Nieduże, podstawkowe i drogie kolumny to zawsze jest niewiadoma. Co prawda fizyki się nie oszuka, niemniej w przypadku produktów tego typu praktyka czasem pokazuje, że gabaryty potrafią mylić. Austriacka firma Trenner&Friedl za pomocą modelu Art już udowodniła, że zaskakiwać potrafi. Stąd w przypadku jej najnowszych i najmniejszych paczek – Trenner&Friedl Sun – zakładanie czegokolwiek mija się z celem. Trzeba posłuchać. Smacznego.
Wstęp
Powiadają, że tylko duże głośniki zrobią tzw. ‘duży dźwięk’, tj. oddadzą skalę wydarzeń zawartych w muzyce odpowiednio swobodnie, bez przesadnego napinania muskułów. Osoby siedzące głęboko w temacie audio wiedzą, że jest to prawda. Dół pasma odtwarzany przez osiemnastocalowiec jest inny, niż ten sam podzakres słyszany z dwunastki. Idąc dalej tym tropem, wentylowane pudło rezonansowe zagra inaczej niż zamknięta skrzynia, a otwarta odgroda pokaże jeszcze coś innego. Inaczej zaśpiewa głośnik niskotonowy promieniujący na wprost słuchacza, a inaczej zamontowany na boku czy rzadko spotykany strzelający w podłogę. Każde z tych rozwiązań ma swoje mocne i słabe strony. Różni je skala przekazu, brak podkolorowań lub ich nadmiar, zasięg na samym dole pasma i inne. Sytuacja komplikuje się gdy w grę wchodzi skuteczność, a zatem odpowiednie wzmocnienie, rozmiar pomieszczenia odsłuchowego i cała masa innych czynników, które wpływają na rezultat. Natomiast obeznany entuzjasta widząc konkretne rozwiązanie jest w stanie przynajmniej wstępnie założyć, jaki będzie efekt.Po co o tym piszę? Cóż, nawet wyjadacz może się pomylić. Wszystkich rzeczy nie da się przewidzieć, wytypować ze specyfikacji. Przekonałem się o tym dwa razy jak do tej pory i po tych przygodach niewielkie, wręcz niepozorne monitory traktuję śmiertelnie poważnie. Nigdy nie wiadomo, na co się trafi i głęboko wierzę, że zdecydowana większość osób, które miały przyjemność posłuchać skrzynek Boenicke Audio W5 lub Trenner&Friedl Art, wyszła z tego samego założenia. Pisząc wprost, obydwa te produkty wymykają się utartym schematom; są małe, generują wyjątkowo duży dźwięk i ogólnie grają nieprzyzwoicie dobrze. Zupełnie inaczej, ale z dużą klasą, kulturą. Kilka razy w swojej audio jaskini udało mi się wyprostować nastawienie kilku niedowiarków, którzy zarzekali się, że z malutkiego głośniczka czy dwóch nic się nie da urzeźbić. Cóż, dało się i to jeszcze jak. Dla formalności nadmienię, że szwajcarskie maleństwa Svena Boenicke są od trzech lat moim domowym punktem odniesienia. W ich cenie, a nawet spory kawałek powyżej, nie udało mi się znaleźć monitora bliskiego pola (W5-ki to też potrafią), który byłby lepszy pod względem całościowej projekcji dźwięku, jego obrazowania i ogólnie akomodacji w wyjątkowo ograniczonej przestrzeni, jaką jest moja domowa stacja robocza.Szybki rzut oka na portfolio firmy Trenner&Friedl nie pozostawia złudzeń. Najwięcej tam podłogówek, głównie drogich. Za taką uznać też należy duży monitor Ra. Po dodaniu firmowego stelaża efektem będzie praktycznie konstrukcja podłogowa. Tak naprawdę jedyny rasowy, a zatem niewielki podstawkowiec austriackiej załogi to mający już kilka lat model Art. Okazał się być spektakularnym produktem; wyjątkowo bogatym, dociążonym, organicznym, spójnym i niebywale przyjemnym w odsłuchu. Pomimo niepozornej kubatury, bez zająknięcia wypełnił moje ówczesne pomieszczenie odsłuchowe dźwiękiem dużym, nasyconym i o imponującej podstawie basowej. Sądziłem, że dalszej redukcji gabarytów Andreas Friedl nie przeprowadzi, że Art to jest najmniejszy produkt w swojej kategorii, jaki ten konstruktor jest w stanie wyczarować. Cóż, spory błąd, na co dowodem jest właśnie Sun. To model jeszcze mniejszy, wykonany inaczej niż jego brat oraz nieco tańszy. Ale także czerpiący garściami z innych paczek – Ra. Pora przekonać się co takiego niewielka kosteczka Sun potrafi. Znając wcześniejsze dokonania Austriaków, efekt może przerosnąć oczekiwania.
