Thoeress Phono Enhancer

by Marek Dyba / October 17, 2020

Na rynku urządzenie to funkcjonuje już od dobrych kilku lat, niemniej, o ile mi wiadomo, nie było do tej pory recenzowane. Mam więc zaszczyt być pierwszym, który zmierzył się z tym wyzwaniem. Zapraszam na recenzję lampowego przedwzmacniacza gramofonowego z zza naszej zachodniej granicy, Thoeressa Phono Enhancer.

Wstęp

Jestem fanem płyt winylowych od dziecka. Moim rodzice posiadali wówczas urządzenie o nazwie Bambino, które było gramofonem z wbudowanym przedwzmacniaczem gramofonowym, wzmacniaczem i… jednym głośnikiem, a także trochę mocno zużytych płyt, z czego większość stanowiły tzw. muzyczne pocztówki. Gdy dziś o tym myślę, musiało to brzmieć okropnie, ale owe ponad 40 lat temu byłem zachwycony na tyle, by, jak się okazuje, na całe życie wsiąknąć w świat czarnych płyt. Nieco później, już jako nastolatek, skutecznie uzbierałem wystarczającą kwotę by zakupić porządny, na tamte czasy, gramofon Unitry. Mój Rodziciel dołożył się do systemu kupując amplituner i kolumny i w ten sposób na dobre zaczęła się moja wieloletnia przygoda z winylami. Kupowanie płyt w tamtych czasach było prawdziwym wyzwaniem, a gdy już jakieś dało się kupić, to nie były to bynajmniej wydania najwyższych lotów, co zupełnie mi nie przeszkadzało. Po prostu wiedziałem, że to właśnie jest sposób słuchania muzyki, który dostarcza mi więcej radości i przyjemności niż dowolne wydania na płytach CD.

15 lat później zakochałem się również w brzmieniu wzmacniaczy lampowych, a w szczególności tych ze stopniem końcowym w układzie Single Ended wykorzystującym triody (SETach). Jednym z tych zmieniających moje życie doświadczeń był odsłuch SETa na magicznej triodzie 300B ze znakomitych źródłem w postaci gramofonu z wysokiej klasy wkładką typu MC, który odbył się o znajomego. To był jeden z tych nielicznych w życiu momentów absolutnej klarowności – od tego momentu byłem już absolutnie pewny, że to właśnie jest „moje” granie, że tak chcę na co dzień doświadczać muzyki. Wkrótce więc stałem się właścicielem wzmacniacza na 300B, niezłego gramofonu i kolumn tubowych. Kilka lat minęło mi na słuchaniu muzyki. A potem… zostałem recenzentem. By wykonywać tę pracę potrzebowałem innego, zdecydowanie bardziej uniwersalnego systemu. Tuby poszły więc do ludzi, modyfikowany Art Audio Symphony II, czyli SET na lampach 300B co prawda pozostał, ale stał się jedynie opcją do słuchania dla przyjemności, jedynie sporadycznie używaną w testach wysokoskutecznych kolumn. Gramofony niezmiennie już pozostały obowiązkowym elementem referencyjnego systemu. Miałem ich kilka aż w końcu zakończyłem poszukiwania po nabyciu fantastycznego J.Sikora Basic Max z rewelacyjnym kevlarowym ramieniem tej samej marki KV12 i mimo upływu lat ciągle doskonałą wkładką typu MC, AirTightem PC3.

Obowiązkowym elementem zestawu z gramofonem w roli głównej jest oczywiście także przedwzmacniacz gramofonowy. W ciągu ponad już 15 lat recenzowania urządzeń audio miałem okazję posłuchać wielu znakomitych phonostage’y, w tym takich topowych marek jak choćby: Kondo, Tenor Audio, AudioTekne, Ypsilon, Air Tight, czy Brinkmann, by wymienić tylko te najlepsze i (niestety) najdroższe. Jak być może zauważyliście, tak się składa, że wymieniłem marki, których urządzenia mają na pokładzie lampy. Czy to znaczy, że występuje u mnie „skrzywienie” w ich stronę? Pewnie trochę tak, ale to wcale nie znaczy, że nie potrafię docenić konstrukcji tranzystorowych. Najlepszym dowodem na to twierdzenie jest fakt, że oba phonostage, które posiadam, których używam w referencyjnym systemie, to właśnie konstrukcje bez choćby jednej lampy na pokładzie. Są to GrandiNote Celio mk IV (recenzja w języku angielskim TU) oraz relatywnie niedrogi, ale równie znakomity ESE Lab Nibiru (recenzja w języku angielskim TU) i oba uważam za znakomite. Dlaczego nie posiadam lampowego przedwzmacniacza gramofonowego? Te, które są wyraźnie lepsze od wymienionych i które chciałbym mieć są dla mnie po prostu zbyt drogie.

Nie znaczy to, że nie rozglądam się bezustannie za takim, który spełniałby moje oczekiwania i jednocześnie był w moim zasięgu (finansowym). Jedno takie urządzenie mam już na liście „kto wie…” – to LampizatOr Vinyl MC1 – może nie jest to do końca klasa topowych, fenomenalnych przetworników cyfrowo-analogowych Łukasza Fikusa, ale oferuje kawał świetnego grania. Jego jedynym (umownym) minusem są rozmiary – jest tak wielki, że by go na stałe włączyć do swojego systemu musiałbym wymienić cały stolik, na którym stoi także gramofon. Znakomitą propozycją z lampami na pokładzie jest także sporo (ale nie szalenie) droższy Brinkmann Edison mk II (choć to tak naprawdę konstrukcja hybrydowa). No i jeszcze… odkąd poznałem Reinharda Thöressa kilka lat temu, nie mogłem zapomnieć znakomitego brzmienia jego phonostage’a, którego słuchałem na licznych wystawach i prezentacjach.

Zanim przejdę do podmiotu tego testu, urządzenia o nazwie Thöress Phono Enhancer, pozwolę sobie skierować uwagę osób, które do tej pory nie miały do czynienia z tą marką w stronę wcześniejszych testów. Na naszej stronie znajdziecie dwie recenzje napisane przez Dawida (TU recenzja F2A11 w języku angielskim TU i przedwzmacniacza, także w języku angielskim TU), a w innych magazynach również mojego autorstwa (np. TU). Przede wszystkim jednak pozwolę sobie zasugerować zapoznanie się z opublikowanym niedawno WYWIADEM pomyślanym jako rodzaj wstępu do niniejszej recenzji. Ci z Państwa, którzy czytali wymienione teksty doskonale wiedzą, że ta niemiecka marka jest „dzieckiem” pasji jednego człowieka – Reinharda Thöressa. Od ponad 20 lat specjalizuje się on w projektowaniu i produkcji lampowych urządzeń audio – wzmacniaczy, przedwzmacniaczy, w tym gramofonowych, ale także wysokoskutecznych kolumn. Jeśli pamiętacie jeszcze, co wcześniej pisałem o moich prywatnych preferencjach, rozumiecie zapewne, dlaczego zainteresowałem się tą marką.

Naprawdę trudno jest pomylić produkty Thoeressa (przynajmniej elektronikę) z jakimikolwiek innymi, a to za sprawą charakterystycznego wyglądu. Jest on niewątpliwie oryginalny, nieco old-schoolowy i powtarzalny w każdym modelu. Jak zawsze w przypadku urody, czy wyglądu, o wszystkim decyduje gust. Produkty Reinharda można więc pokochać, albo znienawidzić, obojętność, czy brak zdania na temat ich aparycji raczej nie wchodzi w grę. Za bardzo wyróżniają się one pośród setek, czy tysięcy innych produktów dostępnych na rynku. Ja należę do grupy fanów, choć muszę przyznać, że zajęło mi chwilę przywyknięcie do tego stylu przy okazji pierwszej mojej recenzji wzmacniacza Thoeressa. Niemniej gdy już musiałem go odesłać mocno mi go brakowało (za co odpowiadał zarówno zewnętrzny dizajn, jak i znakomite brzmienie).

Wyjaśnienie – nazwa marki to Thöress od nazwiska jej twórcy, niemniej w tekście pozwolę sobie używać zamiennie również bardziej uniwersalnego zapisu tej nazwy, czyli Thoeress, co być może ułatwi Wam czytanie.

Rzeczą charakterystyczną dla każdego urządzenia Thöressa jest ten old-schoolowy, lekko laboratoryjny dizajn połączony z napisami w języku niemieckim. Reinhard trzyma się tego od początku, choć przecież firma sprzedaje swoje urządzenia na całym świecie. To zbyt ważny element, wyróżniający produkty tej marki pośród innych, by z niego zrezygnować. Dlatego właściwie recenzja powinna być zatytułowana: Thöress Phono-Entzerrer, bo taki napis umieszczono na przedwzmacniaczu. Podejrzewam jednakże, że więcej Czytelników zna język angielski niż niemiecki, więc pozostanę przy nazwie Phono Enhancer.

Kilka lat temu, kiedy recenzowałem pierwszy wzmacniacz tej marki, zrobiłem tour po audiofilskich anglojęzycznych forach w różnych krajach i byłem szczerze zaskoczony, jak dużo można znaleźć na nich opinii o urządzeniach, niedużej przecież, firmy. Po tym, jak sam posłuchałem integry EHT, pozytywne opinie o produktach Thoeressa mnie specjalnie nie dziwiły, ale ich ilość i owszem. Większość osób wskazywała na te same zalety, które i ja zauważyłem – oryginalny wygląd, prostotę dizajnu, jakość wykonania i wykończenia, no i, co przecież najważniejsze, znakomite brzmienie oferowane za, relatywnie w stosunku do oferty rynkowej, atrakcyjne pieniądze. Większość zgadzała się również, że owo brzmienie nie bardzo mieści się w stereotypie lampowego. Do tej ważnej kwestii wrócę później, przy opisie brzmienia testowanego phonostage’a.

Jeden z produktów Thöressa wydawał się cieszyć szczególna popularnością i uznaniem – mowa o podmiocie tej recenzji, przedwzmacniaczu gramofonowym Phono Enhancer – i to pomimo faktu, iż do tej pory nie był on, o ile mi wiadomo, nigdy recenzowany. Jak udało się to Reinhardowi osiągnąć? Dzięki tzw. marketingowi szeptanemu, informacji przekazywanej między fanami czarnej płyty o znakomitym, nawet jeśli nie pojawiającym się w co drugim magazynie audio, przedwzmacniaczu gramofonowym z Niemiec. Osiągnięcie sukcesu rynkowego w ten sposób jest oczywiście możliwe, pod warunkiem jednakże, że ma się do zaoferowania wyjątkowy produkt, taki, który może swobodnie konkurować z uznanymi i nagradzanymi konkurentami w zakresie klasy brzmienia, funkcjonalności oraz jakości wykonania i wykończenia. Nie bez znaczenia w takich przypadkach jest osoba samego konstruktora. Jeśli mieliście okazję porozmawiać z Reinhardem w czasie jednej z licznych wystaw, czy prezentacji, w których nasz konstruktor chętnie bierze udział, to zapewne wiecie, że jest on prawdziwym pasjonatem, kocha muzykę i naprawdę zna się na tym co robi.

Część miłośników dobrego brzmienia szuka produktów małych, butikowych producentów, ponieważ w większości przypadków oferują oni dopieszczone, znakomicie brzmiące produkty za relatywnie rozsądne pieniądze. Thöress należy do grona takich właśnie manufaktur, co testowane wcześniej produkty tej marki potwierdziły. Phono Enhancera słuchałem wiele razy w czasie firmowych prezentacji i choć takie odsłuchy nie mogą być podstawą ostatecznej oceny, to wrażenia pozostawiły po sobie tak dobre, że koniecznie chciałem go posłuchać u siebie. Trochę musiałem poczekać, ale w końcu się doczekałem! Nie tylko mogłem spędzić z tym przedwzmacniaczem dużo czasu, ale mogę podzielić się swoimi wrażeniami z naszymi Czytelnikami. Do dzieła.

Budowa i funkcje

Producenci przedwzmacniaczy gramofonowych wychodzą z różnych założeń zabierając się za opracowywanie nowego modelu. Jedni stawiają na wyspecjalizowane produkty – współpracujące wyłącznie z wkładkami typu MM lub MC, oferujące jedno wejście i wyjście, brak lub ograniczoną liczbę ustawień, czy wyłącznie jedną standardową korekcję – RIAA. Inni proponują użytkownikom zdecydowanie bardziej uniwersalne urządzenia o szerszej funkcjonalności i dużej ilości ustawień. Thöress Phono Enhancer należy do tej drugiej grupy, acz sporo rozwiązań Reinhard zaimplementował na swój własny sposób. Dlaczego? Więcej możecie się dowiedzieć z wspomnianego (i linkowanego) wyżej wywiadu. Pod względem wyglądu Phono Enhancer to typowe dla marki urządzenie z szaro-zielonkawym frontem z niemieckimi napisami i pokrętłami wyglądającymi, jakby wzięto je z jakiejś aparatury laboratoryjnej oraz ciemno zieloną , malowana proszkowo, aluminiową skorupą (góra, spód i boki). Miłym dla oka akcentem są otwory wentylacyjne na górnej pokrywie w kształcie kojarzącym się z rysowanym przez dzieci słońcem, albo gwiazdą. Urządzenie to układ w pełni aktywny bez transformatorów step-up wykorzystujący trzy lampy (tzw. NOSy) – jedną PCC88 oraz dwie 6J5GT. Montaż wykonano metodą punkt-punkt a cały wewnętrzny układ urządzenia został pomyślany tak, by zapewnić najwyższa możliwą niezawodność, minimalizację zakłóceń i szumów oraz, w razie potrzeby, łatwość serwisowania.

Na tylnym panelu umieszczono aż sześć stereofonicznych wejść z gniazdami RCA (nie ma wejść XLRs). Standardowa wersja urządzenia oferuje pięć wejść dla wkładek typu MC i jedno dla MM. Fani MMek nie muszą się martwić, istnieje bowiem możliwość zamówienia Phono Enhancera z odwrotnymi proporcjami wejść MC/MM, w którym to tych drugich będzie pięć. Można się zastanawiać po co tu aż pięć stereofonicznych wejść MC? Jest ich tyle, ponieważ w ten sposób rozwiązano tu kwestię dopasowania obciążenia impedancyjnego do różnych wkładek. Każde wejście oferuje inną wartość impedancji – standardowe wartości (od wejścia 1 do 5) to: 100, 200, 300, 500 i 1000Ω. Najbardziej wymagający puryści mogą uważać, że pięć wartości impedancji nie wystarcza, ale praktyka pokazuje, że do każdej wkładki da się dobrać jedną z tych wartości i będzie ona grała znakomicie. Wzmocnienie (gain) na każdym wejściu jest takie samo – 65 dB – co jest wartością wystarczającą dla niemal każdej wkładki dostępnej na rynku.

Wejście numer sześć jest zarezerwowane dla wkładek typu MM, stąd obciążenie wynosi 47kΩ a gain 45dB. Ta ostatnia wartość jest dość wysoka jak na ten typ wkładek, ale to raczej zaleta. Jak można przeczytać w instrukcji, każde ze stereofonicznych wejść MC może zostać wykorzystane do podłączenia dowolnej monofonicznej wkładki MC z podwójnymi cewkami. Dla użytkowników monofonicznych wkładek MC z jedną cewką przeznaczone są dwa pojedyncze wejścia RCA umieszczone poniżej stereofonicznych. Procedura podłączania takich wkładek jest nieco bardziej skomplikowana niż w przypadku standardowych, ale została szczegółowo opisana w instrukcji obsługi. Na tylnym panelu poza opisanymi wejściami umieszczono również trzy równoważne wyjścia RCA, dwa zaciski uziemienia, główny włącznik, gniazdo zasilające EIC oraz przełącznik uziemienia. Ten ostatni może się przydać gdy pojawi się przydźwięk.

Przejdźmy do panelu frontowego. To on właśnie, przynajmniej dla mnie, buduje owo wrażenie „aparatury laboratoryjnej” – niemieckie napisy, pięć specyficznych gałek, razem tworzą wyjątkową, ciekawą całość. Dwie skrajne, lewa i prawa służą do obsługi dwóch standardowych funkcji. Ta po lewej włącza/wyłącza urządzenie, ta po prawej umożliwia wybór jednego z sześciu wejść. To te trzy zlokalizowane między nimi stanowią o wyjątkowości Phono Enhancera. Niejedno phono, zwłaszcza (choć nie tylko) z wyższych półek, oferuje wybór jednej z kilku krzywych korekcji. Niedawno dla HighFidelity testowałem najnowszy przedwzmacniacz gramofonowy japońskiego AirTight’a, model oznaczony ATE-3011. To brzmieniowo znakomite urządzenie z, co nie stanowi niespodzianki zważywszy na producenta, lampami na pokładzie. Jedną z wyróżniających go wśród konkurencji funkcjonalności jest możliwość nie tylko wyboru jednej z kilku krzywych korekcji, ale także „mieszanie” parametrów między nimi (wartości tzw. turnover i roll off). Taka możliwość umożliwia użytkownikowi wyjście poza ustalone dla danej krzywej stałe parametry i dobór takich, które najbardziej odpowiadają mu brzmieniowo.

Thoeress Phono Enhancer pojawił się na rynku dobrych kilka lat przed AirTight’em oferując jeszcze bardziej uniwersalną możliwość doboru parametrów korekcji. Do tego służą właśnie owe trzy środkowe pokrętła. Użytkownik może pozostawić je w domyślnym ustawieniu (jasno oznaczonym dla każdej gałki), by używać standardu RIAA i nawet nigdy nie dotknąć żadnego z nich. Takie podejście nie byłoby błędem, acz oznaczałoby nie wykorzystanie pełnego potencjału tego urządzenia. Właściwie wszystkie płyty winylowe wydane od 1954 roku przygotowano zgodnie z przyjętym wówczas standardem – RIAA. Niemniej wielu kolekcjonerów posiada wydania starsze, a więc niemal na pewno korzystające z innej krzywej korekcji (w pewnym momencie było ich ok. 100!). Gdy takie krążki są odtwarzane ze standardową korekcją RIAA ich brzmienie w najlepszym przypadku będzie nieoptymalne, a w wielu po prostu słabe, czy wręcz trudne do słuchania. Dlatego właśnie część phonostagy daje użytkownikom możliwość wyboru jednej z kilku, oprócz RIAA, najpopularniejszych korekcji.

Posiadacze Thöressa Phono Enhancera dostają do ręki jeszcze lepsze i bardziej intuicyjne narzędzie, które umożliwia optymalizację brzmienia większości płyt, niezależnie od standardu wykorzystanego przy ich przygotowaniu. Każde z trzech pokręteł daje możliwość wyboru jednego z sześciu ustawień. Pokrętła opisane są jako: bas, średnica i góra, a każde z nich zmienia graniczną wartość częstotliwości f1=bass roll-off, f2=bass turnover i f3=treble roll-off. W czasie wielu prezentacji widziałem Reinharda wsłuchującego się uważnie w dźwięk płynący z danej płyty przy standardowych ustawieniach RIAA, a następnie dokonującego niewielkich zmian z pomocą jednego, czasem dwóch, bądź trzech pokręteł. Ujmując rzecz krótko – owe trzy gałki można traktować albo jak narzędzie do zmiany standardu korekcji, który słuchamy płyt sprzed 1954 roku, albo jako odpowiednik regulacji barwy (choć, jak wyjaśnił w wywiadzie Reinhard, jego rozwiązanie ma niewiele wspólnego ze standardowymi tego typu) nawet gdy słuchamy nowszych winyli. Mając okazję odsłuchania z pomocą Thoeressa bardzo dużej ilości płyt mogę potwierdzić, że na wielu z nich, zwłaszcza tych „normalnych”, czyli nie super-audiofilskich, owa regulacja jest przydatna i umożliwia uzyskanie po prostu lepszego dźwięku.Więcej informacji o testowanym przedwzmacniaczu gramofonowym można znaleźć w jego instrukcji obsługi dostępnej TU 1c THÖRESS – Phono Enhancer – Manual

Brzmienie

Reinhard i polski dystrybutor, Audio Atelier, byli uprzejmi oddać mi Phono Enhancera do dyspozycji na kilka długich miesięcy. Dzięki temu mogłem odsłuchać go nie tylko w moim systemie referencyjnym, ale i sprawdzić z testowanym w tym czasie gramofonami i wkładkami. Wśród nich był np.: zaskakujący, znakomity Brinkmann Taurus z napędem bezpośrednim, ich własnym ramieniem 12.1 oraz jedną z trzech najlepszych wkładek, jakich kiedykolwiek u siebie słuchałem, czyli AirTight’em Opus 1. Był także VPI Prime Signature z ich ramieniem i świetną Lyrą Etna, która w swojej klasie cenowej także należy do najlepszych. Korzystając z tych, oraz kilku innych, okazji do odsłuchu Thoeressa w różnych konfiguracjach starałem się wyłapać najważniejsze, powtarzające się za każdym razem, niezależnie od danej kombinacji napędu/ramienia/wkładki, cechy brzmienia i opisać je dla Państwa, byście wiedzieli czego się spodziewać po testowanym urządzeniu.

Jak już wspomniałem, tak się jakoś składa, że wszystkie najlepsze przedwzmacniacze gramofonowe, jakich słuchałem we własnym systemie, były urządzeniami lampowymi (albo, jak w przypadku Tenora, konstrukcjami hybrydowymi), a jednocześnie żaden z nich nie podpadał pod stereotyp „lampowego brzmienia”. Oczywiście wszystkie doskonale wykorzystywały zalety tego „przedpotopowego” rozwiązania, ale jednocześnie ich konstruktorom udało się wyeliminować jego słabości. Od pierwszej sesji odsłuchowej było jasne, że i Thöress to jeden z takich przypadków. Nie było to dla mnie zaskoczeniem po wcześniejszych recenzjach wzmacniaczy lampowych Reinhard’a, ale oczekiwania wymagały potwierdzenia i je otrzymały. W końcu Phono Enhancer mógł teoretycznie oferować zupełnie inne brzmienie niż wzmacniacze. Mógł, ale tego nie robił. Potwierdził jedynie moje wrażenia z odsłuchu każdego urządzenia zaprojektowanego przez Reinhard’a, które słyszałem – wszystkie oparto o lampy i żadne nie brzmi jak „typowa lampa”.

Zacznijmy od faktu, iż Phono Enhancer jest urządzeniem absolutnie cichym. Podkreślam to, ponieważ nie zawsze da się to powiedzieć o urządzeniach lampowych – przydźwięk, szum, czy w najgorszym przypadku brzęczący transformator zdarzają się w ich przypadku częściej niżbym chciał. Tym razem w głośnikach panowała cisza i dopiero gdy pokrętło głośności powędrowało bardzo daleko w górę skali, a ja korzystałem z kolumn o wysokiej skuteczności, po przyłożeniu ucha do głośnika dało się usłyszeć minimalny szum. Słowem, z Phono Enhancerem nie grożą nam żadne „efekty specjalne”, nic nie będzie zakłócać nawet cichych, wieczornych odsłuchów, a przynajmniej nic, za co można by obwinić to urządzenie. Jeśli więc to jedna z Waszych obaw dotyczących urządzeń lampowych, w tym przypadku możecie wykreślić ją z listy.

Jedna kwestia z głowy. A co z kolejnym zarzutem, jaki wiele osób stawia komponentom lampowych, czyli niewystarczająco dobra prezentacja niskich tonów? Oceniając Phono Enhancera przez pryzmat doświadczenia z najlepszym w tym aspekcie (i nie tylko) znanym mi phonostagem, czyli Tenorem Audio Phono 1, niemieckie urządzenie nie jest stanie mu do końca dorównać (zwłaszcza w zakresie potęgi i energii najniższej części tego podzakresu). Tyle że do tej pory, niezależnie od ceny, nie słyszałem jeszcze żadnego urządzenia, które by tego dokonało. Nie zmienia to faktu, że pomijając tę absolutnie topową i koszmarnie drogą referencję, Thoeress mógł śmiało mierzyć się w tym zakresie z każdym innym znanym mi konkurentem, czy to lampowym, czy tranzystorowym. Bas schodził bardzo nisko, w odpowiednich nagraniach czułem głęboko w kościach jego potęgę i energię, a jednocześnie, co trudno uznać za typowe dla lamp, jego kontrola, różnicowanie, zwarty, szybki sposób prezentacji były wręcz imponujące, jeśli tylko nagranie na to pozwalało. To było prawdziwie żywe granie ze znakomitym timingiem. Różnicowanie dolnej części pasma (podobnie jak i wyższych partii) było fantastyczne, co w połączeniu z ogromną ilością informacji o barwie, fakturze i dynamice, prezentowanych w spójny, uporządkowany sposób, także tych najdrobniejszych, wydobytych z najgłębszych warstw nagrań, budowało (zwłaszcza w nagraniach akustycznych) niezwykle realistyczne, przekonujące, organicznie brzmiące spektakle muzyczne.

Skupiając się w czasie odsłuchów płyt z różnych gatunków muzycznych na dolnej części pasma nie byłem w stanie znaleźć kojarzonego z lampami zaokrąglenia, czy zmiękczenia basu (ani tym bardziej przypisywanego wielu urządzeniom tranzystorowym sztucznego utwardzenia). Nie chodzi mi nawet o przypadki ekstremalne, słabe komponenty lampowe, które rozwlekają, zmiękczają bas, ale o te dobre i bardzo dobre, w których też da się zwykle usłyszeć nieco łagodniejszy charakter niskich częstotliwości, co sprawdza się dobrze z basem akustycznym, a nieco słabej z elektrycznym (w przypadku którego zaokrąglenie jest po prostu rodzajem podbarwienia). Phono Enhancer wyłamuje się z lampowego konwenansu i nie brzmi miękko, ani nie zaokrągla. Chyba że wymaga tego od niego nagranie. Wówczas, równie wiernie jak w każdym innym przypadku, odda charakter zapisu muzycznego nie dodając niczego od siebie, nie próbując niczego ulepszyć tylko dlatego, że jest urządzeniem lampowym. Nie miało właściwie znaczenia, czy słuchałem wiekowych nagrań, czy zrealizowanych współcześnie – za każdym razem Thoeress zachowywał się tak samo skupiając się na wiernym oddaniu intencji realizatorów nagrania. Liczyła się więc klasa wykonania i to, jak dobrze zostało ono uchwycone na taśmie, czy w pliku, zmasterowane, wyprodukowane i wytłoczone. I odczytane przez igłę z rowka płyty, oczywiście. Ponieważ Thöress potrafi doskonale różnicować płyty, co czasem trochę boli, bo w przypadku słabszych realizacji niemieckie phono nie ułatwia słuchaczowi ich przyswajania, czy także różni się od wielu lampowych konkurentów, poza topowymi.

To, jak nisko potrafi zejść bas z pomocą Phono Enhancera stało się jasne po odsłuchach szeregu nagrań kontrabasu w rękach wybitnych muzyków, takich jak Ray Brown („Soular energy”), Stanley Clarke („School days”), czy z bardziej współcześnie nagranych, np. Marcina Olesia na „Spirit of Nadir” i „Komeda ahead” (nagranej wraz z Christopherem Delem). To jeden z moich ulubionych instrumentów i pewnie dlatego jestem bardzo wymagający, gdy przychodzi do jego odtworzenia przez testowane urządzenie/system. By mnie w pełni usatysfakcjonować Thoeress musiał zaprezentować odpowiednie proporcje między strunami a pudłem, szybkie transjenty, dobre podtrzymanie i długie wybrzmienia, pełne, przebogate spektrum tonalne tego instrumentu i jego fakturę, a najniższe nuty musiały być odpowiednio dociążone. I dokładnie to wszystko usłyszałem podane w sposób, który jako koneser kontrabasu muszę określić mianem pysznego. A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia więc spędziłem sporo czasu wyszukując na półkach krążki z dobrze nagranym basem wsłuchując się w piękne, bogate, dynamiczne, organiczne brzmienie tego niezwykłego instrumentu w rękach największych jego mistrzów.

Oczywiste było, że nie mogę oprzeć całej recenzji jedynie na tym, jak z Thoeressem wypadał akustyczny bas, nawet jeśli był on prezentowany w wybitny i spektakularny sposób. Dlatego w pewnym momencie dokonałem dużej zmiany i zamiast kontynuować przygodę z tym instrumentem zacząłem wyciągać nagrania ze znaczącym udziałem… elektrycznego basu :). Zacząłem od położeniu na talerz J.Sikory albumu Miles Davis’a, „TUTU”, na którym na elektrycznym basie gra oczywiście Marcus Miller. Bas akustyczny jest instrumentem z natury barwniejszym, bogatszym tonalnie więc oddanie tych aspektów jest niezwykle ważne, natomiast w przypadku elektrycznego istotniejsza jest szybkość i i potęga uderzenia. Phono Enhancer z tymi ostatnimi wymaganiami poradził sobie równie doskonale, a ja czułem najniższe, najmocniejsze dźwięki jeszcze głębiej w kościach dostarczone w realistyczny, bezpośredni sposób, który zwykle jest niedostępny dla urządzeń lampowych.

Z niemieckim urządzeniem kontrabas miał swoją naturalną wrodzoną miękkość brzmienia, ale już elektryczna gitara basowa była odpowiednio twarda i szybka – akcent został przesunięty bardziej na atak, który stał się ważniejszym elementem niż wybrzmienia. Thöress zupełnie swobodnie dostosowywał się do wymogów obu instrumentów przekazując odpowiedni charakter brzmienia w czysty, transparentny, doskonale kontrolowany, a jednocześnie zawsze elegancki sposób. Podobnie zabrzmiała perkusja Chada Wackermana z albumu „Dreams Nightmares and Improvisations”. Akurat ten krążek zagrałem używając swojego SETa na lampie 300B i mimo tego bębny były odpowiednio szybkie, twarde, stopa mocno kopała, co pięknie pokazywało wyjątkową zdolność Thöressa do reprodukcji perkusji w nadzwyczajnie energetyczny, żywy i mocny sposób.

Ten sam album pokazał kolejna mocną stronę Thöressa, a mianowicie prezentację wyższej średnicy i góry pasma. Popisy Chada Wackermana opierają się bowiem nie tylko na bębnach, ale i znakomicie nagranych talerzach. Z całym szacunkiem dla konstrukcji tranzystorowych, moim skromnym zdaniem właśnie w zakresie wyższych częstotliwości to urządzenia lampowe są w stanie pokazać najwyższą klasę i wyrafinowanie. Połączenie surowej siły twardych pałeczek uderzających w metalowe talerze, natychmiastowej, dźwięcznej ich odpowiedzi z otwartością i przestrzennością prezentacji pięknych, żywych wybrzmień, ale i, właściwej bańkom próżniowym, naturalnej delikatności sprawiały, że prezentacja Thöress’a wypadała obłędnie realistycznie, przekonująco, że dało się ją poczuć, a nie tylko usłyszeć. Ten doskonały sposób prezentacji sprawiał, że nie mogłem się oprzeć chęci słuchania głośniej niż zwykle, tym bardziej że nie powodowało to żadnych negatywnych efektów dźwiękowych. Nie było żadnej kompresji, zniekształceń, była jedynie czysta, żywa energia i radość grania i słuchania.

Jak już podkreślałem, generalnie rzecz biorąc Reinhard nie buduje „lampowo”, czyli miękko/ciepło brzmiących urządzeń. Jednocześnie każde z nich czerpie pełnymi garściami z najlepszych zalet tej technologii – unikalnej, niepodrabialnej naturalności dźwięku, braku wyostrzeń, szorstkości, rozjaśnienia dźwięku, czegokolwiek co mogłoby uchodzić za sztuczne. Mimo więc, że z blach przy mocnych uderzeniach sypały się wręcz iskry, że dźwięk potrafił być mocny i dość bezpośredni, nigdy nie był rozjaśniony, czy zbyt agresywny. Celem tej prezentacji nigdy nie było najefektowniejsze możliwe zaprezentowanie samego uderzenia/ataku (choć te wypadały imponująco!), czy samej potęgi brzmienia, bo nie mogło w niej zabraknąć długich wybrzmień, doskonałego różnicowania, i tak dalej. Ujmując rzecz inaczej, celem było uczynienie prezentacji maksymalnie wiarogodnej, przybliżenie wrażeń słuchacza do tych, które miałby siedząc w jednym pokoju z perkusją, a nie słuchając nagrania, a było to możliwe także dzięki wyjątkowej intensywności tego grania. OK, porównywanie brzmienia jakiegokolwiek systemu do występu na żywo zawsze jest pewną przesadą, bo nagranie nigdy, na żadnym systemie nie dorówna żywej muzyce, ale Phono Enhancer należy do ekskluzywnego grona przedwzmacniaczy gramofonowych, które zbliżyły się do owego nieosiągalnego ideału bardziej niż zdecydowana większość konkurencji.

Kolejną fantastyczną, przekonującą i realistyczną prezentację perkusji usłyszałem z krążka tria Blicher Hemmer Gadd. Steve Gadd należy do wielkich jazzowej perkusji, a gdybym wcześniej miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości (nie miałem!) to Phono Enhancer rozwiałby je w mgnieniu oka. Thöress dzięki wysokiej rozdzielczości, świetnemu różnicowaniu i dobrej separacji należy do phonostagy, które pozwalają słuchaczowi śledzić poczynania wybranego muzyka na scenie i studiować nawet drobne detale jego występu ukryte w najgłębszych warstwach nagrania. Jeśli na to macie ochotę, testowane urządzenie sprawi, że będziecie mogli to robić bez wysiłku. Jednocześnie, nie jest to jeden z tych zawodników, którzy dzięki wybitnej analityczności dają wgląd w głębsze warstwy nagrania, ale jednocześnie tracą z oczu muzyką jako płynną, spójną całość. Thöress oddaje wybór słuchaczowi i to on decyduje, w jaki sposób chce słuchać danego nagrania. Chce się bawić np. w dogłębną analizę świeżo zakupionej płyty – nie ma problemu. Jeśli jednakże woli wygodniej usiąść w fotelu i dać się porwać muzyce – Phono Enhancer zrobi wszystko, by mu to ułatwić. Ta umiejętność łączenia pozornie sprzecznych charakterystyk brzmienia właściwa jest najlepszym komponentom, a Phono Enhancer kolejny raz dowiódł, że do nich należy. Dlatego jestem całkiem pewny, że jeśli postanowicie udoskonalić swój system zastępując jakikolwiek inny przedwzmacniacz gramofonowy Phono Enhancerem, nie tylko docenicie w pełni klasę wielu albumów ze swojej kolekcji, ale część z nich wręcz odkryjecie na nowo. Thoeress pomaga w dokonywaniu takich odkryć, nowych detali w doskonale znanych płytach, oferując jednocześnie bajecznie naturalne brzmienie. To kapitalne połączenie.

Ja nie należę do osób, które jakoś specjalnie analizują dźwięk. Zdecydowanie wolę cieszyć się muzyką, pod warunkiem oczywiście, że jest ona odpowiednio zaprezentowana. Thöress był więc dla mnie idealnym partnerem do długich i bardzo długich odsłuchów. Opuszczałem igłę do rowka płyty, siadałem wygodnie i mogłem się zrelaksować korzystając z obecności ulubionych muzyków tak przekonująco i naturalnie przez to urządzenie zaprezentowanych. Ów stan zrelaksowania nie był bynajmniej stały. W odpowiednio ekspresyjnych nagraniach testowany przedwzmacniacz powodował u mnie wyrzuty adrenaliny do krwi, tudzież szereg innych, odpowiednich do sytuacji emocji. Nagłe wzrosty skupienia na tym co słyszę następowały również, gdy pojawiało się tam coś nowego, o istnieniu czego do tej pory nawet nie wiedziałem. Posunę się nawet do stwierdzenia, że to jedna z najmocniejszych stron Phono Enhancer’a – skupianie uwagi słuchacza na muzyce i utrzymywanie go w tym stanie, powodowanie całkowitego i bezwarunkowego zanurzenia w świecie muzyki i związanych z nią emocji. Nie da się bowiem przy nim pozostać obojętnym – to nie jest prezentacja do przygrywania w tle. Chyba że wybierzecie jakąś wyjątkowo nudną muzykę (tylko po co takowej słuchać?!). W przypadku każdego wartościowego albumu, czy kawałka ten intensywny, naturalny sposób prezentacji nie pozwoli Wam się nudzić, czy zajmować czymś innym. To jedna z tych cech, które ja, bardziej meloman niż audiofil, cenię bardzo wysoko.

Phono Enhancer to bardzo transparentnie, czysto brzmiące urządzenie, które nie nakłada na odtwarzaną muzyką warstwy „lampowości”, ale skupia się na jej wiernym odtworzeniu. Było to jasne choćby gdy na talerz gramofonu trafił album „Live at Montreux 1987” Paco i Johna. Wszyscy doskonale znają płytę „Friday night in San Francisco”, wielokrotnie wydawaną przez różne wydawnictwa (choćby MoFi, Philips, a ostatnio Impex) i jest to sława zasłużona za sprawą zarówno znakomitej muzyki, wykonania, jak i realizacji. Tym razem jednakże postanowiłem posłuchać ulubionych gitar z innej, niedawno zakupionej płyty. Słuchałem jej wcześniej dwa, może trzy razy z moimi phono, stąd wiedziałem, że brzmienie nie jest aż tak dobre i raczej lokuje po się nieco jaśniejszej stronie mocy niż na „Friday night…”. Nie jest przesadnie rozjaśnione. Po prostu nie aż tak bogate, aż tak nasycone, z akcentem postawionym bardziej na strunach niż pudłach gitar, a te ostatnie brzmią nieco bardziej „metalowo”, jeśli wiecie o co mi chodzi. Thöress niczego w takim odbiorze tej płyty nie zmienił. Zadbał jedynie, by dźwięk nie był zbyt jasny serwując mi jednocześnie bogactwo informacji wydobytych z rowków tego albumu. Zbudował detaliczny, precyzyjny, przestrzenny i wyjątkowo energetyczny spektakl. Niemniej… był on ciągle nieco rozjaśniony ponieważ Phono Enhancer nie próbował go „zlampizować”, poprawić, czy upiększyć w żaden sposób.

To właśnie na takich płytach przydawały się opisywane wyżej trzy środkowe pokrętła na froncie urządzenia. Nie zawsze wszystkie, czasem tylko jedno lub dwa. W tym konkretnym przypadku wystarczyło ruszyć o jeden stopień (od pozycji domyślnej, czyli RIAA) gałkę oznaczoną jako „średnica”. Dzięki temu owo rozjaśnienie niemal kompletnie zniknęło sprawiając, że słuchało mi się tych doskonałych muzyków jeszcze przyjemniej, ponieważ brzmienie było teraz bardziej naturalne. Z owej wyjątkowej „regulacji barwy” wymyślonej przez Reinharda skorzystałem także słuchając kolejnej nieco zbyt jasnej (jak na mój gust) płyty – „Automatic for the people” zespołu REM. W tym przypadku wyższa średnica, na moje ucho, była nie tylko nieco rozjaśniona, ale i troszkę szorstka. Znowu wystarczyła zmiana położenia jednego pokrętła by słuchanie tej nieaudiofilskiej, ale dobrej muzycznie płyty stało się dużo przyjemniejsze. Zachęcony rezultatami wykorzystania tej funkcji Phono Enhancera sięgnąłem nawet po krążek U2 „Rattle and hum”. Mam dość wiekowe, nieco zużyte wydanie, które, podobnie jak większość albumów tej kapeli, z jednej strony zawiera znakomitą muzykę, z drugiej niespecjalnie dobry dźwięk, przynajmniej z punktu widzenia audiofila. Ale… chwila zabawy z pokrętłami, tym razem głównie odpowiedzialnymi za średnicą i bas, i po raz pierwszy od dłuższego czasu z przyjemnością odsłuchałem cały krążek od pierwszej do ostatniej minuty dobrze się przy tym bawiąc. Phono Enhancer umożliwił mi „poprawę” brzmienia muzyki, którą bardzo lubię, a której przez słabe jakościowo nagrania słucham rzadko, przypominając mi dlaczego od wielu lat tak sobie cenię ten zespół.

Większość (dobrych) lampowych przedwzmacniaczy gramofonowych, które znam, oferuje wyjątkowo przestrzenne, trójwymiarowe, namacalne brzmienie. Thöress Phono Enhancer nie jest wyjątkiem od tej reguły. Wystarczy zagrać z nim wyjątkowe w zakresie przestrzenności płyty, np.: „Soyeusement Live in Noirlac” Michela Godarda wydaną przez Sommelier du son, by zostać przeniesionym na dziedziniec Opactwa Noirlac we Francji. Jeśli będziecie mieli taką okazję, przygotujcie się na wyjątkowe przeżycia. Jest bowiem spora szansa (w końcu decyduje o tym nie tylko phonostage), że znajdziecie się pośrodku ogromnej, pół-otwartej przestrzeni pełnej powietrza i wibrującej muzyki granej (częściowo) przez instrumenty z epoki, odbijającej się od ścian znajdujących się kilkanaście metrów dalej… Choć ta płyta zawsze brzmi wyjątkowo w tym względzie, Phono Enhancer jeszcze owe wrażenia ogromnej przestrzeni pogłębił. Niektóre topowe lampowe przedwzmacniacze (Kondo, AudioTekne), kosztujące kilka razy więcej, potrafiły zrenderować nawet jeszcze bardziej namacalne, trójwymiarowe źródła pozorne, ale iluzja ogromnej przestrzeni, wyjątkowej akustyki tego miejsca zaprezentowana przez Thoeressa w niczym nie ustępowała zaprezentowanej przez japońskich konkurentów.

Jeśli natomiast chcielibyście się przekonać jak aksamitnie gładko, słodko, a jednocześnie czysto i dźwięcznie potrafią zabrzmieć skrzypce, jak ogromną ilość informacji i niuansów Thoeress potrafi oddać posłuchajcie np.: albumu „Tube only violin” wydanego przez Taceta. Tytuł jasno sugeruje zawartość tego krążka – nagrania skrzypiec zarejestrowano na nim używając analogowego, lampowego sprzętu i to po prostu słychać, najlepiej gdy używa się lampowego phono. Phono Enhancer to właśnie urządzenie lampowe, choć wcale nie brzmi jak typowy przedstawiciel tego „gatunku”, a mimo tego potrafił doskonale oddać wyjątkową sygnaturę brzmieniową tej realizacji. Słodycz strun, absolutnie zachwycająca barwa, faktura, naturalność i płynność wykonania – wszystko to zostało zaprezentowane w zachwycający, wybitnie angażujący sposób. Dzięki temu sposobowi realizacji nagrani muzyka ma unikalny „flow”, swobodę i jest po prostu doskonale naturalne i przekonujące. Duża w tym zasługa Phono Enhancera, do którego mocnych zalet należy umiejętność prezentowania muzyki w nadzwyczajnie płynny, spójny, swobodny sposób. To, ujmując rzecz najprościej jak się da, fantastyczne urządzenie, jedno z najlepszych jakie znam.

Podsumowanie

Zakładam, że jeśli dotarliście aż tu, wiecie już doskonale, że moim zdaniem Thöress Phono Enhancer to jeden z najlepszych przedwzmacniaczy gramofonowych na rynku, który wybitnie przypadł mi do gustu. W wąskim gronie moich faworytów do tej pory znajdowały się przede wszystkim dużo droższe, zdecydowanie (dla mnie) za drogie urządzenia. Nie zatrzymam Thoeressa dla siebie w tej chwili na stałe tylko dlatego, że nie mam obecnie na zbyciu ponad 9 tysięcy euro. Nie mam natomiast wątpliwości, mając porównanie z innymi topowymi konkurentami, że Phono Enhancer wart jest każdego euro, a nawet sporo więcej. Nie wiem, czy mi się uda to zrealizować, ale mam nadzieję, że w przyszłości stanie się on częścią mojego systemu referencyjnego. Z moich ust to największa możliwa pochwała. Oczywiście, jak zawsze, nie zamierzam sugerować, żebyście uwierzyli mi na słowo, że to absolutnie doskonały przedwzmacniacz gramofonowy. Spróbujcie go wypożyczyć i posłuchać we własnym systemie. Nie sugeruję, że każdy odsłuch zakończy się zakupem, ale mogę zagwarantować, że żałować takiego doświadczenia nie będziecie.

Specyfikacja (wg. Producenta):

  • Uniwersalny, lampowy przedwzmacniacz gramofonowy MC/MM.
  • W pełny aktywny (bez transformatorów step-up) stopień wzmocnienia MC o doskonałym współczynniku odstępu sygnału od szumu.
  • Minimalistyczny, niezbalansowany układ bez sprzężenia zwrotnego z pasywnym układem korekcji.
  • Unikalny zestaw lamp obejmuje dwie sztuki 6J5GT i jedną PCC88.
  • Wszystkie częstotliwości graniczne krzywej korekcji można regulować niezależnie w trakcie pracy urządzenia za pomocą trzech sześciopozycyjnych pokręteł.
  • Subtelna, ale wysoce skuteczna regulacja barwy umożliwia minimalizację niedoskonałości nagrań bez użycia tradycyjnie zrealizowanego, degradującego jakość dźwięku układu regulacji barwy.
  • Dzięki unikalnemu sposobowi rozwiązania kwestii wyboru parametrów korekcji możliwe jest ich dopasowanie do niemal każdej krzywej stosowanej kiedykolwiek przez dowolną wytwórnię. Dotyczy to również płyt na 78 obrotów.
  • Wysoce precyzyjna korekcja RIAA aplikowana przy ustawieniu pokręteł w domyślnych pozycjach.
  • Korekcje NAB i IEC mogą być zaimplementowane w danym egzemplarzu na zamówienie.
  • 6 wejść w układzie 5xMC+1xMM. Alternatywnie, na zamówienie, możliwość dostarczenia egzemplarza z odwrotnym układem wejść, tj. 1xMC+5xMM.
  • Wartości obciążeń dla kolejnych wejść (przy standardowym układzie 5xMC+1xMM to odpowiednio: 100, 200, 300, 500, 1000; 47KΩ. Inne wartości mogą zostać zainstalowane na zamówienie.
  • 3 wyjścia RCA z bardzo niską impedancją wyjściową.
  • Montaż ręczny z połączenia typu punkt-punkt.
  • Absolutnie cichy transformator zasilający spełniający wyśrubowane wymogi produkowany przez Thoeressa.
  • Napięcie zasilania: 230Vac, 115Vac (wybór za pomącą zworki), na zamówienie również 100Vac (dla Japonii), 220Vac (dla Korei Południowej, Tajlandii, Chin, Rosji, Indonezji) i 245Vac (Australia).
  • Obudowa z niemagnetycznego aluminium; przedni i tylni panel z anodyzowanymi nadrukami; pokrywy malowane proszkowo.
  • Wymiary: 434x434x154 mm, 154=134+nóżki/20.
  • Wymiary kartonu: 650x550x350 mm; waga 10 kg.

Cena (w czasie recenzji, zależna od kursu euro): 

  • Thoeress Phono Enhancer: 42.990 zł

ProducentTHOERESS

DystrybutorAudio Atelier

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.10, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific +Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, LampizatOr Metamorphosis, Art Audio Symphony II (modyfikowany),
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Ultra Black, KBL Sound Zodiac XLR, TelluriumQ Silver Diamond USB,
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot