Aequo Audio Ensis

by Dawid Grzyb / November 21, 2016

Nowicjusze na rynku drogiego audio nie mają łatwego życia, konkurencja jest liczna, ciężko się przebić. To samo zapewne myślała większość odwiedzających, jeszcze przed przekroczeniem progu pokoju holenderskiej firmy Aequo Audio na tegorocznej wystawie High End w Monachium. Prezentacja okazała się udana, a pokazane tam kolumny podłogowe co najmniej osobliwe i obiecujące. Aequo Audio Ensis stanowią danie główne niniejszej recenzji, smacznego.

Wstęp

Takie mamy audio realia, że ciężko się przebić z czymkolwiek. Każdą półkę cenową, od najniższej aż po naprawdę wysoką, dostępną dla dosłownie grona wybrańców o wyjątkowo grubych portfelach, okupuje dosłownie tona sprzętu. Mało tego, nie sposób nie odnieść czasem wrażenia, że następstwem ogromnego wyboru są już dawno rozdane karty. Popularny jest obrazek, w którym zaciekawiony forumowicz zadaje pytanie odnośnie porządnie zapowiadającego się produktu zupełnie nieznanej marki. Zwrotka internetowych wyg często sprowadza na ziemię w iście besztający sposób: “Ale po co to komu? Masz tu sprawdzone produkty firmy X, Y czy Z, po co kombinujesz?”. Z perspektywy producenta, zaczynanie od zera w naszym hobby naprawdę nie jest łatwe, z której by na to strony nie spojrzeć.Początek jest ciężki z wielu powodów. Potrzebny jest przede wszystkim dobry produkt. Chciało by się rzec, że im jest lepszy, tym większa szansa na sukces i to w zupełności wystarczy. Jasne, to żadna nowość, że po prostu musi grać i basta. Jakość brzmienia niezaprzeczalnie pomaga, choć nie jest to jedyne kryterium. W dobie kolumn podobnych do siebie, przewagę mają przede wszystkim takie, które wyróżniają się i zaspokajają potrzeby nie tylko powiązane z brzmieniem, ale też aspektami wizualnymi, bezproblemową interakcją z pomieszczeniem odsłuchowym, wymaganiami w stosunku do elektroniki towarzyszącej i tego typu rzeczami. Nie zapominajmy też o cenie. Praktyka pokazuje, że ta najczęściej gra pierwsze skrzypce. Piszę o tych rzeczach dlatego, że Holendrzy stojący za Aequo Audio kompletnie sobie nic z nich nie robią, a przynajmniej większości. Szybki rzut oka na ich pierwszy produkt – kolumny podłogowe Ensis – w zupełności wystarczy. Nie muszą, oni już to sobie wszystko obmyślili, teraz są na etapie egzekucji misternie przygotowanego planu.Po raz pierwszy miałem z Ensis styczność w Monachium, to właśnie tam rozpoczęła się PR-owa ofensywa wspomnianej załogi. Niepozorne podłogówki podłączone do – moim skromnym zdaniem – mocno średniej integry NuPrime’a już tam zagrały naprawdę obiecująco. Rzecz w tym, że Ensis to skrzynki, jakich za dużo na rynku nie ma i nie mam tu na myśli tylko dźwięku, ale też całą resztę, a zatem wzornictwo i rozwiązania konstrukcyjne. Wisienkę na tym jakże ciekawym torcie stanowi niezaprzeczalnie wysoka cena, która składa obietnicę czegoś dobrego. Zmierzam do tego, że Holendrom udało się już na dzień dobry to, z czym boryka się zdecydowana większość nowo powstałych firm. Ich produkt został zauważony, wzbudził ciekawość zarówno prasy, jak i odwiedzających, a kolokwialnie pisząc narobił zamieszania. Ale skąd się wzięła firma Aequo Audio?Holenderskie miasto Eindhoven to wielki ośrodek przemysłu elektronicznego. Żeby daleko nie szukać, to właśnie tam założona w 1891 roku firma Phillips ma swoją siedzibę. Nie będzie też przesadą napisanie, że wspomniane przed sekundą miasto to kolebka jednych z najbardziej uzdolnionych inżynierów na naszej planecie. To właśnie stąd pochodzi sześcioosobowa załoga Aequo Audio, sformalizowana trzy lata temu, choć projekt Ensis ma ponad pięć. Zaczęło się od Ivo Sparidaensa, to on jest prowodyrem całego zamieszania, oczywiście z tytułem inżynierskim, jakżeby inaczej. Jego kolega z dzieciństwa – Paul Rassin – zajmuje się marketingiem, a jego brat Freek – inżynierią produktową. Edvin Van Drunden odpowiada za część analogową i projekty PCB, Fred Peters zajmuje się obróbką drewna, a Pierre Van Bree – montowaniem gotowych kolumn z wykonanych wcześniej lub kupionych półproduktów. Każdy z jegomościów jest specjalistą w innej dziedzinie, zapewne nie wchodzą sobie w drogę.

Budowa

Już na pierwszy rzut oka widać, że Ensis to nietypowe podłogówki – konstrukcja półaktywna i trójdrożna. Sekcję niskotonową każdej kolumny obsługuje oparty na modułach N-core i pracujący w klasie D wzmacniacz o mocy 500W, natomiast pasmo powyżej jest pasywne, realizowane przez przetwornik średniotonowy i tweeter. Nieczęsto widzi się tego typu produkty, w dodatku tak drogie. Natomiast nie od wczoraj wiadomo, że bas w wykonaniu klasy D bardzo da się lubić.Ensis to dość duże, choć optycznie zwinne kolumny. Wymiary (wys. x szer. x gł.) 116 x 31 x 29 cm przy 25-kilogramowej masie to całkiem sporo jak na jedną paczkę, a są dwie. Konstrukcja jest zamknięta, o czułości 90 dB i impedancji znamionowej wynoszącej osiem omów. Nic szalonego. Taka specyfikacja plus fakt, że bas maj już swój wzmacniacz, powoduje, że Ensis powinny się polubić z każdym piecem, nawet słabowitą lampą. Takowej co prawda nie posiadam, ale 25 amerykańskich watów w klasie A się znajdzie. Aha, pasmo przenoszenia Ensis to zakres od 10 do 40 000 herców.Wracając do wspomnianej powyżej zwinności, ciężko inaczej opisać paczki, które są wąskimi, odgiętymi do tyłu i wyposażonymi w bębny słupkami. Jednak za wszystkim stoi konkretny cel, chociażby odchylenie kolumn do tyłu nie jest przypadkowe, chodzi o zgranie fazowe wszystkich przetworników. Patrząc na Ensis z boku, produkt przypomina nutę. Choć praktyka pokazuje, że można mieć falliczne skojarzenia, skądinąd także trafne. W każdym razie efekt jest wyjątkowo przyjemny, holenderskie paczki rzucają się w oczy, na żywo prezentują się obłędnie. To nowoczesne meble, które spokojnie ozdobią niejeden salon. Warto też zwrócić uwagę na wysoko osadzone przetworniki średnio- i wysokotonowy. Ten pierwszy, oparty na polipropylenowej membranie pochodzi od firmy Audio Technology, znanej z tego, że przez wiele lat zajmowała się produktami dla Dynaudio i Scan Speaka (dzięki Wojtek, bardzo przydatna informacja). Natomiast tweeter z miękką kopułką wkomponowano w tzw. soczewkę akustyczną i dodatkowo wyposażono w osadzony na pionowym pręcie korektor fazy, który lekko naciska na membranę rzeczonego wysokotonowca. Wracając do soczewki, to wyjątkowo płaski i krótki falowód, którego zadaniem jest kontrolowana dyspersja wysokich tonów w taki sposób, aby pozbyć się problematycznych odbić od podłogi i sufitu. Rzecz rozchodzi się o redystrybucję energii wertykalnej tego głośnika na horyzontalną, co ma na celu poprawę stereofonii. Rozwiązanie to jest opatentowane, znane jako EHDL.Basowy dziesięciocalowiec jest zaaplikowany w ciekawy sposób. Pracuje w komorze zamkniętej o kształcie rozszerzającego się bębna i jest połączony z firmowym systemem o nazwie ARPEC. To analogowy filtr, słyszalnie zmieniający charakter niskich tonów. Holendrzy sprytnie rozwiązali dostęp do niego, temat basu załatwiają dwa pokrętła. Wybiera się za ich pomocą rozmiar pomieszczenia, a także umiejscowienie kolumn. To miła odskocznia od typowych w branży podziałek z cyframi. Natomiast raz jeszcze warto podkreślić, że holenderskie rozwiązanie jest analogowe, pasywne. Twórcy Ensis gardzą filtrami DSP, uważają, że negatywnie wpływają na dźwięk. Aluminiowe pokrętła wkomponowano w aluminiowy okrąg, który wykonano za pomocą obrabiarek numerycznych. Pełni on rolę radiatora dla końcówki mocy sekcji niskotonowej.Obudowa Ensis jest kanapkowa, wykonana z kilku warstw giętego drewna. Miękki materiał jest na zewnątrz, twardy siedzi w środku, a całość jest dodatkowo wzmocniona wręgami. Do tego dochodzi kilka warstw naturalnych fornirów, tutaj nabywca ma spore pole do popisu, choć ma to odzwierciedlenie w cenie. Nie sposób też przegapić przedniej ściany Ensis. Drewno to tylko fragment układanki. Aby była kompletna, wykorzystano bardzo twardy materiał, który przypomina syntetyczny kamień. Podobno jest równie twardy co granit, ale daleki byłem od sprawdzania czy tak faktycznie jest. W każdym razie sprawia takie wrażenie. Całości dopełniają aluminiowe nóżki (choć pewnie da się wkręcić kolce), pojedyncze przyłącza głośnikowe firmy WBT oraz wtyk zasilający PowerCon Neutrika. Ensis przychodzą wyposażone w stosowne kable. Są świetnie wykonane, nie ma się do czego przyczepić. Widać po nich, że to profesjonalna robota, żadne naleciałości DIY nie dają o sobie znać.Na zakończenie niniejszego rozdziału warto naświetlić filozofię Aequo Audio. Jest oparta na tzw. modelu oktagonalnym. Rzeczony kształt jest częścią firmowego logo. Wygląd Ensis i konkretne rozwiązania zastosowane w tym modelu to wypadkowa realizacji ośmiu założeń, które przyświecały Holendrom. W skrócie, starali się stworzyć kolumny nadspodziewanie uniwersalne; niezależne od akustyki pokoju, znikające z niego i dające się wszędzie ustawić. Chcieli też dostarczyć produkt ładny, estetyczny, cieszący oko i elastyczny pod względem współpracy z elektroniką towarzyszącą. Póki co trzeba uczciwie przyznać, że załodze Ivo Sparidaensa udało się zrealizować plan. Pozostałe aspekty holenderskiego oktagonu to precyzja, czystość i dynamika brzmienia. Ale to już trzeba sprawdzić organoleptycznie.

Odsłuch

Aby należycie przetestować holenderskie podłogówki, wykorzystano dwa wzmacniacze; integrę Trilogy 925 i stereofoniczną końcówkę mocy Firstwatt F7. Są zupełnie różne, inaczej radzą sobie z obciążeniem. Choć z uwagi na brak konieczności amplifikacji sekcji niskotonowej w modelu Ensis, rokowania były takie, że obydwa powinny się sprawdzić. W roli źródła wystąpił LampizatOr Golden Gate (KR Audio 5U4G ltd. + 4 x Psvane WE101D-L), rola transportu przypadała naprzemiennie Luminowi T1 i laptopowi Asus UX305LA, natomiast Boenicke Audio W8 spełniły rolę tę co zawsze, czyli nadwornych podłogówek. Na samym początku wypadało zaznajomić się z dźwiękiem Ensis, kolumny zagrały z Angielską integrą. Później nastąpiła wymiana wzmacniacza, w celu przekonania się cóż takiego “słabowite” 25W w czystej klasie A daje i zabiera. Na samym końcu Trilogy 925 zagrał raz jeszcze, na zmianę z Ensis i Boenicke W8. 110 000 PLN kontra cztery razy mniej? No jasne, a dlaczego by nie. To właśnie na podstawie tego typu porównań można do pewnego stopnia wywnioskować, czy znacznie droższą konkurencję wyceniono adekwatnie do ceny.Kolumny równie nietypowe co Ensis to jest zawsze wielka niewiadoma. Owszem, można wstępnie sobie założyć, że np. we wzmacniacz pracujący w klasie D moduł basowy to umowny gwarant mocnego i sprężystego dołu pasma, jego świetnej kontroli, a przy odrobinie szczęścia także i zróżnicowania tekstur. Ale co mówią na pierwszy rzut oka zwykły średniotonowiec i osadzony w nietypowym wgłębieniu tekstylny wysokotonowiec, wkomponowane w wysoką, wąską, płytką i niebywale sztywną obudowę? Tutaj pole do popisu jest duże. Niepozorne pudło rezonansowe dla częstotliwości średnich wzwyż, to może i dźwięk niepozorny? Przesadnie wychudzony? No i tu niespodzianka, Ensis ani przez moment nie grają w ten deseń, wręcz przeciwnie. Te kolumny podają dźwięk duży, gęsty, barwowo bardzo zróżnicowany, bogaty i świetnie dociążony w całym słyszalnym paśmie. Niektórym może zapalić się lampka ostrzegawcza. Zaraz, zaraz, a czy aby nie jest zbyt miękko? Tu dochodzimy do sedna. Nie, nie jest, Ensis mają fantastyczny bas i niski środek pasma, a także grają wyraźnie, także marazm czy wyczuwalny woal w przypadku tych konkretnych skrzynek to scenariusz, który po prostu nie wchodzi w grę. Holenderskie paczki grają z wręcz fizjologicznie odczuwalnym wykopem i to autentycznie da się bardzo lubić. Natomiast to, co zwraca uwagę to fakt, że to nie jest jedyny as w tym jakże drogim rękawie z Holandii, rzeczona szybkość i moc “jedynie” dopełnia wyjątkowo barwnej i wyraźnej całości.Spore wrażenie robi to, jak spójne brzmieniowo są Ensis. Przez dobrych kilka dni nie natrafiłem na sytuację, w której którykolwiek z podzakresów odstawałby od reszty pasma. Nie dość, że są ze sobą świetnie zszyte, to trzymają tempo. Przykładowo, bas ogarniany przez wbudowane w kolumny końcówki w klasie  D, zawsze dogaduje się z resztą. Potrafi pędzić na złamanie karku i gdy tak się dzieje, słychać to z łatwością. Natomiast gdy repertuar jest wolniejszy i o bardziej subtelnym charakterze, nie brak temu podzakresowi lekkości i delikatności. Pasmo jest wyrównane. Oczywiście jego dół jest uzależniony od korekcji, którą użytkownik przeprowadzi. Ale Ensis nie są efekciarskie. Nie mają podbitych jego skrajów i nie promują też wypchniętej średnicy, dookoła której budowana jest cała reszta. Po raz kolejny już, dodajmy do tego wyrazistość w całym słyszalnym spektrum