LampizatOr Vinyl Phono MC1

by Marek Dyba / November 21, 2019

W pełni lampowy. Przeznaczony do wzmacniania sygnału z wkładek z ruchomą cewką (MC). Wygląda jakby znajomo. Co to, spytacie? Pierwszy w historii marki przedwzmacniacz gramofonowy, LampizatOr Vinyl Phono MC1. Zapraszam na premierową recenzję!

Wstęp

Od dobrych już kilku lat marka LampizatOr kojarzona jest przede wszystkim ze znakomitymi przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Nie jednymi z wielu, ale faktycznie należącymi do czołówki w zakresie klasy brzmienia. To nie jedyny ich wyróżnik – niewielu jest bowiem konkurentów, którzy  oferują klientom możliwość kształtowania brzmienia wysokiej klasy. A tak właśnie jest w przypadku kilku modeli tej marki, w których stosować można parę rodzajów lamp, co w znaczącym stopniu potrafi zmieniać dźwięk płynący z głośników. DACi nie są bynajmniej jedynym rodzajem urządzeń oferowanych przez polskiego producenta, ale bez wątpienia to na nich właśnie Łukasz Fikus zbudował renomę swojej marki. Oferta zawiera również dedykowany komputer, będący wysokiej klasy źródłem dla DACów, wzmacniacze, kable, filtr sieciowy, a osobna marka produkuje także kolumny. Istnieje więc możliwość zamówienia choćby i kompletnego systemu z cyfrowym źródłem, lampowymi lub hybrydowymi wzmacniaczami, kolumnami i nawet całkowicie okablowanego. No chyba, że ktoś jest miłośnikiem czarnych płyt. Takiej osobie do niedawna nie pozostało nic innego, jak sięgnąć po phonostage innego producenta.Dlatego właśnie ogromnym zaskoczeniem mogły być pojawiające się w ostatnich miesiącach w mediach społecznościowych informacje o pracach prowadzonych w LampizatOrze nad przedwzmacniaczem gramofonowym. Otóż nasz cyfrowo-analogowy guru osiągnąwszy tak wiele na tym polu postanowił zwrócić oczy, czy raczej uszy w stronę płyt winylowych. Uznał, a może dał się przekonać (w końcu!), że są one doskonałym nośnikiem muzyki, że potrafią znakomicie brzmieć. Mógł więc po prostu zakupić sobie jakiś wypasiony set (gramofon nabył, a nawet dwa) i słuchać płyt w domowym zaciszu. Ale nie, tak prosto nie dało się do tego podejść. Konstruowania własnego gramofonu (na razie, bo kto wie, co przyniesie przyszłość) pan Łukasz się co prawda nie podjął, ale przedwzmacniacza gramofonowego, i owszem. Oczywiście z założenia musiała to być konstrukcja lampowa, bo na tym się nasz rodak najlepiej zna, a ponieważ celem były systemy wysokiej klasy, więc współpracująca przede wszystkim z wkładkami z ruchomą cewką, czyli typu MC. Z tego co mi powiedział, na początku polski konstruktor popełnił kilka urządzeń korzystając z dostępnych schematów, ale ponieważ rezultaty nie były zadowalające, postanowił stworzyć coś od zera korzystając ze swojej wiedzy na temat lampowych stopni analogowych, tudzież zasilaczy.

Rezultatem miesięcy wytężonych prac jest oryginalny na wiele sposobów Vinyl Phono MC1. Gdy przeczytałem na profilu LampizatOra, iż konstrukcja jest niemal gotowa natychmiast zadeklarowałem chęć posłuchania nowego produktu i ewentualnego jego przetestowania. Na co dzień korzystam z dwóch znakomitych przedwzmacniaczy gramofonowych opartych na kwarcu. Mowa o opisywanym kilka miesięcy temu ESE Lab Nibiru , którego posiadaczem jestem co prawda od dość dawna, ale dopiero po recenzji najnowszego wcielenia zdecydowałem się na upgrade swojej sztuki. To relatywnie niedrogie (ok. 2300 EUR) urządzenie, ale znakomite, swobodnie konkurujące ze sporo droższymi. Drugim natomiast jest GrandiNote Celio mk IV, czyli zawodnik z podobnej półki cenowej co LampizatOr. To także niebywale wręcz muzykalne urządzenie doskonale spisujące się nawet z wkładkami z najwyższej półki. Zawsze marzyło mi się lampowe phono, tyle że te, które mnie do siebie przekonały kosztują ogromne pieniądze, więc póki co zadowalam się wyjątkowo udanymi przedstawicielami kwarcowego podgatunku.Vinyl Phono MC1, gdy już trafił w moje łapki, miał więc niełatwe zadanie konkurowania z moimi dwoma ulubionymi zabawkami, które głównie współzawodniczą ze sobą nawzajem, zawstydzając niejednego testowanego przeze mnie konkurenta (wyjątkami są właściwie jedynie te, które kosztują już ogromne pieniądze). Plusem polskiego urządzenia jest całkowicie lampowa, dopieszczona konstrukcja. Nie da się ukryć, że wśród kilku najlepszych phonostagy (Tenor Audio, AudioTekne, Kondo, Ypsilon, Allnic Audio), jakie kiedykolwiek słyszałem niemal wszystkie były konstrukcjami lampowymi (Tenor to hybryda). Oczekiwania miałem więc spore. Umówiliśmy z panem Łukaszem, że przywiezie urządzenie do mnie najpierw na kilka dni żebym rzucił uchem i ocenił, czy aby na pewno warto robić jego test. Domyślacie się Państwo oczywiście, jak się to skończyło – w końcu właśnie czytacie tę recenzję.

Budowa

Przyznaję, że gdy pan Łukasz przytargał swoje phono do mnie szeroko otworzyłem oczy. Tzn. wcześniej widziałem to urządzenie na zdjęciach, ale bez odpowiedniej skali nie do końca zdawałem sobie sprawę z wielkości tego urządzenia. Otóż jego obudowa ma podobne wymiary do DACa BIG7, którego kiedyś przecież miałem. Całe urządzenie waży również imponujące 17kg! Poza nielicznymi wyjątkami, typu Tenor Audio Phono 1, Vinyl Phono MC1 jest jednym z największych przedwzmacniaczy gramofonowych jakich miałem przyjemność słuchać. Warto wziąć to pod uwagę, bo pomimo wyposażenia go w sześć nóżek, głębokość phono (a przecież jeszcze z tyłu trzeba podłączyć kable) może utrudnić, albo nawet uniemożliwić jego postawienie na „normalnej” półce/stoliku. Tak właśnie było u mnie, gdzie po prostu Lampi nie zmieścił się na środkowej półce stolika Rogoz Audio, na którym ustawiony jest gramofon J.Sikora. Postawiłem go więc obok stolika na topowej platformie antywibracyjnej także pana Janusza Rogoża, modelu Finale/BBS. Jak się okazało ten wymuszony mariaż dał doskonałe efekty brzmieniowe. Proszę więc koniecznie, jeśli kupicie, albo będzie testować to urządzenie, zadbać o jak najlepszą izolację od wszelkich drgań – Vinyl MC1 będzie potrafił się za to odwdzięczyć.Obudowa Vinyl Phono MC1 to klasyczny LampizatOr, że tak powiem. Gruby aluminiowy front dostępny jest w kolorze czarnym bądź srebrnym. Jego sporą część wycięto, a pod spodem znajduje się kolejna srebrna płytka, w której osadzono  niewielki wskaźnik wychyłowy, który tak naprawdę służy jedynie jako wskaźnik kondycji lamp pracujących wewnątrz. Obok umieszczono lampę Nixie, która wyświetla kolejne cyfry wskazujące, które z pięciu (0= Mute, a kolejne cyfry to odpowiednio 50, 100, 200 i 400Ω, pod nr. „5” można zamówić wybraną wartość) dostępnych ustawień impedancji wejściowej wybraliśmy pokrętłem znajdującym się obok. To jedyna dostępna regulacja, z tym, że jeśli standardowe cztery wartości impedancji nie odpowiadają potrzebom nabywcy istnieje możliwość zamówienie wersji z konkretną wartością optymalną dla posiadanej przez niego wkładki. W wersji standardowej, której słuchałem przez pierwszych kilka dni, pokrywa pomalowana było na czarno, natomiast wersja testowana miała już znaną z DACów LampizatOra pokrywę miedzianą (to dodatkowo płatna opcja, a dostępne na zamówienie są także inne). Na tylnej ściance umieszczono wysokiej klasy gniazda wejściowe i wyjściowe (po jednej parze RCA), zacisk uziemienia oraz gniazdo zasilania i główny włącznik.Z założenia pierwsze phono w historii LampizatOra miało być urządzeniem na wskroś lampowym. Jasne więc było, że jedną z kluczowych ról odegra w nim zasilanie. Zdecydowano się więc zastosować w pełni lampowy, stabilizowany zasilacz z lampowym prostownikiem. Rolę tę pełni lampa 6X5. Swoją wagę w dużym stopniu Vinyl Phono MC 1 zawdzięcza potężnemu transformatorowi, jak mi powiedział pan Łukasz, najlepszemu pośród obecnie produkowanych tego typu w Polsce. W układzie przedwzmacniacza pracującym bez sprzężenia zwrotnego zastosowano po dwie lampy 6N2P-B i ECC803-s-g oraz jedną EL34. Wszystkie elementy pasywne dobrano pośród najlepszych dostępnych na rynku i wyselekcjonowano pod kątem osiągnięcia najlepszego możliwego brzmienia. Polskie phono dysponuje stałym, jak to określił pan Łukasz, maksymalnym wzmocnieniem jakie można było wycisnąć z tego układu. Jak więc łatwo zauważyć mamy do czynienia z konstrukcją wysoce purystyczną – możemy podłączyć wyłącznie jedno ramię/wkładkę i to typu MC, do wkładki dopasujemy impedancję, ale wzmocnienie już jest stałe. Tak buduje się urządzenia, których celem jest jakość brzmienia, a nie maksymalna uniwersalność. Pozostało mi sprawdzić, jak sprawdza się to w praktyce.

Brzmienie

Pierwsze kilka dni, już z testowaną wersją, która jeszcze została poprawiona wobec prototypu, który przecież zachęcił mnie do wykonania recenzji, spędziłem po prostu na słuchaniu muzyki. Wyciągałem kolejne często słuchane, jak i te nieco przykurzone (mówię o okładkach oczywiście) krążki skupiając się na muzyce. Sam fakt, iż było to możliwe już mocno przemawiał za testowanym przedwzmacniaczem. Rozpieszczony przez moje własne dwa znakomite, choć przecież różniące się od siebie wyraźnie charakterem brzmienia phonostage, czasem z testowanymi może nie tyle się męczę, ile nie jestem do końca ukontentowany. Coś tam gdzieś mnie uwiera i przeszkadza w całkowitym zanurzeniu się w muzyce, a to ona (dla mnie) powinna być zawsze na pierwszym miejscu. Tym razem tego problemu nie było. Vinyl Phono MC1 świetnie współpracował z moją wkładką AirtTight PC3, choć potencjometr w przedwzmacniaczu musiał powędrować nieco wyżej niż zwykle. Słowem, wzmocnienie LampizatOra było trochę niższe niż w przypadku Nibiru i Celio. Osobom, które nie znają tych urządzeń podpowiem, że i one nie mają regulacji wzmocnienia sygnału (w Celio wybiera się jedynie między opcją „high” dla wkładek MC, a „low” dla MM), a w przypadku tego pierwszego użytkownik w ogóle nie ma do dyspozycji żadnych regulacji i ustawień. Porównania tych modeli były więc jak najbardziej na miejscu, acz na razie odbywały się korespondencyjnie, bo nie bawiłem się jeszcze w przełączanie między nimi.

Opierając się na pamięci brzmienia moich urządzeń dość szybko ustaliłem, że LampizatOrowi charakterem nieco bliżej jest do włoskiego Celio. Co nie było wielką niespodzianką bo Max Magri, szef  firmy GrandiNote, układy swoich urządzeń nazywa czasem „lampowymi, tyle że bez lamp na pokładzie” i nie są to puste słowa. Właśnie dlatego, jako wielki fan baniek próżniowych, tak wysoce cenię sobie propozycje GrandiNote, a Vinyl Phono MC1 zaprezentował podobną szkołę brzmienia. LampizatOr, z faktycznymi lampami na pokładzie, oferuje bowiem granie po nieco cieplejszej, gęstszej, bardziej dociążonej, wypełnionej stronie mocy. Tego w zasadzie należało się spodziewać zważywszy na lampową konstrukcję, ale nie obyło się też bez niespodzianek. Nie każdy album pozwalał to ocenić, ale gdy już przyszło do słuchania odpowiednich usłyszałem choćby, że Vinyl MC1 potrafi zagrać nie tylko niskim, mocnym basem, ale jest on jednocześnie zwarty, sprężysty, szybki, słowem taki, jakiego spodziewałbym się raczej po tranzystorze. Tyle, że bliżej mu było właśnie do Celio w zakresie dociążenia i wypełnienia dolnego zakresu (w tym średnicy). Nibiru bowiem jeszcze bardziej imponuje szybkością, nawet natychmiastowością uderzenia (zwłaszcza) niskich tonów, ich zwartością, bardzo dobrym różnicowaniem, ale to wersja nieco chudsza, nie tak mięsista jak z LampizatOrem czy GrandiNote. Te ostatnie nie cierpią bynajmniej na braki w zakresie timingu, czy różnicowania, nie są jedynie aż tak (podkreślam „aż tak”, bo są pod tym względem bardzo, bardzo dobre, tyle że da się jeszcze ciut lepiej) natychmiastowe i precyzyjne (konturowe), gdy przychodzi do szybkiego uderzenia.

Dodam od razu, że szybkość ataku to nie jedyna zaleta polskiego phonostage’a. Wystarczyło zagrać kilka akustyczny krążków z kontrabasem, czy fortepianem, by doskonale usłyszeć, że kolejne fazy dźwięków, podtrzymanie i wybrzmienia są takie, jak być powinny. Zwłaszcza skracanie wybrzmień potrafi być mocno irytujące, ale z Lampim to nam na szczęście nie grozi. Co prawda Nibiru w zakresie wybrzmień, np. na pięknym krążku Etty Cameron „Etta” pokazał, że często w tym nagraniu używane przeszkadzajki mogą wybrzmiewać jeszcze odrobinę dłużej i dźwięczniej, ale to trochę „koszt” dociążenia i wypełnienia dźwięku, na który postawił twórca Vinyl Phono MC1. Absolutnie topowe, urządzenia pokazują, że da się to połączyć, można mieć genialne wypełnienie i eteryczną, ale cudownie wybrzmiewającą górę, ale to właśnie kosztuje kilka, albo i kilkanaście razy więcej niż kwota, którą trzeba zapłacić za LampizatOra. Proszę mnie dobrze zrozumieć – bez bezpośredniego porównania tych dwóch urządzeń nawet nie zwróciłbym uwagi, że te wszystkie dzwoneczki, blachy, itd., mogą być jeszcze dźwięczniejsze. Ot choćby zachwycałem się krążkiem zespołu Spyro Gyra właśnie ze względu na dźwięczność i szybkość blach perkusji (ale i zwartość elektrycznego basu i bębnów). Słowem różnica nie była wielka, a Lampi swoje zadanie wykonywał bardzo dobrze, wręcz wybornie. Można przyjąć, że nieco inaczej interpretował odtwarzaną muzykę, a blask wysokich tonów był nieco bardziej złoty, podczas gdy Nibiru używał w tym samym miejscu srebra. To jednakże dwie wersje, a nie dwa poziomy grania.Jednocześnie ten sam krążek odsłuchiwany pod kątem znakomitego wokalu Etty pokazał przewagę testowanego phono właśnie w zakresie wypełnienia wokalu, który po prostu brzmiał jeszcze pełniej, jeszcze prawdziwiej. Zwłaszcza, że nie tylko barwa, ale i faktura jej głosu pokazana była nieco bardziej szczegółowo. Choć to słoweński przedwzmacniacz wydaje się nieco bardziej precyzyjny, to Vinyl Phono MC1 kreował bardziej trójwymiarową obecność wokalistki w moim pokoju operując masą i wypełnieniem i głębokością prezentowanych obrazów. Bo, co ciekawe, to ten pierwszy grał szerszą sceną (choć to przecież także zwykle atrybut lampy), a drugi bardziej skoncentrowaną w osi odsłuchu, dalej sięgając w głąb sceny. Wokale z bardziej rockowym zacięciem – Micka Jaggera, Fisha, czy Johna Bon Jovi prezentowane był w dość niezwykły sposób – z jednej strony zrelaksowany,swobodny, z drugiej podszyty energią gotową wystrzelić w każdej chwili (jak się wydawało), gdyby zaszła taka potrzeba. I faktycznie, gdy trzeba było się „rozedrzeć” Lampi radził sobie z odpowiednio ostrą, czasem nawet lekko agresywną (ale naturalnie agresywną) prezentacją ponadprzeciętnie dobrze.

Wspominane dociążenie dźwięku, umiejscowienie jego środka ciężkości względnie nisko ma przy odtwarzaniu muzyki rockowej swoje zalety. Z jednej strony gitarowe riffy są odpowiednio energetyczne, dobrze brzmią popisy perkusistów i gitarzystów basowych, z drugiej natomiast często w tych nagraniach nieco ostrawa, zapiaszczona góra, była jednak odrobinę łagodzona/złocona. Nie jakoś znacząco, ale na tyle by przestał to być element drażniący w nieco słabszych realizacjach, by dało się zapomnieć o stronie technicznej nagrania i zająć się zdzieraniem gardła wraz z wokalistami, tudzież zarzucaniem (nie tak już bujnymi, jak za młodu) włosami. A przecież właśnie o wysoce-energetyczną frajdę, luz i odrobinę szaleństwa w przypadku takiej muzyki przede wszystkim chodzi. Połączenie tak przekonującego oddania wokali, mocnej, pełnej średnicy, energetycznego i równo, w tempie prowadzonego basu sprawdzało się choćby na krążkach AC/DC, czy Led Zeppelin. Niemal odruchowo sięgałem przy tych albumach po pilota zwiększając głośność, by podzielić się tak dobrym wykonaniem (odtworzeniem) z sąsiadami (czy tego chcieli, czy nie). Rzadko słucham muzyki głośno, właściwie tylko wtedy gdy zachęca mnie do tego testowane urządzenie wyjątkową jakością brzmienia na wysokich poziomach głośności. Jeszcze rzadziej dzieje się to w przypadku odsłuchów urządzeń lampowych – Vinyl Phono MC1 należał więc, jednak trochę niespodziewanie, do tego mocno elitarnego grona. Dawanie czadu z Lampim przez kilka dni było moją ulubioną rozrywką.Kilka wieczorów poświęciłem mojemu ulubionemu rodzajowi nagrań – koncertom. Te dobrze nagrane są w stanie zaoferować niezwykłe przeżycia, wciągają w świat muzyki po prostu bardziej niż najlepsze nawet realizacje studyjne. Wynika to po części z wrażenie uczestnictwa w spektaklu, ale również i z tego, że część artystów także potrzebuje bezpośredniego kontaktu z fanami, żeby się w stu procentach zaangażować w wykonywaną muzykę. Dla mnie nagrania live są więc obowiązkową pozycją przy odsłuchach każdego obiecującego komponentu. W przypadku tych związanych z płytami winylowymi sięgam zwykle po legendarne nagrania, jak choćby „Jazz at the Pawnshop” Arne Domnerusa, czy „Friday night in San Francisco” Al di Meoli, Paco de Lucii i Johna McLaughlina, ale także po Trio Raya Browna na „The red hot”, Muddy Watersa i Stonesów z Checkerboard Lounge, czy nawet „Live” AC/DC. Mocno liczyłem na testowane phono, bo lampy nadają się do oddania nagrań koncertowych wręcz nadzwyczajnie i nie zawiodłem się. Vinyl Phono MC1 przekonująco budował koncertową atmosferę, na którą składa się wiele elementów.

Jednym z ważniejszych jest umiejętność wykorzystania wszystkich informacji dotyczących akustyki danego wydarzenia i wiarygodne zbudowanie przestrzeni, w której się ono odbywa. Chodzi o efekt zabrania słuchacza tam, zamiast przenoszenia muzyków tu, do naszego pokoju. LampizatOr spisał się w tym zakresie naprawdę dobrze. Pokazywał niewielkie, zatłoczone kluby, wypełniał je powietrzem, pokazywał odbicia dźwięków od ścian, czy innych przeszkód budując  wiarygodny, trójwymiarowy obraz danego miejsca. Po drugie wiernie oddawał, rzecz wydaje się dość prozaiczną, odgłosy płynące ze strony publiczności, a także entuzjazm, emocje zarówno samych wykonawców, jak i słuchaczy. Czy to szczęk sztućców i naczyń na początku „Jazz at the Pawnshop”, czy wyjątkowo aktywną ekipę popijająca piwo na koncercie Muddiego i Stonesów, czy żywiołowo reagującą, nieco bardziej oddaloną od muzyków publiczność na koncercie trzech wirtuozów gitary, za każdym razem Vinyl Phono MC1 wykorzystywał informacje zapisane w rowkach płyt, by bardziej jeszcze uwiarygodnić fakt rozgrywania się danego spektaklu muzycznego niemal na wyciągnięcie ręki. A że, jak przystało na dobrą lampę, wypełniał ową przestrzeń dużą ilością powietrza, wrażenie przebywania w przestrzeni dużo większej niż mój pokój było z nim po prostu nieodparte.W czasie testu używałem jeszcze dwóch wkładek z nieco niższego pułapu cenowego – Ortofona Cadenzę Blue i Hanę ML (obie znakomite, wyróżniające się mocno na plus na tle konkurencji w przedziale cenowym 4-6 tys. złotych). W czasie AVS natomiast można było usłyszeć, jak znakomicie ten przedwzmacniacz spisywał się z jedną z najlepszych wkładek na rynku, Audio Techniką ART At-1000. W każdym przypadku brzmienie było znakomite, co pokazuje wszechstronność i klasę testowanego przedwzmacniacza. Jak zawsze sugeruję odsłuch we własnym systemie, ale mocno polecam przeprowadzenie takowego wszystkim poszukującym phono wysokiej klasy. Wydaje mi się, że warto zainwestować w to polskie urządzenie już nawet wtedy, gdy używa się wkładki za kilka tysięcy, bo wydobędzie z niej maksimum jakości, a potem zrobi to samo, gdy przesiądziecie się na nawet 2-3 razy droższą. Jak pokazała prezentacja w czasie warszawskiej wystawy nawet z absolutnie topową wkładką Vinyl Phono MC1 spisuje się znakomicie. I choć da się z niej wydobyć jeszcze nieco więcej jakości to kosztuje to kilka razy więcej niż polski przedwzmacniacz.

Podsumowanie

Parafrazując znane powiedzenie: nie od razu Pacifica zbudowano. Droga do jednego z najlepszych przetworników cyfrowo-analogowych na rynku zajęła ekipie LampizatOra ładnych parę lat. Vinyl Phono MC1, czyli pierwsze komercyjne podejście do tematu odtwarzania winyli, to jeszcze nie do końca odpowiednik topowego DACa. Jednakowoż, ponieważ śledzę rozwój marki od lat, pokuszę się o stwierdzenie, że jest to start od razu z wyższej półki niż lata temu z cyfrowymi źródłami. Słowem, to bardzo udany początek, który, jak sądzę, powinien trafić w gusta wielu miłośników muzyki granej z czarnych płyt i to bynajmniej nie tych znajdujących się dopiero na początku winylowej drogi (nie tylko ze względu na cenę lokującą Lampiego na dość wysokiej półce). To raczej propozycja dla tych, którzy już wiedzą czego chcą, którzy potrafią docenić naturalność i lampowość, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu, brzmienia tego przedwzmacniacza, jego wyrafinowanie, swobodę, dynamikę oraz fantastyczną spójność i płynność.

Podejrzewam, że Łukasz Fikus nie będzie wyjątkiem od reguły, która mówi, że ci, którzy raz  zarazili się bakcylem płyty winylowej, nigdy się z niego nie są w stanie wyleczyć. Należy więc się spodziewać, iż w zakresie wzmacniania sygnału z wkładki gramofonowej nasz konstruktor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Łatwo nie będzie, ale taka już dola tych, którzy zaczynają od wysokiego „C”, a potem chcą osiągnąć jeszcze więcej. Znając możliwości i konsekwencję w dążeniu do doskonałego dźwięku teamu LampizatOra, spodziewam się po nich naprawdę dużych rzeczy w przyszłości. Dziś natomiast dostajemy już znakomite, niesamowicie muzykalne, oferujące płynne, spójne, dynamiczne, nasycone, wręcz gęste, a jednocześnie czyste brzmienie phono, z którym słuchanie muzyki jest prawdziwą ucztą. Pierwszy projekt i od razu TAKI poziom! Takie debiuty nie zdarzają się często w analogowym świecie. Gratulacje są więc jak najbardziej na miejscu.

Specyfikacja (wg producenta):

  • Wejścia: jedno, stereofoniczne wejście RCA z regulacją obciążenia
  • Wyjścia: jedno, stereofoniczne wejście RCA, impedancja wyjściowa: 2kΩ
  • Wzmocnienie: całkowite 3200x, (70 dB)
  • Przeznaczenie: wkładki typu Moving Coil (MC) o sygnale od 0,15 mV
  • Ilość ustawień impedancji wejściowej: 5
  • Poziom wyjściowy na przeciętnym materiale muzycznym: 2V pp
  • Zużycie prądu: 40W
  • Zasilanie: 110/115/220/230V AC / 50 – 60Hz
  • Zestaw lamp: 2 x 6N2P-B, 2Xecc803-s-g, 1xEL34, 1X6X5, 1 x Nixie
  • Wymiary: 43×51 cm (S x G)
  • Całkowita wysokość: 13 cm
  • Waga (netto / brutto): 17 kg / 25 kg
  • Zasilacz: liniowy, 150 Watt, w pełni stabilizowany
  • Płatne opcje: miedziana pokrywa, lampy NOS

Cena (w czasie recenzji):

  • Wyłącznie wejście MC, lampowy zasilacz, wyjście Single ended, jedno wejście (6600 Euro plus VAT)
  • Wyłącznie wejście MC, zasilacz tranzystorowy, wyjście Single ended, jedno wejście (5600 Euro plus VAT)
  • Wyłącznie wejście MM, lampowy zasilacz, wyjście Single ended, jedno wejście (4600 Euro plus VAT)
  • Wyłącznie wejście MM, zasilacz tranzystorowy, wyjście Single ended, jedno wejście (3900 Euro plus VAT)

ProducentLampizatOr

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific +Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 2.5 i Grandinote Celio mk IV, dodatkowo wkładki Ortofon Cadenza Blue, Hana ML
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4, Trenner&Friedl PHI
  • Interkonekty: Hijiri Million, TelluriumQ Ultra Black
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot