Final F7200

by Dawid Grzyb / November 23, 2016

Jednoprzetwornikowych i jednocześnie drogich słuchawek jest na runku coraz mniej. Nastał czas kilkudrożnych potworów, nikogo nie dziwią konstrukcje wyposażone w dziesięć głośników na kanał. Coraz więcej firm zaczyna to zauważać i dostosowuje ofertę pod oczekiwania nabywców. Co nie oznacza, że wszystkie. Pochodząca z japonii Final ani myśli odchodzić od jednego głośnika na produkt, ale dopracowanego i – niczym szwajcarski zegarek – stworzonego we własnych laboratoriach, na co dowodem jest jej najnowsza seria znana jako F. Final F7200 jest jej najwyższym modelem i jednocześnie daniem głównym niniejszej publikacji. Smacznego. 

Wstęp

Europejczyk mentalności japońskiej nie pojmie. No bo niby jak? Kraj kwitnącej wiśni to przedstawiciel kultury tak innej niż nasza, że się po prostu nie da. Setki materiałów w sieci traktujących o tym, jak się żyje w Japonii, wyjątkowo dobitnie pokazują co jest na rzeczy. Szkolnictwo, polityka, podejście do osób starszych, kuchnia, organizacja pracy czy światopogląd, wybierzcie sobie. Japonia jest osobliwa, kropka. Dość ogólnym akcentem rozpocząłem, a my tu przecież o audio. Żeby nie przeciągać, pod tym względem Japończycy zadziwiają, w pozytywnym tego słowa znaczeniu rzecz jasna. Wszyscy znamy produkty Denona, Sony czy Yamahy. Fakt, sprzęty oferowane przez te firmy są zdecydowanie częściej przeznaczone na rynek mainstreamowy niż audiofilski. Ale obok tych marek są też perełki, chociażby legendarne wzmacniacze Kondo czy kolumny Maxonic. Sądząc po tym, jak się przedstawiciele tych dwóch manufaktur prezentują, nie sposób pozbyć się przekonania, że Japończycy są w stanie posunąć się do naprawdę radykalnych i często bardzo kosztownych rozwiązań aby osiągnąć wyznaczony cel. Tak, o jakości dźwięku mowa.O ile duże wzmacniacze lampowe Kondo czy przypominające trumny podłogówki Maxonic to obrazki jeszcze nie takie znowu niespotykane, w końcu w Europie też się produkuje przesadnie duże i kosztowne elementy systemu stereo, to słuchawkowa Japonia stanowi zupełnie oddzielny i złożony temat. Wyobraźcie sobie przechodnia w Audeze LCD-2.2 na głowie, który w torbie ma przeznaczony dla nich wzmacniacz lampowy, podłączony do wyjątkowo drogiego DAP-a jednej z niszowych, kompletnie u nas nieznanych manufaktur, których jest tam zatrzęsienie. Zmierzam do tego, że tzw. audio kilogramy ciążące w plecaku to tam zjawisko widoczne, Japończycy są audiofilami najcięższego kalibru jeżeli chodzi o przenośny sprzęt audio. Ba, to wariaci. A skoro tak jest, nie brak firm, które ich potrzeby zaspokajają i tu dochodzimy do sedna. Niniejszy materiał jest poświęcony jednemu z produktów manufaktury Final, jeszcze do niedawna znanej jako Final Audio Design.No dobrze, to dlaczego taki, a nie inny wstęp? Sugerujący jasno, że będziemy mieć do czynienia z czymś naprawdę dużym i kosztownym? To proste, dostarczone do testu dokanałówki – F7200 – to najprawdopodobniej najmniejsza tego typu konstrukcja na naszej zielonej planecie. A zatem japońskie ekstremum, a i owszem. Ale od drugiej strony, no i wielce smakowite. Bon appétit.

Budowa

Najnowsza seria dokanałówek firmy Final – znana po prostu jako F – to w sumie trzy modele: F3100 (799 zł), F4100 (1 299 zł) i F7200 (2 199 zł). W świecie tego typu produktów, nawet najtańsze spośród należących do najnowszej japońskiej rodziny są drogie. Za osiem stówek to już można dobrze poszaleć. Jasne, nie będzie to jeszcze granie zjawiskowe. Ale faktem jest, że kilkuprzetwornikowe dokanałówki w cenie poniżej tysiąca złotych są dostępne. Pomijając to, wracamy na właściwy tor. W przypadku produktów Final płaci się też za fakt, że firma ta sama robi własne głośniki. Ma zaplecze i wiedzę, to już wiadomo od dawna. Co więcej, jej produkty z miejsca dają po oczach luksusem. Nie jakimś tam zaledwie powierzchownym, udającym. Ale takim pełną gębą, który rozpoczyna się bardzo wcześnie. Chodzi o przywiązanie do detali; sposób wydania produktu, opakowanie, dodatki, jakość wykonania… no i dźwięk. Choć ostatni aspekt to akurat sprawa do dyskusji. Od siebie dodam tylko tyle, że wielu produktów Final nie słyszałem. Ale cztery różne modele, które dobrze znam, zawsze pod względem prezencji (dźwięku najczęściej też) wywierały bardzo dobre wrażenie. OK, czas na konkrety.Poszczególne modele serii F, choć na pierwszy rzut oka podobne do siebie, (podobno) różnią się dźwiękiem, a także budową. Wszystkie to konstrukcje jednoprzetwornikowe. Najtańszy – F3100 – ma zamontowany na stałe kabel i jest w kolorze matowej czerni. Strzelam, że jego możliwości są mniejsze niż droższych braci. Drugi w kolejce – F4100 – ma kabel dający się zdemontować. O tym produkcie ptaszki ćwierkają, że jak na pojedynczy głośnik z kotwicą zrównoważoną podobno bardzo dobrze sobie radzi. Natomiast model najwyższy i jednocześnie danie główne niniejszego materiału – F7200 – nie dość, że ma kabel odpinany, to jeszcze sprawiający wrażenie dopracowanego. Obudowa tych najtańszego i średniego wykonana jest ze stopu magnezowo-aluminiowego, podczas gdy najdroższy ma te elementy stalowe, nierdzewne. Waga produktów także wzrasta wraz z ceną. F3100 ma masę 10 gramów, model oczko wyżej o dwa więcej, a kolejnych 11 przybywa najwyższemu, czyli w sumie 23. Co ciekawe, wszystkie trzy mają taką samą długość słuchawki, tj. 5,5 mm. Podobnie jest z czułością wynoszącą 106 dB i 42-omową impedancją. Warto także wiedzieć, że w przypadku modeli średniego i najwyższego, zastosowano uniwersalne złącza MMCX. Brawo.Skupmy się na modelu F7200. Tych słuchawek nie czuć w uszach z dwóch powodów. Choć są najcięższe z serii, to w dalszym ciągu bardzo lekkie. No i niebywale małe. Ba, to kruszyny. Nie przesadzę pisząc, że to najprawdopodobniej najmniejsze dokanałówki na świecie i to nie tylko wśród tych opartych na przetworniku BA (ang. Balanced Armature), ale ogólnie. Final popada ze skrajności w skrajność. Dotychczasowe słuchawki dokanałowe tej firmy nie grzeszyły ani wygodą, ani masą, ani gabarytami. Żeby daleko nie szukać, modele Heaven VII czy Heaven VIII nie dość, że były ciężkie, to jeszcze duże, często źle leżały w uchu, nie w każdym chciały. Mało tego, miały zamontowane na stałe kable, co w przypadku produktów tak drogich jest strzałem w stopę. OK, będąc zupełnie szczerym i obiektywnym, modele poniżej niebiańskiej siódemki były od niej i i ósemki sporo wygodniejsze. Ale pomijając je, proszę, nadeszła seria F i – w porównaniu do właśnie Heaven VII i VIII – sytuacja obróciła się o 180 stopni. F7200 są lekkie, niebywale wygodne, z odłączanym kablem w uniwersalnym standardzie, no i wykonane firmowo, czyli znakomicie, luksusowo. Od strony czysto użytkowej nie mam im absolutnie nic do zarzucenia. Owszem, znajdą się osoby, które wolą większe i przez to nieco łatwiejsze w aplikacji konstrukcje. Natomiast ja z F7200 nie miałem najmniejszych problemów użytkowych. Cholera, na siłę nadmienię jedynie, że muszą być na kablu cały czas, bo to takie drobinki, że zgubić je nietrudno.Jeszcze “dwa słowa” o opakowaniu i dodatkach. Jest dobrze. Niewielki karton w białym kolorze skrywa matowe pudełko, też kartonowe, w którym znalazło się miejsce dla słuchawek, w sumie ośmiu par wkładek (3 szt. pianek plus 5 szt. sylikonowych klasyków) do nich, wyjątkowo poręcznego etui, sylikonowych stoperów oraz wykonanych z tego samego materiału prowadnic. Etui jest okrągłe i ciekawie uformowane. Miękka poduszka, na której spoczywa produkt, połączona jest z pierścieniem. To na ten element nawija się przewód sygnałowy, a następnie domyka dużą pokrywką. Natomiast stopery to elementy, które nasuwa się na obudowy z przetwornikami, po to, aby zablokować wkładki przed zbyt głębokim zamontowaniem. Przewód sygnałowy jest wykonany ze srebrzonej miedzi OFC i potraktowanej dielektrykiem PFA. To w zasadzie tyle, przechodzimy do odsłuchu.

Dźwięk

Zanim przystąpiłem do tej części, słowo wyjaśnienia odnośnie wkładek. Można je naciągnąć na obudowy z przetwornikami do tego stopnia, że perforacje szyjek ujścia dźwięku będą niemalże wystawać zza sylikonowych końcówek. Można też je dużo głębiej schować i tym samym wydłużyć kanał dźwiękowy o kawałek gumy. Piszę o tym dlatego, że rzeczone optymalizacje mają realny wpływ na dźwięk. Opcja numer dwa to ostrzejsza góra, bardziej ziarnista, natomiast pierwszy scenariusz to nieco mniej tego podzakresu, ale jest gładszy. Niby prosty zabieg, a dający wymierne korzyści w zależności od tego, co kto lubi. Większość dokanałówek jest podatna na tego typu roszady, ale w przypadku F7200 charakter zmian nie był taki znowu subtelny. Subiektywnie wybrałem wariant z gładszymi wysokimi częstotliwościami. Odtwarzacz wykorzystany podczas testów to HiFiMAN SuperMini. Jest zbudowany jak czołg, świetnie gra, no i kosztuje mniej więcej tyle samo co recenzowane słuchawki.Aż by się chciało napisać, że F2700 to kolejne dokanałówki grające na analityczną i bezduszną, a także przesadnie lekką i nazbyt drapieżną modłę. Ich obudowa sugeruje coś mniej więcej w ten deseń. Jest chirurgiczna, czysta do bólu. Ale nie tym razem, oj nie, daleko jesteśmy od tego. Praktyka pokazała bardzo wyraźnie, że najnowsze dokanałówki z kraju kwitnącej wiśni faworyzują koloryt i emocje aniżeli cokolwiek innego. Choć mają ciągoty w ocieploną i przyjemną w odbiorze stronę, to nie są kolejnymi po prostu miękkimi i niewyraźnymi słuchawkami, w ich dźwięku nie o to chodzi. O co zatem?Westone. Do wysokich produktów tej marki najnowszym i najdroższym Finalom z nowej serii jest najbliżej. Rozkładając słyszalne pasmo na czynniki pierwsze mamy zatem solidną, ale nieprzesadzoną podstawę basową, wyjątkowo plastyczny środek pasma i delikatnie przygaszoną, choć jakościowo dobrą górę. A skoro przy plastyce jesteśmy, dźwięk F7200 można by rzeczowo określić właśnie takim środkiem opisowym i wierzę, że było by  też dobrze.Bas to podstawa, schodzi nisko, nie jest przeładowany wyżej i ma bardzo fajną, lekko zaokrągloną barwę. Większy nacisk położono na najniższe rejestry, które są świetnie prowadzone, aniżeli wyższe części, w zw. z czym w rockowych nagraniach słychać należyty impet. Z mocnymi odtwarzaczami właśnie pokroju HiFiMAN-a SuperMini, na niektórych nagraniach to naprawdę robi wrażenie. Średnie tony są obecne, bardzo zróżnicowane i całościowo przyjemne. Koloryt idzie w parze z wyrazistością i nie sposób tego nie docenić z repertuarem faworyzującym właśnie ten podzakres. Natomiast góra, choć delikatnie przycięta, wskazuje, że ktoś miał odpowiednio ostre nożyczki. Jest dobrze zszyta z resztą pasma, nie odstaje od niego. Długo wybrzmiewa i w jej dźwięku nie ma śladu metalicznych naleciałości, sybilanty zdarzają się rzadko. Trzeba też wziąć poprawkę na to, że nie jest popisowa; doświetlona, strzelająca i pozwalająca wniknąć w nagranie. No nie jest, ale gdyby właśnie tak ją nam zaserwowano, odstawałaby od muzykalnego charakteru słuchawek, coś by nie pasowało.Stereofonia to jedno ze słabszych ogniw F7200. Jest dobra, nie zrozumcie mnie źle, ale nie wybitna czy bardzo dobra. Ma swoje ograniczenia, a pierwsze to dość wąski obrazek rysowany przed słuchaczem, w dodatku pogrubioną kreską. Owszem, instrumenty nie są po liposukcji, jest mięso na kości, jak najbardziej. Natomiast subtelny zastrzyk dodatkowej porcji powietrza to scenariusz mile widziany. Choć HiFiMAN SuperMini tego nie dowiózł, nie brak DAP-ów, które pomogą ten stan rzeczy zmienić z korzyścią dla słuchacza. Środek pasma i ogólnie pierwsza linia instrumentów są podane blisko odbiorcy. F7200 to bezpośrednio grające, angażujące słuchawki, które materializują instrumenty przed nim i – subiektywnie rzecz jasna – to da się lubić.Na sam koniec, z czystej ciekawości i w celu przekonania się o faktycznych możliwościach modelu F7200, posłużyłem się spersonalizowanymi, pięć razy droższymi słuchawkami Vision Ears VE5. Ten model gra sporo wyraźniej, lżej i dużo przestrzenniej. Po przeskoczeniu z japońskiego produktu na niemiecki, z miejsca słyszy się jeszcze więcej detali. Dystans do poszczególnych instrumentów zwiększa się, to prawda, ale dźwięk jest wybitnie klarowny, to jedna z mocniejszych stron VE5-ek. Barwowo ten produkt nie ustępuje daniu głównemu niniejszej publikacji, jest nawet odrobinę lepszy. Gdybym miał te zeznania ubrać w żołnierskie słowa, to wypadałoby napisać, że starły się produkty, które grają w zupełnie innych ligach. Różnica w cenie pomiędzy nimi odzwierciedla tę dotyczącą jakości brzmienia. Nie ma przeproś. Ale faktem jest, że subiektywnie wolę bas F7200, bardzo mi się też spodobał rozrywkowy i angażujący charakter tych słuchawek. Nie analizują, to nie o to w ich dźwięku chodzi, ale dostarczają przyjemności. Nie męczą. Wierzę, że z DAP-em o lekkim i wyraźnym profilu brzmieniowym, lub naturalnym, ale wysokiej jakości, najnowsze Finale stworzą udany duet.

Podsumowanie

Dwa tysiące z groszem to duża kwota jak na dokanałówki. Natomiast po zerknięciu na całą ofertę firmy Final, F7200 to… przedsionek przedsionka. Produkt jest udany, co do tego nie mam wątpliwości. Gra bardzo dobrze. Czy wystarczająco aby pozbyć się konkurencji ze swojej półki cenowej? Nie, za dużo jej, a niektóre modele, zwłaszcza te spersonalizowane, potrafią mocno zaskoczyć. Ale jestem przekonany, że F7200 się tam świetnie odnajdzie. To produkt grający spójnie i po swojemu. Po prostu słychać, że komuś chciało się nad nim posiedzieć. No i widać, to w końcu najmniejsze, a także – subiektywnie – wyjątkowo śliczne słuchawki. Zebrawszy zeznania powyżej w całość, warto dać im szansę. Do następnego.


Platforma testowa:

  • Słuchawki: Vision Ears VE5
  • Odtwarzacz: HiFiMAN SuperMini
  • Kable słuchawkowe: Forza AudioWorks Pyre
  • Muzyka: NativeDSD

Cena sklepowa produktu w Polsce:

  • Final F7200: 2 199 zł

 

Dostawca: Fonnex