RT-Project DAC One

by Marek Dyba / September 20, 2018

Przetwornik cyfrowo-analogowy to niemal obowiązkowy element systemu współczesnego miłośnika muzyki. Nic więc dziwnego, że oferta tego typu urządzeń dostępna na rynku jest przeogromna. Jak więc wyłowić pośród nich coś naprawdę wyjątkowego? Chciałbym wskazać Państwu jedno z takich właśnie rozwiązań, na dodatek stworzone w naszym kraju – DAC One firmy RT-Project.

Wstęp

W Polsce nigdy nie brakowało ludzi ze znakomitymi pomysłami. Różnie natomiast bywa z wprowadzaniem ich w życie, realizacją, przejściem od teorii do praktyki, albo po prostu komercjalizacją dobrego pomysłu. Przyczyny bywają prozaiczne, a najczęstszą, zwłaszcza w interesującej nas dziedzinie produktów audio, zaliczanych dziś przecież do dóbr luksusowych, jest nazywając rzeczy po imieniu – kwestia finansowa. Zaistnienie na tak niesamowicie konkurencyjnym rynku jest po prostu trudne. Łatwiej jest, jeśli stworzy się produkt niszowy, jedyny w swoim rodzaju (np. procesor Yayuma, zobacz TU), a przynajmniej spoza głównego nurtu, powiedzmy kolumny tubowej (hORNS, Acuhorn). A jeśli nie spoza głównego nurtu to chociaż wyróżniające się na tle licznej konkurencji, np. przetworniki cyfrowo-analogowe, których brzmienie można zmieniać, czy dopasowywać do swoich oczekiwań wymieniając lampy w stopniu wyjściowym (LampizatOr). Albo gramofony wykonywane z materiałów (metali), na których dany człowiek zna się jak mało kto, bo są jego chlebem powszednim i do obróbki których ma własny, wysokiej klasy warsztat (J.Sikora) dzięki czemu może zaoferować produkty o absolutnie wyjątkowej jakości. Można też podejść do tego inaczej. Uznać, że co prawda zrobi się urządzenie, którego dziś potrzebuje niemal każdy, więc i oferta na rynku jest ogromna, ale za to oferujący wyjątkową jakość brzmienia w cenie, która w porównaniu do konkurencji nie jest może niska, ale powiedzmy rozsądna. Tak właśnie podeszli do tego panowie z warszawskiej firmy RT-Project. Jak sami o sobie piszą na firmowej stronie, są grupą inżynierów, którzy na co dzień pracują w korporacjach projektując urządzenia elektroniczne dla najbardziej wymagających gałęzi przemysłu. Jednocześnie są miłośnikami muzyki i fanami brzmienia wysokiej klasy. Wiele takich osób posiadających wiedzę techniczną i lubiących „pobrudzić sobie ręce”, prędzej czy później stwierdza, że urządzenia dostępne na rynku nie do końca spełniają ich oczekiwania i zabiera się za tworzenie własnych. Jak mi powiedzieli w czasie spotkanie panowie z RT-Project, szczególnie cenią sprzęt sprzed kilkudziesięciu lat, który sami upgradują, wymieniając część komponentów na nowe i to właśnie w ten sposób, za relatywnie niewielkie pieniądze, stworzyli dla siebie znakomite systemy. Tak można robić ze wzmacniaczami, przedwzmacniaczami, kolumnami, ale w jednej dziedzinie rynek zmienił się znacząco i zrobił spore postępy – mówię o konwersji cyfrowo-analogowej. Ostatnia wielka rewolucja w świecie nośników muzyki, czyli przejście z płyt fizycznych na pliki była możliwa właśnie za sprawą pojawienia się na rynku nowych chipów DAC, zdolnych do przetwarzania sygnału PCM nawet w niebotycznych rozdzielczościach, a potem dołożenie do tego jeszcze obróbki coraz popularniejszego formatu DSD. Dlatego właśnie urządzeniem, dla którego projektowania i wytwarzania założono firmę RT-Project jest przetwornik cyfrowo-analogowy.Mogliście Państwo spotkać się już z produktami tej marki w choćby czasie ostatniej wystawy Audio Video Show w Warszawie. Ja przyznaję szczerze, że do pokoju RT-Project nie trafiłem – AVS rozrósł się do takich rozmiarów, że odwiedzenie każdej prezentacji jest już dla jednej osoby właściwie niewykonalne, a ilość odwiedzających tę imprezę jest tak wielka, że zwykle jedno nieudane podejście do danego pokoju sprawia, iż już nie mam czasu wybrać się do niego ponownie. Dlatego właśnie pierwszy kontakt z rzeczoną marką i jej twórcami nastąpił kilka miesięcy po ostatniej edycji AVS. Wtedy dopiero dowiedziałem się, iż polska firma oferuje na dziś jeden produkt, przetwornik cyfrowo-analogowy o prostej do zapamiętania nazwie: DAC One. Produkt niby jeden, ale w dwóch wersjach, choć z zewnątrz właściwie nie do odróżnienia. Oba produkty mają wspólną nazwę ponieważ mają sporo wspólnych elementów. Taka sama jest solidna, pozbawiona może fajerwerków wizualnych, ale świetnie wykonana, solidna obudowa, identyczna jest szeroka gama wejść i wyjść, które obsługują takie same, również wysokie, rozdzielczości (na razie tylko, ale to się wkrótce ma zmienić) plików PCM. Wśród nich jest oczywiście wejście USB dające możliwość odtwarzania plików o rozdzielczości nawet do 384 kHz. Taka sama jest też cała część cyfrowa urządzenia, której sercem są dwa DACi AKM AK4495, po jednym na kanał, każdy pracujący w trybie „dual balanced”. Różnica między dwiema dostępnymi na dziś wersjami to stopień wyjściowy. W kwietniowym numerze magazynu HighFidelity (zobacz TU) znajdziecie Państwo moją recenzję wersji z lampowym wyjściem. Tam w sekcji wyjściowej pracują wyselekcjonowane, wybrane na podstawie wielogodzinnych odsłuchów lampy Philips 5963 (ECC82). W każdym kanale po trzy. By dać Państwu pojęcie o dbałości o szczegóły inżynierów z RT-Project wspomnę, iż punkt pracy lamp ustalany jest z wykorzystaniem ogniw litowych, czyli tzw. baterii pastylkowych, o gwarantowanej trwałości wynoszącej dziesięć lat. W stopniu analogowym wykorzystano sześć wzmacniaczy sumujących – sygnał niezbalansowany jest sumowany z sygnału zbalansowanego. Do zasilania użyto sześć pasywnych zasilaczy anodowych oraz jeden dyskretny zasilacz żarzenia DC. Producent zadbał również o elementy bierne wysokiej klasy pochodzące z takich firm jak: Amtrans, Jantzen, Cornell Dubilier, Elna, Nichicon, WIMA, czy Vishay, a do połączeń wykorzystał miedziane przewody sygnałowe pokrywane srebrem w osłonie PTFE. Technika techniką, ale na mnie ogromne wrażenie zrobiło przede wszystkim znakomite brzmienie lampowej wersji DAC One. W podsumowaniu napisałem, że z plików PCM gra on jeszcze nieco lepiej niż mój LampizatOr Golden Atlantic, choć ten ostatni