oraz namacalność dźwięku i gotowe, efekt niezaprzeczalnie robi wrażenie.Ensis bardzo ciekawie kreują stereofonię. Centrum wydarzeń jest pomiędzy kolumnami, czyli tak ja być powinno, ale dźwięk niespecjalnie wychodzi poza nie. Wiele osób mogłoby się skrzywić, ale zaręczam, że tym razem nie ma tu mowy o niedopracowaniu. Zamiast poszerzania stereofonii, skupiono się na namacalności i gabarytach brył instrumentów, to one zwracają uwagę odbiorcy. Ba, do tego stopnia, że nie myśli się o tym, że obraz przed nim mógłby być nieco szerszy. Wierzę, że to by tym razem nie pasowało, że ogólna i wysoce spójna koncepcja byłaby zachwiana, w myśl zasady, że czasem więcej to tak naprawdę mniej. Po raz kolejny podkreślam, że Ensis nie są efekciarskie w żadnej mierze, a gdy mowa o kreowanej przez nie przestrzeni i pomimo serwowania słuchaczowi dużych i zadowalająco ciężkich brył, jest tam sporo powietrza. Stąd dźwięk ma wysoce spójny i organiczny charakter, a gdy doda się do tego także hojną głębię sceny, również trójwymiarowy. Jestem zdania, że trafiono w złoty środek pomiędzy masą instrumentów, ich rozmiarem, rozlokowaniem, a także właśnie hojną przestrzenią pomiędzy nimi, która powoduje, że ani przez chwilę muzyka nie jest nazbyt lekka czy ociężała.Po opisie powyżej można wywnioskować, że mamy zatem do czynienia z kolumnami szybkimi, o dociążonym, ale też wyraźnym charakterze, wspomaganymi znakomitym basem oraz o nietypowej, ale wyjątkowo spójnej stereofonii. Natomiast to, co powoduje, że Ensis są naprawdę świetne to fakt, że grają bardzo gładko, organicznie oraz z finezją i dopracowaniem, które słychać z miejsca. Wystarczy skupić się na konkretnym podzakresie, chociażby wysokich tonach, aby po kilku sekundach przyznać, że są zadziwiająco dociążone, zróżnicowane, klarowne i świetnie rozciągnięte, nie ostrzą i nie męczą odbiorcy. Dalsze przykłady mógłbym mnożyć, ale wspomniane przed chwilą aspekty dotyczą także podzakresów poniżej. Te wszystkie elementy powodują, że Ensis to nie jest brzmieniowy dziwoląg, ale konstrukcja niezwykle spójna, zdecydowanie warta wór pieniędzy. Na sam koniec warto dodać też, że holenderskie paczki grają z rozmachem, świetnie oddają skalę dźwięku, pompują powietrze z niebywałą lekkością i właśnie przez to robią piorunujące wrażenie. Po pierwszych minutach w towarzystwie Ensis nie mogłem pozbyć się przeświadczenia, że zachowują się pod niektórymi względami jak odgrody. Nie gościłem jeszcze u siebie skrzynek, które w tak dobry sposób pokazałyby chociażby pudło rezonansowe teorbu na nagraniu “Zefiro Torna” z albumu “Monteverdi – A Trace of Grace”. W skrócie: jest naprawdę bardzo dobrze, Ensis zadziwiają.Następny przystanek to był Firstwatt F7. Ta genialna końcówka, choć o mocy zaledwie 25 watów na kanał, powinna sobie poradzić z Ensisami bez problemu. Praktyka pokazała, że sterowana z poziomu regulacji głośności wbudowanej w Golden Gate’a, ledwo dała radę; -5 dB w 63-stopniowej skali do uzyskania około 80 dB w pomieszczeniu odsłuchowym to mały zapas. Siódemka Nelsona zagrała lżej niż Trilogy 925 i z mniejszym wykopem. Balans tonalny był nieznacznie przesunięty do góry, natomiast wysoki podzakres był odrobinę bardziej rozjaśniony. Prawdę napisawszy to spodziewałem się, że będzie odwrotnie. Co nie zmienia faktu, że F7 polubił się z Ensis. Wypadkową tego połączenia, plus polski przetwornik c/a, był dźwięk niezwykle gładki, spójny, wyraźny i dociążony, po prostu bardzo dobry. Tego typu przekaz nie zmęczy, nie ma takiej możliwości. Choć jest nasycony, to jednak przepełniony detalami i namacalny, z fantastyczną stereofonią, skupioną pomiędzy kolumnami. Idziemy dalej.Przyszła kolej na konfrontację moich redakcyjnych paczek z holenderskimi. W telegraficznym skrócie, pierwszy raz odkąd stałem się szczęśliwym posiadaczem szwajcarskich ósemek przyznaję bez bicia, że Ensis to pod wieloma względami zupełnie inna liga, całościowo bezsprzecznie wyższa. Szybki rzut oka na metki z cenami obydwu produktów daje do zrozumienia, że właśnie tak powinno być. Co innego natomiast często pokazuje praktyka. Boenicke W8 bronią się wszędzie tam, gdzie według sceptyków nie mają prawa. Jednakże nie tym razem. W sumie bardzo dobrze się złożyło, bo po tym porównaniu wiem dokładnie, gdzie leży kres ich możliwości.Porównane podłogówki to zupełnie inne szkoły grania. Owszem, mają kilka cech wspólnych, ale więcej je łączy niż dzieli. Po oględzinach obydwu konstrukcji nie może być inaczej. Boenicke W8 to prawie linia transmisyjna z niewielkim przetwornikiem basowym umiejscowionym z boku, średniotonowicem wspomaganym szerokopasmowym przetwornikiem, a całości dopełnia ambientowy wysokotonowiec zamontowany… na tyle obudowy. Z kolei model Ensis ma pasmo dzielone w bardziej klasyczny sposób i równie klasyczny układ głośników. Niemniej, każda z kolumn jest oparta na pracującym w komorze zamkniętej przetworniku basowym, wspomaganym przez końcówkę mocy w klasie D. Tak czy inaczej, starły się dwa zupełnie inne światy i to naprawdę nie tylko słychać, ale też czuć.Pierwsza rzecz, którą się słyszy z miejsca to różnica w ilości basu, Ensis mają go słyszalnie więcej, choć to akurat można korygować wedle uznania zamontowanymi przy modułach basowych korektorami analogowymi. W porównaniu do Boenicke W8, ten podzakres podłogówki o fallicznych kształtach mają też pełniejszy i – z uwagi na jego osobną amplifikację (choć to nie reguła) – zwinniejszy i mocniejszy. Ensis przez tak budowany dół pasma i niski środek grają dźwiękiem bardziej dosadnym i wyrywnym, w pozytywnym tych środków opisowych znaczeniu. Gdy zajdzie taka potrzeba, holenderskie paczki potrafią, kolokwialnie pisząc, mocniej dać po mordzie. Słychać, że są bezsprzecznie silniejsze na dole pasma, co przekłada się na całościowo bardziej żywiołowy i energetyczny charakter przekazu. Do tego dochodzi lepiej zróżnicowany i krąglejszy bas.Ósemki bronią się dzielnie, dół pasma mają zwinny, kopiący i punktowy, także o świetnej barwie, no i zróżnicowany w zależności od ustawienia kierunku promieniowania przetworników basowych. Ale jednak jest wolniejszy i nie aż tak dosadny, tego się nie przeskoczy. Dobrze słychać, że szwajcarskie podłogówki od pewnego momentu walczą, podczas gdy Ensis zawsze grają swobodnie. Dla przykładu, utwory “Spacelord” formacji Monster Magnet czy “Daraijin” bębniarzy KODO, te pierwsze kolumny pokazują dosadnie, bez irytujących rezonansów, barwnie i odpowiednio ciężko. Holenderskie drożyzny robią to wszystko, ale w jeszcze bardziej zróżnicowany, mocniejszy i bardziej odczuwalny sposób. No i ze zdecydowanie większą skalą, to przede wszystkim tu jest pies pogrzebany.Skoro już jesteśmy przy rozbiorze pasma na części pierwsze, Ensis górują nad ósemkami także pod względem średniego podzakresu. Jest bardziej nasycony, ale nieprzekombinowany, tj. nie ma miejsca przesadna obłość, która mogłaby przełożyć się na spadek jego wyrazistości. Uzyskanie odpowiedniego kolorytu i klarowności średnicy tej jakości to niezaprzeczalnie wyczyn godny pochwały. Jeżeli tylko materiał jest dobrze zrealizowany pod tym względem, Ensis odwdzięczą się świetną wokalizą, zawsze przyjemną w odbiorze i gładką. Ba, w porównaniu do ósemek wybaczają zdecydowanie więcej. Szwajcarskie kolumny nie mają najmniejszych problemów z wyrazistością średnicy, ale kończy się ona nieco wcześniej, tzn. szybciej traci na masie, choć zawsze jest odpowiednio obecna. No i z kiepskim materiałem potrafi zagrać matowo, nie ma przeproś. Podobne zależności słychać w przypadku wysokich tonów. Pomimo tego, że obydwa zestawione ze sobą produkty mają górę długo wybrzmiewającą, ósemki mają jej nieco mniej. Jest też odrobinę szczuplejsza, co skądinąd akurat do charakteru tych paczek pasuje. Natomiast Ensis i pod względem masy pokazuje pazur, co naprawdę dobrze współgra z resztą pasma. Rzecz w tym, że holenderskie paczki mają omawiany podzakres jeszcze bardziej obecny i jeszcze naturalniejszy w odbiorze, a subiektywnie także przyjemniejszy.Stereofonia to już jabłka i pomarańcze, obydwa modele podłogowe zupełnie inaczej się zabierają za nią. Boenicke W8 grają szerzej, natomiast Ensis – wyżej. Te pierwsze nieco oddalają pierwszy plan od słuchacza, natomiast drugie podają ten element odrobinę bliżej. Ósemki znikają bez zająknięcia z pomieszczenia, Ensis dawały o sobie znać, najprawdopodobniej przez taki, a nie inny pierwszy rząd instrumentów, tj. bliższy niż zazwyczaj. Choć mając okazję do posłuchania holenderskich paczek w dwóch różnych miejscach wiem, że też są z gatunku tych kompletnie znikających. Moje pomieszczenie jest specyficzne, ma niski strop i “zaledwie” 24 metry kwadratowe, to z pewnością ma wpływ na taki, a nie inny przekaz. Idąc dalej, kolumny Svena Boenicke malują obrazek na całej ścianie za nimi, dosłownie można go dotknąć, mają też fantastyczną głębię. Kilka razy droższy konkurent, choć ustawiony nieco bliżej tylnej ściany, pokazuje wydarzenia blisko linii kolumn. No i kreuje nieco grubsze, ale fantastycznie odseparowane od siebie bryły. To powoduje, że scena generowana przez Ensis jest cięższa, bardziej soczysta i skupiająca uwagę słuchacza na tym, co dzieje się pomiędzy kolumnami. Bardzo się to wszystko da lubić. Niemniej najcenniejsze wyniesione doświadczenie jest takie, że słychać było starcie dwóch zupełnie różnych szkół brzmieniowych, obydwu wielce uzależniających. Pod względem stereofonii pozostaję jednak przy ósemkach, na czysto subiektywnym poziomie one reprezentują to, co mi jest do szczęścia potrzebne.Na zakończenie wniosek jest taki, że Boenicke W8 grają szczuplej, nieco chłodniej, z większą dozą powietrza i lżej. Model Ensis jest bardziej kolorowy, masywniejszy, ma nieporównywalnie lepszą rytmikę, gra bardziej organicznie i subiektywnie przyjemniej. No i śpiewa z nieporównywalnie większym rozmachem, którego ósemki mieć nie mogą. Tak naprawdę to nie przesadzę pisząc, że skala i atak holenderskich paczek przypomniały mi dosadnie, dlaczego tak lubię duże basowce w otwartych odgrodach. Pod tymi dwoma względami dostarczyły mi wrażeń porównywalnych do tych, które po mistrzowsku dowiozły recenzowane ostatnio Gradienty Revolution. Aha, no i w kontekście zróżnicowania repertuaru, Ensis to kawał niewybrednych paczek. Grają wszystko. Nawet wczesny Rammstein był popisowy. Owszem, z masteringowymi przywarami, ale wyjątkowo dobrze. Podsumujmy zatem.

Podsumowanie

Aequo Audio Ensis bardzo pozytywnie zaskakują. Spokojnie zamieniłbym W8-ki na nie i wierzę, że nie obejrzałbym się za siebie z tęsknotą nawet raz. Za dużo rzeczy zrobiło na mnie wrażenie, aby móc ubierać tę holenderską przygodę w inne słowa podsumowujące. Produkt jest fantastycznie wykonany, wizualnie apetyczny. Jego wzornictwo oczywiście nie jest do końca uniwersalne, fana sarkofagów o prostych kształtach, załadowanych 40-centymetrowymi przetwornikami nie przekona. Ale zdecydowanie więcej osób spojrzy na pierwszy produkt Aequo Audio przychylnym okiem niż wzdrygnie się na jego widok. Jest inny, ale nieudziwniony, moim zdaniem reprezentuje wizualnie bezpieczną, estetyczną i osobliwą formę, którą doceni niejedna pani domu.

Ensis to produkt kompletny, spektakularnie grający. Aż dziw bierze, że jest pierwszym w ofercie firmy, która dopiero co weszła na rynek. Cóż, zrobiła to z przytupem, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Już na początku, na etapie gromadzenia informacji o ludziach stojących za marką Aequo Audio, pojawiały się znaki zapytania. Z jednej strony nie sposób było odmówić im inżynierskiego zaplecza. Ale z drugiej, stricte techniczne podejście to często po prostu za mało, aby wysmażyć naprawdę dobry, audiofilski produkt. A tu proszę, okazało się, że Ensis wyjątkowo umiejętnie łączy ze sobą dosłownie tonę inżynierii, nowoczesne wzornictwo, ale także znakomicie gra. Te aspekty pięknie się zazębiają. Osoba odpowiedzialna za strojenie tych paczek z pewnością wie co to dobry dźwięk. Tak spójnego brzmieniowo, przyjemnego, niewymuszonego i ogólnie imponującego efektu nie da się uzyskać dziełem przypadku.

Aequo Audio Ensis kosztują około 108 000 zł. To cena za wersję podstawową, która może bez problemu wzrosnąć o dodatkowe 20% jeżeli nabywca zażyczy sobie firmowe okablowanie i naprawdę ekstrawaganckie wykończenie. Na tym poziomie cenowym to i tak nie problem, natomiast konkurencja jest liczna i groźna. Ale jestem przekonany, że holenderskie paczki są produktem na tyle uniwersalnym, brzmieniowo dopracowanym, wizualnie intrygującym i całościowo udanym, że jeżeli tylko faktycznie dysponuje się wolną “dużą stówką” z groszem, przejść obojętnie obok nich po prostu nie wypada. Sztuczka polega na wyzbyciu się uprzedzeń. Ensis udowadniają, że nowoczesne wzornictwo faktycznie może grać jak masa pieniędzy i z tym akcentem Was zostawię. Do następnego.

Platforma testowa:

  • Wzmacniacz: Trilogy 925, FirstWatt F7
  • Przetwornik c/a: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
  • Kolumny: Boenicke Audio W8
  • Transport: Asus UX305LA
  • Kable głośnikowe: Harmonix CS-120 Improved
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Noir
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept
  • Stolik: Lavardin K-Rak
  • Muzyka: NativeDSD

Cena sklepowa produktu w Polsce:

  • Aequo Audio Ensis: 108 000 zł

 

Dostawca: Audio Atelier