Budowa
Zanim weźmiemy się za model Sun, zerknijmy na jego inspirację – Ra. Obudowa tego naprawdę sporego (120 x 50 x 35 cm), ciężkiego (42 kilogramy) i drogiego (70 000 zł) podstawkowca oparta jest na złotym podziale. Zastosowano jeden przetwornik współosiowy (dwunastocalowa membrana papierowa plus głośnik kompresyjny z tytanową membraną). Skuteczność na poziomie 95 dB oraz ośmioomowa impedancja znamionowa jasno dają do zrozumienia, że produkt ten polubi się z piecami lampowymi o małej mocy. Wisienkę na torcie stanowią okablowanie oraz zaciski firmy Cardas, a także zwrotnica oparta na podzespołach Mundorfa. Nie jestem w stanie nawet skrótowo opisać jego brzmienia, nigdy go nie słyszałem. Natomiast widać, że od strony sprzętowej jest to produkt dla melomana, choć producent deklaruje, że wyjątkowo łatwo integrujący się z pomieszczeniem odsłuchowym. Mógłbym napisać teraz, że Sun faktycznie jest pod wieloma względami podobny do większego brata i cześć, temat zamknięty. Poniekąd byłaby to prawda. Ale w kilku aspektach jest to zupełnie co innego.Zacznę od tego, że obudowa Sun jest oparta na zasadzie boskiej proporcji, a wykorzystany w tym produkcie przetwornik to pełnoprawny koncentryk. Póki co to pomniejszona wersja modelu Ra, zgadzają się też firmy odpowiedzialne za podzespoły, ale… tutaj pokrewieństwa się kończą. Sun to najmniejszy z drogich podstawkowców, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia i szczerze wątpię, czy da się zrobić produkt jeszcze drobniejszy, który tak zagra, ale więcej o tym poniżej. Ważną informacją jest to, że Sun jest w istocie jeszcze mniejszy niż Art oraz… Boenicke W5. W porządku, ten drugi model jest węższy, ale też wyższy i głębszy. Sun to istny liliput, co powoduje, że po posłuchaniu go jeszcze bardziej przeciera się oczy ze zdumienia, niż miało to miejsce w przypadku pozostałej dwójki. Tak, przy wymiarach (wys. x szer. x. gł.) 21 x 16 x 14 cm i masie zaledwie 3,5 kg, Sun jest zdecydowanie najmniejszym w swojej klasie, z jakim miałem styczność. Już sam ten fakt poniekąd determinuje, gdzie jego miejsce.Andreas Friedl jasno dał mi do zrozumienia podczas rozmowy telefonicznej, że ten produkt zagra wszędzie. Żeby należycie zobrazować, w jak trudnych warunkach może spokojnie pracować, zerknijcie proszę na stronę producenta. Jest tam jedno zdjęcie, które powie więcej niż cała ściana tekstu. Chodzi o fotografię Sun ustawionego na półce i otoczonego książkami z wielu stron, przez co praktycznie niewidocznego. Jeżeli ktoś się mnie pyta o zdanie, ten widok mówi wszystko. Ów produkt ma na tyle audiofilskie korzenie, że ustawienie go na środku pokoju na podstawkach, a zatem iście po melomańsku, to żadna hańba czy przerost formy nad treścią, a wielce wskazany scenariusz. Sun czuje się w takich warunkach wyjątkowo komfortowo. Rzecz w tym, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby usłyszeć potencjał drzemiący w tym maluchu, ale umiejscowionym dokładnie tam, gdzie producent reklamuje, tj. na półce. To działa. Ani Art, ani moje W5-ki nie dadzą tutaj rady, mają sporo większe wymagania i nie ma przeproś.Podrążmy dalej temat różnic pomiędzy modelami Sun i Ra. O ile ten drugi stanowi przyjemne, lekkostrawne obciążenie dla wzmacniacza, jego znacznie pomniejszona wersja to dokładne przeciwieństwo. Specyfikacja jest nieubłagana; czteroomowa impedancja znamionowa plus 81 dB (2,83V/1m) skuteczności to wyzwanie dla wzmacniacza. Rzadko kiedy widzi się takie liczby. Pasmo przenoszenia też nie powala na kolana, mowa o zakresie od 55 do 25 000 Hz. Natomiast w kontekście tego, że całą robotę wykonuje jeden koncentryk w małej i obłędnej obudowie, cóż, nie należy spodziewać się cudów na kiju. Skoro o głośniku mowa, to produkcja firmy SEAS, pochodząca z serii Prestige jednostka L12RE/XFC. Jednocalowy wysokotonowiec ma jedwabną kopułkę, natomiast membrana dwunastocentymetrowego średnio-nisko-tonowca to aluminium anodowane na czarno. Zwrotnica to prosta konstrukcja, oparta na podzespołach firmy Mundorf, natomiast za okablowanie wewnętrzne odpowiada Cardas. Nic dziwnego, Andreas Friedl i George Cardas są wieloletnimi przyjaciółmi. Pudło rezonansowe wytłumione jest owczą wełną.Wyjąwszy model Duke, w zasadzie wszystkie produkty austriackiej firmy są do bólu proste, minimalistyczne. Ale też uczciwie wykonane; z dobrych półproduktów i bardzo solidnie zmontowane. Ta tradycja utrzymuje się od lat, a Sun jej nie łamie. Pomimo prostoty formy, jest subiektywnie wyjątkowo ładny, a czysto obiektywnie bardzo starannie wykonany i niebywale solidny. Czuć, na co się wydaje pieniądze. Na froncie widać przetwornik koncentryczny SEAS-a i to w zasadzie tyle. Nie ma nawet logo producenta. Jedni mogą z tego tytułu uznać Sun za dzieło pomimo wszystko nieukończone, a ja widzę w tym metodę. Skoro całe pasmo akustyczne odtwarza jeden tylko przetwornik, nie ma zatem najmniejszego problemu aby – zamiast klasycznego ustawienia – pokusić się o uczynienie podstawy z któregokolwiek z boków produktu. Sprawę dodatkowo ułatwia fakt, że powierzchnie górna, dolna oraz boczne są gładkie.Natomiast na tyle austriackich skrzyń trochę się dzieje. W oczy rzuca się duży okrąg. Jest wykonany z anodowanego na czarno i wyszczotkowanego aluminium. Oprócz logo producenta i tabliczki z numerem seryjnym, na okrągłym elemencie centrycznie umieszczono pojedynczy zacisk CPBP firmy Cardas. Dokładnie taki sam zastosowano w monitorach Art. Jest szalenie solidny, ładny i lekko się z niego korzysta. Wystarczy uporać się z raderowanym pokrętłem, wysunąć masywny plastikowy zacisk i po temacie. Natomiast nie przyjmuje on wtyków bananowych. Owszem, można, ale ryzyko zgniecenia ich jest realne. Najlepiej zadziałają widełki lub zwykły drut. No i warto wiedzieć, że opatentowane gniazdo George’a Cardasa jednak sporo odstaje, co uniemożliwi dosunięcie Sun do samej ściany. Do tego modelu idealnie pasują przyłącza o niskim profilu, np. stosowane w modelu Perla firmy Xavian. Z jednej strony jestem świadomy, że tak właśnie jest, ale z drugiej… bardzo lubię amerykańskie moduły CPBP. Wiem, że to niezbyt rozsądne, ale gdybym miał Sun i pojawiłaby się możliwość wymiany na mniejsze terminale, na 99% bym się jednak nie zdecydował.Kolejna ciekawa rzecz na tylnej ścianie Sun to wentylacja. Tak, to jest produkt wyposażony w otwory bas-refleksu, ale każda ze wspomnianych powierzchni ma ich aż cztery, po jednym w każdym rogu. Są długie i o małej średnicy, biegną przez niemal całą głębokość skrzynki. Tutaj warto wiedzieć, że świetnie wkomponowano te tunele w obudowę. Takie drobnostki jasno dają do zrozumienia że komuś się chciało, no i że ktoś zna się na stolarce. Obudowa Sun jest wykonana z kilku warstw drewnianych płyt brzozowych o różnej gęstości, co bardzo dobrze widać właśnie w miejscach, w których ujście znajduje jej wentylacja. Okleina produktu to naturalny fornir dostępny w kilku kolorach, wykończony matowo lub na wysoki połysk. Jeszcze raz nadmieniam, że stolarka jest wzorowa. Zdjęcia mogą tego nie oddać, ale po bliższych oględzinach nie sposób nie docenić modelu Sun za to, jak jest wykonany. Zadbano nawet o to, by ułożenie słojów na obydwu kolumnach było bardzo podobne. Pozostaje mi jedynie dodać, że – pod względem wzornictwa i jakości wykonania – Sun jest znakomitym produktem. Niepozornym i zupełnie nieefekciarskim, a i owszem, ale zdecydowanie mającym coś w sobie.
Dźwięk
W celu należytego przetestowania monitorów Trenner&Friedl Sun, wykorzystane zostały szwajcarskie monitory Boenicke W5 oraz skrzynki KEF LS50. Zagrały też wzmacniacze Trilogy 925 i FirstWatt F7. Jak zawsze, LampizatOr Golden Gate (Psvane WE-101D + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.) robił za źródło, natomiast Asus UX305LA pełnił funkcję transportu cyfrowego. W przypadku końcówki mocy Nelsona Passa, wykorzystany został amerykański przedwzmacniacz – Preamplifier – firmy Sanders Sound Systems. Oto co zaszło.Ponieważ Sun należy do wąskiego grona bardzo wyjątkowych monitorów, zacznę od pozostałej dwójki. Boenicke W5 to brzmieniowo bardzo nietypowe kolumny. Są ponadprzeciętnie przestrzenne, to przede wszystkim. Ze świeczką szukać skrzynek w chociażby zbliżonych rozmiarach, które są w stanie namalować równie duży obraz muzyczny. W tym szwajcarskim przypadku wirtualna przestrzeń nie dość, że jest duża, to wyjątkowo precyzyjna. To jest punkt zaczepienia, który powoduje, że show kreowane przez W5-ki wprawia w osłupienie na samym początku. Te niewielkie paczki mają nieco podkręcony dół pasma, który może być ‘kształtowany’ w zależności od umiejscowienia większych membran; na zewnątrz lub do wewnątrz. Natomiast całościowy charakter brzmieniowy W5-ek można określić jako zwinny. Grają dźwiękiem spójnym, sprężystym, detalicznym i ogólnie zwiewnym, ale nie jest on odchudzony. Są też bardzo gładkie z odpowiednim wzmacniaczem i tak naprawdę nigdzie nie zaliczają wpadek. Słuchanie tych maleństw pobudza, grają z wyrafinowaniem i klasą.Trenner&Friedl Art to zupełnie inna para kaloszy, ten produkt to pod wieloma względami przeciwieństwo W5-ek. Austriackie paczki grają dźwiękiem dużo masywniejszym i nieco cieplejszym, ich podstawa basowa jest bardziej muskularna i obecna. W dźwięku Artów postawiono nacisk na zupełnie co innego i słychać dobrze, że chodziło o przyjemność przede wszystkim. To są kolumny romantyczne, czarujące. Ich zadaniem jest porwanie odbiorcy w lekko baśniowy świat, w którym nie liczy się pokazanie wszystkiego jak na widelcu, tylko namalowanie mocno nasyconego i angażującego obrazu. Art grają dźwiękiem bardziej zamkniętym niż ich szwajcarski konkurent, ale też budują go w jeszcze bardziej namacalny, treściwszy sposób. Dwa przeciwległe bieguny zatem? Pod wieloma względami tak właśnie jest i nie ma w tym nic złego. Sednem jest to, że niezależnie którą drogą się pójdzie, ciężko nie być zadowolonym. Obydwa modele są po prostu zbyt dobre, żeby tak się nie stało.No dobrze, to gdzie można umiejscowić model Sun? Ich twórca zapytany o to, co może mi o nich powiedzieć w kontekście modelu Art odrzekł, że najmniejsze z jego kolumn grają dźwiękiem ‘świeżym’ (ang. fresh). Nie mam przy sobie Artów, ale ich brzmienie mi dobrze siedzi w głowie i z całą stanowczością zgadzam się z tym określeniem. Dlaczego? Cóż, Sun to produkt zdecydowanie zwinniejszy, lżej grający, nie tak mocno akcentujący saturację i podstawę basową. Bliżej mu do W5-ek niż do większego brata, ale daleki jestem od twierdzenia, że Sun i szwedzkie maluchy grają tak samo. Umownie przyjmijmy zatem, że jeżeli W5 znajdują się na jednym krańcu skali, natomiast miejsce Art jest na drugim, Sun są gdzieś po środku, z tendencją do stania nieco bliżej tych pierwszych.Stan rzeczy powyżej jasno daje do zrozumienia, że Sun ani nie grają jakoś szczególnie masywnie, ani wyjątkowo lekko. One są gdzieś pomiędzy, choć warto wiedzieć, że wartość informacyjna tych paczek jest naprawdę duża, są hojne pod tym względem. Rzecz w tym, że tkanka detaliczna też ma na sobie nieco wyczuwalnego mięsa. Po przełożeniu tego na audiofilski żargon należy rozumieć, że wyższy podzakres nie dość, że słyszalny i odpowiednio szeleszczący, nie jest też ani odrobinę sztuczny czy wychudzony, bez problemu słychać chociażby masę talerzy perkusyjnych w utworze “Gambling House Massacre” ze ścieżki dźwiękowej kapitalnego filmu Zatoichi. Górne przeszkadzajki nie kończą się przedwcześnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie jest to jakieś specjalne zaskoczenie, żadne ze znanych kolumn Trenner&Friedl nie wykładają się tutaj i cieszę się, że Sun się z tego schematu nie wyłamuje.Trenner&Friedl Sun dają też sobie radę w metaforycznej piwnicy. Fakt, nie grzeszą pod względem niskotonowego zejścia, W5-ki sięgają niżej, podobnie Art. Ale Sun ani nie wyszczuplają basu, ani go nie pogrubiają, ilościowo jest go w sam raz. Mało tego, jest świetnie zszyty z resztą pasma, zadowalająco szybki i w większości przypadków nadspodziewanie treściwy. Chociażby KEF LS50 są napompowane pod tym względem, wyżyłowane, balansujące na krawędzi. Natomiast Sun ten sam temat ogarniają kompletnie bez wysiłku, czysto i w na tyle zróżnicowany sposób, że np. kultowe już LS50 to jednak inna, sporo niższa liga. Tak naprawdę podczas umiarkowanie głośnego odsłuchu z Sun jest bardzo przyjemnie i naturalnie, nie ma powodów do narzekań. Koncentryk austriackich paczek dostaje zadyszki dopiero wtedy, gdy się go mocniej przyciśnie, co jest zrozumiałe.Jedną z najmocniejszych stron Sun jest fakt, że te maleństwa dają sobie radę pod każdym względem. Nie udało mi się znaleźć jednego aspektu, który by kulał. One dostarczają niezależnie od tego, z której strony się ucho przyłoży. Mało tego, to kolumny nie dość, że grają substancjalnie, to także ponadprzeciętnie spójnie. Słychać, że ich koncentryk daje sobie tutaj świetnie radę, a wynikową jest dużo ‘muzyki w muzyce’ i ogólnie żywej tkanki, choć – jak pisałem – te liliputy przekazują sporo detali i są bardzo rozdzielcze. Partie wokalne czy gitarowe były niczym sezonowany stek przygotowany tylko z dodatkiem soli, bez żadnych zbędnych fajerwerków lub, w dwóch słowach, prawdziwe i przyjemne. Po raz kolejny; żadnego wychudzenia czy przesadnej miękkości, wszystkie proporcje zachowane. Dorzućmy też do tego gładkość. Tak, w tym dźwięku nie ma cienia ostrości czy jakichkolwiek oznak wyżyłowania, co powoduje, że odsłuch jest po prostu niebywale przyjemny. Inny niż w przypadku W5-ek i Artów, ale na porównywalnym poziomie.Ostatnia kwestia to przestrzenność i precyzja. Pod tym względem Sun sobie dają świetnie radę, bez dwóch zdań. Owszem, malują obrazek mniejszy niż W5-ki i równomiernie rozłożony na całej szerokości. O ile mnie pamięć nie myli, Art skupiały moją uwagę pomiędzy kolumnami, kreowały przez to dość intymną przestrzeń. Natomiast Sun pokazują ją taką, jaką sobie masteringowiec wymyślił. Austriackie maluchy pokazują źródła pozorne mniejsze w porównaniu do ich większego brata, choć podobnych rozmiarów co W5-ki. Natomiast najważniejsze jest to, że – pomimo ich niewielkiego rozmiaru – potrafią zagrać z rozmachem i to robi wrażenie. Jeszcze raz podkreślam, że ustępują tutaj moim szwajcarskim referentom, aż tak spektakularne to nie są. Ale zaręczam, że wystarczająco zaskakujące nawet pomimo to. Mało tego, przestrzeń w głąb w wykonaniu Sun potrafi być naprawdę odległa. Fakt, potrzeba odpowiedniego wzmacniacza żeby to usłyszeć, ale z integrą Trilogy 925 ten aspekt był oczywisty.Austriackie paczki polubiły się z obydwoma wzmacniaczami wykorzystanymi w teście. Z integrą Trilogy 925 zagrały bardziej fizjologicznie, z FirstWattem F7 nieco cieplej, ale obydwa połączenia były udane. Bardziej mi do tych kolumn pasuje cieplejsze lub neutralne towarzystwo, nie pchałbym się we wzmacniacze szybkie i wyszczuplające dźwięk. Sun zagrają i z nimi, ale dodatkowa porcja mięśni im nie zaszkodzi. Te paczki czują się bardzo dobrze na środku pokoju na ciężkich podstawkach, choć w bliskim polu też sobie świetnie dały radę. Ba, nawet na reklamowanej przez producenta półce z książkami pokazują znakomitą większość swoich zalet, choć dół odtwarzanego pasma wówczas zostanie nieco uszczuplony.Wiadomo już, że Sun grają z klasą nie mniejszą niż modele W5 i Art, natomiast sporo przewyższają LS50. Jedne z najbardziej znanych kolumn KEF-a brzmią bardziej metalicznie i podczas bezpośredniego porównania nie sposób nie odnieść wrażenia, że są bardzo wyżyłowane, zwłaszcza w niskim podzakresie. Efekt jest taki, że po przesiadce z Sun słychać, że muzyka się skończyła, a zaczęła walka z własnymi ograniczeniami. Nie zrozumcie mnie źle, KEF LS50 grają bardzo dobrze w swojej cenie, ale ustępują austriackim kolumienkom pola pod względem gładkości, kontroli, subtelności, no i – ponad wszystko – żywotnego pierwiastka w muzyce. Poprzez próbę sprostania wyzwaniu pod każdym możliwym względem walczą same ze sobą i już sam ten fakt powoduje, że opuszczają starcie na tarczy.Podsumowując, Trenner&Friedl Sun grają jak zaczarowane. Są wystarczająco detaliczne, aby odbiorca dowiedział się tego i owego o odsłuchiwanych nagraniach, a przy okazji odpowiednio treściwe, gładkie i spójne, aby muzyka grała pierwsze skrzypce. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Sun to produkt pomimo wszystko faworyzujący ją i ogólnie doznania, a analizujący jedynie wtedy, gdy słuchacz zechce się skupiać na wybranym instrumencie. Ale to jednak żywa tkanka tu się liczy najbardziej, podana w wysoce wyrafinowany i przyjemny sposób. To właśnie ten aspekt spowodował, że ciężko mi było austriacki produkt ocenić. Gdy ma się tak małe i tak grające cacko przed sobą, skupienie się właśnie na muzyce zamiast dźwięków było niemalże instynktowne. A najlepsze jest to, że czynność ta przychodzi kompletnie bez wysiłku, człowiek po prostu siada i się delektuje. Owszem, nie uświadczymy rozmachu i skali rodem z otwartych odgród, nie brak też kolumn kreujących większą i jeszcze bardziej złożoną przestrzeń. Ale całościowo Sun jest bardzo dobrym, angażującym i na wskroś przyjemnym produktem, któremu nie sposób odmówić elementu zaskoczenia i wyrafinowania. Dobra robota!
Podsumowanie
Trenner&Friedl Sun to przemyślane i całościowo świetne kolumny. Efekt zdecydowanie przerósł oczekiwania, a austriacki duet po raz kolejny potwierdził, że zna się na swoim fachu. Ich najmniejszy model idealnie wręcz pasuje do kategorii produktów niepozornych, ale brzmieniowo znakomitych i zaskakujących. Spośród skrzynek tego typu, jak do tej pory z czystym sumieniem mogłem polecić jedynie Boenicke W5 oraz Trenner&Friedl Art. Teraz do grona tego dołącza Sun.
To właśnie rzeczona niepozorność jest tutaj punktem zaczepienia. Zdecydowana większość entuzjastów nie potraktuje poważnie żadnej z trzech konstrukcji, co jest błędem. W przypadku modeli W5 i Art praktyka nie raz pokazała, że wystarczy na moment wyzbyć się pierwotnych uprzedzeń, by po chwili być tymi paczkami oczarowanym. Sun wpisuje się w ten schemat, ale robi coś jeszcze innego. Ponieważ jest najmniejszy z całej trójki, efekt zaskoczenia jego możliwościami jest jeszcze większy, a całościowy odbiór nie mniej intensywny.
Pod względem brzmienia model Sun to coś pomiędzy moimi referencyjnymi W5-kami, a jego droższym bratem – Art; jego przekaz jest cięższy w porównaniu do szwajcarskich paczek, ale lżejszy od tych drugich. Natomiast pod względem obrazowania i wypełniania całego pomieszczenia dźwiękiem, cóż, jest bardzo podobnie. Wisienkę na torcie stanowi cała masa dopracowanych aspektów; gładkość, nasycenie, zróżnicowanie barwowe, szybkość i dokładność. Sun nie cierpi ani z powodu przesadnej sterylności, ani obłości dźwięku. Jest w stanie oddać emocje w muzyce i porządnie tupnąć kiedy trzeba. Oczywiście podczas głośnego odsłuchu słychać, że pojedynczy koncentryk to jednak za mało do oddania należytej skali dźwięku, dół odtwarzanego pasma także nie zatrzęsie pomieszczeniem odsłuchowym. Ale do około 85 dB jest bardzo przyjemnie. Jeszcze raz podkreślam, że Sun gra świetnie nie tylko w kontekście mikrej formy, którą reprezentuje, ale całościowo, nawet w konfrontacji z rasowymi, dużo większymi podstawkowcami.
Trenner&Friedl Sun jest świetnie wykonany. Pomimo wizualnej prostoty, nie sposób odmówić mu świetnej stolarki i przywiązania do detali. Producent zadbał o bardzo dobrej jakości podzespoły; widok półproduktów firm Cardas i Mundorf pomoże niejednej osobie usprawiedliwić zakup. Choć nie to jest najważniejsze, ale fakt, że Sun wyjątkowo umiejętnie łączy dwa światy; ogniska domowego i audiofilski. W prostych słowach gra znakomicie, ale także z miejsc, z których konkurencja nie jest w stanie i to właśnie ten aspekt będzie na wagę złota dla niejednego melomana i jego małżonki. Gorąco polecam posłuchać, chociażby z ciekawości. To bardzo poważny produkt, gwarantujący mocne wrażenia, całościowo świetny. Do następnego!
Platforma testowa:
- Wzmacniacz: FirstWatt F7, Trilogy 925
- Źródło: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W5, KEF LS50
- Transport: Asus UX305LA
- Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
- Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Ceny produktów w Polsce:
- Trenner&Friedl Sun: 11 000 zł
Dostawca: Audio Atelier