Thöress F2A11

by Dawid Grzyb / September 3, 2017

Thöress to niewielka manufaktura sprzętu audio, znana przede wszystkim entuzjastom ciężkiego kalibru. Jej właścicielowi niespecjalnie zależy na rozgłosie. Jest ponad wszystko pasjonatem, który po prostu robi swoje, a zadowoleni klienci całą resztę i tak się sprawy mają od przeszło dwóch dekad. Rzecz w tym, że ten mechanizm działa tylko wtedy, gdy w grę wchodzą produkty wyjątkowe, co niniejszym postanowiłem sprawdzić. Przed Wami integra Thöress F2A11. Smacznego.

Wstęp

Po zerknięciu na portfolio firmy Thöress, każdy entuzjasta wzmacniaczy małej mocy uśmiechnie się pod nosem. Na kompletną ofertę składa się na dzień dzisiejszy w sumie osiem produktów; dwa przedwzmacniacze (w tym jeden gramofonowy), dwie monofoniczne końcówki mocy, dwa modele kolumn podłogowych oraz dwie integry, w tym jedna – Thöress F2A11 – jest bohaterem niniejszej publikacji. Szybki rzut oka na specyfikację oraz wygląd rzeczonych produktów daje bardzo konkretną informację, którą drogę obrał właściciel firmy. Papierowe membrany głośników, wysoka skuteczność, wszędobylskie lampy, w tym mało znane NOS-y, a także estetyka sporej części produktów rodem z lat 70. lub wcześniejszych to nie przypadek. Do tego typu produktów trzeba mieć zacięcie. Nie robi się ich też po to, żeby zarobić miliony. Nie tędy droga.Wspomniane powyżej elementy jasno dają nam do zrozumienia, że założyciel manufaktury – Reinhard Thöress – stawia muzykę na pierwszym miejscu, nie podąża za trendami i jest entuzjastą ciężkiego kalibru, choć to jedynie część całości. Za każdą niewielką i wyspecjalizowaną manufakturą, a często także wariackimi urządzeniami w jej ofercie, zawsze stoi konkretna osoba, poznanie historii której pomaga zrozumieć, dlaczego jej biznes jest tym, czym jest, a na rzeczy są takie sprzęty, a nie inne. Ze wspomnianym powyżej inżynierem spędziłem na słuchawce w sumie ze dwie godziny i zaręczam, że jest o czym opowiadać.Reinhard Thöress interesuje się muzyką od dziecka. Klasyczna, awangardowa, kościelna, jazzowa, rock, blues, metal, fusion, funk, soul, disco, etniczna, pop… łyka wszystko jak leci i – jak sam powiedział – nigdy nie uważał, że jeden konkretny gatunek jest ważniejszy od innych. Szerokie spektrum muzycznych zainteresowań to jego droga odkąd pamięta, a facet ma ponad pięćdziesiąt lat na karku. Dowiedziałem się też, że systemy Thöress są zaprojektowane tak, aby być uniwersalnymi, wg ich twórcy tj. takimi, aby każdy typ muzyki został odtworzony w równie angażujący i przekonujący sposób. Jego zdaniem rzeczona uniwersalność powinna być najważniejszą cechą każdego zestawu audio z aspiracjami do bycia wybitnym. Od siebie dodam, że w normalnych okolicznościach z miejsca uznaję tego typu obwieszczenia za marketingowy farmazon i nic ponad to. Rzecz w tym, że F2A11 gra w bardzo konkretny sposób i moim zdaniem to, co właściciel Thöressa powiedział ma głęboki sens. Po usłyszeniu jak ten wzmacniacz obchodzi się z paczkami wysokiej skuteczności, nagle wszystko staje się jasne. Następuje moment olśnienia, którego by się Leonardo DaVinci nie powstydził, ale do tego tematu powrócimy w dalszej części materiału.Reinhard Thöress miał to szczęście, że jako dziecko mógł jeden z ówcześnie produkowanych dużych odbiorników lampowych nazwać swoim. Z tego co pamięta, model Jupiter 715 firmy Philips był centrum jego dziecięcego świata. Sekcja wyjściowa OTL, 800-omowy owalny szerokopasmowiec z papierową membraną oraz lampa EL86, a wszystko to zamknięte w drewnianej obudowie dawało efekt czegoś, co Niemcy zwykli nazywać Musik-Truhe (niem. muzyczna skrzynka). Ta nazwa wskazuje na produkt, który jest też meblem. No i, co ciekawe, znalazło się tam miejsce dla słowa ‘muzyka’, a nie ‘radio’. Inne znane niemieckie określenie to Schatz-Truhe, po naszemu szkatułka ze skarbami i właśnie tym dla naszego konstruktora był Jupiter 715, jego własnym i ukochanym pudełkiem wypełnionym po brzegi muzycznymi świecidełkami, które codziennie przykuwały jego uwagę. Reinhard doskonale pamięta, że 715-ki używał też często jako nastolatek, nawet pomimo tego, że tranzystory powoli zaczęły wypierać próżniowe bańki. W tamtym okresie niemiecki konstruktor pobierał też lekcje gry na pianinie, wówczas jego ulubionym instrumencie. Gra na nim do dzisiaj.Jednakże muzyka nie pozostała jedyną miłością Herr Thöressa. Do pewnego stopnia zainteresował się też elektronicznymi instrumentami muzycznymi, nauką,  matematyką, astronomią, technologią, akustyką i częściowo elektroniką. Nieco później, na horyzoncie ówczesnego dwudziestolatka pojawiło się także wzornictwo. Reinhard powiedział mi, że szerokie spektrum zainteresowań to jest najprawdopodobniej właśnie to, co spowodowało, że firma, którą stworzył jest tym czym jest. Pisząc bardziej dosadnie, rzeczony Niemiec uważa, że nieliczne zainteresowania ograniczają, a jego misja jest tam, gdzie zbiegają się drogi muzyki, technologii oraz wzornictwa. Jak sam o sobie mówi, od zawsze czuł się zobligowany do zgłębiania tych trzech rzeczy, choć na papierze ma wyższe wykształcenie matematyczne, z fizyką jako przedmiotem dodatkowym.Reinhard nigdy nie pracował jako stricte matematyk, choć był nauczycielem akademickim. Stopień naukowy otrzymał na Uniwersytecie RWTH w liczącym 250 000 mieszkańców przygranicznym mieście Aachen. Jest oddalone od Kolonii o około 80 kilometrów i położone w miejscu, w którym spotykają się terytoria niemieckie, belgijskie oraz holenderskie. Aachen stało się stałym miejscem zamieszkania Reinharda, a także terenem działań jego firmy, która mieści się w tym samym miejscu od około 20 lat, tj. miejskim centrum z podobno znaną katedrą w pobliżu. Nie wiem, nie byłem, ale wierzę na słowo.Zgodnie z dość zróżnicowanymi zainteresowaniami, Reinhard mówi o sobie, że nie specjalizuje się we wzmacniaczach. Jego zdaniem historia firmy Thöress dotyczy zarówno ich, jak i kolumn. Cóż, w kontekście tego, że jego biznes jest znany głównie z lampowych sprzętów audio, w końcu to one przyniosły mu rozgłos, wielu entuzjastom umykają jago dokonania w zakresie kolumn wysokiej skuteczności. Pisząc dosadniej, jego wzmacniacze kradną blask pozostałej części oferty. A może jest tak dlatego, że topologia stosowana przez rzeczonego inżyniera jest radykalna, zdecydowanie poza mainstreamem, no i upchana w wyjątkowo nietuzinkowe obudowy? W każdym razie Reinhard uważa, że zarówno część wzmacniająca, jak i kolumny powinny mieć poświęcone tyle samo uwagi, bo są ze sobą nierozerwalnie związane. Przekazał mi też, że jego paczki ostatnio zyskują na popularności i daje mu to niemały powód do dumy. Jest zadowolony, że jego praca pod tym względem jest rozpoznawalna i – jako dziennikarz wiedząc jakie to uczucie – wcale mu się nie dziwię.W kontekście informacji powyżej kreuje się obraz wszechstronnego konstruktora z niemałymi sukcesami, choć bez konkretnej specjalizacji. Cóż, to pozory. Reinhard mówi o sobie, że jest w istocie bardzo oddany tym elementom układanki audio, które mają bezpośredni wpływ na jakość dźwięku, tj. chociażby jakość wykorzystanych podzespołów oraz zachowana powtarzalność produkcji. Ma on także jasno sprecyzowaną wizję tego, jak powinien brzmieć system audio, a wszystkie jego działania twórcze są ściśle podporządkowane przez tę wizję. Co by nie być gołosłownym, niemiecki konstruktor głęboko wierzy w supremat topologii single-ended nad zbalansowaną, a w szczególności nad układami przeciwsobnymi. Natomiast jeżeli chodzi o kolumny i akustykę, wierzy w to, że adaptacja akustyczna jest ważną częścią całości, daleko wykraczającą poza obszar akcesoriów.Zostałem też poinformowany, że firma Thöress nie została zbudowana dookoła dogmatycznych topologii opartych na lampach próżniowych. Jej założyciel stosuje całą gamę różnych przypraw z uniwersum dostępnych środków i tak ‘gotuje’ swoje dania, aby były najlepsze z możliwych. Ubierając te zeznania w prostszy język, facet po prostu chadza własnymi ścieżkami, nie ogląda się na dokonania innych, a jego działaniom nie sposób odmówić sensu. Pod konkretną aplikację wybiera taką lampę, która tam po prostu sprawdzi się lepiej niż inne, no i będzie miała zapewnione optymalne warunki pracy. Natomiast to, czego nie znajdziemy w menu rozwiązań Thöress to gotowe płytki drukowane i rozwiązania zintegrowane, z jedynym tylko wyjątkiem. Są dopuszczalne tylko i wyłącznie moduły odpowiedzialne za zdalną regulację głośności. Nie przesadzę pisząc, że lutowanie punkt-w-punkt to jest kredo Reinharda, niezależnie czy w grę wchodzą wzmacniacze czy kolumny.Rzeczą wyjątkowej powagi wg naszego konstruktora jest fakt, że nie kupuje on gotowych transformatorów. Zarówno wyjściowe, jak i mocy wytwarza sam i – nie ukrywam – niezaprzeczalnie jest to niemały powód do dumy. Choć Reinhard to człowiek o ogromnej wiedzy, wyjątkowo spokojny i skromny, o swoich transformatorach OPT mówi, że w swojej klasie są najlepszymi na naszej planecie w taki sposób, jakby to był oczywisty fakt. Najbardziej wyszukany, jaki udało mu się skonstruować i wg niego najlepszy wykorzystywany w audio ogólnie, znajduje się w jego monoblokach 845. Wysiłek włożony w firmowe transformatory zaowocował ich niezawodnością, cichą pracą, eliminacją niepożądanych interakcji z elektroniką w pobliżu, a także minimalnymi stratami mocy. Plusem jest możliwość dopasowania gotowego półproduktu tak, aby finalnie można było korzystać z gotowego wzmacniacza w każdym kraju. Mało tego, szef firmy Thöress osobiście nawija uzwojenia cewek… za pomocą wyprodukowanej w 1964 roku specjalnej maszyny niemieckiej firmy Auman. Mało tego, urodził się w tym samym roku, co uznaję za wyjątkowo ciekawy, wręcz zabawny zbieg okoliczności.W świecie Herr Thöressa kolumny, wzmacniacze i inne urządzenia audio są zaledwie narzędziami, których jedynym zadaniem jest służyć oddanemu entuzjaście muzyki, mają  za zadanie pomóc mu zaznajomić się z nią w jeszcze większym stopniu. Kontynuując ten wątek, owszem, wspomniane dobra są cenne, a jakże, choć wg naszego konstruktora nie powinny być symbolem statusu majątkowego lub czymś, czym należy się chwalić. Ta filozofia jest w mniejszym lub większym stopniu widoczna w produktach niemieckiej firmy, ale to także coś co je łączy, definiuje i nadaje status – jak to Reinhard określa – purystycznej aparatury audio. Jego celem nie jest opóźnienie minionej ery lamp lub przeobrażenie jej chwały za pomocą swoich produktów, ale oddanie hołdu profesjonalnym sprzętom audio z wczesnych dni stereofonii. Od siebie dodam, że to widać jak na dłoni.

Budowa

Thöress F2A11 to wzmacniacz zintegrowany, a zatem produkt, we wnętrzu którego zamontowano stereofoniczną końcówkę mocy oraz przedwzmacniacz. Niby nic nowego, wystarczy dodać odpowiednie kolumny oraz gramofon lub cedeka czy konwerter c/a i gotowe. Ale zdecydowanie ważną informacją jest fakt, że rzeczona konstrukcja SET (ang. Single-Ended Triode) o mocy ‘zaledwie’ 6W na kanał jest dostępna w ciągłej sprzedaży i w niezmienionej formie od… 15 lat. Powód jest prosty, wg Reinharda Thöressa to jest skończony projekt, rozdział zamknięty.Thöress F2A11 to produkt o nietypowych proporcjach. Wymiary (wys. x szer. x dł.) 26 x 15 x 57,5 cm sprawiają, że przypomina wagon wyrwany żywcem ze składu kolejowego lub, jak kto woli, uciekiniera z sowieckiego czołgu. Spójrzcie tylko na zdjęcia, one powiedzą więcej niż cały akapit tekstu. Prawda, że ciężko o bardziej trafne skojarzenia? W każdym razie następstwa są dwa. Pierwsze to fakt, że w porównaniu do niewysokich, szerokich i niespecjalnie głębokich maszyn audio, integra F2A11 jest mało ustawna. Choć optycznie faktycznie nie jest to gigant, to jednak zajmuje sporo miejsca, niektóre półki okażą się za krótkie. To w zasadzie znikoma niedogodność, bo produkt można postawić dosłownie wszędzie, praktycznie się nie grzeje, ale do tego tematu powrócimy. Natomiast sprawa druga to niezaprzeczalny urok Thöressa F2A11, ów sprzęt widać z dosłownie kilometra, zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Jak z tym komu jest, to już pozostawiam do indywidualnej oceny.Obudowa Thöressa F2A11 jest w sumie sześcioczęściowa. Front i tył to aluminiowe, wyszczotkowane panele, natomiast te boczne oraz góra i dół to aluminium potraktowane ciemnozielonym, nieco połyskliwym kolorem. Jest nietypowy, jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Nawiązuje do urządzeń audio produkowanych kilka dekad temu, czyli w czasach, gdy matowa czerń czy duże aluminiowe bloki traktowane maszyną CNC nie miały miejsca. W przypadku modelu F2A11 całości dopełniają zaokrąglone krawędzie, a określenie tego produktu mianem sprzętu vintage samo ciśnie się na usta. Poszczególne elementy obudowy są ze sobą skręcone, z tym już miałem kontakt. Jednakże w przypadku F2A11 widać, że one wszystkie do siebie idealnie pasują, nic nie odstaje i nie trzeszczy. Zachowano wzorową symetrię, żadna część chassis nie wystaje bardziej niż powinna, a po demontażu boków nie ma najmniejszego problemu z ponownym ich montażem na swoich miejscach. Wydawać by się mogło, że laserowo wycinane obudowy to bardziej precyzyjna robota, ale F2A11 udowadnia, że jest inaczej. Nie raz miałem problem z ponownym skręceniem nowoczesnego przetwornika c/a czy wzmacniacza, gwinty nie zawsze pasowały do wkrętów, natomiast w przypadku sprzętu Reinharda Thöressa ten problem nie istnieje.Warto pochylić się nad detalami Thöressa F2A11. Na froncie, przy górnej krawędzi centrycznie zamontowano nie diodę, ale czerwoną, mocno niedzisiejszą lampkę, która znakomicie pasuje do tej integry. Nieco poniżej jest duże, proste i czytelne logo firmy, a jeszcze niżej krótki napis: ‘Puristic. Audio. Apparatus.’, który wręcz idealnie oddaje to, czym F2A11 faktycznie jest. Mniej więcej w połowie frontu widać dziurki układające się w dużą literę te. Te otwory to część systemu wentylacyjnego. Góra i dół są nieco dłuższe z obydwu stron niż boki, przez co stanowią krótkie daszki, mają charakter czysto ozdobny. Widać sporo perforacji różnego typu; na każdej płycie bocznej po dwa rzędy otworów wentylacyjnych o ciekawym kształcie, natomiast na zaokrągleniach góry i dołu wycięcia biegnące przez niemalże całą głębokość produktu.Górna część niemieckiej integry jest ciekawa. Dwie gałki z dużymi, akrylowymi podstawami to regulacja głośności osobna dla każdego kanału. Na każdy z tych przezroczystych elementów naniesiono czerwoną strzałkę, a pod nimi widać w sumie szesnaście prostokątnych otworów, które formują się w okrąg. Tak, to jakże proste i sprytne rozwiązanie jest w istocie skalą głośności. Tutaj warto dodać, że gałki są osadzone wzorowo. Nie falują niezależnie od położenia i stawiają przyjemny opór. Nieco dalej jest gniazdo dla pojedynczej lampy sterującej 12SN7GT, a kawałek dalej znalazło się miejsce dla pary lamp mocy, niemieckich tetrod F2A11. Ponieważ wszystkie bańki są zamontowane na górze urządzenia, a otwory dookoła gniazd są spore, dostęp do nich jest bardzo łatwy. Na tyle urządzenia zamontowano w sumie trzy regulowane wejścia RCA. Są pozłacane, dostawcą jest Neutrik. Selektor zaraz obok jest tego samego typu co regulatory głośności. Całości dopełnia gniazdo IEC wraz z włącznikiem i bezpiecznikiem, który można samodzielnie wymienić, oraz para porządnych, choć zwyczajnie wyglądających terminali głośnikowych.Powróćmy do tematu wentylacji. W telegraficznym skrócie: jest bardzo dobrze. Zaraz po przybyciu Thöressa F2A11, pracował on nieustannie przez dobrych kilka dni. Efekt jest taki, że jego obudowa zawsze była ledwo ciepła. To prawda, lampy mocy się grzały i nie jest to żadne zaskoczenie. Natomiast fakt, że obszar w ich pobliżu nie odstawał pod względem temperatury to co innego. Dobranie się do środka urządzenia także nie nastręczyło trudności. Na jego obudowie widać sporo wkrętów imbusowych, co nie tylko przydaje uroku i tak mocno industrialnemu produktowi, ale też z miejsca informuje, z którymi trzeba się uporać aby mieć wgląd w bebechy. Te są efektowne. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy to lutowanie w technice punkt-w-punkt. Reinhard Thöress gardzi płytkami drukowanymi i nigdy ich nie stosuje, z jednym wyjątkiem. Niektóre z jego produktów mają wbudowaną zdalną regulację głośności, a ta wymaga odpowiedniego modułu, który ciężko jest wykonać samemu. Co nie zmienia faktu, że integra F2A11 się nie kwalifikuje, w jej przypadku pilota ma się w nogach.Lampy F2A11 to stare tetrody Siemensa, które w integrze Reinharda pracujące jako triody. Wykorzystywane były na rynku pro, są bardzo mało znane. Niemieckie kina Klangfilm wykorzystywały je w swoich produktach w okresie powojennym. Nasz konstruktor korzysta z NOS-ów, które osobiście selekcjonuje. Powiedział mi, że jak mu się trafi dobra partia, około 70% lamp nadaje się do użytku. Mało tego, wykorzystuje je ponieważ nadają się wręcz idealnie do powierzonego im zadania. Mają niską rezystancję wewnętrzną Ri, znacznie niższą niż popularne lampy 300B, co ma drastyczne przełożenie na zniekształcenia transformatora i pasmo przenoszenia stopnia wzmacniającego. Według Reinharda im niższy współczynnik Ri, tym lepiej a tetrody w jego integrze mają czterokrotnie niższe zniekształcenia niż triody 300B przy tej samej mocy wyjściowej.Natomiast bańka sterująca 12SN7GT jest jedną z najbardziej linearnych triod w swojej klasie. Ma relatywnie wysoki prąd spoczynkowy, po to, aby pracowała możliwie jak najrówniej, a zapytany o ten element Reinhard odrzekł, że to jego słodka tajemnica. Nadmienił jedynie, że celowo zaaplikował wykonany na zamówienie tranzystor, który pełni funkcję tzw. aktywnego obciążenia dla rzeczonej lampy. Sekcja prostownicza to głównie ultra szybkie prostowniki diodowe. Są tanie, ale zdaniem niemieckiego inżyniera niezawodne i wręcz idealne do powierzonego im zadania. Od czasu ich odkrycia, nie bierze on już pod uwagę prostowników lampowych. Trochę też dlatego, że nie trzyma się kurczowo lampowych dogmatów. Całości dopełnia przerośnięta sekcja zasilania. Transformator mocy (a także wyjściowy) jest wykonywany ręcznie przez Reinharda i nikogo innego, nie zleca on tego zadania nawet swoim wieloletnim pracownikom. W sekcji filtrującej pracują elektrolityczne kondensatory niemieckiej firmy Fisher&Tausche. Podobno nawet potencjometry są wykonywane na zamówienie w firmie ALPS. Podsumowując, Thöress F2A11 od środka prezentuje się – moim skromnym zdaniem – bardzo dobrze i równie osobliwie, co obudowa tego urządzenia.

Dźwięk

W celu przetestowania Thöressa F2A11 posłużyłem się konwerterami c/a LampizatOr Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd.) oraz AMR DP-777SE, do których sygnał był podany z  laptopa Asus UX305LA. Użyta aplikacja to Foobara2000. W roli wzmacniacza porównawczego dla niemieckiej integry wystąpił FirstWatt F7, czyli produkt przeznaczony także do kolumn o wysokiej skuteczności. Paczki wykorzystane w teście to amerykańskie podłogówki DeVore Fidelity Orangutan O/93 oraz pomocniczo niedrogie polskie kolumny, które póki co są jeszcze w fazie projektu DIY i nie mają jeszcze nazwy. Oto co zaszło.Już od samego początku wiadomo było, że żadne z kolumn, które normalnie wykorzystuję w swojej pracy nie dadzą rady. Odpadały monitory Xavian Perla, odgrody PureAudioProject Trio10 Timeless oraz ponad wszystko referencyjne podłogówki Boenicke Audio W8. Mariaż któregokolwiek z tych produktów z niemiecką integą to pomysł na tyle nieciekawy, że nie było sensu nawet próbowanie co się będzie działo. Potrzeba było kolumn o wysokiej skuteczności, to tak naprawdę jedyne towarzystwo pasujące do wzmacniacza F2A11. Z pomocą przyszła załoga z warszawskiego salonu Nautilus. Dobrzy ludzie tam pracujący użyczyli mi na potrzeby testowe świetne paczki Orangutan O/93, które wręcz idealnie wpisały się w moje potrzeby. Tak naprawdę gdyby nie ten produkt, niniejszy tekst nie powstałby.Na sam początek należy się słowo wyjaśnień nt głównych kolumn niniejszej recenzji. Orangutany grają dźwiękiem fizjologicznym, plastycznym i nasyconym. Nie są w znaczeniu tych określeń ciepłymi, a jedynie lekko ocieplonymi. Ich mocne strony to bez cienia wątpliwości umiejętność projekcji tzw. dużego dźwięku, który szczelnie wypełnia obszar przed słuchaczem. Słychać w ich brzmieniu skalę i siłę, ale jest to też granie koherentne i bezsprzecznie przyjemne, nastawione na duże, dobrze zarysowane i odpowiednio muskularne źródła pozorne. Tak po prawdzie to dość szybko dotarło do mnie, że te paczki odrobinę duszą się w moim 24-metrowym pomieszczeniu odsłuchowym z niskim stropem, dodatkowych 15 metrów powierzchni by z pewnością nie zaszkodziło. W każdym razie amerykańskie podłogówki nie są nastawione na analizę, przesadny kontur czy precyzję. W ich dźwięku te wszystkie aspekty są słyszalne, a jakże, niemniej do pewnego stopnia. Natomiast prym wiodą barwa, moc, wspomniana wcześniej skala oraz po prostu przyjemność. Taka charakterystyka z miejsca daje do zrozumienia, z jakim sprzętem te skrzynki się polubią. Mile widziane są źródła i wzmacniacze grające – odważę się, a co mi tam – prawdę, tj. transparentne i tonalnie oraz barwowo wyrównane, nieprzekombinowane. Tutaj Thöress F2A11 zaskoczył mnie po raz pierwszy. Orangutany O/93 nie są wolne, daleko im do tego, ale dynamiczne, dobrze kontrolujące obciążenie piece pasują do nich jak ulał i to właśnie pod tym względem niemiecka integra wywarła na mnie duże wrażenie po raz drugi.Istnieje pewien powszechny stereotyp nt. ogólnej charakterystyki lampowych pieców; są pełne harmonicznych, a zatem ciepło i przyjemnie grające, czasem powolne, niespecjalnie rozdzielcze, ogólnie ukierunkowane na konkretną, stawiającą na przyjemność modłę i często skupiają uwagę odbiorcy na środkowym podzakresie. Nie raz i nie dwa miałem do czynienia z produktami, które w mniej więcej taki właśnie sposób biorą się za muzykę. Ale rzecz w tym, że Thöress F2A11, choć lampowy, gra zupełnie inaczej. Ba, jest mu równie daleko do rzeczonej estetyki dźwięku, co do paczek o niskiej skuteczności, a im więcej się słucha systemu wyposażonego w ten piec, tym większe wrażenie on wywiera. Choć przyznaję bez bicia, że nie jest to sprzęt, do którego trzeba dojrzeć, dać sobie samemu czas i grzecznie przeczekać okres akomodacji bez grymasów, o nie. Produkt Reinharda z miejsca pokazuje co i jak i skłamałbym pisząc, że nie jest to znakomite granie. Bo jest, i to na wielu płaszczyznach. Już spieszę z wyjaśnieniami.Thöress F2A11 to – na moje subiektywne ucho – sprzęt wybitnie transparentny. Pokazał mi jak na widelcu czym jest moje referencyjne źródło, tutaj obyło się bez niespodzianek, ale także co sobą reprezentują amerykańskie kolumny. Specjalnie nie zagłębiałem się w lekturę im poświęconą przed serią krytycznych odsłuchów i dopiero po fakcie przeczytałem, cóż do powiedzenia na ich temat miał Marek w swoim materiale. W każdym razie niemiecka integra bardzo się z nimi polubiła z kilku powodów. Jak pisałem, ma ona przerośnięte i najwyraźniej dopracowane zasilanie, co ma wpływ na dynamikę. Efekt jest taki, że Orangutany znakomicie się zbierały już od 15-20% skali na potencjometrze. Nie słychać było żadnego, nawet najmniejszego spowolnienia dźwięku, zamiast tego nie sposób było przeoczyć znakomitej kontroli nad nimi. Mam tu na myśli autorytarny niski dół odtwarzanego pasma, ale wybitnie czysty, delikatnie usztywniony i ponad wszystko świetnie zróżnicowany. Było czuć zarówno napięcie, jak i większy luz wszędzie tam, gdzie było to konieczne. Żeby nie być gołosłownym, Orangutany wyraźnie nakreśliły różnicę pomiędzy różnej wielkości bębnami japońskiej formacji KODO oraz instrumentami tego typu na nagraniach Wardruny. Aż taki kontrast pomiędzy nimi to rzecz o niemałej wartości, jednakże słyszalna od święta. Nie sposób było pozbyć się przeświadczenia, że amerykańsko-niemiecki duet wręcz idealnie uchwycił balans pomiędzy zwinnością i muskulaturą, wszystko się zgadzało. Owszem, było słychać charakterystyczny pomruk bas-refleksu i delikatne wzbudzanie się basu w określonych miejscach, ale winę za to ponosi moje pomieszczenie.Idąc dalej w górę pasma, Thöress F2A11 dał się poznać od strony równej tonalnie, tj. bez faworyzowania któregokolwiek podzakresu. Ta integra nie buduje dźwięku opartego na średnim podzakresie, dookoła którego oscyluje cała reszta, ale nie podbija też krawędzi pasma. Choć nawet pomimo to gra w sposób wyraźny, że tak się wyrażę czytelny, no i czysty. A przy tym też należycie nasycony i gładki ponad wszystko. Produkt Reinharda wybaczy to i owo współtowarzyszącym urządzeniom, ale żeby pokazał wszystko na co go stać, potrzebuje przede wszystkim znakomitych kolumn. Prawdę napisawszy uważam, że poznałem go tylko po części, że jeszcze pewnie nie raz bym się zaskoczył tym, co potrafi w jeszcze lepszym towarzystwie. W każdym razie zeznania powyżej kreują obraz produktu tonalnie zrównoważonego, przezroczystego i gdzieś pośrodku skali nasycenia. Brzmi to trochę jak klasa AB, a zatem nic odkrywczego i nowego, prawda? Ale to nie koniec tej historii.Już sam fakt, że mamy do czynienia ze wzmacniaczem lampowym, który zdecydowanie łamie stereotypy, jest zastanawiający i mocno zaskakujący. Zapytany o celowość takiego strojenia swojego produktu Reinhard jedynie przytaknął. Teraz należy sobie zadać pytanie: jaka jest w zasadzie szansa na to, że co do joty zgodziliśmy się z tym, co z dźwiękiem robi jego produkt? Prawdę napisawszy to nie wierzę w takie przypadki. Ale wracając do sedna, Thöress F2A11 zaskakuje na kilku dość oczywistych płaszczyznach. Gra w sposób selektywny, informacyjny, nie upiększa muzyki i silnie ją różnicuje. Ale gdy już to robi, dzieje się to w sposób kompletnie niewymuszony, tzn. odbiorca otrzymuje zwrotkę, że utwór kiepskiej jakości taki właśnie jest, choć i tak da się go słuchać, niemniej jego gęsta i dobrze zrealizowana wersja brzmi wyraźnie lepiej. Sęk w tym, że wiele znanych mi kombinacji sprzętowych też to potrafiących nie pokazuje gorszej strony równie żywo i plastycznie co niemiecka integra. Tu jest pies pogrzebany, nawet słabej jakości materiał nie brzmi sztucznie. Bez problemu mogłem wychwycić, że na instrumentach i wokalu metalicznego i ogólnie słabego nagrania “Thunderstruck” formacji AC/DC jest żywa tkanka. Inna sprawa, że amerykańskie kolumny lubią taki repertuar.Jak do tej pory mamy po prostu świetny, ciekawie i osobliwie grający  wzmacniacz, no ale gdzie ta magia? Stereofonia, tu się dzieją rzeczy prawdziwie urzekające. Mógłbym napisać, że Thöress F2A11 robi dźwięk o konkretnej wysokości czy szerokości, bez problemu da się też określić, gdzie dzieje się więcej; pomiędzy kolumnami czy właśnie tam i poza nimi w równym stopniu. Cóż, w skrócie jedynie napiszę, że zaserwowana przestrzeń jest duża w każdym wymiarze, choć bez przesadnego rozmachu. Natomiast to, co przykuwa uwagę z miejsca to nadspodziewanie fizjologiczne pokazanie jej. Nie jest to typowy, poprawny obrazek, ale żywy, ruszający się organizm, z wyraźnie zarysowanymi i ucieleśnionymi, odpowiednio gęstymi źródłami pozornymi, fantastycznie od siebie odseparowanymi w normalnym tego określenia znaczeniu, ale przestrzeń pomiędzy nimi nie jest pusta. Bez problemu uzyskuje się informację o miejscu, w którym zostało zrealizowane konkretne nagranie, a Thöress F2A11 oddaje to po mistrzowsku. Coś takiego potrafi też moja referencyjna integra Trilogy 925, ale jest ogólnie ciężej grającym, nieco ciemniejszym sprzętem. Pokuszę się też o zgadywankę, że jednak nie aż tak dokładnym pod tym względem. Jeżeli teraz do show kreowanego przez F2A11-kę doda się słuszną ilość powietrza pomiędzy elementami scenicznej układanki, otwartość, no i wrodzoną żwawość tego pieca, wynikową jest wyjątkowo niewymuszony, na całej rozciągłości swobodny dźwięk, który jest też eufoniczny, bogaty i angażujący.Warto też wiedzieć, że ów produkt ma w sobie co nieco z lampy, jak pisałem jest też eufoniczny. Ale brzmieniowo na tyle dobrze zbalansowany i naturalny, że docenia się wszystkie jego zalety, zamiast skupiania się na jednej konkretnej, wyraźniejszej od pozostałych. To nie ma miejsca i jednocześnie chapeau bas dla Reinharda, że wykombinował dźwięk bez ewidentnych gorszych stron. Swoją drogą jestem pełen podziwu dla Orangutanów O/93, bo wszystkie te smakowite historie pokazały bez zająknięcia. To nie jest do końca subiektywnie moje granie, po oddaniu modelu Bespoke P15 łotewskiej manufaktury Reflector Audio ciężko jest się przestawić na bas-refleks i jednak mniejszą skalę, to się po prostu słyszy. Ale nawet pomimo to wiem, że kombinacja polskiego przetwornika, niemieckiej integry oraz amerykańskich kolumn jest tak dobra, że mógłbym z nią spokojnie żyć nie oglądając się za siebie. Bo to po prostu jest niezwykły, ujmujący i angażujący dźwięk, z którym obcowanie to sama przyjemność. Wyjąwszy mniejsze skalę oraz siłę w porównaniu do wspomnianej przed sekundą znacznie droższej konstrukcji OB, nie jestem w stanie wskazać jednej rzeczy, którą chciałbym zmienić.Na sam koniec pozostało przekonać się, jak dwa razy tańszy i przy okazji mocniejszy FirstWatt F7 poradzi sobie w konfrontacji z produktem Reinharda. Zasadnicza różnica pomiędzy nimi to zupełnie inna estetyka dźwięku. Paradoksalnie to właśnie tranzystor w klasie A autorstwa Nelsona Passa jest produktem cieplejszym i wolniejszym. Wiele osób może się teraz złapać za głowy, ale te dwa zupełnie inne sposoby radzenia sobie z muzyką były na tyle odmienne, że ciężko było tego nie usłyszeć. Mianownikiem wspólnym jest kontrola nad obciążeniem, pod tym względem obydwa piece świetnie się sprawiły, tutaj nie ma wątpliwości. Uderzenie na samym krańcu pasma w obydwu przypadkach było mocne, zwarte, zdecydowane i fizycznie odczuwalne tam, gdzie powinno. Natomiast Thöress F2A11 okazał się być tym szybszym, z wyraźniej zdefiniowanym i bardziej konturowym basem. F7-ka zmiękczyła dół pasma w porównaniu, była tam cięższa i bardziej kulista, mniej dosadna i tę tendencję dało się usłyszeć też powyżej.Produkt maestro Passa gra ogólnie dźwiękiem gęściejszym i cieplejszym, ale też spokojniejszym i – kolokwialnie pisząc – bardziej luźnym. O ile na samej górze wybrzmiewa równie długo, ma jej ilościowo nieco mniej, przez co też wydaje się treściwszy i ciemniejszy. Skupia też uwagę słuchacza bardziej na tym, co dzieje się pomiędzy kolumnami, ma nieco mniej powietrza i wciąga odbiorcę w inny, bardziej romantyczny sposób niż F2A11-ka. Ta z kolei potrafi pokazać większe źródła pozorne i zaserwować je bliżej. Wokale często wspinają się na intymne wyżyny do tego stopnia, że konkretne nagranie pokazuje się nam z zupełnie innej strony, jego postrzeganie zmienia się, co prowadzi do odkrywania ulubionych kawałków plikoteki na nowo. Przynajmniej tak było ze mną. Nie przypominam sobie, kiedy Blixa Bargeld był bardziej obecny i przekonujący na “Sabrinie” (repertuar Einsturzende Neubauten), podobnie wokalistka słyszana na “Zefiro Torna” (Michael Goddard – ‘A Trace of Grace’).

Podsumowanie

Po kilku tygodniach użytkowania integry Thöress F2A11 jestem zdania, że to produkt równie dobry, co zaskakujący. Ponieważ wzmacniacze lampowe trafiają mi się rzadko, a założona przez Reinharda Thöressa firma jeszcze do niedawna była mi nieznana, moje dziennikarskie oczekiwania były znikome. Natomiast praktyka szybko nakazała nadrobić zaległości, bo im więcej słuchałem wspomnianej powyżej niemieckiej maszyny w moim systemie, tym bardziej docierało do mnie, z jak niezwykłym produktem mam do czynienia. Następstwo jest takie, że jeżeli kiedykolwiek wysokoskuteczne kolumny staną się stałym elementem w mojej jaskini, prędzej czy później Thöress F2A11 również się tam znajdzie. To będzie tylko kwestia czasu, jestem o tym przekonany.

Przetestowany produkt jest wizualnie co najmniej osobliwy, czy wręcz kontrowersyjny i niedzisiejszy, ale też znakomicie wykonany i funkcjonalny. Widać, że poświęcono mu czas, każdy element dopracowano. Gałki regulacji głośności, selektor wejść czy odprowadzanie ciepła, tu wszystko się zgadza i jest zamontowane tak, jak gdyby ktoś składał produkt dla przyjemności i własnego użytku ponad wszystko. Zadbano nawet o takie drobnostki jak lakier we wnętrzu świetnie skręconej obudowy, czego przecież nie widać dopóki nie zajrzy się do środka. Te aspekty pokazują dosadnie, że Reinhard Thöress jest stawiającym na funkcjonalność perfekcjonistą. Widać, że nie goni za trendami i nie ogląda się na innych. Zamiast tego wytwarza takie sprzęty, z jakich sam chce korzystać we własnych czterech ścianach. Pozostaje mi dodać, że po przekonaniu się na własne uszy co integra F2A11 robi z dźwiękiem, przyznaję, że teraz jej unikalne wzornictwo szalenie mi się podoba, choć pierwsze wrażenie było zupełnie inne.

Thöress F2A11 jest konstrukcyjnie przemyślanym i udanym produktem, widać w nim niemiecką myśl techniczną. Ale to dźwięk stoi na pierwszym miejscu i jednocześnie sprawia, że im dłużej się z tym sprzętem obcuje, tym bardziej docenia się wszystko inne. Integra F2A11 gra w wyjątkowy sposób, skutecznie obala niejeden stereotyp. Lampowa dobroć ma miejsce, a jakże, ale pierwsze skrzypce gra umiejętność dokładnego pokazania towarzyszącej elektroniki czy kolumn, choć to duże uproszczenie. Transparentność, niczym nieskrępowana przestrzenność, żywotność, ale też eufonia czy intymność na zawołanie to określenia, które dobrze oddają charakter modelu F2A11. Natomiast sposób, w jaki pokazuje on muzykę ogólnie czy pojedynczne instrumenty, jakie kształty im nadaje i jak je rozmieszcza na wirtualnej przestrzeni to jest coś, co trudno jest dokładnie opisać. To pewnego rodzaju magia, której samemu trzeba doświadczyć aby ją w pełni zrozumieć. Nie jestem w stanie ubrać tego elementu układanki w bardziej zrozumiałe czy lepiej oddające rzeczywistość słowa. Pozostaje mi po prostu napisać, że F2A11 gra jak zaczarowany, a w efekcie silnie uzależnia. To jeden z bardzo nielicznych produktów, który po zwrocie do dostawcy siedzi z tyłu głowy, ani na moment nie daje o sobie zapomnieć, co tylko świadczy o jego klasie.

Przedmioty audio duszy nie mają, bo mieć nie mogą, są martwe. Określenie tego typu oddaje czyjś prywatny, wysoce emocjonalny i nieco przesadzony stosunek do konkretnego produktu, mający za zadanie przydać powagi całej sytuacji, choć wartość informacyjną ma zerową. Jednakże w przypadku Thöressa F2A11 poczynię wyjątek. Jest zbudowany znakomicie, gra wybornie, a wizualnie prezentuje się jak żaden inny. To maszyna przeznaczona dla entuzjastów od entuzjasty, produkt kompletny, niepowtarzalny i spektakularny na całej rozciągłości, z duszą. Szczerze polecam go każdemu posiadaczowi kolumn wysokiej skuteczności i jednocześnie głęboko wierzę w to, że to sprzęt na lata. Do następnego.

  • Serdeczne podziękowania dla załogi z warszawskiego salonu Nautilus za wypożyczenie świetnych kolumn DeVore Fidelity Orangutan O/93. Gdyby nie życzliwość osób tam pracujących, mój dziennikarski żywot tym razem byłby mocno utrudniony.

Platforma testowa:

  • Wzmacniacz: FirstWatt F7
  • Źródło: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
  • Kolumny: DeVore Fidelity Orangutan O/93
  • Transport: Asus UX305LA
  • Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
  • Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
  • Muzyka: NativeDSD

Ceny produktów w Polsce:

  • Thöress F2A11: 33 490 zł

 

Dostawca: Audio Atelier