Jaki jest typowy Boulder każdy widzi – duży, ciężki, atrakcyjny dla oka i kosztowny – innymi słowy high end pełną gębą. To jakim cudem po spotkaniu z szefem firmy Jeffem Nelsonem wziąłem jedno z jego urządzeń pod pachę i zabrałem do domu? Od każdej reguły jest wyjątek – takowym pod niektórymi względami jest przedwzmacniacz gramofonowy Boulder 508. A pod innymi wcale nie jest. Zapraszam na test.
Wstęp
Od czasu gdy warszawski Soundclub został dystrybutorem Bouldera przez mój system przewinęło się już kilka urządzeń tej marki. Ich wybór determinowany był zasadniczo przez dwa czynniki. Pierwszym z nich jest zawsze masa. Większość propozycji z portfolio tej amerykańskiej marki to naprawdę ciężkie bestie, więc trudno jest znaleźć chętnych na ich targanie na moje wysokie trzecie piętro (bez windy). Dlatego lądowały u mnie jeszcze w miarę rozsądne (wagowo) integry oraz przedstawiciele najniższej dzielonej serii ‘1000’, które jeszcze jakoś dało się do mnie dostarczyć.
Drugim czynnikiem limitującym wybór dostarczanych do testów Boulderów było jedno z podstawowych założeń konstrukcyjnych Jeffa Nelsona, czyli wybór w pełni zbalansowanych układów jako jedynie słusznych. Ma to oczywiście swoje techniczne uzasadnienie, acz odsłuchy tych niezbalansowanych (innych marek) pokazują, że brak symetryczności nie skutkuje z automatu słabym, ani nawet słabszym brzmieniem. Jak pokazuje doświadczenie, zawieść można się równie dobrze na produktach o konstrukcji niesymetrycznej, jak i symetrycznej. Każdy konstruktor jednakże przyjmuje pewne swoje podstawowe założenia, których się trzyma, a z biegiem czasu w danych rodzajach układów się specjalizuje, co pozwala mu tworzyć coraz lepsze konstrukcje. Symetria jest wyborem Jeffa dającym dobre efekty, więc nie ma powody go zmieniać.
W czasie wspomnianego spotkania z Jeffem Nelsonem, założycielem, szefem i głównym konstruktorem firmy oraz Loganem Rosencransem zajmującym się w firmie kontaktami z dystrybutorami, ten pierwszy opowiedział nieco o historii marki i głównych założeniach konstrukcyjnych. Ze tego co powiedział, jasno wynikało podstawowe założenie filozofii Bouldera, czyli chęć tworzenia urządzeń, które możliwie najwierniej odtwarzają bądź wzmacniają dostarczony do nich sygnał. W przypadku wzmacniaczy rzecz również w zdolności do poprawnego wysterowania każdych (poprawnie zbudowanych) kolumn. Jeff Nelson zaczynał swoja karierę pracując dla radia, a później tworzył wzmacniacze dla nadawców sygnału audio. Gdy ta ostatnia działalność okazała się dużym sukcesem (NBC zakupiło cały szereg wzmacniaczy Nelsona do swoich studio) w latach 90-tych ubiegłego wieku rozpoczął produkcję i sprzedaż kolejnych urządzeń dla domowych użytkowników. Firma siedzibę miała w … Boulder, Colorado.
Jak wynikało z opowieści i odpowiedzi na szereg pytań to pomiary służą podejmowaniu decyzji projektowych/konstrukcyjnych w Boulderze, a dobór komponentów opiera się na doświadczeniu wskazującym, które daną funkcję spełnią najlepiej zapewniając jednocześnie możliwie najwyższą trwałość i niezawodność. Jak się więc łatwo można domyślić w rozmowach z Jeffem nie usłyszeliśmy opowieści o dobieraniu kondensatorów, oporników, czy innych komponentów pod kątem uzyskania takiego czy innego brzmienia. Celem nie jest nigdy odtworzenie brzmienia jakiegoś instrumentu, czy wydarzenia muzycznego, które zrobiło na nim szczególne wrażenie (tak o swojej fascynacji muzyką, która zainspirowała go do zajęcia się produkcją komponentów audio opowiadał Kondo-san). Zasadniczo o brzmieniu rozmawiać w ogóle nie chce – buduje najlepsze możliwe pod kątem technicznym urządzenia (w danym budżecie) zgodnie ze swoją wiedzą i doświadczeniem. Najlepsze, czyli najwierniej przekazujące i wzmacniające sygnał, a czy brzmienie komuś odpowiada czy nie, to już kwestia indywidualna. Jeśli nie to przecież są inne marki na rynku. Plus, jak również podkreślał, brzmienie należy kształtować raczej z pomocą kolumn, jako że to ich dobór jest decydujący o końcowym brzmieniu, a nie wzmacniacza.
Pogląd na konstruowanie komponentów audio Jeff wyraził również odpowiadając na pytanie o decyzję o dołączeniu streamera do nowej integry i związanych z tym potencjalnych problemów z zakłóceniami płynącymi z sieci, czy uziemieniem. Sama sugestia, by wejść w nowy dla Bouldera segment rynku (streamerów) miała swoje źródło w młodszych pracownikach firmy. Odpowiedź na tak postawione pytanie była prosta – jeśli wiesz o istnieniu zakłóceń/problemów, po prostu budujesz układ tak, by je wyeliminować i nie dopuścić by miały negatywny wpływ na pracę danego urządzenia.
By uzyskać ową techniczną doskonałość swoich konstrukcji Boulder stosuje m.in. nietypowe złącza zasilania (dla mocniejszych wzmacniaczy). Te wybrane przez nich mają gwarantować lepszy transfer prądu plus zapewnić odpowiednią obciążalność. To w końcu firma amerykańska i rodzimy rynek jest dla niej ważny, a że w USA obowiązuje niższe napięcie (110V), zwłaszcza potężne końcówki mocy, wymagają wysokiego natężenia prądu – stąd taki, a nie inny wybór złącza zasilającego. A że ogranicza to wybór pośród audiofilskich kabli dla potencjalnych nabywców urządzeń tej marki? Zdaniem Jeffa nie ma to większego znaczenia, ponieważ uważa on, że kabel ma być poprawnie skonstruowany i wykonany, a jeśli te warunki są spełnione, to zapewnia to odpowiednią jakość przesyłu prądu (bądź sygnału) i nie ma potrzeby wydawania dużych kwot na ten element systemu (przynajmniej w systemie z urządzeniami Bouldera).
O drugiej charakterystycznej cesze Boulderów już wspomniałem – wykorzystują one wyłącznie układy symetryczne, co dotyczy również firmowych przedwzmacniaczy gramofonowych. Teoretycznej przewagi tego rozwiązania łatwo dowieść, acz wystarczy posłuchać klasowych niezbalansowanych konstrukcji by się przekonać, że układy symetryczne nie są warunkiem koniecznym do uzyskania dobrego dźwięku. Niemniej nie są również przeszkodą, a może wręcz ułatwieniem – tak czy owak, w Boulderach znajdziecie wyłącznie wejścia i wyjścia symetryczne.
Dodatkowo, jak opowiadał Jeff, stopniowo, z upływem lat firma przejmowała produkcję coraz większej ilości komponentów wykorzystywanych w ich urządzeniach, w czym pomogła również przeprowadzka kilka lat temu do nowej, większej siedziby. Wykonywanie elementów we własnym zakładzie daje pełną kontrolę nad jakością finalnego efektu – a przecież jakość, trwałość i niezawodność leżą u podstaw filozofii tej amerykańskiej marki. Swoją rolę odgrywają w tym również wysoce wykwalifikowani pracownicy, z których część pracuje z Jeffem już od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Słowem, mówimy o firmie o tzw. inżynierskim podejściu do konstruowania urządzeń audio. Efekty uzyskiwane przez Jeffa Nelsona w mojej ocenie potwierdzają, że w przypadku Bouldera te, a nie inne pryncypia, doskonale się sprawdzają bo, zwłaszcza wzmacniacze, należą do światowej czołówki (pośród znanych mi marek).
Co ciekawe, sądząc po mailach, które otrzymuję z różnych zakątków świata, osoby pamiętające początki Bouldera twierdzą, że konstrukcje z ostatnich lat, czyli te, które miałem okazję poznać, grają inaczej niż te starsze. Te ostatnie miały być bardziej jeszcze neutralne, wręcz zimne i mało muzykalne. Nowe są neutralne, ale jednocześnie bardziej naturalne, a dzięki temu i na muzykalność nie można narzekać. Spytałem o to Logana, który co prawda dołączył do firmy dopiero kilka lat temu, ale twierdził, że zna również brzmienie starszych modeli (kolejna ciekawostka – do przeglądów trafiają często nawet 20 letnie wzmacniacze, których posiadaczami są nadal ich oryginalni nabywcy). Jak twierdził, brzmienie i owszem nieco się zmieniło, powiedział wręcz, że stało się lepsze. Wynikać ma to bynajmniej nie z jakichkolwiek zasadniczych zmian konstrukcyjnych, tylko z coraz lepszych komponentów oraz przewag stosowanego obecnie montażu powierzchniowego. Innymi słowy, zmiany nie są wprost zamierzone, ale raczej wynikają z ulepszania metod aplikacji tych samych rozwiązań i z postępu technologicznego dotyczącego poszczególnych komponentów.
Dla mnie, fana analogu, zwłaszcza po doświadczeniach z wzmacniaczami zintegrowanymi i dzielonymi Bouldera, także przedwzmacniacze gramofonowe tej marki zawsze wydawały się warte eksploracji. Podkreślę raz jeszcze, że Boulder to jedna z nielicznych stricte inżynierskich firm, których produkty właściwie bez wyjątku mi się podobały. Z jednej strony potwierdza to, że mając takie podejście można tworzyć znakomicie brzmiące urządzenia, z drugiej, że chyba potrafię w miarę obiektywnie oceniać testowane urządzenia podchodząc bez uprzedzeń także do takich, przy tworzeniu których odsłuchy nie grają szczególnej roli.
W ofercie tej marki od kilku lat był m.in. ‘maluszek’ oznaczony symbolem 508, czyli podstawowy model phonostage’a, tyle że nawet on, podobnie jak wyższe modele 1108 i 2108, dysponuje wyłącznie wejściami i wyjściami zbalansowanymi. Jest to problem dla wielu użytkowników gramofonów, zwłaszcza tych z kablami montowanymi na stałe w ramionach, jako że ich zdecydowana większość zakończona jest wtykami RCA. Boulder zdaje sobie z tego sprawę, ale zamiast pójść na kompromis w swojej konstrukcji (czyli dodać wejścia niezbalansowane), firma dostarcza z przedwzmacniaczem przejściówki z RCA na XLR umożliwiając w ten sposób podłączenie każdego ramienia/gramofonu do 508ki. Tyle tylko, że Maciej Chodorowski z Soundclubu upierał się, że to rozwiązanie ma znaczący, negatywny wpływ na jakość dźwięku i powtarzał jak mantrę: „dostaniesz 508kę jak będziesz miał ramię z kablem zbalansowanym, albo możliwością podpięcia takowego”. Do tej pory obchodziłem się więc smakiem.
Moje znakomite ramię JSikora KV12 nie różniło się bowiem pod tym względem od większości topowych propozycji dostępnych na rynku – kabel zamontowany był na stałe i zakończony wtykami RCA. Na szczęście jednakże jakiś czas temu udało mi się namówić konstruktora, Janusza Sikorę, na wykonanie dla mnie specjalnej wersji KV12 z odłączanym interkonektem. Właśnie dlatego tym razem będąc w Soundclubie wyszedłem z relatywnie niedużym i niezbyt ciężkim kartonem zawierającym Bouldera 508. Do kompletu dostałem dwa kable do ramienia, produkty szwedzkiej Jormy z serii Reference, jeden zbalansowany, a drugi nie. Maciej uznał, że teraz mogę się sam przekonać ile traci się na połączeniu niezbalansowanym (bo dostałem również wspomniane przejściówki Bouldera), a gdy już to będę wiedział, będę mógł wykorzystać pełny potencjał 508ki z kablem zbalansowanym.
Kolejnymi elementami układanki służącej do odsłuchu amerykańskiego phono był najnowszy dodatek do mojego systemu referencyjnego, czyli w pełni zbalansowany przedwzmacniacz liniowy oraz końcówka mocy, oba marki Circle Labs (modele P300 i M200). Na dodatek w tym samym czasie testowałem dwa kosztowne i, jak się okazało, świetne zbalansowane interkonekty analogowe – The CNT van den Hula, oraz topowy 3D-R od David Laboga Custom Audio. Szykowała się więc pyszna zabawa.
Budowa i cechy
Boulder 508 może i jest maluchem, może jest jedynym produktem w swojej, najniższej serii tego producenta, ale i tak wygląda jak rasowy Boulder, tylko w miniaturze. Niewielką obudowę zrobiono bowiem z litego kawałka aluminium, które wydrążono i zamknięto od dołu przykręcaną płytą. Całość wykonano i wykończono zgodnie z najwyższymi standardami tej marki elegancko fazując krawędzie i grawerując nazwę marki i modelu na froncie oraz satynując całą powierzchnię. Trochę zgodnie z podejściem prezentowanym przez Jeffa Nelsona urządzenia nie wyposażono w żadne wyrafinowane nóżki anty-wibracyjne, a jedynie proste, gumowe. Swego rodzaju ciekawostką jest fakt, iż jest to jedno z niezbyt licznych niemal bezobsługowych urządzeń tego typu. Na froncie, w dwóch pionowych wyżłobieniach, umieszczono dźwigienkę włącznika urządzenia z towarzysząca mu białą diodą oraz przycisk funkcji mute.
Na tylnej ściance obok gniazda zasilania IEC umieszczono dwie pary gniazd XLR – jedna to wejście, druga to wyjście. Tej pierwszej towarzyszy zacisk uziemienia – jedyny element użytkowy, którego konstruktorzy chyba do końca nie przemyśleli. Zakończono go bowiem śrubką (z krzyżakowym łebkiem), której palcami dobrze dokręcić się nie da, więc trzeba użyć śrubokręta. No i jest tam mało miejsca (gwint śrubki jest króciutki) – teoretycznie wiele go nie trzeba na widełki, czy goły kabel uziemienia, ale w praktyce zważywszy, że trzeba używać śrubokręta dodatkowo utrudnia to wykonanie prostej czynności, jaką powinno być zamocowanie dowolnej końcówki kabla uziemiającego w odpowiednim zacisku. Na szczęście większość osób nie będzie musiało tej operacji zbyt często powtarzać, więc nie będzie to jakiś faktyczny problem.
Ostatnim elementem tylnej ścianki jest malutki przełącznik, którym wskazujemy, czy używamy wkładki typu MM czy MC. Wybór pierwszego z nich oznacza ustawienia obciążenia wynoszącego 47 kΩ i wzmocnienia na poziomie 44 dB, drugiego to odpowiednio 100Ω i 70 dB. Słowem, użytkownik nie ma możliwości optymalizacji obciążenia i wzmocnienia w zależności od posiadanej wkładki MC (dla MM nie ma to większego znaczenia, obciążenie zawsze jest takie samo, a regulacji wzmocnienia też w większości przedwzmacniaczy raczej nie ma). Wielu posiadaczy wkładek z ruchomą cewką natomiast, lubi mieć wpływ na te ustawienia. Różnorodność wkładek MC jest bowiem znacznie większa i potrafią się one różnić znacząco zarówno wewnętrzną impedancją, jak i poziomem dostarczanego sygnału.
Z drugiej strony wielu konstruktorów przedwzmacniaczy gramofonowych uważa, że 100Ω i stałe wzmocnienie (acz zwykle o kilka decybeli niższe niż w przypadku Bouldera) są dobrymi, uniwersalnymi rozwiązaniami stosowanymi w przypadku niektórych mniej kosztownych modeli. W praktyce, co miałem okazję nie raz sprawdzić, są one wystarczające dla większości wkładek dostępnych na rynku. Ekipa Bouldera stworzyła tanie (jak na nich) rozwiązanie i po prostu maksymalnie je uprościła stosując także aktywną, dwu-stopniową korekcję RIAA. Wszyscy, którzy oczekują większej funkcjonalności mogą oczywiście sięgnąć po bardziej zaawansowane rozwiązania, czyli model 1108, albo nawet 2108. Tyle że cena będzie oczywiście inna.
Brzmienie
Jakoś tak się złożyło, że wśród testowanych przeze mnie dla różnych magazynów komponentów było ostatnio sporo „pierwszych razów”. Zwykle chodziło o pierwszy recenzencki kontakt z produktem danej marki, nawet jeśli bardzo znanej (vide choćby test The CNT van den Hula dla HighFidelity). Tym razem rzecz nie w marce, ale konkretnym typie danego komponentu. Faktem jest bowiem, że co prawda fanem czarnej płyty jestem od dziecka, czyli już od… wielu lat, a mimo tego nigdy jeszcze nie słuchałem winyli u siebie w całkowicie zbalansowanym torze. Wkładka gramofonowa ‘produkuje’ co prawda sygnał zbalansowany, ale zdecydowania większość ramion kończy się kablem zakończonym wtykami RCA, a i przedwzmacniaczy gramofonowych z wejściami/wyjściami zbalansowanymi, zwłaszcza na (względnie) rozsądnym poziomie cenowym jest niewiele.
Jak już wspomniałem, od kilku miesięcy jednakowoż posiadam (w końcu!) znakomite ramię (JSikora KV12) w wykonanej specjalnie dla mnie wersji z odpinanym kablem. W komplecie mam do niego co prawda standardowy kabel z wtykami RCA, ale już poprosiłem Janusza Sikorę o wykonanie wersji z XLRami. To jeszcze przede mną, niemniej problem zbalansowania toru sprowadza się już jedynie do posiadania interkonektu phono zakończonego DINem od strony ramienia i XLRami na drugim końcu i zbalansowanego przedwzmacniacza gramofonowego. Na potrzeby recenzji tytułowego, w pełni zbalansowanego Bouldera 508 Soundclub wypożyczył mi dwa kable, zbalansowany i niezbalansowany (dla porównania) Jormy, model Reference, słowem ta kwestia została rozwiązana.
