Allnic Audio Amber

by Marek Dyba / June 4, 2021

24 lata po powstaniu firmy Allnic Audio jej produkty w końcu (!) oficjalnie trafiły na polski rynek za sprawą gliwickiego 4HiFi. W pierwszej dostawie dotarło pięć produktów, a dwa z nich trafiły w moje niecierpliwe łapki. Na pierwszy ogień idzie wyższy, pośród dwóch aktualnych, model wkładki gramofonowej z ruchomą cewką o nazwie Allnic Amber.

Wstęp

Wspomniałem o niecierpliwych łapkach, dlaczego? Dlatego, że kilka lat temu przez przypadek miałem okazje gościć u siebie przez kilkanaście dni jeden z przedwzmacniaczy gramofonowych tej koreańskiej marki. Opowieść zasługuje wręcz na miano anegdoty. Otóż zadzwonił do mnie znajomy ze Słowenii z prośbą, bym pomógł mu w zakupie rzeczonego phono od kogoś w Warszawie (mowa była o używanym urządzeniu) dla jego znajomego… we Włoszech. „W nagrodę” za pomoc w dokonaniu transakcji i sprawdzeniu kupowanego urządzenia mogłem się nim kilkanaście dni nacieszyć we własnym systemie i do dziś wspominam tamten okres wręcz z rozrzewnieniem. Gdybym wiedział z czym mam do czynienia to za tamtą kwotę kupiłbym to phono dla siebie. Lampowe, świetnie się prezentujące, w doskonałym stanie i rewelacyjnie grające, a z drugiej ręki w dość niepowtarzalnej cenie. W Polsce urządzenia to dość rzadko spotykane bo dystrybucji chyba nigdy dotąd nie było, a jeśli już ktoś dokonał zakupu za naszą zachodnią granicą to raczej się produktów Allnic Audio nie pozbywał.

Zanim przejdę do bohaterki (w końcu wkładka) tej recenzji pozwolę sobie przytoczyć kilka informacji o samej firmie. Co ciekawe, snując opowieść o historii marki, jej twórca sięga aż do roku 1916, kiedy to jeden z inżynierów firmy Western Electric stworzył stop żelaza i niklu, znany dziś pod nazwą Permalloy. Szybko znalazł on zastosowanie w branży audio, a i dziś ciągle jeszcze chętnie jest wykorzystywany m.in. w uznawanych za jedne z najlepszych transformatorach amorficznych. Jak czytamy dalej na stronie producenta, wszystkie transformatory sygnałowe Allnic Audio zbudowane są w oparciu o rdzenie z Permalloyem. Z niklem związana jest również sama nazwa marki – All Nickel Core Transformers, sugerująca od razu, iż rdzenie wszystkich transformatorów stosowanych przez tego producenta zawierają nikiel.

Kolejnym z elementów filozofii pana Kang Su Parka, szefa Allnic Audio, jest stosowanie transformatorów sprzęgających zamiast kondensatorów w stopniach wzmocnienia. Jak pisze producent, produkcja transformatorów z Permalloyem jest kosztowna i trudna, ale efekty uzyskiwane dzięki nim są warte zachodu. Rzecz w tym, jak czytamy, że takie transformatory potrafią przetransferować nawet ponad 90% sygnału, podczas gdy efektywność kondensatorów wynosi ok. 5%. Producent podkreśla również, że stosowanie przedwzmacniaczy z transformatorami na wyjściu w połączeniu z wzmacniaczami tranzystorowymi dodatkowo zabezpiecza te ostatnie, ponieważ transformatory blokują przepięcia, które, gdy trafiają do kolejnego stopnia (wzmacniacza), mogą doprowadzić do jego uszkodzenia.

Historia koreańskiej marki zaczęła się w 1997 roku od wzmacniacza stereofonicznego z dwoma lampami 300B na kanał. Później do oferty dochodziły kolejne wzmacniacze, stereofoniczne i monobloki oparte o legendarna triodę, a także przedwzmacniacze. Dopiero w 2008 roku na rynek trafił pierwszy przedwzmacniacz gramofonowy Allnic Audio, model H-1500, a w 2011 pierwszy wzmacniacz na lampie innej niż 300B (KT120). W 2014 koreański producent zaprezentował kolejne phono – H-5000 DHT (DHT to skrót od Direct Heated Triode – trioda bezpośrednio żarzona), o którym wspominam dlatego, że to chyba właśnie (pamięć jest zawodna, a ja nie mogę znaleźć żadnych zdjęć urządzenia, które u siebie gościłem) ten model tak mnie zachwycił kilka lat temu. W poprzednim roku (2020) firma zaprezentowała dwie nowe wkładki gramofonowe z ruchomą cewką, modele Rose i testowaną Amber, a w bieżącym na rynek trafił m.in. najnowszy, otwierający ofertę przedwzmacniacz gramofonowy (również w teście) H-5500. W aktualnym portfolio obok lampowych wzmacniaczy, przedwzmacniaczy, w tym gramofonowych i wkładek gramofonowych, znajdują się również kable sygnałowe i zasilające.

Ciekawostką jest fakt, iż wśród wymienionych chronologicznie na stronie producenta produktów znajdują się jedynie dwie wyżej wymienione nowe wkładki, a przecież wcześniej na rynku funkcjonował już model o nazwie Puritas (w wolnym tłumaczeniu – najczystsza z czystych). Jego cechą charakterystyczną była obudowa wykonana z litego hebanu. Jeszcze wcześniej oferowany był model Verito Z także w drewnianej obudowie. O tych dwóch wiem na pewno, być może było ich nawet więcej. Z jakiegoś powodu zostały pominięte na wspomnianej liście, zapewne przez niedopatrzenie. Ja wspominam o tym, by osoby nie znające tej marki nie pomyślały, że to pierwsze produkty tego typu, które wyszły spod ręki pana Kang Su Parka. Istotną informacją jest fakt, iż budując swoje wkładki pan Park zawsze wzorował się na głowicy nacinającej lakier/matrycę do tłoczenia płyt winylowych wychodząc z założenia, że tak zbudowane wkładki będą w stanie najdokładniej odczytać informacje zapisane w rowkach (pośrednio, oczywiście) przez głowicę nacinającą.

Budowa i cechy

Allnic Amber to droższa z dwóch obecnie oferowanych wkładek gramofonowych tego producenta. Patrząc na nie można dojść do wniosku, że albo nazwy wzięły się od ich kolorów, albo kolory dopasowano do nazw. Rose jest bowiem (mniej więcej) czerwona, a Amber (mniej więcej) bursztynowa. Ten ostatni model dotarł do mnie w zaskakująco dużym, płaskim pudełku. Jego wielkość sugerowała, że w środku spokojnie zmieściłoby się z 6, a może i 8 wkładek. W zewnętrznym kartonowym pudełku znalazłem kolejne, to właściwe, eleganckie, granatowe z firmowym logo i dużą, żółtą kropką wskazującą ukryty w środku model. W jego wnętrzu wyłożonym grubą pianką zabezpieczającą umieszczono kilka elementów. Po pierwsze centralnie w wycięciu pianki znajdujemy metalowe, złote (czy bursztynowe) pudełko w kształcie walca z odkręcaną pokrywką. Dopiero w jego wnętrzu, przykręcona dwoma śrubkami do dna, znajduje się bursztynowa, świetnie prezentująca się wkładka. Uroda rzecz gustu, oczywiście, a ja nawet nie lubię złotego koloru, a mimo tego widok Amber zamontowanej w moim żółtym (bo kevlarowym) ramieniu zdecydowanie cieszył oko. W głównym pudełku obok metalowej puszeczki z wkładką, równie pewnie osadzone w piance, znajdziemy jeszcze cztery śrubki i kluczyk do montażu wkładki, dość oryginalną, plastikową, zdejmowaną osłonkę igły, a także niewielką, bąbelkową poziomicę. Ostatnim elementem jest ładnie wydrukowana na kartoniku ulotka ze zdjęciem i parametrami wkładki.Amber to nisko-poziomowa wkładka z ruchomą cewką (MC). Otrzymamy z niej sygnał na poziomie 0,35 mV, przy wewnętrznej impedancji wynoszącej 9Ω. Podatność wkładki według producenta to 10 x 10-6 dyn/cm (100 Hz), a sugerowana siła nacisku igły wynosi 2g. Amber wyposażono w obudowę z duraluminium 5052 w kolorze… powiedziałbym złotym, choć nazwa sugeruje bursztynowy. Igłę o szlifie Fritz Gyger S umieszczono na wsporniku z czystego boru. W opisie na swojej stronie producent przywołuje nowo opracowane gumowe zawieszenie oraz cewki wykonane z CCA (Copper Clad Aluminium – aluminium pokrytego miedzią). Istotna jest również waga samej wkładki, która co prawda wygląda na bardzo solidna i ciężką, ale w rzeczywistości waży jedynie 11g. Wkładkę wyposażono w gwintowane otwory mocujące o standardowym rozstawie, co sprawia, że montaż jest prosty (w przeciwieństwie do sytuacji, gdy otwory nie są gwintowane i wraz ze śrubkami trzeba używać nakrętek). Jej regularny kształt i dobrze widoczna igła sprawiają, że proces ustawiania jest dość prosty, acz zważywszy na szlif igły warto szczególną uwagę poświęcić ustawieniu prawidłowego azymutu.

Jako ciekawostkę podam, że ustawienie Allnic Amber zajęło mi mniej czasu niż ponad trzykrotnie tańszej (znakomitej w swojej cenie wynoszącej ok. 5 tys!) Phasemation PP-200, której test wykonywałem bezpośrednio przed koreańską wkładką. Jedyną „poprawką” ustawień wykonaną w trakcie odsłuchów była zmiana VTA. Moje ramię KV12 J.Sikory wyposażone jest w opcjonalną regulację VTA, która można wykonywać w locie. Dzięki niemu ustalenie, iż delikatne, naprawdę niewielkie podniesienie ramienia jest w tym przypadku optymalne, zajęło mi w sumie może 2 minuty. W trakcie odsłuchów nie było więc ono ustawione idealnie równolegle do płyty. To oczywiście rzecz gustu, ale jeśli macie możliwość zmiany VTA w swoim ramieniu to odsłuchując Amber koniecznie nieco poeksperymentujcie.

Brzmienie

Wkładka została zamontowana w ramieniu KV12 Janusza Sikory w jego gramofonie Standard w wersji Max. W czasie testu korzystałem zamiennie z własnego przedwzmacniacza gramofonowego ESE Lab Nibiru (tranzystorowy, realizuje wzmocnienie w domenie prądowej, test w języku angielskim TU), także tranzystorowego GrandiNote Celio (test w jęz. ang. TU), ale również z dostarczonego do testu Allnic Audio H-5500 (recenzja pojawi się już niedługo). Siłę nacisku igły ustawiłem zgodnie z rekomendacją – 2g.

Jedna z pierwszych płyt, które wylądowały na talerzu gramofonu zatytułowana jest po prostu „Standards”. Nagrał ją Marcin Wądołowski wraz ze swoim trio, jako hołd dla Marka Blizińskiego i Jarosława Śmietany, czyli dwóch naszych znakomitych gitarzystów jazzowych, którzy odeszli zbyt wcześnie. Choć centralnym elementem większości bardzo dobrze zrealizowanych nagrań jest oczywiście gitara, to i tak moją uwagę od początku bardziej przyciągała perkusja. Nie dlatego, że brzmiała jakoś szczególnie efektownie, a na pewno nie efekciarsko, ale ponieważ grając w tle i tak robiła wrażenie czystością i świetną definicją każdego dźwięku. Spora w tym zasługa Amber, która świetnie separuje instrumenty nawet w niewielkiej przestrzeni, w jakiej realizator tego nagrania skupił wszystkich muzyków. Koreańska wkładka pokazała również od początku wysoką rozdzielczość wyrażoną w ogromnej ilości informacji zawartych w prezentacji. Te współdecydowały o bardzo dobrym różnicowaniu dźwięków zarówno w zakresie barwy, jak i dynamiki. To dlatego każde uderzenie pałeczek perkusisty było inne, dlatego blachy brzmiały tak czysto i dźwięcznie, nawet gdy były jedynie delikatnie muskane, ale dźwięk pozostawał równie klarowny, gdy uderzane były z pełną mocą.

I teraz ciekawostka. Choć Amber jest wkładką, do której dynamiki nie da się przyczepić, bo zarówno tę w skali makro, jak i tym bardziej w mikro można stawiać za wzór dla wielu konkurentów, to jednocześnie wcale nie należy do najbardziej energetycznych, jakie znam. Muzyka w jej wydaniu nie ma aż takiego drive’u, takiego bezpośredniego, surowego poweru. Bardziej nasycony energią, żywszy i żwawszy, bardziej „drapieżny” (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) jest dźwięk zarówno mojego Air Tighta PC-3, jak i testowanej w tym podobnym czasie My Sonic Labs Eminent EX (obie wkładki to porównywalny poziom cenowy). Kluczowe jest tu wyrażenie „w porównaniu”, bo gdyby nie bezpośrednie zestawienie Amber z tymi wkładkami, mógłbym na to nawet nie zwrócić uwagi. Zapominając o jakichkolwiek porównaniach, po prostu skupiając się na muzyce, także tej mocniejszej, bo i trochę rocka z AC/DC włącznie wylądowało później na talerzu gramofonu, kompletnie nie zwracałem na to uwagi, nie miałem wrażenia braku czegokolwiek.

Warto w ramach ciekawostki wspomnieć, że akurat te dwa wymienione modele wkładek, choć pochodzą od różnych producentów, wyszły spod tej samej ręki, pana Yoshiaki Matsudairy. Ten japoński mistrz ma swoją wizję dźwięku realizowaną za pomocą pewnych rozwiązań i to słychać niezależnie od marki, pod którą sprzedawany jest dany kartridż. Allnic Audio Amber na ich tle (!) imponuje wewnętrznym spokojem prezentacji, brakiem pospiechu, nerwowości, doskonałym, precyzyjnym rozkładem wszystkich elementów, nawet najbardziej złożonych wykonań (choćby dużej klasyki). Wszystko w jej brzmieniu ma swoje miejsce, każdy element ma swoją rolę do odegrania, a Amber pilnuje, by robiły to, co do nich należy, bez wyskakiwania przed szereg, bez efektownej, ale nie zawsze pożądanej spontanicznej żywiołowości, spokojnie i we właściwym tempie. To granie równie wciągające, także potrafiące porwać ekspresją, tyle że budowaną innymi, mniej efektownymi (acz równie efektywnymi) środkami.

Choć muzyka na wspomnianym krążku Marcina Wądołowskiego jest prowadzono raczej dość wolno, relaksacyjnie, za sprawą tak dużego bogactwa precyzyjnie pokazanych informacji, ani przez moment nie była nudna. Był to rodzaj powolnie snutej opowieści, w której brakuje gwałtownych wydarzeń, zmian tempa, zwrotów akcji, a mimo tego trudno się od niej oderwać. To jedna z wielkich zalet Allnic Amber, co potwierdziły kolejne krążki, czyli przyciągający uwagę słuchacza, wciągający w opowieść sposób prezentacji każdej wartościowej muzyki. Duża w tym zasługa wysokiej płynności i gładkości tej prezentacji. W przypadku tej ostatniej nie ma mowy o sztucznym wygładzaniu czegokolwiek, bo ostrzejsze dźwięki takimi w wydaniu tej wkładki pozostają, ale raczej o naturalności kojarzącej mi się z muzyka graną na żywo. Na koncertach pojawiają się przecież ostre, jaskrawe dźwięki, czy sybilanty, ale przyjmujemy je jako naturalne, w niczym nie przeszkadzające elementy spektaklu. Amber ma tę dość unikalną właściwość, dzięki której tego typu elementy odbieramy podobnie.

Wrócę jeszcze do kwestii stereofonii i obrazowania w wydaniu Amber. Na wspomnianej na początku płycie, nagraniu studyjnym, realizator wykreował niewielką w szerokości, ale całkiem głęboką scenę, a każdy instrument ma na niej jasno określone miejsce. Testowana wkładka oddała ten stan rzeczy doskonale i mówię nie tylko o rozstawieniu muzyków w szerokości sceny, ale i w jej głębokości, a także w określeniu wielkości, w tym i głębokości poszczególnych źródeł pozornych. W połączeniu z fantastycznie naturalnym brzmieniem budowało to wyjątkowo realistyczny, namacalny obraz muzyczny. Wystarczyło więc zamknąć oczy, by muzycy materializowali się kilka metrów przede mną, każdy z nich okupował pewną przestrzeń, a i odległości między nimi rysowane były wyraźnie. Gdy dodamy do tego całkiem wysoki poziom energii (tak, tak – to nie błąd, nie tak wysoki jak z wkładkami pana Matsudairy, ale i tak wysoki) tego grania, który to element jest często problemem reprodukcji nagrań, uzyskuje się efekt, od którego naprawdę trudno się oderwać.

Krążki z muzyką elektroniczną, których przegląd zacząłem od znakomicie zrealizowanego krążka „Jutro?” ALAIZASTARY, a kontynuowałem z Dead Can Dance („Spiritchaser” MoFi) i Markiem Bilińskim (ubiegłoroczne audiofilskie wydanie na przejrzystym winylu), pokazały nieco inne oblicze Allnic Amber. Oblicze żywsze, bardziej energetyczne, z świetnie prowadzonym, zwartym, ale jednocześnie mocnym basem (gdy taki był wymagany – zwłaszcza na „Jutro?”), albo wręcz potężnym, bardzo nisko schodzącym (zwłaszcza na płycie DCD). Nawet jednakże w tym ostatnim przypadku koreańska wkładka pokazywała wrodzony umiar. Rzecz w tym, że basu zawsze było tyle ile wymagało nagranie. Nie zdarzało się jego poluzowanie, pogrubienie, dodawanie masy, tworzenie wrażenia, że jest go więcej niż zarejestrowano w nagraniu – Amber nie dodawała niczego od siebie. Potwierdziło się również, iż przestrzenność prezentacji jest mocną stronę testowanej wkładki. Wcześniej kartridż Allnic Audio precyzyjnie umieszczał „naturalne” źródła pozorne na scenie i budował tę ostatnią odpowiedniej do nagrania wielkości, teraz imponował kreowaniem bazujących na fantazji twórców dźwięków w przeciw-fazie rozrzuconych po niemal całym pokoju.

Słuchając krążka zespołu Spyro Gyra „Fast forward” doceniłem klasę Amber w zakresie do tej pory nieoczywistym, a mianowicie oddania szybkiego, dobrze zdefiniowanego ataku i ogólnej wysokiej czystości i transparentności dźwięku. Właśnie definicja ataku, szybkość zwartych, precyzyjnych impulsów płynnie przechodzących (lub nie, jeśli nie było takiej potrzeby) w fazę podtrzymania, a potem długo, swobodnie wybrzmiewających, zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Ciekawostką podkreśloną na okładce tego albumu, jest fakt, iż został on zrealizowany cyfrowo. Analogowi puryści oczywiście krzywią się na takie wydania, choć dziś większość winyli jest tak właśnie realizowanych (tylko nikt się tym na okładce nie chwali), tymczasem w każdym dobrym systemie płyta ta brzmi bardzo dobrze. Jej „cyfrowość” przejawia się ową wyjątkową czystością dźwięku, który na pierwszy rzut ucha może się wydawać nawet rozjaśniony, tyle że wcale tak nie jest. Niemniej to doskonały test elementów systemu, jako że jeśli to one mają jakiekolwiek problemy w zakresie jaskrawości, braku odpowiedniego dociążenia/wypełnienia dźwięku, braku gładkości, albo są nadmiernie (!) analityczne, Spyro Gyra zaczyna brzmieć nieprzyjemnie. Z tak znakomitą, muzykalną wkładką, jaką jest topowy model Allnic Audio, brzmi to po prostu wyśmienicie. Dźwięk jest szybki, otwarty, „świeży”, że tak to ujmę, pobudzający, a perkusja, czy elektryczny i elektroniczny bas przypominają co chwila, że na dole pasma dużo się dzieje, że i tam drzemie moc gotowa uderzyć w każdej chwili, gdy tylko jest potrzebna.

Żeby ostatecznie wyjaśnić kwestię dynamiki i energetyczności brzmienia Allnic Amber sięgnąłem po relatywnie niedawny, fantastyczny nabytek, czyli zapis koncertu legendarnej grupy SBB z gościnnym występem Sebastiana Riedla – „100% Live @ Riedel Music Club Stage”. To zaskakująco dobra (nawet jeśli nie audiofilska) realizacja koncertu inaugurującego działalność tyskiego klubu imienia polskiej legendy bluesa, Rysia Riedla. Elementami, które tak dobrze udało się uchwycić na (przynajmniej umownej) taśmie są właśnie energia, dynamika i atmosfera tego wyjątkowego wydarzenia. Acz ci, którzy znają SBB domyślają się zapewne, że nie zabrakło i fragmentów wręcz lirycznych z niezwykłym wokalem Józka Skrzeka, który dzięki Amber zabrzmiał wręcz magicznie.

Słuchałem tej płyty z każdą z wspomnianych w tym tekście wkładek i jeszcze kilkoma innymi. O ile w zakresie czystej, surowej energii koncertowego grania My Sonic Labs i Air Tight były ciut lepsze, o tyle wierna prezentacja wokalu, czy odtworzenie wyjątkowej, elektrycznej atmosfery tego wydarzenia były domeną Amber. Koreańska wkładka świetnie pokazała wydarzenia na scenie budując jej niezłą głębię, nie przybliżając pierwszego planu i nie zapominając ani na chwilę o tym, co działo się z tyłu (głównie perkusja), acz i jedna z gitar wydawała się grać w tych rejonach. Słuchając tego krążka zdałem sobie kolejny raz sprawę z tego, jak bardzo (z powodu pandemii, oczywiście) brakuje mi muzyki granej na żywo. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni, a ja postaram się wybrać do tyskiego klubu, bo sądząc po tym co usłyszałem z Amber, znajdę tam absolutnie wyjątkową atmosferę.

Podsumowanie

Już wspomniałem, że Allnic Audio Amber, która wyszła spod ręki pana Parka, to inna trochę szkoła brzmienia niż wkładki pana Matsudairy (My Sonic Labs, Air Tight, Murasakino i inne). Na myśl przychodziło mi raczej posiadane kiedyś Koetsu Black Goldline, czy testowana niedawno Miyajima Laboratory Saboten, a więc wkładki bardzo muzykalne, płynne, grające niezwykle przyjemnie dla ucha, a przy tym dysponujące dobrą rozdzielczością. Amber, w porównaniu do nich, byłaby jednakże krokiem do przodu, tzn. gra jeszcze płynniej, spójniej, dźwięk trudno określić inaczej niż mianem organicznego. Oferuje przy tym jeszcze lepszą rozdzielczość, czystość i precyzję niż wspomniane wkładki, gra bardziej przejrzyście i dynamiczniej. Dzięki temu jest również propozycją jeszcze bardziej uniwersalną. Żadna muzyka jej nie straszna, choć nie da się ukryć, że, na moje ucho, jej klasą zachwycą się przede wszystkim ci, którzy słuchają dużo muzyki wokalnej i akustycznej, w tym klasyki, choć i fani elektrycznego jazzu, bluesa, czy nawet rocka, a więc nagrań opartych na elektrycznych gitarach, czy Hammondach zapewne ulegną czarowi tej niezwykłej płynności, spójności i naturalności brzmienia.

Specyfikacja (wg. Producenta):

  • Rodzaj wkładki: MC (z ruchomą cewką)
  • Sygnał wyjściowy: 0,35 mV / 5cm sek / 1 kHz
  • Impedancja wewnętrzna: 9Ω
  • Podatność: 10 x 10 – 6 dyn / cm (100 Hz)
  • Siła nacisku igły: 2g
  • Separacja kanałów: > 30 dB
  • Balans kanałów: w zakresie 0,1 dB
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 30 kHz
  • Korpus wkładki : duraluminium 5052
  • Igła: Fritz Gyger S, wspornik z boru
  • Waga wkładki: 11g

Cena (w czasie recenzji): 

  • Allnic Audio Amber:  17.100 zł

ProducentALLNIC AUDIO

Dystrybutor4HiFi

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.10, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific +Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, Art Audio Symphony II (modyfikowany),
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
  • Interkonekty: Hijiri Million, Hijiri HCI-20, TelluriumQ Ultra Black, KBL Sound Zodiac XLR, David Laboga Expression Emerald USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)