Innuos PhoenixUSB

by Dawid Grzyb / July 21, 2020

Po interesującej przygodzie z Innuosem ZENith Mk3, kolejnym celem był funkcjonalnie podobny sprzęt tej samej firmy. Ale żeby nieco urozmaicić sobie życie, wybrałem produkt przeznaczony do pracy z przetwornikami, reclocker Innuos PhoenixUSB.

Wstęp

W ciągu zaledwie kilku lat portugalska firma Innuos zyskała niemały rozgłos w branży za sprawą serwerów muzycznych, a po majowej publikacji materiału nt. modelu ZENith Mk3 zrozumiałem dlaczego. Sprzęt wypadł całkiem porównywalnie do mojej referencyjnej platformy firmy fidata, ale przebił ją pod względem funkcjonalności i w efekcie okazał się być najbardziej kompletnym w swojej klasie spośród mi znanych, co naturalnie zaostrzyło mój apetyt. W celu zaspokojenia go mogłem udać się oczko niżej i poprosić o podesłanie mniejszego modelu ZENmini Mk3 wraz z liniowym zasilaczem, albo zawędrować na szczyt okupowany przez flagowy serwer Statement. Obydwa kierunki wydawały się w porządku, ale w międzyczasie dowiedziałem się też o innym i równie interesującym produkcie.
W branży audio uzupełniające trzon oferty komponenty dodatkowe to logiczny krok. Nie brak firm znanych z kolumn głośnikowych i kabli, albo producentów wzmacniaczy i paczek. Operacje wyspecjalizowane w sprzętach cyfrowych też rozwijają swoją ofertę według podobnego klucza. Dla przykładu, historię firmy Lumin zapoczątkował odtwarzacz sieciowy A1, który z czasem doczekał się kilku różnie wycenionych krewniaków. Później pojawiły się cyfrowy transport U1, NAS L1 i kombajn M1, a niedawno także wzmacniacz stereo, ochrzczony jako Lumin Amp. Choć firma Innuos jest wierna serwerom, obstawiałem przetwornik jako jej kolejny produkt, ale tak się nie stało. Portugalska załoga obrała inną, choć równie znaczącą drogę.
Dostępne na rynku polepszacze USB to najczęściej niewielkie i niedrogie pudełka. Choć będący przedmiotem niniejsze recenzji Innuos PhoenixUSB pod względem funkcjonalności nie wymyśla koła na nowo, to nie jest ani mały, ani dostępny na każdą kieszeń, wręcz przeciwnie. Z uwagi na zaporową cenę produkt ten zrodził niemałe oczekiwania jeszcze przed swoim przybyciem, a teraz nastał czas przekonania się, czy był im w stanie sprostać.

Budowa

Opakowanie Innuosa PhoenixUSB to żaden luksus. Podwójny karton ze styropianowym wnętrzem skrywał w sobie owinięte w worek danie główne. W zestawie znalazły się też zwykły przewód zasilający, krótka instrukcja oraz przyzwoity kabel USB. Zważywszy na specyficzne przeznaczenie i grupę odbiorczą portugalskiego reclockera, nic oprócz podstaw nie jest wymagane.
Innuos PhoenixUSB mierzy (szer. x wys. x gł.) 214 x 92 x 350 mm, co przy blisko trzykilogramowej masie przekłada się na całkiem spore i masywne pudełko w kontekście jego zastosowania. Wszystkie podobne i znane mi ustrojstwa są maleńkie, żaden z produktów iFi audio nawet się nie zbliża do wyszczególnionych tu liczb. Jest też jasne, że obudowa modelu PhoenixUSB to praktycznie ta sama ładna i pancerna puszka, którą producent wykorzystał a modelach ZENmini Mk3 i dedykowanym mu zasilaczu liniowym. Portugalczycy nie silili się na oryginalność bo nie musieli, no i dzięki temu bohater niniejszej recenzji wizualnie pasuje do reszty rodziny.
Front Innuosa PhoenixUSB to gruba aluminiowa płyta delikatnie przycięta w kilku płaszczyznach, co przekłada się na utylitarny i nowoczesny wygląd urządzenia. Wyjąwszy logo producenta w prawym dolnym rogu, nie widać żadnych guzików, diod czy portów. Zważywszy na prostotę użytkową portugalskiego reclockera, te rzeczy są po prostu zbędne. Wygięty w odwróconą literę U płat stali formuje boki oraz górę obudowy, przyozdobioną perforowanym trójkątem dla lepszego odprowadzania ciepła z wnętrza. Moim zdaniem ten dodatek pasuje, a sam produkt jest chłodny podczas pracy.
Innuos PhoenixUSB oparty jest na trzech aluminiowych nóżkach z wkomponowanymi gumowymi O-ringami, oraz najprawdopodobniej sprężynami w środku. Te same elementy odsprzęgające zastosowano też w szczytowym serwerze Statement. Na tyle portugalskiego reclockera zamontowano po jednym gnieździe USB w standardach A oraz B. Wyprodukował je Amphenol, a dodatkowe gumowe uszczelki redukują wibracje z obudowy. Nieco dalej wkomponowano główny włącznik oraz gniazdo IEC wraz ze schowkiem dla bezpiecznika. Mała liczba przyłączy jest celowa, produkt niczego więcej nie potrzebuje. Do jego wejścia USB podaje się sygnał ze źródła, a z wyjścia wyprowadza dane do przetwornika. Ciężko coś pokręcić.
Podstawową i w zasadzie jedyną rolą Innuosa PhoenixUSB jest przyjęcie danych z cyfrowego źródła, potraktowanie ich własnym zegarem, a następnie podanie tego sygnału dalej do przetwornika. Można zatem rzec, że portugalski produkt jest pomostem pomiędzy dwoma cyfrowymi komponentami w systemie, a jego rola sprowadza się do usprawnienia komunikacji pomiędzy nimi i w efekcie polepszenia jakości odtwarzanej muzyki. Jako interfejs cyfrowy, standard USB przez wiele osób jest uznawany za niepodatny na jakiekolwiek alteracje (hurrr durrr, bo zera i jedynki, panie!), czemu przeczą słyszalne i częstokroć spore zmiany. Jest masa informacji w sieci dlaczego tak się dzieje i już o tym wspominałem, więc jakiekolwiek wyjaśnienia tym razem z premedytacją pominę. Ciekawszym tematem jest to, jak  PhoenixUSB prezentuje się od środka.
PhoenixUSB od wewnątrz nie wygląda jakoś szczególnie okazale, ale to pozory. Drogie urządzenia cyfrowe są częstokroć oparte na podzespołach nie mających stosownego odzwierciedlenia w gabarytach czy masie, no i produkt Innuosa nie stanowi tu wyjątku. Jego trzystopniowa praca rozpoczyna się od redukcji szumu z linii 5V podłączonego źródła, a następnie odcięcia jej. Temat ostatnimi czasy popularnej izolacji galwanicznej PhoenixUSB całkowicie pomija i zastępuje własnym, stabilizowanym liniowo napięciem 5V. Ostatni etap to potraktowanie wysokiej jakości zegarem OCXO bezpośrednio szyny USB, tym samym pozostawiając zegary odpowiedzialne za dane w spokoju. To też wyjaśnia, dlaczego PhoenixUSB zadziała pomiędzy jakimikolwiek komponentami USB; myszkami, klawiaturami, nośnikami danych czy zestawami słuchawkowymi. Zamknięty w ekranowanej klatce model OCXO operuje z natywną częstotliwością 24 MHz (mnożoną dwudziestokrotnie, celem uzyskania 480 Mbps bez konwersji zegara) i jest oddalonej od portów o dwa centymetry w celu minimalizacji jittera.
Innuos PhoenixUSB oparty jest na sprawdzonym w boju w modelu Statement zasilaczu liniowym, zaprojektowanym przez doktora Seana Jacobsa. Zaraz za wejściem sieciowym znajduje się płytka z selektorem napięcia, a dalej wykonany na zamówienie Portugalczyków transformator toroidalny 120VA. Kolejne dwa laminaty z blokami filtrującym i regulującym dostarczają dwie szyny zasilające; jedną tylko dla zegara, a drugą dla całej reszty. Zastosowany moduł USB działa bez impulsowych regulatorów, ale potrzebuje do pracy trzech osobnych napięć, stabilizowanych za pomocą układów LT3045. Dodajmy do tego kondensatory Mundorfa, krótkie ścieżki kluczowych połączeń, kilka zabiegów antywibracyjnych i gotowe. Teraz pora przekonać się jak PhoenixUSB sprawdza się w praktyce.

Dźwięk

fidata HFAS1-S10U pełnił role magazynu/transport plików, które podał do przetwornika LampizatOr Pacific (KR Audio T-100/Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.), skąd pałeczkę przejął duet Thöress DFP/Vivace lub integra Kinki Studio EX-M1, a dalej kabel Boenicke Audio S3 podłączony do paczek Boenicke Audio W11 SE+. Całą elektronikę zasiliły węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, połączonego ze ścianą za pomocą kabla LC-3 EVO tego samego producenta. Wykorzystane w teście łączówki to Boenicke Audio IC3 CG oraz Audiomica Laboratory Erys Excellence. Uwzględniony w teście tor USB składał się z sześciu produktów iFi audio; izolatora nano iGalvanic3.0, reclockera micro iUSB3,0, trzech kabli Mercury3.0 pomiędzy nimi i jednego zasilacza iPower (9V) na dokładkę.
Przyjrzyjmy się na początek komponentom USB w mojej platformie. nano iGalvanic3.0 (1749 zł) izoluje galwanicznie połączenie USB, które micro iUSB3.0 następnie regeneruje (1949 zł). Każdy z w sumie trzech kabli Mercury3.0 pomiędzy tymi pudełkami kosztuje 1099 zł, a za zasilacz iPower dla drugiej puszki trzeba zapłacić 249 zł. Choć rachunek za te przyjemności jest niemały (7244 zł), to w dalszym ciągu jest to sporo mniej niż 10900 zł, które trzeba położyć za produkt Innuosa. Ale pomijając to, widać dwa zupełnie inne podejścia do tematu. Droga iFi audio jest modularna. Kup jedno pudełko, później kabel, przyzwyczaj się, wydaj kasę na kolejną smycz, następne pudełko, jeszcze jeden kabel i tak do oporu. Rzecz w tym, że całe doświadczenie i naturalnie również koszt Brytyjczycy rozciągają w czasie, natomiast Portugalczycy nie rozmieniają się na drobne. Wydajesz raz, ale porządnie i bez oglądania się za siebie, masz wszystko. Obydwie ścieżki są równie słuszne co niepodobne, ale różnic jest więcej.
Pomówmy o zastosowaniu w praktyce. Przyzwyczaiłem się do mojego łańcuszka iFi audio na tyle mocno, że dwa nieduże pudełka, trzy kable i zasilacz mnie nie uwierają. Przez większość czasu to niespecjalnie uporządkowane skupisko klamotów sobie radośnie dynda tuż za moim przetwornikiem, no i nie myślę o nich aż do momentu, w którym muszę coś zmienić. PhoenixUSB zajmuje sporo więcej miejsca i naturalnie musi być umiejscowiony na czymś płaskim, ale umożliwia sporo łatwiejsze okiełznanie kabli i utrzymanie porządku. Nie jest to szczególnie ważne, bo najczęściej raz zainstalowane akcesoria USB pozostają nieruszane przez długi czas, ale gotowość do pracy to już co innego.
Gdy mój zestaw USB jest już podłączony i rozpoznany przez przetwornik, wszystko jest cacy. Ale po demontażu ten długi łańcuch potrzebuje chwili przed ponowną gotowością do pracy. Wówczas muszę wszystko odpiąć, dołączać jeden komponent po drugim,  poczekać na obligatoryjny uścisk dłoni (ang. handshake, komunikacja w standardzie USB), a wykorzystywana do zarządzania odtwarzaniem aplikacja Lumina listuje obydwa cyfrowe elementy toru dopiero po około minucie. Sprzęt Innuosa zgłasza pełną gotowość do pracy w zasadzie natychmiast, nawet raz nie musiałem niczego resetować czy odłączać, a ten sam program na smartfonie pokazał odbiornik USB w moim przetworniku po kilku sekundach. Nie przeczę, różnica w jakości była, choć moje scenariusze użytkowe mają się nijak do większości systemów hobbystów, ale lecimy dalej. W celu porównaniu modelu PhoenixUSB oraz kolekcji iFi audio musiałem przełączyć dwa kable USB. Ten pierwszy zagrał z wartym grosze drukarkowym standardem i miał przez to pod górkę, ale z premedytacją. Nie chciałem dodatkowo pogłębiać niemałej przecież różnicy cenowej.
Wszystkie znane mi gadżety USB są podobne w działaniu. Nie ma znaczenia czy chodzi o kable, reclockery lub izolatory, bo wszystkie polepszają dźwięk ograniczając śmieci w różnych miejscach tego interfejsu. Mało tego, ich działanie częstokroć się sumuje i w efekcie potęguje, czego dobrym przykładem jest armia komponentów iFi audio. Przewód drukarkowy dostaje łupnia od pojedynczego kabla Mercury3.0, który z kolei ustępuje pola zachowującemu się podobnie, ale robiącemu sporo więcej micro iUSB3.0. Izolator iGalvanic3.0 nie ujmuje im niczego, ale za pomocą innych środków podnosi tę samą poprzeczkę nieco wyżej. Z każdym dodatkiem otrzymujemy czystsze tło za muzykami, krąglejsze źródła pozorne, zwinniejszy bas, więcej powietrza pomiędzy instrumentami i drobin zawieszonych w powietrzu, cięższą i dłużej wybrzmiewającą górę, a także hojniejszą złożoność barwową w całym słyszalnym paśmie. Ustępuje bladość tekstur, ziarno, ostrość oraz napięcie. Ujmując rzecz skrótowo, praca wykonywana przez model PhoenixUSB też pasuje do rzeczonego opisu jak ulał, co zaskoczeniem nie jest.
Chyba najlepszą cechą redukcji szumu jest uniwersalność. Skuteczni czyściciele nie ingerują w balans tonalny i nie pogarszają jakości jakiegokolwiek aspektu. Urządzenia tego typu zwykły poprawiać dźwięk bez brania czegokolwiek w zamian. Słychać dobrze, że Innuos PhoenixUSB też nie wystawia sonicznego rachunku za swój wkład, a różnica pomiędzy nim i moim połączeniem iFi audio sprowadziła się do ich różnej mocy sprawczej. Portugalski produkt po prostu zrobił więcej tego samego i w efekcie szybko okazał się po prostu słyszalnie lepszy. Muzykę opartą na solidnych, szybkich liniach basowych pokazał jako zebraną lepiej, kolokwialnie pisząc ciaśniejszą w tym podzakresie i kopiącą mocniej, ale też barwowo ciekawszą i bardziej swobodną. Naturalne instrumenty strunowe zagrały nieco ciężej i dłużej rezonowały. Partie wokalne były nie tylko treściwsze i krąglejsze, ale też gładsze i całościowo bardziej żywe, a większa masywność i dłuższy szelest blach perkusyjnych dopełniły całości.
Każda z wyszczególnionych różnic w pojedynkę nie była duża, ale ich siła w grupie przełożyła się na zauważalny skok jakościowy. Choć chyba największym zaskoczeniem był moment, w którym zrozumiałem, że PhoenixUSB minimalistyczny i pełen subtelności repertuar pokazał od spokojniejszej i melodyjnej strony, ale miał też sporo więcej werwy z repertuarem naładowanym adrenaliną. Tak po prawdzie to Luca Stricagnoli w akustycznej aranżacji “The Last of the Mohicans” w zupełności wystarczył. Z portugalskim produktem gwałtowne szarpnięcia strun wyzwalały więcej energii, były szybsze, cięższe, pod względem skali większe i inaczej propagowane w moim pomieszczeniu odsłuchowym. Nie było w tym cienia krzykliwości, a każdy instrument czy partia wokalna miały zawartość barwową w jak najlepszym porządku. Gromada iFi audio bez przeszkód nadążała pod względem czystości muzycznego tła oraz gładkości, ale źródła pozorne rysowała bardziej konturowe, szczuplejsze i wkomponowane w mniejsze formy. Jeżeli w tym kontekście PhoenixUSB zachowywał się niczym naładowane wyszukanymi przetwornikami otwarte odgrody, to brytyjska rodzina zagrała na miarę wyczynowych i drogich, ale jednak sporo mniejszych monitorów podstawkowych.
Różnica brzmieniowa pomiędzy dwoma polepszaczami USB wyszła poza typowy dla tej grupy produktowej scenariusz „trochę lepiej tu, trochę tam”. Zamiast tego nastąpiła słyszalna zmiana ogólnej prezentacji dobrze mi znanych utworów, które zwykłem przyswajać w zasadzie każdego dnia podczas pracy. W kontekście wartości mojej referencyjnej gromady, ta nowa i znacząca jakość jest powodem, dla którego sporo większa cena portugalskiego pudełka jest moim zdaniem zasadna i warta zachodu. Choć drogi, według mojego standardu PhoenixUSB zagrał adekwatnie do jego zaporowej metki. Ale żeby wykluczyć potencjalne urojenia z mojej strony, już po kluczowych testach podłączyłem pojedynczy i najzwyklejszy w świecie przewód USB. Dźwięk całego systemu siadł na tyle dosadnie, że nie wiem ile czasu by się zeszło z przyzwyczajeniem do niego na nowo. Na szczęście nie muszę, niemniej brak portugalskiego czyściciela w tej platformie doskwierał mi mocniej niż absencja zestawu iFi audio, co ostatecznie potwierdziło wyższość tego pierwszego.

Podsumowanie

Z uwagi na zaporową cenę, Innuos PhoenixUSB oferuje terapię przewidzianą dla systemów kompletnych i najpewniej wartych małą fortunę. Zrobił na tyle dużo, że spokojnie się w takim środowisku odnajdzie, ale też jest najlepszym w swojej klasie, jaki słyszałem. Aktualnie nie znam innej równie skutecznej artylerii USB.

Jako jeden z wielu polepszaczy, Innuos PhoenixUSB nie przyda splendoru salonowi i nie spowoduje, że znajomemu oko zbieleje z zazdrości. To pudełko jest przeznaczone dla entuzjastów skorych do patrzenia poza jego minimalistyczne czarne wdzianko, no i świadomych tego, do czego dobre gadżety USB są zdolne. Produkt Innuosa wsparł moją platformę zgodnie z oczekiwaniami, ale zrobił to na tyle skutecznie, że zmienił sposób ukazywania muzyki jako całości. To szczególnie znaczące i niespodziewane działanie jest jednocześnie powodem, dla którego PhoenixUSB zajął pozycję szczytową w moim prywatnym rankingu tego typu dodatków. Do następnego!

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Innuos PhoenixUSB: 10900 zł

 

Dostawca: AVcorp