Kosztowny model U1 przez lata był jedyną maszyną bez przetwornika c/a w ofercie firmy Lumin. Jego znacznie mniejsza, tańsza i funkcjonalnie identyczna wersja – Lumin U1 Mini – w końcu dotarła i stała się przedmiotem niniejszej recenzji. Smacznego!
Wstęp
Choć firma Lumin nie potrzebuje przedstawiania i wielu entuzjastom powinna przynajmniej obić się o uszy, dla porządku warto cofnąć się nieco w czasie. Pomysł na pierwszą maszynę tego producenta narodził się latem 2010 roku. Wówczas konsola PlayStation 3 została zhakowana, a chwilę później udostępniony został poręczny program, który umożliwiał wykorzystanie jej możliwości niekoniecznie zgodnie z zaleceniami producenta. Ten kawałek kodu umożliwiał ekstrakcję surowego materiału DSD z nośników SACD do dużych, choć niezaprzeczalnie użytecznych plików. Pisząc wprost, sezon na ripowanie płyt trwał w najlepsze. Koneserzy w końcu mieli możliwość przeniesienia całej kolekcji z płyt SACD na dyski twarde, wielu nie przeszło obok tego obojętnie. Natomiast nie było wtedy na rynku platformy audio, która umożliwiłaby natywne obsłużenie tego materiału, co zrodziło zapotrzebowanie na taki produkt. Podparty firmą-matką (Pixel Magic Systems Ltd) uzdolniony zespół pod marką Lumin zabrał się do pracy. Po wielu przeróbkach i testach porównawczych z dobrami konkurencyjnymi o podobnej funkcjonalności, w Grudniu 2012 ta załoga miała gotową całkiem obiecującą platformę. Mało tego, firma Lumin była wówczas przed wszystkimi, wkrótce cała branża dowiedziała się dlaczego. Urządzenie znane po prostu jako Lumin skutecznie wywróciło ją do góry nogami.
Muzyka DSD nie była popularna w 2010 roku i nawet dzisiaj daleko jej do mainstreamu. Co nie zmienia faktu, że ten konkretny format stał się modny wśród entuzjastów i ta sama historia spotkała chyba jeszcze bardziej popularne na dzień dzisiejszy pliki MQA. W każdym razie zwinne wzornictwo, ludzka cena i w jej kontekście fantastyczna jakość dźwięku pierwszego Lumina sprawiły, że ludzie za nim stojący zaistnieli w świecie audio. Całe to przedsięwzięcie okazało się komercyjnym sukcesem, co umożliwiło dalszy rozwój portfolio w logicznym kierunku. Na tę chwilę składa się ono z pięciu odtwarzaczy sieciowych, każdy jeden z konwerterem c/a na pokładzie; X1, S1, A1, T1 i D2. Choć pod względem funkcjonalności są takie same, okupują różne półki cenowe. Najtańszy model D2 kosztuje mniej niż 10 000 zł, natomiast najdroższa X1-ka to wydatek rzędu blisko 60 000 zł, a pierwszy Lumin znany teraz jako A1 można nabyć za około połowę tej kwoty.
Choć wizualnie podobny do swoich braci, Lumin M1 to już co innego, bo kompletna platforma. Para kolumn, kilka kabli, router i sterowanie za pomocą smartfona czy tabletu to wszystko, czego mu do szczęścia potrzeba. To świetny produkt, miałem przyjemność w tym miejscu. Idąc dalej, w Monachium w 2018 roku szefostwo Lumina zaprezentowało pierwszą końcówkę stereo znaną jako AMP, a dostępny od lat magazyn L1 to coś dla wariatów chcących trzymać muzykę w NAS-ie iście audiofilskim. Zebrawszy to wszystko w całość, oferta Lumina jest na dzień dzisiejszy dość rozbudowana. Kto wie? Może z czasem ci sami ludzie zaprezentują swój własny router czy kolumny, co by klient nie szukał i mógł sobie firmową platformę zbudować od początku do końca? Ekipa Lumina to zdolni ludzie, wszystkiego można się po nich spodziewać. Dosłownie.
Choć z kluczowych urządzeń Lumina można podać sygnał cyfrowy do stacjonarnego przetwornika, to jednak każde zostało zaprojektowane jako poręczny wielozadaniowiec przede wszystkim, tj. odtwarzacz sieciowy i konwerter c/a zaserwowane w ładnej i niedużej paczce. Te dwie funkcje determinują główny cel tych produktów w systemie na tyle wyraźnie, że nie ma miejsca na zgadywanki czy niepewność. Oczywiście szefostwo Lumina doskonale sobie z tego zdawało sprawę, na co dowodem jest dostępny od lat ‘czysty’ transport znany jako U1. To konkretne urządzenie jest dla tych, którzy nie są jeszcze gotowi na pozbycie się przetwornika c/a i w efekcie redukcję z dwóch audio-pudełek do jednego. Rzecz w tym, że kosztujący blisko 30 000 zł Lumin U1 nie jest tani, a bohater niniejszej recenzji, tj. jego zeskalowana w dół i sporo tańsza wersja ten stan rzeczy zmienia. Aż się chce zapytać: „Dlaczego się Wam tyle z tym zeszło? Nie dało się wcześniej?”
Sam nie wiem, może Lumin U1 przez lata sprzedawał się jak ciepłe bułeczki, stąd może nie było ciśnienia na wprowadzenie jego tańszej wersji? A może duża U1-ka od początku pełniła mniej ważną rolę wspierającą sprzedaż produktów kluczowych, stąd nie było potrzeby rozwijania tej części oferty? A może i była, ale niemały przecież potencjał zespołu deweloperskiego był wykorzystany gdzie indziej? Na przykład w celu poszerzenia trzonu portfolio i dostarczeniu zupełnie nowych produktów, chociażby zaprezentowanego niedawno modelu AMP? Kto wie? I czy ma to teraz jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze jest tak naprawdę to, że przestrzeń dookoła dużej U1-ki była pusta zbyt długo, a łagodniejszy dla kieszeni model po prostu był potrzebny. Jeżeli nie dla jego twórców, to dla entuzjastów poszukujących tego typu sprzętów, ale opartych na świetnie działającej platformie Lumina.
Budowa
Lumin U1 Mini jest podobny do modeli U1 i D2. Z tym pierwszym dzieli funkcjonalność, od drugiego pożyczył sobie obudowę i trochę bebechów, a rezultat to transport sieciowy zamknięty w eleganckiej obudowie o wymiarach (szer. x gł. X wys.) 300 x 244 x 60 mm i trzykilogramowej masie. Produkt został zawinięty w elegancki bawełniany worek, następnie umieszczony w piankowej formie, a całość dojechała w podwójnym kartonie. Para rękawiczek, ulotka, kabel sieciowy i krótka instrukcja też tam były.
W porównaniu do dużej U1-ki, jej tańsza wersja jest lżejsza, mniejsza i – choć ładna – to jednak mniej urodziwa. Zabrakło też zewnętrznego zasilania. Lumin U1 Mini ma inne, tym razem zamontowane w jego wnętrzu. Wszystkie te zmiany nie są jakieś szczególnie zaskakujące. Aluminium frezowane za pomocą maszyn CNC nie jest tanie, nie bez powodu zaokrąglone obudowy są zarezerwowane dla najdroższych produktów tej samej firmy i jest to zrozumiałe. Zasilanie wbudowane w urządzenie także tnie cenę, stąd w przypadku nieprzesadzonego pod tym względem Lumina U1 Mini wybranie tej opcji ma sens. Wyszczególnione tutaj środki redukcyjne są wg mnie usprawiedliwione głównie dlatego, że różnica cenowa pomiędzy starszą i nową U1-ką to przepaść. Gdyby tak nie było, to kto wie, może i uznałbym te zabiegi za przesadną drogę na skróty. Ale tym razem nie widziałem powodu.
Lumin U1 Mini prezentuje się jak każdy inny umownie niedrogi produkt tej samej firmy. Jakość wykonania jest jak najbardziej bezpieczna. Duża, gruba sztaba aluminiowa stanowi front, w który wkomponowano centrycznie niewielki wyświetlacz ora logo producenta nieco poniżej. Żadnych guzików, pokręteł i otworów, zamiast tego jest przyjemna dla oka prostota. Ekran w U1 Mini już widzieliśmy wiele razy w innych produktach Lumina. Turkusowe znaki z dobrze widocznymi pikselami z bliska są podawane na czarnym tle. Nazwa aktualnie odtwarzanego utworu wraz z autorem, typ pliku, jego jakość plus kółko postępu w zupełności wystarczą. Możliwość regulacji intensywności podświetlenia wraz z opcją kompletnego wyłączenia go z poziomu oprogramowania to dodatkowe plusy. Idąc dalej, góra i boki urządzenia wystają ponad jego tył, a uformowane w efekcie zadaszenie pozwala do pewnego stopnia ukryć podłączone okablowanie. Sieciówki z dużymi obudowami wtyków IEC to może być problem, mój raczej standardowo zakończony C-MARC firmy LessLoss zmieścił się dosłownie na styk. To tak naprawdę jedyna niedogodność całej konstrukcji, ale niewielka.
Cztery aluminiowe podstawki z gumowymi podkładkami są zamontowane na spodzie Lumina U1, a jego tył zajmuje w sumie pięć wyjść cyfrowych; AES/EBU, współosiowe BNC I RCA, optyczne oraz płaskie USB. Gałka selekcji wejść cyfrowych na froncie mojego LampizatOra Pacific umożliwiła przełączanie się pomiędzy większością z dostępnych interfejsów w locie, co zamierzałem wykorzystać. Gniazda USB typu A w Luminie U1 Mini pełnią też rolę wejść dla przenośnych nośników z muzyką; pamięci flash, zasilanych z USB dysków SSD itp. Sąsiadujący z wyjściami cyfrowymi bolec uziemienia, wejście RJ45, niewielki guzik resetu maszyny, gniazdo IEZ z bezpiecznikiem do samodzielnej wymiany oraz włącznik główny zamykają listę. Dobranie się do wnętrzności małej U1-ki nie było problematyczne, a widok tam zastany był znajomy; odpowiedzialny za taktowanie układ FPGA był otoczony czterema niskoszumnymi oscylatorami, główny procesor miał na sobie niewielki radiator, a zasilacz impulsowy to to samo ekranowane ustrojstwo, które zastosowano w modelu D2. Podsumowując, Lumin U1 Mini to wizualnie prosty, ładnie zmontowany produkt, do którego ciężko mieć zastrzeżenia. Dostępne są wersje srebrna i czarna. Przez USB łykany strumień jednobitowy to maks. DSD256, a PCM leci aż do 32bit/384kHz, natomiast inne wejścia poradzą sobie z DSD128 (DoP) i sygnałem PCM do 24bit/192kHz.
Proces konfiguracyjny był dziecinnie prosty. Zainstalowana firmowa aplikacja na smartfonie iPhone 7S bardzo szybko zobaczyła nośnik podłączony do małej U1-ki, która komunikowała się ze światem podpięta do routera. Cała lista odtwarzania stała się z miejsca dostępna, a mój przetwornik łykał jej pozycje jedna za drugą bez zająknięcia. Nie natrafiłem na żadne trudności natury użytkowej, wszystko zadziało się szybko, wręcz natychmiastowo. Po raz kolejny dostałem dowód na to, że platforma Lumina jest nie tylko intuicyjna, ale też stabilna. Podczas dwutygodniowej zabawy maszyna nawet raz się nie zawiesiła, cały materiał grzecznie podała dalej bez czkawki i dała się poznać jako całościowo przyjemnie responsywna. Kto wie, może gdyby moje potrzeby sieciowe były bardziej zaawansowane, np. w grę wchodziłoby korzystanie z Tidala czy Spotify’a lub sterowanie za pomocą urządzeń opartych na Androidzie zamiast nadgryzionego jabłka, to może jakiś powód do narzekań/poprawy/zmiany by się znalazł. Aha, no i rzecz ostatnia, podczas testów posługiwałem się muzyką nagraną na małą pamięć podłączoną bezpośrednio do U1-ki Mini, nie korzystałem z NASa.
Dźwięk
W celu przetestowania Lumina U1, albo ten produkt wysyłał sygnał do mojego przetwornika, albo laptop. Na samym początku wykorzystane były wejścia/wyjścia USB, ale później mała U1-ka podała dane dalej za pomocą AES/EBU oraz obydwu współosiowych. Część analogowa natomiast to były dwa zestawy; soundkaos Libération w parze z Bakoonem AMP-13R, lub duet Boenicke W8 i Kinki Studio EX-M1. Za pilota robił mój smartfon z zainstalowaną firmową aplikacją Lumina. Tutaj warto też wiedzieć, że nie mam bladego pojęcia jak gra duży model U1, nigdy go nie słyszałem u siebie, stąd kwestię różnic pomiędzy nim, a bohaterem tej recenzji przemilczę. U1 Mini walczył z laptopem, czy raczej okładał go niemiłosiernie, miał też wyłączoną cyfrową regulację głośności oraz jakikolwiek upsampling.
Mój LampizatOr Pacific i Lumin U1 Mini pozwoliły na kilka połączeń wartych bliższego przyjrzenia się. Mała U1-ka wysyłała dane cyfrowe ze wszystkich wyjść bez jakichkolwiek kombinacji, natomiast pomiędzy adekwatnymi wejściami mojego przetwornika mogłem wygodnie przełączać się za pomocą złotego selektora na jego froncie. W grę wchodziły połączenia AES/EBU, USB i BNC, oczywiście tylko jedno było aktywne. Dla zachowania porządku, tj. pozostania w świecie bez manipulacji danymi, wykorzystałem pliki maks. 24bit/192kHz, choć tak po prawdzie większość to były ‘redbooki’. W każdym razie logistyka tego wszystkiego nie mogła być prostsza i szybsza.
Doświadczenie z trzema różnymi interfejsami cyfrowymi przyniosło dość oczekiwany efekt. W skrócie, USB zagrało najgorzej. Choć i tak niezłe, to pozostało słyszalnie w tyle za AES/EBU; wypadło szczuplej, z bardziej dudniącym i mniej okrągłym basem, który też miał ograniczony skraj tej części pasma. Mało tego, USB pod względem obrazowania zagrało z mniejszym porządkiem i gorszą głębią, by w końcu uznać je za mniej żywe i trójwymiarowe, a wyczuwalna matowość barw dokończyła dzieła. Ten interfejs zaśpiewał sztuczniej, natomiast pozostałe połączenia uznałem za dźwiękowo podobne, do tego stopnia, że trudno było wyłapać różnice pomiędzy nimi.
Muzyka z AES/EBU brzmiała głębiej i bardziej mokro w porównaniu do USB, ale także subtelniej, z większym powabem, nieco ciemniej i całościowo po prostu słyszalnie lepiej. Wszystkie te środki opisowe wskazywały na lepsze sezonowanie, wyszukanie i więcej zaokrągleń tu i tam. Co prawda nie była to przepaść porównywalna do tej pomiędzy nocą, a dniem. Niemniej, różnice okazały się na tyle dobrze słyszalne dla moich uszu, że postanowiłem trzymać się podczas testu od USB możliwie tak daleko, jak tylko się dało, nawet za cenę braku gęstych formatów podanych natywnie. Choć nie przeczę, wariant najgorszy z możliwych okazał się po kilkudniowych odsłuchach przydatny w przypadku wyrywnych nagrań uwzględniających żywe instrumenty strunowe, np. akustyczny utwór „Orion” w wersji duetu Rodrigo y Gabriela, oryginalnie z repertuaru formacji Metallica. Niewzmocnione gitary akustyczne po prostu lubię bardziej konturowe, niespokojne i dzikie i właśnie to z nimi zrobił interfejs USB. W rzadkich przypadkach tego typu nie przeszkadzała mi nawet płytsza niż zwyczajnie stereofonia czy nieco wysuszona tkanka muzyczna.
Gdy kwestia wejść/wyjść została już zaadresowana, zastanawiałem się żywo czy jest sposób na poprawę USB za pomocą dodatkowych urządzeń. Do tego celu wykorzystałem modele iGalvanic3.0, iPower 9V oraz micro iUSB3.0, a także w sumie trzy kable Mercury3.0. Wszystkie te produkty pochodzą z oferty iFi audio. Pewne trudności były oczekiwane na samym początku, bo zestaw ten rzadko działa z miejsca. Ale, co ciekawe, połączenie pomiędzy U1 Mini, a moim przetwornikiem zostało ustanowione z marszu. Efekt był taki, że różnice pomiędzy USB, a pozostałymi interfejsami zatarły się, pozostając w sferze co najwyżej ledwo słyszalnej. Angielski, sześcioproduktowy zespół zazwyczaj uszczupla nieco dźwięk na rzecz podwyższonej szybkości, ale tym razem tak się nie stało. Natomiast wzmógł się bas, USB miało go najwięcej ze wszystkich dostępnych połączeń, choć był świetnie prowadzony, nie dudnił i pod względem stosunku konturu do zróżnicowania teksturowego było bardzo dobrze.
Angielska drużyna jak opisano powyżej to koszt około 5 000 zł i jest to dużo, choć skok jakościowy też był spory, a w kontekście wartości całego systemu moim zdaniem wart zachodu i środków. Co nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie o to, którego urządzenia złącze USB dało ciała konkretnie. Czy to był mój przetwornik? A może Lumin U1 Mini? Albo obydwa po równo zawiniły? A może po prostu architektura AES/EBU jest odgórnie lepsza? I to połączenie zawsze zagra lepiej samo z siebie? Cóż, LampizatOr Pacific jest oparty na odbiorniku Amanero, stąd bardzo podatny na polepszacze i kable, to wiem. Natomiast cała reszta to zgadywanka i wróżenie z fusów. Aby wiedzieć co i jak, musiałbym mieć jeszcze jeden przetwornik z wejściem USB niepodatnym na jakiekolwiek zabiegi i ruszyć z tego miejsca. W każdym razie, gdy kwestia wejść i wyjść była już na dobre rozstrzygnięta, nastał czas przyjrzenia się co mała U1-ka zrobi mojemu laptopowi, tj. jak duże kuku. Bo że będzie bolało, to było wiadome od samego początku.
W przeszłości miałem przyjemność testowania dwóch maszyn Lumina, przesłuchania w sumie czterech i wszystkie grały mniej więcej podobnie niezależnie od ceny czy przeznaczenia. Ta obserwacja dała powód do pisania raz po raz, że coś takiego jak tzw. ‘firmowy dźwięk Lumina’ faktycznie istnieje. Tak, napomykanie o tym stało się niejako rutyną w moich ‘luminowych’ pisaninach. Leniwy dziennikarzyna, czy coś? No nie bardzo, temat jest bardziej złożony. Wyjąwszy jeden produkt, właściciel angielskiej firmy Trilogy – Nic Poulson – także stroi swoje produkty tak, aby grały w określony sposób niezależnie od ich typu. Od lat dostarcza urządzenia, które podobają się przede wszystkim jemu, ale najważniejsze jest tutaj to, że propagacja mocno zunifikowanej charakterystyki brzmieniowej w szerokim spektrum produktowym wymaga niemałej wiedzy, metaforycznych złotych uszu i jest to coś, co ja – entuzjasta – szczerze podziwiam. Pod tym względem Nic i załoga pod banderą Lumina to inżynierowie dość jednomyślni, skupieni na sprzęcie zdolnym do serwowaniu muzyki żywej, której zdecydowanie bliżej do sztuki, aniżeli szkła powiększającego dla niej, co trafia w mój prywatny gust bezbłędnie, ale to tak przy okazji.
Produkty Lumina znane są z wilgotnej i złożonej tkanki muzycznej, otwartości, nacisku na przyjemność i brak cyfrowych naleciałości, ostrości czy innych nieprzyjemności w ten deseń. Żaden ze znanych mi produktów tej firmy nie rozkłada muzyki na czynniki pierwsze. Owszem, wgląd w nagranie za każdym razem miał miejsce z tego co pamiętam, ale dział się naturalnie, jako wynikowa skutecznie usuniętego ziarna i inherentnego braku krzykliwości. Gdy Lumin U1 Mini w końcu dotarł, stało się jasne dosłownie po minutach, że właśnie tak został zestrojony. To doświadczenie było porównywalne do powitania dawno niewidzianego przyjaciela, z którym nadrabianie zaległości przyszło łatwo, było samą przyjemnością. Choć było to nasze pierwsze spotkanie, bohater niniejszej recenzji wydał mi się bardzo znajomy po prostu, no i na tyle ciekawy, że nie sposób było się nudzić w jego towarzystwie.
Choć podejście Lumina U1 Mini skłaniało się ku bogactwu barw, gładkości i centrum tonalnym osadzonym nieco poniżej umownego środka, cały ten misterny plan był dobrze zbalansowany. Produkt ani nie pokazywał detali za cenę liposukcji, ani nie grał w przesadnie gorącą, papkowatą i niewyraźną grę. Zamiast tego pokazał kilka cech zarezerwowanych dla urządzeń droższych i tutaj np. Fidata HFAS-S10U przychodzi mi na myśl, a idąc nieco taniej, choć też bardzo dobrze duet SOtM sMS-200ultra + sPS-500. Oczywiście nasza pamięć ulotną jest, bez bezpośredniego porównania to sobie można wszystko. Niemniej, U1 Mini zagrał jak przystało na w pełni wykształcony, dojrzały produkt wolny od kompromisów powiązanych z jego ceną. Pisząc wprost, zagrał jak znacznie droższy sprzęt i zrobiło to na mnie niemałe wrażenie.
Gdy nastał w końcu czas do porównania z moim laptopem, rezultat był łatwy do przewidzenia. Moja dzienna maszyna zagrała bardziej konturowo, ale problematycznie na dole pasma. Bas był przycięty w rejonie piwnicznym, podbity wyżej stąd okazjonalnie luźny, z brakami pod względem wypełnienia, a całościowo nieco pusty, kartonowy. Mała U1-ka wstrzyknęła nieco ciała i krągłości w ten sam podzakres, ale nie stracił on nic na szybkości i przyłożeniu gdy sytuacja wymagała, a cena za tę wielce pożądaną usługę wyniosła okrągłe zero. Ta postawa była też zreplikowana powyżej, natomiast najciekawsze jest to, że – pomimo zabiegów upiększających – żaden spadek klarowności czy rozwodnienie nie nastąpiły. Wysokotonowe przeszkadzajki produkt Lumina serwował treściwsze, znacznie lepiej rozciągnięte i delikatniejsze gdy trzeba było, natomiast temat porównania finalnie domknął za pomocą bardziej zróżnicowanego, czarniejszego tła. Pokazał instrumenty bardziej organicznie, wyraźniej i w całościowo znacznie lepszej przestrzeni. Skok jakościowy po przesiadce z mojej regularnie użytkowanej maszyny był duży, a im lepsze nagrania były na tapecie, tym ten dystans się powiększał.
Lumin U1 Mini okazał się być znakomitym zawodnikiem dokładnie tam, gdzie miało to największe znaczenie. Zaśpiewał w wysoce przyjemny, żywy sposób, ale nie przekombinował z terapią upiększającą. Różnica pomiędzy różnymi realizacjami tych samych nagrań czy formatami była słuszna, a repertuar przeze mnie lubiany, ale kiepsko nagrany, takim pozostał. Strojenie nowej U1-ki faworyzowało muzykę pokazaną od treściwej, żywej, ludzkiej i czarującej strony. Ale tym samym nieodartej z aspektów, które wyćwiczonym uszom są niezbędne do połapania się co i jak zostało nagrane. Wyciąganie detali, kontrasty dynamiczne, wyrywność, otwartość czy zdolność do rysowania bez wysiłku nawet dużych składów wszystkie dotarły tym samym autobusem, ale celowo okupowały dalsze siedzenia, w hierarchii ważności były nieco dalej. Lumin U1 Mini to kompletna paczka dobroci, zbyt szykownie zmajstrowana by wyłożyć kawę na ławę po minucie. Natomiast minimum osłuchania i świadomości powiązanej z tym hobby są niezbędne, żeby w pełni uchwycić czym ten produkt jest. Przyjemnie ocieplony na jednym nagraniu, może moment później przeistoczyć się w sprzęt szybki, eteryczny, precyzyjny i surowszy po prostu, ale zawsze gładki i dostojny. Umiejętność połączenia ze sobą tych wszystkich rzeczy to dla mnie oznaka bardzo wysokiej jakości i wyrafinowania, co jest w tym hobby rzeczą uniwersalnie pożądaną.
Podsumowanie
Jako jeden z kluczowych graczy sieciowego wyścigu audio, Lumin od lat zapewnia sobie miejsce na podium za pomocą produktów drogich, w pełni zasłużonej reputacji oraz własnej technologii zaimplementowanej w urządzeniach na mniej zasobną kieszeń. Uskuteczniana przez tego producent gra redukcyjna jest sprytna i skuteczna, a bohater niniejszej recenzji to kolejny przykład na to, jak powinno się w nią grać.
Historia i doświadczenie Lumina wskazują jasno, że w przypadku mniejszej U1-ki niewiele rzeczy mogło pójść źle i tak po prawdzie to nic takiego się nie stało. Ten ładnie zrobiony i minimalistyczny zawodnik okazał się bardzo przyjemny w użytkowaniu, a jego unikalna charakterystyka brzmieniowa nie pozostawiła cienia wątpliwości. Podobny do np. modeli T1 i M1, Lumin U1 Mini wyraźnie został stworzony przez ten sam zespół ludzi lubujących się z muzyce podanej w melodyjny, żywy i całościowo gustowny sposób. Za niecałą dychę nie da się lepiej moim zdaniem, mała U1-ka to zwycięzca, oczywiście o ile poszukuje się tego typu produktu.
Niedrogi, niewymagający, kompaktowy, cieszący oko i przyjemnie kompetentny Lumin U1 Mini pokonał mojego laptopa pod każdym w zasadzie względem równie łatwo, co mocno. Sprawił się świetnie, zagrał wybornie i nie dostarczył żadnych powodów do narzekań. W majestacie tego wszystkiego powinien być pozycją obowiązkową do odsłuchu dla osób poszukujących niedrogiego i łatwego w użyciu kompana sieciowego dla wysokiej klasy przetwornika c/a. Bajecznie łatwa rekomendacja i do następnego!
Platforma testowa:
- Wzmacniacze: Bakoon AMP-13R, Kinki Audio EX-M1
- Źródła: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W8, soundkaos Libération
- Transporty: Asus UX305LA
- KAble głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
- Interkonekty: Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence/LessLoss C-MARC
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Ceny produktu w Polsce:
- Lumin U1 Mini: 9 590 PLN‘275
Manufacturer: Moje Audio