WestminsterLab USB Standard

by Marek Dyba / May 8, 2020

Kabel USB. Dla jednych źródło radości i muzycznych doznań płynących ze słuchania plików wysokiej jakości, dla innych powód do kpin, bo to przecież „tylko zera i jedynki”. Jako należący do tej pierwszej grupy z przyjemnością skorzystałem z możliwości posłuchania i oceny kabla WestminsterLab USB Standard. 

Wstęp

Gdy w listopadzie ubiegłego roku, jak co roku, w czwartkowy wieczór udałem się do hotelu Radisson Sobieski by odebrać przepustkę prasową na kolejną edycję Audio Video Show w Warszawie, również jak co roku przespacerowałem się przy okazji po korytarzach zaglądając do niektórych pokoi. W ten sposób czasem wynajduję już w przeddzień imprezy kilka ciekawych miejsc, które trafiają na listę „must see”, bo przecież ta, z racji wielkości AVS, stała się koniecznością. Jednym z pokoi, w których grał już wstępnie ustawiony, acz jeszcze dostrajany, system, był firmowany przez Audio Atelier bodaj na pierwszym piętrze. Spotkałem tam Andreasa Friedla (Trenner&Friedl) ustawiającego najnowszy produkt tej austriackiej manufaktury. Mówię o kolumnach PHI opartych na pojedynczym głośniku szerokopasmowym.

Mam słabość do takich konstrukcji, po części dlatego, że przez kilka lat takowe użytkowałem i w tym czasie nawet dwukrotnie upgradowałem używając coraz lepszych przetworników. Dawało to coraz lepsze efekty brzmieniowe, ale najważniejszą zaletą tych konstrukcji niezależnie od tego, jakich głośników w danym momencie używałem, była spójność prezentacji. Mówię o spójności, której żadne wielodrożne kolumny nie są w stanie dorównać i to drugi powód mojej słabości. Ale odbiegam od tematu. Ciekawostką dla mnie było zestawienie PHI z wzmacniaczami tranzystorowymi. Co prawda pracowały one w klasie A, ale jednak w oparciu o kwarc, a nie lampy próżniowe. Jednakże jedną z wielu rzeczy, których nauczyłem się w trakcie kilkunastu edycji warszawskiej wystawy, w których brałem udział, jest fakt, że prezentacje, w których zestawianiu palce maczał Krzysztof Owczarek, po prostu się sprawdzają, niezależnie od tego, czy wpisują się w powszechne trendy, czy też nie.

Przyjrzałem się więc bliżej, co takiego, wraz z partnerami, tym razem wymyślił. Źródłem cyfrowym był Lumin, natomiast zarówno końcówki mocy, jak i kable użyte w systemie, pochodziły z firmy z WestminsterLab. Jak pewne wielu odwiedzających ten pokój zauważyło, gościem dystrybutora był nie tylko Andreas, ale i Angus Leung, jeden z trzech założycieli marki, który chętnie opowiadał zarówno o swoich produktach, jak i wielu innych kwestiach, także nie związanych z audio. Wiem, że to nie na temat, ale przecież z wieloma osobami z branży rozmawiamy także na tematy nie związane z audio, a z Angusem rozmawiało mi się jakoś wyjątkowo dobrze.

Jedno z moich pierwszych pytań do niego brzmiało: dlaczego właściwie panowie nazwali swoją firmę WestminsterLab? W końcu firma ma siedzibę w Hongkongu. Jak mi wyjaśnił Angus, nazwa pochodzi, od Westminster w Londynie, gdzie ten sympatyczny człowiek studiował i gdzie poznał pozostałych współzałożycieli firmy. Firma początkowo miała tam również siedzibę, ale po zakończeniu studiów przez Angusa on sam, a wraz z nim i firma, przenieśli się do Hong Kongu. Niemniej, jak podkreślił, nadal część komponentów pochodzi od europejskich dostawców, bo nie było powodu zmieniać sprawdzonych rozwiązań. Zadałem również tradycyjne, w przypadku spotkań z konstruktorami, pytanie – czym wyróżniają się kable jego firmy? W skrócie – niezliczonymi testami – pomiarami i odsłuchami, dbałością o najmniejsze nawet, acz mające wpływ na brzmienie detale, ręcznym wykonaniem, pieczołowitym doborem niekoniecznie najpopularniejszych komponentów, które dzięki swoim właściwościom pozwalają uzyskać zakładane brzmienie.

A dłuższa wersja? Pozwolę sobie zacytować Angusa (z nadesłanego później maila):

Choć mało kto o tym wie, byliśmy jednym z pierwszych highendowych producentów, który zaoferował kabel USB. Specjalnie na potrzeby zastosowań audio zaprojektowaliśmy i wyprodukowaliśmy kabel USB już w 2007 roku. To był nasz pierwszy produkt i odniósł on całkiem spory sukces. W przypadku naszych kabli cyfrowych (a więc i USB – red.) niezwykle ważny był dobór materiału przewodnika, ale także wykorzystanie przez nas rzadko stosowanego w audio ekranowania z włókna węglowego. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednakże nasze całe podejście do tworzenia kabli – szukamy do skutku najlepszych możliwych materiałów nie zadowalając się półśrodkami oraz dbamy o każdy, najdrobniejszy nawet detal konstrukcji.

Wielu producentów po prostu kupuje gotowe kable i jedynie je terminuje, ewentualnie wyciąga samodzielnie druty przewodnika, pakuje w koszulki i montuje wtyki. W WestminsterLab natomiast, polerujemy każdy drucik z osobna, wszystkie pokrywamy specjalną warstwą sztuka po sztuce. Potem każdy z nich z osobna pakujemy w teflonową rurkę, a w końcu ręcznie skręcamy ze sobą żyły metodą, którą nazywamy “vari-twist”. Rzecz w tym, że przewodniki są ze sobą skręcane pod zmiennym kątem (zamiast takim samym na całej długości – red.), a formuła skręcania jest zależna od konstrukcji danego modelu i długości odcinka. Efekt soniczny, jaki uzyskujemy, to wrażenie pełnej swobody prezentacji i ogromna ilość informacji w dźwięku, co sprawia, że jest on wyjątkowo „prawdziwy””.

Pamiętam, że zapytałem również Angusa: to jak właściwie brzmią Wasze kable? Posłuchaj i oceń sam, odpowiedział. Należę do osób, które wysoce sobie cenią firmy, które nie próbują poprzez nachalny marketing przekonać mnie, że robią najlepsze produkty na świecie, bądź też, że to właśnie ich brzmią tak, jak powinny (w domyśle – inni robią to źle). Tacy producenci wolą (a ja wolę ich) pozostawić ocenę mi i moim uszom. Tak robi choćby Geoff Merrigan z TelluriumQ i taką taktykę przyjął również Angus. Wracając do moich czwartkowych odwiedzin w pokoju Audio Atelier, ciągle jeszcze trwały tam prace zmierzające do uzyskania optymalnego w danych warunkach brzmienia, i, co ciekawe, Andreas i Angus pracowali wyjątkowo zgodnie, co wcale nie jest regułą w pokojach gdzie spotyka się kilku producentów. To co usłyszałem już w trakcie tych zabiegów zrobiło na mnie duże wrażenie. Pokój trafił więc na wspomnianą listę „must see”, a potem, w czasie trzech dni wystawy, wracałem do niego wiele razy.

Całość grała tak jak lubię – brzmienie było niezwykle muzykalne, otwarte, niewymuszone, płynne i spójne (to ostatnie można było założyć w ciemno zważywszy konstrukcję kolumn). A wszystko to pomimo moich początkowych wątpliwości dotyczących zestawienia mocnych tranzystorów (acz w klasie A) z takimi głośnikami. Ponieważ wystawy audio traktuję jako źródło informacji o potencjalnie ciekawych produktach (bo doświadczenie podpowiada, że wyrabianie sobie ostatecznej opinii w takich warunkach obarczone jest dużym marginesem błędu) jeszcze w czasie AVS zacząłem wiercić dziurę w brzuchu dystrybutorowi. Na razie (mam nadzieję, że na tym się nie skończy) efektem owego wiercenia jest niniejszy test kabla WestminsterLab USB Standard, a niedługo pojawi się także kolejny, kolumn Trenner&Friedl PHI. Co będzie dalej, zobaczymy.

Budowa

W przypadku kabli trudno jest studiować ich budowę w sposób inny, niż na podstawie opisu producenta i oglądu z zewnątrz. Źródłem ciekawych informacji technicznych o kablach WestminsterLab jest, udostępniony na firmowej stronie, tzw. white paper. Nie zamierzam tu cytować całości – chętnych odsyłam TU (tekst w jęz. ang.). Spróbuję jednakże wyciągnąć z tego dokumentu najważniejsze fakty dla tych, którzy nie chcą studiować całości. Celem, jaki postawili sobie inżynierowie było: „dostarczenie z pomocą kabli najczystszego możliwego sygnału audio, lub prądu” (tego drugiego w przypadku kabli zasilających – red.). Pierwszym wyborem był rodzaj przewodnika – po serii prób wybrano konstrukcję solid core jako dającą zgodne z oczekiwaniami twórców efekty. Kolejnym krokiem był wybór materiału tegoż przewodnika. Jak czytamy, „inżynierowie przetestowali wiele dostępnych materiałów na rynku, od najczystszej miedzi, srebra (także wersji obu o długich/mono kryształach), złota, po miedź i srebro pokrywane szlachetnymi metalami i szereg innych.” Wiele z nich to doskonałe przewodniki, tyle że zdaniem inżynierów WestminsterLab, każdy z nich ma jakąś własną wyraźną sygnaturę brzmieniową, a takowej chcieli w swoich kablach uniknąć.

Poszukiwania zakończyły się więc dopiero po opracowaniu własnego przewodnika o nazwie – Autria Alloy. Nazwa kryje de facto szereg różniących się nieco składem przewodników. W zależności od zastosowania – grubości, czy typu kabla – używane są przewodniki o innym składzie i niekoniecznie tylko jeden z nich. W niektórych przypadkach w jednym kablu łączone są przewodniki o różniących się od siebie składach. Każdy z nich jednakże, już po procesie wyciągania, poddawany jest działaniu wysokiej oraz bardzo niskiej temperatury (proces kriogeniczny). W rezultacie, zdaniem producenta, uzyskiwany jest wysokiej klasy przewodnik pozbawiony własnej sygnatury dźwiękowej, jednolity w całym przekroju i na całej długości. W testowanym kablu USB w wersji Standard zastosowano dwa różne przewodniki. W jednym dominującym materiałem jest miedź (97%+), w drugim srebro (95%+).

Każdy pojedynczy przewodnik jest ręcznie polerowany do uzyskania lustrzanej powierzchni, a następnie, by zapobiec utlenianiu, pokrywany warstwą specjalnej żywicy epoksydowej. Na koniec każdy z nich jest ręcznie umieszczany w warstwie dielektryku, czyli teflonowej rurce wypełnionej powietrzem. Gotowe przewodniki, podobnie jak w wielu innych kablach, są ze sobą skręcane (żyły sygnałowe). Tyle że w wyniku przeprowadzonych badań inżynierowie WestminsterLab uznali, że najlepszym rozwiązaniem jest zmienny kąt skręcania tychże żył – rozwiązanie nazywa się adekwatnie, czyli Vari-Twist. No i, last but not least, jak mówią Anglosasi, ekranowanie. Tradycyjnie wykonywane jest ono z metalowej folii albo plecionki. Również w przypadku tego elementu ludzie odpowiedzialni za dizajn testowanego kabla USB (i pozostałych modeli) poszli swoją drogą używając włókna węglowego uważając, że daje najlepsze efekty brzmieniowe.

Oferta kabli WestminsterLab na dziś składa się z czterech modeli cyfrowych (BCN, SPDIF RCA, USB i AES/EBU), interkonektu w wersji zbalansowanej (XLR) i niezbalansowanej (RCA), kabla zasilającego i kabla głośnikowego. W przypadku każdego rodzaju kabla dostępny jest tylko jeden model, acz w dwóch wersjach – „Standard” i „Ultra”. Te drugie to „lepsze” wersje, a znaczące rozbieżności w cenach między nimi sugerują różnicę co najmniej klasy w zakresie jakości brzmienia. Z zewnątrz kable różnią się właściwie jedynie wtykami, a niektóre z nich grubością. Angus podkreślał jednakże, że żaden z jego kabli nie jest grubszy niż być musi. Wewnątrz różnice są większe – to kwestia grubości przewodników i ich układu, a także zastosowanej izolacji. Jak podkreśla producent, oferta ma być jak najprostsza – dlatego nie mnoży kolejnych modeli poszczególnych rodzajów kabli. Każdy z nich jest oferowany w kilku standardowych długościach, a długość ma oczywiście wpływ na cenę.

Ciekawostką, na którą pewnie zwróciliście już Państwo uwagę, a może po prostu kolejnym wyrazem unikalnego podejścia do tematu, jest… brak nazw poszczególnych modeli. Dlatego właśnie testujemy po prostu kabel WestminsterLab USB Standard w podstawowej długości wynoszącej 1m. Dostarczany jest on w prostym, ale eleganckim tekturowym pudełku wyłożonym grubą pianką z odpowiednim wycięciem. Trudno mówić o urodzie kabla, ale jakość wykonania jest wysoka, a ładny, metalowy element założony na kablu, który ma tłumić wibracje, oraz dodawać niezbędnej w niektórych przypadkach masy, łapie za oko. Kabel jest dość elastyczny, więc nie ma problemu z jego ułożeniem w systemie. No to wiemy już chyba wszystko. Pozostało mi jeszcze sprawdzić, jak produkt WestminsterLab wpłynie na brzmienie mojego systemu.

Brzmienie

Na co dzień używam kabla USB wspomnianej już marki TelluriumQ, a konkretnie modelu Ultra Silver. Wbrew nazwie przewodnikiem w nim nie jest bynajmniej srebro – przynajmniej tyle udało mi się kiedyś wyciągnąć od Geoffa, który obstaje przy swojej filozofii nie dzielenia się informacjami o budowie swoich produktów. Na moje ucho też nie brzmi jak srebrny kabel, bardziej jak miedziany, jeśli można mówić o jakiejkolwiek wspólnej charakterystyce dla wszystkich kabli wykonanych z danego przewodnika. Model ten, przy nie aż tak wysokiej (jak na audiofilskie standardy) cenie, spisuje się w moim systemie znakomicie. Na tyle dobrze, że zasadniczo nie szukam innego. Choć np. produkty Karola Stavorko (Stavessence) są znacząco lepsze. Tyle że na ich metce liczba co prawda figuruje podobna, jak w przypadku mojego kabelka, tylko symbol waluty jest inny, w związku z czym na razie dla mnie pozostają one jedynie w sferze „może kiedyś”. Kabel WestminsterLab USB jest zdecydowanie (circa 2-krotnie) droższy od Ultra Silvera, ale w systemie z moim dedykowanym PCtem jako źródłem sygnału i LampizatOrem Pacific jako jego odbiornikiem, przyszło mu się potykać właśnie z nim.

Pierwsze wrażenie. Różnie z nim bywa. W czasie odsłuchów niektórych produktów od pierwszych sekund narzuca mi się wręcz jakaś jedna cecha, czasem kilka, odróżniająca je od używanego przeze mnie na co dzień komponentu tego samego typu. W innych przypadkach trudno mi cokolwiek takiego wyłapać i potrzebny jest dłuższy odsłuch, by dane brzmienie określić. Tym razem miałem do czynienia z tym pierwszym przypadkiem. Wrażenia niezwykłego wręcz otwarcia się i „napowietrzenia” dźwięku nie dało się po prostu nie zauważyć. Żeby było jasne – to nie są bynajmniej elementy, które wskazałbym jako słabości Ultra Silvera. Nic z tych rzeczy! Dzięki kilku innym (sporo droższym) konkurentom wiem, że da się trochę lepiej pokazać te elementy, ale nie na tyle, by stało się to dla mnie problemem przy codziennych odsłuchach z wykorzystaniem mojego kabla. No i zwykle ten efekt okupiony jest jakimś kosztem w innym zakresie.

Tymczasem z WestminsterLab USB Standard różnica była na tyle znacząca, że sam poczułem się jakbym złapał łyk świeżego powietrza. Co ciekawe, takie efekt dają często (wszelkie) kable wykonane ze srebra (to apropos ewentualnych wspólnych cech wykorzystania tego samego przewodnika). Te dobre zachwycają znakomitą, dźwięczną, efektowną, oddychającą górą pasma dobrze zszytą z średnicą i dołem, te słabsze czasem popadają w jaskrawość, suchość, czy ostrość, albo powodują odruchowe krzywienie się szorstkością dźwięków płynących z głośników. Tym razem od początku było jasne, iż testowany kabel zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii, choć przecież nie jest czysto srebrny. I choć efekt był dość spektakularny to nie miałem wrażenia przesady, czy sztuczności – nic z tych rzeczy! To był element zbliżający brzmienie systemu do naturalnego, znanego z muzyki granej na żywo.

Jednym z pierwszych krążków, które przesłuchałem w całości był „Brincin’ it” Big Bandu Christiana McBride’a. Już pojedyncze dęciaki potrafią brzmieć z WestminsterLab USB Standard niezwykle efektownie, co później pokazały klasyki Milesa Davisa, czy Coltrane’a. Niemniej ich nagromadzenie w big bandzie w wersji zaproponowanej przez testowany kabel zabrzmiało szczególnie spektakularnie, acz znowu od razu podkreślę – naturalnie! Od razu wywołało to uśmiech na mojej twarzy, a kończyny samodzielnie wzięły się za wystukiwanie rytmu. Dźwięk cudownie balansował na krawędzi między niezwykle realistyczną, czyli naturalną i przyjazną dla ucha ostrością, a punktem, po przekroczeniu którego brzmienie staje się nieprzyjemne. Tak właśnie kojarzą mi się dęciaki z wszelkich (dobrze zrealizowanych) koncertów. Ani w tym, ani w żadnym innym później, choć przyzwoitym (pod względem jakości) nagraniu ów punkt nie został przekroczony.

Ilość informacji, separacja, różnicowanie, wgląd w fakturę niemal każdego instrumentu z osobna sprawiały, że było to brzmienie ponadprzeciętnie energetyczne, żywiołowe, szybkie, świetnie definiowane, czyste i wyraziste. Z jednej strony owa wysoka rozdzielczość i doskonałe różnicowanie pozwalały mi skupić się na wybranym muzyku i śledzić jego poczynania, z drugiej wymagało to niewielkiego, ale jednak wysiłku, bo prezentacja była czymś więcej niż tylko prostą sumą dźwięków wydawanych przez poszczególne instrumenty. Z kablem WestminsterLab USB Standard mój system serwował mi przede wszystkim to co lubię – pełną harmonię, doskonale spójny i płynny obraz muzyczny, słowem prezentację bardzo „live”. Skończyło się na tym, że słuchałem tego krążka sporo głośniej niż to mam w zwyczaju, by złapać dla siebie jak najwięcej tej obłędnej energii, którą za pośrednictwem testowanego kabla i reszty systemu serwował mi McBride i jego zespół. I choć wcale nie jestem jakimś wielkim fanem big bandów, to frajdę z tego grania miałem ogromną.

Tym bardziej, że WestminsterLab USB Standard do bogatego już, opisanego wyżej zestawu cech, dorzuca jeszcze dużą w każdym z trzech wymiarów scenę zaczynającą się na linii kolumn, albo nawet nieco za nią i mocno rozbudowaną w głąb oraz, co ciekawe, bo z tym wymiarem w naszej audiofilskiej zabawie za dużo nie da się zrobić (już na etapie nagrywania), także wzwyż. Szerokość jest w równie dużym stopniu co od kabla zależna od nagrania, a testowany kabel nie próbował tego na siłę zmieniać. Natomiast tam, gdzie wynikało to ze sposobu realizacji, dźwięki śmiało wychodziły poza rozstaw głośników i dobrze się od nich odrywały. Rodzaj muzyki nie miał większego wrażenia – elektronika Pauszka i Rudzia, rock spod znaku Pink Floyd, czy Monteverdi w wydaniu Michela Godarda nagrany w opactwie Noirlac – w każdym z tych przypadków wybitnie przestrzenne nagrania zostały pokazane w robiący jeszcze większe wrażenie niż zwykle sposób.

W porównaniu do mojego TelluriumQ scena nie była raczej większa, ale zaczynała się nieco dalej od miejsca odsłuchowego, przez co powstawało wrażenie większej głębi. Na dodatek nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że lepsza była lokalizacja dźwięków w pionie, a poszczególne źródła pozorne były „wyższe”, lepiej definiowane, acz nie aż tak wypełnione jak z brytyjskim konkurentem. W przypadku dęciaków, choćby trąbki grały nieco wyżej (chodzi o fizyczną wysokość) niż, powiedzmy, saksofony, bo przecież, przy porównywalnym wzroście muzyków, tak właśnie powinno być. Tak wiem, że to element bardzo trudny do zapisania w nagraniach i zwykle nie zwraca się nań uwagi, ale w tym przypadku różnice w wysokościach, z których dobiegały mnie dźwięki poszczególnych instrumentów były elementem wyróżniającym się, przyciągającym uwagę niemal od razu.

Krążek zespołu genialnego Stanleya Clarke’a skierował dla odmiany moją uwagę przede wszystkim na drugi skraj pasma. Bas mistrza, zwłaszcza elektryczny, był niezwykle zwarty, sprężysty, szybki i zdrowo „kopał”, że tak to kolokwialnie ujmę. Niemal mimowolnie zwiększałem głośność w czasie tego odsłuchu i to kilka razy, bo doskonale kontrolowany, czysty, rozdzielczy sposób prezentacji całego pasma, ale ze szczególnym uwzględnieniem dołu, po prostu do tego nieustannie zachęcał. Poziomu energii z koncertu mistrza ze Stodoły z ubiegłego roku nie osiągnąłem, ale i tak część sąsiadów przestała się do mnie odzywać. Porównując z Ultra Silverem, słychać było że to brytyjski kabel mocniej dociąża niskie tony, ustępując jednakże testowanemu modelowi w zakresie szybkości i zwartości tychże. WestminsterLab USB Standard pokazywał także przewagę w zakresie różnicowania niskich tonów, dawał również nieco lepszy wgląd w fakturę basu, choć oba kable potrafią przekazać ogromną ilość informacji i to w całym paśmie, a nie tylko w zakresie niskich tonów.

Kawałki z kontrabasem, czy to w rękach Stanleya Clarke’a, Raya Browna, czy Renaud Garcii-Fonsa, pokazywały, że WestminsterLab USB Standard doskonale oddaje transjenty, serwuje bez wysiłku nawet najniższe dźwięki wsparte masą wielkiego pudła rezonansowego. A tego ostatniego, zwanego po prostu „drewnem”, było w dźwięku sporo – odrobinę mniej niż z moim Tellurium Q, ale wystarczająco dużo żeby i ten instrument miał odpowiednią masę, by każde szarpnięcie struny miało nie tylko szybkość, ale i głębię. Podobnie zresztą wypadały dobre nagrania fortepianu. Począwszy od archiwalnych genialnego Józefa Hoffmana, po Keitha Jarreta i Jessicę Williams i w końcu eksperymenty Leszka Możdżera. Dźwięczność, naturalna barwa, bogactwo subtelności, szybkość ataku, bezbłędne podtrzymanie i długie, pełne wybrzmienia – testowany kabel serwował wszystko i to nie w zimny, analityczny sposób, ale angażujący, swobodny, wywołujący całe mnóstwo pozytywnych emocji.

Na sam koniec zostawiłem sobie wokale, a z nagraniami z różnymi głosami w rolach głównych spędziłem kilka osobnych wieczorów. WestminsterLab USB Standard ponownie pokazał nieco inne podejście do prezentacji niż Ultra Silver. Imponował precyzją, czystością, znakomitym wglądem w fakturę i barwę, doskonale wokale różnicował. Nie przejawiał żadnej skłonności do ocieplania dźwięku, czy do jego wygładzania i może dlatego głosy nie brzmiały w aż tak pełny, dociążony sposób. Sybilanty obecne w nagraniach nie znikały, ani nie były eksponowane – brzmiały po prostu naturalnie, nie irytując, a stanowiąc jeden z elementów danego występu. W prezentacji nie zabrakło również kluczowego elementu – ekspresji. Występy wyjątkowo charyzmatycznych wykonawców – Etty James, Janis Joplin, Marka Dyjaka, czy Stevena Tylera był prawdziwą ucztą dla uszu i wywoływały „ciary na placach”.

Także tam, gdzie emocje grają ogromną rolę, czyli w moich ulubionych operach, za sprawą połączenia realizmu i bogactwa brzmienia głosów śpiewaków, przestrzenności prezentacji oraz odpowiedniej skali, rozmachu i dynamiki orkiestry, długie „wieczory w czasach zarazy” za sprawą kabla WestminsterLab przeciągały się czasem do późnych godzin nocnych. Trudno się bowiem było oderwać od wyjątkowo pięknie i wciągająco zaprezentowanych spektakli muzycznych. Co ważne, owa wysoka ekspresyjność przekazu nie była uzależniona od poziomu głośności odsłuchu. Wieczorne sesje siłą rzeczy były dość ciche, a mimo tego z kablem WestminsterLab USB Standard otrzymywałem pełnokrwisty spektakl muzyczny, któremu niczego nie brakowało. I w ten sposób testowany kabel sprawiał, że “social distancing” i brak możliwości słuchania muzyki na żywo było przez długie tygodnie łatwiejsze do zniesienia. Czego i Państwu życzę.

Podsumowanie

Wierność nagraniom, brak podbarwień, równe pasmo, wysoka rozdzielczość, dobre różnicowanie, otwartość, przestrzenność, dobry PRAT – wszystko to cechy, które wysokiej klasy kabel musi mieć. Acz wszystkie niewiele są warte jeśli efektem końcowym nie jest uśmiech, a czasem inne emocje (w zależności od charakteru muzyki), na twarzy słuchacza. Słuchanie muzyki ma być przecież przeżyciem, frajdą. Ma przenosić nas w inny świat, ma pozwolić oderwać się od rzeczywistości, doświadczyć radości, uniesień, słowem czegoś więcej, niż tylko przyjemne dźwięki rozlegające się w tle codziennych czynności. I to właśnie robi WestminsterLab USB Standard. Oczywiście to tylko jeden z wielu elementów systemu audio, ale w przypadku dobrych sprawi, że staną się one jeszcze lepsze. Trudno mówić o uniwersalnej recepcie na sukces, ale ten kabel może wnieść szczególnie dużo do ciepło, naturalnie grających systemach, w których większa otwartość, wyższa rozdzielczość, lepsza czytelność nawet drobnych informacji i subtelności bez zaburzania choćby w najmniejszym nawet stopniu spójności i płynności grania sprawią, że kontakt z muzyką będzie jeszcze bliższy, intymniejszy, a przez to prawdziwszy i dający większą jeszcze satysfakcję. Czegóż chcieć więcej? A swoją drogą trudno mi sobie wyobrazić system, w którym ten zestaw cech nie byłby pożądany.

Cena (w czasie recenzji):

  • WestminsterLab USB Standard: 1390 EUR / 1m
  • WestminsterLab USB Ultra: 3090 EUR / 1m

ProducentWESTMINSTERLAB

DystrybutorAudio Atelier

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.10, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific +Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, LampizatOr Metamorphosis
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Ultra Black, KBL Sound Zodiac XLR, TelluriumQ Silver Diamond USB,
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot