Kondo Overture PM2

by Marek Dyba / August 13, 2018

Kondo, czyli Audio Note Japan to właściwie synonim wzmacniaczy lampowych absolutnie najwyższej klasy. Marka ta (nie do końca słusznie) kojarzy się przede wszystkim z wzmacniaczami typu SET. Testowana integra, Overture PM2, SETem nie jest, z wyglądu nie przypomina pozostałych modeli, jest od nich znacząco tańsza, a mimo tego… to pełnokrwiste Kondo.

Wstęp

Pentodę EL34 znają wszyscy miłośnicy baniek próżniowych. Wielu zaczynało od niej swoją przygodę, bo wzmacniacze na niej oparte są relatywnie tanie, zwykle grają ciepło, muzykalnie, bezpiecznie. Nie oferują może jakiegoś wybitnego, wyrafinowanego brzmienia, nadzwyczajnej rozdzielczości, czy transparentności, ale słuchanie na nich muzyki jest po prostu przyjemne dla ucha. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że EL34 jest synonimem (też niekoniecznie słusznego) stereotypu „lampowego brzmienia”, przynajmniej według tych, którzy twierdzą, że lampa to ciepłe, wolne, nieprzesadnie rozdzielcze, zaokrąglone na skrajach pasma granie. Z drugiej strony od tej pentody swoją przygodę z konstruowaniem wzmacniaczy lampowych zaczął niejeden miłośnik DIY, ponieważ wystarczy prosty układ by, przy niewielkich kosztach, osiągnąć całkiem niezłe efekty brzmieniowe.

Wszyscy (no, niemal wszyscy) więc traktują EL34 jako wstęp do „prawdziwej audiofilskiej przygody”, coś, co pozwala przekonać się lub nie do „lampowego” brzmienia. Dopiero gdy ta próba jest udana, gdy dany miłośnik muzyki lub konstruktor złapie „bakcyla”, zaczyna się rozglądać za czymś „poważniejszym”. Nie będę ukrywał, że do niedawna ja podobnie traktowałem wzmacniacze wykorzystujące tę pentodę, co wynikało nie tylko z przytoczonego stereotypu, ale i z szeregu doświadczeń z różnymi konstrukcjami o nią opartymi. Pozostałem więc trochę sceptyczny nawet gdy kilka lat temu gruchnęła wieść o wprowadzeniu na rynek wzmacniacza zintegrowanego Overture wykorzystującego kwadrę EL34, pracującego w układzie push-pull, przez legendarną japońską markę Kondo. To samo Kondo, którego wzmacniacze znajdują się na topie mojej prywatnej listy komponentów, które kiedyś, jak już zostanę bogaty, nabędę w pierwszej kolejności i to bez chwili nawet zastanowienia.

Po raz pierwszy Overture został zaprezentowany szerszej publiczności przy okazji wystawy CES w Las Vegas w 2011 roku. Wzmacniacz był trochę nietypowy jak na tę markę, jako że lampy zostały ukryte wewnątrz obudowy. Ponieważ jest to konstrukcja znacząco tańsza (co wcale nie znaczy, że tania) niż inne modele, więc i obudowa, poza charakterystycznym logiem oczywiście, odbiega od stosowanych w innych modelach. Jest oczywiście doskonale wykonana i prezentuje się elegancko, ale po prostu nie tak ekskluzywna, jak w przypadku choćby Sougi, czy tym bardziej Kagury. Jak w jednym z wywiadów powiedział szef Kondo, pan Masaki Ashizawa, gdy pierwszy raz Overture pojawił się w Las Vegas, z racji jego konstrukcji nie było wcale oczywiste, jakie lampy pracują w środku. Wiele osób słuchało więc wzmacniacza bez uprzedzeń i zachwycało się brzmieniem. Dopiero potem podchodząc do Masaki-sana z gratulacjami dowiadywali się, że w środku pracują pentody EL34. Jak twierdzi szef Audio Note Japan, ta informacja spotykała się wielokrotnie z niedowierzaniem. Wiele osób trudno było przekonać, że te pospolicie stosowane w niedrogich konstrukcjach, również DIY, lampy mogą TAK grać. A jednak tak właśnie było.

Zanim doszło do mojego pierwszego kontaktu z Overture na rynek trafiło jego drugie wcielenie – PM2. Do tego czasu miałem już ogromne szczęście posłuchać u siebie i opisać na łamach magazynu High Fidelity dwa inne wzmacniacze tej legendarnej marki. Moja „wielka japońska przygoda” zaczęła się od Sougi. Jak ogromne wrażenie zrobiło na mnie to urządzenie można było się domyślić czytając już tytuł recenzji – „Spotkanie z legendą albo recenzja egzaltowana”. To wzmacniacz po prostu genialny, jedyny w swoim rodzaju, taki, który dla mnie byłby tym jednym jedynym na zawsze (gdyby dysponował odpowiednimi środkami na koncie). Oparto go o lampy 2A3 pracujące w układzie PSE (paralell single ended). Trioda ta uznawana jest przez wielu za najlepsze co kiedykolwiek przydarzyło się miłośnikom muzyki, acz nie cieszy się aż taką popularnością jak (także fantastyczna) 300B. Dlaczego? Przyczyną jest moc, jaką można uzyskać z jednej takiej bańki próżniowej, która w porywach sięga 4W (300B oferuje dwa razy więcej). W tym przypadku zastosowano po dwie lampy na kanał, dzięki czemu Souga oferuje niecałe 8W. Taka moc nadal wymaga bardzo uważnego doboru kolumn – muszą być nie tylko wysokoskuteczne, ale i charakteryzować się przyjaznym przebiegiem impedancji. Nie jest to więc urządzenie dla każdego, ale mnie już nawet z posiadanymi wówczas kilkukrotnie tańszymi (acz znakomitymi) Bastanisami Matterhorn, zachwyciło jak żadne przed nim. Ani po nim (na razie).

Później trafiły do mnie flagowe monobloki Kagura – w kategoriach bezwzględnych jedne z najlepszych, a może nawet najlepsze końcówki mocy, jakie znam. Dzięki zastosowaniu triody 211, a właściwie dwóch na każdy kanał, uzyskano moc rzędu 50W co wystarcza by napędzić większość kolumn dostępnych na rynku. Muszą tylko dorównać klasą Kondo, a to piekielnie trudne wyzwanie. Obie te konstrukcje miały pewne cechy wspólne, a jednocześnie znacząco się różniły. Mimo więc, iż to Kagury są topowym modelem i należą do najlepszych końcówek mocy, jakich dane mi było u siebie słuchać, to prawdę mówiąc, na własne potrzeby miłośnika muzyki, przede wszystkim akustycznej, dla siebie wybrałbym Sougę (pomijam tu aspekt finansowy, przez który nie zostanę posiadaczem żadnego z tych urządzeń). Tak czy owak, zanim Overture PM2 trafił do mnie miałem za sobą już dwa spotkania z urządzeniami Kondo, a także wizytę w siedzibie firmy. W czasie tej cudownej wyprawy miałem okazję z bliska przyjrzeć się, jak owe fantastyczne urządzenia powstają i kto je tworzy. To jedynie zwiększyło jeszcze mój ogromny szacunek dla osiągnięć tej niewielkiej przecież firmy.

Mimo tego jakaś doza sceptycyzmu przed spotkaniem z Overture pozostała, bo przecież to „tylko” EL34. Gotów byłem uwierzyć, że w wersji ze znaczkiem Kondo na froncie, to pewnie najlepszy wzmacniacz na tych pentodach, jaki można znaleźć na rynku. Tylko pytanie brzmiało nie, czy to dobry wzmacniacz na EL34, ale po prostu czy jest to dobrze, na miarę legendy Kondo, brzmiące urządzenie. Patrząc na to z drugiej strony jasne dla mnie było, że pan Masaki nie wypuściłby na rynek produktu, którego klasy nie byłby absolutnie pewny. Zapowiedziałem więc Wojtkowi Szemisowi, że jeśli będzie okazja, to ja bardzo chętnie wzmacniacza posłucham u siebie. Doczekałem się…

Overture PM2 to pierwsze urządzenie tej marki, z którym mogłem poobcować nieco dłużej, bo przez kilka tygodni (w obu poprzednich przypadkach testy trwały, ku mojej rozpaczy, zaledwie ok. tygodnia). De facto dostałem nawet drugą szansę po kilku miesiącach przerwy, dzięki czemu mogłem go sprawdzić z kolumnami, w których się ostatnio zakochałem, czyli GrandiNote MACH4. Wcześniej jeszcze, jak już wspomniałem, odwiedziłem ludzi na co dzień tworzących wszystkie te wyjątkowe urządzenia w siedzibie firmy w Japonii, przyjrzeć się z jakim zaangażowaniem, ale i przyjemnością pracują, by nieliczni szczęśliwcy mogli później cieszyć się wyjątkowymi doświadczeniami muzycznymi. Tam też po raz pierwszy mogłem posłuchać tej integry otwierającej ofertę Kondo w wersji PM2. Odsłuch zrobił na mnie spore wrażenie, ale mówiąc szczerze, byłem na tyle oszołomiony wrażeniami z pierwszej wizyty nie tylko w legendarnym Audio Note Japan, ale i w Japonii jako takiej, że zachwycało mnie wszystko, z produkowanymi na zamówienie śrubkami wykorzystywanymi przy montażu urządzeń tej marki włącznie. Trudno więc było mi przywiązywać jakąś wielką wagę do wspomnień z tej sesji odsłuchowej. Tym bardziej że mój wrodzony sceptyk walczył nieustannie z człowiekiem gotowym zaakceptować bezwarunkowo każdy produkt oznaczony charakterystycznym logiem Kondo. No jakże to?! Wzmacniacz na „pospolitej” lampie EL34, nawet zaprojektowany i zbudowany przez tych geniuszy audio nie może przecież grać powyżej pewnego poziomu, prawda?! To się przecież nie da, co udowadniają czarno na białym liczne konstrukcje oparte na tym właśnie modelu baniek próżniowych. A może jednak?

Nawiasem mówiąc, to dlatego właśnie w idealnym świecie testowanie produktów audio odbywałoby się bez informowania recenzenta, z jakim urządzeniem ma do czynienia, jakie komponenty ten produkt wykorzystuje, ile kosztuje, spod czyjej wyszedł ręki, itd. Jak wszyscy dobrze jednakże wiemy, nie żyjemy w idealnym świecie. Gdy więc wzmacniacz wylądował w końcu w moim pokoju wiedziałem, z czym mam do czynienia. Starałem się także wysłać na urlop (na czas odsłuchu) zarówno wrodzonego sceptyka, jak i podekscytowanego fana marki Kondo. Wzmacniacz trafił do mojego systemu – jako źródła wystąpiły więc gramofon J.Sikora Standard w wersji Max z ramieniem Schroeder CB, wkładką AirTight PC3 i przedwzmacniaczem gramofonowym GrandiNote Celio mk IV oraz Lampizator Golden Atlantic na cyfrowym froncie, a kolumny Ubiq Audio Model One Duelund Edition przetwarzały impulsy elektryczne na słyszalne dźwięki. W czasie odsłuchu, który odbył się kilka miesięcy później jedyną różnicą były kolumny – tym razem zupełnie inne niż Ubiqi, ale równie fantastyczne włoskie MACH4.

Budowa

Z zewnątrz o tym, że mamy do czynienia z produktem Kondo informuje nas właściwie tylko firmowe logo. Dostajemy bowiem urządzenie z obudową w klasycznym, prostopadłościennym kształcie, z lampami schowanymi pod pokrywą. Na froncie umieszczono jedynie dwie spore, metalowe gałki – regulację głośności i selektor wejść, oraz okrągły, elegancki przycisk włącznika. Obok logo jedynym ozdobnikiem są dwie poziome szczeliny, umieszczona jedna nad drugą oraz niewielka czerwona dioda sygnalizująca włączenie urządzenia. Całość przypomina mi nieco urządzenia z dawnych lat, być może więc jego twórcy celowali w styl retro. Zarówno na górnej, jak i na bocznych powierzchniach umieszczono wiele otworów ułatwiających wentylację – w końcu jest to urządzenie lampowe wytwarzające spore ilości ciepła. Tył urządzenia, zwłaszcza testowanej wersji PM2, zdecydowanie bardziej kojarzy się z marką Kondo. Wykonano go bowiem z lakierowanej miedzi, umieszczono w nim charakterystyczne srebrne gniazda głośnikowe AN-BP3 (takie same jak w Kagurach) oraz srebrne wejścia RCA. Podobnie jak w przypadku większości wzmacniaczy lampowych do dyspozycji użytkownika są osobne wyjścia głośnikowe dla obciążenia (kolumn) 8 i 4Ω. Wejść liniowych jest 4, wszystkie na gniazdach RCA.

Po otwarciu obudowy okazuje się, że wnętrze chassis także wykonano z blach miedzianych, podobnie jak w droższych modelach (to kolejne ulepszenie w porównaniu do pierwszej wersji Overture). Środek został podzielony na dwa „piętra”. W górnym, widocznym po otwarciu obudowy, osadzono lampy – 4 x EL34, 2 x 12BH7, 2 x 6072, transformatory wyjściowe, zasilający oraz dławik. Transformatory wyjściowe (w przeciwieństwie do droższych modeli miedziane) są nawijane przez pana Shiro Yoshidę, pracownika Audio Note Japan. Za regulację głośności odpowiada potencjometr Alps HQPro umieszczony przy przedniej ściance urządzenia. Potencjometr ten nie jest wyposażony w silniczek stąd brak zdalnego sterowania regulacją głośności. Selektor wejść natomiast umieszczono z tyłu, a gałkę na froncie połączono z nim długim trzpieniem. Wśród zmian wymienianych jeszcze dla PM2 przez producenta w stosunku do pierwszej wersji Overture, są kable Ls-41 (zamiast KSL-VzII), wyższej klasy, selekcjonowane srebrne kondensatory oraz szereg wybranych w trakcie setek godzin odsłuchów elementów biernych. One właśnie zostały zamontowane na dolnym piętrze wnętrza obudowy Overture PM2.

Brzmienie

Dwa spotkania z Overture PM2, czy też dwa zestawienia z bardzo różnymi kolumnami, były wyjątkowym doświadczeniem, ponieważ pokazały jak ogromny wpływ mają głośniki na końcowe brzmienie, a co za tym idzie na ocenę testowanego komponentu. Z tego ostatniego wynika zresztą jedna z podstawowych zasad budowy systemów audio – każdy element jest ważny, bo każdy ma wpływ na to, co ostatecznie słyszymy. A że dźwięk płynie z głośników w kolumnach jasne jest, że ich rola jest ogromna. Chronologicznie do tego podchodząc japoński wzmacniacz najpierw grał z moimi Ubiqami. Dla przypomnienia to duże, 3-drożne kolumny w obudowie zamkniętej z 12-calowym wooferem i tweeterem pracującym w falowodzie. Nie są specjalnie trudne do napędzenia (88 dB, 6Ω), ale jednak trochę watów potrzeba, żeby je odpowiednio rozhulać. 32W na kanał oferowane przez testowany wzmacniacz okazały się całkowicie wystarczające, by zagrać każdą muzykę na dowolnym (w granicach rozsądku oczywiście) poziomie głośności.

Brzmienie było właściwie takie, jakiego oczekiwałem na podstawie wcześniejszych doświadczeń. Z jednej strony było więc ciepłe, nasycone, gęste, płynne (słowem takie, do jakiego przyzwyczaiły mnie inne konstrukcje na EL34), z drugiej wyrafinowane, rozdzielcze (choć nie aż tak niesamowicie, jak w przypadku Sougi czy Kagury), zaskakująco dynamiczne i zdecydowanie bardziej „szlachetne” niż jakakolwiek inna znana mi konstrukcja na tych pentodach. To chyba właśnie na początku odsłuchów uderzyło mnie najbardziej. Właściwie wszystkie wzmacniacze na tych lampach, jakich słuchałem do tej pory, grały podobnie – dobrze, przyjemnie, ale… z braku lepszego słowa użyję określenia „pospolicie”. Nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu, ale w sensie – nie miały w sobie tego czegoś, co sprawia, że muzyki słucha się z zapartym tchem, że dostaje się gęsiej skórki, włoski na kończynach lub karku stają dęba, itd., itp. Z nimi tego nie było – to było raczej brzmienie do słuchania w tle, do zrelaksowania się przy muzyce, ale bez jakiegoś większego zaangażowania, bez prawdziwego przeżywania muzyki. Tym razem było zupełnie inaczej – okazałem się niewiernym Tomaszem, który wątpił, dopóki nie zobaczył/dotknął, a w tym wypadku usłyszał we własnym systemie to, co powinien wziąć na wiarę wiedząc, kto ten wzmacniacz zaprojektował i wykonał.

Już pierwszy krążek z fantastyczną Ettą James, jedną z najbardziej charyzmatycznych wokalistek, jakie znam, pokazał czarno na białym, że Overture PM2 ma w sobie to wyjątkowe „coś”. Właśnie za sprawą oddania owej charyzmy, pokazania tego, jak Etta w śpiew wkładała całą siebie, dzięki czemu jej płyty (nie wszystkie, ale spora część) właściwie zagrane chwytają za serce i przemawiają wprost do wrażliwej duszy fana muzyki. I nie jest tak, że każdy system potrafi to wiarygodnie przekazać. Wiele prześlizguje się jedynie po powierzchni, że tak powiem, nie wnika głębiej, nie wciąga słuchacza za uszy w sam środek wydarzeń wręcz nie pozwalając mu pozostać obojętnym. Overture PM2 robił to znakomicie i jakby bez najmniejszego wysiłku sprawiając, że zamiast wygodnie oparty, siedziałem na brzegu siedziska fotela w pełni angażując się w atmosferę nagrania i emocjonalne tornado serwowane przez artystkę. Pod tym względem (pomimo wielu innych różnic) wzmacniacz zintegrowany pana Masakiego bardzo przypominał mi fenomenalną w tym zakresie Sougę.

Ten medal ma jednakże swoją drugą stronę. Overture wciąga w najgłębsze nawet warstwy emocjonalne muzyki, jest fantastycznie ekspresyjny, angażujący, ale… Jeśli lubujecie się w studiowaniu technik nagraniowych, zgadywaniu, które suwaki i pokrętła na konsoli (fizycznej, czy na ekranie monitora) poszły w ruch, by uzyskać taki, a nie inny efekt brzmieniowy, chcecie super dokładnie opisanych konturów każdego źródła pozornego, wyraźnie rozdzielonych planów, cyzelowania najdrobniejszych nawet detali, to ta integra nie będzie specjalnie pomocna. To po pierwsze rodzaj grania, który zniechęca do tego typu analiz dźwięku, wyjątkowo skutecznie angażując słuchacza w muzykę. Po drugie to nie jest istotą tej prezentacji, co można powiedzieć i o pozostałych urządzeniach tej marki, choć one są precyzyjniejsze, bardziej selektywne i mają jeszcze wyższą rozdzielczość. One zostały stworzone przez miłośników muzyki dla innych fanów tej formy sztuki. Mają zbliżać, jak bardzo to możliwe, reprodukcję muzyki w warunkach domowych, do doświadczeń, które znamy z występów na żywo. To właśnie emocje, atmosfera, kontakt z muzyką i jej wykonawcami są tu najważniejsze, ich pokazanie w sposób, który pozwala zapomnieć o fakcie, że ktoś, gdzieś, kiedyś dany materiał zarejestrował, a my słuchamy jedynie jego odtworzenia z takiego, czy innego nośnika. Overture PM2 jest wystarczająco rozdzielczy, przejrzysty i detaliczny, by dało się łatwo odróżnić lepsze realizacje od słabszych, ale potrzebne jest wyjątkowo podłej jakości nagranie, żeby nie wysłuchać go do końca tylko z tego powodu. Prędzej odsłuch przerywa się, gdy po prostu muzyka nie jest ciekawa, albo została kiepsko zagrana, niż gdy jest słabo nagrana.

Kolejnym ważnym i, jak już wspomniałem, trochę jednak zaskakującym aspektem było to, jak dobrze Overture PM2 spasował się z wyjątkowo pełnym energii, dynamicznym brzmieniem Ubiqów. Jak w swoim czasie pisałem w recenzji tych kolumn (w magazynie HighFidelity) Model One imponuje dynamiką i rozmachem brzmienia, potrafi także grać naprawdę głośno a przy tym czysto, bez kompresji czy zniekształceń. Jeden z ich twórców, Igor Kante, używał ich nawet do nagłaśniania koncertu w niewielkim klubie, i jak twierdzi, z tej roli także wywiązały się doskonale. Z Overture PM2 Ubiqi nie straciły nic ze swego zadziornego charakteru. Jasne, że nie było to aż tak dynamiczne, aż tak doskonale kontrolowane granie, jakie pokazują te (zamknięte!) skrzynki z mocnym tranzystorem. Niemniej różnice były niewielkie, w przypadku wielu nagrań wręcz pomijalne. I tak oto po raz pierwszy z wzmacniaczem na EL34 w roli głównej z prawdziwą frajdą posłuchałem „Back in black” AC/DC, czy „11:11” Rodrigo y Gabrieli. Na tym pierwszym krążku brzmienie było odpowiednio dociążone, dynamiczne, szybkie, gitarowe riffy miały „mięcho”, brzmiały odpowiednio ciężko, a przy tym swobodnie, a głos wokalisty był odpowiednio „rockowy”. Drugi album imponował tą niesamowitą, piorunującą wręcz (było nie było heavy-metalową) energią i dynamiką, które jakimś cudem sympatyczny duet z Meksyku potrafi wydobyć z dwóch gitar akustycznych. Jakoś owe „łagodne” EL34 nie były im w stanie w tym przeszkodzić.

W nagraniach z dużą klasyką czy operowych, Overture PM2 prezentował sposób grania, który nazywam „łącznym”. Potrafił pokazać ogromną scenę we wspominanej już „Carmen”, czy świetnie oddać przemieszczanie się śpiewaków na pierwszym planie i chórów w głębi sceny. Jednocześnie śpiewacy z towarzyszącą orkiestrą/muzyką tworzyli pewną, pięknie spójną, uzupełniającą się, harmonijną całość. Soliści na scenie byli oczywiście eksponowani, skupiali na sobie uwagę, ale odbywało się to bez jakiejś szczególnej separacji towarzyszących im muzyków. W nagraniach orkiestrowych japoński wzmacniacz także pokazywał raczej jeden, duży, współbrzmiący, potężny organizm, niż grupę poszczególnych instrumentów. I tu nie było wyraźnej separacji na poszczególne grupy instrumentów, na kolejne plany, co wcale nie znaczy, że scena/orkiestra były spłaszczane. Miały odpowiednią głębię, a i skala, dynamika i rozmach grania nie pozostawiały wiele do życzenia.

Wniosek z tej części odsłuchu był jasny – Overture PM2 to rasowe Kondo, które gra oczywiście ciepło i gęsto, ale jednocześnie zdecydowanie czyściej, bardziej transparentnie, przekazując większą ilość informacji niż jakikolwiek inny znany mi wzmacniacz na EL34. Mówiąc szczerze to nawet lepiej niż większość wzmacniaczy, niezależnie od technologii w jakiej zostały wykonane, jakich kiedykolwiek słuchałem u siebie. Zaskoczyła mnie dynamika i szybkość grania, które również z tą lampą się nie kojarzą. Dorzućmy do tego naturalność, ekspresyjność i wyjątkową szlachetność brzmienia i dostajemy jeden z tych bardzo nielicznych wzmacniaczy, z którymi mógłbym spędzić całe życie, nie czując potrzeby zmian. Nie znaczy to, że jest to najlepszy wzmacniacz na świecie i pewnie nie każdy oceni go aż tak wysoko jak ja, bo nie wszyscy szukają tych samych cech brzmienia, które dla mnie są najważniejsze. Myślę jednakże, że nawet sceptycy docenią, co panu Masakiemu udało się osiągnąć z tą „pospolitą pentodą”, a może po prostu przestaną ją tak nazywać.

Drugie spotkanie, w czasie którego Overture PM2 towarzyszyły kolumny Maxa Magri – GrandiNote MACH4, nastąpiło co prawda kilka miesięcy później, ale od pierwszych chwil było dla mnie jasne, że efekt brzmieniowy jest pod pewnymi względami mocno odmienny od uzyskanego z moimi Ubiqami. Odmienny, a nie gorszy czy lepszy, czyli de facto równie dobry. Rzecz w tym, że dźwięk, choć nadal po cieplejszej stronie mocy, był jednak mniej ciepły, nie tak gęsty. To było granie z większym polotem, taką naturalną lekkością i swobodą, z balansem tonalnym przesuniętym nieco wyżej, co dobrze oddawało podstawowe różnice między Ubiqami i MACH4.

Od razu zaznaczę, że tak zestawiony system swobodnie grał każdą muzykę, jaka przyszła mi do głowy i równie dobrze bawiłem się przy jazzie, bluesie, co przy rocku i operach. Ale… tym razem szybko złapałem się na tym, że na playliście lądowało coraz więcej i więcej nagrań akustycznych. Nie dlatego, że elektryczne brzmiały źle, czy że czegokolwiek im brakowało, ale dlatego, że akustyczne brzmiały tak wyjątkowo. To z nimi najlepiej słychać było, że gra… Kondo. Może po części wynikało to z faktu, iż MACH4 są kolumnami łatwiejszymi do napędzenia. Może to kwestia samej konstrukcji, w której cztery przetworniki szerokopasmowe współpracują z kopułką wysokotonową bez zwrotnicy, co daje niesamowicie spójne brzmienie. Faktem jest, że nagrania bez prądu brzmiały jeszcze lepiej niż z moimi Ubiqami, acz z drugiej strony te „cięższe” nie miały aż takiej masy i potęgi jak grane przez moje kolumny, choć dynamika była co najmniej równie imponująca jak ze słoweńskimi paczkami. Pewnie wszystko to razem przełożyło się na ową mimowolną tendencję w doborze muzyki.

Jedną z pierwszych płyt był album „Summertime” Tria Tsuyoshi Yamamoto (jakoś wydawał mi się stosowny do odsłuchu japońskiego wzmacniacza). Overture PM2 zagrał ten doskonale mi znany krążek z polotem, by nie rzec wręcz fantazją. Czysto, swobodnie, z kapitalnie brzmiącym, szybkim, zwartym kontrabasem. Może nie tak potężnym, jak z Ubiqami, ale z tak dobrą definicją, różnicowaniem i fantastycznymi wybrzmieniami, że po stwierdzeniu owej różnicy, natychmiast ją zignorowałem dając się porwać muzyce. Fortepian mistrza bynajmniej nie pozostał tyłu – tu też masa instrumentu mogłaby być ciut większa, ale niebywała dźwięczność i pełne wybrzmienia sprawiały, że słuchałem całości z zapartym tchem. Overture PM2 poradził też sobie bezbłędnie z bardzo mocną lewą ręką pana Yamamoty, przez którą na wielu systemach japoński pianista brzmi, jakby walił w klawisze z całych sił. Tu i owszem, brzmienie było mocne, ale w pełni kontrolowane i czyste. Dla mnie ważny był jeszcze element często pomijany, a mający przecież duży wpływ na autentyczność prezentacji, mianowicie bardzo naturalnie brzmiące reakcje publiczności. Był to dodatkowy element budujący niepowtarzalny klimat nagrań live.

Równie doskonale zabrzmiał krążek Tria Bobo Stensona „Indicum”. Choć nie jest nagranie koncertowe, to ilość i jakość wybrzmień, jakie udało się uchwycić realizatorom jest wyjątkowa. Przynajmniej wtedy, gdy wszystkie je tak dokładnie słychać, jak to miało miejsce z Overture PM2. Czy wybrzmienia są najważniejszym elementem brzmienia instrumentów (akustycznych)? Nie, ale dopiero gdy usłyszy się je w takim wydaniu, jak z testowanym wzmacniaczem Kondo, w pełni docenia się ich rolę, a każde inne odtworzenie po prostu robi się uboższe, niepełne, gdy ich nie słychać. Dodajmy do tego naturalnie ciepłe, głębokie brzmienie każdego instrumentu, bardzo dobre różnicowanie, odpowiednią wielkość, masę i trójwymiarowość każdego źródła pozornego, dużą, ale nie sztucznie rozdmuchaną scenę wypełnioną powietrzem, oddychającą, otwartą, wychodzącą w stronę słuchacza, ale bez wypychania instrumentów przed linię łączącą kolumny. Razem tworzyło to zapraszających do uczestnictwa spektakl muzyczny na poziomie, do którego większość znanych mi wzmacniaczy nie jest w stanie doskoczyć. Tak, z wspominaną już kilka razy Sougą (acz odsłuchiwaną z innymi kolumnami) wszystko było jeszcze bardziej/lepiej/mocniej…, na jeszcze bardziej niebotycznym poziomie, ale to przecież dwukrotnie droższy SET na 2A3, a nie push-pull na „pospolitej” pentodzie, która zdaniem wielu nie ma prawa naprawdę dobrze zagrać. Tymczasem GRA i to JAK!

Podsumowanie

Do wzmacniacza Overture PM2 można podejść na kilka sposobów. Z jednej strony to konstrukcja otwierająca ofertę legendarnego japońskiego producenta, stąd pojawiające się czasem określenia w rodzaju „wstęp/przepustka do świata Kondo”. I jest to prawda – za relatywnie, jak na tę markę, rozsądną cenę, dostajemy wzmacniacz, który serwuje już sporą porcję magii Kondo i klasę brzmienia niedostępne nawet dla topowych produktów wielu innych marek. Granie piękne, angażujące, ekscytujące, sprawiające, że po zanurkowaniu do świata muzyki po prostu nie chce się wracać na brzeg. Z drugiej to zdecydowanie najlepszy wzmacniacz na lampach EL34, jakiego miałem okazję słuchać. Tak, dużo, dużo droższy niż wszystkie pozostałe, ale też i oferujący klasę brzmienia z innej galaktyki. I nie jest to wyłącznie najlepszy wzmacniacz na pentodach EL34, ale i high end pełną gębą, że tak to ujmę, w kategoriach bezwzględnych. Nie, w niczyjej (a na pewno w mojej) hierarchii nie przeskoczy Sougi, czy Kagur na szczycie listy marzeń, ale zaskakuje dynamiką, ekspresją, swobodą jaką napędza wiele kolumn i sposobem prezentacji, który sprawia, że po jednym krążku sięgamy po kolejny, i następny, i następny nie zważając na porę dnia czy nocy. W instrukcji oprócz informacji, że odsłuch Overture PM2 zmienia poglądy na to, co mają do zaoferowania lampy EL34, powinno także znaleźć się ostrzeżenie dla potencjalnych nabywców: UWAGA! UZALEŻNIA!

Specyfikacja (wg producenta):

  • Moc: 34 W na kanał /1 kHz, 5% THD
  • Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 100 kHz (0 dB, -3 dB/1 W)
  • Szum: 0,5 mV
  • Impedancja wejściowa: 50 kΩ
  • Zastosowane lampy: 4 x EL34, 2 x 12BH7, 2 x 6072
  • Pobór mocy: 180 W
  • Wymiary (S x W x G): 438 x 201 x 409 mm
  • Waga: 26 kg

 

 

Cena detaliczna:

  • Kondo OVERTURE PM2: 143,000 zł

 

Dystrybutor: Szemis Audio Konsultant
Producent: Audio Note Japan

 

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic
  • Wzmacniacze: Modwright KWA100SE, GrandiNote Shinai
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Silver Diamond USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot