Kinki Studio EX-M1

by Dawid Grzyb / March 16, 2020

Choć nasycony i ciężki do podbicia, rynek wzmacniaczy przewiduje jeszcze miejsce dla porządnie wykonanego urządzenia o niezgorszej specyfikacji, świetnej jakości dźwięku oraz przystępnej cenie. Historia awykonalna? A gdzie tam, wzmacniacz zintegrowany Kinki Studio EX-M1 udowadnia, że się da. Smacznego!

Wstęp

Niniejszy test rozpoczął się niewinnie. Ostatnie publikacje Srajana (…Ebaena, rednacza 6moons.com), do wglądu w tym oraz tym miejscu wzbudziły moje zainteresowanie. Facet ma talent do wyszukiwania produktów dobrze grających i jednocześnie łagodnie obchodzących się z naszymi portfelami. Dwie chińskie maszyny wysłane mu zaliczyły dwie nagrody. Przypadek? Znając Srajana, daleko do tego. Skłaniałem się ku scenariuszowi, że po raz kolejny coś interesującego namierzył. Nie zwlekając, wysłałem mejla gdzie trzeba, by po kilku godzinach otrzymać odpowiedź od Alvina Chee, właściciela singapurskiego sklepu Vinshine Audio. Wyraził zainteresowanie twórczością publikowaną na łamach tego portalu i po wstępnych uprzejmościach szybko przeszliśmy do czynów, czego efektem jest niniejszy materiał.
Portfolio Vinshine Audio oparte jest na czterech markach; Jay’s Audio, Kinki Studio, Soundaware oraz Denafrips. Wszystkie są mi znane, głównie dzięki recenzjom opublikowanym na 6moons.com, natomiast ostatnia zyskała w ostatnim roku niemały rozgłos na różnych forach internetowych. Srajan nie omieszkał wspomnieć o wyjątkowej sprawności uszu Alvina Chee, oferta Vinshine Audio to dobrze wyselekcjonowana mieszanka marek o fantastycznym stosunku ceny do jakości. Mało tego, Alvin w przeciągu co najwyżej kilku godzin odpisywał na wiadomości za pomocą perfekcyjnie zrozumiałego języka, co się praktycznie nie zdarza. Wziąwszy pod uwagę zwyczajową barierę językową oraz różnicę czasową pomiędzy Polską i Singapurem, chylę czoła podejściu faceta do tematu. Moim przypadkiem zaopiekował się po mistrzowsku, a ptaszki ćwierkają, że podobnie ogarnia swoich klientów. To był dobry znak.
Model biznesowy Alvina jest oparty na globalnej sprzedaży bezpośrednio do klientów, co skutecznie wycina pośredników oraz ich marże, a także rozwiewa wątpliwości dotyczące podejrzliwie niskiej ceny bohatera niniejszego materiału. Przechodząc do manufaktury Kinki Studio, została ona założona w 2007 roku w Chinach. Aktualnie w ofercie tejże firmy znajduje się jeden przetwornik c/a znany jako Vision DAC-1, oraz wzmacniacz słuchawkowy THR-1. Dalej jest przedwzmacniacz liniowy EX-P7 oraz monobloki EX-B7, natomiast wzmacniacz zintegrowany przedstawiony w tej publikacji – EX-M1 – jest też dostępny w nieco udoskonalonej wersji EX-M1+, która w momencie publikacji angielskiej wersji tego materiału (ostatni kwartał 2018 roku) jeszcze nie istniała. Tak czy inaczej, wszystkie dobra Kinki Studio prezentują się naprawdę dobrze w kontekście ich niewygórowanej ceny, choć to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo firma ta zaistniała w światku audio za sprawą jakości dźwięku przede wszystkim. Jej założyciel – Liu – urodził się i dorastał w wojskowej części dystryktu Guangzhou. Już od najmłodszych lat miał kontakt z wyposażeniem radarowym, uczył się od ludzi powiązanych z audio, no i miał dostęp do komponentów, które umożliwiły mu stworzenie własnych konstrukcji. Wykształcenie wyniesione ze szkoły średniej oraz uniwersytetu pchnęły Liu w inżynierskim kierunku jeszcze mocniej. Upodobał sobie krótkie ścieżki sygnałowe, natomiast swoją wiedzę oparł też na produktach firm uznanych w naszej branży.
Choć mogłem sobie poprzebierać w produktach do testu, to nie ukrywam, że po zapoznaniu się z recenzją Srajana byłem już zafiksowany na Kinki Studio EX-M1. Nie mogło być inaczej po przeczytaniu opinii o tym konkretnym sprzęcie jako naturalnym kroku w ewolucji po świetnym modelu Job 225, ale też brzmieniowym podobieństwie do urządzeń firm takich jak Nagra, Bakoon czy LinnenberG. Na tym etapie nie potrzebowałem dodatkowej zachęty, natomiast teoretyczna zgodność modelu EX-M1 z podłogówkami Boenicke W8 stanowiła wisienkę na torcie. Alvin się zgodził przekonany, że to połączenie powinno dać radę. Faktycznie, dało. Jak mało które.

Budowa

Kinki Studio EX-M1 dotarł owinięty w plastikową folię, umieszczony pomiędzy piankowymi formami i wewnątrz podwójnego kartonowego pudełka. Znalazło się tez miejsce dla poręcznego pilota zdalnego sterowania, standardowego przewodu zasilającego oraz eleganckiej instrukcji obsługi. Danie główne mierzy (szer. x wys. x gł.) 430 x 125 x 370 mm, co przy 25-kilogramowej masie daje urządzenie duże, ciężkie i dość podobne do mojego angielskiego referenta. Pasmo przenoszenia 10 – 150 kHz, 0,006% A-ważonych zniekształceń THD+N, odstęp sygnał/szum wyższy niż 103 dB, czułość wejść na poziomie 2,25 Vrms – 3,6 Vrms oraz impedancja wejściowa o wartości 50kΩ wyglądały dobrze. Choć powód, dla którego zdecydowałem się na test EX-M1 był inny. W zasadzie to było ich kilka; klasa AB, 215 W/8 Ω oraz 0,004 Ω impedancji wyjściowej, co daje współczynnik tłumienia o wartości 2000. Nie ma to tamto, rzeczone liczby wskazywały wręcz perfekcyjną kompatybilność z moimi niełatwymi przecież podłogówkami.
W przeszłości miałem do czynienia z chińską elektroniką audio, która na zdjęciach się co prawda broniła, ale w rzeczywistości pozostawiała wiele do życzenia, a raz czy dwa dotarła nieżywa. Kinki Studio EX-M1 pod tymi względami to zupełnie co innego. Zaraz po wyjęciu piec ten zaprezentował się jak sprzęt, którego nie powstydziłaby się niejedna europejska manufaktura. Elementy obudowy były dobrze dopasowane i utrzymane w świetnej kondycji, a po kilku tygodniach użytkowania nie spotkała mnie żadna niemiła niespodzianka. EX-M1 podczas pracy był cichy i przewidywalny, nie dostarczył żadnych powodów do narzekań. Dobra robota!
Front EX-M1 stanowi masywna sztaba aluminiowa o grubości 10 mm. Horyzontalne faliste wcięcia nieco się błyszczą, choć moim zdaniem wyglądają elegancko, no i są wizualnym znakiem rozpoznawczym Kinki Studio, każdy produkt tej firmy rzeczone zdobienia ma. Panel frontowy okupuje centrycznie ulokowany duży panel LED, który podaje znaki formowane z dużych kropek i jest wyjątkowo czytelny. Co prawda nie da się go w całości wygasić, ale za pomocą jednego przycisku na pilocie można znacznie zredukować jasność. Wyświetlacz pokazuje aktualnie wybrane wejście liniowe, głośność oraz – w razie potrzeby – gigantyczny wyraz ‘MUTE’, którego nikomu wyjaśniać nie trzeba. Oparta na 256-krokowej drabince rezystorowej regulacja głośności jest super-stopniowa. Wyjąwszy początek skali, praktycznie nie słychać zwiększenia siły natężenia dźwięku z pojedynczego kroku na kolejny. Logo firmy wycięto tuż nad wyświetlaczem sąsiadującym z dwoma symetrycznie umiejscowionymi, dużymi i nieskończenie obracającymi się pokrętłami na stronę. Gałka po lewej służy do wybierania wejść liniowych i włączenia/wyłączenia urządzenia po jej przyciśnięciu, natomiast ta po prawej reguluje głośność. Tłumienie jest analogowe i oparte na enkoderze cyfrowym bez silnika, stąd pokrętło pozostaje nieruchome podczas dostrajania głośności z poziomu pilota.

Obydwie gałki obracają się płynnie, choć są osadzone dość luźno. Na początku obstawiałem, że po jakimś czasie coś niedobrego prędzej czy później się zdarzy, ale po kilkutygodniowym okresie użytkowania produktu nic takiego nie miało miejsca. Warto też wiedzieć, że regulacja głośności z poziomu pokrętła jest powolna, tj. zajmuje chwilę dotarcie nawet nie do końca, ale do środka skali. Rzeczona czynność znacznie szybciej odbywa się za pomocą pilota, na który maszyna reaguje bezbłędnie niezależnie od funkcji. Nic dziwnego zatem, że ów kontroler dość szybko stał się moim jedynym środkiem obsługi chińskiej integry. Jest aluminiowy, dobrze leży w ręku, a rozlokowane nań guziki wciskają się miękko i wydają przyjemnie klikający dźwięk. Kilka przycisków w moim pilocie pozostało niewykorzystanych. Nic dziwnego, są powiązane z funkcjami zarezerwowanymi dla innych urządzeń Kinki Studio. Jeżeli mnie się ktoś pyta o zdanie, wykorzystanie tego samego kontrolera w różnych produktach to żadna ujma na honorze ich konstruktora.
Na górze obudowy EX-M1 widać kilka szeregowo rozlokowanych otworów, które biegną przez całą wysokość produktu. Dobrze to widać na zdjęciach. Cel takiej aplikacji jest w małej części powiązany z prezencją urządzenia, a w znacznie większej z wydajnym odprowadzaniem ciepła. Dostarczony mi egzemplarz testowy nigdy nie wyskoczył ponad stan lekkiego rozgrzania niezależnie od tego, jak mocno go cisnąłem, a zaręczam, że nie raz miał porządnie dokręconą śrubę. Idąc dalej, na spodzie EX-M1 zamontowano cztery aluminiowe nóżki z gumowymi podkładkami, co nie jest niczym zaskakującym, podobnie zresztą widok na panelu z tyłu. Pomiędzy przyłączami głośnikowymi stylizowanymi na produkty firmy WBT, czy też będącymi ich klonami, znalazło się miejsce dla jednego wejścia XLR oraz trzech w standardzie RCA, wszystkich Neutrika. Natomiast wejście IEC Furutecha z bezpiecznikiem do samodzielnej wymiany osadzono nieco poniżej, ale zbyt blisko. Należy przyjąć, że wtyki RCA czy sieciowe w przerośniętych obudowach mogą być problematyczne. Przełącznik hebelkowy sąsiadujący z wejściami liniowymi służy do ustawienia poziomu wzmocnienia (0/+4 dB odpowiednio dla trybów normal/high), a zaraz obok niego widać dumnie prezentujący się napis ‘We come from China’, który w zasadzie mówi wszystko. Liu nie kryje się po kątach ze swoimi korzeniami, choć w przypadku świetnie zmontowanego i jeszcze lepiej grającego modelu EX-M1 naprawdę nie powinien.
Dobranie się do wnętrzności EX-M1 zajęło mi chwilę. Uporanie się z wkrętami na górnej części obudowy nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, nawet nie drgnęła. Na szczęście poinstruowano mnie o konieczności demontażu jeszcze dwóch konkretnych, ale zlokalizowanych na spodzie produktu. Okazało się, że jego dach był połączony z dwoma wertykalnymi ścianami aluminiowymi, trzymającymi ten element od wewnątrz na miejscu. Opłaciło się pomęczyć, bo widok w środku był przedni. Panował porządek, profesjonalizm montażu, a także niczego sobie komponenty; kondensatory firm WIMA oraz Vishay, przekaźniki NEC-a, a także transformatory Talemy oraz Amplimo. Topologia urządzenia to “podwójna, aktywna sekcja przedwzmacniacza w klasie A, ze źródłami prądu stałego, buforem mocy oraz dwoma parami pracujących przeciwsobnie MOSFET-ów firmy Exicon na kanał”. Każda kwadra tranzystorów jest przytwierdzona do swojego własnego radiatora, natomiast ogólny zamysł konstrukcyjny jest modularny. Ma to oczywiście na celu uproszczenie montażu i ewentualnej wymiany części, natomiast widać wyraźnie, że ścieżka sygnału faktycznie jest krótka i w pełni zbalansowana. Pracą drabinki regulującej głośność zarządza mikrokontroler firmy Xilinx.

Dźwięk

Pomysł na to, jak zabrać się za EX-M1 narodził się sporo przed dostarczeniem mi urządzenia. Wyjąwszy integrę Trilogy 925, nie miałem niczego innego pod ręką, choć tym razem brytyjski piec był wręcz wymarzonym kandydatem. Mało tego, plan głównego porównania był dziecinnie prosty. Zagrał serwer/streamer Fidata HFAS1-XS20U oraz przetwornik LampizatOr Pacific (prostownik KR Audio 5U4G + KR Audio T-100), a obydwa wzmacniacze zintegrowane na zmianę podłączone były do kolumn Boenicke W8.
Kinki Studio EX-M1 w zasadzie z miejsca zaśpiewał w całej okazałości i na tyle dosadnie, że nie było wątpliwości czym tak naprawdę jest. Mowa tu o maszynie rzadkiego kalibru, która zdolna jest do zmiany zasad gry w swoim przedziale cenowym, czy raczej wyskoczenia daleko ponad teoretyczne ograniczenia z nim powiązane, ale to i tak mało. EX-M1 swoim dźwiękiem zdolny jest do przełączenia w głowie entuzjasty zapadki, o której istnieniu nawet nie wiedział. Po produktach w cenie EX-M1 po prostu nie spodziewamy się grania tej klasy. Moje wstępnie umiarkowane oczekiwania powiązane z tą integrą w trybie niemalże natychmiastowym przeobraziły się w pełny entuzjazm. Trochę to wszystko wydawało się nierealne na początku, choć zdanie sobie sprawy z liczby karatów dostarczonego mi klejnotu, zajęło mi dosłownie kilka minut. Oczywiście po fazie subiektywnych ochów i achów, moment zmierzenia się z rzeczywistością i chłodnej oceny to tylko kwestia czasu, choć natomiast w przypadku Kinki Studio EX-M1 nic takiego nie miało miejsca. Mój początkowy zachwyt w stosunku do tej integry nie tylko nie ustąpił, ale po kilku tygodniach poznawania się spodobała mi się jeszcze bardziej. Moje referencyjne paczki wysterowane nadspodziewanie dobrze nie tylko w kontekście ceny EX-M1, ale ogólnie, to był główny powód.
Niejedna osoba teraz pewnie pokusi się o zadanie zasadnego pytania o to, cóż takiego znaczy nadspodziewanie dobre wysterowanie jakichś tam kolumn. Boenicke W8 były moim punktem odniesienia przez cztery lata, w ciągu których pracowały z kilkoma tuzinami różnych wzmacniaczy; lamp i tranzystorów o dużej i małej mocy wyjściowej, klas A, AB oraz D, maszyn ze sprzężeniem zwrotnym i bez, o współczynniku tłumienia wysokim i niskim, bardzo tanich i zaporowo drogich. W telegraficznym skrócie, ta lista uwzględnia tak naprawdę cały przekrój tego, co tam jest na rynku dostępne; od historii masowych i uniwersalnych, aż po niszowe i specjalistyczne. Choć najważniejsze jest to, że po latach mój referencyjny Trilogy 925 okazał się jednym z najlepszych mi znanych towarzyszy dla szwajcarskich podłogówek, choć jeszcze nie idealnym. Po wszystkich roszadach od momentu nabycia rzeczonej integry oraz paczek, w grudniu 2017 roku palmę pierwszeństwa przejęła kombinacja 993/903, także firmy Trilogy.
Dwuczęściowy zestaw Trilogy okazał się nie tylko inaczej zestrojony w porównaniu do modelu zintegrowanego tej samej firmy, ale też substancjalnie lepszy dla W8-ek, a przynajmniej takie miałem zdanie jeszcze jakiś czas temu. Niemniej, po przygodzie z EX-M1 nie jestem już tego taki pewny. Nie miałem fizycznej możliwości porównania produktu Kinki Studio do zestawu 993/903, stąd nie wiem w czym która opcja byłaby lepsza i kiedy, ale to nieistotne. Kluczowy jest tutaj fakt, że obydwie zapewniły paczkom Svena Boenicke co potrzeba, stąd z pełną odpowiedzialnością posłużę się następującym porządkiem; EX-M1 i kombinację 993/903 uważam za najlepszych mi znanych kompanów dla podłogówek W8, w wielkiej pustej przestrzeni poniżej rezyduje osamotniona 925-ka, a cała reszta mi znana jest jeszcze niżej. Integra Kinki Studio okazała się aż tak dobra; najlepsza dla szwajcarskiego obciążenia, ewentualnie druga w kolejce do tronu. Mało? A proszę, jest jakieś siedem czy osiem razy tańsza w porównaniu do dzielonego systemu 993/903. Matematyka jest tu nieubłagana, nie ma przeproś.
Interesujący wydał mi się fakt donośnego śpiewu EX-M1 w zasadzie od samego początku skali. Trilogy 925 z W8-kami i głośnością ustawioną na poziomie -63 dB grał raczej subtelnie i spokojnie, podczas gdy chińska integra nie szczędziła detali oraz żywotności już przy pojedynczym kroku z 256 dostępnych. Rzecz nie rozchodziła się o czysty SPL, ale otwartość dźwięku zaserwowaną bardzo wcześnie, tj. podczas cichego odsłuchu. Po zaledwie pięciu kliknięciach już było przyjemnie, a im dalej gałka leciała w prawo, tym bardziej wszystko eskalowało. EX-M1 zaskakiwał pod względem szybkości i ogólnie wyczynowego charakteru na tyle skutecznie, by te dwie cechy odebrać jako koronne. Dźwięk chińskiego urządzenia przypomniał mi o końcówce stereo Job 225, ale miał niemałą przewagę pod względem scenicznej obecności źródeł pozornych, tj. ich bardziej treściwej kreacji, oraz ogólnej łatwości w serwowaniu muzyki. Szwajcarski wzmacniacz całkiem nieźle kontrolował W8-ki, ale pociśnięty za mocno stawał się bardziej rozświetlony i chudszy niżbym sobie tego życzył, natomiast EX-M1 był wolny od tych dolegliwości niezależnie od poziomu natężenia dźwięku.
Job 225 bardzo pozytywnie zaskoczył mnie wnikliwością, otwartością, szybkością oraz gładkością. Umiejętnie połączył te cechy za niewielkie pieniądze, co nawet dzisiaj uważam za niemały wyczyn, choć EX-M1 zrobił to wszystko i masę innych rzeczy na dokładkę. Grał tak, jak gdyby nie miał przed sobą żadnych ograniczeń pod względem kontrastów dynamicznych i swobody, co dosadnie pokazały duże składy orkiestry. Utwór „The Might of Rome” ze ścieżki dźwiękowej do filmu Gladiator pokazał zdolność W8-ek do grania pod względem skali porównywalnego do otwartych odgród. Jak do tej pory tylko raz szwajcarskie słupki takimi słyszałem i była to niemała zasługa kombinacji Trilogy 993/903, natomiast EX-M1 dostarczył mi bardzo podobnych wrażeń. Perfekcyjnie kontrolowany, obecny, żywy i niewysuszony dół pasma brzmiał tak, jak gdyby skromne woofery moich podłogówek były jakimś cudem skutecznie zmuszone do ruszania znacznie większych mas powietrza niż normalnie. Moją uwagę miały znakomite proporcje sztywności tego podzakresu do jego wypełnienia oraz zasięgu w najniższych częściach. W połączeniu z przyjemnym bogactwem barwowym, wynikową było znakomicie otwarte, optycznie duże i intensywne show.
Pozwolę sobie nieco rozwinąć kwestię wspomnianej powyżej otwartości. Nie bez powodu paczki pozbawione pudeł rezonansowych tak dobrze sobie z nią radzą, ich duże niskotonowe przetworniki wolne od swoich typowych więzień, pompują znacznie więcej powietrza niż mniejsze głośniki wentylowane klasycznie, przez co skala muzycznego obrazu jest inna. Konstrukcje OB są sonicznie sztywniejsze, szybsze i bardziej bezpośrednie w porównaniu to zwykłych aplikacji. Dostajemy zatem bas szczuplejszy i mniej zaokrąglony, ale wolny od oznak kompresji, wizualnie większy i inaczej uderzający. Ujmując rzecz subiektywnie, taki rezultat nie tylko mnie pochłania bez reszty, ale inherentnie bardziej żywy oraz natychmiastowy gotuje też moją krew szybciej i rzeczony opis jest w istocie sednem zadziwiającej mocy sprawczej EX-M1. Piec ten w fantastyczny sposób przeistoczył moje niewielkie przecież paczki w produkt gdzieś w okolicach topologii OB, tj. taki, który ze znakomitą większością wzmacniaczy aż tak uderzająco i swobodnie nie gra. Pisząc wprost, usłyszałem znacznie mniej klasycznego wentylowania moich kolumn, na rzecz wydobycia z nich jakości normalnie zarezerwowanej właśnie dla otwartych odgród. Nie ukrywam, zrobiło to na mnie niemałe wrażenie.
Otwartość wskazuje też podwyższoną klarowność dźwięku i pod tym względem EX-M1 również wypadł znakomicie. Inherentnie uczciwy i rozdzielczy, piec ten generował rzeczywistość bez przekłamań; nie krył żadnych detali i nie stawiał najcieńszej nawet kurtyny pomiędzy odbiorcą, a kolumnami. Można rzec, podążał w kierunku wysokiej wierności, ale za grosze i w dobrym wydaniu, tj. bez wad typowych dla tego typu grania; przesadnej ostrości, rozjaśnienia, nerwowości, ubogich tekstur czy ograniczeń powiązanych z długością czy różnorodnością wysokotonowych przeszkadzajek. Napisać, że EX-M1 był hojny pod względem ekstrakcji detali z muzycznego obrazu, to mało. Najsubtelniejsze drobinki pokazywał równie wyraźnie co Job 225 lata wstecz, oraz zestaw 993/903 nieco później, a robił to w sposób przyjemnie żywy, nasycony, pozbawiony jakichkolwiek metalicznych naleciałości oraz czysty, bez popadania w sztuczną manierę. Natomiast największym zaskoczeniem był fakt, że, pomimo informacyjnego charakteru, chiński produkt nawet przez sekundę nie pokazał się z chirurgicznej strony kosztem całej reszty. Zaprezentował wzorową równowagę, naturalność oraz wyrafinowanie, z których znane są znacznie droższe urządzenia.
Na tym etapie wiedziałem już, że Kinki Studio EX-M1 uczęszczał do szkoły otwartej, bezpośredniej, wyraźnej, szybkiej oraz z werwą. Wyjąwszy kilka mi znanych podobnie grających, ale też sporo droższych maszyn, tak strojone produkty najczęściej wpadają w pułapkę nadmiernej chirurgii, tj. dźwięku wypranego z emocji, klinicznego i kłującego. EX-M1 na próby takiego szufladkowania odpowiadał dźwiękiem ponadprzeciętnie gładkim w całym paśmie i wolnym od ziarna, ale też zdolnym do ukazywania żywych i odważnych źródeł pozornych. Tkanka na instrumentach była zróżnicowana i wysokiej próby, choć powiązana z konkretnymi realizacjami muzycznymi, natomiast organiczność bez uiszczania za nią ceny w postaci obniżonej wnikliwości, była już zarezerwowana dla najlepszych nagrań. Ogarnąwszy to wszystko w końcu zrozumiałem, jaki rodzynek trafił pod mój dach. EX-M1 nie faworyzował jednego czy dwóch aspektów, postawił na koherentną mieszankę cech, a wrodzony potencjał kreacji muzycznego obrazu miał w tym swój udział. To piec zdolny do naprawdę rozbudowanej ściany dźwięku o imponującej głębi i złożoności kolejnych planów, co moje paczki pokazały z łatwością.
Po doświadczeniach opisanych powyżej przyszedł czas na pojedynek z Trilogy 925, choć wynik był do przewidzenia. EX-M1 to zupełnie inna para kaloszy. Brytyjska integra zagrała w spokojniejszy, bardziej zrelaksowany, a także nieco przygaszony i mniej otwarty sposób, choć też krąglejszy i treściwszy na dole słyszalnego pasma.925-ka nadążała za zwinnym konkurentem pod względem poziomu natężenia dźwięku do mniej więcej -30 dB, by za tym punktem pokazać się z bardziej ożywionej i ostrzejszej strony, ale za cenę wrodzonej wilgoci i organicznego powabu, co z W8-kami w roli głównego obciążenia przekreśliło główny cel tego wzmacniacza. Jego gwiazda świeci najjaśniej w okolicach -40 dB, wówczas gra on najbardziej ekspresyjnie, treściwie, romantycznie i po swojemu. EX-M1 w tym kontekście zasuwał donośnie i kompletnie bez wysiłku, ale bez względu na to, jak mocno gałka głośności leciała w prawo. Choć nie wyskoczyłem poza połowę dostępnej skali, po raz kolejny nadmienię, że ów produkt zachowywał się z W8-kami tak, jak gdyby nie było przed nim żadnych ograniczeń.
W moich recenzjach nie raz określałem 925-kę jako maszynę grającą ekspresyjnie; wręcz czarującą, teksturowo złożoną, o wyszukanej prezencji scenicznej, spokojną, przestrzenną oraz pełną powabu. Ujmując rzecz skrótowo, brytyjski piec stawia jakość na piedestale, a nie liczby, natomiast brzmieniowo zupełnie inny EX-M1 ewidentnie figuruje na liście płac w przeciwnej drużynie, ale w tej samej lidze. Jest mniej romantyczny i uprzejmy, to prawda, choć drzemią w nim niesamowite pokłady energii, które szwajcarskie podłogówki bardzo sobie upodobały. Gładki i łatwy w odbiorze EX-M1 dostarczył show bez oznak zmęczenia i o jakości podobnej do konkurenta, ale zagrał w bardziej otwarty i mocniejszy sposób, tym samym pokazując skuteczniej do czego moje podłogówki są zdolne. Kombinacja chińskiej integry i tych paczek była po prostu bardziej synergiczna. Rachunek za ten stan rzeczy uwzględnił mniejszą paletę barw, bardziej konturowy i sztywniejszy dół pasma, nieco krótszą górą, mniejszą masę oraz mniej muzycznej magii, choć moje uszy obrały tę wymianę za zdecydowanie wartą zachodu. Ku mojemu zaskoczeniu EX-M1 zagrał też szerzej, nawet pomimo tego, że 925-ka zawsze była hojna pod tym względem. Tak naprawdę ciężar na dole pasma był jedynym aspektem, którego mi brakowało po przesiadce z referencyjnej integry na tę chińską. Obydwie angażowały mnie za pomocą innych środków, choć najważniejsze jest to, że po chwili z EX-M1 nie brakowało mi uroku brytyjskiej maszyny.
Opis powyżej sugeruje, że starły się ze sobą dwa zupełnie inne światy, choć ten chiński pasował do moich referencyjnych kolumn bardziej. Nie dość, że miał wszystko, czego rzeczone paczki mogą potrzebować, to na dodatek za nieporównywalnie mniejsze pieniądze. Jest jak jest, od święta aż tak zaskakujące historie mają miejsce. Choć nie wykluczam też, że z podłogówkami czy monitorami grającymi inaczej, no i stanowiącymi łatwiejsze obciążenie, walka pomiędzy 925-ką, a EX-M1 byłaby dużo bardziej zacięta. Ten pierwszy pewnie nie raz opuściłby pole bitwy z tarczą, choć to zgadywanki do weryfikacji innym razem.

Podsumowanie

Kinki Studio EX-M1 okazał się być nie tylko fantastycznym produktem, ale też przeskoczył moje wstępne oczekiwania o przysłowiową milę. Na samym początku wzmacniacz ten wydawał się zbyt dobry, aby był możliwy w kontekście niewygórowanej przecież ceny. Niemniej, po kilku tygodniach spędzonych w jego towarzystwie nie doszukałem się żadnego haczyka. Nawet jednego.

Kinki Studio EX-M1 jest porządnie zbudowany i wizualnie elegancki, wręcz wyrafinowany, gra nadspodziewanie dobrze, no i sprawuje się bez zarzutu. Pisząc wprost, Liu ma wiele powodów do dumy z tytułu chińskich korzeni tej maszyny, natomiast ja jestem szczęśliwy, że było mi dane się z nią bliżej poznać. Mało tego, Kinki Studio EX-M1 jest moim największym odkryciem wzmacniającym od momentu, w którym gościł u mnie Job 225. Danie główne niniejszej publikacji to też produkt lepszy w porównaniu do szwajcarskiego pieca, jeden z najlepszych mi znanych wzmacniaczy. Ex-M1 to pozycja obowiązkowa dla posiadaczy podłogówek Boenicke W8 oraz prawdziwy poskramiacz znacznie droższych gigantów, bez żadnych ukrytych zobowiązań.

Kinki Studio EX-M1 okazał się być nie tylko świetnym punktem odniesienia za rozsądne pieniądze, ale też wyjątkowo przydatnym narzędziem dziennikarskim w wielu testach. Niejednokrotnie znacznie skrócił on czas mojej pracy, co przełożyło się na lepszy balans pomiędzy nią, a rodziną, co dla mnie ma wartość niemierzalną. Z uwagi na wszystkie zalety modelu EX-M1 oraz jego pozytywnie szokującą cenę, zbrodnią byłoby odesłanie go. Dlatego też zostaje u mnie i jest to najlepsza rekomendacja, jaką mogę temu piecowi wystawić na tę chwilę. Jedynie dla formalności nadmienię, że od momentu publikacji angielskiej wersji niniejszego artykułu minęły ponad dwa lata. W międzyczasie model EX-M1 doczekał się wersji EX-M1+, m. in. usprawnionej o lepiej ulokowane gniazdo zasilające, wejście prosto na końcówkę mocy, nową drabinkę regulacji głośności oraz wewnętrzne okablowanie, złocone radiatory, nowego pilota oraz możliwość całkowitego wygaszenia wyświetlacza. Sporo tego, dlatego też gdybym miał teraz wybierać pomiędzy opcją zwykłą, a tą z plusem, bez zastanowienia zdecydowałbym się na bardziej uniwersalną i dopracowaną drugą, co też sugeruję wszystkim potencjalnie zainteresowanym. Choć droższy, EX-M1+ jest i tak śmiesznie wyceniony w kontekście jego rozlicznych zalet. Do następnego!

Platforma testowa:

  • Wzmacniacz: Trilogy 925
  • Przetwornik: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
  • Kolumny: Boenicke Audio W8
  • Transport: Fidata HFAS1-XS20U
  • Kabel USB: Fidata HFU2
  • Kabel sieciowy: Fidata HFU2
  • Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence, Luna Gris
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
  • Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
  • Muzyka: NativeDSD

Cena produktu w Polsce:

  • Kinki Studio EX-M1: 11490 zł
  • Kinki Studio EX-M1+: 12990 zł

 

Dystrybucja: avcorp.pl