M-WAY 4DW MAGNUM

by Marek Dyba / December 2, 2024

Mocno się zdziwię, jeśli ktokolwiek z naszych czytelników choćby słyszał o niderlandzkiej marce M-WAY. To marka o zasięgu lokalnym, owoc pasji jednego człowieka. Do mnie trafiły za sprawą pana Jarka, który najpierw sam te kable zakupił dla siebie, a potem postanowił podjąć się ich sprzedaży w Polsce. Dzięki niemu i ja miałem okazję przetestować zestaw o nazwie M-Way 4DW Magnum.

Wstęp

Niedawno, przy okazji recenzji nóżek anty-wibracyjnych OMEX Symphony 2S&3S pisałem, że to nie jest tak, że na rynku produktów tego typu brakuje, ale mimo tego czasem można dokonać ciekawych odkryć. Wychodzę z założenia, że gdy to mi się udaje warto podzielić się taką wiedzą z innymi pasjonatami, którzy nie boją się sięgać po propozycje małych marek, których założycielami są zwykle tacy sami „wariaci” szukający optymalnych rozwiązań nie kosztujących tyle co samochód. Do takiej właśnie kategorii należą kable M-Way. W tym przypadku jednakowoż, nie było moje własne odkrycie, to nie producent odezwał się do mnie, ale wspomniany pan Jarek. Jego z kolei poznałem za sprawą Armina Bosa i Roberta Bastiani, czyli szefa marki Club-27 (recenzja kolumn wysoko-skutecznych CLUB-27 KURT MK III ) oraz konstruktora tych kolumn, tudzież posiadanych niegdyś przez mnie Bastanisów Matterhorn i używanych obecnie kabli Bastanis Imperial (recenzja TU). Kolumny Club-27 po recenzji u mnie odebrał właśnie pan Jarek, który wcześniej poznał Armina, a dzięki niemu z kolei doświadczył brzmienia kabli M-WAY.

Gdy odbierał ode mnie kolumny wspomniał o „świetnych kablach AMWAY” i że może kiedyś będzie chciał, żebym je przetestował. Zauważyliście zapewne Państwo, w jaki sposób zapisałem nazwę marki – wymawia się tak samo, w Polsce (przynajmniej w moim pokoleniu) skojarzenie jest natychmiastowe, tyle tylko że szukając takiej firmy kablarskiej nie znalazłem w sieci kompletnie nic. O sprawie więc dość szybko zapomniałem. Jakiś czas później jednakże pan Jarek odezwał się ponownie informując, że chciałby mi przysłać te kable do testu. Jak się Państwo domyślacie, zgodziłem się oczekując kolejnego, ciekawego odkrycia. Marka nazywa się tak naprawdę M-Way (co wymawia się tak samo jak Amway), ale znalezienie informacji o niej w sieci graniczy z niemożliwością.

Dlaczego? Po prostu człowiek, który kable te wykonuje, Wim Rodenburg, nie poświęca marketingowi, czy reklamie swoich produktów za wiele czasu. Ludzie dowiadują się o nich przede wszystkim przy okazji zakupu u niego innych komponentów. Wim działa bowiem w branży audio w niewielkim mieście Tilburg, położonym między Bredą a Eindhoven. Kable powstały niejako przy okazji, gdy Wim uświadomił sobie, że miłośnicy dobrego brzmienia mają kłopoty z wydobyciem z zakupionych systemów maksimum ich możliwości. Efektem jego własnych eksperymentów jest spora oferta sygnałowych kabli audio, analogowych i cyfrowych, a także kabli i listw zasilających. Wśród tych ostatnich są i mocno nietypowe rozwiązania, ale skoro do testu trafiły kable sygnałowe, to na nich właśnie się skupię.

Jako że pierwotnym źródłem informacji o tej marce był wspomniany Armin Bos zapytałem prosiłem, czy może mi cokolwiek więcej powiedzieć o firmie M-WAY i jej twórcy. Oto co mi napisał:

„Wim Rodenburg to właściciel marki M-Way i konstruktor wszystkich kabli. M-Way to niewielka niderlandzka marka z siedzibą w mieście Tilburg, dobrze znana wśród audio entuzjastów w naszym kraju. Znam Wima od wielu lat i określiłbym go jako człowieka, który zawsze wybiera własne ścieżki i ma krytyczne nastawienie do rynku audio. Wim ufa przede wszystkim własnym uszom i niespecjalnie przejmuje się opiniami innych ludzi, ani rynkowymi trendami. Tak naprawdę, Wim jest przede wszystkim miłośnikiem muzyki, której słucha niemal 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. To właśnie w ten sposób na przestrzeni lat stworzył wiele znakomitych kabli audio. Interkonekty 4DW Magnum, moim zdaniem, są wyjątkowym produktem, wręcz małym dziełem sztuki.”

Jak twierdzi sam konstruktor, niekoniecznie są to „najlepsze” (cokolwiek by to znaczyło) kable na świecie, ale w wielu systemach ich użycie „otwiera oczy” ich nabywcom (zwykle najpierw osobom je testującym), którzy zamiast wymieniać kolejne komponenty szukając „swojego brzmienia” mogą skupić się w końcu na słuchaniu, czy wręcz doświadczaniu muzyki. Jak można przeczytać na stronie producenta w dziale „Opinii”, wielu z nich kablami Wima zastąpiło inne, często nawet sporo droższe i pochodzące od zdecydowanie bardziej znanych na całym świecie marek kablarskich. Kable M-WAY, w porównaniu do tego, co można znaleźć na rynku, są bowiem niezbyt drogie. Czy to wystarczająca rekomendacja? Do zakupu w ciemno (moim zdaniem!) niekoniecznie, ale by zdecydować się na odsłuch, skoro dzięki panu Jarkowi trafiła mi się taka okazja, to wystarczająca zachęta. Sprawdźmy więc, czy i co wniosły one do mojego, nieskromnie twierdzę, całkiem dobrego (choć nie topowego) i/bo dopracowanego systemu.

Budowa i cechy

Wspomniana strona producenta dostępna jest jedynie w języku holenderskim, ale nawet po przetłumaczeniu na język angielski okazuje się, że właściwie nie ma tam informacji na temat budowy kabli M-WAY. Jest całkiem sporo producentów, TelluriumQ to zawsze pierwszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy, którzy nie chwalą się konstrukcją, czy nawet użytymi materiałami. Z jednej strony nie chcą po prostu ułatwiać życia tym, którzy zajmują się produkcją podróbek, z drugiej z kolei chcą, by ich produkty były oceniane na podstawie dźwięku, a nie kwiecistych opisów. Posłużę się więc ponownie tym, co napisał mi Armin:

„Po pierwsze, podstawową kwestią, za jaką Wim wziął się w swoich konstrukcjach, jest walka z ‘zanieczyszczeniami’ prądowymi. Wszystko w jego kablach służy więc pozbyciu się ich z sygnału audio. Rzecz w tym, że takie zakłócenia są przekazywane przez cały system i mieszają się z użytecznym sygnałem audio wpływając negatywnie na jego jakość. Wim opanował do perfekcji sposoby minimalizacji takich ‘zanieczyszczeń’ w systemach audio. W swoich kablach M-Way stosuje przewodniki typu litz z miedzi beztlenowej. Co ważne, kable NIE są ekranowane. W modelu Magnum Wim stosuje trzy skręcone ze są przewodniki. Brak ekranowania sprawia, że można traktować kable M-Way trochę jak antenę zbierającą i transportującą zakłócenia, a jednocześnie działają one jak filtr. To kable, które przenoszą energię muzyki w najczystszej postaci z jednego komponentu do następnego bez utraty, bądź uszkadzania informacji przenoszonych przez sygnał elektryczny. Może się wydawać, że to bardzo proste rozwiązanie, ale w tym przypadku owa prostota to tylko pozory.”

Od siebie dodam, że kable z jednej strony wyglądają solidnie, są porządnie (choć ręcznie) wykonane, ubrane są w dość zwykłe koszulki (zielona w wersji XLR, czarne dla RCA i kabli głośnikowych) i są umiarkowanie grube i sztywne. Dostarczane są nie w ‘wypasionych” pudełkach, ale zapinanych na zamek materiałowych torebkach. Widać, że to robota „rzemieślnicza”, ręczna, że najważniejsze jest osiągnięcie zakładanego brzmienia, a nie olśniewający wygląd. Ja nie mam z tym problemu – ładne produkty oczywiście lubię i zachwycają mnie pod tym względem choćby kable Siltecha, Davida Labogi, czy KBL Sound, ale mając do wyboru wygląd albo brzmienie zawsze wybiorę brzmienie. Przyszedł więc czasy by posłuchać kabli M-WAY 4DW Magnum.

Brzmienie

Do testu trafił do mnie komplet kabli z serii 4DW Magnum – dwa interkonekty analogowe, zbalansowany (XLR) i niezbalansowany (RCA) oraz kabel głośnikowy (a właściwie dwie jego wersje). Wiele razy podkreślałem, że jeśli już testuję kable (co stało się, ku mojemu zaskoczeniu, niemal moją specjalizacją, a przynajmniej jedną z nich) to najchętniej, zwłaszcza gdy rzecz jest w ocenie produktów nowej dla mnie marki, słucham większych bądź mniejszych zestawów kabli. Z założenia ich twórcy, chcąc nie chcąc, tworzą przecież zwykle komplety, które powinny grać razem także dlatego, że odsłuchów kolejnych własnych dzieł dokonują używając tego, co sami stworzyli wcześniej.

Zwykle także ich założeniem jest stworzenie rodziny kabli, które doskonale ze sobą współgrają w jednym systemie, a często wręcz się uzupełniają. Poszczególne rodzaje kabli mają przecież nieco różne zadania, nawet jeśli wszystkie przesyłają sygnał elektryczny i łatwo sobie wyobrazić, że priorytety i wymagania w przypadku kabla zasilającego są nieco inne niż dla analogowej łączówki, kabla cyfrowego, albo głośnikowego. Dlatego właśnie wpięcie jednego kabla danego producenta w system, który dopracowywałem przez jakiś czas dobierając każdy jego element tak, by na końcu uzyskać pożądane brzmienie, może skończyć się nie do końca pożądanym efektem i nie będzie to wina „słabości” tegoż kabla, ale raczej nie najlepszego wpasowania się. Komplet ma na to większe szanse i, mówiąc szczerze, ułatwia mi zrozumienie koncepcji danego producenta, tego co chciał ze swoimi kablami osiągnąć.

Przebieg testu zestawu kabli jest w moim przypadku zwykle podobny. Do systemu trafia najpierw jeden z nich, potem drugi, i ewentualnie kolejne. Mogę więc oceniać je indywidualnie i jako zestaw. W tym przypadku, zbalansowany analogowy interkonekt M-WAY 4DW Magnum trafił do mnie trochę na doczepkę. Nie posiadam żadnego zbalansowanego źródła i choć mam nadzieję, że to się w niedalekiej przyszłości zmieni, to gdy rozmawialiśmy z panem Jarkiem, nie wiedziałem kiedy to ewentualnie nastąpi. Kabel jednakże przyszedł wraz z pozostałym a przypadek sprawił, że to od właśnie od niego zacząłem słuchanie.

M-WAY 4DW Magnum XLR po raz pierwszy

Przed kablami M-WAY testowałem bowiem przedwzmacniacz gramofonowy Linear Audio Research LPS-2. Słuchając krążka Chada Wackermana „Dreams Nightmares And Improvisations” wpadłem na pomysł, że po pierwszej stronie tego albumu zamienię mój znakomity kabel zbalansowany KBL Sound Himalaya II łączący przedwzmacniacz liniowy Circle Labs P300 z końcówką M200 tej samej marki na niderlandzką propozycję. Tak też zrobiłem, a efekty łatwo było usłyszeć.

Drugiej strony tego albumu słuchałem już bowiem z tym właśnie kablem (i to była na ten moment jedyna zmiana w torze). Niemal od pierwszych sekund było dla mnie jasne, że różnica między Himalayą II a 4DW Magnum jest w tej aplikacji całkiem spora. Holenderski interkonekt po pierwsze wyraźniej otworzył górę pasma i „wpompował” do dźwięku większą ilość powietrza przypominając mi w tym zakresie Benchmarka mk2 firmy Soyaton. Tym bardziej, że i przestrzenność tej prezentacji, choć absolutnie bez zarzutu z kablem KBL Sound, zrobiła się jeszcze bardziej imponująca. Brzmienie w tym układzie (!) zyskało na pewnej świeżości, a istotne w tym graniu blachy perkusji nabrały jeszcze więcej dźwięczności i blasku.

Dlaczego podkreślam, że miało to miejsce w tym układzie? Bo to ma znaczenie o tyle, że słuchając świetnego, ale relatywnie niedrogiego przedwzmacniacza gramofonowego LARa nieco brakowało mi właśnie tych cech, które pojawiły się z interkonektem M-WAY. Zawsze kwestią dyskusyjną jest, czy dany komponent wnosi coś od siebie, czy pozwala reszcie systemu pokazać więcej swoich możliwości. Moim zdaniem kable powinny robić to ostatnie, acz oczywiście równie często są one wykorzystywane, jako element, który ma popchnąć brzmienie w określonym kierunku.

To pierwsze doświadczenie ze zbalansowaną łączówką 4DW Magnum sugerowało już, że większe otwarcie dźwięku, jeszcze bardziej przekonująca dźwięczność wysokich tonów i lepsze wypełnienie sceny powietrzem są tym, czego można oczekiwać po jej wpięciu w system. Oczywiście z góry zakładałem weryfikację tego stwierdzenia na późniejszym etapie odsłuchów. Dodam jeszcze, że w tym konkretnym przypadku nie byłem w stanie wskazać elementów prezentacji, które przy poprawie wskazanych cech brzmienia uznałbym za nieco słabsze niż z Himalayą 2. Faktyczną ocenę pozostawiłem sobie jednakże na późniejsze odsłuchy w stuprocentowo własnym, najlepiej mi znanym i stanowiącym moją referencję systemie.

M-WAY 4DW Magnum RCA

By właściwie ocenić kable M-WAY po zakończeniu testu LARa wróciłem więc do własnego systemu i to w nim zabrałem się za ocenę. Na pierwszy ogień poszedł interkonekt RCA, który połączył referencyjny przetwornik cyfrowo-analogowy LampizatOr Pacific 2 z przedwzmacniaczem liniowym Circle Labs P300, zastępując w tym miejscu Soyatona Benchmark RCA. Już odsłuch nowego krążka Davida Gilmoura pokazał, że te dwa interkonekty mają ze sobą sporo wspólnego. Nasycenie, gęstość i płynność średnicy łączą bowiem z zachwycającym (przynajmniej mnie) otwarciem góry pasma, dźwięcznością i wyjątkową swobodą. To właśnie swoboda, świetna dynamika i chwilami wręcz zaskakująca energetyka grania przyciągnęły moją uwagę w pierwszej kolejności, jako że to cechy wysoce pożądane, acz spotykane niezbyt często.

To było także granie wysoce naturalne, kulturalne, płynne i spójne. Być może w przypadku wyczekiwanej płyty Gilmoura inne czynniki miały pewien wpływ na mój odbiór, ale odsłuchy kolejnych krążków potwierdziły początkowe obserwacje. Testowany kabel oferuje żywe, wysoce angażujące, acz absolutnie nie efekciarskie granie. To ostatnie sprawia, że muzyki można słuchać całymi godzinami bez najmniejszych choćby oznak zmęczenia, a pozostałe cechy czynią z tego wysoce interesujące doświadczenie, nawet gdy słucha się dobrze znanych krążków. Pozwolę sobie podkreślić, że nie chodzi mi o odkrywanie płyt na nowo, jak to się często określa, poprzez odkrywanie nowych, nieznanych dotąd detali i subtelności, ale raczej o nieco inne, acz równie ciekawe spojrzenie na doskonale znaną muzykę. Najprostszą paralelą byłaby tu po prostu nieco inna, ale równie dobra, interpretacja tych samych utworów, czy też odmienna aranżacja.

Nie wspomniałem do tej pory o dolnej części pasma. Nie wynika to z faktu, iż cokolwiek jest z nią nie tak, a raczej z owego nieefekciarskiego sposobu prezentacji. Bas odzywa się gdy jest potrzebny, jest go tyle ile trzeba i brzmi tak (z drobnym zastrzeżeniem), jak został nagrany. Owo zastrzeżenie bierze się stąd, iż M-WAY 4DW Magnum stawia w pierwszym rzędzie na kontrolę, zwartość i świetne różnicowanie dołu pasma, a nie na maksymalne jego rozciągnięcie, czy dociążenie. Różnica polega na tym, że nacisk na te ostatnie cechy często pociąga za sobą koszty w postaci zaokrąglenia, czy zmiękczenia średniego, a przede wszystkim niskiego basu. To z kolei przekłada się na utratę pełnej kontroli i pogorszenie różnicowania, choć na pewno brzmi efektowniej.

Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych najniższe, odczuwalne głęboko w kościach uderzenie potężnego basu może być ważniejsze niż jego konturowość. Łączówka M-WAY też pozwoli Wam poczuć potęgę niskiego basu – nie narzekałem na ten aspekt ani słuchając symfonii Mahlera, ani muzyki filmowej, ani elektroniki Dead Can Dance. Tyle że lepsza kontrola, lepsza konturowość dolnego zakresu sprawiała, że mogło się wydawać, że rozciągnięcie basu było nieco mniejsze. Dzięki nim jednakże, w większości nagrań, możecie się spodziewać szybkiego, zwartego, dobrze różnicowanego, kontrolowanego i barwnego basu, a jedynie tam, gdzie w nagraniach jest on mocno „przewalony”, zbyt zaokrąglony, dudniący, etc, także i z tym kablem taki pozostanie, choć nawet wtedy łączówka M-WAY zapewni nieco większą kontrolę i zwartość niż wiele innych kabli.

Choć daleko mu do najdroższych kabli na rynku, M-WAY 4DW Magnum pod wieloma względami może śmiało z nimi konkurować. Ot choćby jego rozdzielczość to zdecydowanie wysoka liga. Ilość informacji, którą potrafi bez przekłamań przekazać, jest ogromna i to zarówno tych w skali makro, jak i tych najdrobniejszych. Słuchając więc np. koncertowego nagrania „The Music of Max Roach” słyszałem z nim każdy detal muzyczny i pozamuzyczny, każdą subtelność wykonania, bogactwo i głębię brzmienia zarówno poszczególnych instrumentów, orkiestry jako całości, jak i wokalistów. Tyle że, co przybliżało wrażenia do tych, które znam z koncertów, ich (detali) zadaniem było wzbogacania całości prezentacji, przyczynianie się do jej prawdziwości, a nie efekciarstwo. Nagranie zawsze pozostanie jedynie nagraniem, ale testowany kabel sprawiał, że różnica między muzyką graną na żywo, a odtwarzaną z nagrania była mniejsza niż w przypadku niejednego, znanego mi interkonektu nie tylko z tej samej, ale i niektórych z wyższej cenowej ligi.

Owa wysoka rozdzielczość w połączeniu z dobrą separacją dawała mi opcje. Przez większość czasu słuchałem muzyki jako całości, ale gdy miałem ochotę skupić się na wokalistce, czy wybranym instrumencie, bądź grupie instrumentów (a choćby dęciaki brzmiały bardzo efektownie i żywiołowo łatwo przyciągając moją uwagę), to mogłem to robić równie łatwo jak na koncercie, gdzie w owym zadaniu wspiera mnie przecież wzrok. Dopiero ta konstatacja skierowała moją uwagę na przestrzenne aspekty prezentacji, która jest tak dobra, czy po prostu naturalna w odbiorze, że właściwie nie zwraca się na nią uwagi. Nie mam jednakże wątpliwości, że to bardzo mocna strona 4DW Magnum.

Nie robi to wcale tak wielkiego wrażenie, bo gdy wszystko jest na swoim miejscu, gdy jest przewidywalne i stabilne, przyjmuje się to jako rzecz naturalną. I tak właśnie było zarówno w przypadku tego, jak i szeregu innych, zwłaszcza koncertowych nagrań. Poszczególne instrumenty i wokaliści mieli ściśle określone miejsca na scenie, zmieniały się, w zależności od realizacji, wielkości scen, odległości między źródłami pozornymi, czy wielkość tych ostatnich, ale zawsze pokazywane były one w wiarygodny, a często także „obecny” sposób. Słowem, tak jak (bardzo!) lubię.

M-WAY 4DW Magnum XLR + RCA

Po M-WAYu 4DW w wersji RCA przyszedł czas na powrót do systemu także wersji XLR. Ta trafiła, podobnie jak w czasie testu LARa, między przedwzmacniacz liniowy i końcówkę mocy Circle Labs (P300 i M200). Pierwszym instrumentem, którego posłuchałem z dwoma niderlandzkimi kablami w torze był fortepian w solowym nagraniu Davida Chesky „Solo Piano Live!”. To jedno z wielu znakomitych, audiofilskich nagrań (i perfekcyjnych realizacji!) amerykańskiego kompozytora, muzyka i realizatora nagrań.

Ten potężny instrument tak właśnie zabrzmiał – był duży, ciężki, ale i barwny, dynamiczny, a w odpowiednich momentach skoczny i szybki. Brzmiał wiarygodnie, prawdziwie, blisko, acz bez wypychania go przed kolumny, czy wpychania mojej głowy pod klapę. To właściwie oddana wielkość i masa dźwięku sprawiały, że instrument wydawał się namacalny, wręcz obecny. Ten właśnie element prezentacji wydawał mi się na tym etapie odsłuchu najbardziej oczywistą i wysoce pożądaną cegiełką, którą łączówka XLR dołożyła do wszystkiego, co oferowała sama wersja RCA.

Kolejny krążek na listę odsłuchową trafił trochę przez przypadek, ale gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki albumu „Moja krew” Kasi Kowalskiej z muzyką Grzegorza Ciechowskiego zarejestrowanego na żywo, nie byłem w stanie oprzeć się chęci przesłuchania go w całości. Tym razem z kablami M-WAY muzyka zabrzmiała przede wszystkim bardzo energetycznie, dynamicznie i żywo. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na kolejny element, który wcześniej przyjąłem jako oczywistość, a mianowicie na bardzo dobry PRAT (tempo, rytm i timing). To właśnie te elementy nakręcały doskonale znane kawałki w nowych aranżacjach, zagrane i zaśpiewane z zaraźliwą pasją. Świetnie mi się tego słuchało, bo nagranie jest niezłej jakości (nawet jeśli nie audiofilskiej), a muzyka, teksty i wykonanie doskonałe. Ów żywiołowy, a jednocześnie dobrze kontrolowany, otwarty sposób prezentacji uzyskany z testowanymi kablami, dodatkowo podkreślał wszystkie zalety tej płyty, przez co jej słuchanie było jeszcze ciekawszym niż zwykle doświadczeniem.

Krążek Brendana Perry „Songs of Disenchantment”, który trafił na listę odtwarzania nieco później, z dwoma Magnumami w torze zabrzmiał bardziej wyraziście, żywiej, chwilami można by się pokusić wręcz o określenie “ostrzej”, acz nie była to nieprzyjemna dla ucha cecha, niż z moimi referencyjnymi kablami. Na moje ucho, niderlandzkie kable nieco większy nacisk kładły na średnicę, zwłaszcza jej górny podzakres, ale i górę pasma przesuwając delikatnie, ale zauważalnie balans tonalny w górę. Mój KBL Sound Himalaya 2 gra po prostu ciut równiej, mocniej dociążając i wypełniając środkową i dolną część pasma, co daje efekt nieco bardziej zrelaksowanej prezentacji.

To nie są duże różnice, to nie jest tak, że jeden gra dużo niżej, a drugi dużo wyżej. To kwestia drobnego przesunięcia akcentów, która może sprawić, że w jednych systemach, tych grających bardzo równo i neutralnie, polski kabel będzie częstszym wyborem. Tam natomiast, gdzie dźwięk systemu jest już gęsty, ciemny, gdzie przyda się dodanie powietrza, delikatne otwarcie górnej części pasma, może nawet umowne (!) jej rozjaśnienie i ożywienie, propozycje M-WAYa mogą te właśnie elementy wnieść do brzmienia.

Już jeden z 4DW Magnum może pełnić taką funkcję, acz dwa wpięte w tor robiły to nawet lepiej, pełniej, bardziej przekonująco niż wcześniej sam interkonekt czy to w wersji RCA czy XLR. Wersja zbalansowana nieco lepiej dźwięk wypełniała i dociążała, a przez to te dwie łączówki tak dobrze się uzupełniały. U mnie podobne role pełnią interkonekty Soyatonu i KBL SOUND. Razem dają pełniejszy, czy bardziej kompletny i lepiej zbalansowany dźwięk niż dwa interkonekty tej samej marki. W przypadku M-WAY 4DW Magnum efekt końcowy był podobny, acz tu to zbalansowany i niezbalansowany kabel z tej samej serii dawały taki efekt.

M-WAY 4DW Magnum XLR + RCA + SC wersja II (kabel głośnikowy)

Kable głośnikowe M-WAY są o tyle specyficzne, że występują w trzech wersjach oznaczonych rzymskimi cyframi I, II i III. Ujmując rzecz najprościej, cyfry odzwierciedlają grubość kabli (ilość przewodników). By dać mi pojęcie o różnicach między nimi, pan Jarek przysłał mi dwie wersje – II i III. Odsłuch zacząłem od tej pierwszej, czyli tej o mniejszym przekroju. Po raz kolejny pierwszym skojarzeniem, jakie przyszło mi do głowy był używany na co dzień kabel Soyaton Benchmark mk 2. Jest tym graniu bowiem pozorna lekkość, skoczność, żywiołowość, które wynikają z podobnego jak w interkonektach podejścia do prezentacji dołu pasma. Zwartość, sprężystość, świetne różnicowanie są priorytetami, a nie maksymalnego rozciągnięcie pasma. Punktualność i precyzja, a nie wymuszone dociążenie połączone z wynikającym z niego rozmyciem konturów najniższych tonów.

To dlatego uwagę z tym kablem głośnikowym zwraca się przede wszystkim na dynamikę, na pewne prowadzenie tempa i rytmu, czy na świetny timing, a nie na „łupnięcie” odczuwalne w wątrobie. Tak było choćby na jednym z klasyków muzyki filmowej, czyli „Crouching Tiger, Hidden Dragon”, czy wykonywanej na instrumentach bambusowych „Asian Roots” Johna Kaizan Neptune’a. O ile na tej drugiej płycie nie ma właściwie niskich, potężnych dźwięków z samego dołu pasma, o tyle na tej pierwszej kilka razy się pojawiają i mocno dają o sobie znać. Kable M-WAY dają słuchaczowi odczuć ich masę i dynamikę, ale owo uderzenie i potęga brzmienia są zwarte, sprężyste i kontrolowane. Podobnie rzecz ma się z dźwiękami w całym paśmie, które oddawane są w równie precyzyjny, świetnie różnicowany w zakresie zarówno dynamiki, także tej na poziomie mikro, jak i pięknej, naturalnej, nasyconej barwy, sposób.

Tak właśnie testowane niderlandzkie kable kreują niezwykle barwne, atrakcyjne dla ucha, angażujące i naturalne (!) muzyczne obrazy. Tym bardziej, że i w aspekcie przestrzenności prezentacji, obrazowania źródeł pozornych, oddawania akustyki nagrań przypominały mi moje Soyatony. Kabel głośnikowy tej polskiej marki w tych aspektach jest absolutnie wyjątkowy, ale M-WAY (w wersji II) potrafił się w tym zakresie zbliżyć do niego bardziej niż większość znanych mi kabli. Dlatego np. na płycie Michela Godarda „Monteverdi: Trace of Grace” tak pięknie i przekonująco oddana została akustyka Opactwa Noirlac.

To nagranie absolutnie wyjątkowe pod każdym względem. Pomysł zagrania muzyki Monteverdiego z wykorzystaniem jednocześnie instrumentów z epoki i współczesnych jazzowych i dodanie do tego niezwykłych wokali i (doskonałe) nagranie jej w ogromnej przestrzeni zabytkowego opactwa dał efekt w postaci nie tylko wyjątkowego albumu muzycznego, ale i świetnego narzędzia do testowania komponentów i całych systemów audio. Zestaw kabli M-WAY spisał się znakomicie imponując przestrzennością i naturalnością brzmienia nie przejmując się zupełnie nietypowym, zróżnicowanym instrumentarium.

M-WAY 4DW Magnum SC wersja II vs III

Zmiana kabla na grubszą wersję wniosła poniekąd spodziewane zmiany do dźwięku. Ten zyskał bowiem nieco na wypełnieniu, na masie, a dociążenie nastąpiło w całym paśmie, także w jego górnej części. Mówiąc szczerze, w tym systemie, zwłaszcza z tymi kolumnami (GrandiNote MACH4) mi ta zmiana (której skala, podkreślam!, obiektywnie nie była szczególnie duża) odpowiadała. Bardzo lubię te kolumny za szybkość, zwartość i spójność brzmienia, acz gdy zamieniam je czasem na Ubiqi Audio Model One Duelund Edition, czyli drugą z moich referencyjnych par głośników, doceniam „większy”, lepiej dociążony, ale ciągle swobodny, szybki, wysoce energetyczny i niemal równie zwarty dół pasma.

Idealnymi (dla mnie!) kolumnami byłyby takie, które łączyłyby zalety obu tych modeli. Kabel głośnikowy M-WAY 4DW Magnum III wniósł od siebie zmianę w dźwięku, która przybliżyła nieco brzmienie MACHów do Ubiqów. Podkreślam słowo „nieco”, bo nadal 12-calowy woofer pracujący w komorze zamkniętej Modelu One brzmiał potężniej i swobodniej niż to, co prezentowały nieco „chudsze”, choć barwne, dynamiczne i imponujące wysokim poziomem muzycznej energii MACHy 4. Te ostatnie, choć zyskały odrobinę na masie i wypełnieniu, pozostały z kablem głośnikowym Magnum w wersji III bardziej zwarte, bardziej precyzyjne i jeszcze lepiej oddawały szybkie, mocne impulsy.

Osobną kwestią, było potwierdzenie moich wcześniejszych obserwacji dotyczących przestrzenności prezentacji. Otóż kabel głośnikowy ma na ten aspekt brzmienia większy wpływ niż interkonekty. Tak jest w przypadku Soyatona Benchmark, tak też było z kablami M-WAY. Dla mnie to ważny element prezentacji i dlatego właśnie testowany kabel bardzo przypadł mi do gustu. Wspominana już płyta Godarda jest doskonałym testem aspektów przestrzennych prezentacji. Ogromne wnętrza, długi, pełny pogłos, rozstawienie instrumentów w sporych odległościach i ogromnej przestrzeni – wszystko to doskonale słyszałem z 4DW MAGNUM. Testowane kable zaprezentowały to w taki sposób, że trudno było oprzeć się wrażeniu obserwowania wydarzeń rozgrywających się w o wiele, wiele większej przestrzeni niż wyznaczanej przez ściany, podłogę i sufit mojego pokoju. Większej również niż w przypadku wielu innych kabli, jakie przewinęły się przez mój system.

Gdy zmieniałem MACHy 4 na Ubiqi zastanawiałem się, czy zmiana wnoszona przez kabel głośnikowy w wersji III będzie równie pozytywna. Jak się okazało, także z dużymi, 3-drożnymi konstrukcjami w obudowie zamkniętej, ten grubszy kabel wypadał, na moje ucho, jeszcze nieco korzystniej. Nie zmienił się rodzaj wnoszonej zmiany – MAGNUM III odrobinę dociążył i wypełnił dźwięk, ale zrobił to na tyle delikatnie, że nie zaburzył równowagi dźwięku. To nadal było równe, swobodne, otwarte granie. Rozmach prezentacji w połączeniu z ciągle pełną kontrolą dawały znakomite efekty zarówno w muzyce Monteverdiego, jak i Gilmoura, czy Dead Can Dance.

Moje preferencje potwierdziły się w kolejnym zestawieniu, w którym podłogowe kolumny zastąpiły znakomite monitory Tomka Kursy, czyli Audioform M200 w zmienionej (w porównaniu do testowanej przeze mnie 6 lat temu) wersji. Zmiany w tych głośnikach nastąpiły wyłącznie w zakresie zwrotnicy, ale sprawiły, że co prawda pasmo wydaje się ciut wyraźniej ograniczone od dołu, także za sprawą fantastycznej zwartości, szybkości i sprężystości niskich tonów, ale jednocześnie od średniego basu w górę rozdzielczość, klarowność, ale i spójność, gładkość, naturalność i nasycenie barwy weszły na nowy, absolutnie rewelacyjny poziom.

Z tego opisu i mojego wcześniejszego porównania obu wersji kabli głośnikowych M-WAY łatwo wywnioskować, że i w tym przypadku to wersja grubsza, III, sprawdziła się (jeszcze) lepiej. Przydało się bowiem owo dodatkowe dociążenie i wypełnienie dźwięku, któremu nie towarzyszyło rozmycie konturów, czy utrata sprężystości, ani pogorszenie różnicowania. Wszystkie zalety polskich kolumn zostały więc zachowane, a wymienione aspekty brzmienia stały się jeszcze lepsze. Dlatego właśnie to z tą, III, wersją kabli głośnikowych M-WAY 4DW Magnum nowe M200 zabrzmiały pełniej i po prostu jeszcze lepiej, kompletniej.

Wersja II, czyli ta cieńsza, okazała się za to preferowaną, gdy do gry wszedł mój SET na lampach 300B, czyli modyfikowany ArtAudio Symphony II, który napędzał MACH-y 4. Przy takim gęsto, ciepło grającym wzmacniaczu, o wyjątkowo nasyconej barwie, o kapitalnej namacalności trójwymiarowych źródeł pozornych to właśnie te nieco ‘lżej’, bardzo swobodnie grające głośnikowy Magnumy II sprawdzały się lepiej, a właściwie jeszcze lepiej, niż wersja III. Różnica pogłębiała się (nadal nie będąc bynajmniej wielką), gdy w roli phonostage’a występował dodatkowo mój gęściej brzmiący GrandiNote Celio MK IV, acz summa summarum i tak wolałem w tym zestawieniu brzmienie systemu z ESE Lab Nibiru MC i Magnumem II.

Moim zdaniem wybór jednej z wersji tych kabli głośnikowych do konkretnego systemu i dopasowanie jej do gustu posiadacza powinno być stosunkowo proste. Co ważne, różnice będą dotyczyły właśnie bardziej charakteru brzmienia, lepszego zaspokojenia indywidualnych oczekiwań, niż różnicy klasy, bo oba kable głośnikowe to taka sama, wysoka, wyższa niż sugeruje cena, klasa.

Podsumowanie

Pisałem na początku, że moim pierwszym skojarzeniem po usłyszeniu nazwy ‘emłej’ był Amway. To już nieaktualne. Od teraz dla mnie ‘emłej’ = M-WAY. M-WAY natomiast jest dowodem na to, że prawdziwa pasja, połączona z wiedzą i ogromnym doświadczeniem mogą zaowocować kablami, które w zakresie klasy brzmienia mogą śmiało konkurować nawet ze zdecydowanie droższymi produktami powszechnie znanych marek.

Gwoli jasności, seria 4WD Magnum nie jest tania, to nie ten przypadek, acz jak na obecne realia i poziom brzmienia jaki reprezentuje, niełatwo będzie znaleźć dla niej prawdziwych konkurentów, bo stosunek klasy brzmienia do ceny mają znakomity. Autor tychże kabli przekuł swoją pasję do muzyki na kable, które dla wielu osób mogą być wszystkim czego szukali i to przy cenie wyraźnie niższej, niż porównywalnych produktów topowych marek. To oczywiście kwestia braku marketingu i dystrybucji jako takich, a także rzemieślniczego wykonania, ale to osobom, dla których liczy się przede wszystkim brzmienie nie będzie miało znaczenia.

Niderlandzkie kable nie aspirują do miana najlepszych na świecie, nie wygrają również konkursów piękności, ale grają tak swobodnie, przestrzennie i naturalnie, oferują tak płynne, muzykalne i wciągające brzmienie, w którym niczego nie brakuje, w którym wszystko jest na swoim miejscu, że obcując z nimi na co dzień ani przez chwilę nie odczuwałem potrzeby powrotu do dobieranych latami własnych kabli. Nie wiem, jaką politykę będzie stosował pan Jarek, ale zakładam, że kable będzie można wypożyczyć. Zróbcie to, posłuchajcie u siebie i sami zdecydujcie, czy aby M-Way 4DW Magnum nie dają Wam więcej radości i satysfakcji z obcowania z muzyką niż kable, które już posiadacie. Jeśli nie to sprawa jest prosta – pozostaniecie przy własnych. Ale jeśli tak, to odkrycie tej niderlandzkiej marki może sprawić, że słuchanie muzyki stanie się jeszcze głębszym i przyjemniejszym przeżyciem, a przecież o to właśnie w tej naszej audiofilskiej zabawie chodzi.

Cena (w czasie recenzji): 

  • M-WAY 4DW Magnum głośnikowy 2x2m: 2250 euro (wszystkie grubości 1,2,3); 2x3m: 2700 euro
  • M-WAY 4DW Magnum interkonekt analogowy RCA 2x1m: 2700 euro
  • M-WAY 4DW Magnum interkonekt analogowy XLR 2x1m: 3150 euro

Producent: AUDIOMAAT

Dystrybutor: LIVE FIDELITY

Polski przedstawiciel: Jarosław Jarocki; tel.: 518 620 713

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10, karty JCAT XE USB i JCAT NET XE z zasilaczem FERRUM HYPSOS Signature, JCAT USB Isolator, zasilacz liniowy KECES P8 (mono), switch: Silent Angel Bonn N8 + zasilacz liniowy Forester.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific 2 + Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon J.Sikora Standard w wersji MAX, ramiona J.Sikora KV12 i J.Sikora KV12 Max, wkładki AirTight PC-3, Le SON LS10 mkII, AudioTechnica PTG33, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacz: GrandiNote Shinai, Circle Labs M200, Art Audio Symphony II (modyfikowany)
  • Przedwzmacniacz: Circle Labs P300
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
  • Interkonekty: Bastanis Imperial x2, Soyaton Benchmark, Hijiri Million, Hijiri HCI-20, KBL Sound Himalaya II XLR, David Laboga Expression Emerald USB, David Laboga Digital Sound Wave Sapphire Ethernet
  • Kable głośnikowe: Soyaton Benchmark mk2
  • Kable zasilające: DL Custom Audio 3DR-S-AC, LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS, Alpine-line
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne: Omex Symphony 3S, ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot, Graphite Audio IC-35 Premium i CIS-35