Reinhard Thöress, pytania i odpowiedzi

by Marek Dyba / October 6, 2020

Kończąc recenzować Phono Enhancera Thöressa, urządzenie, jak zwykle w przypadku tej niemieckiej marki, wyglądające nieco old-schoolowo, wyposażone w unikalne funkcje, a przede wszystkim znakomicie brzmiące, pomyślałem, że może być dobrym pomysłem wykorzystanie nowej, ale chyba ciekawej, tradycji poprzedzenia testu wywiadem z twórcą danego produktu. Na szczęście Reinhard Thöress, czyli twórca zarówno wspomnianego przedwzmacniacza gramofonowego, jak i jeszcze dziewięciu innych wyjątkowych urządzeń, znalazł czas by odpowiedzieć na kilkanaście pytań. Proszę potraktować ten wywiad jako wstęp do recenzji, która zostanie opublikowana za kilka dni. Da to Państwu okazję poznać choć w niewielkim stopniu Reinharda, jego historię i filozofię, a to z kolei przydać się powinno przy czytaniu recenzji. Zapraszam.

Marek Dyba (MD): Reinhard, co prawda jestem pewny, że większość naszych Czytelników zna już markę Thöress, której jesteś założycielem, szefem oraz konstruktorem wszystkich produktów, ale dla tych, którzy jednak nigdy się z nią nie zatknęli zacznijmy od odrobiny historii. Czy mógłbyś nam powiedzieć, jak to się wszystko dla Ciebie zaczęło – skąd wzięła się Twoja muzyczna pasja, i co sprawiło, że wybrałeś branżę audio jako swoją życiową drogę?

Reinhard Thöress (RT): Muzyka zawsze odgrywała ważna rolę w moim życiu, nawet już w dzieciństwie. Uczęszczanie na koncerty, granie na fortepianie, kolekcjonowanie i słuchanie płyt winylowych, poszukiwanie nowej, ciekawej, dobrej muzyki – wszystko to sprawiało mi ogromną radość. Pamiętam że jako nastolatek często po lekcjach jeździłem do Düsseldorfu. Spędzałem tam całe popołudnia aż do zamknięcia sklepów, odwiedzając po kolei kilka oferujących płyty, a potem kierowałem swoje kroki do TONHALLE, SCHUMANN SAAL (sala koncertowa, red.), albo do jakiegoś kościoła, by posłuchać muzyki na żywo. Przy innych okazjach jeździłem do Kolonii by pójść do opery, albo do SENDESAAL DES WDR (sala koncertowa, red.) by posłuchać występu WDR Big Band, albo jakiejś awangardowej muzyki. Te wycieczki zwykle poprzedzała wizyta w SATURNie (który w tym czasie był największym sklepem z płytami w Europie), z którego wychodziłem ze stertą płyt winylowych pod pachą. Zważywszy na ten tryb życia byłem właściwie skazany na branżę HiFi. Pytanie raczej brzmiało „kiedy”, a nie „czy” do niej trafię.

Lampami elektronowymi zainteresowałem się z kolei po tym, jak na pchlim tagu okazyjnie kupiłem stary wzmacniacz lampowy. To wiekowe urządzenie „zniszczyło” swoim brzmieniem wzmacniacz Cyrus One (urządzenie tranzystorowe, które w owych czasach cieszyło się opinią wysoce muzykalnego), którego byłem wówczas posiadaczem. To pamiętne doświadczenie uświadomiło mi, jak duży potencjał leży w HiFi, zwłaszcza tym starszym z epoki urządzeń lampowych. Postanowiłem więc bliżej zainteresować się właśnie nimi.

Mistrz słucha uważnie, jak spisuje sie jego system w czasie prezentacji z cyklu “Audiofil” we Wrocławiu w 2018 roku.

MD: Czy pamiętasz swój pierwszy system audio?

RT: Oczywiście. Bardzo dokładnie…. W jego skład wchodziły: gramofon Linn Axis z silnikiem transcription, ramię Linn Akito, wkładka typu MM – Shure V15-III, wzmacniacz Cyrus ONE, kolumny Celestion  ”Concertino” oraz odtwarzacz płyt CD, Philips CD160 (16-bitowy odtwarzacz drugiej generacji ze słynnym DACiem TDA1541).

Kupiłem go z mojej pierwszej pensji zarobionej jako nauczyciel akademicki. Urządzenia, które posiadałem przed wymienionym, czyli już całkiem przyzwoitym systemem, nie są warte wspominania. Z jednym, spektakularnym wyjątkiem, a mianowicie starą, lampową radiolą Philipsa, której używałem jako dziecko. Było to fantastyczne i wyjątkowe, wręcz awangardowe, jak na swoje czasy, urządzenie, z czego zdałem sobie sprawę dużo później. Wyposażone było w 800 ohmowy (!!!) pełno-pasmowy przetwornik z papierową membraną napędzany lampowym okładem OTL (bez transformatorów wyjściowych) opracowany przez Philipsa pod koniec lat 50-tych XX wieku.

System Thöressa w czasie prezentacji z cyklu Audiofil (2018)

MD: A Twoje pierwsze samodzielnie zbudowane urządzenie?

RT: Monobloki zbudowane w oparciu o legendarne, bezpośrednio żarzone triody AD1. Konstrukcję zainspirowały materiały opublikowane przez Jeana Hiragę w latach 80-tych we francuskim magazynie DIY, który nazywał się L-AUDIOPHILE. W zasilaczu zastosowałem kondensatory papierowo-olejowe, jako sterowniki pracowały pentody 6SJ7, natomiast wątpliwej jakości transformatory wyjściowe zakupiłem w lokalnym sklepie elektronicznym za niewielkie pieniądze. W tym czasie naprawdę trudno było kupić transformatory dobrej jakości, plus kosztowały one majątek. Powód był prosty – jedynym ich źródłem była Japonia gdzie (w przeciwieństwie do Europy) wzmacniacze lampowe typu SET wciąż cieszyły się dużym uznaniem i popularnością wśród audiofilów. Dlatego, chcąc pchnąć mój projekt dalej i osiągnąć lepszą jakość dźwięku, zmuszony byłem zając się studiowaniem zagadnień związanych z budową transformatorów stosowanych w audio, by móc wytwarzać własne. Na przestrzeni lat projektowałem i produkowałem wszelkie elementy indukcyjne: transformatory do stopnia wyjściowego, między-stopniowe, step upy dla wkładek MC, dławiki anodowe i filtrujące oraz wiele transformatorów zasilających. Część z nich przeznaczona była dla moich własnych projektów, inne trafiały na rynek DIY w Niemczech. Cewki były nawijane z użyciem maszyny pochodzącej z 1964 roku. Co ciekawe, to również rok moich narodzin.

Maszyna do nawijania cewek, dławik filtrujący, transformator zasilający do  TRF Enhancera, OPT SE845.

MD: Kiedy założyłeś swoją firmę i co było pierwszym produktem marki Thöress?

RT: Firmę założyłem ok. 25 lat temu po skończeniu studiów (matematyka z fizyką jako przedmiotem dodatkowym) na uniwersytecie RWTH w Aachen. Moje laboratorium zlokalizowane jest w centrum Aachen, niedaleko słynnej katedry. Aachen ma obecnie ok. 250.000 mieszkańców i jest położone blisko granicy, a dokładniej punktu, w którym spotykają się granice Niemiec, Belgii i Niderlandów. Znajdujemy się również w odległości circa 80km od Kolonii i Düsseldorfu.

Pierwszym produktem oferowanym w małych seriach był przedwzmacniacz liniowy z wbudowanym przedwzmacniaczem gramofonowym. Czyli dokładnie taki produkt, jakiego można się spodziewać po takim fanie płyt winylowych, jak ja, nieprawdaż? Ten produkt był przodkiem oferowanego obecnie przedwzmacniacza, który nazwałem Full Function Preamplifier (dosłownie – przedwzmacniacz pełno-funkcyjny, red.). Później w ofercie pojawiły się monobloki na lampie 300B (wtedy jeszcze z lampowym prostownikiem).

Stara wersja FFPre, jeden z dawnych egzemplarzy FFPre, obecny, FFPre w wersji I, pierwotna wersja monobloku SE300B

MD: A kiedy właściwie uznałeś, że to właśnie lampy są tym rozwiązaniem, które pozwoli Ci uzyskać pożądany dźwięk? Pytam dlatego, że z moich doświadczeń, nie tylko z phonostagem, ale i wzmacniaczami, których miałem okazję słuchać, właściwie żadne z Twoich lampowych urządzeń nie brzmi jak „stereotypowa lampa”, trudno je bowiem określić mianem grających ciepło, czy skupionych na średnicy.

RT: Nie wybrałem lamp do swoich konstrukcji by gloryfikować erę dominacji technologii lampowej, która odeszła do historii. Ani dlatego, że lubię nastrojową poświatę bijącą od baniek próżniowych przypominającą blask ogniska, choć oczywiście to ich wrodzona cecha. Skupiłem się na lampach próżniowych, triodach w szczególności, ponieważ z natury są one elementami oferującymi liniowe wzmocnienie sygnału, które dodatkowo (podobnie jak tranzystory polowe) mają tę dodatkową zaletę, iż nie pobierają mocy na wejściu. Dzięki temu są więc idealnymi elementami do wykorzystania w MINIMALISTYCZNYM układzie SINGLE-ENDED BEZ SPRZĘŻENIA ZWROTNEGO. I właśnie dlatego jestem przekonany, że lampy są dla mnie właściwym środkiem do osiągnięcia moich celów. Co więcej, lampy są pożądanym elementem moich konstrukcji, ponieważ, przy odpowiedniej aplikacji, oferują absolutnie piękne, niezrównane brzmienie. Wracając do Twojego pytania – ów stereotyp lampowego brzmienia kompletnie mnie nie interesuje, nigdy nie próbowałem go osiągać ze swoimi urządzeniami.

MD: Jakie są Twoje priorytety w zakresie cech brzmienia? Jak mają brzmieć Twoje komponenty?

RT: Mówiąc szczerze, nie chcę w ogóle by moje urządzenia jakkolwiek brzmiały. Tzn. moim zamiarem jest, by one kompletnie znikały gdy zaczynasz słuchać muzyki. Mają grać tak, żebyś mógł zapomnieć o systemie, bo to muzyka, a nie sprzęt ma Cię zabrać w niepowtarzalną podróż przez czas i przestrzeń. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wymagam od swoich produktów niewiele, ale przecież tak naprawdę owo „znikanie systemu” i pozostawienie słuchacza sam na sam z muzyką jest Świętym Graalem branży audio. A przynajmniej ja tak to widzę.

MD: Czy prace innych znanych konstruktorów audio były dla Ciebie inspiracją, czy też doszedłeś do wszystkiego sam?

RT: Na pewno wpływ na moją pracę miał Jean Hiraga, którego wspomniałem wcześniej. Innym autorytetem był dla mnie Morgan Jones, współczesny mistrz technologii lampowych a także utalentowany autor książek. Oczywiście muszę wspomnieć również Nelsona Passa, mimo że przecież nie zajmuje się on lampami. I w końcu – Stanley Lippschitz. Ten szanowany w branży audio inżynier opublikował kilkadziesiąt lat temu znakomity, odkrywczy artykuł na temat projektowania układów korygujących charakterystykę częstotliwościową w przedwzmacniaczach gramofonowych. Jego głęboka analiza tych zagadnień okazała się nieoceniona przy projektowaniu Phono Enhancera i przedwzmacniacza gramofonowego zintegrowanego w moim przedwzmacniaczu liniowym, czyli w Full Function Preamplifier.

Przedwzmacniacz FFPre II.

MD: Jak powstał ten wyjątkowy wygląd Twoich urządzeń? Czy chodziło o formę, która miała służyć funkcji, czy może to po prostu kwestia Twojego prywatnego gustu, a może chodziło o odróżnienie się od konkurencji?

