Lumin to nazwa znana praktycznie wszystkim w temacie dobrego audio. Kojarzona jest ze świetnymi streamerami, bo to faktycznie podstawa i na dobrą sprawę także większa część oferty tej marki. Ale nie brak tam rodzynków, chociażby audiofilskiego NAS-a czy pełnoprawnej integry Lumin M1, której przyjrzymy się w niniejszej publikacji. Smacznego.
Wstęp
Należąca do firmy Pixel Magic Systems marka Lumin jest obecna na rynku od kilku lat i niepodważalny jest fakt, że zadebiutowała z przytupem. Model A1 okazał się niemałym sukcesem i nie znam osoby, która po spędzeniu kilku godzin z tym produktem nie byłaby dla niego pełna podziwu. Mało tego, jestem zdania, że ów maszyna zasługuje na gromkie brawa nawet dzisiaj, sporo po premierze, a w recenzji modelu T1 nakreśliłem dlaczego wg mnie tak właśnie jest. A1 wygląda jak masa pieniędzy, ceną na metce przykuwa wzrok osób podchodzących do tematyki jakości dźwięku w sposób bezkompromisowy, no i obsługa rzeczonego urządzenia jest bajecznie prosta, intuicyjna. Idąc dalej tym tropem, sieciowe aspekty wykorzystane w A1-ce zostały także zaimplementowane w praktycznie każdym sprzęcie Lumina i jest w tym sporo logiki. Skoro ma się gotową platformę sieciową, która działa jak Bozia przykazała i jest autorska, jej użycie tylko w jednym produkcie jest pozbawione sensu. Plusem od strony konsumenckiej jest to, że znając obsługę jednego Lumina, zna się je wszystkie.O ofercie Lumina też już pisałem, zerknijcie proszę w to miejsce. Niewiele się tam pozmieniało. Patrząc z boku na portfolio tej firmy można odnieść mylne wrażenie, że jest skostniała, że się zatrzymała. Kilka odtwarzaczy sieciowych, niektóre też pełniące rolę konwerterów C/A, jeden transport, jeden audiofilski NAS plus danie główne niniejszej publikacji, tj. integra M1 i to wszystko, tu lista się kończy. Odgrzewanie kotleta na kilka różnych sposobów, czy coś? Cóż, ja tak tego nie widzę, ani trochę. Może i się mylę, ale coś mi się wydaje, że produkty z logo Lumin w dalszym ciągu bardzo dobrze się sprzedają, z całą pewnością jest na nie zapotrzebowanie. System audio oparty na lokalnej infrastrukturze sieciowej – o ile dobrze zrobiony – jest po prostu niebywale wygodny w obsłudze, to wiadomo już od dawna. Dorzućmy do tego fokus na jakości dźwięku i nagle okazuje się, że nawet ciężkiego kalibru entuzjasta nie przejdzie obojętnie obok wysokiej klasy produktów komunikujących się ze światem za pomocą RJ-45ki czy bezprzewodowo. Tak, tak, do wygody szybko się przyzwyczajamy i nie ma od tego ucieczki.Załóżmy, że w wyniku dobrej sprzedaży aktualnej oferty, dział R&D Lumina nie ma pętli na szyi. Nie muszą dorzucać do ognia co chwilę, tj. wypuszczać nowych produktów co kilka miesięcy żeby cała firma mogła utrzymać się na powierzchni. Ja wierzę, że tak właśnie jest, ale nie to jest teraz ważne. Sedno stanowi brak presji czasu przy procesie deweloperskim i idący z tym w parze komfort. Nie trzeba się spieszyć, można na spokojnie dograć szczegóły, sprawdzić wszystko dokładnie. Zamiast wydawania maszyny w jednej z wersji beta, a zatem wypchnięcia testów poza firmę, a często na nabywców, można sobie podłubać w świętym spokoju. Wynikową jest zredukowanie szansy na techniczną wpadkę do minimum, no i spore prawdopodobieństwo na poprawę jakości produktu finalnego.No dobrze, dlaczego ja o tym piszę? Powód jest prosty, Lumin M1 powstawał półtora roku. Aż tyle. To kawał czasu zważywszy na to, że m.in. spora część technologii, interfejs czy wygląd tego produktu były najprawdopodobniej wiadome już na etapie deski kreślarskiej. Co pozostało? Sekcja wzmacniająca przede wszystkim. Czy zatem deweloperzy M1-ki się obijali? Nie sądzę. Skłaniam się ku wersji, że tak długo przerabiali tę część maszyny, aby szefostwo, nota bene audiofilskie, było zadowolone. Jeżeli taki scenariusz faktycznie miał miejsce, cóż, czapki z głów. Przed Wami Lumin M1, bon appétit.
Budowa
Napisałem we wstępie, że Lumin M1 to pełnoprawna integra; przedwzmacniacz i stereofoniczną końcówkę mocy zamknięto w jednej obudowie, czyli tak, jak ma to miejsce w przypadku mojego referenta – Trilogy 925. Choć te produkty różnią się mocno topologią i ogólnie podejściem do tematu, praktycznie wszystko w środku i na zewnątrz mają inne, to jednak spełniają te same funkcje na dłuższą metę. Natomiast Lumin M1 ma także wbudowany konwerter C/A i na dodatek jest streamerem. W praktyce oznacza to, że nazwanie go kombajnem nie jest przesadą. W przypadku urządzenia o takich funkcjonalnościach, aby zbudować kompletny system jest potrzebne minimum wysiłku. Wystarczy smartfon lub tablet w roli pilota zdalnego sterowania, para kabli głośnikowych, router, kolumny i już. Ten scenariusz jest jedynym sensownym, jeżeli na poważnie myśli się o M1-ce. To produkt, który do pracy nie potrzebuje jakiejkolwiek innej aparatury audio, nawet jednego dodatkowego audiofilskiego pudełeczka, zupełnie nic. I to jest autentycznie genialne, wręcz wyzwalające.Model M1 to pierwsze, ale najprawdopodobniej nie ostatnie urządzenie o takiej funkcjonalności w ofercie Lumina. Idę o zakład, że będzie ich więcej. Takie rozwiązanie adresuje potrzeby masy potencjalnych nabywców, którzy chcą cieszyć się naprawdę dobrym dźwiękiem, ale szukają jednego produktu, który kompleksowo załatwi temat i za nic w świecie nie powędrują w stronę całej półki wypełnionej sprzętem. Można rzec, że Lumin M1 to – ustalmy to już teraz – maszyna o bezsprzecznie audiofilskich korzeniach, ale nadspodziewanie prosta w swojej formie i pod względem obsługi. Ten produkt koncepcyjnie jak najbardziej ma sens i pewnie też poniekąd został stworzony do wysondowania, czy rynek masowy jest zainteresowany takim sprzętem. To brzmi nieco kuriozalnie, bo w dalszym ciągu mowa o cacku kosztującym ponad 10 000 zł. No ale bez podjęcia próby zaistnienia tam nic by przecież nie było wiadomo. Lumina M1 widzę też w drugim pokoju melomana zaznajomionego już z marką, mającego do niej zaufanie i – nie wykluczam – jedną z jej droższych maszyn zadowolony już wykorzystuje w swoim wieloczęściowym systemie.Lumin M1 jest nieduży i lekki. Jego wymiary i masa to odpowiednio (szer. x gł. x wys.) 361 x 323 x 58 mm i 4,5 kilograma. Mamy zatem płaski i niewysoki ‘kwadrat’, o obudowie w całości wykonanej z wyszczotkowanego aluminium. Na jego froncie znalazły się włącznik, wyświetlacz zamontowany centrycznie, logo firmy nieco poniżej, a także gałka regulacji głośności dalej po prawej. Tyle, to w zupełności wystarczy. Tutaj mam jedną uwagę. Włącznik na froncie wystaje znacznie, wciska się bardzo lekko, ale jest praktycznie nieruchomy. Można było pokusić się o coś skromniejszego, bardziej jednolitego w kontekście frontu maszyny, choć to drobnostka. Wyświetlacz podaje jasnoniebieskie znaki na czarnym tle, co jest u Lumina standardem, ale jest niewielki. Osoby o gorszym wzroku będą mieć problem z odczytaniem co tam się dzieje. Tego wadą nazwać nie sposób, bo w praktyce wszystkie informacje są i tak widoczne na tablecie, to on jest tu głównym elementem interfejsu.Lumin M1 nawiązuje wyglądem do tańszych urządzeń tego producenta. Te mają obudowy kilkuczęściowe. Front to gruba płyta aluminiowa, natomiast góra i boki to jeden odpowiednio dogięty kawałek płyty wykonanej z tego samego materiału. Nie ma się czego czepiać, dopiero kilka razy droższe modele U1, A1 oraz S1 mają wnętrzności upakowane w wyfrezowanym za pomocą okrawarek CNC bloku aluminiowym. Choć Lumin M1 to nie ten poziom zupełnie, to jest to maszyna wykonana solidnie i starannie, a prezentuje się elegancko i minimalistycznie. Na jej spodzie są cztery płaskie i duże aluminiowe ‘nóżki’ z gumowymi podkładkami, to klasyka gatunku. Natomiast tył jest wykonany inaczej w porównaniu do pozostałych urządzeń tego samego producenta. Tradycyjny daszek zakrywający wszystkie przyłącza jest nieobecny w M1-ce. Nie wiem dlaczego tak jest, ale nie urąga to w żaden sposób wygodzie czy wizualnej prezentacji tego sprzętu, przynajmniej na moje subiektywne oko.Tył ma tylko to, co jest potrzebne. Obok gniazda IEC z dającym się łatwo wymienić bezpiecznikiem znalazł się główny włącznik, a przyłącze uziemienia tuż obok. Dalej są terminale głośnikowe. To solidne, duże zaciski firmy CNC, z przezroczystymi akrylowymi obudowami, które przyjmą każdy rodzaj kablarskiej konfekcji. Dalej po prawej jest wejście RJ-45, para gniazd USB typu A oraz schowany niespecjalnie głęboko guzik twardego resetu urządzenia. Niby niewiele tu opcji, Lumin M1 jest pozbawiony popularnych wejść i wyjść, zarówno analogowych jak i cyfrowych. Teoretycznie nie można zatem wykorzystać go w roli tylko wzmacniacza czy streamera, ale to żadna wada. Produkt ten stanowi zamknięty system i decydując się na niego, te rzeczy po prostu są zbędne. Natomiast teoria swoje, a praktyka swoje. Szefostwo Lumina dorzuca do M1-ki urządzenie o nazwie EzCAP. To niewielkie ustrojstwo to tzw. audio grabber, który jest w stanie wyciągnąć z tego streamera strumień audio, przerobić go na postać analogową i wysłać dalej do osobnej końcówki mocy. Natomiast należy ten produkt potraktować jako ciekawostkę. Owszem, spełniającą swoje zadanie, ale nie jest to audiofilski interfejs, który czyni cuda. Dobranie się do środka maszyny nie nastręcza żadnych trudności. Pod pokrywą nie jest jakoś szczególnie ciasno. Da się wyodrębnić dwa elementy; duży zasilacz impulsowy oraz jeden laminat mieszczący cała niezbędną elektronikę, której za wiele nie ma. Wbudowane zasilanie jest jednoznaczne z tym, że w przypadku M1-ki nie ma dodatkowej puszki pełniącej tylko tę funkcję, takie rozwiązanie jest zarezerwowane dla droższych modeli. Sercem całego układu jest procesor z radiatorem, kość FPGA widoczna nieco dalej odpowiada za manipulację danymi, a układy TAS558 i TAS5624A firmy Texas Instruments konwertują sygnał PCM na PWM (ang. pulse-width modulation). Tak, w Luminie M1 na próżno szukać osobnej kości konwersji C/A. Topologia tego urządzenia jest oparta praktycznie w całości na domenie cyfrowej, wzmacniacz w klasie D (TAS5614A) wykorzystany w M1-ce także. Regulacja głośności też nie stanowi wyjątku, pokrętło na froncie sprzętu to tylko interfejs fizyczny. Dopiero na samym końcu, tuż przed wyjściami głośnikowymi widać składający się z cewek i kondensatorów filtr analogowy.Lumin M1 łyka pliki PCM (maks. 32 bit / 384 kHz) oraz DSD128 (5.6 MHz), choć te drugie są zapakowane w kontener DoP. Mało tego, sprzętowo radzi sobie z muzyką MQA. Warto natomiast wiedzieć, że cały materiał muzyczny, zarówno PCM jak i DSD, jest resamplowany do postaci 24 bit / 176,4 kHz. Model M1 poradzi sobie ze znakomitą większością formatów dostępnych na rynku, a wzmacniacz o mocy 60 i 100W przy odpowiednio ośmio- i czteroomowym obciążeniu polubi się ze znakomitą większością kolumn. Urządzenie do pracy wymaga routera, należy obydwa połączyć ze sobą kablem RJ-45, to krok pierwszy i najważniejszy. Nie ma przeproś, tego się nie da ominąć. Następnie należy podłączyć tablet (nie wiem jak jest z tymi opartymi na Androidzie, nadgryzione jabłka działają bez zarzutu) do sieci Wi-Fi rozgłaszanej przez rzeczony router, zainstalować firmową aplikację (darmową) i gotowe, Lumin M1 powinien być w niej widoczny. Dalej wybiera się skąd ma być pobierana muzyka, tutaj jest kilka opcji do wyboru. Można wykorzystać NAS lub bezpośrednio do M1-ki podłączyć dysk czy pendrive z muzyką. Z poziomu firmowego oprogramowania można tez streamować ją prosto z sieci. Natywnie są obsługiwane Tidal, Quobuz oraz AirPlay, choć lista ta pewnie się powiększy z czasem. Ostatni krok to podłączenie kolumn. Cały opisany tu proces trwa od kilku do kilkunastu minut.
Dźwięk
W celu należytego przetestowania Lumina M1, wykorzystane zostały podłogówki Boenicke W8 i Gradient Evolution, angielska integra Trilogy 925, LampizatOr Golden Gate (Psvane WE-101D + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.) oraz Asus UX305LA. Wymienione paczki pracowały naprzemiennie z Luminem M1 oraz moim systemem referencyjnym. Odsłuch był oparty na własnym materiale muzycznym, w pełni świadomie pominąłem streaming utworów w przypadku M1-ki. Oto co zaszło.Po zapoznaniu się z akapitami nt. budowy wnętrza produktu, przynajmniej część osób z nieco prześmiewczym podejściem przeczyta zeznania poniżej. No bo klasa D i to jeszcze cyfrowa, no bo brak typowych kości konwersji C/A (które nie są potrzebne w tym wypadku…), no bo moc jakaś taka ograniczona, no bo produkt mało waży, no bo to i no bo tamto. Cokolwiek. A Lumin M1 robi swoje, szybko uczy pokory. Idąc w ślady stereotypów jeszcze dalej, klasa D ma się naprawdę dobrze i choć sporo urządzeń o takiej topologii np. wykazuje tendencję do trzymania basu za przysłowiową mordę i przekazu całościowo wypranego z barwy, tym razem nie to jest na rzeczy. Zupełnie nie to. A przynajmniej nie w oczywisty sposób, ale o tym nieco dalej. Póki co nadmienię jedynie, że M1-ka wyłamuje się z utartego schematu, bo gra w firmowy sposób i – zważywszy na obydwie te rzeczy – to bardzo dobrze.Granie firmowe w przypadku produktów Lumina to konkretna szkoła dźwięku. Na piedestale jest przyjemność z odsłuchu, barwa, nasycenie, ale w konserwatywnej ilości, tj. raczej pod postacią organicznej tkanki na wyraźnym szkielecie dźwięku aniżeli znacznie podwyższonej temperatury barwowej i rozmiękczenia go. Określenie modeli S1, A1 czy T1 jako ciepłe jest sporym nieporozumieniem moim zdaniem. One brzmią wyjątkowo fizjologicznie i soczyście, ale też wyraźnie i bez cienia ostrości, nie są też klaustrofobiczne czy ociężałe i Lumin M1 w znacznym stopniu się w ten schemat wpisuje.Lumin M1 gra z wysoką kulturą. Tak, wiem, to nikomu nic nie mówi. Ale gdy ma się do czynienia ze zintegrowanym i niewielkim pudełkiem, którego dźwięk jest pozbawiony ostrych krawędzi, przestrzenny i informacyjny, ale także zróżnicowany, wieloplanowy, o temperaturze barwowej spokojnie mieszczącej się gdzieś na środku skali i nadspodziewanie żywy, angażujący i emanujący ludzkim pierwiastkiem, tj. organiczny i spójny, cóż, nie sposób nie nawiązać tutaj właśnie do kultury czy wyrafinowania. To jest jak najbardziej audiofilskie granie, jedynie ubrane w szaty mające wpaść w oko Kowalskiemu o zasobniejszym portfelu. Rzecz jednak w tym, że Lumin M1 od dźwiękowej strony radzi sobie na tyle dobrze, że niejeden entuzjasta szybko rozszyfruje, z jakim produktem ma do czynienia. Wymagana jakość, o której tutaj mowa jest jak najbardziej obecna.Lumin M1 nie robi z dołem pasma tego, czego można się spodziewać po stereotypowych urządzeniach pracujących w klasie D. Nie faworyzuje on szybkości i kontroli, nie uszczupla też barwy tego podzakresu. Wręcz przeciwnie, odrobinę ją dopala i nie sposób odnieść wrażenia, że wszystkie przytoczone tu elementy są częścią większej i logicznej całości, ale to właśnie zabawa jej fakturą jest na pierwszym miejscu. Pisząc wprost, Lumin M1 nie daje po twarzy słuchaczowi atakiem i nie schodzi do samych piekieł. Zamiast tego kładzie nacisk na bogactwo basu i jego różnicowanie. Nie rozmiękcza ataku, ale też nie dodaje tu nic od siebie. Balansuje gdzieś pomiędzy, przez co określenie go ‘uniwersalnym’ w tym względzie jest jak najbardziej na miejscu. Lumin M1 pokazuje muzykę w dostojny sposób, nie pędzi na złamanie karku tak, jak np. JOB 225. Ale oferuje też granie na tyle zwarte, że jeżeli na konkretnym utworze jest szybko, natychmiastowo i tu i teraz, to zostanie pokazane.Lumin M1 także od ciekawej strony radzi sobie z pozostałymi podzakresami. Słychać, że ten sprzęt służy muzyce, a nie dźwiękom. Środek pasma jest pokazany w plastyczny i naturalny sposób. Nie jest ani wyprany z barwy, ani przesadnie konturowy, ani nachalny. Tak, zdecydowanie łatwiej jest napisać, czym nie jest, bo całościowo brzmi po prostu naturalnie i płynnie, bez żadnego woalu. Idąc wyżej, góra słyszalnego pasma to podobna sytuacja. Nie iskrzy i nie rozbrzmiewa detalami tak, że ciężko wyłączyć analityczny umysł. Ona także jest zrobiona w taki sposób, aby to słuchaczowi było przyjemnie, tj. brzmi gładko, elegancko się klei, dobrze dogaduje się z resztą pasma i słychać w niej masę. Tutaj warto wspomnieć, że Lumin M1 nie jest urządzeniem jakoś szczególnie rozdzielczym. Porcja informacji w jego dźwięku jest hojna, tutaj nie ma żadnych wątpliwości, ale – po raz kolejny zresztą – fokus jest na jakości, a nie ilości.Idąc dalej, Lumin gra też przestrzennie, choć nie jest to dźwięk z dopalonym rozmachem. Słychać, że wszystko jest na swoim miejscu i do pewnego stopnia jest oddana skala po podłączeniu kolumn zdolnych do pokazania tego. Ale M1-ka nie pompuje tego efektu. Tutaj moja referencyjna integra, przetwornik i paczki grają ze znacznie większym rozmachem, ciałem muzycznym i masą. Zestaw ten kosztuje kilkanaście razy więcej i było by to co najmniej podejrzane gdybym napisał, że przesiadka z jednego na drugi to niewielka różnica, bo tak nie jest. Rzecz w tym, że Lumin M1 pod praktycznie każdym względem daje sobie świetnie radę, bo to produkt grający w ludzki, spójny, ucywilizowany i nieprzekombinowany sposób. Nawet w kontekście rozmiaru wirtualnej przestrzeni wypada nadspodziewanie dobrze, choć po swojemu. Ogranicza nieco widoczność dalszych planów, najwyraźniej pokazuje wydarzenia przed słuchaczem i koncentruje się na nich. Ale gdy sytuacja tego wymaga, dźwięk bez problemu wychodzi sporo poza nawias. Z trudnymi paczkami do pewnego poziomu głośności też jest dobrze. Połączenie z Gradientami Evolution jest znakomite; gładkie, przestrzenne, z tektoniczną podstawą basową i ponadprzeciętnie rozłożyste. Pomimo własnego charakteru, M1-ka bez zająknięcia pokazuje czym fińskie podłogówki są, do tego tematu jeszcze powrócimy. Z Boenicke W8 też jest przyzwoicie, choć gorzej; dół pasma jest luźniejszy i wolniejszy niżbym chciał. Ale brak współpracy z tymi paczkami to nie przestępstwo.
Podsumowanie
Widać, słychać i czuć, że za Luminem M1 stoją te same osoby, które majstrowały przy innych produktach tej samej firmy. Jest dopracowany, gra jak Bozia przykazała, nie stwarza żadnych trudności użytkowych, no i całościowo nie sposób go nie lubić. Tak po prawdzie to aż dziw bierze, że to małe i niepozorne pudełko jest tym czym jest.
Jakość wykonania Lumina M1 stoi na wysokim poziomie. Owszem, nie jest to produkt porównywalny do kilkakrotnie droższych modeli A1 czy S1, ale też nie takie było założenie jego twórców. Natomiast w całości aluminiowa, świetnie dopasowana i wizualnie estetyczna obudowa oraz dobrze znany i prosty sposób obsługi załatwiają temat od stron wizualnej i użytkowej. Nie ma się do czego przyczepić, no chyba, że na siłę. Sam nie wiem, może gdyby M1-ka kosztowała dwa razy więcej to coś by się znalazło. Ale jest jak jest, czyli naprawdę dobrze.
Lumin M1 to produkt zamknięty i z perspektywy entuzjasty takie podejście trzyma się całości, natomiast EzCAP przyjdzie z pomocą gdy zajdzie potrzeba poszerzenia systemu o zewnętrzną końcówkę mocy czy integrę. W każdym razie M1-kę zaprojektowano po to, aby – wyjąwszy kolumny rzecz jasna – nie trzeba było nic więcej dodawać. Jej sednem jest prostota plus minimalizm i nie widzę sensu w burzeniu tego dobrze przemyślanego obrazka. Subiektywnie rzecz ujmując, nie mam absolutnie nic przeciwko hermetycznej aparaturze audio, o ile faktycznie stanowi remedium na wszystkie bolączki i załatwia je z klasą, a Lumin M1 taki właśnie jest.
Wiele osób nieprzychylnie osądzi Lumina M1 w kontekście jego topologii i bebechów. Natomiast praktyka pokazuje, że ten produkt brzmi świetnie. Słychać to firmowe, a zatem stawiające muzykę na pierwszym miejscu, przyjemne i nieprzekombinowane granie. Można? Można, nawet z klasą D na pokładzie. Podsumowując, Lumin M1 to świetny sprzęt. Jeżeli tylko szuka się kompletnej i brzmieniowo świetnej, wyrafinowanej integry, która bezproblemowo zintegruje się z domową siecią, wygląda estetycznie i do pracy potrzebuje jedynie pary kolumn, ciężko o lepszy wybór. Do następnego!
Platforma testowa:
- Wzmacniacz: Trilogy 925
- Źródło: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W8, Gradient Evolution
- Transport: Asus UX305LA
- Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
- Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Ceny produktów w Polsce:
- Lumin M1: 11 900 zł
Dostawca: Moje Audio