MastersounD Icona

by Marek Dyba / September 15, 2023

Lata płyną, mamy 21szy wiek, a popularność wzmacniaczy lampowych nie mija. Włoski producent MastersounD od lat oferuje świetnie wykonane i brzmiące wzmacniacze lampowe w klasie A, które zdobyły uznanie zarówno urodą, jak i klasą brzmienia. Tym razem do testu trafił ich nowy model, MastersounD Icona, z lampami mocy KT150 pracującymi w układzie single ended.

Wstęp

Założycielami włoskiej marki MastersounD, która już za rok będzie obchodzić 30-lecie swojego istnienia, byli panowie Cesare Sanavio i jego synowie Loranzo i Luciano. Jak można wyczytać na stronie producenta, senior rodu studiował elektronikę, a pracę dyplomową napisał na temat transformatorów wyjściowych we wzmacniaczach lampowych. Jasne jest więc, że już wtedy jego zainteresowania były określone, a nadchodząca era tranzystora nie zdołała tego zmienić.

Po studiach pan Cesare Sanavio pracował w krajach Ameryki Północnej i Południowej zajmując się systemami audio w takiej, czy innej postaci. W końcu jednak postanowił powrócić do rodzimej Italii i wraz z synami, którzy przejęli od ojca zainteresowania wzmacniaczami lampowymi, w 1994 roku założyli firmę MastersounD. Warto zaznaczyć, że transformatory wyjściowe są niejako specjalnością włoskiej marki, jako że są projektowane i ręcznie wykonywane przez pracowników firmy. Po odejściu pana Cesare jego synowie kontynuowali jego dzieło, a nowym partnerem i CEO firmy został pan Antonio Ferro. Cel działalności włoski producent określa bardzo jasno – to produkcja wzmacniaczy lampowych najwyższej klasy przy zachowaniu tradycji ich ręcznej produkcji odbywającej się we Włoszech. Dodam jeszcze, iż siedziba firmy znajduje się w Arcugnano niedaleko Vicenzy. Firma tak opisuje swoją filozofię:

“Staramy się tworzyć wzmacniacze, które będą wyzwalać w słuchaczach emocje. Każdy utwór muzyczny powinien wzbudzać dokładnie takie emocje, jakie zamierzali przekazać w postaci muzyki artyści, którzy go skomponowali i wykonali.
Słuchacze powinni zanurzać się całkowicie w muzyce zaabsorbowaniu sposobem wykonania utworu, wiernie odtworzonymi detalami głosów i instrumentów zaprezentowanych w maksymalnie naturalny sposób oraz odczuwając prawdziwe emocje…”

Oferta włoskiej marki jest zaskakująco wręcz (przynajmniej dla mnie) szeroka. Miałem już w przeszłości okazje testować kilka modeli, ale nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, jak szeroką gamą urządzeń dysponuje MastersounD. Dwa przedwzmacniacze liniowe, jeden gramofonowy, cztery końcówki mocy (monobloki!) i aż dziesięć integr robi wrażenie. Wśród wzmacniaczy większość to konstrukcje single ended (ewentualnie paralel single ended), acz są (w zdecydowanej mniejszości) również i push-pulle. Wśród stosowanych lamp znajdziemy zarówno kultowe triody – 300B, czy 845, jak i klasyczne pentody – EL34, ale i lampy z rodziny KT, w tym KT150, czyli lampę mocy, na której oparto testowany wzmacniacz zintegrowany MastersounD Icona.

Budowa i cechy

MastersounD Icona to lampowy wzmacniacz zintegrowany. Ma całkiem słuszne rozmiary mierząc 49x33x24 cm, waży przy tym 22 kg. Jego bryła to, można by rzec, klasyczny MastersounD. Cały układ elektroniczny ukryto w prostopadłościennej metalowej, elegancko wykończonej obudowie, ustawiono ją na czterech sporych, gumowych (jak mi się wydaje) nóżkach, a do obu boków dodano wypukłe drewniane elementy. Urozmaicają one kształt wzmacniacza, a dodatek drewna to niejako znak firmowy niejednej włoskiej marki. Na froncie umieszczono dwie duże gałki w kolorze frontu (czarnym). Lewa (patrząc od frontu) to selektor wejść, prawa to regulacja głośności. Pozycjom tej pierwszej towarzyszą wyraziste (białe) opisy, tej drugiej równie wyraźna skala.

Lampy umieszczono tradycyjnie na górnej, srebrnej, polerowanej powierzchni urządzenia i przykryto giętym, metalowym elementem ustawionym na dystansach, stanowiącym osłonę baniek próżniowym, zaczerpniętym z droższych modeli tej marki. Konstrukcję pracującą w układzie single ended w klasie A oparto na dwóch (po jednej na kanał) lampach mocy Tung-sola o symbolu KT150. W sekcji przedwzmacniacza pracują dwie podwójne triody ECC802 JJa. Tył górnej powierzchni wzmacniacza okupują trzy ładnie wykończone, czarne, okrągłe puszki/osłony transformatorów.

Środkowa mieści transformator zasilający, boczne to trafa wyjściowe. Ten pierwszy produkowany jest co prawda przez firmę zewnętrzną, ale dokładnie według wytycznych MastersounDa. Współpraca jest tak ścisła że, jak mi napisał pan Antonio Ferro, MastersounD traktuje tę produkcję właściwie jak własną. Transformatory wyjściowe, jak doskonale wiedzą miłośnicy wzmacniaczy z bańkami próżniowymi na pokładzie, są jednym z kluczowych elementów decydujących o klasie brzmienia. Dlatego właśnie od lat inżynierowie MastersounDa sami projektują i produkują te komponenty, co gwarantuje ich wysoką klasę. Układ wzmacniacza pracuje bez sprzężenia zwrotnego. Za lampami a przed puszkami transformatorów umieszczono mały przełącznik, którym wybiera się tryb pracy stopnia wyjściowego – triodowy (moc 12W na kanał), albo pentodowy (24W na kanał).

Tylna ścianka wzmacniacz gości standardowe gniazdo zasilające (IEC). Obok umieszczono pozłacane gniazda głośnikowe, osobne dla kolumn o impedancji 4 i 8 Ohm. Dalej znajduje się pozłacany zacisk uziemienia przeznaczony do podłączania kabelka uziemiającego od ramion gramofonowych, co wiąże się z obecnością na pokładzie przedwzmacniacz gramofonowego dla wkładek z ruchomym magnesem (MM). To konstrukcja tranzystorowa, do której MastesounD stworzył własny filtr analogowy. Zadbano również o wysokiej klasy dedykowane stabilizowane zasilanie dla tego modułu. Wejście phono MM to jedno z czterech dostępnych dla użytkownika. Wszystkie są wejściami RCA. Obok zestawu gniazd wejściowych dostępne są jeszcze dwa wyjścia, także na gniazdach RCA, jedno ze stałym, drugie z regulowanym poziomem sygnału.

Brzmienie

Ci z Państwa, którzy trochę moich recenzji przeczytali zapewne domyślają się, że mając do dyspozycji przełącznik trioda/pentoda zacząłem słuchanie od tej pierwszej opcji. Tym bardziej, że wzmacniacz napędzał kolumny GrandiNote MACH4 (włoskie), którym wystarcza nawet kilka watów, a przecież w trybie triodowym Icona dostarcza ich (aż) 12. Źródłami były mój zestaw cyfrowy (serwer + LampizatOr Pacific 2) oraz gramofon Vertere DG-1S z firmową wkładką typu MC Mystic, a także przedwzmacniaczem gramofonowym tej samej marki. Później, w celu przetestowania wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego testowanej integry, Mystic została zastąpiona kolejno przez dwie wkładki typu MM, obie z (włoskiej) stajni Gold Note. Najpierw grałem na Vasari Gold, a później na Vasari Shibata.

Wystarczyło mi kilka chwil ze znanym, można na upartego powiedzieć, oklepanym, krążkiem Michela Godarda „Soyeusement ● Live in Noirlac” (na CD wydanym pod tytułem „Trace of Grace”), by przypomnieć sobie, dlaczego mam taką słabość do wzmacniaczy opartych o triody (nawet jeśli w tym przypadku grała de facto tetroda strumieniowa KT150 w trybie triodowym). Dźwięk miał bowiem w sobie to unikalne połączenie czystości i nasycenia, dynamiki i delikatności, precyzji i przestrzenności, a nade wszystko był po prostu kapitalnie naturalny, obecny i wyrafinowany. Zarówno instrumenty z epoki, jak i te współczesne czarowały i prawdziwie brzmiącą barwą i klarownie pokazaną fakturą, ich dźwięk był otwarty, swobodny, a jednocześnie nasycony i ciepły, ale naturalnie ciepły, to nie była kwestia jakichkolwiek podbarwień.

Najbardziej niesamowitym elementem tego nagrania, poza samym pomysłem na taką interpretację muzyki Monteverdiego, wykonywanej częściowo przy pomocy współczesnych instrumentów, jest kapitalnie uchwycona przestrzeń starego opactwa. Co prawda pamiętam prezentację Dirka Sommera (który wspomniany winyl wydał) sprzed lat z Monachium, gdzie w tym samym systemie odtwarzał fragmenty tej realizacji z taśmy, na którą owo wydarzenie bezpośrednio nagrywał (w czasie prezentacji zapewne używał kopii) i wytłoczony z niej winyl i jasne było, ile informacji przy transferze z taśmy na czarną płytę bezpowrotnie znika, ale bez bezpośredniego porównania słuchany winyl brzmi fantastycznie. Przestrzeń, lokalizacja instrumentów, ich trójwymiarowość i namacalność, pogłos wędrujący po odległych ścianach – wszystkie te elementy MastersounD Icona pokazał bezbłędnie, przekonująco i realistycznie. Zamiast więc posłuchać kawałka, czy dwóch na potrzeby tego testu zagrałem tę płytę w całości. A później wracałem do niej po kolejnych zmianach wkładek (choć ze zdecydowanie najdroższą Mystic brzmiała najlepiej).

Album „What’s It All About” Patha Metheny stał się okazją do porównania brzmienia muzyki akustycznej w wydaniu triodowym i pentodowym. Zacząłem od tej drugiej opcji. Dźwięk był bardzo otwarty, z świetną, dźwięczną, nawet na granicy ostrości, górną częścią pasma, zwartym, szybkim, ale i mającym swoją masę dołem. To było energetycznie, „świeże” granie z dobrym drivem, pokazane z pewnej perspektywy, z dobrym różnicowaniem i obrazowaniem poszczególnych instrumentów, acz to gitara mistrza znajdowała się oczywiście w centrum spektaklu i mojej uwagi. I brzmiała świetnie! Włoski wzmacniacz lampowy w tym wydaniu pokazywał nieco rockowego zacięcia, trochę drapieżności, których co prawda w akustycznym graniu nie ma za wiele, ale było ich dość, by docenić tę cechę Icona.

Przełączenie w tryb triodowy nieco prezentację zmieniło, przesunęło akcenty. Z jednej strony, dźwięk zrobił się bardziej namacalny, obecny, gęstszy, przede wszystkim w zakresie średnich tonów. Z drugiej, był nieco mniej energetyczny i o ile dynamika w skali mikro chyba nawet uległa poprawie, o tyle w makro robiła odrobinę mniejsze wrażenie. Dźwięk wydawał się nie mieć do końca takiego rozmachu, takiego drive’u, jak w pierwszej wersji. Scena zaczynała się nieco bliżej mnie, chyba nawet przed linią kolumn, acz jednocześnie jej głębia była większa. Tyle że prezentacja była bardziej całościowa, to była bardziej cała ściana dźwięku niż grupa indywidualnych instrumentów grających obok siebie. Innymi słowy, separacja między dużymi, obecnymi źródłami pozornymi nie była aż tak dobra (choć nadal dobra), jak w trybie pentodowym. Gitara mistrza grała teraz ciut bardziej „ciałem” (pudłem), a struny nie były tak wyraziste, jak poprzednio, jako że faza ataku została odrobinę zmiękczona.

Podobny test przeprowadziłem słuchając najpierw krążka „11:11” Rodrigo y Gabrieli, czyli kolejnej akustycznej płyty, acz granej przez meksykańskie duo na gitarach z prawdziwie heavy metalowym zacięciem. W trybie triodowym dźwięk był odrobinę cieplejszy, mocniej dociążony, ale i delikatniejszy w spokojnych fragmentach, gdy Rodrigo grał palcami. W pentodowym na szybkości, twardości, energii i drivie zyskiwało owo „perkusyjne” traktowanie gitary przez Gabrielę, ale i w momentach gdy Rodrigo wchodził na wyższe obroty lepiej słychać było, że z jego strun zaczyna się „dymić”. W tym właśnie trybie mocniej słychać było ciężkie, metalowe korzenie muzyków, a to bardziej przybliżało dźwięk płynący z kolumn do tego, co pamiętam z warszawskiego nieprawdopodobnie energetycznego koncertu tego duetu sprzed kilku lat (już niedługo kolejny!).

Na koniec zostawiłem kilka krążków z elektrycznym bluesem i rockiem, które dla odmiany teoretycznie faworyzowały tryb pentodowy. I faktycznie, łatwo było wskazać takie elementy jak szybkość, potęga i rytmika brzmienia, jego energetyka i niezbędna drapieżność, czy wręcz pewna surowość, jako przewagi tego drugiego trybu. Tyle że wokale, nawet tak „rockowe” jak Stevena Tylera z Aerosmith, czy Briana Johnsona z AC/DC były pełniejsze, gęstsze, bardziej jeszcze ekspresyjne w trybie triodowym. Zresztą dźwięk gitar elektrycznych też miał przewagi zarówno w tym trybie (dociążenie, gęstość), jak i w alternatywnym („pazur”, drive). Nieco „łagodniejszy” triodowy sposób prezentacji sprawdzał się również przy słabszych realizacjach mniej eksponując choćby zbyt jasną/ostrą górę pasma.

Która wersja była więc lepsza? Nawet dla mnie, fana triody, nie było jednoznacznej odpowiedzi. Były elementy, które bardziej podobały mi się w jednym trybie, ale i takie, które w drugim. Jeden z trybów sprawdzał się lepiej na danym krążku, a drugi na innym. Sam fakt, że brzmienie tego samego nagrania granego w tym samym systemie można było w pewnym stopniu ukształtować chcąc skupić się nieco bardziej na tych, albo innych jego cechach było ogromną zaletą integry MastersounD Icona. By to uzyskać nie trzeba nawet zmieniać lamp (specjalnego wyboru takich lamp mocy nie ma, ale z lampami sygnałowymi można eksperymentować), wystarczy jedynie tryb pracy (tych pierwszych), a to załatwia się jednym przełącznikiem. Oczywiście taką swobodę wyboru ma się w przypadku posiadania niezbyt trudnych do napędzenia kolumn, bo korzystając z trudniejszych wybór trybu może być podyktowany koniecznością wykorzystania wyższej mocy, czyli trybu pentodowego. Niemniej, posiadacz tego wzmacniacza zintegrowanego zawsze będzie miał wybór, którego większość innych wzmacniaczy mu/jej nie da.

By sprawdzić sekcję phono Icona od dystrybutora dostałem dwie wkładki Gold Note’a. Przyznaję, że bardziej interesowała mnie nowa i zdecydowanie droższa (więc z założenia wyższej klasy) propozycja, a mianowicie Vasari Shibata MM (której nazwa sugeruje już szlif igły). Wkładkę założyłem w ramieniu gramofonu Vertere DG-1S i najpierw skorzystałem również z brytyjskiego phonostage’a, modelu Phono-1 Mk II, a potem podłączyłem ją bezpośrednio do wejścia phono testowanego wzmacniacza. W tej pierwszej wersji wkładka od początku zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i to pomimo przesiadki z kosztującej jakieś 4,5-5 razy więcej konkurentki z ruchomą cewką. Usłyszałem bowiem energetyczne, otwarte granie z pewnie prowadzonym basem, dźwięczną, czystą górą i wystarczająco gęstą średnicą by wokal i gitara Gilmoura (na koncercie z Gdańska) niepodzielnie skupiły na sobie moją uwagę.

Podobnie było na koncertowym krążku Muddy Watersa, gdzie wyraźniej usłyszałem dobry PRAT (tempo, rytm i timing) serwowane przez cały system z włoską wkładką na początku, a testowanym wzmacniaczem MastersounD na (niemal) końcu łańcucha komponentów w systemie. Przełączenie integry w tryb pentodowy te własnie aspekty grania jeszcze poprawiło. Kontur niskich tonów, ich szybkość i zwartość, drive całego grania – to te cechy dźwięku stały się wiodącymi zaletami prezentacji, zgodnie zresztą z duchem bluesa, ale i koncertu Gilmoura. Nieco na namacalności i gęstości straciły wokale, a i (gęstsze) gitary elektryczne ja (!) wolałem w trybie triodowym, ale suma „zysków i strat” w moim odczuciu, przy takiej muzyce wychodziła na plus dla pentody.

Pozostało mi więc pominąć zewnętrzny przedwzmacniacz gramofonowy i posłuchać jak, w porównaniu do tego kosztującego circa 2 tys. euro urządzenia, wypada wbudowana sekcja phono MastesounD Icona. Od początku było jasne, że daje ona nieco niższe wzmocnienie, co trzeba było skompensować głośnością samego wzmacniacza. Nawet wówczas dźwięk okazał się nieco mniej dociążony, co dawało wrażenie przesunięcia środka ciężkości prezentacji delikatnie w górę. Z jednej strony dźwięk nie miał więc takiej masy, z drugiej bardziej wyeksponowany został wokal Gilmoura (który bardzo lubię), ale także i jego gitara, zwłaszcza akustyczna (choćby w „Wish You Were Here”), co tak naprawdę też mi się podobało. Odbierałem tę prezentację bardziej jako nieco inną niż gorszą czy lepszą interpretację tego nagrania i słuchałem jej z równie wielką atencją, jak wcześniej. Było w niej mnóstwo informacji z drobnymi detalami włącznie, acz połączonych w płynną, spójną, naturalną całość, której po prostu dobrze mi się słuchało.

Obiektywnie rzecz biorąc, prezentacja z zewnętrznym phono była nieco pełniejsza i gęstsza, można było się doszukać jeszcze nieco lepszej rozdzielczości i czarniejszego tła, ale poza tymi aspektami nie było między nimi wielkich różnic. Oczywiście wynika to po pierwsze z faktu, iż sekcja phono Icona jest naprawdę dobra, a po drugie z możliwości wkładki. W swojej cenie (a nawet biorąc pod uwagę nieco droższe konkurentki) Vasari Shibata jest świetna i pozytywnie mnie (słuchającego niemal wyłącznie wkładek MC i to sporo droższych) w zestawieniu z wbudowanym phono MastersounDa zaskoczyła swoją klasą i połączeniem energetyki i dynamiki z kulturą prezentacji. Grało to tak dobrze, że wydaje mi się, iż większość fanów wkładek MM, i to nawet już tak poważnych jak Vasari Shibata, posiadając MastersounDa Icona nie będzie się raczej rozglądać za zewnętrznym przedwzmacniaczem gramofonowym, bo nie będzie takiej potrzeby. To zdecydowanie lepsze, klasowe rozwiązanie niż spotykane w wielu wzmacniaczach zintegrowanych.

Podsumowanie

Wzmacniacz zintegrowany MastersounD Icona to propozycja dla wymagającego miłośnika muzyki. Nie jest tani, ale ma sporo do zaoferowania. Decydując się na jego zakup dostaniecie wzamian klasowe, lampowe, w dobrym tego słowa znaczaniu,  brzmienie, którego cechy można w pewnym stopniu kształtować zmieniając tryb pracy stopnia wyjściowego. W triodowym dostajemy z nim sporo owej legendarnej magii, namacalności, ekspresyjności, fantastycznie przekazywanych emocji, a przy tym czysty, wciągający i niezwykle atrakcyjny dla ucha dźwięk. Tryb pentodowy wciągnie słuchaczy równie mocno za sprawą intensywności, rytmiki i energetyczności grania. Będzie mocniej, z większym pazurem, z szybszym i twardszym atakiem. A podwojenie mocy zapewni lepszą kontrolę głośników, jeśli będą tego wymagały.

Funkcjonalność to kolejny plus tej konstrukcji. O jednej zalecie już pisałem – dwa tryby pracy stopnia wyjściowego zmieniają (w pewnym stopniu) charakter brzmienia i moc wyjściową. Dorzućmy do tego jeszcze jedną możliwość kształtowania brzmienia za pomocą wymiany lamp sygnałowych (choć widziałem w sieci także KT150 od KR Audio, więc Tung-sol nie jest jedyną opcją), naprawdę dobrą sekcję phono dla wkładek typu MM dzięki której, pilota zdalnego sterowania i dwa wyjścia (ze stałym i regulowanym poziomem wyjściowym) i dostajemy prawdziwie uniwersalne urządzenie. Uroda jest rzeczą względną więc forma Icona może się podobać bardziej lub mniej, ale moim zdaniem włoski wzmacniacz prezentuje się naprawdę świetnie, a jakość wykonania i wykończenia jest naprawdę wysoka. Moim zdaniem, MastesounD Icona spełnia więc wszystkie wymagania jakie można postawić lampowej integrze wysokiej klasy i to z nawiązką. Jeśli szukacie tego typu urządzenia koniecznie posłuchajcie sami – warto!

Cena (w czasie recenzji): 

  • MastersounD Icona: 31.100,00 PLN

Producent: MastersounD

Dystrybutor: DELTA AUDIO

Specyfikacja techniczna (wg producenta):

  • Moc: 2 x 24W (2 x 12W w trybie triodowym), Klasa A
  • Zestaw lamp: 2 x ECC802; 2 x KT150
  • Wejścia: 3 liniowe RCA + Phono MM
  • Wyjście: 1 liniowe (stały poziom sygnału) + 1 Preamp
  • Impedancja wejściowa: 4 – 8 Ohm
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz / 37 kHz / 0 db
  • Automatyczny Bias
  • Transformator wyjściowy: MastersounD
  • Pilot zdalnego sterowania w zestawie
  • Sprzężenie zwrotne: 0 dB
  • Wymiary: 49 x 33 x 24 cm
  • Waga: 22 Kg

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10, karty JCAT XE USB i JCAT NET XE z zasilaczem FERRUM HYPSOS Signature, JCAT USB Isolator, zasilacz liniowy KECES P8 (mono), switch: Silent Angel Bonn N8 + zasilacz liniowy Forester.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific 2 + Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacz: GrandiNote Shinai, Circle Labs M200
  • Przedwzmacniacz: Circle Labs P300
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition, Club-27 KURT MK III
  • Interkonekty: Bastanis Imperial x2, Soyaton Benchmark, Hijiri Million, Hijiri HCI-20, TelluriumQ Ultra Black, KBL Sound Zodiac XLR, David Laboga Expression Emerald USB, David Laboga Digital Sound Wave Sapphire Ethernet
  • Kable głośnikowe: Soyaton Benchmark
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot, Graphite Audio IC-35 i CIS-35