RT: Wygląd moich urządzeń wynika z moich preferencji, czy też mojego gustu. Nie powinno to dziwić, ponieważ każdy z dziesięciu oferowanych dziś produktów THÖRESSA projektowałem z myślą o moich własnych potrzebach – tworzyłem je dla siebie. Chcę by moje urządzenie były postrzegane jako „aparatura”, dlatego stosuję dla nich nazwę Puristic Audio Apparatus (purystyczna aparatura audio, red.). Oczywiście wyjątkiem są kolumny, które chciałbym, by były postrzegane jako neutralne stylistycznie, ponadczasowe meble – mówię oczywiście o ich wyglądzie. To niejako dyktuje  podejście, w którym forma wynika z funkcji. Mile widzianym, acz dodatkowym jego efektem jest fakt, iż faktycznie moje urządzenia wizualnie wyróżniają się pośród innych. Dodam jeszcze, iż ów subtelny pierwiastek retro, który łatwo zauważyć w produktach THÖRESSA, to mój swego rodzaju hołd dla tradycji profesjonalnych urządzeń audio z początków ich ery, z którego czerpię moją inspirację.

MD: Czy mógłbyś wymienić aktualnie oferowane produkty? Pytam, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteś zajęty, przez co wiem, że oficjalna strona internetowa nie jest do końca aktualna.

RT: Obecnie oferta składa się z dziesięciu produktów, które podzieliłem na cztery następujące grupy:

GRUPA A:

Parametric Phono Equalizer (The Phono Enhancer), czyli przedwzmacniacz gramofonowy.

Dual Function Line and Head Amplifier, czyli przedwzmacniacz liniowy i słuchawkowy w jednym.

Full Function Preamplifier, czyli przedwzmacniacz liniowy.

DFAmp

GRUPA B

SE-300B Mono Power Amplifiers, czyli monobloki na lampie 300B w układzie single-ended.

SE-845 Mono Power Amplifiers, monobloki na lampie 845 w układzie single-ended.

EHT Mono Power Amplifiers, monobloki hybrydowe EHT.

SE845 z otwartą pokrywą.

GRUPA C:

F2a11 Integrated Amplifier, czyli wzmacniacz zintegrowany.

EHT Integrated Amplifier, czyli hybrydowy wzmacniacz zintegrowany.

GRUPA  D:

2CD12, 95dB/W/m, czyli kolumny o skuteczności 95 dB.

1D66, 90dB/W/m, czyli kolumny o skuteczności 90 dB.

Kolumny 1D66

MD: To pytanie zadaję niemal każdemu konstruktorowi, z którym rozmawiam – pomiary czy odsłuchy? Czy używasz obu metod pracując nad nowym produktem i czy uważasz jedną z nich za ważniejszą, czy są równoważne?

RT: Używam obu metod zarówno pracując nad nowymi wzmacniaczami, jak i kolumnami. Jednakże testy odsłuchowe są dla mnie ważniejsze niż pomiary. Te ostatnie są oczywiście wartościowym narzędziem służącym do wykrywania wad, czy pomyłek w danej konstrukcji. To użyteczne narzędzie by osiągnąć techniczną poprawność konstrukcji, tyle że ta to ledwie połowa sukcesu. Usłyszałem kiedyś konstruktora, który chwalił się, że nigdy nie przeprowadza testów odsłuchowych, ponieważ wykonane pomiary jasno mówią mu, że jego urządzenia brzmią znakomicie… Przecież to śmieszne!? Mogę Cię i Czytelników zapewnić, że nie jestem tego typu konstruktorem.

Drugi model kolumn, 2 CD 12 (2018).

MD: W pewnym momencie oprócz elektroniki zacząłeś również budować kolumny. Co Cię do tego popchnęło? Czy chodziło o to, że na rynku nie było odpowiednich kolumn dla Twoich wzmacniaczy?

RT: Dokładnie tak. Na początku lat 90-tych XX wieku, gdy zająłem się wzmacniaczami niskiej mocy opartymi o triody na lokalnym rynku na dobrą sprawę nie było żadnych kolumn o wysokiej skuteczności z bieżącej produkcji. Zmuszało to mnie do używania vintagowych głośników. Pierwszymi wysoko-skutecznymi kolumnami, jakie nabyłem, były tuby Lowther Acousta z pelno-pasmowymi przetwornikami z magnesami AlNiCo, PM6, pochodzącymi z połowy lat 60-tych (o dziwo piankowe zawieszenie obu przetworników było ciągle jeszcze w idealnym stanie). Później zmieniłem je na Tannoye z legendarnymi przetwornikami Monitor Gold Dual-Concentric. Oba modele miały swoje zalety, ale i słabsze strony. Koniec końców, nie dość że musiałem sam rozwiązać problem niedostępności transformatorów wysokiej klasy, to im bardziej zaawansowane stawały się projekty moich wzmacniaczy z triodami na pokładzie, tym bardziej paląca stała się konieczność posiadania, a tak naprawdę zbudowania od podstaw, kolumn, które pozwoliłyby tym wzmacniaczom w pełni rozwinąć skrzydła.

Kulminacją moich przygód z wysokoskutecznymi kolumnami był prawdziwie szalony projekt – wielkie tuby… Była to 2-drożna, aktywna tuba typu dual-concentric, czyli tuba w tubie. Główna tuba to wielka klasyczna konstrukcja Western Electric (WE) z charakterystycznym zawiniętym niczym muszla ślimaka “ogonem” i kompresyjnym przetwornikiem typu field coil. Druga to bardzo duża tuba o stałej kierunkowości ze współczesnym, 2-calowym przetwornikiem kompresyjnym. Napędzane były specjalną wersją wzmacniacza zintegrowanego F2a11, w którym zintegrowałem zarówno zwrotnicę, jak i układ korekcji charakterystyki głośników. Regulowany punkt podziału zwrotnicy. Sekcja basowa: dwa 12-calowe woofery w otwartej obudowie napędzane dedykowanym wzmacniaczem wyposażonym w filtr dolno-przepustowy. To był mój pierwszy wzmacniacz wykorzystujący topologię EHT. Niejako przodek oferowanych obecnie monobloków EHT. To był wyjątkowo złożony, by nie rzec szalony projekt wykonany na zamówienie dla niemieckiego klienta.

Dziś oczywiście, na rynku łatwiej jest znaleźć odpowiednie, wysoko-skuteczne kolumny. Tyle że, na moje ucho, jedynie nieliczne spełniają moje oczekiwania brzmieniowe, ale i estetyczne. Większość z nich ma jakieś wady, np. ograniczone skraje pasma, brak spójności, podbarwienia, niezrównoważone pasmo, albo problemy z dyspersją dźwięku (kierunkowością). Na szczęście, po latach pracy, mogę miłośnikom muzyki zaoferować obecnie dwa modele wyjątkowych kolumn, które są w stanie oddać sprawiedliwość moim wzmacniaczom.

Kolumny i ich elementy

MD: Obserwuję Twoje działania od lat i jasne jest, że rzadko wprowadzasz nowe produkty, co w dzisiejszych realiach rynkowych jest rzadko spotykane. Większość firm, czasem trochę na siłę, co roku wprowadza nowe produkty by utrzymać, albo pobudzić zainteresowanie klientów. Ty tego nie robisz, a jednak, z tego co mi powiedziałeś, masz pełne ręce roboty i z trudem nadążasz z realizacją zamówień. Na czym więc polega Twój sekret? Idziesz pod prąd, że tak to ujmę, a jednak wydaje się, że doskonale Ci to służy.

RT: Po prostu ciągle jest sporo ludzi, którzy potrafią odróżnić produkty inspirowane marketingową strategią high-endowych producentów od owoców prawdziwej pasji i miłości do muzyki. Mówię o prawdziwych pasjonatach, którzy nie boją się szukać rozwiązań spoza mainstreamu, nie poddających się rynkowym modom, którzy szukają rozwiązań mających duszę. Takich, którym nie imponują tzw. high-endowe produkty zaprojektowane przez inżynierów (część z nich nigdy nawet nie była na koncercie, nie słuchała muzyki na żywo), czy też te, które zaprojektowano tak, by zrealizować założone z góry cele marketingowe. Swoje produkty kieruję do tych miłośników muzyki, którzy mają dosyć mostkowalnych, 1000-watowych wzmacniaczy, czy phonostage’y z dotykowymi wyświetlaczami. To chyba właśnie jest mój sekret.

MD: Skąd pochodzi inspiracja gdy już zdarza się ta rzadka okazja kiedy bierzesz się za opracowanie nowego produktu? Czy pochodzi ona od Ciebie, czy może wynika z sugestii dystrybutorów, czy klientów?

RT: Tak naprawdę większość pomysłów na kolejne produkty zrodziła się w mojej głowie dawno temu, mniej więcej wtedy, gdy zakładałem firmę. Nawet pomysł na wzmacniacze EHT, które uważam za najczystszą formę topologii single-ended mającą największy potencjał soniczny. Gdy decydowałem się na wprowadzenie jakiegoś produktu zawsze stała za tym potrzeba wypełnienia konkretnej luki w mojej ofercie. Dwa najnowsze komponenty do wzmacniacz zintegrowany EHT i monobloki EHT. Teraz ofertę uważam za kompletną. Każdy jej element jest znaczącym osiągnięciem, tzn. każdy z nich jest końcowym etapem ewolucji danego pomysłu.

EHT Integrated, EHT Mono, MTransf  EHT Mono.

Mimo tego wciąż po mojej głowie krąży kilka pomysłów. Jeden z nich powraca szczególnie często, mówię o tzw. Dynamic Expansion, czyli funkcji rozszerzania zakresu dynamicznego sygnału. Lata temu pracowałem nad projektem monofonicznego przedwzmacniacza gramofonowego z funkcją  rozszerzania zakresu dynamicznego. Miał on być wyposażony w możliwość regulowania kilku parametrów, zwykle niedostępnych dla użytkownika – to był szalony projekt mający pozwolić uzyskać najprawdziwszy możliwy dźwięk. ROZSZERZACZ to urządzenie, które ma za zadanie odtworzenie oryginalnego zakresu dynamicznego nagranej muzyki. Ma być niejako lustrzanym odbiciem/przeciwieństwem KOMPRESJI sygnału, szeroko stosowanej w studiach nagraniowych. Taki rozszerzacz ma, w uproszczeniu, zwiększać gain (wzmocnienie) wtedy, gdy muzyka w danym utworze staje się głośniejsza, a następnie wracać do poprzedniego poziomu wzmocnienia, gdy kończy się „szalony” fragment muzyczny. W zasadzie jest to wzmacniacz sterowany napięciem napędzany dodatkowym sygnałem będącym pochodną pełnego zakresu dynamicznego odtwarzanego utworu muzycznego. Tamten projekt był nieco ryzykowny, ale efekty brzmieniowe uzyskane z wykorzystaniem rozszerzacza zakresu dynamicznego dla przedwzmacniacza gramofonowego były znakomite. Moje notatki z tego projektu, plus sporo powiązanych z tym tematem artykułów ciągle czekają w szufladzie. Być może pewnego dnia powstanie Phono Volume Expander. Kto wie? Czy wiesz, że w latach 40-tych XX wieku m.in. RCA oferowało radiogramy wyposażone w funkcję rozszerzania zakresu dynamicznego? To intrygujące, nieprawdaż? 

Raz jeszcze system z wrocławskiego Audiofila.

MD: Jak najbardziej, ustawiam się w takim razie w kolejce do odsłuchu, gdy kiedyś wprowadzisz ten pomysł w życie. Na razie jednakże przejdźmy do produktu, który trafił do mnie do testu, czyli  Phono Enhancer’a. To, co czyni go wyjątkowym w zakresie funkcjonalności to trzy pokrętła, które umożliwiają niezależną zmianę trzech parametrów korekcji dla sygnału z wkładki. Jets na rynku trochę przedwzmacniaczy gramofonowych, które umożliwiają stosowanie do sygnału jednej z kilku krzywych korekcji (czyli nie tylko standardowej RIAA), ale poza Twoim phono znam tylko jedno, AirTighta ATE 3011, które umożliwia wybór nie tyle zbiorczo parametrów charakterystycznych dla danej krzywej, ale i ich mieszanie, a przez to uzyskiwanie niestandardowych, czasem pożądanych efektów. Jak w ogóle wpadłeś na to rozwiązanie i co dzięki niemu masz do zaoferowania użytkownikom?

RT: Mam w swojej kolekcji sporo płyt monofonicznych. Niektóre z nich brzmią po prostu fenomenalnie. Inne natomiast mają pewne niedoskonałości w swoim brzmieniu. Moim celem było więc stworzenie przedwzmacniacza gramofonowego wyposażonego w środki umożliwiające mi maksymalne wyeliminowanie owych niedoskonałości. Już na początku prac nad Phono Enhancerem stało się dla mnie jasne, że samo przełączanie między kilkoma standardami krzywej korekcji nie jest rozwiązaniem tego problemu. Dlaczego? Po prostu, jak się okazało w praktyce, różnice tonalne między poszczególnymi krążkami (nawet między tytułami wydanymi przez tą samą wytwórnię w podobnym czasie) były zdecydowanie większe niżby na to wskazywały różnice nawet między najbardziej różniącymi się miedzy sobą krzywymi stosowanymi przed ustanowieniem standardu RIAA. Tak naprawdę różnice między tymi krzywymi korekcji są niewielkie, niektóre wręcz pomijalne, podczas gdy w zakresie najważniejszym w całym procesie korekcji, czyli basie, mogą sięgać 500Hz. Michael Fremer napisał w jednym ze swoich artykułów, że dla zwykłego użytkownika możliwość przełączania między różnymi krzywymi korekcji jest nie tylko bezużyteczna, ale i po prostu irytująca i stanowi dla niego niezrozumiałą zagadkę. Ja się absolutnie zgadzam w tej kwestii z Fremerem.

Z drugiej jednakże strony odkryłem, że konwencjonalna regulacja tonalna w zakresie niskich i wysokich tonów jest zbyt mało precyzyjna by uzyskać efekt „restauracji” oryginalnego sygnału, o jaki mi chodziło (pomijając już nawet fakt, że ma ona destrukcyjny wpływ na jakość brzmienia a na dodatek trzeba na jej potrzeby stworzyć bardzo nieelegancki układ). Dlatego swój projekt oparłem na koncepcji polegającej na wprowadzeniu funkcji regulacji tonalnej poprzez ZMIANĘ skrajnej częstotliwości, zamiast tworzyć układ podbijający i wzmacniający STAŁĄ częstotliwość skrajną, jak to ma miejsce w tradycyjnej regulacji tonalnej. W moim rozwiązaniu kluczowymi elementami regulacji są wynikające z natury samej krzywej korekcji trzy skrajne częstotliwości (dla basu, tonów średnich i dla wysokich). Ten właśnie pomysł szybko okazał się najlepszym środkiem do celu, do którego dążyłem. Regulacja barwy poprzez zmianę samej krzywej korekcji bez dodawania żadnych dodatkowych obwodów. Rozwiązanie minimalistyczne i purystyczne. Czyli dokładnie takie, jakie sprawia, że serce mi zaczyna szybciej bić.

MD: Czy możesz powiedzieć nam coś więcej o konstrukcji Phono Enhancera?

RT: Większość informacji zawarłem już w odpowiedzi na powyższe pytanie. Mogę jeszcze podkreślić, że to właśnie stworzenie topologii umożliwiającej niezależną zmianę trzech granicznych wartości częstotliwości krzywej korekcji wykonywane za pomocą rezystorów o zmiennych wartościach było kluczem do sukcesu tej konstrukcji. Następnym krokiem było ustalenie i zoptymalizowanie zakresu regulacji każdego z pokręteł poprzez odsłuch setek różnych płyt z wykorzystanie prototypu. Jak przystało na prawdziwego praktyka i miłośnika muzyki, jakim jestem.

Phono Enhancer

MD: Wiem, że od czasu wprowadzenia Phono Enhancera na rynek wprowadziłeś kilka ulepszeń tej konstrukcji. Czy możesz nam zdradzić na czym one polegały? Zwłaszcza w odniesieniu do obecnej, testowanej wersji.

RT: Tak naprawdę rzecz była nie w poprawie brzmienia, ale raczej w dążeniu do uproszczenia układu przedwzmacniacza bez najmniejszego choćby negatywnego wpływu na brzmienie i bez pogarszania istotnego parametru, jakim jest stosunek sygnału do szumu. Próbowałem ustalić tzw. infimum (w matematyce to kres/kraniec dolny) tego konceptu, że tak powiem.  

W wersji MKI w układzie pracowało w sumie osiem triod, w pięciu szklanych bańkach: 1 x PCC88 + 2 x 12SN7GT + 2 x PC86. Natomiast w wersji MIII Enhancera (czyli testowanej) używam już jedynie czterech trio w trzech szklanych bańkach: 1 x PCC88 + 2 x 6J5GT. Jest to więc czysty, aktywny stopień wzmocnienia sygnału dla wkładek MC charakteryzujący się doskonałym stosunkiem sygnału do szumu stworzony z wykorzystaniem zaledwie dwóch triod na kanał pracujących (w klasie A) z wysokim prądem spoczynkowym. To doskonały przykład na to, jak już raczej minimalistyczny układ można jeszcze bardziej „skondensować” bez utraty jakości dźwięku. Dlaczego więc mielibyśmy przesyłać sygnał przez dwa czy trzy OPAmpy (zintegrowane wzmacniacze operacyjne), z których każdy jest złożony z armii przynajmniej 30tu zintegrowanych tranzystorów pracujących przy niskich prądach spoczynkowych? A tak przecież właśnie pracuje wiele phonostage’y mieniących się mianem high-endowych.

Co więcej po zaimplementowaniu regulacji barwy opartej o trzy pokrętła znalazłem sposób by całkowicie wyeliminować szczątkowe, ale obecne, zakłócenia wynikające z samego przełączania (które można było usłyszeć w wersji MKI i wczesnych egzemplarzach MKII).

MD: Znamy już Twoje podejście do hardware’u, czy mógłbyś się teraz podzielić z Czytelnikami ulubionym softwarem, czyli muzykę, której lubisz słuchać? Może wskażesz kilku artystów, albo albumów, które wysoko cenisz?

RT: Lubię właściwie wszystkie gatunki muzyczne: klasykę, jazz, rocka, blues, metal, fusion, funk… I nie zamykam się nigdy na nowe kierunki, nowe odkrycia. Wśród moich niedawnych odkryć wymieniłbym:

The Funky Knuckles (Neo-funk),

Leopold Silvius Weiss (wirtuoz lutni i kompozytor, rówieśnik J. S. Bacha),

Moon Child (Neo-Soul z Kalifornii),

Electrodeluxe (Acid Jazz z Francji, pierwsze 3 albumy, późniejsze są bowiem dużo słabsze),

R3 Special Big Band (fantastyczny, łatwo wpadający w ucho big band jazzowy z latynoską nutką).

Biorąc pod uwagę różnorodność wspomnianych wyżej stylów muzycznych, na myśl przychodzi mi jeszcze jeden bardzo wyjątkowy zespół: GENTLE GIANT. To legendarny zespół rocka progresywnego (???) z lat 70tych. Uwielbiam ich. Członkowie zespołu są prawdziwymi muzycznymi gigantami, którym udało się doskonale zintegrować różne style w jeden, wspólny, własny muzyczny język. Trudno w to uwierzyć, ale prawda. Koniecznie ich posłuchaj.

Niemniej wszystko co robię kręci się wokół jednego kompozytora – Jana Sebastiana Bacha. Passacaglia i Fuga c-moll oraz 6 sonat na organy, Pasja św.Mateusza, Msza h-moll, Suity na klawesyn, by wymienić tylko kilka znanych przykładów z obszernego katalogu Bacha, to prawdziwe arcydzieła. Słyszałem je wszystkie setki razy i za każdym razem ekscytowałem się nimi niczym małe dziecko. Nie ma dnia, w którym w moim życiu nie pojawiałaby się muzyka Bacha w tej, czy innej formie – albo jej słucham, albo jej się uczę, albo ją gram.

MD: Reinhard, dziękuję za poświęcony czas na udzielenie tak obszernych odpowiedzi na moje pytania. Niniejszy wywiad stanowi niezwykle ciekawy (mam nadzieję) wstęp do recenzji, uwaga (!), spoiler, znakomitego phonostage’a Twojego autorstwa!Większość zdjęć w niniejszym artykule publikujemy dzięki uprzejmości Reinharda Thöressa.

Strona producenta: Thoeress

Strona polskiego dystrybutora: Audio Atelier