Warszawski Nautilus

by Dawid Grzyb / February 5, 2019

Znane mi od lat portfolio krakowskiego Nautilusa niedawno wzbogaciło się o produkty Boenicke Audio, co mnie niezaprzeczalnie zaciekawiło. Natomiast temat przewodni niniejszego materiału to oddalony o przysłowiowy rzut beretem od mojej lokacji warszawski salon tej firmy, a odrobina prywaty z nią powiązanej stanowi wisienkę na torcie. Smacznego.

Dawno, dawno temu…

Dla zachowania porządku wypada nadmienić, że przez lata zajmowałem się tylko i wyłącznie sprzętem słuchawkowym. Nie dysponowałem warunkami umożliwiającymi testowanie produktów większych i ten stan rzeczy utrzymywał się przez naprawdę długo. Uzyskawszy pewien bezpieczny poziom jakościowy, raz za razem przekonywałem się dobitnie o tym, że nauszniki z wysokiej klasy wzmacniaczem i przetwornikiem potrafią nie tylko czarować, ale wręcz wyrywać z butów kolokwialnie pisząc, stąd skupiony właśnie na nich i urządzeniach przenośnych nie oglądałem się na boki. Będąc zupełnie szczerym, dopiero teraz wiem, że bycie za pan brat wyłącznie ze słuchawkami to był stan błogiej nieświadomości, zaledwie liźnięcie tematu. Aż w końcu nastał dzień, miejsce i sposobność, które pozwoliły mi zrozumieć wreszcie, że – choć piękne i kolorowe – życie w słuchawkowej bańce nie jest jedynym słusznym, a krakowski Nautilus miał w tym swój niemały udział.Audio Video Show, 2013 rok o ile mnie pamięć nie myli, hotel Radisson Blu Sobieski. Ciemno za oknem, sobota wieczorem, w zasadzie końcówka najgorętszego dnia. Biegałem jak wariat od jednego pokoju do drugiego, starałem się ogarnąć możliwie tak dużo, jak tylko się dało. Zdjęcia, chwila odsłuchu, następna lokacja i tak w kółko. Nie pamiętam, które to było piętro i drzwi dokładnie, to nieistotne teraz. W każdym razie trafiłem w końcu do miejsca, które na lata utkwiło mi w pamięci. Zastałem tam gramiak Transrotor Apollon, jakiś wysoki model podłogówek Dynaudio, chyba Confidence C2 albo C4, plus elektronikę Accuphase’a i kable Siltecha. Ot, nietani przecież system jakich pełno dookoła. Niemniej, jakimś cudem znalazło się miejsce w pierwszym rzędzie, na samym środku. Bueno. Zagrała muzyka.Ja rozumiem, że jazzowe czy minimalistyczne plumkanie z damskim wokalem na podium to wystawowy standard i punkt odniesienia, który pozwala dźwięk jednego pomieszczenia choć odrobinę przyrównać do drugiego i w następstwie uformować adekwatną opinię. Natomiast fanem repertuaru tego typu zdecydowanie nie jestem i raczej nie będę, a zasłyszawszy coś takiego poziom mojej ekscytacji najczęściej wynosi okrągłe zero. Niech będzie, że ignorant jestem. W każdym razie prowadzący w pokoju przywołanym powyżej trafił w sedno, jakkolwiek to nie brzmi mój subiektywny punkt G. Utwór “Agape” z nowej wówczas płyty “Anastasis” formacji Dead Can Dance zabrzmiał tak, że świat się dla mnie zatrzymał, cała moja hierarchia audiofilskich wartości i pojęcie o tym, co w tym hobby naprawdę dobre na samym początku legły w gruzach, a chwilę później zostały zdefiniowane na nowo. Siedziałem tam zdumiony do głębi, wręcz osłupiały i najpewniej z głupawą miną, a w ciągu tych kilku ekstatycznych minut podjęta została decyzja, że trzeba wyjść poza słuchawki. Tak też zrobiłem, bez żalu i oglądania się za siebie.Dla jasności, system w rzeczonym pomieszczeniu poskładała załoga krakowskiego Nautilusa. Nie wiem cóż takiego robiłbym dzisiaj gdyby nie jej ówczesny wysiłek i to konkretne doświadczenie. Nie chcę zgadywać, no bo i po cóż. Ale punkt zwrotny niezaprzeczalnie nastąpił, pamięć mi jeszcze nie szwankuje i warto w końcu podziękować za tamten piękny moment, co niniejszym czynię. A teraz do rzeczy.

Warszawa, ul. Kolejowa 45

Nautilus to inicjatywa założona przez Roberta Szklarza dwie dekady temu. Na samym początku firma działała w niewielkim sklepie w Krakowie, a z czasem rozrosła się do dwóch dużych salonów; krakowskiego oraz warszawskiego. Po drodze było kilka przeprowadzek, powiększył się metraż obydwu miejsc, podobnie oferta produktowa, a w efekcie marka Nautilus urosła do jednej z najbardziej rozpoznawalnych w branży. Po wizycie na Kolejowej już wiem dlaczego.Od umiejscowionego przy Placu Zawiszy hotelu Golden Tulip na ulicę Kolejową 45 jest marszem całe pięć minut, żaden dystans. Wybrałem się tam w środku zimy, porą mocno popołudniową, słońca już nie było. Niemniej, przez dobrze oświetlone witryny warszawskiego salonu Nautilusa docierało na tyle dużo światła na zewnątrz, że pośród wszędobylskiego mroku i zimowej nijakości miejsce to sprawiało wrażenie najbezpieczniejszej oazy w okolicy. Odstawało na tyle, że nie sposób było przejść obok nie zajrzawszy przez wystawowe szyby chociaż przez ułamek sekundy, natomiast wnętrze zdradzało, że dla entuzjasty dużego kalibru niniejsza lokacja to istny raj na ziemi i pisząc te słowa jestem śmiertelnie poważny.Portfolio Nautilusa pewnie nie jest obce większości osób w temacie audio z grubej rury, a przynajmniej nie powinno. Jeżeli jest się z Warszawy lub okolic, przeczesywanie sieci w poszukiwaniu produktów Accuphase’a, Avantgarde Acoustics, Dynaudio czy Siltecha prędzej czy później zaowocuje Kolejową 45. Po wejściu do środka nie ma przeproś, z miejsca widać co jest na rzeczy; duży i jasny salon, półki uginające się od sprzętu, podobnie podłoga, a dwie osobne sale odsłuchowe dopełniają całości. Nie jestem w stanie stwierdzić czy jest to widok typowy dla lokacji o podobnym profilu, po przybytkach w ten deseń nie chodzę, a mój ulubiony – wrocławski Art&Voice – to zupełnie co innego, bo nastawionego na klimat domowy i minimalistyczny ponad wszystko inne. Co nie zmienia faktu, że na Kolejowej z miejsca poczułem się jak ryba w wodzie. Złożyło się na to kilka czynników.Zacząć wypada od tego, co pierwsze rzuca się w oczy po wejściu do warszawskiego przybytku, tj. aparatury grającej. Jest tego w chusteczkę i jeszcze trochę. Gdzie tylko się nie rozejrzeć multum kolumn, wzmacniaczy, kabli czy gramofonów tylko czeka, żeby się z każdym z osobna zaprzyjaźnić. Oferta Nautilusa nie jest fikcyjna, to zdecydowanie nie jest wirtualny sklep wyposażony w jedynie niewielki wycinek oferty, a cała reszta to historie na zamówienie. Wspomniane półki są załadowane dokładnie tym, z czego rzeczona firma jest znana najbardziej i nie brak tam produktów bardzo, ale to bardzo drogich. Co ciekawe, zamiast wywyższającego zadęcia i izolacji w gablotach okraszonych etykietką ‘Nie dotykać! Gryzie!’, współdzielą przestrzeń z bardziej przystępnymi dobrami jak gdyby nigdy nic, co wysyła jasny sygnał: “Chcesz posłuchać? To zdejmiemy z półeczki, podłączymy i posłuchasz, niezależnie od ceny”. Taki stan rzeczy też dość wymownie determinuje, z jakim klientem warszawska załoga ma styczność każdego dnia.Widok zastany w warszawskim Nautilusie będzie dla niejednej osoby przytłaczający. Określenie tego miejsca jako bardzo dobrze wyposażonego wydaje się wręcz trywialne. Zaraz po przekroczeniu progu odwiedzających wita Transrotor Artus o wartości ładnego mieszkania na Ursynowie, a kawałek obok stoją kolumny Avantgarde Acoustics Mezzo i stolik z elektroniką Accuphase’a, a wszystko to połączone wysokimi modelami Siltecha. Po drodze w głąb głównego pomieszczenia napotyka się Dynaudio z serii Evidence, a na półce po lewej co tam Phasemation ma do regulacji głośności najdroższego w ofercie. Naprzeciwko przekrój Accuphase’a, dalej Ayona, Octave itp. itd. Sens tego przepychu łatwo zrozumieć i w sumie to się nie dziwię. Melomani mogący sobie pozwolić na wzmacniacz czy kolumny o równowartości dobrego samochodu zwykli kręcić nosem, choć gdy już trafią w to ‘coś’, potrafią konsekwentnie iść za ciosem/zachciewajką, natomiast warunek konieczny to dobrze zaopatrzona placówka. Ta na ulicy Kolejowej 45 jest. Bezapelacyjne.W ofercie Nautilusa nie brak też produktów na skromniejszą kieszeń. Choć widać, że drogie audio ma się tam dobrze, można poprzebierać np. w kolumnach Chario, Castle czy początku oferty Dynaudio, znajdzie się też coś dla fanów słuchawek, jest Music Hall i Heed, choć tu lista się nie kończy. W każdym razie z wszystkich tu wymienionych marek da się zbudować system bez uciekania się do sprzedaży jednej z nerek i kredytu na dokładkę.

Zagrało

W dwóch pomieszczeniach odsłuchowych można w komfortowych warunkach posłuchać gotowych zestawów, zawsze coś jest zmontowane, lub dowiedzieć się cóż takiego potencjalny wybór zakupowy sobą reprezentuje. Sale są nieduże, ale klimatyczne i odizolowane od pomieszczenia głównego, co jest gwarancją świętego spokoju. Po zapoznaniu się z nimi pozostaje mi napisać, że odgłos rozmów prowadzonych za drzwiami mi nie przeszkadzał, a zastane na miejscu adaptacje akustyczne okazały się w moim odczuciu na tyle przemyślane, że nie było mowy o klaustrofobii. Są, bo być muszą, wiadoma sprawa, ale przynajmniej dla mnie nie stanowiły żadnego problemu, a dyskretne oświetlenie o właściwej temperaturze barwowej dopełniło całości.Po zdjęciach w końcu nastał czas na rozgoszczenie się na kanapie i posłuchanie czegoś. Godzina była późna, wiele go nie miałem. Ale system, z którym spędziłem kilka przyjemnych chwil dał mi to, na co po cichu liczyłem. Zagrały podłogówki Dynaudio Confidence C2 Platinum podłączone do monobloków Ayon Scorpio, sterował nimi kompakt CD-35 tej samej firmy, a połączone było to wszystko m.in. wężami Vovoxa, Siltecha i czegoś tam jeszcze, nie pomnę teraz. Co ciekawe, stolik Solid Base oraz listwa Power Base będące częścią tego zestawu to przedstawiciele marek należących do krakowskiego dystrybutora. Dwadzieścia lat w branży to sporo czasu, żeby się wielu rzeczy nauczyć, wypracować własne rozwiązania i pomysły, w dogodnym momencie spróbować je urzeczywistnić i to jest właśnie to, co Robert zrobił. O ile wiem, to z niemałym sukcesem.Choć system i pomieszczenie były mi obce, to bez rozmieniania się na drobne napiszę, że wynikowa była w pełni satysfakcjonująca. Znane mi konfiguracje Ayona, tj. te prezentowane w Warszawie i Monachium, zawsze grają w podobny sposób; otwarty, bezpośredni i gładki, ale też świetny barwowo, żywy, rozedrgany i angażujący, nie brak tam też słyszalnego wkładu szklanych baniek. Porównywalny efekt powtarzany raz za razem musi być wobec tego działaniem w pełni zamierzonym, tak mi przynajmniej logika podpowiada, ale mniejsza o to. Czegoś mniej więcej w ten deseń spodziewałem się po zestawie w warszawskim Nautilusie.W porównaniu do wrażeń z Monachium i stolicy, dźwięk na Kolejowej był bardziej substancjalny, mniej eteryczny i z nieco luźniejszym choć niezaprzeczalnie przyjemnym dołem pasma. Obraz przede mną miał fantastyczną głębię i multum warstw, za cenę skromniejszego rozbudowania po bokach. Prawdę napisawszy to mnie to szczególnie nie zdziwiło, bo wykorzystywane w prezentacjach Ayona kolumny oparte na ceramicznych przetwornikach zawsze mają sporo miejsca dookoła, co otwiera dźwięk, natomiast podłogówki Dynaudio był ustawione blisko ścian relatywnie niedużego pokoju warszawskiego salonu. Nie można mieć wszystkiego, audio to często kompromisy, no i finalnie najbardziej i tak liczy się to, że było to granie na wskroś przyjemne, swobodne i jakościowo bardzo wysokiej próby.Należy też pamiętać, że o ile Ayon CD-35 to nie jest urządzenie budżetowe, para końcówek Scorpio wprost przeciwnie, oczywiście w kontekście reszty oferty tego producenta. Ba, te zwinne monobloki okupują sam jej dół, natomiast regulowane z firmowego źródła z wysokim modelem Dynaudio całościowo stworzyły bardzo dobry zespół. Tak po prostu, bez żadnego narzekania z mojej strony. Dało się tego dźwięku słuchać, oj tak, ani odrobinę mnie nie zmęczył, umożliwił po prostu delektowanie się muzyką zamiast dawania podstaw do doszukiwania się gorszych stron. Głęboko wierzę, że w tym hobby przede wszystkim to właśnie o to chodzi. Natomiast monoblokami Scorpio zainteresowałem się na tyle, że po wizycie na Kolejowej dotarła do mnie ich zintegrowana wersja, tj. końcówka stereo plus przedwzmacniacz, oczywiście podane w typowej dla Ayona obudowie, ale to osobna opowieść.

Załoga

Słuchanie muzyki i powiązany z tą czynnością sprzęt to, z punktu widzenia ludzi z branży oczywiście, praca, ale też w znakomitej większości przypadków hobby przede wszystkim. Niezaprzeczalnie jest to zajęcie dla pasjonatów, stanowią oni jeden z jego kluczowych filarów, a piszę o tym dlatego, że produkty w warszawskim Nautilusie same się nie sprzedają.

Stołeczna ekipa składa się z trzech osób; Patryka, Przemka i Marcina. Wszyscy zajmują się klientami, choć dzielą się czynnościami administracyjnymi, wyjazdami ze sprzętem oraz działalnością w sieci. To tyle formalności. Natomiast napisanie powyżej, że na Kolejowej było mi dobrze, to przede wszystkim ich zasługa. Mieliśmy o czym rozmawiać, to rzecz normalna. Natomiast atmosfera w tym miejscu była jakaś taka niewymuszona, spokojna, bez towarzyszącej wszędobylskiej drogiej elektronice egzaltacji. Buszowałem między półkami z aparatem, zaglądałem gdzie się dało, przemykałem za stolikami z nietanim przecież sprzętem i nikt mi nie przeszkadzał. Życie dookoła toczyło się własnym tempem, jak gdyby mnie tam nie było.

Gdy chciałem czegoś posłuchać, to siadałem i słuchałem w niezmąconym spokoju, na zadawane pytania dostawałem wyczerpującą odpowiedź bez irytującej marketingowej papki czy audiofilskiego przesadyzmu, a klienci, którzy w czasie mojego pobytu zajrzeli do sklepu byli traktowani tak samo. To właśnie rzeczony brak ciśnienia, komunikatywność i przyjazna, luźna atmosfera pozwalają mi teraz napisać, że trio odpowiedzialne za prowadzenie salonu na Kolejowej 45 wie, jak to się robi.

Wydawać by się też mogło, że komunikacja zdalna to rzecz elementarna, ale realia pokazują, że jej brak to jedna z branżowych plag. Dlatego też miłą odmianą jest dostępność i responsywność warszawskiego zespołu; zawsze ktoś odbiera telefon lub oddzwania, podobnie jest z odpowiedziami via mejl. Te drobnostki skutecznie podkreślają profesjonalizm całej warszawskiej operacji i jednocześnie są czymś, co doceniam i dam sobie kończyny uciąć, że nie jestem w tym odosobniony. Przyjdź, porozmawiaj, posłuchaj, zrozumiesz. To by było na tyle, podziękowania za gościnę i swobodę, no i do następnego!

 

Nautilus Warszawa

  • ul. Kolejowa 45/U4
  • tel.: 22 636 01 06
  • salon@nautilus.net.pl
  • https://nautilus.net.pl/

Godziny otwarcia:

  • poniedziałek – piątek: 11:00 – 19:00
  • sobota: 10:00 – 15:00