Struss Audio DM-250

by Marek Dyba / October 11, 2019

Marki Struss nie trzeba specjalnie przedstawiać polskim audiofilom, podobnież jak jej twórcy, pana Zdzisława Hryniewicza-Strussa. Jego wzmacniacze były obiektami westchnień wielu z nas już w latach 90-tych XX wieku. Niedawno marka powróciła po dokonaniu zmian w strukturze prawnej, ale to pan Zdzisław nadal odpowiada za projektowanie wzmacniaczy. Testujemy integrę DM-250.

Wstęp

Polski rynek audio rozwija się dynamicznie od, powiedzmy, połowy lat 90-tych ubiegłego wieku. Dziś, co mamy możliwość obserwować choćby w czasie kolejnych edycji Audio Video Show w Warszawie, jest już naprawdę spory i ciekawy. Warszawską wystawę odwiedzają tłumy, a oferta wszelkich urządzeń, w tym polskich robi wrażenie. Jednakże o ile firm produkujących kolumny, czy kable audio jest całkiem sporo, to oferta wzmacniaczy, zwłaszcza tranzystorowych produkowanych nad Wisłą, jak się dobrze zastanowić, wcale nie jest taka duża. Dlatego właśnie za każdym razem, gdy mam okazję posłuchać polskiej amplifikacji tego typu, nie ukrywam, że trochę pod kątem mojej idee fixe, czyli zbudowania kiedyś całkowicie polskiego systemu recenzenckiego, zabieram się za to z zapałem. Jak już wspomniałem, Struss Audio to jedna z tych polskich marek, którą zna zdecydowana większość audiofilów w naszym kraju, choć być może części kojarzy się raczej z końcem ubiegłego, czy początkiem obecnego wieku. W latach 90-tych, gdy powstała firma Struss Amplifiers, nasz rynek audio (zwłaszcza produkcja takich urządzeń) dopiero raczkował, więc wzmacniacze tworzone przez pana Zdzisława Hrynkiewicza-Strussa były dla wielu swego rodzaju objawieniem i obiektem pożądania.Firma od tego czasu przeszła kilka transformacji, ale choć na rynek trafiały kolejne nowe produkty, do tej pory jakoś omijały mój pokój odsłuchowy. Kilka lat temu marka zmieniła strukturę prawną, acz głównym konstruktorem pozostał nadal pan Zdzisław Hryniewicz-Struss. Bazując na swojej rozległej wiedzy i doświadczeniu stworzył integrę oznaczoną symbolem DM-250. To na tę chwilę jedyny oferowany produkt, acz już w trakcie odsłuchów do tego testu otrzymałem informację prasową o premierze kolejnego wzmacniacza – Ultimate, która miała miejsce w czasie wystawy w Stuttgarcie we wrześniu tego roku. Zakładam więc, że wkrótce pojawi się on w ofercie. Mój pierwszy kontakt z „nowym” Strussem miał miejsce w ubiegłym roku w Monachium i teraz mogę o tym opowiadać w formie anegdoty. Otóż, gdy wraz z kilkoma kolegami dziennikarzami, siedzieliśmy na lotnisku czekając na samolot powrotny do Warszawy żywo dyskutując o wrażeniach, podszedł do nas pan Wojciech Mazurkiewicz reprezentujący firmę Struss Audio. To od niego dowiedzieliśmy się, że po zmianach marka wraca na salony z nowymi produktami, a pierwszym jest wzmacniacz zintegrowany DM-250. Pan Wojciech z zapałem opowiadał nam o zaletach tego urządzenia i o zbieranych przezeń pozytywnych opiniach wyrażanych przez poważne osoby z branży (nie czuję się upoważniony do przytaczania nazwisk, czy też nazw firm, ale robiły one wrażenie). Niczego nikomu nie ujmując zgodnie wszyscy stwierdziliśmy, że wolelibyśmy ocenić klasę polskiej integry na własne uszy i we własnych systemach. Wymieniliśmy się więc wówczas wizytówkami acz, jak się okazało, trochę wody w naszej (coraz płytszej) Wiśle musiało upłynąć, zanim otrzymałem propozycję przetestowania tego urządzenia. Gdy już to nastąpiło kierując się sporymi oczekiwaniami wobec tego urządzenia oczywiście nie mogłem odmówić.

Urządzenie dotarło do mnie w solidnym, podwójnym kartonie, bardzo dobrze zabezpieczone na czas podróży. Jedną z pierwszych rzeczy, na które zwróciłem uwagę był fakt dołączenia porządnej instrukcji obsługi i to w trzech językach – niewielu polskich producentów może się pochwalić podobnym podejściem. To jasno wskazuje, iż celem Struss Audio jest nie tylko rynek polski, ale i zagraniczne. Jak pokazują doświadczenia wielu innych firm jest to zdecydowanie słuszne podejście. W pudle obok niej znalazłem oryginalny pilot zdalnego sterowania,  kabel zasilający i, last but not least, samo urządzenie. DM-250 to niezbyt duży, zgrabny zintegrowany wzmacniacz tranzystorowy w układzie dual mono oferujący moc rzędu 250W na kanał dla 4Ω (130W dla 8Ω) i stąd zapewne liczba w jego nazwie. Pierwsze 10W oddawanych jest w klasie A. Oprócz wejść liniowych (jednego XLR i trzech RCA, w tym jednego, odseparowanego, przeznaczonego dla głównego źródła, na wyższej klasy gniazdach) wyposażono go w przedwzmacniacz gramofonowy współpracujący z wkładkami typu MM oraz wyjście pre-out (czyli możliwość sterowania kolejnym wzmacniaczem, albo np. podłączenia subwoofera, czy kolumn półaktywnych – co miałem okazję wykorzystać), a także bezpośrednie wejście na końcówkę mocy (czyli możliwość korzystania z zewnętrznego przedwzmacniacza, albo źródła z regulowanym wyjściem).O swojej integrze producent tak pisze na swojej stronie:

„Zespół opracował konstrukcję, w której układ przestrzenny poszczególnych elementów elektronicznych i mechanicznych pozwolił uzyskać możliwie najkrótsze połączenia sygnałowe, wysoką odporność na zakłócenia oraz znakomite chłodzenie i stabilność termiczną.

Wzmacniacz posiada wyjątkowe rozwiązania. Najważniejszym z nich jest układ HPCS (Harmonics and Phase Conversion System) zbudowany na bazie układu tranzystorowego (J-FET), w którym uzyskano efekt generowania parzystych harmonicznych przy jednoczesnym odwróceniu fazy sygnału. Wszystko dzięki precyzyjnie dobranym warunkom pracy elementów wzmacniających. Układ HPCS to rozwiązanie wprowadzające subtelne modyfikacje w spektrum i dynamice sygnału akustycznego. Zabieg ten dostosowuje brzmienie wzmacniacza do fizjologicznej charakterystyki ludzkiego słuchu. W pewnym stopniu przypomina to estetykę przekazu uzyskiwaną we wzmacniaczach lampowych – jednak bez niedogodności, które są związane z wykorzystaniem lamp.”

I dalej:

„DM250 precyzyjnie wzmacnia sygnał akustyczny w całym paśmie. Niski zakres częstotliwości jest dynamiczny, szybki z dobrą kontrolą i brzmi znakomicie. Wzmocnienie średnich i wysokich częstotliwości – przy znikomym efekcie przesunięć fazowych – pozwoliło uzyskać doskonałą lokalizację pozornych źródeł dźwięku co pozytywnie wpływa na poprawne odtworzenia planów dźwiękowych budując realistyczną głębię sceny muzycznej. Całość generuje efekt „holograficznego pola dźwięku”, który wykracza daleko poza klasyczne efekty stereofonii.
Wzmacniacz posiada wejście gramofonowe dla wkładki MM z przedwzmacniaczem korekcyjnym RIAA. Do budowy przedwzmacniacza gramofonowego konstruktorzy użyli bazującego na strukturze JFET obwodu scalonego firmy Texas Instruments. Krzywą RIAA zmodyfikowali, dodając stałą czasu 3,2 uS (Neumann). W tym przypadku to sposób na większą przestrzenność obrazu muzycznego.”

Słowem, dostajemy wszechstronne urządzenie w oryginalnej, relatywnie niedużej, elegancko wykonanej obudowie o ciekawym froncie, uzupełnione bardzo ładnym, równie oryginalnym i nawiązującym dizajnem do wzmacniacza, pilotem. Wysoka moc pozwala zestawiać DM-250 z niemal dowolnymi kolumnami. Dzięki niej wyboru można dokonywać jedynie pod kątem czysto brzmieniowym, nie przejmując się specjalnie faktem, czy Struss poradzi sobie z napędzeniem wybranych paczek. Test zapowiadał się więc ciekawie, zatem – do dzieła.

Brzmienie

Wzmacniacz DM-250 testowałem przede wszystkim z obiema parami kolumn, których (zamiennie) używam na co dzień. Są to duże 3-drożne kolumny w obudowie zamkniętej, czyli Ubiq Audio Model One Duelund Edition oraz niezwykle ciekawe od strony konstrukcyjnej, aluminiowe, wysoko-skuteczne GrandiNote MACH4. Pod koniec testu dotarły do mnie jeszcze imponujące, kosztujące ponad 50 tys. euro kolumny Pirol marki Soundspace Systems (recenzja pojawi się w ciągu kilku tygodni, gdy już przetestuję je na wszelkie możliwe sposoby). Te ostatnie, oprócz ceny, od moich różni również półaktywna konstrukcja. Potężne woofery Piroli są napędzane wbudowanymi wzmacniaczami, stąd w tym zestawieniu Struss jedynie sterował dołem pasma (przez wyjście pre-out) i napędzał jednocześnie średnicę i górę przez wyjścia głośnikowe. Opis zacznę jednakże od lepiej mi znanych, pasywnych kolumn Ubiq Audio i GrandiNote. By nie rozwlekać nadmiernie tego tekstu pozwolę sobie podzielić się wrażeniami z odsłuchu z własnymi kolumnami, a osobno na końcu omówię efekty współpracy DM-250 z Pirolami.

Z moimi kolumnami

Użycie dwóch tak odmiennych (pod względem charakteru brzmienia, konstrukcji, całego konceptu) par kolumn okazało się w przypadku Strussa niezwykle ciekawym doświadczeniem. Dlaczego? Otóż dlatego, że z każdą z nich testowany wzmacniacz zagrał inaczej, a przynajmniej inny był efekt końcowy, czyli dźwięk płynący z głośników. Można było odnieść wrażenie, że Struss wzmacniał charakterystyczne cechy Ubiqów i GrandiNote nie próbując jakoś szczególnie ich zmieniać. Po odsłuchu z MACHami 4 (bo to od nich zacząłem) zanotowałem sobie, że DM-250 gra szybko, dynamicznie, doskonale prowadzi bas, choć ten nie schodzi bardzo nisko, nieźle go różnicuje, a także wykazuje się bardzo dobrą rozdzielczością i nasyceniem średnicy i góry pasma. Zachowuje przy tym neutralność i czystość brzmienia nigdy nie popadając w jaskrawość czy nadmierną analityczność. Z Ubiqami dla odmiany, Struss potrafił zatrząść murami (oczywiście ciut przesadzam, ale wcale nie tak bardzo) nisko schodzącym, gęstym, dociążonym basem. Grał energetycznie dźwiękiem osadzonym dość nisko, wypełnionym, po nieco ciemniejszej stronie mocy, a przy tym nadal bogatym w informacje, swobodnym i otwartym. W obu przypadkach było to granie zdecydowanie muzykalne i angażujące emocjonalnie, co (mówię o mojej ocenie i porównaniach do ulubionych konstrukcji lampowych) wcale nie zdarza się aż tak często z wzmacniaczami tranzystorowymi. Dodam, że powyższego opisu mógłbym użyć także, by z grubsza opisać różnice między tymi dwiema parami kolumn. Obie są znakomite, choć przecież bardzo różne pod niemal każdym względem i każdej z nich DM-250 pozwolił pokazać się z bardzo dobrej strony tworząc wciągające, ekscytujące spektakle muzyczne.

Wniosek jaki płynął z pierwszych odsłuchów był więc taki, że integra Strussa nie należy do wzmacniaczy, które narzucają swój punkt widzenia/charakter całemu systemowi, a przynajmniej robi to w dużo mniejszym stopniu niż większość znanych mi konkurentów, zwłaszcza na (relatywnie) rozsądnym pułapie cenowym. Myślę, iż powinno to być jedną z podstawowych wskazówek dla potencjalnych nabywców tego urządzenia. Otóż DM-250 nie jest raczej narzędziem, czy środkiem do kształtowania brzmienia systemu, jego zmiany w jakimś konkretnym, wymyślonym przez właściciela kierunku. Chyba, że ten kierunek wyznaczają pozostałe komponenty i rzecz jest w tym, by zachowując ich charakter przekaz nieco zdynamizować, nasycić energią, może ciut obniżyć środek ciężkości (choć to będzie zależało w dużej mierze od możliwości kolumn), ale zmiany te będą raczej niewielkie. Struss potrafi także przypilnować, by skraje pasma nie wyskakiwały przed szereg – bas może być mocny i ciężki, ale powinien być raczej zwarty i nie będzie dominował przekazu. Zapas mocy spokojnie wystarczy do odpowiedniego prowadzenia tempa i rytmu ze zdecydowaną większością kolumn. Na górze natomiast raczej nie trzeba bać się agresywności, czy jaskrawości, chyba że taki „wsad” wzmacniacz otrzyma za źródła, albo podłączymy do niego „krzyczące” głośniki. Nie ma on bowiem tendencji do upiększania dźwięku, nie bawi się w ukrywanie problemów systemu – stara się wiernie pokazać to, czym go karmimy.

Jak już sugerowałem, można natomiast, albo wręcz należy, oczekiwać, iż DM-250 wzmocni nie tylko sam sygnał ze źródła, ale i mocne całego strony systemu, w który go wkomponujemy. Co ważne, z moimi kolumnami nie odbywało się to kosztem jakichkolwiek dobrze mi znanych zalet moich źródeł. Testowany Struss, w porównaniu do mojej integry w klasie A, brzmiał (zwłaszcza z Ubiqami) nieco swobodniej, bardziej energetycznie za sprawą dużo wyższego zapasu mocy. Podobna była gładkość i przestrzenność brzmienia, bardzo dobra, jak na tranzystor, namacalność i przestrzenność prezentacji. Nowy wzmacniacz Strussa nie jest co prawda najlepszym wzmacniaczem świata, bo (za większe pieniądze) da się muzykę zaprezentować w jeszcze bardziej wyrafinowany, rozdzielczy, bardziej jeszcze precyzyjny sposób. Nie zmienia to faktu, iż niewielu znam konkurentów (zwłaszcza na tym pułapie cenowym), o których mógłbym powiedzieć, że nie próbują w większym bądź mniejszym stopniu narzucać systemowi swojego sposobu grania. Większość ma określoną sygnaturę brzmieniową, co mocno przekłada się na to, co koniec końców słyszymy z głośników. Struss (tego umownego) własnego dźwięku ma niewiele i to jego kolejna ważna zaleta.Świetnie ową kompatybilność z charakterem napędzanymi kolumnami słychać było np. na ciągle często przez mnie słuchanej ostatniej płycie duetu Rodrigo y Gabriela, „Mettavolution”. Choć upłynęło już sporo czasu od wydania tego winyla trafia on na talerz gramofonu J.Sikory raz za razem, bo po prostu jest znakomity. Rzecz choćby w fantastycznie zagranym na dwie gitary akustyczne kawałku Pink Floydów „Echos”. Z Ubiqami gitary miały naprawdę dużo ciała, tzn. ich pudła odgrywały znaczącą rolę pogłębiając brzmienie, dodając nieco więcej podtrzymania strunom. Z MACHami 4 akcent przesuwał się (oczywiście w ograniczonym, acz zauważalnym stopniu) na struny. Sprawiało to, że ta sama muzyka wydawała się nieco dynamiczniejsza, atak szybszy. Różnicę między tymi dwoma odsłuchami odbierałem jak różne interpretacje tego samego utworu. To nie była kwestia tego, że jedna z nich jest poprawna, a druga nie. Po prostu były nieco inne, obie ciekawe, wciągające, unikalne. Wynikało to z bardzo naturalnego brzmienia gitar, z umiejętności oddania i mocnych „perkusyjnych” popisów Gabrieli i szybkich solówek Rodrigo, a także z doskonałego współbrzmienia obu instrumentów, płynności, swobody i otwartości prezentacji. Podobne wrażenia wyniosłem z odsłuchu krążka Tria Raya Browna. Kontrabas także brzmiał nieco inaczej w zależności od kolumn, ale za każdym razem DM-250 sprawiał, że najważniejsza była muzyka, niesamowite bogactwo brzmienia tego wspaniałego instrumentu, jego potęga i masa. I działo się to z obiema parami kolumn choć to z Ubiqami pudło rezonansowe były nieco większe, a szarpnięcia strun mocniejsze, szybsze z GrandiNote. W obu przypadkach było to granie po delikatnie cieplejszej (ale to naprawdę niewielka odchyłka od neutralności), gęstszej stronie mocy, ale jednocześnie czyste, precyzyjne i, raz jeszcze podkreślę, bo dla mnie to bardzo ważny aspekt brzmienia, otwarte. Jak pokazują moje doświadczenia to rzadkie połączenie cech brzmienia zwykle występuje dopiero w dużo droższych urządzeniach – kolejny duży plus dla Strussa.

Niezależnie od podłączonych kolumn dwa aspekty prezentacji za każdym razem zwracały moją uwagę. Po pierwsze DM-250 to jeden z przestrzenniej grających tranzystorów jakie u mnie gościły. Pokazywał duże, namacalne źródła pozorne precyzyjnie porozstawiane na sporej scenie. Szczególnie imponująca była jej szerokość, ale i do głębokości wielkich zastrzeżeń nie miałem. Pierwszy plan był w tej prezentacji preferowany, ale przecież i w naturze instrumenty znajdujące się bliżej słuchacza są większe, bardziej namacalne, mocniejsze. Druga kwestia, nieczęsto spotykana cecha w urządzeniach kwarcowych, to treściwa, barwna, rozdzielcza średnica. To dzięki niej tak dobrze wypadały zarówno instrumenty akustyczne, jak i choćby elektryczne gitary. Nawet jeśli delikatnie wygładzone, ale bardzo dźwięczne i dociążone wysokie tony i mocny, ale także raczej mięsisty, dobrze zbierający się, ale nie bardzo twardy bas są mocnymi stronami testowanej integry, to właśnie średnica w końcowym rozrachunku zrobiła na mnie największe wrażenie. Gitarowe riffy brzmiały zadziornie, z odpowiednią dawką energii i nawet ostrości gdy była taka potrzeba, ale jednocześnie były dociążone, dobrze różnicowane i nigdy nie agresywne. Także trąbka, czy saksofon potrafiły nieco (zgodnie ze swoją naturą) zakłuć w uszy, ale i barwa, faktura i oddech tych instrumentów były oddane bardzo dobrze.Warta osobnego paragrafu jest jakość prezentacji wokali. Nic nie dorówna (moim zdaniem oczywiście) w tym zakresie triodzie 45, choć 300B, czy 2A3 w odpowiedniej aplikacji potrafią się zbliżyć do tego poziomu. Struss także nie oferuje poziomu topowych SETów w tym zakresie, ale zdecydowaną większość tranzystorów i część wzmacniaczy lampowych potrafiłby zawstydzić tym, w jak dojrzały, przekonujący i ekspresyjny sposób potrafi oddać niezwykłość głosów najlepszych wokalistek i wokalistów. Z zapartym tchem słuchałem choćby mojej ukochanej Leontyny Price w tytułowej roli Carmen (Bizeta). Oczywiście składały się na to również rozmach i dynamika Wiedeńskich Filharmoników dyrygowanych przez Karajana, swobodnie i z mocą oddanych przez testowany wzmacniacz. Ale to właśnie głosy Price, Freni, Corelliego i Merilla, tak wiernie pokazane w zakresie barwy, faktury, ale i emocji, interpretacji wykonania stanowiły o wyjątkowości tej prezentacji. To one sprawiały, że z uwagą śledziłem pełną emocji, momentami zabawną, a chwilami tragiczną akcję tej opery.

Cały wieczór spędzony z wieloma nagraniami z wokalami w rolach głównych, od wspomnianych śpiewaków operowych przez Rysia Riedla, Martynę Jakubowicz, Steve Raya Vaughana po Cassandrę Wilson, Ettę James i Stevena Tylera potwierdził, jak dobrze DM-250 radzi sobie nie tylko z wiernym oddaniem barwy i faktury głosów, ale i z ekspresją, stroną emocjonalną takich nagrań. Gatunek muzyczny nie miał właściwie znaczenia, o ile tylko nagranie było choć przyzwoitą realizacją. Dopiero w tych słabych dało się łatwo zauważyć, że tolerancja polskiego wzmacniacza jest ograniczona. Tam gdzie się da wydobywa wszystko co dobre z danego nagrania, słabsze elementy również pokazując, ale jakby nieco w tle. Dopiero gdy zafundujemy mu wsad faktycznie niskiej klasy rozkłada bezradnie ręce i pokazuje wady takiego nagrania. Cóż – zawsze wysoko ceniłem szczerość i prawdomówność, więc mogę takie podejście jedynie pochwalić, nawet jeśli oznacza eliminację najsłabszych nagrań z muzycznej biblioteki na stałe.

Z Pirolami

Można powiedzieć, iż DM-250 uratował mi życie, że tak powiem, gdy Michael Plessmann przywiózł swoje kolumny. W danym momencie miałem bowiem do dyspozycji jedynie dwa własne wzmacniacze zintegrowane (bez wyjść pre-out) i osobny przedwzmacniacz, ale żadnej końcówki mocy. Struss, dzięki wyjściu pre-out, pozwolił mi więc podłączyć te kolumny zaraz po tym, jak udało się je dostarczyć do mojego pokoju (a ważą one ponad 100kg sztuka, więc nie było to łatwe). To z kolei dało nam (tzn. Michaelowi, pracującym dla niego panu Jackowi i mi) szansę odbyć pierwszy wspólny kilkugodzinny odsłuch. Dzięki temu konstruktor miał możliwość dopieścić ustawienie kolumn w moim pokoju, jak i ustawienia DSP najlepiej pasujące zarówno do warunków akustycznych jak i moich oczekiwań. Mi z kolei to połączenie przez następne kilka dni pozwoliło sprawdzić w szczególny sposób możliwości DM-250 w zakresie średnich i wysokich tonów. No i jak to wypadło? Patrząc na same ceny wzmacniacza i kolumn wydawać by się mogło, że był to niezły mezalians. Tymczasem wszyscy, po dopieszczeniu ustawień, uznaliśmy, że gra to razem naprawdę dobrze. Nawet bardzo wymagający Michael, któremu przecież zależało, żeby jego „dzieci” zaprezentowały się z jak najlepszej strony, stwierdził, że jest zadowolony z tego co słyszy. Grało to czysto, rozdzielczo, dynamicznie. Brzmienie łączyło wysoką przejrzystość z gęstością, nasyceniem dźwięku (może nie lampowym, ale naprawdę dobrym), a muzyka prezentowana była płynnie, naturalnie i swobodnie.Jak wspomniałem, siedzieliśmy razem dość długo aż do późnych godzin nocnych dzięki czemu mieliśmy okazję posłuchać nagrań reprezentujących różne gatunki muzyczne. W miarę upływu czasu musieliśmy stopniowo zmniejszać poziom głośności. Ten ostatni element jest dużym wyzwaniem dla wielu wzmacniaczy – grają świetnie głośno, ale gdy przychodzi do cichego grania spora część ich zalet znika. W tym przypadku położenie gałki potencjometru nie miało większego znaczenia. Ciche, spokojne słuchanie okazało się równie satysfakcjonujące jak i te kilka szaleństw jakie popełniliśmy przed ciszą nocną. DM-250 wykazywał się szczególnie we wszelkich kawałkach opartych na tempie i rytmie, które (we współpracy oczywiście z wbudowanymi wzmacniaczami Piroli) prowadził wzorowo. To było granie z zębem, energetyczne, podnoszące ciśnienie (w dobrym tego określenia znaczeniu), angażujące. Dzięki głośnikowi wysokotonowemu AMT dobrze słychać było wysoką rozdzielczość i czystość tej części pasma prezentowanej przez polski wzmacniacz. Połączenie wyrafinowania, wypełnienia, blasku oraz braku agresywności i szorstkości dawało bardzo dobre wyniki niezależnie od rodzaju muzyki. Chyba jeszcze wyraźniej słychać było jakość odtwarzanych nagrań – duet (a właściwie trio) Struss + Pirole nie należał bowiem do szczególnie wybaczających. Nie było mowy o upiększaniu, wygładzaniu, zaokrąglaniu. W kawałkach z ostrą, czy zapiaszczoną górą tak właśnie ona brzmiała. Tam z kolei, gdzie średnica nie była odpowiednio klarowna, albo bas był przeciągany w nagraniu, słyszeliśmy to bardzo dokładnie. Co innego gdy np. trzeba było pokazać górne rejestry ostrawej trąbki – ta potrafiła nieco zakłuć w uszy, ale nie bardziej niż ma to miejsce w naturze, zachwycając nas świeżym, dźwięcznym brzmieniem. Słowem, potwierdziło się kolejny raz, iż testowany wzmacniacz stara się nie dodawać niczego od siebie, ale też nie ma co liczyć na łagodny wymiar kary, gdy ze źródła popłynie materiał niskiej jakości.Do jakości średnicy także trudno było mi się przyczepić. Gładka, dobrze wypełniona i różnicowana, barwna (ale nie podbarwiona!), pełna tekstur i informacji, w tym tych najdrobniejszych, świetnie zszyta z resztą pasma doskonale spełniała swoją kluczową rolę nawet w najczęściej przeze mnie słuchanej muzyce akustycznej. Porównanie z SETem na 300B pokazało co prawda, że w zakresie bogactwa, namacalności i otwartości średnich i wysokich tonów DM-250 nie jest jeszcze ostatnim słowem, ale w końcu mówimy o rozsądnie wycenionej propozycji, a nie top-high-endzie za niebotyczne pieniądze. Zdecydowanie podobała mi się energia i dynamika tego grania oraz wysoka wierność nagraniom serwowana bez popadania w kliniczną sterylność. Wszystko to sprawiało, że to, co najważniejsze – muzyka i zawarte w niej emocje – zawsze było na pierwszym planie, a to dokładnie to, czego ja oczekuję od każdego komponentu, czy systemu audio.

Podsumowanie

Rzadko mogę napisać, że naprawdę podobał mi się czas spędzony z wzmacniaczem czysto tranzystorowym, ale Struss DM-250 to jeden z takich właśnie przypadków. Warto podkreślić, że niemal wszystkie inne wzmacniacze oparte na kwarcu, które przypadły mi wcześniej do gustu kosztowały kilka, a niektóre nawet kilkanaście razy więcej. Polski wzmacniacz łączy naturalność z neutralnością brzmienia, dynamikę i energetyczność prezentacji z płynnością i elegancją, wysoką rozdzielczość i czystość ze spójnością, wypełnieniem i muzykalnością. A na dodatek potrafi zagrać każdy rodzaj muzyki. Po prostu chce się go słuchać i piszę to ja, fan urządzeń lampowych kochający je za nadzwyczajną organiczność prezentacji. Wiele osób oprócz brzmienia doceni zapewne również relatywnie niewielkie rozmiary, nietuzinkowy dizajn frontu (i pilota) oraz stronę praktyczną, czyli wysoką moc, wyjście pre-out, wejście na końcówkę mocy i phono dla wkładek MM. Wszystkie te elementy sprawiają, że to jedna z ciekawszych propozycji dostępnych na rynku w swojej cenie, mogąca także śmiało stawać w szranki z niejednym droższym konkurentem. Kolejny raz mogę więc z dumą napisać – dobre bo polskie!

Specyfikacja (wg producenta):

  • Moc sinusoidalna: 2 x 130 W/8 Ω, 2 x 250 W/4 Ω (norma DIN 45500)
  • Praca w klasie A: 2 x 10 W/8 Ω
  • Minimalne obciążenie: 1 Ω (chwilowe)
  • Impedancja wyjściowa: 0,1 Ω
  • Zniekształcenia – THD: 0,1 % przy mocy 1 W/8 Ω, 0,025 % przy mocy 120 W/8 Ω
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 100 kHz – 3 dB/1 W/8 Ω
  • Nieliniowość w paśmie 20 – 20 000 Hz: ± 0,1 dB
  • Nierównomierność pasma względem krzywej RIAA dla wejścia gramofonowego MM: ±0,15 dB
  • Czas narastania „slew rate”: 150 V/μs
  • Całkowite zakłócenia na wyjściach głośnikowych w paśmie 20 – 20 000 Hz: 0,25 mV
  • Odstęp sygnał – szum: 135 dB (IHF – A)
  • Wzmocnienie przedwzmacniacza: 4 dB, impedancja wyjściowa 50 Ω
  • Wejścia: 2 x uniwersalne – RCA, XLR, separowane CD/DAC – RCA, phono MM (gramofon) – RCA
  • Czułość wejść: 500 mV – wejścia uniwersalne oraz CD/DAC, 250 mV – wejście XLR, 3,5 mV – wejście MM, 0,775 mV – wejścia wzmacniaczy mocy
  • Impedancja wejść: 47 kΩ wejścia wzmacniaczy mocy, 100 kΩ wejścia uniwersalne oraz CD/DAC, 22 kΩ XLR, 47 kΩ/100 pF MM (gramofonowe)
  • Potencjometr (volume): precyzyjny Alps – Blue Velvet
  • Transformatory: 2 x toroidalne o mocy 500 VA każdy
  • Kondensatory filtrujące napięcie zasilania: 4 x 15 000 uF – Nippon Chemi-Con
  • Zaawansowany układ zabezpieczeń: przed zwarciem głośników i pojawieniem się napięcia stałego na wyjściu
  • Zdalne sterowanie: kod RC5 (volume)
  • Pobór mocy: 37 VA – 800 VA (peak)
  • Wymiary: 430 x 102 x 338 mm
  • Masa netto: 15,4 kg, zdalne sterowanie 0,370 kg

Cena (w czasie recenzji):

  • Struss Audio DM-250: 4.370 EUR

Producent: Struss Audio

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic +Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 2.5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, ArtAudio Symphony II (modyfikowany)
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, KBL Sound Zodiac XLR, TelluriumQ Silver Diamond USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot