Jak co roku, jesienią za dużo dzieje się w branży, żebym mógł sobie pozwolić na jakikolwiek dłuższy wyjazd. Na ostatnią w tym roku wrocławską prezentację cykliczną Audiofil wybrałem się skuszony obietnicą ogarnięcia tego tematu w jeden dzień, a nawet powrotu do stolicy o ludzkiej godzinie, natomiast obecność Reinharda Thöressa postawiła przysłowiową kropkę nad ‘i’.
Wrocław
Na myśl o jakiejkolwiek październikowej czy listopadowej podróży zawsze walczę sam ze sobą. Nie to, że nie lubię wyjazdów i socjalizowania się z ludźmi z branży, bo lubię, jak najbardziej. Natomiast o tej porze roku zawsze gdzieś z tyłu głowy tli się ta sama myśl, tj. “Oho, kolejny niespecjalnie produktywny dzionek się kroi, ech…”. Wyjazd był zaplanowany na wczesny poranek, natomiast powrót w sam raz na kolację plus jeden odcinek jakiegoś popularnego zagranicznego tasiemca. Dobra, miejmy to już z głowy.Do Wrocławia dotarłem w nienajgorszym towarzystwie i o przyzwoitej porze. Mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. Mało tego, jeżeli komuś naprawdę nie chce się czytać dalej, może śmiało zerknąć do tego materiału i zaprzestać niniejszej lektury. Było podobnie, ale dla jasności: to dobrze. Po dotarciu do miejsca docelowego okazało się, że tym razem hotel, pomieszczenie odsłuchowe i spora część sprzętu to były toćka w toćkę te same atrakcje, co rok temu. Ludzie też byli znajomi. “Zaraz, chwileczkę, to po co o tym znowu piszesz? I kotleta odgrzewasz?”. Ano, bo mam o czym, a dobrze zrobione kotlety niezaprzeczalnie są smaczne.Spora sala na piętrze wrocławskiego hotelu Qubus to było dokładnie to samo miejsce, w którym rok temu słyszałem pełny system Reinharda. Wywarł na mnie ogromne wrażenie. Ba, do tego stopnia, że z takim dźwiękiem mógłbym sobie wieść szczęśliwe audiofilskie życie bez oglądania się za siebie. Ale to było rok temu. Od tego czasu poznałem wiele naprawdę dobrych produktów. Stąd dla samego siebie chciałem wiedzieć, na ile zmieniło się moje subiektywne postrzeganie tego, co w tym hobby uważam za naprawdę zacne, a system mocno podobny do zeszłorocznego mi to umożliwił. No to do rzeczy.
Nowości
W porównaniu do sytuacji sprzed roku nie zmieniło się wiele, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pomieszczenie odsłuchowe było to samo, podobnie kolumny, przedwzmacniacze liniowy i gramofonowy, spora część okablowania i – o ile dobrze pamiętam – angielskie pudełko podpięte do głównej linii zasilania i karmiące wszystko inne też. Natomiast hotelową salę przyozdobiły niewidziane rok wcześniej ustroje akustyczne firmy Acoustic Manufacture i było ich całkiem sporo. Zmieniło się także kilka komponentów dla systemu kluczowych.
Rok temu czarną płytą zakręcił niemiecki gramiak Cantano W z własnym ramieniem o nazwie T oraz obrzydliwie drogą wkładką Murasakino Sumile MC. Jednak tym razem na służbie był flagowy model Kid Thomas słoweńskiej firmy Pear Audio. Choć o czarnych płytach pojęcie mam znikome, to właściciel rzeczonego przybytku – Peter Mezek – okazał się wyjątkowo rozmownym i uprzejmym człowiekiem, podobnie jego małżonka. Szybko dotarło do mnie, że to pasjonat z kluczowymi w branży organami na właściwych miejscach, tj. głową i sercem, a jego wieloletnie przeszłość powiązana z Linnem, Nottingham Analogue, Rational Audio TT czy Well Tempered pozwoliła mu na stworzenie czegoś swojego, o smaku gruszki (ang. Pear). W świecie powiadają, że Peter zna się na swoim rzemiośle, a czy tak jest faktycznie to pewnie Marek któregoś dnia opowie.Rok temu adaptacja akustyczna tej samej sali była oparta na raczej mało estetycznych pochłaniaczach. Sporo tego było, co z pewnością przekuło się na jak najbardziej zdatny efekt, choć środki można było przyrównać do mało finezyjnego strzelania z ciężkiego kalibru. Natomiast tym razem organizatorzy zastosowali kilka modułów rozpraszających 1D i QRD (Skyscrapper 101/101) firmy Acoustic Manufacture, które na moje ucho zrobiły lepszą robotę, no i zdecydowanie uatrakcyjniły pomieszczenie wizualnie. Korzystam z podobnych produktów u siebie i bez nich moja skromna sala odsłuchowa po prostu nie nadaje się do słuchania muzyki.Jedną ze zmian kluczowych były końcówki mocy inne niż ostatnio. Zamiast purystycznych, 20-watowych lampowych konstrukcji w typowej dla Reinharda formie, na miejscu zastałem coś nowego, wyglądającego obłędnie, o hybrydowej topologii i ładnej nazwie EHT (Eintakt Hybrid Triode), no i od tego samego człowieka, Herr Thöressa. Para triod w środku jego najnowszego monobloku EHT pracuje w tranzystorem JFET w stopniu wyjściowym. Po co? Ano, żeby utrzymać firmową estetykę dźwięku, ale zwiększyć moc i tym samym stworzyć produkt o znacznie szerszym zastosowaniu niż kilkuwatowe konstrukcje. To ma sens. Każda końcówka EHT dostarcza około 40 watów mocy przy ośmioomowym obciążeniu. Dla Kowalskiego to może i niedużo, ale dla niemieckiego konstruktora od zawsze operującego w sferze +/- kilkunastu watów, cóż, taka moc jest wręcz niewyobrażalnie duża. Po raz kolejny zagrały podłogowe kolumny 2CD12 MKII, nie zabrakło też japońskich kabli 聖Hijiri.
Ciekawostka
Zanim przejdziemy dalej, pozwolę sobie na jedną ciekawostkę. Nie dało się przeoczyć, że wykorzystany w prezentacji przedwzmacniacz Reinharda Thöressa miał wyjścia słuchawkowe 6,3mm. Większość osób widząc taki produkt z miejsca wychodzi z założenia, że coś jest zrobione kosztem czegoś i wszystko sprowadza się do priorytetów konstrukcyjnych. Pisząc wprost, klocek albo jest przedwzmacniaczem z dodaną dziurą słuchawkową w celu poszerzenia funkcjonalności, albo odwrotnie – słuchawkowcem z krwi i rości mogącym regulować podłączonym doń piecem stereo czy parą końcówek, bo dało się łatwo dosztukować wyjścia liniowe. No więc nie, tym razem nie o to chodzi.Niemiecki przedwzmacniacz obydwie funkcje traktuje tak samo poważnie, bo inaczej nie może i wynika to z jego budowy. Dzielą one ten sam obwód, z którego sygnał dopiero na samym końcu trafia albo do wyjść liniowych, albo do słuchawkowego. Coś podobnego zrobiono np. we flagowym przetworniku iFi audio – Pro iDSD. Jego część analogowa (tzw. line driver) podaje na tyle mocny sygnał, że konstruktor tego urządzenia nie musiał uciekać się do dodatkowych kostek wzmacniających wyjście słuchawkowe i dokładnie coś takiego zrobił Reinhard. W obliczu tego rozwiązania w jego przedwzmacniaczu należy obydwie funkcje traktować na równi.
Posłuchane
Postaram się niniejszy rozdział streścić do niezbędnego minimum. Powód jest bardzo prosty, tegoroczna prezentacja i ta rok temu były na tyle podobne, że naprawdę wymyślałbym koło na nowo doszukując się jakichś dużych różnic pomiędzy nimi. OK, jedna rzecz, która zmieniła się na lepsze to – na moje ucho – otwartość dźwięku. W prezentacji z 2017 nie dało się nie usłyszeć, że niemiecka elektronika była wybitna pod tym względem i przy tym niebywale żywiołowa. Ale teraz całość zagrała jeszcze dosadniej, wygenerowała jeszcze większy i czytelniejszy obrazek, a w efekcie brzmiała jeszcze swobodniej. Gdybym miał obstawiać dlaczego, cóż, inna (moim zdaniem lepsza) akustyka sali plus dwa razy większa moc niemieckich końcówek zrobiły co trzeba. Ale może tylko mi się wydaje i to wszystko zadziało się za sprawą innego zupełnie gramofonu? Nie wiem, nie mam bladego pojęcia. W każdym razie bardzo mi się podobało.Jeżeli dźwięk jest szybki, mocny, wyraźny, duży i należycie pokazuje kontrasty dynamiczne w muzyce to siłą rzeczy… lekko wchodzi. Jest swobodny. Gdybym miał za pomocą jednego tylko słowa określić teraz jaka była tegoroczna prezentacja, to napisałbym bez wahania, że właśnie taka była, tj. swobodna. Czuć było dobrze ten sceniczny oddech, impet i zwartość, które powodowały, że z żywym repertuarem nie sposób było się nudzić. W tym dźwięku nie było ani krzty ślamazarności i nijakości. Mój system gra pod tym względem podobnie i to jest coś, co mnie autentycznie trafia w czuły punkt. Zatem nie odkryję Ameryki pisząc, że tegoroczny system już na dzień dobry podobał mi się równie mocno co ostatnio, a im dłużej go słuchałem, tym lepiej było. Całości dopełniła hojna porcja mięsa na samym dole i kontur w sam raz, tj. bez nadmiernych wyostrzeń wysysających żywe z muzyki czy przesadnej krągłości osłabiającej atak.W zasadzie to nie mogło być inaczej. Podłogówki 2CD12 MKII może i nie wyglądają jakoś szczególnie, za dzieło sztuki to ich nie sposób uznać i Reinhard ma tego świadomość, ale grają świetnie. Mariaż wysokiej skuteczności, umiejętnie dobranych przetworników oraz zaporowej jak na jego standardy mocy zrobił to, co zrobił. Często takie zestawienia krzyczą, są ostre i nie ma w ich brzmieniu masy. Ale jedną z chyba najciekawszych rzeczy, oprócz wymienionej powyżej swobody oczywiście, był ludzki element tegorocznej prezentacji. Zgadzała się barwa, gęstość, kontur, gładkość i w zasadzie wszystko inne też. To nie było krzykliwe czy sztuczne i bezpłciowe granie, ale czysty, wyraźny, żywiołowy, a przy okazji też fizjologiczny i spójny dźwięk, który w moim kapowniczku nie zaliczył żadnej wpadki.Umiejętność połączenia tych wszystkich cech w jedno to sztuka, którą po raz pierwszy usłyszałem rok temu na prezentacji zorganizowanej przez impresario Guzka, kilka miesięcy później w Monachium, a niecały tydzień temu we Wrocławiu po raz kolejny i tam też mi się podobało najbardziej jak do tej pory. Choć tak po prawdzie to system oparty na elektronice i paczkach Reinharda zawsze gra bardzo dobrze i myślę, że wiele osłuchanych osób się tu ze mną zgodzi.
Podsumowane
No i to by było na tyle. Pojechałem, zobaczyłem i po raz kolejny utwierdziłem się w tym, że Niemiec bardzo dobrze wie co robi, zresztą tak samo, jak i jego polski dystrybutor. Ciężko to wszystko uznać za przypadek i pozostaje mi jedynie nadmienić, że warto było wybrać się na wycieczkę. Posłuchajcie koniecznie, bo ten system zagra każdą muzykę w taki sposób, że czapki z głów.
Z elektroniką firmy Thöress można zapoznać się po uprzednim kontakcie z wrocławską załogą Art&Voice. Serdeczności dla Reinharda, Petera Mezeka wraz z małżonką oraz organizatorów całego zamieszania – Krzyśka Owczarka i Piotra Guzka. Do zobaczyska na zbliżającym się wielkimi krokami Audio Video Show.
Art&Voice / Sztuka i Głos
- ul. Wojszycka 22a
- Wrocław
- tel.: + 48 606 276 001