pozostał (dla mnie oczywiście) królem natywnego DSD. Ujmując rzecz inaczej, gdyby nie moja osobista preferencja brzmienia formatu DSD zacząłbym się pewnie przymierzać do zmiany DACa. Panowie z RT-Project obie wersje przetwornika przywozili do mnie w solidnych kejsach doskonale zabezpieczających na czas transportu nawet wersję z lampami na pokładzie – niby drobiazg, ale gwarantujący, że urządzenie dotrze do klienta w stanie nienaruszonym. Sam przetwornik to urządzenie „standardowych” rozmiarów, czyli szerokie na 440mm (400mm głębokości i około 130mm wysokości). Podobnie jak wersja lampowa tak i tranzystorowa trafiła do mnie w standardowej wersji wykończenia, czyli z grubym, aluminiowym frontem w kolorze srebrnym. Istnieje jednakże możliwość zamówienia go również w kolorze czarnym. Różne mogą być najwyraźniej także kolory podświetlenia włącznika i ośmiu niewielkich przycisków oraz wyświetlacza. Jeden z DACów czarował mnie bowiem kolorem zielonym, drugi urzekał niebieskim tym bardziej, że podświetlenie należy do gatunku dyskretnych dzięki czemu nie drażni oczu w trakcie słuchania. Na froncie po lewej umieszczono okrągły włącznik urządzenia, dalej niezbyt duży, ale czytelny wyświetlacz, potem rządek ośmiu niewielkich przycisków, a po prawej pokrętło. Na wyświetlaczu (który można całkowicie wygasić, do czego służy jeden z przycisków) odczytamy informacje o wybranym wejściu, parametrach otrzymywanego sygnału, aktualnej głośności oraz wybranym filtrze cyfrowym (do wyboru jest ich pięć, a wybieramy między nimi za pomocą jednego z ośmiu przycisków).  O funkcji dwóch przycisków już wspomniałem, pozostałe sześć pozwala na wybór jednego z wejść cyfrowych. Do dyspozycji dostajemy bowiem dwa wejścia koaksjalne, dwa optyczne Toslinki, AES/EBU oraz USB. Zestaw porządnych, posrebrzanych złączy Neutrika, uzupełniają wyjścia analogowe, zbalansowane (XLR) (DAC One jest bowiem urządzeniem o konstrukcji zbalansowanej) i niezbalansowane (RCA). Nie mogło zabraknąć oczywiście gniazda zasilającego, obok którego umieszczono główny włącznik urządzenia. Dodatkowym elementem jest port USB A, który służy wyłącznie jako serwisowy, czyli np. do wgrywania nowego oprogramowania. Przetwornik akceptuje wyłącznie sygnał PCM – przez wejście USB o rozdzielczości do 24 bitów i 384 kHz, pozostałe przyjmują sygnał do 24 bitów i 192 kHz. Ja, fan DSD, oczywiście od pierwszego spotkania marudziłem, że nie ma możliwości odtwarzania natywnego DSD (Roon, którego używam, pozwala oczywiście skonwertować w locie pliki DSD do PCMu, więc po wybraniu tego ustawienia nie musiałem się przejmować formatem plików przy wyborze albumów do odtwarzania, ale to nie to samo). Moje marudzenie najwyraźniej przyniosło skutek. Otóż, gdy panowie odbierali wersję tranzystorową po teście przynieśli radosną wiadomość, że: „DSD już hula – testujemy”. Słowem, za jakiś czas pewnie będę mógł Państwu zaoferować aktualizację, czy uzupełnienie tej recenzji opisując i tę funkcjonalność. Wtedy też pewnie zacznę marudzić o wejście LAN i funkcję Roon Ready…

W czasie wspomnianego testu, lampowy DAC One grał przede wszystkim z moją znakomitą tranzystorową integrą w klasie A, GrandiNote Shinai, oraz, także tranzystorowym, zestawieniem przedwzmacniacza AudiaFlight FLS1 i końcówki mocy Modwright KWA100SE. Gdy niedługo potem trafiła do mnie wersja z tranzystorowym stopniem wyjściowym, w moim systemie królowała integra japońskiej legendy, firmy Kondo, Overture PM2 (test TU). Przez pierwsze kilka tygodni do dyspozycji miałem obie wersje polskiego przetwornika, mogłem je więc porównać bezpośrednio, a nie tylko opierając się na zawodnej pamięci. Wnioski z odsłuchu i bezpośredniego starcia tych dwóch tak podobnych, a jednocześnie tak odmiennych urządzeń znajdziecie Państwo poniżej. Głównym źródłem był mój dedykowany komputer podpięty do wejścia USB, a w początkowej fazie testu jeszcze fantastyczny transport sieciowy/lokalny/płyt Rokna Audio Wavedream NET (test  TU).

Budowa

DAC One marki RT-Project to przetwornik cyfrowo-analogowy w tej wersji z tranzystorowym stopniem analogowym (oferowana jest również wersja lampowa). Urządzenie wyposażono w sztywną, tłumiącą drgania obudowę wykonaną z blachy stalowej malowanej na czarno. Front wykonano z aluminium grubości 10mm, który można zamówić w różnych kolorach. Wewnętrzne pływające chassis zostało, jak pisze producent, wytłumione akustycznie. Na froncie umieszczono niewielki wyświetlacz, włącznik urządzenia, rząd ośmiu niewielkich przycisków i spore, aluminiowe pokrętło służące do regulacji głośności. Sześć pośród owych przycisków pozwala bezpośrednio wybrać jedno z sześciu cyfrowych wejść – 2 x coax, 2 x Toslink, 1 x USB, 1 x AES/EBU. Siódmym możemy wygasić wyświetlacz, a ósmym dokonać wyboru między pięcioma filtrami cyfrowymi, które w pewnym stopniu zmieniają brzmienie tego urządzenia. Dzięki regulacji głośności (pracującej w zakresie od -127 do 0 dB) DAC One można połączyć bezpośrednio z końcówką mocy. Jeśli korzystamy z osobnego przedwzmacniacza bądź łączymy przetwornik z wzmacniaczem zintegrowanym głośność ustawiamy na „0” (czyli maksymalną wartość).Układ DACa jest w pełni zbalansowany i symetryczny, włącznie z symetrycznym, płytkim, ujemnym sprzężeniem zwrotnym. Stopień końcowy pracuje w klasie A z wykorzystaniem tranzystorów audio firmy Toshiba. Producent zadbał o całkowity brak kondensatorów w torze sygnałowym, zarówno na wejściu jak i wyjściu. Zastosowano układ wzmacniacza komplementarnego w pełni dyskretnego z zasilaniem symetrycznym oraz parowanymi tranzystorami. Stopień analogowy zawiera sześć wzmacniaczy sumujących, sygnał niezbalansowany jest sumowany z sygnału zbalansowanego. Zasilanie „dual mono” wykorzystuje dwa niezależne transformatory oraz cztery dyskretne zasilacze analogowe. Podobnie jak w wersji lampowej, tu również zastosowano elementy najwyższej jakości takich marek jak: Amtrans, Jantzen, Cornell Dubilier, Elna, Nichicon, WIMA, Vishay, a połączenia wykonano miedzianymi przewodami pokrywanymi srebrem w osłonie PTFE.Przetwornik akceptuje sygnał PCM o rozdzielczości do 24 bitów i 192 kHz dla SPDIF i AES/EBU i nawet do 32 bitów i 384 kHz poprzez wejście USB. (AKTUALIZACJA) W tekście wspominałem, że panowie pracowali nad możliwością odtwarzania DSD – po tym jak oddałem urządzenie po teście, ale przed ukazaniem się tego testu funkcja została już wprowadzona (urządzenia kupione wcześniej można bezpłatnie zaktualizować). Słowem urządzenie odtwarza już również DSD 64 i 128. Sercem urządzenia są dwa przetworniki cyfrowo-analogowe AKM AK4495 po jednym na kanał, każdy pracujący w trybie „dual balanced”. Zostały one umieszczone na osobnych płytka drukowanych, co ma umożliwić ich łatwą wymianę, jeśli w przyszłości zajdzie taka potrzeba. Sygnał wejściowy nie jest obrabiany ani filtrowany cyfrowo, czyli do kości DAC trafia każdy bit informacji dostarczony do wejścia urządzenia („bit perfect”). Przetworniki DAC są taktowane zewnętrznym zegarem MCLK o minimalnych szumach fazowych, przesyłanym różnicowo (sumaryczny jitter <1ps R.M.S). Słowem, sygnał MCLK nie jest odtwarzany z sygnału SPDIF/USB. Zasilanie oparte jest na 4 liniowych zasilaczach dyskretnych oraz 12 liniowych, specjalizowanych zasilaczach scalonych. Zastosowano dedykowany transformator z rozdzielonymi uzwojeniami: jednym dla części cyfrowej DSP oraz drugim dla przetworników DAC.

Brzmienie

W przypadku wersji lampowej nie wiedziałem kompletnie czego się spodziewać, a ponieważ polskie urządzenie nie należy do robiących piorunujące pierwsze wrażenie, więc docenienie jego klasy zajęło mi chwilę. Tym bardziej, że to urządzenie, które gra… akuratnie, nie zwraca się na nie szczególnej uwagi, bo uwaga skupia się na muzyce. Tym razem było inaczej. Po pierwsze było to już drugie urządzenie tego producenta, więc pewne oczekiwania wobec niego miałem. Po drugie, jak już wspominałem, na początku tego testu w moim systemie królował znakomity i wymagający wobec pozostałych elementów systemu, w tym źródeł, wzmacniacz zintegrowany Kondo Overture PM2. Jego zestawienie z lampowym DAC One dało bardzo dobre rezultaty. Brzmienie było naturalne, gładkie, spójne i niezwykle angażujące sprawiając, że spędzałem z tym systemem długie godziny odsłuchując najpierw mnóstwo ulubionych płyt, a później, z nie mniejszą przyjemnością, także i te rzadko słuchane. Było to słuchanie właśnie przede wszystkim dla przyjemności, skoncentrowane na muzycznej zawartości, emocjach, acz bez zagłębiania się w aspekty techniczne, bez analizowania jakości nagrań, czy nawet brzmienia jako takiego. Była to cudowna, piękna, pełna emocji, uzależniająca wręcz podróż przez rozmaite, muzyczne krainy i klimaty. Uzależniająca do tego stopnia, że nie czułem żadnej potrzeby zmian. Choć ani wzmacniacz ani DAC nie były najlepszymi w swoich rodzajach, jakie słyszałem, razem tworzyły całość z gatunku: „na całe życie i do diabła z tym, co da się zrobić/zagrać jeszcze nieco lepiej”.W audio sytuacja, w której jest „doskonale” i „chyba nie da się lepiej” jest dość częsta i zwykle trwa jedynie przez ograniczony czas, dopóki nie trafi się na urządzenie lepsze, albo lepiej pasujące do danego systemu, a czasem po prostu do preferencji użytkownika. Niejako wymuszone potrzebą przeprowadzenia testu przejście na wersję tranzystorową DAC One było tego doskonałym przykładem. Nie szukałem zmian, ale gdy już je usłyszałem, to od razu oceniłem jako krok we właściwym kierunku, jako wnoszące wiele dobrego do już przecież znakomitego brzmienia. Dalsze odsłuchy, co wcale nie jest regułą, potwierdziły pierwsze wrażenie. Choroba audiofilska polega na tym, że właściwie zawsze szukamy możliwości poprawienia brzmienia naszych systemów. Czasem jednakże dajemy się zwieść nowemu urządzeniu, które gra inaczej, co wywołuje początkową euforię, a później dopiero, po opadnięciu emocji, przychodzi konstatacja, że to właśnie jest tylko „inaczej”, a niekoniecznie „lepiej”. Czasem wręcz „gorzej”. Nie tym razem.

Wiele z wymienionych wyżej cech grania wersji lampowej nadal było obecnych w brzmieniu, co nie powinno być aż taką niespodzianką, bo w końcu nie samo źródło decyduje o tym, co płynie z głośników, a reszta systemu była identyczna. Zestawienie testowanego urządzenia RT-Project opartego na krzemie z Overture nadal oferowało więc gładkie, spójne, nasycone i wciągające brzmienie, co mimo wszystko było trochę zaskoczeniem, bo to jednak cechy dość jednoznacznie kojarzone z bańkami próżniowymi. Fantastycznie wypadały więc nadal wokale, gęste, nasycone, gdy trzeba było charyzmatyczne, a w innych nagraniach spokojne i nastrojowe. Instrumenty akustyczne zachwycały barwą, wybrzmieniami, były duże, miały odpowiednią masę i objętość i grały (jeśli nagranie na to pozwalało) na dużej, trójwymiarowej, pełnej powietrza scenie. A jednak, pomimo wszystkich tych podobieństw, to wcale nie było takie samo granie jak z wersją lampową.

Bezpośrednie zestawienie tych dwóch urządzeń podkreśliło bowiem nie tylko cechy wspólne, ale i, a może przede wszystkim, różnice. Tranzystorowe wyjście w DAC One to przede wszystkim szybsze, bardziej dynamicznie, energetyczniejsze granie. Odnosiłem wrażenie, choć to akurat była niewielka różnica, lepszej kontroli nad wydarzeniami na scenie, która wynikała z bardziej precyzyjnego renderowania wszystkich elementów. Tam, gdzie lampowy DAC One budował źródła pozorne za pomocą ich masy i trójwymiarowości pokazanej przez namacalność, tranzystor stawiał na rysowanie ich ostrzejszą kreską, acz nie wypełniał sylwetek aż tak gęsto jak lampa. Efekt końcowy był znakomity w obu przypadkach, tyle że osiągany różnymi środkami. Dźwięk z tranzystorem był za to bardziej zrywny, lepiej oddawane były większe/głośniejsze impulsy, całość nabrała rozmachu. Jednocześnie było to granie bardziej zwarte, skupione, lepiej rozkładające akcenty w całym paśmie, albo ujmując rzecz inaczej, mniej skoncentrowane na średnicy. To ostatnie działo się bez utraty fantastycznej spójności i płynności dźwięku, znanej mi już z wersji lampowej, bez zaburzenia balansu między poszczególnymi zakresami. Nie oznaczało również odczuwalnego odchudzenia środka pasma. Średnica jest bowiem mocną stroną także i tej wersji DAC One, choć jest w niej nieco mniej owego ciepełka, za które wiele osób (w tym ja) kocha lampy. Proszę mnie dobrze zrozumieć – wersja lampowa nie była zbyt ciepła, a tranzystorowa bynajmniej nie brzmi zimno. Ta pierwsza kieruje się bardziej w stronę naturalności, ta druga dąży bardziej do neutralności, ale żadna z nich nie popada w przesadę i z obiema muzyka brzmi po prostu prawdziwie. W przypadku wersji tranzystorowej rzecz jest w tym, że na dole i górze pasma dzieje się może nie tyle więcej (choć może trochę też), ile pewne elementy są pokazywane w bardziej klarowny, bezpośredni sposób. Mimo tego nie dominują one prezentacji, więc całość pozostaje fantastycznie spójna. Weźmy choćby uderzenia pałeczek w blachy perkusji. Z testowaną wersją DACa One są mocniejsze, impuls jest bardziej natychmiastowy, odpowiedź metalowych elementów bardziej… metalowa, dźwięczniejsza. To przekłada się na lepsze, niż w przypadku lampowej wersji przetwornika, różnicowanie, a to z kolei, wraz z wymienionymi cechami, na bardziej prawdziwe brzmienie perkusji. Jasne bowiem chyba jest, że i bębny brzmiały w bardziej zwarty, responsywny, dynamiczniejszy sposób, a więc i frajda ze słuchania popisów perkusistów była wyjątkowa. Wracając do górnej części pasma, weźmy choćby moment, gdy w nagraniu orkiestry pojawił się ten teoretycznie drobny, ale przecież doskonale słyszalny, akcent w postaci uderzenia w trójkąt. Brzmiał świetnie już z lampą, ale w bezpośrednim porównaniu z tranzystorem wyszło na to, że w tym pierwszym przypadku był on nieco „cięższy”, „miększy” i mniej „świdrujący” uszy (acz nadal imponujący!). Natomiast z tym drugim był bardziej metalowy, jeszcze dźwięczniejszy, jakby energia samego uderzenia była większa. Również akcenty na dole pasma były teraz mocniej zaznaczane. Ot choćby sekcja basów w „Carmen” Bizeta pod Karajanem, która wchodzi bardzo mocno i gdy zostanie to odpowiednio zagrane, to kolumny wręcz wydają się przysiadać pod ciężarem tego „łupnięcia”. Z wersją opartą na krzemie owo „łupnięcie” było nieco lepiej zdefiniowane, jego energia bardziej skupiona, więcej słychać było już samych strun, choć pudła rezonansowe oczywiście nadal ogrywały ogromną rolę. W każdym razie to z testowaną teraz wersją sekcja basowa robiła większe wrażenie, choć już gdy wcześniej słuchałem tej samej opery z DAC One z lampami podskakiwałem na fotelu w tym właśnie momencie.

Pewna przewaga w zakresie dynamiki, jeszcze pewniej prowadzone tempo i rytm, czy lepsza definicja niskich tonów nie były właściwie zaskoczeniem – tego należało się spodziewać po urządzeniu tranzystorowym. Dlatego właśnie z nim nagrania rockowe, elektryczny jazz i blues dawały większą frajdę. To co faktycznie zaskakiwało to fakt, że różnice we wszystkich tych elementach między obiema wersjami były z jednej strony wyraźne przy bezpośrednim porównaniu, z drugiej znacznie mniejsze niż można się było spodziewać. Porównanie można tu odwrócić i napisać, że wersja lampowa oferowała bardziej namacalny, bardziej przestrzenny, mocniej nasycony w średnicy dźwięk, z delikatniejszą, bardziej eteryczną góra pasma. Tyle, że i tu różnice były znacznie mniejsze niż przy innych okazjach, gdy bezpośrednio porównywałem DAC lampowy z tranzystorowym, choć faktem jest, że nigdy dotąd nie pochodziły one od jednego producenta i nie miały tak dużej wspólnej części układu. Słuchając obu przetworników RT-Project nie miałem większych wątpliwości, że wyszły one spod (w przenośni oczywiście) jednej ręki i że prezentują podobną, wysoką klasę brzmienia. Jednocześnie są one wystarczająco różne by decyzję o wyborze podejmować na podstawie posiadanego systemu i/lub indywidualnych preferencji. Do Kondo Overture PM2, wzmacniacza lampowego, nawet jeśli zaskakująco dynamicznego, bez wahania wybrałbym wersję tranzystorową DAC One. Gdy jednakże używałem tranzystorowego zestawu przedwzmacniacza AudiaFlight FLS1 i końcówki Modwright KWA100SE, a nawet pracującej w klasie A integry GrandiNote Shinai, preferowałem lampowy przetwornik RT-Project.

Podsumowanie

Nie robiłbym z tego zasady absolutnej – to nie będzie tak, że zawsze do lampy lepiej sprawdzi się tranzystorowy DAC One, a do tranzystora lampowy. Sugeruję raczej, że gdy będziecie rozważać zakup tego znakomitego, polskiego przetwornika (albo jakiegokolwiek innego z tego, a nawet wyższego pułapu cenowego), powinniście posłuchać, w miarę możliwości, obu wersji. Jestem przekonany, że dość łatwo będzie Wam wybrać, który Wy w swoich systemach preferujecie. A może wcale nie? Oba są znakomite, więc może wybór okaże się jednak sporym wyzwaniem w myśl powiedzenia: osiołkowi w żłobie dano… . Cóż, mogę zagwarantować, że odsłuch zarówno DAC One w wersji tranzystorowej, jak i w lampowej będzie warty poświęconego czasu. To znakomite, świetnie zbudowane i rozwojowe (wspominałem, że trwają prace nad odtwarzaniem formatu DSD, a znając twórców obstawiam, że na tym nie poprzestaną) urządzenia, które z dumą można postawić na półce, a potem o nich zapomnieć i oddać się słuchaniu muzyki. Dobre bo polskie!

Ceny detaliczne:

  • DAC One wersja tranzystorowa: 18.450 zł (15.000 zł netto)
  • DAC One wersja lampowa: 20.910 zł (17.000 zł netto)

Producent: RT-Project

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex, ROKNA NET
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic
  • Wzmacniacze: Modwright KWA100SE, GrandiNote Shinai, Kondo Overture PM2
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Silver Diamond USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot