Na rynku jest bardzo dużo wzmacniaczy zintegrowanych, o których można śmiało napisać, że są dobre. Natomiast te zasługujące na miano wybitnych wprost przeciwnie, a zwłaszcza takie, które nie kosztują małej fortuny i niniejsza recenzja traktuje o takim właśnie sprzęcie. Przed Wami Lavardin ISx, smacznego!
Wstęp
Lavardin jest jedną z marek należących do francuskiej grupy CEVL, która zajmuje się produkcją i sprzedażą sprzętu audio i wideo. Przez lata do pracy wykorzystywałem oparty na sklejkowych półkach stolik K-Rak z jej oferty, kolumny Lecontoure też nie są mi obce, natomiast o elektronice Lavardin za dużo nie wiem, jak do tej por nie miałem z nią styczności. W każdym razie nazwa firmy wzięła się od ruin średniowiecznego zamku Château de Lavardin, a ona sama założona została w niewielkim miasteczku Montoire w 1996 roku. Cztery wiosny później nastąpiła przeprowadzka do położonego w środkowowschodniej części Francji miasta Tours. Dowiedziałem się też, że produkty Lavardin są projektowane i wykonywane od A do Z w siedzibie firmy, bez pomocy z zewnątrz. Już lata wstecz docierały do mnie obiegowe opinie o ich świetnym brzmieniu. W końcu na własne uszy przyszło mi dowiedzieć się jak to jest naprawdę.Krajowy dystrybutor urządzeń Lavardin jest od lat ten sam, choć – w porównaniu do innych firm w jego portfolio – za dużo testów tej francuskiej marki nie widziałem. Sam nie wiem, może nie szukałem za dobrze, a może rzecz rozchodzi się o to, że oferta Lavardina zmienia się bardzo rzadko, tj. raz na kilka lat, stąd osoby, które miały coś do napisania, już to zrobiły dawno temu. W każdym razie zadzwonił telefon, a że zwykłem odbierać, to krótka pogawędka szybko zeszła na temat ten co zawsze, tj. wykonania testu z gwarancją dobrej zabawy. Z Krzyśkiem współpracuję od jakichś sześciu lat, ale jak do tej pory o Lavardinie nie rozmawialiśmy. Podpytałem o specyfikację, topologię, przeznaczenie i inne takie. Gdy usłyszałem o 40 watach na kanał, wyrzuciłem z siebie jedno krótkie zdanie: „Krzysiek, to kucnie, nie ma bata, że zagra.”. Cóż, ów osobnik wie na czym słucham, stąd niczym nie wzruszony i jak zawsze pewny siebie, ze stoickim spokojem odrzekł, że powinienem posłuchać, a pogadać to sobie możemy jak już posłucham. „Dobra, skoro uważasz, że coś z tego będzie, to podeślij.” Co ja się będę wykłócał, nie wypada, a obiecany Lavardin ISx został dostarczony kilka dni później.
Budowa
Lavardin ISx dotarł do mnie w najzwyklejszym w świecie kartonie, natomiast danie główne wewnątrz zostało zawinięte w folię i umieszczone pomiędzy dwiema piankowymi formami. Nie zabrakło zwykłego kabla sieciowego oraz pilota zdalnego sterowania, choć dodatek numer dwa standardowy nie jest, ale o tym za chwilę. Nie przez przypadek do zestawu dołączono próbnik fazy, producent radzi zwrócić szczególną uwagę na polaryzację. Francuska integra mierzy (wys. x szer. x gł.) 80 x 430 x 340 mm, a jej masa to zaledwie 6,5 kilograma. Jest to zatem produkt lekki i o standardowych wymiarach.Pod względem funkcjonalności Lavardin ISx to integra jak na dzisiejsze czasy niestandardowa; stereofoniczą końcówkę mocy zamknięto w jednej obudowie wraz z przedwzmacniaczem… i to by było na tyle. Nie uświadczymy konwertera c/a, streamera czy czegokolwiek innego. Nawet zdalna regulacja głośności to w przypadku ISx-a rzecz opcjonalna i dodatkowo płatna, podobnie jak moduł przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM czy wejście liniowe prosto na końcówkę mocy. Francuska integra pracuje w klasie AB, nie jest na papierze szczególnie mocna; 50, 70 i 104 waty (RMS) na kanał przy obciążeniu odpowiednio ośmio-, cztero- i dwuomowym to wartości mówiące same za siebie. Niemniej, producent deklaruje, że ISx poradzi sobie nawet z trudnymi kolumnami. Pożyjemy, zobaczymy. Brnąc dalej w specyfikację dowiadujemy się o zniekształceniach rzędu 0,005%, impedancji wejściowej 10KΩ oraz maksymalnym poborze prądu wynoszącym 180 watów (32 waty w stanie spoczynku), natomiast impedancja wyjściowa na stronie producenta (8Ω ) to zapewne błąd w sztuce.Z zewnątrz Lavardin ISx wygląda bardzo prosto, nie rzuca się w oczy. Jest wykonany starannie, choć utylitarnie i bez fanaberii. Front stanowi gruba, sześciomilimetrowa sztaba wykonana z anodowanego na czarno i wyszczotkowanego aluminium. Widać w sumie cztery wkręty, które trzymają ją na swoim miejscu i jednocześnie usztywniają całą konstrukcję. W oczy rzucają się dwa aluminiowe i eleganckie pokrętła wykonywane w fabryce firmy. Mają delikatne wcięcia, co ułatwia odgadnąć ich pozycję. Gałka po lewej pełni rolę selektora wejść liniowych, które oznaczono cyframi (1, 2, 3 i 4) widocznymi zaraz obok, natomiast ta po prawej jest regulatorem głośności. Nie naniesiono skali, trzeba polegać na wspomnianym przed chwilą wcięciu. Pomiędzy tymi elementami jest jeszcze srebrna i również aluminiowa tabliczka z logo firmy, odbiornikiem IR dla pilota zdalnego sterowania oraz dwiema diodami, z czego środkowa sygnalizuje gotowość urządzenia do pracy. Producent deklaruje też, że zarówno odbiornik, jak i nadajnik podczerwieni przez znakomitą większość czasu pozostają pasywne, tj. komunikują się ze sobą tylko podczas wysyłania sygnału z pilota, a skoro o nim mowa, jest wyposażony tylko w dwa guziki odpowiedzialne za zmianę natężenia siły dźwięku. Nie ma opcji całkowitego wyciszenia czy zmiany aktualnie używanego wejścia liniowego. Subiektywnie pisząc, mi to absolutnie nie przeszkadza.Tył francuskiej integry jest skromny, choć do szczęścia niczego nie zabrakło. Cztery pary wejść RCA sąsiadują z plastikowymi zaślepkami. Lavardin wykorzystuje obudowę ISx-a też w innych produktach, stąd widok ten nie dziwi i jest zrozumiały. Natomiast terminale głośnikowe zaraz obok jakościowo odstają od reszty. Owszem, spełniają swoją funkcję i nie twierdzę, że się zaraz rozsypią w drobny mak. Niemniej, w sprzęcie kosztującym tyle co bohater niniejszej publikacji przydałoby się jednak coś lepszego. Wejścia RCA powinny też być oznaczone w sposób wyraźniejszy (np. litery ‘L’ i ‘R’) niż za pomocą subtelnych okręgów koloru czarnego i czerwonego. Widać w tym produkcie jeszcze dwie drobne oszczędności, ale na szczęście zupełnie nieinwazyjne; oznaczenia wejść liniowych i tabliczka znamionowa nie są wygrawerowane, to naklejki. Piszę o tym dlatego, że – moim zdaniem – jasny komunikat na tej drugiej (‘Designed & Made in France’) powinien zobowiązywać do zadbania o te detale. Ostatni element to gniazdo IEC z wymiennym bezpiecznikiem i głównym (jedynym) włącznikiem zaraz obok. Produkt może być cały czas podłączony do sieci.Obudowa Lavardina ISx składa się z podstawy w kształcie odwróconej litery U, natomiast górna pokrywa to bliźniaczy element i ‘rękaw’, w który wsuwa się całość. Na spodzie urządzenia zamontowano trzy gumowe nóżki. Pod względem jakości jest bardzo dobrze. Poszczególne elementy są do siebie świetnie dopasowane, nic nie odstaje i – wyjąwszy tak naprawdę tylko przyłącza głośnikowe – nie irytuje. Natomiast najciekawszy jest środek ISx-a. Całą elektronikę zamontowano na jednym metalizowanym laminacie, co jest rzadkością, podobnie montaż przewlekany. Główna płytka jest oddzielona od dużego transformatora toroidalnego aluminiowym ekranem wygiętym w literę ‘L’. Połączony z obudową biegnie pod głównym PCB, następnie zawija do góry i tym samym pełni też rolę radiatora dla przymocowanych zaciskami tranzystorów. A skoro o nich mowa, na każdy kanał przypada para bipolarnych urządzeń TIP142/147 firmy STMicroelectronics. To pracujące przeciwsobnie układy Darlingtona, tzn. dwa tranzystory zamknięte w jednej obudowie plus dwa rezystory i dioda. W ich sąsiedztwie siedzą bezpieczniki. Zaraz za wyjściami połączonymi z laminatem cienkimi drutami widać przekaźniki ze stykami pokrytymi mieszanką złota, srebra i palladu. Sekcja zasilania jest oparta na szybkich diodach prostowniczych i dwóch dużych kondensatorach firmy Vishay, natomiast za regulację głośności odpowiada ‘niebieski’ ALPS z silnikiem.Aha, no i na koniec ważna rzecz. Lavardin tak projektuje swoje piece, aby niwelować efekt tzw. ‘zniekształceń pamięciowych’ (ang. Memory Distortion), tj. pozostałości po napięciu w krzemowych podzespołach wzmacniaczy tranzystorowych. Choć zapewne krótkotrwałe, mają się one przekładać na mechaniczny, a zatem sztuczny i nieprzyjemny dźwięk produktów tego typu. Natomiast okiełznanie tych dystorsji ma przybliżyć pod względem żywiołowości i gładkości piece tranzystorowe do lampowych, które w/w problemu nie mają. Na stronie Lavardin dowiadujemy się, że jest to firmowe znalezisko, niezaadresowane wcześniej przez żadnego producenta.
Dźwięk
W celu należytego przetestowania integry Lavardin ISx, wykorzystane zostały szwajcarskie podłogówki Boenicke W8 oraz wzmacniacz Trilogy 925. LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.) robił za źródło, Asus UX305LA pełnił funkcję transportu cyfrowego, natomiast pomiędzy nimi pracowały izolator iGalvanic3.0, regenerator iUSB3.0 oraz trzy kable Mercury3.0. Od pewnego momentu zagrał też mój domowy zestaw, tj. monitory Boenicke W5, końcówka stereo NuForce STA200 oraz przetwornik AMR DP-777SE na zmianę z iFi audio Pro iDSD. Oto co zaszło.Pewnie się powtórzę, ale moje referencyjne kolumny łatwe to nie są. Głośno zagrają z dosłownie byle czym, ale spośród blisko dwóch tuzinów końcówek i integr, z którymi Boenicke W8 były łączone, słyszałem te podłogówki w pełnej krasie u siebie dosłownie raz. Nawet obecny u mnie od ponad dwóch lat Trilogy 925 ze swoim przerośniętym zasilaniem, przeciwsobną końcówką mocy i na papierze adekwatną mocą nie stanowi dla Szwajcarów kompana idealnego, o czym boleśnie się przekonałem po długim czasie egzystowania w słodkiej nieświadomości/niewiedzy. Potrzeba było natrafić na coś ‘szytego na miarę’ dla tych paczek i na tej podstawie iść do przodu. Piszę o tym wszystkim dlatego, że w kontekście bohatera niniejszego materiału te informacje są ważne. Dają ogląd na to, co ten piec potrafi, bo potrafi niemało, a ma ‘jedynie’ 50W na kanał przy ośmioomowym obciążeniu. Kto by pomyślał…Zacznę od mojej referencyjnej integry. Trilogy 925 gra dźwiękiem nasyconym, pełnym, przestrzennym, spokojnym, koherentnym i ponad wszystko obecnym. Ten piec brzmi majestatycznie i z wysoką klasą, niczym udomowiony olbrzym odziany w eleganckie ciuchy. Odnosi się przez to wrażenie, że on służy muzyce ponad wszystko inne; po mistrzowsku oddaje jej tkankę i gęstość, jest też ponadprzeciętnie informacyjny, ale zarazem spokojny. To jest właśnie sposób na dźwięk według Nica Poulsona, twórcy tej integry. Daje masę frajdy i najskuteczniej porywa właśnie za pomocą ‘muzycznych’ środków, wrodzonej elegancji i powabu, metaforyczne rzecz ujmując królewskiego rodowodu. 925-ka trzyma wszystko w ryzach ale jest dostojna, spokojna, opanowana i śpiewa bez fanaberii. Oddaje impet stanowczo i dobitnie, choć nie pędzi na złamanie karku i z trudnym obciążeniem bardzo dobrze te wszystkie rzeczy słychać.Lavardin ISx ma kilka cech wspólnych z 925-ką, chociażby całościowy charakter mający służyć muzyce, tj. pokazywać jej piękno, a nawet je nieco podkręcać, ale bez rozbioru na części pierwsze. ISx to produkt o fantastycznej barwie oraz plastyce i zaręczam, że zaledwie te dwa środki opisowe powodują, że słucha się go z niebywałą przyjemnością. To jedna z jego fundamentalnych zalet i muszę przyznać, że wykombinowanie pieca w klasie AB o tak angażującym, poniekąd lampowym profilu brzmieniowym to sztuka, do której trzeba mieć odpowiednią wizję, wrażliwość oraz talent. Dźwięk tego typu nie rodzi się dziełem przypadku, ktoś musi dokładnie wiedzieć co robi i Lavardin ISx jest na to niezbitym dowodem. Bogactwo barwowe tej integry jest wszechobecne. Słychać lekko zmiękczone krawędzie i fizjologiczną, wręcz mokrą tkankę pokrywającą niemalże całe słyszalne spektrum. Temperaturę nieco podkręcono, to pewnik, ale umiejętnie, z całą stanowczością bez popadania w skrajność.Największym zaskoczeniem dla mnie było to, jak wyrywnie Lavardin ISx zagrał. To jedna z największych różnic pomiędzy tym sprzętem, a moim referentem. Ten drugi jest – jak pisałem – spokojny, obfity i majestatyczny, natomiast urządzenie sporo tańsze kąsało wyjątkowo punktowo i energetycznie. Rzadko słyszana mieszanka świetnego ataku i znakomitej barwy w przypadku ISx-a okazała się właśnie tym ‘czymś’, co mnie autentycznie porwało. Szła z tym mniejsza obecność sceniczna, tj. skromniejsze obrazowanie wydarzeń w porównaniu do 925-ki, choć też lżejsze, bardziej otwarte podejście do muzyki. Mój referent czarował tym co zawsze, natomiast Francuz okazał się magikiem podobnego kalibru, ale wyspecjalizowanym w innych sztuczkach; eksponował detale, wyraźniej konturował instrumenty, na piedestale stawiał pierwszy plan i jednocześnie to, co działo się pomiędzy kolumnami. Porywał szybkością, rytmiką i otwartością. Sprawiał wrażenie wyrywniejszego i dobitniejszego na dole pasma, głównie z tytułu szczuplejszej sylwetki tego podzakresu.Lavardin ISx zagrał lżej w porównaniu do Trilogy 925, ale i tak imponująco, no i naprawdę świetnie okiełznał Boenicke W8, ku mojemu niemałemu zaskoczeniu. Nie miało znaczenia czy na tapecie był bas generowany syntetycznie czy też za pomocą żywych instrumentów. Francuz grał bez zadyszki nawet przy ponad 90 decybelach, jak gdyby miał pod maską zasilanie sporo większe i o rząd wielkości więcej watów. Nie miał, ale tak się zachowywał. Faktem jest, że masa np. dużych bębnów taiko nie była oddana aż tak dobrze, jak to zwykł robić mój referent. Ale rozmiar, impuls, sceniczny ‘oddech’ tych instrumentów i całościowe zbieranie się już jak najbardziej. Ponieważ barwowo ISx jest obłędny, mariaż właśnie tej cechy z prezentacją dołu pasma bez ugrzecznień i spowolnienia jak najbardziej miał sens. Mało tego, ta integra nie jest co prawda towarzyszem idealnym dla W8-ek, ale jednym z lepszych, jakie u siebie słyszałem.Lavardin ISx angażował mnie nie mniej intensywnie niż 925-ka, choć na własny wysoce unikalny i wysmakowany sposób, bo to jest porywający, przykuwający do fotela sprzęt, produkt, z którym chce się słuchać oklepanego recenzenckiego repertuaru zamiast pisać o tym. Słuchałem, a jakże, a informacyjny Francuz kilka razy pokazał mi dosadnie, że informacji nie skąpi. Trilogy też taki nie jest, ale tego nie faworyzuje, natomiast im dłużej słuchałem ISx, tym bardziej do mnie docierało, że właśnie wysokotonowe przeszkadzajki zaserwowane w sposób gładki, choć dosadniejszy i bardziej rozświetlony niż przywykłem to jest trzeci as w rękawie tego pieca, zaraz obok dynamiki i barwy. Gdy doda się do tego właśnie gładkość brzmienia i jego ogólny powab bez przesadnego konturu czy jaskrawości, wynikową jest fantastycznie zestrojony sprzęt, z którym nie sposób się nudzić i zarazem produkt, jakich ze świeczką szukać. W tej cenie trzeba by się dobrze nagimnastykować i nie dam sobie głowy uciąć czy coś się znajdzie. Nie jestem w stanie wskazać podobnie wycenionej alternatywy, najwyraźniej za mało jeszcze słyszałem. Tak zupełnie z głowy/pamięci, ISx przypomina trochę fantastycznego JOBa 225 w kwestii dynamiki i ogólnego pomysłu na dźwięk, ale pod względem lepszego nasycenia i ogólnego wyrafinowania Francuz najpewniej jest lepszy. Niemniej nie bierzcie tego zeznania za pewnik, to bardziej zgadywanka niż cokolwiek innego.Na zakończenie, gdy już miałem dobry wgląd w to, czym Lavardin ISx jest, zabrałem to urządzenie do domu. Starło się tam z końcówką stereo NuForce STA200, no i obydwa te produkty zagrały z monitorami Boenicke W5 ustawionymi w bliskim polu. Francuski sprzęt pokazał się z dokładnie tej samej, wówczas dobrze już znanej strony. Ze szwajcarskimi monitorami zagrał w sposób otwarty, szybki, ponadprzeciętnie gładki, informacyjny i barwowo bogaty. To połączenie było bardzo udane, słyszalnie lepsze w porównaniu do sporo tańszej końcówki NuForce’a. Ona przekaz bardziej dociążyła, spowolniła i przykręciła górę pasma. Dosadniejsza forma obniżyła otwartość i doświetlenie, co też dało ciekawy efekt i wynikowa była jak najbardziej przyjemna. Obydwa połączenia były udane, choć dla mnie Francuski piec zagrał o klasę lepiej.
Podsumowanie
Jak do tej pory nie słyszałem urządzeń firmy Lavardin w kontrolowanych warunkach. Ba, nawet na wystawach nie miałem okazji, a jeżeli gdzieś kiedyś i przez przypadek tak się stało, to – przyznaję bez bicia – nie zwróciłem uwagi. Dlatego też moje oczekiwania względem modelu ISx były żadne. Ot, przyjechało niewielkie i podejrzanie lekkie pudełko, które na pierwszy, drugi i kolejny rzut oka nie chwyciło za serce. Porządnie zrobione, a i owszem, ale zaprezentowało się najnormalniej w świecie. Natomiast teraz można to wszystko już spokojnie puścić w niepamięć, przygoda z Lavardinem ISx okazała się niemałą lekcją pokory, w efekcie której będę zwracał baczną uwagę na poczynania tej firmy.
Lavardin ISx to urządzenie, które – choć wizualnie proste, wręcz zwyczajne – nie tylko gra znakomicie, ale też robi to zupełnie po swojemu i jak żadne mi znane. Ma silny charakter, dobrze słychać je w systemie. Jest fantastycznie zestrojone, skutecznie angażuje i – jak pisałem powyżej – na dźwięk takiej próby trzeba mieć pomysł, wizję i wiedzę. Kombinacja ponadprzeciętnej dynamiki, fizjologicznej barwy, wyrazistości i umiejętności okiełznania niełatwego przecież obciążenia, którą zaserwował Lavardin ISx to dla mnie spore zaskoczenie. Jest wykonany uczciwie, gra wybornie, chylę czoła jego konstruktorowi i gorąco zachęcam do posłuchania. Warto. Do następnego.
Platforma testowa:
- Wzmacniacz: Trilogy 925
- Źródło: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W8
- Transport: Asus UX305LA
- Komponenty USB: iFi audio iGalvanic3.0, iFi audio micro iUSB3.0, 3 x iFi audio Mercury3.0
- Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
- Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Ceny produktu w Polsce:
- Lavardin ISx: 10 990 zł
- Zdalnie sterowana regulacja głośności: 1 490
Dostawca: Moje Audio