„Jazz w lesie” po raz 26ty

by Marek Dyba / September 5, 2022

Od ponad ćwierć wieku panowie Adam Czerwiński i Jacek Leszewski w urokliwym Sulęczynie na Kaszubach organizują kameralny festiwal o nazwie „Jazz w lesie”. W tym roku w końcu udało mi się sprawdzić, czy warto się tam wybrać (dla niecierpliwych napiszę, że zdecydowanie TAK!).

No dobrze, powiedział sobie niżej podpisany, czas skończyć wakacje i zabrać się za zaległości. Pierwsza z nich jest nieco nietypowa, jako że nie jest recenzją, a jedynie impresjami z imprezy, na której byłem po raz pierwszy, a która powinna być stałym elementem wakacyjnych planów każdego fana jazzu.

Festiwali jazzowych w Polsce jest pewnie przynajmniej kilkanaście, a może i więcej. Wśród nich są i te większe i bardziej znane, jak choćby Warsaw Summer Jazz Days, na którym bywam regularnie, a w tym roku fantastyczne koncerty zagrali tam m.in. dwaj genialni basiści, Christian McBride i Stanley Clarke. Jest też sporo tych nieco mniejszych, nie tak oczywistych bo nie odbywają się w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, czy Wrocławiu, o których wiedzą głównie „wtajemniczeni”. Jedne i drugie mają swoich wiernych fanów, którzy czekają niecierpliwie na kolejne edycje i porcje niezwykłych wrażeń, jakie zapewnia kontakt z żywą muzyką.

Nie znam wszystkich festiwali, odbywających się w naszym kraju, więc mogę się mylić, ale wydaje mi się, że chyba tylko jeden odbywa się w lesie… No dobrze, właściwie w parku, ale za to cudownie zadbanym, położonym przy pięknym, odnowionym w 2019 roku hotelu Leśny Dwór. By przedstawić pełny obraz dodam, że występy odbywają się na montowanej na potrzeby festiwalu scenie ulokowanej między drzewami nad brzegiem Jeziora Węgorzyno, w pięknym Sulęczynie pośrodku Kaszub. A Kaszuby to przecież właśnie jeziora i lasy, więc „Jazz w lesie” doskonale pasuje. Choć tak naprawdę nazwa wzięła się raczej z faktu, iż wcześniej teren, gdzie odbywa się ta impreza, należał do Lasów Państwowych i znajdował się tam ośrodek o nazwie „Leśny dwór”. Jego wieloletnim kierownikiem, a prywatnie miłośnikiem muzyki, był jeden ze współorganizatorów imprezy, pan Jacek Leszewski i to dzięki niemu tam właśnie impreza znalazła stałe swoje miejsce.

Festiwal organizowany przez panów Adama Czerwińskiego, naszego znamienitego jazzowego perkusistę, a także pomysłodawcę i szefa AC RECORDS oraz wspomnianego Jacka Leszewskiego, odbył się w tym roku już po raz 26ty (!). Jeśli szybko dokonaliście Państwo obliczeń i liczby nie do końca Wam się zgadzają, to dlatego, że w 2020 z powodu pandemii impreza nie mogła się odbyć . Poza tą tzw. siłą wyższą organizatorzy rok w rok zapewniają miłośnikom jazzu atrakcje w postaci występów największych polskich, ale i zagranicznych gwiazd. Pierwszy, jednodniowy „Jazz w lesie”, którego gwiazdą był Jan Ptaszyn Wróblewski, zawitał do Sulęczyna w 1995 roku i spotkał się z tak ciepłym przyjęciem fanów, że pozostał tam na stałe. Warto wspomnieć, że niemal stałym rezydentem festiwalu przez wiele lat był nieodżałowany Jarek Śmietana. Zachęcam do przejrzenia imponującej listy gości, którzy na przestrzeni lat zagrali na „Jazz w lesie” – znajdziecie ją Państwo TU.

Po takim wstępie aż wstyd przyznać, że ja, fan jazzu, zwłaszcza granego na żywo, ale i jezior i lasów, w tym roku wybrałem się tam po raz pierwszy. A to terminy nie grały (to w końcu środek wakacji), a to wypadało mi coś innego, co nie pozwalało się wyrwać w ostatni weekend lipca (bo wtedy zwykle odbywa się festiwal) do Sulęczyna. W ubiegłym roku było najbliżej, ale… wbrew logice, która nakazywała korzystanie z każdej okazji byle tylko wyrwać się z domu na świeże powietrze, dopadło mnie popandemiczne lenistwo. No i, niestety, przezwyciężyło chęć wybrania się na tak zasłużoną imprezę, o której słyszałem już wiele dobrego. Jak się później okazało, wystarczyło wówczas zdzwonić się w odpowiednim czasie z Januszem Sikorą, który się wybrał na „Jazz w lesie”, i na własne oczy obejrzałbym jubileuszową, 25tą edycję. W tym roku nie popełniłem już tego samego błędu.

Oczywiście czynnikiem głównym w podejmowaniu decyzji o wyjeździe był Adam Czerwiński, którego znam, podobnie jak zapewne większość z Państwa, już od dłuższego czasu. Przez wiele lat jedynie z pozycji fana jednego z naszych najlepszych perkusistów jazzowych, a od kilku lat, już osobiście, także jako wydawcę audiofilskich płyt winylowych, CD i taśm, pod szyldem AC RECORDS. Wytwórnia promuje przede wszystkim muzykę nagraną przez najlepszych polskich (choć nie tylko, vide fantastyczny koncert McCoya Tynera zarejestrowany w Gdyni) artystów jazzowych, a mastering materiałów odbywa się w słynnym studio Abbey Road. To, wraz w bardzo dobrym jakościowo tłoczeniem, gwarantuje kolejne niezwykłe przygody muzyczne wsparte pysznym, wysokiej klasy dźwiękiem. Dodam, że i grafika właściwie każdej okładki każdego wydawnictwa AC Records to małe dzieło sztuki.

W tym roku nie wypadało mi już więc dać się wrodzonemu lenistwu, tym bardziej, że w Monachium (w czasie wystawy High End) spotkałem Adama Czerwińskiego, a ten osobiście zaprosił Janusza Sikorę i mnie do Sulęczyna. Plany na wakacje zostały więc tak ułożone, by nie wchodziły w paradę wyprawie na Kaszuby w dniach 29 i 30 lipca. Choć podkreślę, że wiele osób na koncerty dociera będąc na urlopach na Kaszubach, czy nawet nad morzem, w czym pomaga oczywiście lokalizacja festiwalu. W tym roku dodatkową zachętę dla wielu osób była listy wykonawców (choć ta co roku jest ciekawa) i widząc na niej m.in. profesora Nahornego, mistrza Krzesimira Dębskiego, Krzysztofa Ścierańskiego, Mietka Szcześniaka, Marcina Wądołowskiego, samego Adama Czerwińskiego i wielu innych fantastycznych muzyków dla każdego fana jazzu jasne było, że tam po prostu trzeba być.

Jak już wspomniałem, koncerty odbywają się na scenie zlokalizowanej wśród drzew kilkanaście metrów od brzegu jeziora, a takie otoczenie sprawia, że ich klimat i naturalna (acz dźwięk jest oczywiście nagłaśniany) akustyka jest niepowtarzalny. Tu uwaga praktyczna – jeśli będziecie się Państwo wybierać tam w kolejnych latach to warto wziąć ze sobą coś cieplejszego do ubrania – koncerty zaczynają się po 20tej i trwają do 23ciej, a nawet dłużej, więc siłą rzeczy robi się trochę chłodno nawet pomimo gorącej atmosfery. Na miejscu zorganizowano w tym roku również catering, dzięki któremu muzykę, czyli pokarm dla dusz, uzupełniały również strawa i napitek dla ciała. Z czego, dodam, ochoczo korzystała licznie zgromadzona, doskonale bawiąca się publiczność. Najwyraźniej organizatorzy mają także układy w bardzo wysokich, kosmicznych sferach, jako że pomimo wielkiego, paskudnego frontu atmosferycznego przechodzącego ledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Sulęczynie przez całe dwa dni pogoda dopisała.

Rozkład pierwszego dnia festiwalu składał się z trzech części. Zanim na scenie zabrzmiały pierwsze grane na żywo dźwięki, z głośników popłynęła muzyka (podobnie było drugiego dnia) z najnowszego wydawnictwa AC Records, czyli albumu „Wojtek Karolak 80th Birthday Concert”. Ten piękny koncert nagrano w studio Radia Gdańsk w 2019 roku. Sam odebrałem swoją zakupioną kopię w trakcie pobytu w Sulęczynie i pomimo okresu wakacyjnego zdążyłem posłuchać jej już kilka razy – polecam! Swoją drogą nabyłem również na zlokalizowanym przed Leśnym Dworem stoisku dwie kolejne płyty (na CD), Jarka Śmietany i Krzysztofa Ścierańskiego oraz festiwalową koszulkę.

W tym roku na festiwalowej scenie wystąpiła plejada polskich gwiazd, a część z nich świętowała rozmaite jubileusze. Pierwszego dnia, po godzinie 20-tej na scenie pojawiło się Jakub Hajdun Trio w składzie: Jakub Hajdun fortepian, Janusz Mackiewicz kontrabas i Roman Ślefarski perkusja. Zespół zagrał autorskie utwory z płyty “Jakub Hajdun Trio Utwory Własne” skutecznie rozgrzewając licznie zgromadzoną publiczność.

Po nich na scenie zobaczyliśmy zespół profesora Włodzimierza Nahornego. Tu ciekawostka – Jakub Hajdun był uczniem profesora Nahornego na Akademii Muzycznej w Gdańsku, słowem na scenie, choć nie razem, zagrali (godny) uczeń i (wielki) nauczyciel. Nasz mistrz fortepianu i saksofonu przywiózł ze sobą zespół w składzie: Mariusz Bogdanowicz kontrabas, Piotr Biskupski perkusja i Piotr Schmidt trąbka. Muzycznie, zrobiło się nieco bardziej tradycyjnie i dla wielu osób znajomo, bo przecież niejeden utwór mistrza należy do klasyki polskiego jazzu.

Oficjalną część wieczoru zamknął Heavy Metal Sextet w składzie: Dominik Mietła trąbka, Marcin Ślusarczyk saksofon altowy, Janusz Kowalski saksofon tenorowy, Tomasz Białowolski fortepian, Mariusz Bogdanowicz kontrabas i Mirosław Sitkowski perkusja. Panowie wystąpili na festiwalu w ramach trasy „40th anniversary summer tour 2022” a ze sceny w stronę entuzjastycznie reagującej publiczności popłynęły niebywale energetyczne dźwięki. Jeśli jakimś cudem ktoś wcześniej nie znał Heavy Metal Sextetu pochodzenie nazwy zespołu już po kilku minutach grania było jasne.

Pisałem o zamknięciu oficjalnej części pierwszego dnia festiwalowego, jako że tradycją „Jazzu w lesie” są nocne jam sessions, odbywające się już w gościnnych wnętrzach Leśnego Dworu. Motorem napędowym kilkugodzinnej sesji pierwszego dnia był niesamowity Krzysztof Ścierański. Pan Krzysztof do godziny trzeciej (kiedy to niżej podpisany poszedł w końcu spać) spędził na malutkiej scenie niemal cały czas (zaczynając przed północą), szalejąc zarówno na gitarze basowej, jak i elektrycznej, podczas gdy pozostali muzycy biorący udział w nocnym graniu regularnie się zmieniali. Było to absolutnie niezwykłe zakończenie tak bogatego we wrażenia muzyczne dnia.

Drugiego dnia po godzinie 20tej na scenie zaprezentował się Piotr “Bocian” Cieślikowski Quartet w składzie: Piotr “Bocian” Cieślikowski na saksofonie, Robert Majewski na trąbce i flugerhornie, Wojciech Pulcyn na kontrabasie i Arkadiusz Skolik na perkusji. Panowie zaprezentowali unikalny, nowatorski projekt grając interpretacje muzyki Chopina bez udziału fortepianu, czy jakiegokolwiek innego instrumentu klawiszowego. Było więc dość poważnie, ale i intrygująco, co doceniła jeszcze liczniej tego dnia zgromadzona publiczność.

Druga część wieczoru z kolei była celebracją kolejnego jubileuszu, tym razem już 50 lat (kiedy to minęło?!) pracy artystycznej muzyka i kompozytora Krzesimira Dębskiego. Do wspólnego, muzycznego świętowania maestro zaprosił znakomitych gości – Mietka Szcześniaka (oczywiście wokal), Marcina Wądołowskiego (gitara), Piotra Lemańczyka (gitara basowa), Andrzeja Olejniczaka (saksofon), a pałkami bębny i talerze okładał współgospodarz festiwalu, Adam Czerwiński. W drugiej części mistrz grał z kolegami z String Connection, czyli Krzysztofem Ścierańskim (gitara basowa), Krzysztofem Przybyłowiczem (perkusja) i ponownie Andrzejem Olejniczakiem. W trakcie długiego wieczoru był i tort, były kwiaty, było chóralne „Sto lat!”. Były popisy wokalne (jubilata i Mietka Szcześniaka), i różnorodny repertuar odzwierciedlający pół wieku przygody z muzyką Mistrza, z takimi hitami, jak choćby „Dumka na dwa serca”, czy „Czas nas uczy pogody” włącznie. Publiczność i muzycy, a niektórzy przybyli na to święto z dość odległych zakątków świata, bawiła się doskonale, a i jubilat wydawał się kontent.

Odpowiadając więc na postawione na początku pytanie, czy warto wkomponować „Jazz w lesie” w wakacyjne plany, napiszę stanowcze TAK! Klimat i otoczenie tej imprezy są absolutnie wyjątkowe, niepowtarzalne, a pasja jej organizatorów i renoma jaką zbudowali na przestrzeni już ponad ćwierć wieku daje gwarancję wyjątkowych, ekscytujących wydarzeń muzycznych. Proszę więc zaznaczyć w kalendarzach ostatni weekend lipca i koniecznie wybrać się do Sulęczyna już w przyszłym roku. Ja już to zrobiłem!

JAZZ W LESIE