). Nie mam wątpliwości jednakże, że fani muzyki elektrycznej, rocka, czy elektroniki byliby w pełni usatysfakcjonowani zestawiając te kolumny z klasowym tranzystorem. Ci, którzy, jak ja, słuchają wielu różnych gatunków, z dużym prawdopodobieństwem mogliby hORNS Mummy zastawić z dowolnym, ulubionym wzmacniaczem (zakładam, że odpowiednio dobrym) i uzyskać świetne granie. W każdym zestawieniu wrażenie będzie robić spójność grania, rozciągnięcie skrajów pasma, niewymuszone, gładkie, żywe granie. Dobre różnicowanie, całkiem wysoka rozdzielczość, umiejętne wykorzystanie bas-refleksu – wszystko to składa się na ekspresyjną, wciągającą prezentację, przy której można spędzić wiele godzin relaksując się, albo żywo się bawiąc przy dowolnej, ukochanej muzyce. No i jeszcze ten jeden, jakże ważny element – to produkt Made in Poland!

 

Platforma testowa:

  • Źródło analogowe: gramofon J.Sikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio
  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.3, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, zasilacz liniowy Hdplex, izolator USB JCAT
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr BIG7
  • Wzmacniacze: Air Tight ATM 300 Anniversary, Audia Flight FLS-4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot

 

Specyfikacja (wg producenta):

  • Konstrukcja: 2-drożna
  • Obudowa: kompozytowa o pojemności 75l, bas-refleks
  • Skuteczność: 93 dB
  • Impedancja nominalna: 8 Ohm
  • Pasmo przenoszenia: 35 – 23000 Hz
  • Wymiary: 450x1230x370 [mm]
  • Waga: 30 kg

 

Cena detaliczna (w Polsce):

  • Mummy: 25.000 zł

 

ProducenthORNS