Żadne z moich dwóch phono (ESE Lab Nibiru ani GrandiNote Celio) nie dysponuje wejściami/wyjściami XLR więc posiadanie stosowanego kabla do ramienia w ich przypadku wiele mi nie da. Oferuje je jednakże właśnie testowany Boulder 508. Co więcej posiada on wyłącznie zbalansowane wejście i wyjście, nie daje więc właściwie wyboru. No i w końcu potrzebne jest zbalansowane wzmocnienie – w moim przypadku zarówno integra GrandiNote Shinai, jak i najnowszy dodatek do systemu, czyli zestaw dzielony marki Circle Labs, P300 + M200, spełniają ten warunek. Niezbędne są jeszcze zbalansowane łączówki, a w teście mogłem użyć dwóch testowanych w tym samym czasie. Obie z bardzo wysokiej półki i, jak już się przekonałem, znakomite, czyli van den Hul The CNT oraz David Laboga Custom Audio 3D-R. Co z tego wyszło?
Ano wyszło, naprawdę szybko, że Boulder to kawał phonostage’a. Może nie fizycznie, ale brzmieniowo jak najbardziej. Właściwie trudno mówić o niespodziance, bo każde ich urządzenie, jakie miałem okazję testować, było jednym z lepszych w swojej klasie cenowej. Jeśli więc tu można było mieć jakiekolwiek wątpliwości, to mogły one wynikać jedynie z zaskakująco niskiej (jak na tą markę!) ceny. Z drugiej strony jasne było, iż zarówno inżynierskie podejście Jeffa Nelsona, jak i fakt, że Boulder za długo pracował na swoją renomę, żeby pozwolić sobie na wypuszczenie słabego komponentu, sugerowały, że można było liczyć na ponadprzeciętną jakość dźwięku. 508ka to po prostu ukłon w stronę tych, którzy cenią brzmienie marki, a po model 1108 nie sięgną z powodu jego ceny. Z ‘maluchem’ otwierającym ofertę nie dostaną wszechstronnego zawodnika z mnóstwem ustawień do wyboru, czy z szeregiem różnych, mniej czy bardziej przydatnych krzywych korekcji, ale, jak się szybko przekonałem, brzmienie wysokiej klasy charakterystyczne dla Bouldera i owszem.
Już pierwsza płyta, po którą sięgnąłem, „Komeda Ahead”, na której zagrali bracia Olesiowie i Christopher Dell, pokazała charakterystyczny dla 508ki (i bardziej ogólnie dla Bouldera) charakter grania. Za każdym razem z produktem z ich logiem jest on bowiem uporządkowany, doskonale kontrolowany, pozbawiony najmniejszych choćby śladów nerwowości, czy innych podbarwień, bogaty w informacje podane w precyzyjny, przejrzysty, klarowny, ale i spójny sposób. Balans tonalny testowanego phono jest zdecydowanie neutralny, ale brzmienia, nawet przy sporej dawce złej woli, nie da się określić mianem zimnego, suchego, czy technicznego.
To zresztą jedna z cech charakterystyczna dla wielu topowych urządzeń – nie są albo naturalne, albo neutralne, tylko łącze te dwie, jedynie pozorne kontrastujące ze sobą, cechy brzmienia. Brzmią czysto i transparentnie, ale dźwięk jest również odpowiednio gęsty, nasycony. Z Boulderem 508 może nie tak, jak z konstrukcjami lampowymi, ale w przypadku tych ostatnich często (choć wcale nie zawsze!) trzeba się pogodzić z faktem, że ów efekt osiągany jest za pomocą mniej lub bardziej delikatnego podbarwienia. Tu takowych nie ma – zadaniem każdego urządzenia, które wyszło spod ręki Jeffa Nelsona i jego zespołu jest najwierniejsze możliwe przekazywanie treści zawartych w nagraniu, a nie ich zmiana. Wszystko to właśnie na takim, akustycznym albumie było doskonale słychać. Choć nie było tu za grosz sztucznego ocieplenia, dźwięk każdego z trzech instrumentów wypadał naturalnie, prawdziwie.
Perkusja Bartłomieja chyba najwszechstronniej pokazywała klasę 508ki. Szybkie, soczyste uderzenia pałeczek, równie szybka, sprężysta odpowiedź membran i dużo twardsza talerzy, niskie, energiczne stuknięcia stopy i twarde, skrzące się, mające swoją masę i dobrze zróżnicowane talerze. Każdy z tych elementów pokazany był całkiem realistycznie (na ile jakiekolwiek odtworzenie nagranej muzyki realistyczne być może, bo jasne jest, że muzyce na żywo ustępuje) i przekonująco. Ów realizm brał się z wysokiej energii tego grania, z bardzo dobrej dynamiki i różnicowania, ale i przestrzennego rozkładu dźwięków, nawet jeśli, co jest niemal standardem we wszelkich nagraniach, perkusja rozłożona była nieco zbyt szeroko.
Kontrabas Marcina pokazany został przez Bouldera jako duży, mający sporą masę instrument z wielkim i więcej niż poprawnie wypełniającym swoją rolę pudłem rezonansowym. Schodził nisko, gdy była taka potrzeba, a na samym dole był naturalnie miękki. W innych fragmentach, gdy muzyk szybko szarpał za struny i zmniejszał się udział pudła, brzmiał bardziej sucho, w bardziej zwarty sposób. W obu fragmentach brzmiał jednakowoż równie prawdziwie i cały czas czarował dobrze oddaną barwą. Podobnie zresztą jak wibrafon Dell’a, który wypadał równie naturalnie, dźwięcznie, w którym, podobnie jak w kontrabasie, wybrzmienia odgrywały sporą rolę. Warte podkreślenia jest, iż 508ka równie dobrze jak wybrzmienia oddawała szybkie impulsy / uderzenia pałeczek bez trudu nadążając za muzykiem. Cała prezentacja była równa, spójna, przekazywanie prowadzenia między instrumentami i jednoczesne „wycofywanie” się pozostałych – wszystko to Boulder prezentował precyzyjnie, ale i absolutnie swobodnie.
Zmieniając nieco klimat sięgnąłem po nagraną cyfrowo, a mimo tego bardzo dobrze brzmiącą płytę zespołu Spyro Gyra „Fast Forward”. Spodziewałem się, że i ona skorzysta na dobrej dynamice i umiejętności oddawania szybkich impulsów, zmian tempa, itp., oferowanych przez testowany przedwzmacniacz gramofonowy. I faktycznie, Boulder 508 pewną ręką prowadził wszystkie „szaleństwa” wysoce energetycznych, przyjemnie ostrych, niemal agresywnych dęciaków, czy szybkiej, w tym nagraniu dość „suchej” perkusji. Jednocześnie potrafił odpowiednio delikatnie, acz z wyraźnie zaznaczoną fakturą (choć droższe przedwzmacniacze potrafią pokazać ten element jeszcze lepiej), pokazać ładnie „napowietrzony” saksofon, ale i spokojne, acz jednocześnie aż wibrujące w uszach dźwięki wibrafonu, czy nieco bogatsze, pełniejsze marimby.
Na tej płycie, choć pod wieloma względami innej (także dlatego, że częściowo elektrycznej) niż braci Olesiów, przestrzeń również została zaprezentowana bardzo dobrze, bez jej sztucznego rozszerzania, ale i bez ograniczeń, jakie czasem narzucają niedrogie konstrukcje. Nie było tu aż tyle powietrza, aż takiej trójwymiarowości i namacalności muzyków, jakie serwują najlepsze przedwzmacniacze, zwłaszcza lampowe, ale to nadal była bardzo dobra i naturalna prezentacja. Słychać było jej wieloplanowość, z pierwszym ustawionym na linii łączącej kolumny i kolejnym rozbudowywanymi daleko w głąb. Szerokość sceny nie robiła aż takiego wrażenia zwykle mieszcząc się między kolumnami, acz na niektórych nagraniach dźwięki pojawiały się również poza ich rozstawem. Na tym krążku słychać było ponownie tę właściwą 508ce swobodę i rozmach prezentacji, które pojawiały się właściwie w każdym odsłuchu począwszy od jazzowego tria, przez rockowe kapele, a na orkiestrach symfonicznych kończąc.
W czasie odsłuchów nie mogło się obyć bez wieczoru z wokalami – w końcu naturalna prezentacja ludzkich głosów należy do największych wyzwań stojących przez twórcami sprzętu do odtwarzania nagrań. Pośród kilku, które zagościły tego dnia na talerzu mojego gramofonu, był m.in. album „Sensual world” Kate Bush. To jedna z moich ulubionych artystek, choć niestety nie miałem okazji usłyszeć jej na żywo. Pamiętam za to, jak kilka lat temu w czasie Audio Video Show w Warszawie w pokoju dystrybutora Bouldera, Soundclubu, prezentowane były nagrania z ostatniej reedycji całej dyskografii artystki. W bardzo drogim, znakomitym systemie sygnał z topowej wkładki Air Tighta wzmacniał wówczas przedwzmacniacz gramofonowy Tenor Audio – dla mnie wciąż najlepszy, jaki u siebie gościłem, acz też i circa 10 razy droższy od 508ki. Mimo warunków wystawowych, czyli dalekich od optymalnych, Kate zabrzmiała wówczas tak, że włoski stawały mi dęba na rękach i karku. W efekcie po powrocie do domu złożyłem zmówienie na komplet jej płyt z wspomnianej, znakomitej reedycji.
Nawet jeśli mój własny system nie jest aż tak dobry, jak ten wówczas prezentowany (amplifikacja Engstroema, kolumny Marten) to płyty te na co dzień wywierają na mnie równie duże wrażenie dostarczając podobnych jak wówczas emocji. Z 508ką nie zabrzmiało to tak doskonale jak z Tenorem, czy kompletem phono i step upa Ypsilona, czy Kondo (które należą do ścisłej czołówki moich faworytów). Było precyzyjnie, czysto, była dobra rozdzielczość, dynamice niczego nie można było zarzucić, ale… ale nie było aż tak… sensualnie, zmysłowo jak z tamtymi przedwzmacniaczami, czy nawet moim GrandiNote Celio mk IV. Pewnie Jeff Nelson powiedziałby, że widocznie tamte wszystkie urządzenia podbarwiają dźwięk i dlatego (miałem wrażenie, że) było w nim więcej emocji, dlatego (wydawało mi się, że) miałem lepszy, bliższy kontakt z artystką i muzyką, dlatego włoski na rękach i karku stawały mi z nimi dęba, a tym razem nie było to dla mnie (!) aż tak angażujące przeżycie. Ja dyskusję na tematy stricte techniczne zostawię tym, którzy się na tym lepiej znają, natomiast faktem jest, że gdy w grę wchodziły wokale i nagrania o wysokiej temperaturze emocjonalnej, Boulder 508 wspomnianym konkurentom jednak nieco ustępował.
Za to gdy przyszło do płyt rockowych, ot choćby krążka Bon Jovi „Slippery when wet”, czy „Back in black” AC/DC, albo czarnego krążka zespołu Metallica, Boulder był w swoim żywiole. Nieskrępowana energia, świetna dynamika, wspominana już pełna kontrola nad wydarzeniami na scenie nawet jeśli w realizacjach tego gatunku muzycznego porządek nie jest bynajmniej często spotykaną cechą, świetny drive, pewne prowadzenie tempa i rytmu – wszystko to przekładało się na niemal mimowolne zwiększanie głośności i niekontrolowane ruchy kończyn. Tak, ta mała 508ka jest stworzona do głośnego, dynamicznego, kipiącego energią grania. Aż strach myśleć, co na jej miejscu zrobiłby model 1108, nie wspominając o 2108.
Zaznaczę jednakże, że o ile Boulder znakomicie prezentował wspomniane cechy takich nagrań oferując wysoki „fun factor”, czyli świetną zabawę przy takiej muzyce, jasno pokazywał również, że nie są to audiofilskie realizacje. Nie był w tym bezwzględny, czyli nie rujnował owej dobrej zabawy tylko dlatego, że realizacja miała swoje słabsze strony, ale tych ostatnich nie pomijał, nie chował. A gdy na talerz trafiła słaba technicznie płyta sprzed blisko 40 lat, czyli „Momentary lapse of reason” Pink Floyd w jedynej dostępnej w tamtych czasach na polskim rynku (i odtwarzanej wówczas namiętnie z pomocą bardzo kiepskiej igły) wersji Mełodii, to z Boulderem wytrzymałem jedynie jeden utwór. Później skumulowane, skrupulatnie zaprezentowane słabości tego wydania i efekty fizycznego zużycia mnie pokonały, a słuchanie stało się zbyt męczące pomimo całego mojego sentymentu dla tego krążka.
Podobnie jak w przypadku rocka, tak i gdy przyszło do „dużego” grania, czy to symfonii Beethovena, oper Mozarta i Bizeta, czy w końcu ścieżki dźwiękowej z „Gladiatora”, rozmach i swoboda, z jaką muzyka były prezentowane z 508ką w zbalansowanym torze nie pozostawiały właściwie niczego do życzenia. Tu, w tak złożonych nagraniach, w końcu w większości przypadkach zaangażowane w wykonanie były orkiestry i chóry, owa pełna kontrola i wynikające z niej doskonałe uporządkowanie wydarzeń na scenie, były jeszcze ważniejsze niż przy mniejszych składach. W połączeniu z bardzo dobrą rozdzielczością zapewniającą dużą ilość informacji, owo uporządkowanie przekładało się na możliwość śledzenia wybranych grup instrumentów, czy ścieżek melodycznych, które były klarownie separowane od pozostałych. Przydawała się również umiejętność poprawnego prezentowania skali danego wydarzenia muzycznego, które w tych przypadkach potrafiło wypełniać dużą część przestrzeni mojego pokoju.
Na koniec sprawdziłem jeszcze, czy faktycznie, jak twierdził dystrybutor, używając przejściówek na wejściu do 508ki traci się tak dużo jakości dźwięku. Kabel zbalansowany Jorma Reference łączący ramię KV12 z Boulderem zastąpiła jego niezbalansowana wersja połączona z pomocą firmowych przejściówek. Te ostatnie nie wyglądają źle, a pamiętając podejście Jeffa Nelsona do tematu kabli, nawet całkiem dobrze, niemniej są zapewne czynnikiem mającym także jakiś wpływ na różnicę w brzmieniu. Bo takową słychać. Choćby w postaci pewnego ograniczenia owej swobody, dynamiki i energii prezentacji. Dźwięk stracił nieco z tego żywego, choć świetnie kontrolowanego, charakteru stając się przez to jakby nieco mniej ciekawy. Gwoli jasności nie były to wielkie różnice – na potrzeby opisu nieco je wyolbrzymiam. Jednocześnie dla poszukiwacza najlepszego możliwego brzmienia osiąganego z danym komponentem/systemem będą one na tyle istotne, że większość, jeśli nie wszyscy, posiadaczy Bouldera 508 po usłyszeniu, jaki dźwięk można uzyskać w zbalansowanym torze, będzie dążyć do tego, by takowy amerykańskiemu maluchowi zapewnić. Nawet jeśli będzie to wymagać zmian w torze.
Podsumowanie
Boulder 508 może nie dorównywać wielkością i masą innym urządzeniom tej marki, tudzież cenowo lokować się wyraźnie niżej. Może nie dawać opcji dopasowania obciążenia i wzmocnienia do każdej wkładki indywidualnie, czy wybrania najlepszej krzywej korekcji dla danej płyty (tzn. zrealizowanej w innym niż RIAA standardzie). Tylko co z tego, chciałoby się zapytać. To nadal urządzenie wysokiej klasy o podobnym charakterze brzmienia i zbliżonym zestawie cech, jakie oferuje właściwie każdy znany mi komponent tej marki. Gra czysto, przejrzyście, dźwięk jest świetnie kontrolowany i poukładany, gdy trzeba dostaniemy z nim odpowiednią skalę i rozmach prezentacji. Z głośników płynie spójna, energetyczna prezentacja, dynamika jest więcej niż dobra, a brzmienie jest, jak to w przypadku Boulderów, neutralnie-muzykalne.
By wykorzystać pełnię możliwości Bouldera 508 trzeba użyć połączeń zbalansowanych i, trochę wbrew temu, co mówi Jeff Nelson, dobrych kabli. Jako że droższych propozycji Bouldera słuchałem jedynie w systemach dystrybutora i na wystawach nie podejmę się oceny tego, jak duży „procent jakości” wyższego modelu 1108 dostajemy z 508ką, ale podejrzewam, że jest, może nawet zaskakująco, duży. Charakteru brzmienia spodziewam się podobnego, tyle że wszystko będzie jeszcze trochę bardziej i lepiej. No i dojdzie mnóstwo ustawień i opcji. Jeśli możecie sobie na to pozwolić to jak najbardziej. Jeśli nie, a brzmienie współczesnych modeli Bouldera Was kręci, to 508ka da Wam wgląd w świat high-endowego brzmienia tej marki przy rozsądnych (jak na tę markę i oferowaną jakość brzmienia) kosztach.
Specyfikacja (wg producenta):
- Wejścia: 1 para, 3-pinowe XLR
- Wyjścia: 1 para, 3-pinowe XLR
- Impedancja wejściowa: maksymalna dla wkładek MC: 100Ω, dla MM: 47kΩ
- Impedancja wyjściowa: 100Ω
- Wzmocnienie dla 1 kHz: RIAA MC: 70 dB, MM: 44 dB
- Pasmo przenoszenia: RIAA ±0.5 dB, 20 Hz do 20 kHz
- Zniekształcenia: THD 0.01%
- Maksymalny poziom wyjściowy: 16 Vrms
- Zasilanie: 100, 120, 200, 240 VAC, 50–60Hz
- Zużycie prądu: maksymalnie 15W
- Wymiary (S x G x W): 29.2 cm × 24.1 cm × 5.8 cm
- Waga: 5.2 kg
Cena (w czasie recenzji):
- Boulder 508: 30.000,00 zł
Dystrybutor: SOUNDCLUB
Producent: BOULDER AMPLIFIERS
Platforma testowa:
- Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10, karty JCAT XE USB i JCAT NET XE z zasilaczem FERRUM HYPSOS Signature, JCAT USB Isolator, zasilacz liniowy KECES P8 (mono), switch: Silent Angel Bonn N8 + zasilacz liniowy Forester.
- Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific + Ideon Audio 3R Master Time
- Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramiona J.Sikora KV12 Max i J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
- Wzmacniacz: GrandiNote Shinai, Circle Labs M200
- Przedwzmacniacz: Circle Labs P300
- Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
- Interkonekty: Bastanis Imperial x2, Soyaton Benchmark, Hijiri Million Kiwami, Hijiri HCI-20, KBL Sound Zodiac XLR, David Laboga Expression Emerald USB, David Laboga Digital Sound Wave Sapphire Ethernet x2
- Kable głośnikowe: Soyaton Benchmark
- Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
- Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot, Graphite Audio IC-35 i CIS-35