Ramię gramofonowe J.Sikora KV12

by Marek Dyba / July 20, 2019

Wielu fanów płyt winylowych, ze mną włącznie, na liście obowiązkowych prezentacji ostatniej wystawy AVS w Warszawie na jednym z czołowych miejsc umieściło pokój polskiego producenta znakomitych gramofonów, firmy J.Sikora. Tym razem nie z powodu premiery kolejnego decka, ale pierwszego w historii (o ile mi wiadomo) ramienia gramofonowego z rurką wykonaną z Kevlaru. Nic więc dziwnego, że to właśnie o tej premierze najwięcej mówiło się w trakcie i po wystawie. Przyszedł czas by zaprezentować Państwu pierwszą na świecie recenzję ramienia J.Sikora KV12.

Wstęp

Z panem Januszem Sikorą, szefem firmy i jej głównym konstruktorem, pozostaję w kontakcie od czasu pierwszej recenzji jego gramofonu, modelu  Standard, którą napisałem ładnych już kilka lat temu. Fanem czarnej płyty jestem od dziecka, za sprawą urządzenia o nazwie Bambino. Grało to koszmarnie, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Fascynował mnie fakt, że ta bordowa walizeczka potrafiła wydobyć muzykę z tzw. pocztówek muzycznych. To wystarczyło żeby złapać bakcyla czarnej płyty, a jego nosicielem już po pierwszym kontakcie człowiek pozostaje na całe życie. Później, już jako nastolatek, byłem dumnym posiadaczem jednego z modeli Unitry, a to ciągle były czasy, gdy kupienie sprzętu audio było nie lada wyczynem, a po kolejne płyty jeździłem po całej okolicy. Gdy w końcu zaczęła się dla mnie liczyć wysoka jakość brzmienia i przyszło do kompletowania audiofilskiego systemu na rynku właściwie nie było ciekawych propozycji pochodzących z naszego kraju. Stąd przez lata używałem najpierw wiekowego Thorensa, a później znakomitego gramofonu TransFi z ich ramieniem tangencjalnym. Gdy w końcu trafił do mnie wspomniany J.Sikora Standard wiedziałem, że się doczekałem – oto pojawił się prawdziwie high-endowy gramofon Made in Poland. Jasne było, że muszę go mieć i jakiś czas po recenzji udało mi się to marzenie spełnić. Zakupiłem wersję Max tego modelu z najwyższym modelem zasilacza przeznaczonym do flagowego decka Reference. W tym czasie pan Janusz oferował swoje gramofony standardowo z ramionami Kuzmy. Ja, jak zwykle idąc pod prąd, nabyłem wówczas Schroedera CB, w którym zainstalowałem moją ukochaną wkładkę AirTight PC3. Nieco później w moim egzemplarzu pan Janusz zainstalował kolejny upgrade, a mianowicie zewnętrzny sterownik został zastąpiony nowym, jeszcze wyższej klasy, na dodatek zintegrowanym z podstawą gramofonu. Gramofon marzenie już więc miałem.Od czasu tego zakupu minęło już kilka lat i ani razu nie zdarzyło mi się nawet pomyśleć o ewentualnej zamianie mojego gramofonu na inny. W tym czasie stawał on w szranki z wieloma konkurentami, z których część była nawet droższa od niego, ale z żadnego z tych pojedynków J.Sikora Standard nie wyszedł pokonany. I owszem, testowałem dwie fantastyczne wkładki i na każdą z nich z chęcią wymieniłbym mojego (znakomitego, ale nie najlepszego na świecie) AirTighta. Mówię o genialnym Murasakino Sumile  oraz o mocno różniącej się charakterem brzmienia, ale oferującej podobną, absolutnie topową jakość brzmienia Kondo IO-M. Zdarzyło mi się również testować ramię oferujące wyraźnie lepsze jeszcze brzmienie od mojego Schroedera, czyli Acoustical Systems Aquilar. Niestety każdy z tych komponentów pozostawał poza moim zasięgiem finansowym. Natomiast żaden testowany kompletny gramofon nie był lepszy od mojego J.Sikory, a jedynie bardzo nieliczne zbliżyły się do niego klasą brzmienia, bądź urodą. Jest to bowiem przemyślane pod każdym kątem, fantastycznie wykonane i wykończone urządzenie, które śmiało zaliczam do topowego high endu. Klasę jego brzmienia ograniczają zwykle pozostałe elementy w systemie, a samemu deckowi właściwie nie da się niczego zarzucić (może poza wagą – 85kg to sporo, gdy trzeba go przestawić).

W czasie jednej z rozmów w ubiegłym roku pan Janusz przekazał mi intrygującą wiadomość o trwających, zaawansowanych pracach nad własnym, firmowym ramieniem, które miało dopełnić ofertę tej marki. Wówczas nie dowiedziałem się właściwie niczego więcej, żadnych szczegółów konstrukcji, ale znając już nieźle naszego konstruktora byłem pewny, że będzie to produkt wyjątkowy, niepodobny do dziesiątek innych dostępnych na rynku. Miałem rację, jak się okazało. Miesiąc, może nawet dwa przed wystawą  Audio Video Show 2018 w Warszawie dowiedziałem się w końcu, że po pierwsze będzie to ramię typu unipivot (po panu Januszu nie spodziewałbym się innego), jego rurka będzie wykonana z Kevlaru, a elementy metalowe (warto dodać, że na metalach pan Janusz zna się jak mało kto z racji branży, w której działa jego główny biznes) z różnych materiałów wyselekcjonowanych pod kątem uzyskania topowego brzmienia. „Normalni” ludzie gdy słyszą „Kevlar” myślą o kamizelkach kuloodpornych. Pierwsze skojarzenia audiofilów wędrują natomiast raczej w stronę przetworników z membranami z Kevlaru, albo po prostu kolumn marki B&W. Ale Kevlarowe ramię? Tego jeszcze nie było. Przynajmniej o ile mi wiadomo, co potwierdzały wszystkie osoby z branży, z którymi o tym rozmawiałem. Pan Sikora najwyraźniej był pierwszym, który pomyślał o wykorzystaniu tego materiału w tym zastosowaniu. A na pewno pierwszym, który pomysł ten wprowadził w życie tworząc ramię J.Sikora KV12.

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle przez telefon byłem nieco sceptyczny. Pan Janusz wyjaśnił mi jednakże, że to doskonały materiał na ramię gramofonowe. Kevlar jest bowiem bardzo lekki, wyjątkowo sztywny i niepodatny na rezonanse. Bonusem jest trwałość tego materiału. Jak usłyszałem, prace nad stworzeniem tego ramienia trwały długo i były wyjątkowo żmudne. Pomysł na papierze wyglądał doskonale, ale jego wdrożenie okazało się @$#%#$!!! koszmarem, jak to ujął pan Janusz. Nasz konstruktor jest spokojnym, miłym człowiekiem, ale gdy opowiadał ile kosztowały go prace nad KV12 używał słów, które nie bardzo nadają się do publikacji. Jedną z cech prawdziwego, innowacyjnego konstruktora musi być upór, wytrwałe dążenie do celu. Trudności (albo jak mawiał jeden z moich były szefów – wyzwania) zostały więc pokonane, a wszyscy odwiedzający pokój lubelskiej firmy w czasie AVS 2018 mogli obejrzeć i posłuchać prototypu Kevlarowego ramienia. Oczywiście warunki wystawowe nie pozwalały właściwie ocenić klasy brzmienia nowego produktu. Prezentowany egzemplarz był także ciągle jeszcze prototypem, więc jakość wykonania i wykończenia też jeszcze nie do końca zadowalały twórcę. Mimo tego zarówno ja, jak i wiele innych osób, którym udało się dopchać i posłuchać KV12, zachwycaliśmy się brzmieniem, a pan Janusz był zasypywany setkami pytań dotyczących nowego produktu. Dwa przewijające się chyba najczęściej brzmiały: ile to kosztuje, a także: kiedy będzie je można kupić. Reakcje odwiedzających dowodziły jasno, że ekipa J.Sikory przygotowała kolejny, znakomity produkt, po prostu skazany na sukces. Odpowiedź na pierwsze z tych pytań brzmiała (wówczas): jeszcze nie wiemy. Odpowiedź na drugie: mamy nadzieję, że pierwsze egzemplarze produkcyjne będą gotowe w styczniu. Po wystawie pan Janusz przyjechał do mnie z prototypem, dzięki czemu miałem kilka dni, by już lepiej ocenić jego brzmienie. Szybko stało się jasne, że KV12 słuchane w moim systemie, w dokładnie tych samych warunkach co Schroeder było ramieniem lepszym pod niemal każdym względem. Oddawałem je więc z żalem domagając się wręcz sztuki do testu, gdy tylko będzie to możliwe. Umówiliśmy się wstępnie na koniec stycznia. Znając pana Janusza miałem trochę wątpliwości, czy terminu uda się dotrzymać. Wiem bowiem doskonale, że to perfekcjonista, który ciągle wymyśla kolejne sposoby na poprawienie produktu, a na rynek wypuszcza go dopiero, gdy jest pewny, że jest on skończony. Takim podejściem przypomina mi „stare dobre czasy”, kiedy to firmy audio nazywane były często imieniem swojego założyciela i głównego konstruktora. To z kolei powodowało, iż czuł się on odpowiedzialny osobiście za każdy oferowany klientom produkt. Nie szczędzono więc czasu, wysiłku i kosztów by komponent trafiający do klienta był tak dobry, jak to tylko możliwe, a szef firmy mógł być prawdziwie dumny z owoców swojej pracy. Wtedy nie chodziło o zrealizowanie celów księgowych, ale o jakość produktów i odpowiedzialność wobec klientów. Piękne czasy… No dobrze, koniec dygresji.

Minął styczeń, luty i marzec, a ramienia do testu nadal nie było. W końcu nie pozostało mi nic innego jak tylko zadzwonić i dopytać o dostępność, ponieważ zbliżał się ostateczny termin realizacji innego projektu, do którego także potrzebowałem wkładu ze strony pana Janusza. Usłyszałem, poniekąd zgodnie z oczekiwaniami, że w tzw. międzyczasie do ramienia wprowadzono jeszcze kilka kolejnych ulepszeń i stąd to opóźnienie, ale że finisz prac był już naprawdę blisko. Tak naprawdę czas, który pan Janusz mógł poświęcić na sfinalizowanie ramienia był ograniczony ponieważ wraz z synem, Robertem, obaj panowie są mocno zaangażowaniu również w główny rodzinny interes, plus na realizację czekało sporo zamówień z całego świata na gramofony. Zamówienia, co chyba jasne, musiały mieć pierwszeństwo przed nowym produktem. W końcu jednakże się doczekałem. Pan Janusz przyjechał do mnie niosąc dumnie pod pachą spore, eleganckie, drewniane pudełko. W środku, odpowiednio zabezpieczone piankami spoczywało ono – Kevlarowe ramię J.Sikora KV12 w ostatecznej wersji. Prawie ostatecznej, jak się okazało, bo ledwie tydzień później nasz konstruktor odwiedził mnie ponownie przywożąc inną przeciwwagę do ramienia, która w międzyczasie powstała jako kolejny element udoskonalający brzmienie. W czasie drugiej wizyty usłyszałem również, że kilku dystrybutorów mocno naciskało na bardziej klasyczną, czarną wersje ramienia i choć niechętnie, pan Janusz uległ ich namowom. Na szczęście (z mojego punktu widzenia) sztuka, która trafiła do mnie była w naturalnym (dla Kevlaru) żółtym kolorze. Ten ostatni pozostaje standardowym, acz istnieje opcja zamówienia wersji pomalowanej czarnym, matowym lakierem. Z mojego punktu widzenia chęć posiadania jedynego na świecie Kevlarowego ramienia w czarnej wersji, poniekąd ukrywającej tej fakt, wydaje się dziwa, ale najwyraźniej dla części klientów kolor żółty jest zbyt ekstrawagancki.

Budowa

W nazwie ramienia, J.Sikora KV12, zakodowano dwie informacje. Po pierwsze ma ono długość 12 cali, po drugie jego stożkowa rurka jest wykonana z włókna aramidowego, znanego powszechnie pod zastrzeżoną nazwą handlową jako Kevlar. To ramię typu unipivot tłumione olejowo. Jego długość efektywna to 304,8 mm przy masie efektywnej wynoszącej 13g. Rurkę zakończono płaską, metalową główką z podłużnymi slotami umożliwiającym poprawne ustawienie wkładki. Podobnie jak w przypadku gramofonów, pan Janusz Sikora wykorzystał swoją ogromną wiedzę i doświadczenie w zakresie metali i stworzył konstrukcję wykorzystującą kombinację kilku z nich, w tym aluminium, żeliwa, brązu i stali nierdzewnej, by korzystając z ich indywidualnych właściwości uzyskać optymalne efekty brzmieniowe. Wewnętrzne okablowanie ramienia wraz z interkonektem zakończonym wtykami RCA zostało wykonane w ze srebra monokrystalicznego przez znanego polskiego producenta kabli audio, bydgoską firmę Albedo. Z rozmowy z panem Januszem wiem, że być może w przyszłości i tu pojawią się opcje dla osób, które lubią samodzielnie eksperymentować z interkonektami. Z doświadczenia jednakże wynika, że okablowanie z jednego materiału biegnące nieprzerwanie od pinów wkładki do wtyków interkonektu łączącego gramofon z przedwzmacniaczem gramofonowym sprawdzają się najlepiej.

Ramię wyposażone jest w dwie przeciwwagi, Większa, prostokątna, umieszczona blisko pionowej osi ramienia oprócz podstawowej funkcji umożliwia również regulację azymutu. Służy do tego niewielka śrubka, którą wkręca się bądź wykręca w zależności od potrzeb. Druga, mniejsza (ta którą wymienialiśmy już w trakcie testu) ma postać walca z gwintem nawierconym wzdłuż dłuższej osi. Umożliwia ona wysoce-precyzyjne ustawianie siły nacisku igły (VTF), acz faktem jest, że by osiągnąć pożądaną wartość trzeba się sporo nakręcić. W zestawie dostarczana jest druga przeciwwaga, o nieco innej wadze, co daje użytkownikowi większą elastyczność w doborze wkładek (które potrafią różnić się masą dość znacząco). Ramię wyposażono również w regulację anty-skatingu – to klasyczny malutki odważnik na żyłce.Jest jeszcze jeden, niezwykle ważny element, który jest de facto opcją w przypadku KV12, a mianowicie regulacja VTA. Mechanizm tejże regulacji umożliwia jej wykonywanie nawet w trakcie odtwarzania płyty. Stworzenie odpowiednio precyzyjnego i trwałego rozwiązania zabrało firmie J.Sikora sporo czasu i okazało się bardzo kosztowne. To tak naprawdę najdroższy element tego ramienia i stąd pomyślano o możliwości zakupu KV12 bez niego, co ma znaczący wpływ na cenę. Mogę jednakże już tu napisać, że naprawdę warto wysupłać dodatkowe pieniądze, ponieważ mechanizm ten działa znakomicie, a poprawne ustawienie wartości VTA przekłada się na brzmienie. W praktyce regulacja odbywa się za pomocą dużego pierścienia ustawionego w poziomie w kolumnie ramienia. Dzięki położeniu i wielkości tegoż pierścienia wykonywanie regulacji nawet w trakcie odtwarzania jest bardzo proste i płynne. Kalibracja ramienia jest stosunkowo prosta, nie powinniście mieć z tym żadnych problemów. Po jej wykonaniu nie pozostało mi już nic innego, jak w końcu posłuchać, co potrafi ramię J.Sikora KV12 w ostatecznej produkcyjnej wersji.

Brzmienie

Ramię Schroeder CB, którego używam od czasu zakupu gramofonu J.Sikora Standard Max to znakomity zawodnik, którego w ciągu tych kilku lat bardzo polubiłem, a i mój szacunek dla tej konstrukcji rósł z czasem i z każdą przetestowaną wkładką, czy każdym phono. Dwa lata temu miałem okazję przetestować w moim systemie ramię Acoustical Systems Aquilar. Jasne było, że to produkt jeszcze wyższej klasy niż Schroeder, acz jednocześnie prawie dwa razy droższy. Nowe ramię J.Sikory bez VTA kosztuje niewiele więcej niż posiadane przeze mnie do tej pory, stąd mogłem oczekiwać klasy brzmienia zbliżonej do Schroedera. Tymczasem od pierwszego dnia odsłuchów jasne było, że dostałem znacznie więcej niż się spodziewałem. Potwierdzało to jedynie starą prawdę mówiącą, że cena nie gra… Mimo, że miałem okazję słuchać u siebie prototypu przez kilka dni i już wtedy zachwycić się brzmieniem, postanowiłem potratować wersję produkcyjną jako zupełnie nowy, nieznany mi produkt. Ponieważ oczekiwanie na produkcyjną wersje J.Sikory KV12 trwało tak długo, niecierpliwie czekałem na pierwsze dźwięki płynące z pierwszego czarnego krążka. W końcu my audiofile jesteśmy trochę jak dzieci, które ogromnie cieszą z każdej nowej zabawki, nieprawdaż? Problem polegał na tym, że nie mogłem się zdecydować, który album ma być tym pierwszym. Chciałem bowiem posłuchać wszystkich, a przynajmniej mojej prywatnej topowej pięćdziesiątki (najlepiej po kolei już pierwszego dnia). W końcu zdecydowałem się na drugą fantastyczną analogową niespodziankę, czy wydarzenie z ostatniego warszawskiego Audio Video Show  (pierwszym było oczywiście ramę pana Janusza). Jeśli byliście na wystawie to być może mieliście okazję odwiedzić jeden z pokoi Soundclubu. Firma ta jest dystrybutorem m.in. takich marek jak:  Brinkmann, Marten, Soulution, Tenor Audio, Boulder, czy DeVore Fidelity. Jednym z gości Soundclubu był Matthias Lück z Brinkmanna, współtwórca znakomitego DACa o nazwie Nyquist, który przywiózł ze sobą niezwykłą niespodziankę, czy wręcz prezent dla odwiedzających wystawę. Mówię o możliwości posłuchania miedzianej matrycy analogowego krążka pt. „Special 33” nagranego przez trio Blicher Hemmer and Gadd. Płyta powstała by uczcić 33cią rocznicę istnienia firmy Brinkmann, a na rynek (już na winylu) miała trafić nieco później. Dźwięk z miedzianej matrycy, który można było usłyszeć na wystawie, był po prostu wybitny, może nawet najlepszy jaki usłyszałem na AVS 2018 z jakiegokolwiek analogowego (choć nie winylowego) nośnika. Wspomniałem wcześniej, że Matthias zrobił odwiedzającym prezent, ponieważ spora grupa ludzi miała dzięki niemu, pewnie jedyny raz w życiu, szansę doświadczyć na własne uszy, jak fantastycznie brzmi muzyka odtwarzania z miedzianej matrycy (prezent tym większy, że ilość odtworzeń z tego nośnika jest mocno ograniczona). Myślę że wszyscy, którzy mieli okazję jej posłuchać przyznają, że było to absolutnie wyjątkowe doświadczenie.

Pamiętam inną prezentację, sprzed kilku lat z Monachium, w czasie której Dirk Sommer używając zrealizowanych przez siebie nagrań, pokazywał różnicę między brzmieniem analogowej taśmy matki, a wytłoczonym z tego materiału winylem. Brzmienie taśmy było zdecydowanie lepsze co sprawiło, że potem przez dłuższy czas słuchając różnych płyt winylowych zastanawiałem się, jak dużo jakości dźwięku zostało utracone w porównaniu do taśmy matki, z której dany materiał pochodził. Miedziana matryca już zapewne nie była aż tak dobra, jak taśma matka, ale i tak brzmiała lepiej niż jakikolwiek  znany mi winyl, włączając w to absolutnie topowe wydania. Jakieś dwa miesiące temu, a więc kilka miesięcy po wystawie, nie pamiętając już aż tak dobrze brzmienia owej prezentacji, kupiłem z końcu winylowe wydanie. Zawiera ono dwa krążki wytłoczone na 140g winylu (ponieważ wg pana Brinkmanna to właśnie jest optymalna gramatura, wcale nie 180 czy 200g). I brzmi znakomicie, o czym przekonałem się już w czasie pierwszych odsłuchów jeszcze z ramieniem Schroedera. Mając już w swoim decku KV12 chciałem koniecznie usłyszeć, czy dźwięk zbliży się choć nieco jeszcze bardziej do pamiętanego z wystawy.Gdybym powiedział, że brzmienie było dokładnie takie samo, jak to, które pamiętam z AVS, nie byłaby to do końca prawda. W końcu ani system, ani nośnik nie były takie same. Nie zmienia to faktu, że pomyślałem o tamtej prezentacji już po pierwszych kilkunastu sekundach słuchania. Wróciło to samo wrażenie niezwykłej intensywności i obecności muzyki. Obraz muzyczny stworzony przed moimi oczami (i uszami) był niezwykle realistyczny za sprawą zarówno aspektu przestrzennego, jak i niesamowicie prawdziwego, naturalnego brzmienia instrumentów. Perkusyjne solo było równie imponujące jak to zapamiętane z systemu Soundclubu przede wszystkim za sprawą doskonałego timingu, szybkiego, wręcz natychmiastowego ataku, zwartości i sprężystości tonów niskich i otwartości, dźwięczności i soczystości góry pasma. Saksofon na tym krążku miał niezwykle głębokie, mocne, nasycone brzmienie, cudowny flow i hektary powietrza wokół siebie. Hammondy, niemożliwe do pomylenia z żadnym innym instrumentem, czarowały realizmem i płynnością brzmienia. Wszystkim tym elementom czysto muzycznym towarzyszyło nieodparte wrażenie, że wokół instrumentów istnieje fizyczna przestrzeń, spójne otoczenie akustyczne podkreślające jeszcze, że to nagrania live, choć zrealizowane w kilku lokalizacjach. Już z ramieniem Schroedera słuchanie tego albumu było wielkim przeżyciem, ale J.Sikora KV12 sprawiło, że wydarzenie rozgrywające się przede mną stało się jeszcze bardziej prawdziwe. Rzecz w tym, że polskie ramię zabierało mnie na koncert tam, podczas gdy niemieckie przenosiło wydarzenie do mojego pokoju. Wyraźną przewagę ramię pana Janusza uzyskało również w kwestii prezentacji niskich częstotliwości. Nie jest to jakoś szczególnie bogate w bas nagranie, tzn. perkusista świetnie wykonuje swoją pracę, ale poza krótkimi popisami stanowi jedynie wsparcie dla liderów zespołu, nie próbuje być na siłę frontmanem. Niemniej KV12 potrafiło pokazać niskie tony w wyjątkowo dobrze zróżnicowany, soczysty, energetyczny, nasycony sposób, co sprawiało, że każde uderzenie pałeczki w membranę bębna, ale i w talerz, przeciągało moją uwagę intensywnością i niemal realistycznym poziomem energii.

Wybór kolejnego krążka był już prosty – na talerzu wylądował „The Red hot” Tria Raya Brown’a, jako że koniecznie chciałem posłuchać dobrze nagranego kontrabasu w rękach mistrza (fortepianu Gene’a Harris’a oczywiście też). To podwójne wydanie klasyka Concord Records na 45 r.p.m. zachwyca mnie właściwie przy każdym odsłuchu. Brzmi bowiem niezwykle żywo, prawdziwie, a dobry gramofon  pozwala w pełni docenić znakomitą jakość nagrania, klasę muzyków i wyjątkowość tego konkretnego występu (no i uśmiechnąć się za każdym razem, gdy pani w pierwszym rzędzie zagłusza niemal wszystko swoim śmiechem). Recenzowane ramię genialnie wręcz oddało wszystkie aspekty tego albumu. Pokazało jak barwnym, potężnie brzmiącym, ale i zaskakującym raz po raz w rękach mistrza instrumentem jest kontrabas. Równie doskonale brzmiały fragmenty z dużym udziałem pudła, gdy bas schodził bardzo nisko i nawet tam buzował ogromną energią, jak i te, w których pod palcami maestra zmieniał się w szybką zwinną bestyjkę, której brzmienie oparte było niemal wyłącznie o same struny. Ramię J.Sikora KV12 bez wysiłku oddało ogromny zakres dynamiczny i tonalny tego niezwykłego instrumentu. Z nim kontrabas wydał się nawet większy, cięższy i bardziej namacalny niż ze Schroederem, acz mówię o większym realizmie, a nie o sztucznym powiększaniu. Faza ataku poszczególnych dźwięków była lepiej definiowana i szybsza z polskim ramieniem, a jednocześnie wybrzmienia dłuższe, ale także realistyczne.

Kluczową różnicą było również nieco lepsze różnicowanie zarówno w zakresie dynamiki, jak i barwy przez KV12, a przewaga zwiększała się jeszcze na poziomie mikro. Ta sama wkładka AirTight’a zamontowana w ramieniu Sikory potrafiła odczytać więcej najdrobniejszych informacji z rowków płyty, co przekładało się na wyższą rozdzielczość i czystość brzmienia, a to z kolei wzmacniało realizm prezentacji, sprawiając, że słuchanie było po prostu głębszym, bardziej bezpośrednim przeżyciem. Wybrałem tę płytę przede wszystkim dla Raya Browna, ale przecież gra na niej równie wielki mistrz klawiszy, Gene Harris. Jego fortepian brzmiał tak prawdziwie, żywo, jego brzmienie było tak pełne, że trudno mi było wskazać jakiekolwiek inne ramię (pośród tych, których słuchałem u siebie), które mogłoby się z nim w tym aspekcie równać. Każdy dźwięk był doskonale zdefiniowany, zagrany z doskonałym timingiem, niósł w sobie odpowiednią porcję energii i dotyczyło to również najniższych dźwięków, a i wybrzmienia były pełne i długie. Podobnie jak w przypadku kontrabasu, fortepian też był wielkim, potężnym, namacalnym instrumentem i nie było nawet najmniejszej wątpliwości, że po jego klawiaturze tańczą palce wielkiego mistrza. Jako fan akustycznych gitar jako następny album do odsłuchu wybrałem ostatnią płytę fantastycznego meksykańskiego duetu Rodrigo y Gabriela. W przynajmniej chciałem wybrać, bo zamiast niego z półki wyciągnąłem ich pierwszy krążek. Zorientowałem się dopiero kładąc płytę na talerz gramofonu, a ponieważ jestem dość leniwy, więc zamiast schować płytę z powrotem, odłożyć ją na półkę i znaleźć właściwą, po prostu opuściłem igłę do rowka wybierając drugą krążek z tego wydania, ponieważ na nim zarejestrowano koncert duetu. Techniczna jakość tego nagrania nie pozwala zaliczyć go do kategorii audiofilskich, ale dało mi to okazję do sprawdzenia, jak dobrze ramię J.Sikora KV12 różnicuje realizacje. Od pierwszych chwil jasne było, że nie należy do kategorii „wybaczających” komponentów. Doskonale słyszałem spłaszczoną dynamikę, dźwięk nie był tak otwarty, tak pełny powietrza jak powinien być (gdyby nagranie zrealizowano lepiej), a i energetyczność wykonania nie zbliżała się nawet do tej, którą pamiętam z (innego) koncertu Rodrigo i Gabrieli. Mimo tego słuchanie tego albumu dawało mi mnóstwo frajdy. Pomijając wspomniane wady nagrania, doskonale słychać było co ta dwójka niezwykłych muzyków potrafi, z jakim entuzjazmem i energią wykonują swoją muzykę i jak żywo reaguje na to publiczność. Dynamika, mimo że spłaszczona, i tak robiła duże wrażenie, intensywność grania, tzw. flow muzyki, wszystko to składało się na całość, której słuchało się z ogromną przyjemnością, która wciągała pozwalając po prostu ignorować słabości techniczne nagrania. Szczególną uwagę zwracała umiejętność precyzyjnego oddania szybkich elementów muzyki, czy to pojedynczych szarpnięć strun, całych akordów, czy uderzeń w pudło gitary. To są elementy, które zachwycają publiczność w czasie koncertów – chwilami wydaje się wręcz niemożliwe, iż tak dużo, tak szybkich dźwięków da się wydobyć z zaledwie dwóch gitar – ale Rodrigo y Gabriela to potrafią, a ramię J.Sikora fantastycznie to pokazało. Choć więc KV12 nie wybacza technicznych słabości nagraniom i nie ma mowy o ich ukrywaniu, to jednak, gdy muzyka jest ciekawa, dobrze zagrana, można ciągle doskonale się przy niej bawić.

Do tej pory pisałem właściwie o samych albumach live bez poruszania kilku bardzo istotnych w ich przypadku kwestii, od których zależy realizm i wierność prezentacji. Mówię o przestrzenności dźwięku, obrazowaniu, oddawaniu otoczenia akustycznego, pogłosu, itd. Wszystkie te cechy należą do mocnych stron ramion typu unipivot i KV12 bynajmniej nie jest wyjątkiem. Polskie ramię po prostu (acz to wcale nie jest tak proste i oczywiste dla wszystkich ramion tego typu) spisuje się bez zarzutu, robi wszystko tak, jak powinno. Tylko tyle i aż tyle. Potrafi z każdego krążka odczytać wszystkie informacje dotyczące przestrzeni, źródeł pozornych i otoczenia akustycznego muzyków i z ich pomocą stworzyć wieloplanową scenę właściwych rozmiarów, a na niej umieścić duże, ale niepowiększone, trójwymiarowe, namacalne źródła pozorne zlokalizowane dokładnie tam, gdzie być powinny. A przynajmniej tak to odbierałem, bo w końcu nie byłem świadkiem nagrywania tych albumów. Gdy wydarzenie odbywało się w niewielkim klubie (jak choćby w przypadku “The red hot”) polskie ramię renderowało przede mną i wokół mnie niewielką, ograniczoną przestrzeń, dla każdego krążka nieco inną. Gdy z kolei nagrania dokonano w zdecydowanie większej kubaturze (jak np. na “Live in Noirlac” Michela Godarda) przestrzeń przede mną otwierała się daleko, daleko poza ograniczenia narzucane przez ściany i sufit mojego pokoju. „Widziałem” tę ogromną przestrzeń, tę ilość powietrza, śledziłem odbicia dźwięków wędrujące po ścianach znajdujących się kilkanaście metrów ode mnie. Obrazowanie także było wybitne – precyzyjne, namacalne (w zależności od nagrania oczywiście, bo przecież nie każde zawiera takie informacje) i trójwymiarowe, a każdy instrument miał i kontur i wypełnienie. Wszystko to razem składało się na absolutnie wyjątkowe doświadczenie bliższe znanemu mi z koncertów, niż ze słuchania muzyki w domu. Swoich odsłuchów nie ograniczyłem oczywiście jedynie do nagrań na żywo, ani wyłącznie do muzyki akustycznej. Na długiej liście odsłuchanych albumów znalazł się m.in. krążek Jarka Śmietany “A story of Polish jazz” pięknie wydany przez AC Records. Płytę otwiera rapowo-jazowo-funkujący kawałek z mocnym rytmem, szybkim tempem i tonami energii tryskającymi z głośników. To zdecydowanie jedna z mocnych stron ramienia J.Sikora KV12 – mówię o umiejętności przekazania dowolnych poziomów energii i to z przypominającą żywą muzykę natychmiastowością. Jak już wiele razy pisałem w moich recenzjach, jedną z podstawowych różnic między muzyką graną na żywo a odtwarzaną z najlepszego nawet nagrania (nośnik nie ma znaczenia), jest właśnie poziom energii w dźwięku. Gdy słuchamy muzyki granej na żywo nie tylko słyszymy, ale i czujemy energię płynącą do nas z instrumentów. To jeden z kluczowych elementów dźwięku. Najlepsze systemy i urządzenia audio potrafią się poziomem energii w odtwarzanym dźwięku zbliżyć (acz nigdy nie dorównać) do żywej muzyki na tyle, żeby słuchacz miał szansę zapomnieć, iż słucha jedynie odtworzenia nagrania. Polskie Kevlarowe ramię należy do tej właśnie kategorii topowych komponentów. Słuchając muzyki odtwarzanej przez KV12 (oczywiście wszystkie pozostałe elementy systemu musiały dołożyć do tego swoje cegiełki) po prostu czułem energię każdego szarpnięcia struny, każdego uderzenia pałeczki perkusji, każdego młoteczka uderzającego strunę fortepianu. W połączeniu ze znakomitą przestrzennością i obrazowaniem tworzy to wyjątkowo realistyczne, dynamiczne, przekonujące spektakle muzyczne. Z dobrym nagraniem wystarczy zamknąć oczy, by znaleźć się z pomieszczeniu z muzykami, poczuć ich obecność i wysoką energię muzyki dobiegającej do naszych uszu. W ten właśnie sposób słuchanie muzyki przeradza się w jej doświadczanie. To już wyższy poziom wtajemniczenia, do którego chyba wszyscy tak naprawdę dążymy.

Owa umiejętność reprodukowania niemal naturalnych poziomów energii była jeszcze bardziej oczywista gdy na talerzu gramofonu wylądowała płyta Stick Men “Prog Noir” wydana przez Audio Anatomy. Krążek ten dał również okazję KV12 do wykazania się umiejętnością i łatwością odtworzenia nawet najniższych, najcięższych dźwięków. Rzecz nie tylko w wiernym oddaniu ich potęgi i energii, ale także w odtworzeniu najdrobniejszych nawet detali i jeszcze lepszym różnicowaniu tego zakresu niż jakiekolwiek inne znane mi ramię. Rzucając ramieniu jeszcze większe wyzwanie w zakresie potęgi, tempa i rytmu, drive’u do odsłuchu wybrałem krążek „Live” AC/DC. Oczywiście nie jest audiofilskie nagranie, ale gdy system swobodnie radzi sobie z oddaniem największych atutów tych rock’n’rollowych szaleństw, słucha się tego znakomicie. J.Sikora KV12 podeszło do tej muzyki z taką samą swobodą, jak do akustycznego jazzu, czy duetu gitar akustycznych. Doskonały PRAT, wysoka energia, gęsta, nasycona średnica, dzięki której żywo i przekonująco brzmiała zarówno gitara Angusa, jak i chropowaty, silny głos Briana. Pokrętło głośności powędrowało daleko w górę skali, bo w końcu takiej muzyki należy słuchać głośno albo wcale, ale i to nie zrobiło żadnego wrażenia na testowanym ramieniu, które pewnie śledziło rowek płyty z entuzjazmem oddając każdy detal szaleństw weteranów z Australii.

W końcu przyszedł czas na ostateczne wyzwanie dla każdego elementu systemu audio. Szukając ewentualnych słabszych stron KV12 sięgnąłem po muzykę klasyczną. Wspominałem wcześniej krążek Michela Godarda z jego wariacjami na temat Monteverdiego, który brzmiał po prostu zachwycająco. Nie tylko z powodu pięknego, cudownie przekonującego oddania przestrzeni Opactwa Noirlac, gdzie dokonano nagrania, ale i za sprawą naturalnego, organicznego wręcz brzmienia instrumentów, i tych z epoki i bardziej współczesnych, oraz absolutnie genialnej prezentacji śpiewu Gavino Murgii. Wspierane przez moją ukochaną wkładkę, AirTighta PC3, ramię J.Sikora KV12 odczytało każdy, najmniejszy nawet okruch informacji tak umiejętnie uchwyconych w nagraniu przez Dirka Sommera i Birgit Hammer-Sommer, by stworzyć zachwycające, zapierające dech w piersiach widowisko muzyczne. Równie doskonale i angażująco zabrzmiały moje ukochane opery. Ramię KV12 potrafiło nie tylko odtworzyć je w odpowiedniej skali, z rozmachem budując ogromne sceny z dużymi, namacalnymi źródłami pozornymi, ale i z robiącym nie mniejsze wrażenie poziomem ekspresji. W operach muzyka ma wzmacniać jeszcze opowiadane historie, a te pełne są emocji. Gdy te ostatnie są tak pięknie i przekonująco oddane jak z KV12, to słuchanie takiej muzyki staje się absolutnie niepowtarzalnym przeżyciem. Polskie ramię swobodnie pokazywało złożoność muzyki, pozwalało studiować cudowne głosy Leontyny Price, czy Luciano Pavarottiego i angażować się (czy raczej mnie) emocjonalnie w opowiadane przez nich historie. Robiło to w tak przekonujący sposób, że potrafiłem przesłuchać nawet trzy opery jednego wieczoru i wcale nie mieć dosyć. Ostatniej części tego testu wcale nie planowałem. Po prostu tuż przed jego zakończeniem do testu dostałem zestaw firmy DS Audio oznaczonym symbolem E1. To najtańsza propozycja w ofercie tego japońskiego producenta wkładek optycznych, z racji specyfiki tych ostatnich obejmuje ona zarówno samą wkładkę, jak i dedykowane phono. Taki komplet kosztuje mniej niż mój AirTight PC3, ale uznałem, że warto sprawdzić testowane ramię z więcej niż jedną wkładką. Produkt DS Audio jest zdecydowanie lżejszy niż moja wkładka, więc wymagało to wymiany przeciwwagi w ramieniu – słowem producent wiedział co robi, oferując cięższą i lżejszą. Nie miałem wcześniej okazji posłuchać propozycji DS Audio, więc kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Jak się wkrótce przekonałem, zestaw E1 zaproponował mi jeszcze nieco bardziej przestrzenne, otwarte granie, bardzo spójne i gładkie w całym paśmie. Rozdzielczość była nieco mniejsza, igła nie odczytywała aż tylu detali z rowków płyt co mój AirTight, a i bas, zwłaszcza ten najniższy, nie miał aż takiej energii, choć był równie szybki. Nie zmienia to faktu, że trudno mi było nie polubić i nie docenić tego zestawu, który w swojej cenie może być wręcz nie do pobicia. W każdym razie ja nie potrafiłbym chyba wskazać innego zestawienia wkładka + phono w podobnej cenie, które prezentowałoby tak wysoki poziom. Zwłaszcza gdy grało to z gramofonem i ramieniem J.Sikora. To było niezwykle płynne granie z wysokim poziomem energii, zbliżonym do tego co wcześniej pokazywał mój PC3. PRAT był iście imponujący, więc mimo iż największe wrażenie E1 robił przy słuchaniu muzyki akustycznej i wokalnej, to rocka i elektrycznego bluesa słuchałem równie chętnie. Niemały w tym wkład ramienia J.Sikora KV12, które potęgą i wyrafinowaniem brzmienia uzupełniało najmocniejsze cechy zestawu DS Audio. Razem, pomimo pozornego mezaliansu cenowego, polskie ramię i japońska wkładka optyczna tworzyły klasowy zestaw niebywale wręcz przyjemny w odsłuchu.

Podsumowanie

Co prawda już po pierwszych odsłuchach w czasie Audio Video Show w Warszawie, potwierdzonych kilkoma dniami spędzonymi z prototypem byłem przekonany, że to bardzo wyjątkowe ramię, ale wersja produkcyjna J.Sikora KV12 i tak potrafiła mnie zaskoczyć i zachwycić. Zastąpiłem znakomite ramię (Schroedera CB) kosztującym niewiele więcej polskim, a różnica w klasie brzmienia okazała się naprawdę spora na korzyść tego drugiego. Polskie ramię zaoferowało nieco bardziej jeszcze rozdzielcze, dynamiczne, precyzyjniejsze i wierniejsze brzmienie. Zyskał z nim również timing mojego systemu, atak zrobił się bardziej natychmiastowy, ale nie ucierpiały na tym znakomicie prezentowane fazy podtrzymania i wybrzmienia dźwięków. Z KV12 słuchanie muzyki zmieniało się w wyjątkowo angażujące, emocjonalne doświadczenie. Nie miało znaczenia czy słuchałem klasycznego jazzowego tria, kapeli rockowej, czy orkiestry. Polskie Kevlarowe ramię potrafiło przekazać poziom energii dźwięku bliski temu, czego doświadczamy na koncertach przebijając pod tym względem większość konkurentów. Sprawowane ze znakomitą wkładką AirTighta pewnie śledziło rowek odczytując z niego wszystkie, nawet najdrobniejsze informacje z bogactwem emocji ukrytych między nutami włącznie. Ujmując rzecz krótko – dzięki Kevlarowemu ramieniu J.Sikora KV12 mój system zrobił kolejny krok w stronę nieosiągalnego ideału – brzmienia, w którym liczy się wyłącznie muzyka oraz zawarte w niej i przez nią inspirowane emocje. To właśnie testowane ramię robi lepiej niż jakiekolwiek inne, którego miałem okazje słuchać. Nie tylko więc w pełni zasłużyło ono na naszą specjalną nagrodę – Victora – ale i nie dało mi wyboru – zostaje w moim systemie na stałe. Jest po prostu zbyt dobre żebym mógł je wypuścić ze swoich łapek!Specyfikacja (wg producenta):

  • Typ ramienia: Unipivot
  • Materiały: włókna aramidowe, aluminium, brąz, żeliwo, stal inox
  • Tłumienie olejowe: tak
  • Rurka: stożkowa
  • Regulacja VTA: tak (opcjonalna)
  • Regulacja azymutu: tak
  • Masa ramienia: 890g (+ 140g armboard)
  • Masa VTA: 225 g
  • Długość efektywna: 304,8 mm
  • Długość montażowa: 291 mm
  • Masa efektywna: 13 g
  • Okablowanie: monokrystaliczne srebro (produkowane za zamówienie przez ALBEDO)
  • Dostępne kolory: naturalny (żółty), lakierowany czarny mat

Ceny (w czasie recenzji):

  • J.Sikora KV12: 6.000 EUR z VTA
  • J.Sikora KV12: 4.500 EUR bez VTA

Producent: J.SIKORA