Trilogy Sound Systems 925

by Dawid Grzyb / March 14, 2017

Angielska manufaktura Trilogy jest pod wieloma względami wyjątkowa. Jej założyciel – Nic Poulson – udowodnił już nie raz, że jest nie tylko niezłomnym inżynierem, ale także audiofilem z krwi i kości. Wszystkie mi znane produkty Trilogy są zestrojone w charakterystyczny sposób, to oczywiście zabieg celowy. Natomiast sztuką jest osiągnięcie tego niezależnie od przeznaczenia sprzętu. Daniem głównym niniejszej publikacji jest Trilogy 925, wyjątkowa integra Nica. Smacznego.

Wstęp

Trilogy to mała manufaktura, znana z produktów luksusowych o świetnej jakości. Należy przez to rozumieć fantastyczną jakość dźwięku i niczym mu nieustępujące wykonanie. Miałem okazję zapoznania się we własnych czterech ścianach z kilkoma produktami Nica. Za każdym przerosły one wstępne oczekiwania. Tak było ze wzmacniaczami słuchawkowymi 931 i 933, z czego ten drugi to najlepszy mi znany słuchawkowiec jak do tej pory. Choć prawdziwy miód polał się na moje uszy podczas testu zestawu 992 i 908. Te, jak to Nic określa, ‘klejnoty’ zagrały mniej więcej tak, jak jego produkty słuchawkowe. Choć prawdziwa przygoda z Trilogy rozpoczęła się na samym szczycie i nie w mojej audio jaskini.

High End Munich 2015. To tam się wszystko zaczęło. Mój podstawowy cel to było odwiedzenie Svena Boenicke. Powodów było wiele, choć najważniejszy to jego podłogówki. Jako posiadacz W5-ek, czyli ktoś, kto już się przekonał co rzeczony Szwajcar potrafi, spodziewałem się na miejscu usłyszeć metaforyczny kawałek nieba. W każdym razie monachijski zestaw prezentował się na wskroś po szwajcarsku. Był minimalistyczny i wizualnie smakowity. John Scott – właściciel angielskiej firmy CAD – dostarczył transport i źródło, podczas gdy Sven przywiózł ze sobą podłogówki W8 oraz stolik własnej konstrukcji. Te elementy były uzupełnione bardzo poważnie wyglądającym sprzętem… Nica Poulsona. Coś takiego, dwóch moich ulubionych inżynierów pracujących razem? Szybko okazało się, że rzeczona integra to model 925, o którym już słyszałem wiele dobrego. Na dokładkę to był intensywny i obfitujący w produkty Trilogy czas tak ogólnie. 933-kę przetestowałem w kwietniu, a niecały miesiąc później wpadła w moje ręce 931-ka. Coś było na rzeczy.

Słyszałem już W8-ki podczas wystawy Audio (Video) Show w 2014 roku. Szwajcarskie paczki zagrały tam świetnie razem z dzielonym zestawem amerykańskiej firmy Sanders Sound Systems. Ale efekt połączonych sił Scotta, Poulsona i Boenicke rok później był sporo lepszy. Dźwięk, który tam usłyszałem był ponadprzeciętnie duży, gładki, żywy i całościowo ujmujący. Już wtedy byłem w posiadaniu LampizatOra opartego na lampach DHT, stąd produkty firmy CAD kompletnie mnie nie interesowały. Ale W8-ki nie dawały o sobie znać, w końcu wylądowały pod moim dachem, a chwilę później dzielony system Sandersa. Można rzec, że poszedłem na łatwiznę. Choć wiedziałem, że amerykański piec i dedykowany mu przedwzmacniacz to jest środek zastępczy.

Nawet pomimo tego, że W8-ki i amerykański piec robią naprawdę zacny dźwięk, monachijskie swędzenie z tyłu głowy nie dawało o sobie zapomnieć. To całkiem zabawne jak my audiofile jesteśmy czasami bezbronni. Gdy już się jest w pełni świadomym tego, że dźwięk o klasę wyżej jest na wyciągnięcie ręki, że już nie trzeba szukać i wiadomo na co wydać kasę, portfel w końcu dostanie liposukcji czy się nam to podoba czy też nie. Tak się stało ze mną i 925-ką. Nie mogło być inaczej, to było nieuniknione, a efekt jest taki, że rzeczoną integrę kupiłem ponad rok temu i – prawdę napisawszy – nie obejrzałem się za siebie nawet raz. Ponad 12 miesięcy to dostatecznie dużo czasu aby w pełni poznać jej możliwości, zwłaszcza gdy pod uwagę weźmie się fakt, że została dogłębnie sprawdzona z wieloma różnymi kolumnami i przyrównana do kilku naprawdę niezłych wzmacniaczy. Ten bagaż doświadczeń spowodował, że danie pod tytułem 925 okazało się być wyjątkowo łatwe do przyrządzenia przez moją skromną osobę. Bon appétit.

Budowa

Trilogy 925 to bardzo ciekawy wzmacniacz. Słowo ‘zintegrowany’ sugeruje, że potrzebne jest jedynie źródło i para paczek. To najprostszy opis z możliwych, no i wielce wygodny skrót opisowy. Chciałbym tu poprzestać, ale nie wypada. Rzecz w tym, że 925-ka to wyżyny możliwości Nica Poulsona, produkt wyjątkowo osobisty, dziecko kochane nieco inaczej i mocniej niż pozostałe. A gdy już do tego wszystkiego dorzuci się przeszłość rzeczonego konstruktora, sprawy nabiorą tempa w mgnieniu oka. To ponad wszystko człowiek od zasilania, to na nim metaforyczne zębiska zjadł. Nie jest żadną tajemnicą, że ten aspekt to w audio podstawa. Co na to Nic? Cóż, jest właścicielem firmy ISOL-8, ot co. W każdym razie Trilogy 925 powstał w odpowiedzi na zapotrzebowanie klientów na ‘super-integry’, z pominięciem części cyfrowej. Nic nie gra w tej lidze, czarne płyty to jego ulubiony nośnik. Jest także przekonany, że jednoczęściowy produkt może być alternatywą dla dwóch lub trzech osobnych urządzeń. Niektórzy powtarzają, że najlepszy kabel to jego brak, prawda?

Trilogy 925 to duży i ciężki kloc. Wymiary (szer. x gł. x wys.) 445 x 485 x 138 mm i 25,5-kilogramowa masa robią swoje. Moc wyjściowa przy ośmioomowym obciążeniu to hojne 135 watów na kanał, impedancja wejściowa dla gniazd XLR/RCA to odpowiednio 84KΩ i 42KΩ. Czułość wejściowa to 600mV RMS, pasmo przenoszenia to 10 – 50 0000Hz (+/- 0.5 dB), zniekształcenia (A-ważone) wynoszą mniej niż 1%. Do tego dochodzi zgodność fazowa, w pełni symetryczna, hybrydowa (lampy + tranzystory), a także oparta na klasie AB przeciwsobna topologia. Dodajmy do tego naklejkę ‘Wyprodukowano w Anglii’, cenę około 57 000 zł i proszę, ciekawość narasta, prawda? Ale jest tego wszystkiego więcej, o wiele więcej.

Trilogy 925 nie tylko wygląda bardzo poważnie, ale takie wywiera wrażenie przy bliższym kontakcie. Subiektywnie to jest najlepiej wykonany i najbardziej zaskakujący produkt audio w swojej klasie, z jakim przyszło mi się zapoznać. Z 925-ki po prostu wylewa się jakość i szyk niezależnie z której strony się na nią nie spojrzy. Obudowa to kilka elementów aluminiowych, wykonanych za pomocą techniki CNC, ale różniących się pomiędzy sobą. Ziarniste, wypiaskowane i nieco połyskliwe radiatory oraz front różnią się od matowej pokrywy górnej. To zabieg celowy, Nic dobrał konkretny materiał pod konkretne zastosowanie. 925-ka jest sprzedawana w kolorze srebrnym, ale za dopłatą można sobie zażyczyć jeden z czterech kolorów podstawowych. Do dyspozycji jest także multum opcji firmy Chameleon Powder Company, tu praktycznie nie ma ograniczeń.

Idąc dalej, obudowa 925-ki może wyglądać zwyczajnie na pierwszy rzut oka. Choć im więcej czasu poświęci się na dostrzeżenie detali, tym bardziej oczywistym się stanie, że diabeł jednak w nich siedzi. Każdy róg produktu jest delikatnie zaokrąglony oraz wykonany dokładnie i starannie. Na froncie zamontowano wyświetlacz LED, który podaje informacje za pomocą znaków utworzonych z okrągłych kropek. Genialnie się sprawuje – nie drażni, jest wyjątkowo czytelny, no i można go wyłączyć z poziomu menu. Nieco dalej po prawej widać dwa przyciski oznaczone jako ‘ESC’ i ‘ENT’. To dzięki nim można grzebać w rozlicznych opcjach urządzenia, kolejnym elementem tego interfejsu jest duże i obracające się w nieskończoność pokrętło regulacji głośności. Jest odpowiednio ciężkie, pracuje gładko, stawia należyty opór i ogólnie daje po oczach jakością. Główny włącznik jest umieszczony w pobliskim wgłębieniu. Przy prawej krawędzi jest jeszcze jedno, tym razem z diodą sygnalizującą pracę urządzenia. Natomiast poniżej, przez całą szerokość produktu biegnie kolejna retencja, z wejściem pomocniczym 3,5 mm po lewej stronie. Do 925-ki można bez problemu podać sygnał analogowy ze smartfona czy tabletu.

Pojedynczy radiator 925-ki jest wyfrezowany z pięciokilogramowego bloku aluminium. Widać wyraźnie, że jego żebra mają nieregularną grubość i odstępy, oczywiście celowo. Rzeczone nieregularności zapewniają ponadprzeciętną stabilność mechaniczną i termiczną dla czułych urządzeń wyjściowych. Górna pokrywa daje się łatwo zdemontować, wystarczy pozbyć się zaledwie dwóch wkrętów i wnętrze produktu stoi otworem. Tył 925-ki jest hojny, choć to łagodne określenie. Widać tam w sumie sześć regulowanych wejść analogowych; trzy XLR-y i tyle samo w standardzie RCA. Ostatnie z drugiej grupy jest powrotne, podczas gdy zamontowana dodatkowo para w tym samym standardzie wysyła sygnał. Oznacza to, że produkt można wpiąć w wielokanałowy system kina domowego. Trilogy 925 został zaprojektowany jako integra, stąd nie da się dostać bezpośrednio na końcówkę mocy, co z kolei prowadzi do tego, że nie ma możliwości podłączenia zewnętrznego przedwzmacniacza. OK, da się, ale po drodze i tak będzie ten wbudowany w angielski produkt.

Na tyle 925-ki widać przyłącza głośnikowe Mundorfa. Wydawać by się mogło, że w przypadku wzmacniacza wartego dobrze ponad 50 000 zł, coś bardziej koszernego powinno być na rzeczy. Ale ujmę to tak: te terminale są cholernie wygodne w użytkowaniu. Łatwe w obsłudze, z mocnym ściskiem i wytrzymałe. Gniazdo IEC z breakerem w pobliżu, a także oparty na interfejsie RJ-45 firmowy protokół TASlink dopełniają całości. Został on stworzony po to, aby dało się 925-kę połączyć z innymi urządzeniami Trilogy i zarządzać firmowym systemem z poziomu jednego tylko kontrolera. A skoro o pilocie mowa, ten standardowy jest w porządku, choć odstaje jakością od urządzenia. Opcjonalnie można zaopatrzyć się w aluminiowy kontroler o nazwie PRC i szczerze go polecam, choć sam nie posiadam. Kosztuje około £375, ale chodzą głosy na mieście, że polski dystrybutor dorzuca je jako standard. Jeżeli tak, cóż, chwała mu za to.

Przejdźmy do dodatkowych funkcji 925-ki. Pierwszy w kolejce jest PIN. Tak, urządzenie zaraz po włączeniu lub odłączeniu od sieci dłuższym niż półgodzinne, życzy sobie kod uprzednio ustawiony przez producenta. Tego nie da się ominąć na dzień dobry, trzeba pogrzebać w menu. Po wstukaniu trzech dwucyfrowych liczb urządzenie przechodzi w stan rozgrzewania się, co trwa około minutę, a na wyświetlaczu pojawia się stosowna informacja. Nic bardzo chciał, żeby jego integra była wyjątkowa. Żeby to osiągnąć, w jej wnętrzu siedzi układ logiki, który monitoruje nieustannie jej pracę i pozwala na naprawdę dużo pod względem dostępnych opcji. Użytkownik może np. wyłączyć wyświetlacz lub go przyciemnić, ale to żadna sztuka. Natomiast sprawdzenie w locie temperatury każdego z kanałów osobno czy wyświetlenie dnia tygodnia i aktualnej godziny to już co innego. Takich rzeczy nie spotyka się w produktach pokroju 925-ki. A jeżeli już, to bardzo rzadko.

Idąc dalej tym tropem, skoro da się ustawić datę itp., nic nie stoi na przeszkodzie aby zaprogramować start urządzenia o konkretnej godzinie w konkretne dni tygodnia. Wiesz, że kończysz pracę o 18:00, a pół godziny później chcesz się cieszyć muzyką? Da się. Można też wyregulować balans kanałów, pokombinować z PIN-em itp. Nawet bargraf horyzontalny można sobie zapodać na wyświetlacz, a to tylko część z funkcji, od których roi się w 925-ce. Dla przykładu, mój egzemplarz jest wyposażony w dwie niebieskie diody, tzw. ‘mood light’, które strzelają dyskretnym światłem w tym samym kolorze na podłoże. Nawet ta pierdółka może zostać wyłączona, każde z wejść może mieć inną nazwę. Mógłbym jeszcze trochę wymieniać, ale nadmienię jedynie, że instrukcja 925-ki to nie bez powodu książka, a nie ulotka. Faktem jest, że zdecydowana większość funkcji tej integry prawdopodobnie nie zostanie użyta. Ale Nic je udostępnił bo mógł i chciał, w dodatku w łatwo przyswajalny sposób. Buszowanie po menu to przyjemność, a nie męka. 925-kę całościowo oceniam jako bardzo przyjazną w obsłudze. Jak wspominałem, ta integra to jest dla Anglika sprawa personalna.

Czas na bebechy, a jest na co patrzeć, zaręczam. Wewnętrzna architektura angielskiej integry jest w pełni symetryczna, sygnał w żadnym miejscu nie jest desymetryzowany. Jej wejścia są przełączane za pomocą bardzo blisko położonych przekaźników, których styki galwanicznie pokryto rutenem. Sekcja przedwzmacniacza jest oparta na rosyjskich podwójnych triodach 6H6П, na kanał przypada ich para, są odpowiedzialne za przyrost napięciowy. Nad ich perfekcyjną symetrią czuwa układ serwo, a zasilanie jest dostarczane przez regulatory bocznikowe.

Sekcja wyjściowa w Trilogy 925 jest nietypowa, bo oparta na małych MOSFET-ach i tranzystorach bipolarnych. Jeden pcha, drugi ciągnie. Te pierwsze oddają pierwszych kilka watów w klasie A, natomiast gdy wymaga tego sytuacja, drugie wkraczają do akcji, a urządzenie przechodzi w klasę AB. Warto jednak wiedzieć, że wszystkie tranzystory mają wysoki prąd spoczynkowy, stąd więcej w nich klasy A niż B. Sekcja zasilania jest rozbudowana. Główny transformator toroidalny ma osobne uzwojenia i prostowniki dla obydwu kanałów, każdy ma po dwa duże kondensatory (22 000 uF). Żarniki lamp oraz układy logiki mają swoje własne transformatory, w celu zminimalizowania wewnętrznych zakłóceń. Zasilanie zamontowano na grubej płycie wykonanej z kompozytu opartego na żywicy i metalu o nazwie ‘K’. Podobno ma znakomite właściwości tłumiące, no i usztywnia całą konstrukcję. Na ‘nóżkach’ 925-ki także go widać. Na sam koniec pozostaje regulacja głośności. Pokrętło jest oparte na zarządzanym cyfrowo po stronie użytkownika enkoderze wałowym. Ale samo tłumienie (kroki co 1 dB, w skali od 0 do -63 dB) odbywa się w opartym na przekaźnikach i FET-ach układzie scalonym, a zatem w domenie analogowej. Wziąwszy wszystko pod uwagę, Trilogy 925 jest wykonany równie poważnie od wewnątrz, co na zewnątrz. Bez dwóch zdań.

Dźwięk

Przez ostatni rok Trilogy 925 został wykorzystany podczas testów wielu wzmacniaczy i kolumn. Żeby nie być gołosłownym, towarzyszył mi podczas oceny produktów takich jak Hegel Rost, Sanders Sound Systems Magtech, Cary Audio Si-300.2d, Amare Musica Entropy Diamond, JOB Electronics 225, FirstWatt F7 czy Egg-Shell Prestige 9WST Mk2. Grających paczek też się trochę przewinęło, w dodatku dość zróżnicowanych; dwu- i trzydrożne konstrukcje, nawet wspomagane wzmacniaczami w klasie D, a także otwarte odgrody czy szerokopasmowce. Cały ten wymieniony sprzęt pozwolił mi zrozumieć czym 925-ka jest, gdzie pasuje najlepiej i cóż takiego robi z dźwiękiem. W czasie powstawania niniejszej publikacji integra Nica to – obok W8-ek Svena – stała część mojego głównego systemu odsłuchowego i, prawdę napisawszy, jestem z tego tytułu bardzo zadowolony.

Po zaznajomieniu się z kilkoma produktami Trilogy, rzeczą bardzo ważną jest podkreślenie, że one grają na podobną modłę. Jak pisałem powyżej to zabieg celowy. Nic Poulson ma w głowie konkretną ‘wizję’ brzmienia i robi wszystko co w jego mocy, aby dało się to usłyszeć. Doświadczenie tych samych cech dźwięku w przypadku wzmacniacza słuchawkowego, pary monobloków czy przedwzmacniacza gramofonowego, cóż, nie dzieje się dziełem przypadku. Potrzeba niemałej wiedzy inżynieryjnej oraz naprawdę wytrenowanej pary uszu. Stąd jest dla mnie oczywistym fakt, że Nic posiada obydwa, a w przypadku jego marki mowa o firmowym dźwięku to nie jest pusta gadka. Idąc dalej tym tropem, 925-ka wpisuje się w ten schemat, może nawet nieco bardziej niż inne produkty wiadomego Anglika. No dobrze, to o co chodzi z tym firmowym graniem?

W celu wypunktowania dominujących cech dźwięku Trilogy 925, wystarczą te środki opisowe: gęstość, bogactwo barw, gładkość, znakomita stereofonia, żywotność oraz hojna klarowność przekazu. Brzmi to trochę jak naprawdę dobrze zrobiona klasa A, prawda? Cóż, do pewnego stopnia to oddaje stan faktyczny, bo 925-ka tak się zachowuje nie tylko w pierwszym, ale kilku następnych watach. Im dłużej się z tym piecem obcuje, tym bardziej oczywiste się to staje. Przywołajmy na chwilę do tablicy FirstWatta F7, a zatem 25 watów na kanał Nelsona Passa, pracujących w tranzystorowej klasie A. Podstawową różnicą pomiędzy nim, a 925-ką jest większa słodycz i intymniejszy obrazek w przypadku tego pierwszego. Niektórzy mogą określić taki sposób prezentacji nawet jako zamazany. Integra Nica gra dźwiękiem większym i odważniejszym, a także ponadprzeciętnie trzymanym w ryzach, ale także przyjemnie łagodnym. Nie, nie powolnym, ale właśnie łagodnym.

Choć może się wydawać, że Trilogy 925 dobrze cukrzy przekaz, tak się nie dzieje. Ten klocek nie powoduje, że będzie słodszy, a nawet jeżeli, to niewiele. To, co 925-ka robi przede wszystkim to iniekcja żywotności do muzyki za pomocą kilku środków. Podstawowy to namacalność, dźwięk z tą integrą staje się wyjątkowo obecny, dosłownie mokry. Wyobraźcie sobie twardą, spieczoną słońcem ziemię, pełną pęknięć będących wypadkową przydługiej suszy. To nic przyjemnego, człowiek się męczy. Natomiast po kilkudniowym deszczu to środowisko zmienia się nie do poznania, nadmiar wody powoduje, że jest za dużo błota. Też słabo. A teraz spróbujcie sobie przypomnieć ten szczególny moment, kiedy rozpoczyna się ulewa. Pierwsze krople deszczu nawilżają ziemię i powodują, że nabiera bardzo przyjemnego zapachu. Nie jest wówczas ani przesadnie sucha, ani za morka. Przez tę krótką chwilę jest po prostu bardzo miło, w sam raz, a dodatkowe odczucia są wzmocnione przez niezaprzeczalnie wonną pogodę i naelektryzowane powietrze tuż przed burzą. Kto nie chciałby zachować tego wyjątkowego, przyjemnego stanu na zawsze? Cóż, w telegraficznym skrócie dźwięk Trilogy 925 idealnie oddaje ten stan.

Powróćmy do tej łagodnej części. Jedyna rzecz, której Trilogy 925 nie ma w nadmiarze jest szybkość. To po prostu nie jest sprzęt w oczywisty sposób porywisty. Żeby nie być gołosłownym, dwuczęściowy zestaw amerykańskiej firmy Sanders Sound Systems czy nawet JOB 225 są słyszalnie bardziej żwawe, z czego ten drugi to prawdziwy demon. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że sprzęt Nica tego nie potrzebuje aż tak bardzo. Po zapoznaniu się z nim mogę jedynie subiektywnie stwierdzić, że przydanie mu dodatkowej porcji energii mogłoby zachwiać wręcz idealną równowagę. Nasze angielskie danie mogłoby być w efekcie przegotowane. 925-ka po prostu nie została dostrojona tak, aby być szybką, co innego żywotność, przestrzenność i hojne dociążenie. Z pewnością ciekawsze jest to, że każde ustępstwo niesie za sobą jakąś korzyść, w myśl zasady, że skoro gdzieś jest gorzej, to pod innym względem musi być też lepiej. Trilogy 925, choć wolniejszy od wspomnianych przed sekundą produktów, bije je na głowę pod względem kontroli nad podłączonym obciążeniem. Z tą integrą dźwięk nigdy nie będzie rozmyty, nudny czy niewyraźny w jakikolwiek sposób. Ona po prostu śpiewa w wyjątkowo żywy sposób i mam tu na myśli umiejętność pokazania muzyków w wyjątkowo prawdziwy sposób, bez jakichkolwiek sztucznych naleciałości. Co by to wszystko dodatkowo uprościć, posłużę się polem konwerterów c/a. 925-ka to nie jest ‘jasny i detaliczny’ scalak ES9018, ani ‘miękki’ WM8741, o nie. Ta maszyna siedzi w tym samym worze, do którego wrzucono leciwego PCM1704. Myślę o niej w tych kategoriach głównie ze względu na to, że współdzieli z 925-ką szeroko pojętą organiczność przekazu, a także momentami przerażająco czarne tło, w którym można się najnormalniej w świecie zatracić.

W kontekście tego, że Trilogy 925 prędzej jest kreatorem nastroju aniżeli szkłem powiększającym dla muzyki, zaskoczeniem dla niektórych może być fakt, że jest piekielnie wybredny co do repertuaru. Umiejętność różnicowania nagrań tej integry jest niebywała. Możecie być spokojni, że jeżeli kilka rzędów krzeseł przed słuchaczem zostało zarejestrowanych, angielski produkt w odpowiednim towarzystwie to pokaże bez najmniejszego wysiłku. On niczego nie chowa i nie zamazuje, nawet pomimo łagodnego usposobienia. A gdy już bierze się za rysowanie obrazka przed słuchaczem, efekt będzie precyzyjny, informacyjny i wyrafinowany. Jednakże najzabawniejsze jest to pierwsze wrażenie, gdy jest się niemalże przekonanym, że 925-ka to nie jest rozdzielczy produkt. No właśnie jest i to bardzo, tylko nacisk kładzie na przyjemność przede wszystkim, to ją stawia na piedestale, a nie kontur, wyblakłe barwy i w efekcie analityczność. To właśnie na bogactwie barwowym i wyjątkowo ujmującym dźwięku słuchacz skupi swoją uwagę, to są cechy dominujące, w przeciwieństwie do brutalnego rozkładu muzyki na czynniki pierwsze. On ma miejsce, a i owszem, ale to dzieje się niejako przy okazji. Trilogy 925 ma olbrzymi potencjał w wyciąganiu detali, ale nie chwali się tym na lewo i prawo, jest zbyt wyrafinowany na to. Dodatkowo ma znakomitą stereofonię. Jak do tej pory nie doświadczyłem jeszcze takiej jakości we wzmacniaczu. Poszczególne instrumenty mają zawsze należytą masę i wymiary, są obecne. Nigdy poprzyklejane jeden do drugiego, ale świetnie odseparowane, z odpowiednią dawką powietrza pomiędzy nimi. A gdy większość pieców zaczyna rozluźniać nieco uścisk, 925 uderza niczym młot i aż do samego dołu. Rzecz w tym, że on nie zmiękcza i nie osłabia impetu, gdy tak nie powinno być. A przecież to pozornie nie jest szybki sprzęt… genialne! Mało tego, z odpowiednimi paczkami angielska integra dostarcza skali, jakiej ze świeczką szukać. Gra tak, jak gdyby nie było przed nią żadnych ograniczeń pod tym względem. Co za piec.

Kilka słów na temat odpowiedniego towarzystwa dla Trilogy 925. W ciągu minionego roku okazał się być niepasującym narzędziem do zaledwie dwóch zadań. Nie zagrał z szerokopasmowcem Zeth firmy Voxativ. Te paczki są niebywale wybredne, lubią jedynie lampy próżniowe, a im ich więcej, tym lepiej. Kolejny bardzo przeciętny efekt uzyskałem z Xavianami Perla. To bardzo fajne monitory, wyjątkowo bogate barwowo, ale także ponadprzeciętnie gęste. Żeby nie przeciągać, szybki i śmiesznie tani JOB 225 okazał się być dla nich towarzyszem idealnym, sporo lepszym od 925-ki. A co z resztą? Heh, każda inna kombinacja zadziałała. Gradienty Revolution (otwarte odgrody z dwoma basowcami pracującymi w dipolu, plus koncentryk dla reszty pasma) dostarczyły wrażeń, które jeszcze długo będę pamiętać. W parze z angielską integrą skala dźwięku, jego kontrola oraz ogólna żywotność były na naprawdę zaskakującym poziomie. Ta sama historia, choć w odpowiednio mniejszym formacie, powtórzyła się z polskimi monitorami SCX firmy Megalith Audio.

Idąc dalej, holenderskie paczki Aequo Audio Ensis również zagrały bardzo dobrze, z 925 było słychać ich wszystkie zalety. Choć tak po prawdzie te kolumny są tak ugodowe pod względem amplifikacji, że zagrają popisowo z naprawdę jakimkolwiek, nawet bardzo przypadkowym wzmacniaczem, jestem tego pewien. Kolejne polskie kolumny – Audioform 203.5 – też z integrą Nica nie zagrały. Ale okazało się, że nie jest to wina tych urządzeń, a interakcji kolumn Tomasza Kursy z moim pomieszczeniem odsłuchowym. No i na sam koniec, Boenicke W8. Artykuł na temat tych kolumn został już opublikowany, choć w wersji anglojęzycznej. Stąd żeby się nie powtarzać nadmienię jedynie, że w połączeniu szwajcarskich paczek i angielskiej integry jest jakaś magia, bardzo daleko idąca synergia. Wypadkową jest dźwięk ponadprzeciętnie duży, pełny, niebywale przestrzenny, znakomicie kontrolowany i całościowo po prostu imponujący. Stereofonia tego kalibru silnie uzależnia, lojalnie uprzedzam. Podsumujmy.

Podsumowanie

Trilogy 925 to najlepszy mi znany wzmacniacz, kropka. Ten całościowo znakomity produkt brzmi wybornie i jest nieprzyzwoicie dobrze wykonany. Montaż kalibru aż tak ciężkiego to naprawdę rzadkość w tym hobby, Nic Poulson pocisnął po bandzie i nie ma przeproś. On nie skraca zakrętów i jest dla mnie całkiem oczywiste, że to maniak, który na punkcie jakości ma po prostu obsesję. Jego jedyna integra stanowi znakomity dowód na to, z której strony by na nią nie spojrzeć.

Jakość wykonania Trilogy 925 jest ponadprzeciętna zarówno na zewnątrz, jak i od środka. To produkt zrobiony tak, aby cieszyć się nim długie lata. Każdy jego element jest przemyślany, idealnie wycięty i dopasowany. Po ponad rocznym użytkowaniu nie jestem w stanie wskazać chociażby jednej rzeczy, którą bym zmienił. Moja 925-ka czasami jest włączana i wyłączna tuziny razy w ciągu jednego tylko dnia, to część dziennikarskiej rutyny. Podobnie jest z podłączaniem różnych obciążeń, przeskakiwaniem pomiędzy źródłami i co tam jeszcze fabryka dała. I co? I nic, angielska maszyna nigdy się nie wykrzaczyła, jest zawsze stabilna jak skała niezależnie od tego, jak bardzo jej cisnę. W pewnym momencie, mniej więcej po kilku miesiącach użytkowania stało się dla mnie jasne, że nie ma najmniejszych powodów, dla których miałbym się z nią obchodzić jak z jajkiem, bo szczerze zacząłem wierzyć w to, że jest w stanie przyjąć na klatę absolutnie wszystko. Nic dziwnego, Poulson ma skrzywienie na punkcie rozwoju i kontroli jakości swoich produktów. Jest w tym szaleństwie logika. Nigdy się nie spieszy z nowościami, jak gdyby torturowanie ich w swoim laboratorium w odosobnieniu sprawiało mu masochistyczną uciechę. Wcale bym się nie zdziwił gdyby – w fazie późnych testów – 925-ka zaliczyła upadek z dużej wysokości tylko po to, żeby jej twórca mógł się przekonać, czy przeżyje i pozostawi po sobie krater w podłożu czy jednak nie. W pełni świadom metod Nica, wcale bym nie był zaskoczony. Wcale.

Oczywiście nie każdemu musi się podobać wygląd 925-ki, to rzecz subiektywna. Dla mnie ten produkt jest śliczny. Ale pominąwszy to, liczba dodatków, którymi jest naszpikowany to spory plus. Nie tylko pokazują oddanie i przywiązanie Nica do detali, ale spora część z nich jest po prostu przydatna. Możliwość zobaczenia bargrafu zamiast poziomu głośności to miła odmiana, a historia ta powtarza się z nastrojowym podświetleniem, dopasowaniem gainu dla każdego wejścia osobno, zaplanowaniem rozgrzewki i całą masą innych funkcji. Nawet jeżeli nie będzie się z większości tych funkcji korzystało, chylę czoła przed angielskim twórcą za to, że są.

No i finalnie dźwięk, 925 jest wybitny pod tym względem. To klasyka Trilogy, stąd hojna gęstość, świetna kontrola nad obciążeniem, znakomita stereofonia i fantastyczna barwa wchodzą w grę. Nie da się nie być zadowolonym gdy w paczce otrzymuje się zestaw takich cech. Da się też usłyszeć, że 925 to produkt brzmieniowo dorosły, on się nie popisuje, to nie jest w jego DNA. Ale zaskakujące jest to, że sprzęty o takiej charakterystyce często pokazują swoje oblicze powoli, stąd uczucia nabywcy do nich są dawkowane oszczędnie. Natomiast angielska integra swoim spokojem i odwagą z miejsca uzależnia. Dodajmy do tego wszystkiego wyjątkowo żywy pierwiastek i gotowe, wypadkowa to po prostu spektakularny dźwięk, a zaraz obok natychmiastowe zaangażowanie i zadowolenie słuchacza. Przed tym nie ma jak uciec. OK, poprzestanę w tym miejscu, mógłbym jeszcze długo piać z zachwytu na temat rozlicznych zalet 925-ki. Podsumowując, pozwolę sobie nadmienić, że jeżeli tylko stać Cię na tą maszynę, zestarzenie się z nią to jest scenariusz wielce prawdopodobny. Gratulacje Nic, znowu to zrobiłeś. Do następnego.

Platforma testowa:

  • Wzmacniacz: Trilogy 925, Sanders Sound Systems Magtech + preamplifier and then some
  • Źródło: Lampizator Golden Gate (Psvane WE101D-L + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
  • Kolumny: Boenicke Audio W8, Xavian Perla and then some
  • Transport: Asus UX305LA, Lumin T1
  • Kable głośnikowe: Forza AudioWorks Noir Concept, Audiomica Laboratory Celes Excellence
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Noir, Audiomica Laboratory Erys Excellence
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence
  • Stolik: Lavardin K-Rak
  • Muzyka: NativeDSD

Ceny produktów w Polsce:

  • Trilogy 925: 56 999 zł

 

Dostawca: Moje Audio