Choć czytając kwieciste opisy wielu produktów audio można odnieść czasem wrażenie, że to jak brzmią zależy od mnóstwa czynników z czystą magią włącznie, to tak naprawdę odtwarzanie zapisanego w ten, czy inny sposób sygnału muzycznego opiera się na prawach fizyki. Te z kolei nie są opcjonalne i nie można wybierać, które będą, a które nie będą działać w danym przypadku. Da się natomiast optymalizować efekty działania produktów audio pracujących w ramach owych praw. Właśnie tym zajmuje się procesor dźwięku polskiej firmy Yayuma Audio, a konkretnie ich pierwszy produkt, pochodzący z linii Awareness model ASP 01. Jego działanie opiera się na modelach matematycznych, które mają optymalizować odtwarzanie dźwięku tak, by to, co słyszymy było możliwie najbliższe temu, co „słyszał” mikrofon w momencie nagrywania. Można więc rzec, że produkt ten wpisuje się w obowiązującą od dawna ideę „high fidelity”, czyli „wysokiej wierności”, tyle że ma to robić lepiej niż wszystkie stosowane do tej pory rozwiązania.
Wstęp
Moje pierwsze spotkanie z Yayumą nastąpiło w czasie ubiegłorocznej wystawy Audio Video Show w Warszawie. Co roku przed tą imprezą studiuję listę wystawców szukając szczególnie interesujących (mnie) pokoi. Przygotowanie do tej imprezy z każdym rokiem staje się coraz ważniejszym, właściwie nawet niezbędnym elementem uczestnictwa. Ilość wystawców, a także zwiedzających sprawia, że staje się ona po prostu za duża do ogarnięcia dla jednej osoby. Trzeba więc dokonać pewnych wyborów, wybrać pokoje, które trzeba odwiedzić koniecznie i te, do których można zajrzeć, jeśli jest na to czas. Przeglądając listę wystawców zawsze zwracam szczególną uwagę na firmy i produkty polskie, ponieważ od początku swojej działalności recenzenckiej działalności uważam za swój obowiązek promowanie dobrych rodzimych produktów. A tych przecież nie brakuje – branża rozwija się w naszym kraju w niezłym tempie, a coraz więcej polskich produktów jest docenianych także na świecie. Świetnych konstruktorów mających dobre pomysły nigdy u nas nie brakowało, ale by odnieść sukces na świecie za tymi elementami musi iść także ciekawy dizajn, wykonanie i wykończenie najwyższej klasy, wysoka niezawodność i odpowiedni serwis posprzedażny. Marek, które potrafią zapewnić już wszystkie te elementy z każdym rokiem przybywa. Rzadko jednakże trafiają się takie, które mają do zaoferowania coś zupełnie nowego, innowacyjnego. Oczywiście w branży audio prawdziwe innowacje zdarzają się rzadko i dotyczy to całego świata. Polscy producenci mają dodatkowo utrudnione zadanie, bo zwykle nie mają odpowiedniego zaplecza przede wszystkim finansowego, by udźwignąć ogromny ciężar prac nad wymyślaniem, opracowywaniem i wdrażaniem nowych rozwiązań. Gdyby więc jednej z naszych firm udało się opracować jakieś przełomowe rozwiązanie byłoby to naprawdę wielkim wydarzeniem.
Firma Yayuma zwróciła moją uwagę już podczas przeglądania przewodnika po Audio Video Show 2016 po pierwsze, oryginalną nazwą, a po drugie wpisem, który sugerował, że oto mała polska firma faktycznie wymyśliła i wprowadziła w życie coś nowego, coś, co może realnie poprawiać jakość odtwarzanego dźwięku. Choć de facto nie należy właściwie mówić o poprawianiu jakości dźwięku, ale raczej o jej przywracaniu – o tym więcej nieco później. Nazwa natomiast, jak się dowiedziałem później, pochodzi od imion ludzi, którzy tworzą tę firmę. Ci trzej panowie to: Jarek Proksa (Ya), Jurek Pona (Yu) i Marcin Skrzypczak (Ma). Dodam jeszcze, że opracowane rozwiązanie nazywa się PONA Sound, co jest z jednej strony skrótem od Pure Original Natural Audio, z drugiej to przecież nazwisko twórcy algorytmu, wykorzystywanego przez testowany procesor.
Miałem więc na swojej liście zanotowaną nazwę i numer pokoju w Sobieskim i w dniu, gdy odwiedzałem ten właśnie hotel, złapałem za klamkę pokoju Yayumy, który, jak się okazało, był zamknięty. Mając napięty grafik poszedłem więc dalej planując ewentualnie spróbować jeszcze później. I faktycznie, gdy przechodziłem obok pokoju po raz drugi zostałem „zgarnięty” do środka przez jednego z prowadzących prezentację. Jak się okazało panowie w tej sali prowadzili zamknięte prezentacje dla ludzi z branży, a w salce obok odbywał się otwarty pokaz tyle, że tam trudno było się dopchać. Skoro już udało mi się trafić na zamkniętą prezentację usiadłem, by posłuchać tego, co mieli do powiedzenia prowadzący oraz posłuchać krótkiej prezentacji możliwości prezentowanego procesora dźwięku.
Jeśli mam być szczery, to choć mocno kibicuję polskim firmom, a także to, co już w przewodniku przeczytałem na temat działania ASP 01 brzmiało „na papierze” rozsądnie, to i tak mój wewnętrzny sceptyk podchodził z dystansem do urządzenia kosztującego naprawdę duże pieniądze. Po pierwsze ono samo nie gra, a po drugie nie jestem fanem ingerencji w sygnał, a to przecież robią procesory dźwięku. Należę natomiast do zwolenników jak najprostszych rozwiązań, bo to one w audio, na moje ucho oczywiście, zwykle brzmią po prostu najlepiej, najbardziej naturalnie. Naturalność, podobieństwo do brzmienia prawdziwych instrumentów z kolei to cechy, których szukam w każdym urządzeniu audio. Tu jednakże rzecz miała być w wykorzystaniu matematyki do minimalizacji pewnej rozbieżności między procesem rejestracji i odtwarzania muzyki, powielanej przez wszystkich od wielu lat. Dodatkowo określenie procesor dźwięku, kojarzące się bardziej z korektorami wprowadzającymi zmiany w paśmie przenoszenia, fazie, barwie, itd., stosowane jest bardziej z braku innego, lepszego określenia, a nie dlatego, że rola ASP01 jest taka sama. Polski, analogowy (!) procesor nie wprowadza bowiem żadnych tego typu zmian w sygnale. Pomimo więc wrodzonego sceptycyzmu musiałem dać Yayumie szansę.
Na czym on ma polegać owa rozbieżność wpływająca negatywnie na brzmienie, odbierająca nam możliwość usłyszenia faktycznie wszystkiego, co zostało zarejestrowane w sposób, w jaki zostało zarejestrowane? Jak mówił pan Jerzy Pona, jeden z trzech ludzi stojących za firmą Yayuma, szukając sposobu na poprawę dźwięku początkowo panowie swoje wysiłki, podobnie jak wiele firm na świecie, skupiali na próbach opracowania rozwiązań, które pozwoliłyby na linearyzację pracy membran głośników, przetwarzających sygnał elektryczny na fale dźwiękowe. Prace trwały przez kilka lat, ale nie doprowadziły do satysfakcjonujących efektów. Dały natomiast możliwość opracowania precyzyjnych modeli matematycznych przetworników, a te z kolei pozwoliły przenieść sporą część prac, eksperymentów do komputera. Dziś programy komputerowe są coraz powszechniej stosowane przez wielu producentów do opracowywania nowych modeli przetworników czy nawet całych kolumn. Przeprowadzane w ten sposób symulacje upraszczają proces opracowywania nowych produktów, choć ostateczna weryfikacja następuje zawsze w praktyce.
Opracowanie własnych modeli matematycznych dało Yayumie nowe narzędzie pracy. Część eksperymentów nadal była wykonywania z użyciem fizycznych przetworników, ale wiele z nich można było teraz zrealizować w komputerze precyzyjnie wyliczając zachowania głośników w określonych sytuacjach. W trakcie prac pan Jerzy zdał sobie sprawę, że proces konwersji sygnału elektrycznego podawanego przez wzmacniacz na głośniki nie jest dokładną odwrotnością konwersji drgań membrany mikrofonu na sygnał elektryczny. Skoro nie jest odwrotnością to znaczy, że to, co słyszymy z naszych kolumn nie może być dokładnym odtworzeniem dźwięku zarejestrowanego przez mikrofon. Nie czuję się na siłach by dokonać dogłębnej analizy rozwiązania proponowanego przez Yayumę, więc przedstawię je w możliwie prostych słowach tak, jak w wersji dla laików prezentował je jego twórca. Rozwiązanie zostało opatentowane, więc jeśli ktoś z Państwa jest zainteresowany szczegółami może je znaleźć w opisie patentu.
By w głośnikach usłyszeć dokładnie to, co wcześniej „usłyszał” (zarejestrował) mikrofon procesy konwersji musiałby być dokładną odwrotnością, a jak już ustaliliśmy nie są. Przy nagrywaniu rejestrowana jest bowiem prędkość ruchu membrany mikrofonu, natomiast głośnik w kolumnie (czy słuchawkach) próbuje odtworzyć położenie membrany na podstawie informacji o prędkości ruchu membrany mikrofonu. Fakt ten sam w sobie nie jest wielkim odkryciem, a praca ludzi w studiach nagraniowych polega m.in. na takiej korekcie nagranego materiału by owa różnica była jak najmniejsza, tyle że narzędzia, które mają do dyspozycji nie są wystarczające. Zdziwienie pana Jerzego wywołał raczej fakt, iż nikt z tym niczego do tej pory nie zrobił, że branża przyjęła, iż tak musi być i w związku z tym z kolumn płynie do naszych uszu niekompletna informacja. Postanowił więc coś z tym zrobić.
Opracowany przez Yayumę algorytm PONA Sound wykorzystywany w ASP01 ma sprawiać, że ruch membrany głośnika (głośników) będzie odwrotnością ruchu membrany mikrofonu, dzięki czemu usłyszymy pełniejszą i wierniejszą reprodukcją nagranego materiału. Testowany procesor nie jest natomiast magicznym pudełkiem, które z każdego nagrania zrobi znakomite. Pracuje on bowiem wykorzystując dostarczony do niego sygnał. Stąd z założenia z materiałem, który w studio został mocno przetworzony ASP01 nie będzie w stanie wiele zrobić. Zdecydowanie lepiej natomiast spisze się z nagraniami, w które realizatorzy ingerowali jedynie w niewielkim stopniu, ponieważ są one zdecydowanie bliższe temu, co „usłyszał” mikrofon, jest w nim więcej oryginalnych, niezmienionych w procesie produkcji informacji. Jak zawsze powtarzam: teoria teorią, a zdecydowanie ważniejsza jest praktyka. Pozostało więc posłuchać czy i co Yayuma faktycznie robi z dźwiękiem. Czy faktycznie warto wydać duże pieniądze by wpiąć to urządzenie do wypieszczonego systemu? Dlaczego do wypieszczonego? Przyjmuję bowiem, że podobnie jak w przypadku okablowania, elementów antywibracyjnych, zasilania, czy innych akcesoriów, także i taki procesor dźwięku należy wpasowywać do już dopracowanego, dobrze znanego i świetnie grającego systemu. Należy on bowiem do kategorii komponentów, które mają nie tyle poprawiać brzmienie systemu, ile raczej niwelować jego ograniczenia, uwalniać pełny potencjał.
Budowa
Z zewnątrz ASP 01 (Analogue Sound Processor, czyli Analogowy Procesor Dźwięku) wygląda, można by rzec, klasycznie. Bardzo porządnie wykonana i wykończona aluminiowa obudowa, standardowe dla audio rozmiary, wyoblone górne krawędzie frontu urządzenia – wszystko to daje naprawdę niezły efekt wizualny. Po prawej stronie ścianki przedniej umieszczono stosunkowo niewielki wyświetlacz LEDowy, obok kolorowy bargraf pokazujący poziom sygnału wejściowego, a dalej w „zagłębieniu” umieszczono dwa przełączniki hebelkowe, a powyżej towarzyszące im diody. Przełączniki służą do obsługi menu urządzenia, acz w praktyce większość użytkowników w domowych systemach zapewne będzie używać oryginalnego pilota. Ten ma postać sporego, metalowego prostopadłościanu, który stylistycznie nawiązuje do urządzenia, którym steruje i stąd np. jego boki wyglądają jak radiatory. Pilot musi pracować w klasie A skoro potrzebuje radiatorów… to oczywiście żart, ale pomysł jest oryginalny. Napisałem, że używać go będą zapewne głównie użytkownicy domowi, jako że w opracowaniu jest również wersja studyjna tego procesora. Będzie ona zapewne montowana w racku i całkiem możliwe, że w ogóle zostanie pozbawiona pilota. Swoją drogą od początku pytałem panów z Yayumy, czy aby to urządzenie nie powinno trafić przede wszystkim do studiów nagraniowych, bo gdyby było tam stosowane, to być może nie potrzebowalibyśmy go w systemach domowych. I takie plany faktycznie są, bo kilka studiów udało się już przekonać do wartości ASP01 i możliwe, że prędzej czy później procesory tam trafią. Tyle że będą mogły być wykorzystane jedynie dla nowych nagrań. W przypadku już istniejących pozostaje próba przywrócenia jakości dźwięku przy odtwarzaniu ich w domowym systemie.
ASP01 to urządzenie całkowicie zbalansowane i analogowe. Jedynie sterowanie procesorem odbywa się w domenie cyfrowej za pomocą 11 mikroprocesorów połączonych siecią SPI, ale analogowy sygnał, który trafia do urządzenia, takowym pozostaje. Urządzenie wyposażone jest zarówno w zbalansowane jak i niezbalansowane wejścia, z tym że sygnał z wejścia niezbalansowanego jest najpierw symetryzowany. Na tylnej ściance znajdziemy jeszcze trzy wyjścia analogowe, 2 x XLR i 1 x RCA, gniazdo zasilające oraz główny włącznik. Nie otwieraliśmy u mnie urządzenia – był taki plan, żeby zrobić to przy odbiorze, ale panowie zjawili się tym razem w komplecie, więc była okazja porozmawiać również z panem Jurkiem, a dodatkowo posłuchać prototypu wzmacniacza słuchawkowego, o czym kilka słów później. W każdym razie procesora nie otworzyliśmy, pozostaje mi więc jedynie powtórzyć za twórcami, że zastosowali komponenty audiofilskiej klasy.
Urządzenie wpina się w system między źródło a przedwzmacniacz lub integrę, ewentualnie między przedwzmacniacz i wzmacniacz. W moim przypadku korzystałem z pierwszej opcji. Po podłączeniu źródła do procesora należy zacząć użytkowanie od ustawienia optymalnego poziomu sygnału wejściowego – do tego służy wspomniany kolorowy bargraf. Należy poziom ustawić tak, by paliły się zielone, żółte i pierwsza czerwona dioda. W takich warunkach procesor ma pracować optymalnie. W menu urządzenia dokonujemy wyboru między wejściem RCA i XLR, włączamy/wyłączamy algorytm w procesorze i wybieramy głębokość działania tego algorytmu (co pozwala go dopasowywać płynnie do różnych nagrań). Możemy także dopasować poziom sygnału wejściowego (patrz wyżej) oraz, dzięki wbudowanemu tłumikowi, poziom sygnału wyjściowego (acz procesor nie ma służyć do regulacji głośności). Dodatkowe opcje to filtr sybilantów oraz składowej stałej (DC). Wszystkie te funkcje są dostępne za pomocą pilota, więc siedząc w fotelu w trakcie odsłuchu można włączać/wyłączać algorytm żeby porównać brzmienie z nim i bez niego, czy też dobrać głębokość jego działania. Słowem, przeprowadzenie porównań jest naprawdę łatwe. Ocena czy jego wpływ na brzmienie nam się podoba, a jeśli tak/nie to dlaczego, to już osobna, wcale nie tak prosta sprawa.
Brzmienie
Z pokoju Yayumy na Audio Video Show w Warszawie, mimo że odsłuch nie trwał długo, wyszedłem z przekonaniem, że ich procesor zmienia brzmienie. Co do tego nie było wątpliwości. Powiem więcej – zmianę odbierałem na plus, acz głośno wyrażałem swoje wątpliwości dotyczące faktu, iż po włączeniu opracowanego przez pana Jerzego algorytmu, dźwięk przede wszystkim wydawał się głośniejszy. Naturalną rzeczą jest odbiór głośniejszego (oczywiście w granicach rozsądku) dźwięku jako lepszego – wszystko wydaje się wyraźniejsze, ma się wrażenie, że w dźwięku jest więcej detali, że wyższa jest dynamika, itd. Tyle że jest to rodzaj oszukiwania ucha, a raczej, przetwarzającego sygnały płynące z ucha, mózgu. Nie byłem więc pewny owego pozytywnego wrażenia, a jedynie faktu zmiany brzmienia. Gdy panowie odbierali ASP01 po teście poruszyłem kwestię głośności raz jeszcze – pan Jerzy potwierdził, że wykonali stosowne pomiary i mierzalna różnica w głośności wynosi zaledwie 0,2-0,3 dB. Czyli de facto poziom głośności jest (niemal) ten sam, musiało więc zmieniać się coś innego, co sprawiało, że takie wrażenie odnosiłem (nie tylko ja, inni uczestnicy odsłuchów na AVS mieli podobne odczucia). Do definitywnego potwierdzenia zmiany na plus potrzebne by było kilka dni spokojnych odsłuchów we własnym, dobrze znanym systemie. Jak się później okazało miałem dostać swoją szansę i ten tekst jest próbą opisania tego, co usłyszałem już w zdecydowanie lepiej kontrolowanym środowisku.
Zgodnie z zaleceniami Yayumę wpinałem między źródła a przedwzmacniacz bądź integrę. Używałem swojego systemu ze źródłem cyfrowym w postaci dedykowanego PCta i LampizatOra BIG7. Źródłem analogowym był natomiast gramofon J.Sikora Basic z ramieniem Schroeder CB uzbrojony wkładką AirTight PC3 z przedwzmacniaczem GrandiNote Celio mkIV używanym zamiennie z testowanym w tym czasie urządzeniem z absolutnie najwyższej półki, Phono 1 firmy Tenor Audio oraz kolejnym recenzowanym phono firmy Audia Flight. Za wzmacnianie sygnału odpowiadał mój zestaw z przedwzmacniaczem i końcówką mocy Modwrighta (LS100 + KWA100SE), a przez część czasu używałem również testowanej znakomitej integry NuVista-600. Wzmacniacze za każdym razem dostarczały sygnał do moich kolumn Ubiq Audio Model One Duelund Edition za pośrednictwem albo moich kabli głośnikowych LessLoss Anchorwave, albo przewodów z najwyższej półki, Skogrand Beethoven. Urządzenia były połączone łączówkami Hijiri Milion i LessLoss Anchorwave (RCA) oraz własnym przewodem Yayumy (XLR).
Procesor przywieźli do mnie panowie Jarek Proksa i Marcin Skrzypczak, niestety pan Jurek się rozchorował i nie mógł przyjechać. Panowie udzielili mi krótkiego instruktażu, podłączyliśmy ASP01 do systemu, jaki w danym momencie grał (z gramofonem i przedwzmacniaczem gramofonowym Audii Flight – zobacz TU, który właśnie kończyłem testować oraz integrą NuVista-600) i posłuchaliśmy razem trochę muzyki. Na początku uczyłem się obsługi za pomocą oryginalnego pilota włączając i wyłączając procesor (tzn. właściwie algorytm, bo procesor jako całe urządzenie był włączony przez cały czas), zmieniając poziom jego ingerencji w odtwarzany sygnał, a także włączając i wyłączając układ, który minimalizuje sybilanty. Słuchaliśmy po jednym, dwóch utworach z albumów pochodzących z różnych okresów, reprezentujących różne gatunki muzyczne.
Zaczęliśmy od płyt, które z założenia miały zyskiwać najwyżej niewiele z ASP01. Były to krążki m.in. Genesis czy Dire Straits. W obu przypadkach, jak to zwykle z muzyką rockową, nagrany dźwięk poddany został znaczącej obróbce w studio. „Abacab” tej pierwszej kapeli grałem z dość wiekowego, japońskiego wydania, natomiast „Brothers in Arms” to ostatnie, 2-płytowe wydanie MoFi. Wpływ procesora z żadną z tych płyt nie był duży, acz zauważalny i owszem. Zwłaszcza na krążku Genesis obserwowałem pewne dociążenie dźwięku i otwarcie góry pasma. Dźwięk wydawał się więc pełniejszy, a ponieważ góra pasma była jednocześnie mniej szorstka więc słuchało się tego przyjemniej niż zwykle. Na Dire Straits różnica była mniejsza, acz i tu miałem wrażenie nieco lepszej definicji i różnicowania choćby gitary basowej, czy stopy perkusji. Słysząc pozytywny wpływ ASP01 sięgnąłem po album U2 „Rattle and hum”. Jak już wiele razy pisałem jestem fanem irlandzkiej kapeli, ale jakość ich nagrań sprawia, że słucham ich raczej w samochodzie, niż w domowym systemie. Nie inaczej jest w przypadku wspomnianego albumu i nawet tak znakomicie brzmiący system wsparty polskim procesorem, nie był w stanie tego zmienić. Brzmiało to nadal płasko, krzykliwie i nienaturalnie. Pokazało to jasno, że Yayuma jest w stanie wydobyć pokłady informacji i jakości wyłącznie z nagrań, w których te elementy występują. Przy tak słabych realizacjach, z tak dużą kompresją, jak wspomniany „Rattle and hum”, nie ma mowy o upiększaniu brzmienia, czy dodawaniu czegokolwiek od siebie. Dopiero w przypadku tych nieco lepszych wydań można liczyć na nieco pełniejsze, przyjemniejsze dla ucha granie.
Po próbie z U2 wyciągałem już przede wszystkim (choć nie tylko) ulubione, fantastycznie, albo przynajmniej bardzo dobrze zrealizowane i wydane albumy, które zwykle, czyli nawet bez testowanego procesora, zachwycają brzmieniem. Tyle że, jak się okazało, z ASP01 w torze realizm prezentacji wspinał się na nowy poziom. Poziom, przy którym człowiek zapomina o jakichkolwiek próbach analizy tego, co słyszy oddając się całkowicie we władanie muzyce. Tak było choćby w przypadku płyty Michela Godarda (przygotowanej przez Sommelier du Son), zrealizowanej całkowicie analogowo. Dirk Sommer stosuje jak najprostsze środki zarówno przy nagrywaniu jak i późniejszej obróbce materiału. Efekty końcowe tego minimalistycznego, całkowicie analogowego podejścia są absolutnie zachwycające i to nawet bez ASP01. Fenomenalnie na taśmie uchwycono akustykę dziedzińca opactwa we Francji, gdzie dokonano nagrania, a także same instrumenty i głosy. Brzmi to… po prostu przepięknie, prawdziwie, wciąga od pierwszej chwili, angażuje emocjonalnie i trzyma w stanie ekscytacji do wybrzmienia ostatniej nuty. Tyle że z testowanym procesorem zabrzmiało to jeszcze lepiej, jeszcze bardziej naturalnie i prawdziwie. Rzecz nawet nie tyle w większej ilości informacji, choć faktycznie z Yayumą odnosiłem wrażenie, że słyszę jeszcze więcej tych drobnych elementów, które współtworzą esencję dźwięku. Największą różnicę testowany procesor robił w zakresie czegoś, co określiłbym jako ilość energii w dźwięku. To jedna z kluczowych różnic między każdym nagraniem a muzyką graną na żywo. Najlepsze systemy potrafią się zbliżyć poziomem energii (to nie to samo co dynamika) do żywej muzyki, że żaden z do tej pory słuchanych przeze mnie w tym zakresie nie zmniejszył tej różnicy tak bardzo, jak mój, przecież nie aż tak drogi system po wpięciu ASP01. Ponieważ większość osób jest wzrokowcami, więc szukając analogii sięgnę po pierwszą prezentację OLEDowych telewizorów, na której byłem ileś lat temu. W porównaniu do LCD kolory były żywsze, bardziej nasycone, czerń czarniejsza, biel bielsza, ruch płynniejszy, a to wszystko przekładało się na po prostu bardziej realistyczny, naturalniejszy, przyjemniejszy dla oka, niemęczący obraz. Tu efekt był podobny. Brzmienie tej płyty już bez procesora jest fenomenalne i wydaje się, że to kres możliwości techniki nagraniowej i więcej z czarnej płyty nie da się już wydobyć. Wpięcie Yayumy pokazało jednakże, że i owszem, nawet na tej płycie ciągle były pewne rezerwy, które do tej pory były tracone gdzieś po drodze.
Podobnie rzecz się miała z wieloma liczącymi po kilka dziesiątek lat albumami. Grali dla mnie m.in. Oscar Peterson, Ray Brown, Miles Davis, Muddy Waters, śpiewali Ella Fitzgerald z Louisem Armstrongiem, Etta James, Nina Simone, posłuchałem też wiekowych nagrań Toscaniniego, czy fantastycznego Józefa Hofmanna. Za każdym razem brzmiało to żywiej, bardziej prawdziwie dzięki większej ilości informacji, intensywniejszym barwom i emocjom towarzyszącym muzyce. Więcej w tym graniu było drobnych informacji, choć wcale nie zawsze do końca pożądanych. Elementy typu oddech muzyków, czy wokalistów, drobne skrzypnięcia, stuknięcia, westchnięcia, itd., tego właśnie było słychać więcej niż zwykle. Z jednej strony dodawało to autentyzmu, pozwalało przenieść się na salę koncertową, poczuć bliskość wykonawców. Z drugiej zdarzały się (na szczęście nieliczne) nagrania (kilka zaprezentował mi pan Jerzy Pona), na których ciężką pracę np. kontrabasistów, czy wiolonczelistów w pocie czoła operujących smykami było słychać tak dobrze, że nie byłem wcale pewny, czy tego realizmu nie jest aby za dużo, żeby w pełni cieszyć się muzyką. To jednakże dotyczyło tylko niewielkiej ilości nagrań. W większości przypadków zatapiałem się w muzyce całkowicie i bezwarunkowo niczym… w czasie koncertów.
Granie było tak wciągające, tak ciekawe, że zajęty doświadczaniem muzyki pewnych wyborów dokonywałem niemal podświadomie. Jeden to kwestia głębokości działania algorytmu – w momencie, w którym zacząłem wyciągać starsze, dobrze zrealizowane krążki wybrałem rekomendowana wartość „14” i już jej nie ruszałem. Drugim takim wyborem była głośność. Zwykle, gdy system gra wyjątkowo dobrze mam tendencję do zwiększania głośności. Tymczasem w tym przypadku dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że po pierwsze głośność była ustawiona nieco niżej niż zwykle a mimo tego, miałem wrażenie, że słyszę więcej także tych najdrobniejszych informacji. Po drugie pomimo wielogodzinnych sesji nie było mowy o żadnym zmęczeniu. Koniec każdego krążka oznaczał, że natychmiast zaczynałem poszukiwania następnego. To jedna z moich prywatnych definicji naturalnego dźwięku – nieważne jak długo się go słucha, człowiek się przy nim nie męczy i ciągle chce więcej.
Jednym z ciekawych efektów włączenia algorytmu PONA Sound w czasie utworu ze śpiewającą na pierwszym planie wokalistką (Ella Fitzgerald), było wyraźne odsunięcie towarzyszącego jej zespołu o przynajmniej krok dalej. Sama wokalistka pozostała dokładnie tam, gdzie była bez ingerencji ASP01, nie została przybliżona ani o jotę, ale zwiększył się odstęp między nią a instrumentami. Wróciłem np. do słuchanej na początku płyty Dire Straits i choć nie było to tak wyraźnie pokazane, to wiedząc czego szukać tu także dopatrzyłem się delikatnego odsunięcia reszty zespołu od Knopflera. W żadnym przypadku nie brzmiało to sztucznie, to nie był punktowy reflektor wycinający lidera ze sceny i pogrążający resztę zespołu w ciemności, a jedynie subtelne podkreślenie jego roli. Relacje przestrzenne, otoczenie akustyczne, pogłos, itd. – wszystko to było zachowane, a przy dobrych realizacjach prezentowane w obłędnie realistyczny, precyzyjny, ale i wyjątkowo spójny, sposób. Ważne jest, że ów efekt nie był taki sam w każdym nagraniu, co jasno pokazywało, że to nie urządzenie go narzuca, a sposób realizacji danego kawałka.
Im dłużej słuchałem systemu z Yayumą, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że najwięcej za jego sprawą zyskują wyższa średnica i góra pasma. Ów zysk polegał, jak mi się wydaje, przede wszystkim na wspomnianej już większej ilości energii w tym zakresie. Najwyraźniej było to słuchać z wyższymi rejestrami czy to wokali, czy dęciaków, z blachami perkusji, czy nawet z akustycznymi gitarami. Grały mocniej, dźwięczniej, w bardziej otwarty sposób. Co ciekawe nie zmieniało to wcale ogólnego balansu odsłuchiwanych utworów, nie odbywało się to kosztem pozostałej części pasma. Wspomniane elementy nie były eksponowane, choć zyskiwały na znaczeniu. Mniejsze wrażenie robił dół pasma, ale to raczej zasługa całego systemu, bo z Tenorem i NuVistą w torze moje kolumny zachwycały basem i bez Yayumy. Pewien wpływ ASP01 oczywiście miał i na tą część pasma, tyle że nie był on tak oczywisty, jak w przypadku wyższych częstotliwości. Nieco lepsze różnicowanie zarówno barwy jak i dynamiki, jeszcze lepszy timing – różnice wydawały się drobne, mało znaczące, acz późniejszy „odwyk” od ASP01 pokazał, że wcale nie tak małe, jak mi się wydawało w trakcie słuchania.
Obiecałem kilka słów o prototypie wzmacniacza słuchawkowego Yayumy, którego miałem okazję krótko posłuchać z moimi Audeze LCD3. Jak się można było domyślać to również będzie urządzenie inne niż wszystkie. Pan Jerzy wspominał m.in. o mierzeniu słuchu użytkownika i dopasowywaniu wzmacniacza do konkretnej osoby, bo nie ma dwóch o identycznym słuchu. Już sama tak „customizacja” wzmacniacza pod użytkownika może dać efekty nie do powtórzenia dla innych urządzeń. W moim przypadku takiej operacji nie przeprowadzaliśmy, ale i tak co usłyszałem sprawiło, że zaklepałem sobie odsłuch jak tylko pojawią się egzemplarze produkcyjne. Oczywiście ASP01 także był wpięty w tor, więc ilość detali była powalająca. Podkreślę raz jeszcze, że nie chodzi na nachalne zarzucanie słuchacza ogromną ilością szczegółów, ich uwypuklanie, czy wysoką analityczność, tylko o wykorzystanie większej ilości informacji do stworzenia kompletnego, spójnego, bardzo płynnego i przekonującego obrazu muzyki. I to właśnie ten wzmacniacz słuchawkowy, po części dzięki wsparciu ASP01, zaprezentował. Choć wiele osób uważa Audeze za ciemno grające słuchawki to wzmacniacz Yayumy pokazał po raz kolejny, że wcale tak nie jest, jeśli tylko za ich napędzanie weźmie się urządzenie odpowiedniej klasy. Odsłuch był króciutki, ale bardzo, bardzo obiecujący. Czekam więc z niecierpliwością na premierę i okazję do dłuższego odsłuchu.
Podsumowanie
Kolejne odsłuchy potwierdziły początkowe obserwacje i to, co jasno mówi producent. Działanie procesora ASP01 jest wprost uzależnione od jakości i sposobu przygotowania odtwarzanego materiału. Zdecydowanie najlepiej brzmiały (czy też najwięcej autentyzmu zyskiwały) nagrania starsze – jazz, blues, klasyka, które były nagrywane i obrabiane analogowo, a realizatorzy ograniczyli swoją ingerencję do niezbędnego minimum. Współczesne dobre realizacje także zyskiwały z Yayumą, dzięki większej ilości energii i informacji w dźwięku. Nazywając rzecz najprościej jak się da – z ASP01 muzyka brzmiała naturalniej, pełniej, bardziej prawdziwie, bardziej angażująco. Yayuma nie jest natomiast odpowiedzią na słabą jakość nagrań. Jeśli już na etapie produkcji materiał został poddany głębokiej obróbce, czyli po prostu mocno zmieniony w stosunku do tego, co „usłyszał” mikrofon, to polski procesor nic na to nie poradzi. Jeśli więc jesteście fanami tych rodzajów muzyki, które zwykle nie są zbyt dobrze nagrywane, gdzie stosowana jest duża ingerencja w materiał, wysoka kompresja itd., to wydawanie takiej kwoty na ASP01 może mijać się z celem. Jeśli jednakże lubujecie się w jazzie, czy klasyce, a już szczególnie w nagraniach pochodzących z analogowych czasów, to wpięcie Yayumy do systemu będzie bardzo ryzykownym posunięciem. Docenienie tego, co robi to urządzenie nie jest proste i zajmuje trochę czasu (więc, powiedzmy, półgodzinny odsłuch nie ma wielkiego sensu), ale gdy już nasiąknięcie tym brzmieniem to odwyk będzie bardzo bolesny. Wiem coś o tym, bo piszę te słowa 2 tygodnie po tym, jak procesor opuścił mój system. Bez niego słuchanie muzyki nawet na ukochanym systemie robi się mniej ciekawe, mniej ekscytujące, czegoś po prostu brakuje i jest to brak dotkliwy.
Czy warto więc wydać tak dużą kwotę na Yayumę ASP01? Pan Jerzy w czasie spotkania stwierdził optymistycznie, że procesory Yayumy muszą prędzej czy później trafić do każdego dobrego systemu audio, bo nie ma innej drogi do uzyskania równie autentycznego, bliskiego temu co w trakcie nagrania „słyszał” mikrofon, dźwięku. Jest to produkt jedyny w swoim rodzaju, prawdziwa innowacja, jakich w audio pojawia się niewiele. Po doświadczeniu w swoim systemie jestem skłonny się z nim zgodzić – Yayuma ASP01 powinna trafić do jak największej ilości miłośników muzyki szukających w nagraniach autentyzmu. Oczywiście z racji ceny urządzenia ilość ta będzie ograniczona, ale w planach jest również opracowanie nieco przystępniejszej cenowo wersji. Każdemu posiadaczowi systemu wysokiej klasy, którego kwota jako taka nie odstrasza, polecam odsłuch w tymże systemie i własną ocenę. Oczywiście posłuchać może, a nawet powinien każdy miłośnik muzyki, by przekonać się, że w znanych nagraniach jest więcej informacji niż nam się wydaje. Tyle, że rozstanie z Yayumą może być dość traumatycznym przeżyciem, a przynajmniej dla mnie było. Gdybym mógł sobie pozwolić na taki zakup do mojego systemu audio, to po prostu nie oddałbym tego procesora po teście. Myślę, że to najlepiej podsumowuje moje wrażenia ze spotkania z Yayumą ASP01.
Platforma testowa:
- Pomieszczenie: 24m2, z częściową adaptacją akustyczną – ustroje Rogoz Audio, AudioForm
- Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: Tenor Phono 1, Grandinote Celio mk IV
- Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.3, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex
- Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr BIG7
- Wzmacniacze: NuVista 600, Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz: Modwright LS100
- Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition
- Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave
- Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave, Skogrand Beethoven
- Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; kable sieciowe LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
- Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot
Cena detaliczna:
- Yayuma Awareness Line ASP01: 25.o00 euro