Co to jest? Intensywnie czerwone, pięknie wykonane, giętkie, zakończone klasowymi wtykami na obu końcach? To kable Vermöuth Audio z serii Red Velvet wprost z rajskiej wyspy Bali.
Wstęp
Bali pewnie niemal wszystkim kojarzy się podobnie – bajeczna plaża, domy na balach, palmy, słońce, krystaliczna woda – raj na ziemi. Takie właśnie obrazki pewnie wszyscy mają zakodowane w pamięci i być może to jedyne skojarzenie z tą piękną indonezyjską wyspą. No chyba, że jesteście audiofilami poszukującymi egzotycznych produktów, które mają to do siebie, że często za ułamek ceny produktów wielkich światowych marek oferują porównywalną, a przynajmniej zbliżoną jakość. Jeśli należycie do tej, ciekawej świata i produktów zeń pochodzących grupy, to pewnie przynajmniej obiła Wam się o uszy nazwa Vermöuth Audio. To niewielki producent mający swoją siedzibę w stolicy wyspy, mieście Denpasar, który kilka lat temu wypłynął na światowe rynki i zdążył już odnieść niemały sukces.
Firmę założył pan Hendry Ramli w 2010 roku. Wcześniej prowadził sklep z wysokiej klasy sprzętem audio, a przy okazji zajmował się naprawianiem sprzętu swoich klientów, poszerzając jednocześnie swoją wiedzę z zakresu budowy urządzeń audio. Dopiero później, namówiony przez audiofilów, którzy poszukiwali dobrych, a jednocześnie niedrogich kabli, założył firmę, która zajęła się ich produkcją. Zaczęło się od dwóch modeli proponowanych w naprawdę niskich cenach (trochę ponad 100$), acz od tego czasu oferta znacznie się rozrosła. Obecnie to 6 modeli interkonektów, z czego trzy także w wersji zbalansowanej (XLR), 7 kabli głośnikowych, 5 zasilających, plus jeszcze kable sprzedawane ze szpuli. Najnowszym dodatkiem do oferty jest kabel USB. A to tylko część aktualnego portfolio, bo znajdziemy w nim również kolumny i przetworniki, wzmacniacz zintegrowany, nóżki anty-wibracyjne, czy wtyki i gniazda własnej produkcji, używane oczywiście w kablach Vermöuth Audio.
Ponieważ od pewnego czasu mamy w Polsce dystrybutora tej egzotycznej marki, więc i nasi rodzimy audiofile mogą poznać „smak” kabli z Bali (duże „B”!). To właśnie gliwickie 4HiFi dostarczyło mi do testu trzy kable z serii Red Velvet w ich najnowszych wersjach. Otrzymany zestaw składał się z interkonektu zbalansowanego w wersji mk III, a także pary kabli głośnikowych i jednego zasilającego. Normalnie kabel XLR byłby dla mnie pewnym problemem, bo moje źródła wyposażone są wyłącznie w wyjścia RCA, więc pozostałoby mi do użyć ich między przedwzmacniaczem a końcówkami mocy. Tym jednak razem, dzięki goszczącemu u mnie od dłuższego czasu przetwornikowi Weiss DAC501 (zobacz recenzję TU), problem się rozwiązał, a Red Velvet mk III XLR połączył go z wzmacniaczem GrandiNote Shinai. Z kablem zasilającym i głośnikowymi problemu już nie było. Choć gdy w tzw. międzyczasie gościłem u siebie integrę Boulder 866 to użycie kabla głośnikowego zaterminowanego bananami nie wchodziło w grę, jako że gniazda głośnikowe amerykańskiego wzmacniacza akceptują wyłącznie widełki (dyskusję o sensowności tego rozwiązania zostawmy na inną okazję).
Budowa
Hendry dość oszczędnie serwuje informacje dotyczące budowy swoich kabli, a o ich brzmieniu nie chce pisać w ogóle. Zakłada, i nie jest w tym osamotniony wśród producentów audio, że to brzmienie jego produktów ma przemawiać do klientów, a nie kwieciste opisy. Brzmienie natomiast mają oceniać przede wszystkim sami i na tej podstawie podejmować decyzje. Nie mogąc więc oprzeć się na szczegółowym opisie producenta pozostało mi wziąć kable do rąk i opisać co widzę. Z oglądu mogę więc powiedzieć, że pomimo (relatywnie) niewysokich cen, kable pakowane są w naprawdę ładne, wręcz eleganckie pudełka. Czy to ważny element tego produktu zapytacie? Niby nie, bo po wyjęciu kabli z kartonów być może nigdy już do tych ostatnich nie wrócicie. Co nie zmienia faktu, że przyjemnie bierze się do ręki i rozpakowuje ładnie, dobrze zapakowane produkty. Mistrzami w tym względzie są Japończycy, a Vermöuth Audio nie pozostaje za nimi w tyle.
Co więcej, same kable zachwycają wręcz (i mówię to ja, człowiek, który za czerwonym kolorem wcale nie przepada) wyglądem. Prezentują się, nie tylko za sprawą owych ładnych, intensywnie czerwonych koszulek, ale i świetnie wykonanych i wyglądających wtyków, znakomicie! Mógłbym wskazać wiele sporo droższych produktów znanych konkurentów, które nie wyglądają nawet w połowie tak dobrze jak modele Red Velvet. Patrząc na zdjęcia innych modeli kabli tego producenta zaryzykuję stwierdzenie, że Czerwony Aksamit może być wśród nich królem balu, albo królową. Wtyki XLR, produkt własny Vermöuth Audio, mają obudowy wykonane z mosiądzu, natomiast elementy styków zrobiono z rodowanej miedzi tellurowej. Jak podkreśla producent, wszystkie elementy są wykonane z metali niemagnetycznych. Nie dość więc, że już koszulki Red Velvet mk III XLR wyglądają, jakby pochodziły z topowych produktów światowych gigantów kablowych, to i wtyki, przynajmniej jakością wykonania, wykończenia i dizajnem, mogą śmiało konkurować z branżowymi tuzami. A jak pokazały testy, wpływu na brzmienie także nie muszą się wstydzić.
Kable są dość giętkie (nawet zasilający nie jest zbyt sztywny), ale jednocześnie niespecjalnie skrętne, tzn. gdy trzeba kabel obrócić na jednym końcu, by wetknąć wtyk do gniazda, to stawiają spory opór. Gniazda raczej nie wyrwą, ale trochę się trzeba wysilić. Mówię przede wszystkim o interkonekcie i kablu zasilającym, bo już kable głośnikowe są dobrze pomyślane, z cienkimi, dość długimi i giętkimi końcówkami na obu końcach, w przypadku testowanej pary, zakonfekcjonowanymi bananami, nie sprawiają najmniejszych nawet problemów przy podłączaniu, czy układaniu. Te ostatnie to także produkt własny Vermöuth Audio. Styki w nich również wykonano z rodowanej miedzi tellurowej, natomiast obudowy z aluminium i włókna węglowego.
O interkonekcie producent pisze, że to jego kolejna generacja, a jej opracowanie było wyjątkowo trudne, bo poprzednie odniosły ogromny sukces oferując wyjątkowy stosunek jakości brzmienia i wykonania do ceny. Przy założeniu, że i nowa, lepsza wersja nie ma być znacząco droższa, prace trwały więc długo, a zaimplementowane poprawki objęły:
ulepszone ekranowanie kabla wykorzystujące teraz miedź UPOCC, która zapewnia lepszy transfer sygnału
izolację wykonaną z teflonu
przewodniki różnej grubości także wykonane z miedzi UPOCC, które zapewniają lepsze parametry elektryczne
bardziej elastyczne zewnętrzne koszulki, które ułatwiają układanie kabli w systemie.
O ile w przypadku interkonektu należy on do trzeciej serii licząc od góry oferty (acz XLRy są tylko dwa), podobnie jak i kabel głośnikowy Red Velvet. Ten ostatni jest rozwinięciem innego, Black Curse (swoją drogą ciekawa nazwa – Czarna Klątwa). Jak pisze producent, przy jego tworzeniu wykorzystano bardziej zaawansowane technologie, ulepszoną geometrię kabla i wyższej klasy materiały. Podstawą jest hybrydowy przewodnik z miedzi UPOCC składający się z drucików różnych grubości o łącznym przekroju 9AWG. Przewodniki owijane są specjalnym papierem i bawełną i umieszczane w teflonowych rurkach, w których powietrze pełni rolę dielektryka. Kabel umieszczony jest w takiej samej (kolor i jakość) intensywnie czerwonej koszulce, w tym przypadku o średnicy 19mm. Możliwa jest terminacja zarówno bananami, jak i widełkami własnej produkcji Vermöuth Audio.
Kabel zasilający to znowu środkowy (trzeci od góry, bądź dołu) model w aktualnej ofercie. W jego przypadku wiemy, iż na każdy składa się 140 przewodników z miedzi UP-OCC, a łączny przekrój wynosi 13AWG. Przewodniki trafiają do wypełnionej powietrzem rurki teflonowej, która zapewnia odpowiednie ułożenie poszczególnych drucików, a jednocześnie jest elementem tłumiącym wibracje w kablu. Ten ekranowany jest siateczką (producent nie pisze, z czego wykonaną) i dodatkowo owijany taśmą Al-Mylar redukującą zakłócenia. Całość ma średnicę 16mm i jest dość elastyczna. To jedyny pośród testowanych kabli, który nie został zakonfekcjonowany własnymi wtykami Vermöuth Audio (nie ma dziś takich w ofercie). W zamian użyto wysokiej klasy wtyków Cardasa.
Brzmienie
Test zaplanowałem sobie na kilka etapów. W pierwszych trzech każdy z testowanych kabli po kolei miał zastępować w systemie używany przeze mnie na co dzień, będąc jedynym produktem Vermöuth Audio w danym momencie. Na koniec planowałem porównanie całych zastawów – tak najchętniej testuję kable, ponieważ często komplet od jednego producenta rodzi efekt synergii pogłębiający jeszcze ich wpływ na brzmienie. Najlepsze nawet plany nie zawsze się jednakowoż do końca sprawdzają…
Na pierwszy ogień poszedł interkonekt zbalansowany, czyli Red Velvet mk III XLR, który łączył przetwornik Weiss DAC501 z wzmacniaczem zintegrowanym GrandiNote Shinai. Porównywany był z używanym przeze mnie do połączeń zbalansowanych KBL Sound Zodiac, który jest o circa 50% droższy. Różnice między tymi dwoma modelami są dość wyraźne i łatwe do wychwycenia. Vermöuth Audio ma bowiem balans tonalny ustawiony nieco wyżej, nie jest tak mocno dociążony i wypełniony jak Zodiac. Nie znaczy to bynajmniej, że z nim dźwięk robi się odchudzony, czy suchy – nic z tych rzeczy. To co serwuje Red Velvet mk III XLR to brzmienie bardzo dobrze kontrolowane, czyste, soczyste i rozdzielcze. Każdy z tych elementów serwowany jest na poziomie, którego zwykle szukać trzeba nawet i wśród 2-krotnie droższych konkurentów. Jest to niezwykłe również dlatego, że testowany interkonekt jest jednocześnie bardzo gładki, płynny i spójny, a co za tym idzie – zdecydowanie muzykalny.
W zakresie basu Vermöuth Audio nie serwuje takiej potęgi brzmienia, jak polski konkurent, ale za to zapewnia bardzo dobrą jego definicję i kontrolę. Niskie tony są więc szybkie, zwarte, sprężyste i potrafią, gdy trzeba, zejść naprawdę nisko, ale dodawania niczego od siebie, bez przeciągania niskich tonów, bez ich pogrubiania. Wszystko to przekłada się na świetny timing, a więc i prowadzenie tempa i rytmu. Sprawdzało się to np. w nagraniach rockowych, które jakością często nie powalają i w których przyjemność słuchania potrafi zepsuć zbyt obfity, rozlazły bas, albo ostra, ziarnista góra. Red Velvet potrafi bas uporządkować, a górę delikatnie wygładzić. A że dorzuca do tego jeszcze fantastyczną ekspresyjność, więc wszelkie rockowe, czy bluesowe szaleństwa wypadają z nim świetnie.
Nie zmienia to faktu, że z równie wielką przyjemnością słuchałem muzyki akustycznej i klasycznej. Kabel Vermöuth Audio potrafi bowiem dobrze oddać barwę i fakturę gitary, skrzypiec, fortepianu, czy kontrabasu, wykorzystując każdy okruch informacji dostarczonych przez nagranie. Buduje z nich pełny, otwarty, wypełniony powietrzem, przestrzenny i naturalny obraz muzyczny. Tworzy efekt świeżego, energetycznego, ale i w pełni kontrolowanego grania. Powinien się sprawdzić w większości systemów, szczególnie w tych dobrze wypełnionych, gęstych, ciepło brzmiących, gdzie wprowadzi zastrzyk energii, oddech, otwartość i żywy entuzjazm do prezentacji.
Kolejnym etapem było użycie kabla zasilającego Red Velvet do dostarczania prądu do DAC501 Weissa, w którym to zastąpił mojego wiernego LessLossa DFPC Signature. Różnice w brzmieniu wynikające z tej zamiany były zdecydowanie mniejsze niż w przypadku łączówek. Oba kable z umiarem, ale zauważalnie energetyzują, ożywiają prezentację. Dźwięk z nimi jest szybki, sprężysty, muskularny, ale mowa o „mięśniach” w typie raczej Bruce’a Lee, a nie Arnolda. Nie brakuje czystości, jest dobra rozdzielczość, świetnie prowadzone są tempo i rytm. Bas jest mocny, niski, ale nie otłuszczony (trzymając się „mięśniowych” porównań) – nie ma sztucznego utwardzania, czy konturowania, ale jeśli tylko nagranie pozwala, bas będzie sprężysty, dobrze zdefiniowany. W przypadku akustycznej wersji, np. z kontrabasu, oznacza to delikatne przesunięcie balansu z pudła rezonansowego w stronę strun, ale jest ono niewielkie. Ponieważ w wielu nagraniach kontrabas jest nieco „otłuszczony”, więc wpływ Red Velvet często będzie zdecydowanie pozytywny.
Na górze pasma dźwięk również jest czyściutki, dźwięczny, bez grama wyostrzeń, ziarna, czy rozjaśnień, za to gładki i płynny (usprawiedliwiając nieco Velvet, czyli aksamit, w nazwie modelu). Średnica jest pełna, kolorowa, otwarta, mocno nasycona energią, ale także raczej taką wyczuwalną pod skórą, gotową do akcji w każdej chwili, a nie eksponowana na każdym kroku. Gdy więc nie ma potrzeby uwalniania większych pokładów energii, Red Velvet się z nią nie narzuca tylko w celu osiągnięcia efektu wow(!). Spójność całego pasma, płynność i naturalność brzmienia dopełniają obraz kabla zasilającego Red Velvet.
Słowem, jego charakter nie odbiega jakoś znacząco od serwowanego przez interkonekt. To też nie jest szczytowe osiągnięcie branży kablarskiej, ale oferuje dobrze zbilansowane (nawet jeśli balans tonalny jest lekko przesunięty w górę), równe brzmienie, które z łatwością ożywi te nieco ospałe, czy zbyt ciemno/gęsto/wolno grające urządzenia i systemy. Z drugiej strony, gdy wepnie się go nawet w drogie i z natury bardzo przejrzyste, czysto, równo brzmiące urządzenie, jakim jest Weiss DAC501, Red Velvet, pomimo umiarkowanej ceny, nie będzie wcale wąskim gardłem, ograniczeniem (a jeśli nawet, to w minimalnym stopniu). Moim zdaniem może się sprawdzić z wieloma źródłami, czy wzmacniaczami nawet z pułapu kilkunastu, kilkudziesięciu tysięcy, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można wydać na lepsze komponenty albo… po prostu na muzykę. Nie wpinałbym go jedynie w komponenty, które same z siebie graja jasno, super-detalicznie, czy zbyt ostro – im raczej nie pomoże.
No i w końcu przyszedł czas na kabel głośnikowy, który wpinałem między kolumny Mach 4 a wzmacniacz Shinai włoskiej marki GrandiNote, słuchając go na zmianę z moim wysłużonym, acz ciągle świetnie się spisującym LessLossem Anchorwave. I znowu rodzaj różnic się niejako powtórzył, acz raczej tym razem w nieco bardziej zauważalnym stopniu, podobnie jak przy porównaniu interkonektów. Balans tonalny w porównaniu do LessLossa ma bowiem Red Velvet także ciut przesunięty w górę. Nie gra tak dobrze wypełnionym, dociążonym dźwiękiem, ale gdy trzeba serwuje mocne, niskie, szybkie uderzenie basu poparte podtrzymaniem i wybrzmieniem, którym niczego nie brakuje. Dobrze ten zakres, ale i resztę pasma, Red Velvet kontroluje i definiuje, a przez to różnicuje. Jest szybkość, energia, świetne prowadzenie tempa i rytmu, dynamika, jest i dobra rozdzielczość pozwalająca docenić sygnał wysokiej jakości i bez większego wysiłku zajrzeć także i w głębsze warstwy muzyki. Tym bardziej, że aspekt przestrzenny, dobra lokalizacja plus plastyczność i wielkość źródeł pozornych podnoszą realizm prezentacji na jeszcze wyższy poziom. Ani góra, ani średnica nie są tak gęste, jak z moim kablem, ale… na wielu płytach mi to odpowiadało. Wnosiło do nich więcej życia, entuzjazmu, powietrza, po prostu dobrej, nawet jeśli nie aż tak wyrafinowanej, zabawy.
Możecie mi wierzyć, albo nie, ale ja faktycznie starałem się odsłuch każdego z trzech testowanych kabli Red Velvet marki Vermöuth Audio potraktować jako osobne wydarzenie. Oczywiście nie mogłem zapomnieć tego, jak grały wcześniej odsłuchane, ale starałem się skupiać na bieżącym modelu i jego wpływie na brzmienie mojego systemu. Patrząc na powyższe opisy widać dość wyraźnie, że owe żywo czerwone koszulki nie są bynajmniej jedyną cechą wspólną kabli z serii Red Velvet. Ich brzmienie także konsekwentnie trzyma się podobnego kierunku i niekoniecznie ma on dużo (poza kolorem) wspólnego z Czerwonym Aksamitem. I moim zdaniem to dobrze – po prostu wiemy, czego się spodziewać dodając kolejny produkt z tej serii do systemu.
Bo coś mi się wydaje, że jeśli ten sposób grania komuś odpowiada, co łatwo mi sobie wyobrazić, to nawet jeśli finanse nie pozwolą od razu okablować całego systemu serią Red Velvet, to będzie to następowało stopniowo. I można to bezpiecznie robić, bo, jak się przekonałem słuchając ich w końcu wszystkich razem, nie prowadzi to do przesadnej kumulacji wspólnych cech. Balans tonalny nie przesuwa się bardziej w górę przy dodaniu drugiego, czy trzeciego kabla Red Velvet, dźwięk nie robi się zbyt jasny, zbyt odchudzony. Wszystkie te elementy pozostają na podobnym poziomie, a to raczej ewidentne zalety się w niewielkim, ale jednak, stopniu kumulują. Nie będę się więc powtarzał kolejny raz pisząc, jak zagrał cały zestaw, bo był po prostu sumą podobnych cech wszystkich trzech kabli. Napisze tylko, że z setem kabli Red Velvet spędziłem sporo czasu i to nie tylko w trakcie testu, ale i po prostu słuchając muzyki dla przyjemności.
Podsumowanie
Brzmienie zestawu Red Velvet nie było lepsze od oferowanego przez mój codzienny set, ale po pierwsze było inne, a po drugie też zaskakująco (patrząc na ceny tych kabli) dobre i dające frajdę ze słuchania muzyki. Dla mnie to właściwie najważniejsza cecha każdego komponentu audio. Kable z pięknego Bali potrafiły sprawić, że nie myślałem w ogóle, czy są lepsze czy gorsze od innych, skupiając się całkowicie na muzyce. To wcale nie zdarza się tak często nawet gdy testuję znacząco droższe kable. Tak, te ze znacząco wyższych półek są lepsze, bardziej wyrafinowane, oferują jeszcze lepszą rozdzielczość i selektywność, ale czy zawsze tego potrzebujemy? Red Velvet grają radośnie, energetycznie, ale z bardzo dobrą kontrolą, są otwarte, dźwięczne i gładkie. Mają bardzo dobrą rozdzielczość, ale nie cyzelują detali, one nie są celem same w sobie. Potrafią przyłożyć niskim basem, ale czystym, zwartym, szybkim, zero otłuszczenia. Pokazują bogatą, kolorową, naturalną średnicę, ale i w niej rolę wiodącą grają czystość, przejrzystość i porządek, czy poukładanie i nie ma tam grama zbędnego ciepła, czy sztucznego wypełnienia, a i oczywistych podbarwień nie stwierdziłem.
W systemach nieco zbyt ociężałych, za ciepłych, którym brakuje odrobiny (bo kable cudów nie zdziałają i nie zmienią dominujących cech systemu) kontroli i definicji, są w stanie w pewnym stopniu poprawić te aspekty, a dodatkowo wniosą oddech i energię. W równo grających mogą je odrobinę rozświetlić i otworzyć, być może poprawić jeszcze w zakresie prowadzenia tempa i rytmu. I tylko w tych, które są zbyt jasne, wyostrzone z natury, dodanie kabli Red Velvet może nie być właściwym ruchem. Choć to bowiem (relatywnie) niedrogie kable, to na pewno nie są drogą do ocieplania, dociążania i wypełniania brzmienia charakterystycznego dla wielu tanich systemów, które tego właśnie potrzebują. Zdecydowanie polecam odsłuch we własnym systemie (to jedyny sposób, by mieć pewność, że do niego i indywidualnego gustu pasują) nawet jeśli planujecie zakup innych, droższych modeli/marek. Być może zestaw Red Velvet pozwoli Wam nieco zaoszczędzić, a za różnicę nabędziecie kolejne kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt nowych płyt poszerzając kolekcję i muzyczne horyzonty. Czego serdecznie Wam życzę!
Cena (w czasie recenzji):
- Vermouth Red Velvet kabel głośnikowy: 1,8m – 2910 zł, plus 220 zł za każde dodatkowe 30cm
- Vermouth Red Velvet Mk.III RCA interkonekt analogowy: 1650 zł/1m plus 170 zł za każde kolejne 25 cm
- Vermouth Red Velvet Mk.III XLR interkonekt zbalansowany: 2360zł/1m plus 275 zł za każde kolejne 25cm
- Vermouth Red Velvet kabel zasilający: 2400zł/1m plus 250 zł za każde kolejne 30cm
Producent: Vermöuth Audio
Polski dystrybutor: 4HiFi
Platforma testowa:
- Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.10, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
- Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific +Ideon Audio 3R Master Time, Weiss DAC501
- Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
- Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, LampizatOr Metamorphosis
- Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
- Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
- Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Ultra Black, KBL Sound Zodiac XLR, TelluriumQ Silver Diamond USB
- Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
- Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
- Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot