Boenicke Audio S3

by Dawid Grzyb / October 21, 2019

Sven Boenicke zyskał niemały rozgłos dzięki swoim kolumnom, choć w jego ofercie są też kable. Jeden z nich – głośnikowy Boenicke Audio S3 – dotarł do mnie kilka tygodni temu i stał się daniem głównym niniejszej recenzji. Smacznego!

Wstęp

Przetwornik c/a z logo firmy kojarzonej ze streamerami brzmi intrygująco, prawda? A wzmacniacz autorstwa ludzi znanych z kolumn? Albo stolik pod elektronikę audio popełniony przez manufakturę rozpoznawalną za sprawą niewielkich krążków odsprzęgających? Każdy z przytoczonych tu jak najbardziej realistycznych scenariuszy jest koncepcyjnie jak najbardziej w porządku, o ile za tym naturalnym procesem kryje się coś więcej niż tylko zamach na nasze portfele. Wieloletnia obecności na rynku audio w końcu prowadzi daną firmę do rozciągnięcia portfolio, najczęściej za pomocą produktów uzupełniających trzon oferty. To niezaprzeczalnie logiczne i zdroworozsądkowe podejście, choć entuzjaści w pogoni za jakością dźwięku zamiast zunifikowanych logotypów, wcale rozwoju nie ułatwiają.
Wielu melomanów wybiera urządzenia firm w nich wyspecjalizowanych. Właśnie dlatego dwa lub więcej produktów z tym samym logo, to scenariusz o znikomym prawdopodobieństwie w systemie kogoś takiego jak ja. Nie przeczę, świetny sprzęt faktycznie daje kredyt zaufania firmie za niego odpowiedzialnej, natomiast fascynacja nim automatycznie rozciągnięta na całe jej portfolio to kiepski pomysł. Hobbyści wiedzą, że nie tędy droga, zwłaszcza w sytuacji, w której w grę wchodzą ich pieniądze. Mało tego, dobra uzupełniające o jakości podstawowych, tj. tych, które daną firmę uczyniły sławną, to rzecz równie niespotykana co ich podobny sukces komercyjny. Zdecydowana większość takich prób kończy jako zapychacze oferty, które przejdą bez echa wśród ich docelowej grupy odbiorców. To nieciekawy scenariusz, choć bardzo często rzeczywisty.
Gdy słyszę od przedstawiciela jakiejkolwiek firmy audio o nowym typie produktu, ale wydanym tak naprawdę wyłącznie w celu odpowiedzi na zapytania klientów, poziom mojego zainteresowania jest żaden. Długa jest droga stąd do szczerej chęci zgłębienia tematu i w efekcie poproszenia o egzemplarz testowy. Ale informacja o nowych dobrach powstałych z tytułu długiego procesu deweloperskiego, zatrudnienia kilku specjalistów, kupna niezbędnych maszyn czy sensownego planu początkowego? To zupełnie inna historia, każdy z tych przykładów może służyć jako powód dostatecznie dobry by faktycznie przyjrzeć się nowości we własnych czterech ścianach, a kluczowe pytania zadać później. Niniejsza recenzja ma swój początek jeszcze gdzie indziej, kooperacja dwóch dobrze mi znanych person z branży stanowi jej punk zapalny, natomiast ich otwartość przydała całej sprawie impetu. Tym razem wszystkie pytania zostały zadane jeszcze przed napisaniem czegokolwiek.
Filozofię i produkty Svena Boenicke polubiłem na tyle mocno, że kilka lat wstecz kupiłem jego modele W5 oraz W8. Druga firma – LessLoss – zadebiutowała na tym portalu rok temu, choć jest mi znana od wielu lat. Trzy produkty tej litewskiej operacji, które przetestowałem od końca 2018 roku, pozwoliły mi w znaczącym stopniu zrozumieć, o co jej właścicielowi – Louisowi Motekowi – chodzi. Jego kable jako stali rezydenci mojego systemu to rekomendacja najprawdopodobniej lepsza i bardziej znacząca niż jakikolwiek znaczek. Niemniej, w tej recenzji nie jest jakoś szczególnie ważne to, że obydwu konstruktorów znam, ale fakt, że są przyjaciółmi od ponad dwóch dekad. Mało tego, światopogląd dotyczący transmisji sygnału i kontroli rezonansów mają toćka w toćkę ten sam, kabel głośnikowy Boenicke Audio S3 to wynik ich współpracy, no i tu się robi ciekawie.

Budowa

Po zapytaniu osobno Svena i Louisa jak doszło do ich oficjalnej współpracy, bogate w informacje i podobne mejle wróciły z obydwu stron. Dzięki temu nie dość, że nie musiałem zaglądać do kryształowej kuli, to z miejsca dało się odnieść wrażenie, że obydwu jegomościom zależy przede wszystkim na trzymaniu się faktów aniżeli windowaniu wkładu własnego. Moduły wykonane przez jedną firmę widoczne w produkcie z logo drugiej to żadna nowość, choć w większości przypadków takie historie są owiane tajemnicą. Natomiast szwajcarsko-litewska współpraca była dokładnie odwrotna; zdrowa, otwarta i faktycznie przyjacielska.
Litewskie pochodzenie modelu S3 to żaden sekret. Produkt został mi wysłany prosto z siedziby LessLoss ponieważ tam jest produkowany, choć pomysłodawcą jest Sven. Szef Boenicke Audio już wiele lat temu docenił bardzo duży potencjał w technologii Louisa, po czym poprosił go o przygotowanie produktu opartego na jej bardziej zaawansowanej wersji i docelowo sprzedawanego tylko i wyłącznie pod szwajcarską banderą. Sven sfinansował rozwój tego projektu i w efekcie stał się jego jedynym właścicielem, LessLoss jest podwykonawcą, natomiast cena na metce S3 jasno daje do zrozumienia, że ekskluzywność w audio tania to nie jest.
Boenicke Audio S3 to najwyższy model kabla głośnikowego w ofercie Szwajcara, pozostałe dwa to S1 oraz S2. Ostateczna wersja S3-ki powstała w zaledwie pół roku i nie jest to przypadek. Już od samego początku było wiadomo, w którą stronę trzeba pójść aby osiągnąć cel. Litewska technologia – C-MARC – od konceptu do gotowej wersji rodziła się sześć lat. Choć najważniejsze jest to, że może ona być w nieograniczony sposób komplikowana i rozwijana w celu dalszego wzrostu skuteczności, oczywiście o ile podstawowe założenie jest spełnione. Niemniej, każda fraktalna replikacja ponad poziom bazowy, tj. ten zastosowany w aktualnie dostępnych kablach LessLoss, podnosi jej złożoność, a także czas oraz trudność produkcji, co ma swoje odzwierciedlenie w koszcie. W telegraficznym skrócie, to jest właśnie to, za co Szwajcar zapłacił. Jego własny model S3 to tak naprawdę C-MARC, ale o klasę bardziej złożony w porównaniu do wersji podstawowej.
Boenicke Audio S3 jest pod kilkoma względami podobny do wykorzystywanego przeze mnie kabla głośnikowego LessLoss C-MARC. Obydwa dzielą kierunkowość połączenia, macerowaną bawełnę w środku i na zewnątrz, no i każdy jest wysyłany jako cztery osobne przewody, po dwa na kolumnę. Ta separacja ma na celu ograniczenie interakcji polaryzacji linii dodatniej i ujemnej. Model S3 jest jednakże sporo grubszy, mniej giętki, no i zwieńczony drewnianymi pociskami zamiast krótkich odcinków termokurczliwych rurek, zastosowanych w moim kablu referencyjnym. Nie jest zaskoczeniem to, że obydwa produkty są równie dobrze zrobione, choć po bliższych oględzinach widać wyraźnie, który z nich to ten sporo droższy.
Żeby pogłębić szwajcarsko-litewską otwartość, Louis podesłał mi kilkunastocentymetrowy odcinek kabla zastosowanego w S3. Różnica pomiędzy nim, a bazową wersją C-MARC jest spora, na pierwszy rzut oka rzecz się rozchodzi o plecionkę i jej położenie względem bawełny, ale to nie wszystko. Przewodnikiem w S3-ce jest poddany krioterapii pojedynczy rękaw miedziany o czystości 99,99% oraz wynoszącym 3,5mm2 sumarycznym przekroju poprzecznym, który następnie naciągnięto na gruby rdzeń bawełniany. Topologia całego układu przewodzącego pozostała ta sama. Każdy osobno izolowany miedziany włosek o przekroju 0,125mm jest skręcony, a następnie połączony z jego odwrotnie spolaryzowanym ‘lustrzanym odbiciem’, z dokładnie taką samą liczbą odwrotnie ułożonych zwojów na odcinek. Dwa przeciwne pola magnetyczne indukowane w tych samych lokacjach na całej długości przewodnika znoszą się nawzajem, co prowadzi do ciszy oraz wrodzonej odporności na różnego rodzaju interferencje, ale bez udziału ekranu. To połączenie, znane też jako Humbucker, jest podstawą C-MARC. Rękaw przewodzący w Boenicke Audio S3 składa się w sumie z 24 wiązek, po 12 żył Litz w każdym, czyli 288 cienkich miedzianych włosków w sumie. Połowa z nich skręca w lewo, druga połowa w prawo, a następnie całość jest dodatkowo powtórzona w stosunku 50:50, co tworzy – jak to Louis ładnie nazwał – efekt fraktalny drugiego stopnia.
Ładnie wypalone oznaczenia ‘amp +’ oraz ‘amp -‘ na drewnianych pociskach zwieńczających produkt, jasno sugerują kierunek oraz miejsce docelowe podłączenia. Choć optycznie S3-ka wygląda masywnie, jest zadziwiająco lekka. Każdy koniec okupują wtyki BFA, model KLEI Classic Harmony firmy Eichmann, oczywiście bez plastikowych przyległości. Sven i Louis unikają syntetycznych materiałów gdzie tylko mogą. Pod względem użyteczności flagowy kabel Boenicke Audio nie sprawi problemów osobom, które tego typu produkt po zakupie podłączą raz i tak go zostawią na lata. Ja się do tego grona nie zaliczam, kable rotujące po kilkanaście razy w ciągu dnia to standard. Dlatego też ciągnąca przewód do dołu dźwignia uformowana przez drewniane zakończenia S3-ki nie dawała mi spokoju. Podczas kilku tygodni zabawy nic złego się nie stało, choć jako konsument zażyczyłbym sobie dla bezpieczeństwa widełki. Ponieważ takowe są dostępne, wszystko jest cacy.

Dźwięk

W celu przetestowania kabla Boenicke Audio S3, posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu plików i transportu, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do integry Kinki Studio EX-M1 i kolumn Boenicke W8, lub pieca Trilogy 925 oraz monitorów Buchardt Audio S400. Kluczowe komponenty zasiliły węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, natomiast pomiędzy nim, a ścianą znalazł się kabel LC-3 EVO tego samego producenta. Łączówki RCA wykorzystane w teście to Audiomica Erys Excellence z modyfikacją Amber. Buchardt Audio S400 zagrały na podstawkach Soundstyle Z1.
Choć mój kabel referencyjny to LessLoss C-MARC, z kilku powodów nie wziął on pełnego udziału w porównaniu do S3-ki. Przepaść cenowa pomiędzy nimi to jest jakiś powód, ale nieszczególnie istotny, co innego produkcja obydwu pod tym samym dachem, to element wręcz kluczowy. Zestawienie technologii C-MARC z jej wyżej pozycjonowanym i wykonanym dla innej firmy odpowiednikiem, po prostu nie trzymało się kupy. Mało tego, podstawowy C-MARC i S3 grają tak samo. Powinny. Różnica pomiędzy nimi sprowadza się do jednej bardzo ważnej rzeczy, choć zupełnie niezwiązanej z ich charakterem, stąd litewsko-szwajcarski bój by był nudny niczym flaki z olejem. Dla jasności, wykorzystywany przeze mnie C-MARC zagrał przez chwilę, bo musiał; pokazał co robi S3 i sprawdził też czy z moim słuchem jest wszystko w porządku. Natomiast głównym rywalem dla produktu Boenicke Audio był także drogi, zupełnie inaczej grający i całościowo bardziej pasujący do zestawienia Kanadyjczyk – Luna Cables Rouge.
Pamięć to najsłabsze ogniwo każdego porównania w naszym hobby i jednocześnie powód moich powrotów do napisanych już artykułów. Jeżeli nadchodzące zlecenie uwzględnia sprzęt odesłany dawno temu, nie da się inaczej. Niemniej, raz na jakiś czas ten czy tamten wzmacniacz, przetwornik czy kabel na tyle mocno zaznaczą swoją obecność, że nie ma takiej potrzeby i Luna Cables Rouge jest jednym z takich produktów. W porównaniu do referencyjnego modelu C-MARC, kanadyjski przewód zagrał dźwiękiem uprzyjemniającym muzykę, brutalną szczerość pozostawił Litwinowi. Można rzec, że wówczas starły się dwie niekoniecznie przeciwne, ale zupełnie inne charakterystyki brzmieniowe; saturacja, żywotność, miękkość, pastelowe barwy i całościowo radosna ekspresja w wykonaniu modelu Rouge, oraz balans, wnikliwość, werwa, wyraźniejsza wymowa oraz otwartość produktu firmy LessLoss. Niemniej, obydwa kable uzyskały wysokie noty pod względem czystości muzycznego tła, gładkości, wyszukania, kultury oraz wszystkiego innego bardziej powiązanego z dojrzałością i spójnością niż czymkolwiek innym. Kanadyjsko-litewska walka kilka miesięcy temu zakończyła się remisem, natomiast dzisiaj o takowym nie było mowy.
W porządku, wystarczy już z tym suspensem. Jedyna różnica pomiędzy LessLoss C-MARC, a Boenicke Audio S3 dotyczy ich innych potencjałów, czy też słyszalności w systemie. Obydwa produkty bardzo dobrze ujawniają jakość nagrań oraz głos własny towarzyszących komponentów, tj. bez najmniejszego słodzenia, transparentnie. Natomiast beneficjent bardziej zaawansowanej wersji technologii C-MARC wprowadza wszystkie jej kluczowe cechy w sposób substancjalnie bardziej zdecydowany i wyraźny. Upraszczając, Szwajcar po prostu robi dokładnie to samo, ale bardziej intensywnie i to jest właśnie główny powód jego astronomicznej ceny. Natomiast nie ukrywam, że także drogi kanadyjski konkurent pomógł mi to wszystko zrozumieć.
S3-ka zagrała szybszym i mocniejszym dołem pasma; całościowo zwinniejszym i kopiącym mocniej, ale też scenicznie bardziej obecnym. Repertuar oparty na sztucznie generowanym, wręcz trzewiowym basie dobrze to wszystko pokazał. Szwajcarski kabel schodził też niżej, bardziej swobodnie ukazywał kontrasty dynamiczne pomiędzy uderzeniami, kontury niskotonowe wyszczególniał mocniej niż Rouge, niemniej wypełniał ich środek tkanką adekwatną do odtwarzanej muzyki; od hojnej barwowo, kwiecistej i namacalnej, aż po nieco wysuszoną z mocnym i krótkim akcentem. Przewód Svena pokazywał bas w wersji zgodnej z tym, co zastał na nagraniu, ale też w najlepszej możliwej w sensie technicznym, tym samym fantastycznie różnicując ten podzakres. Kanadyjczyk z kolei kreował bas płytszy, bardziej substancjalny w wyższych częściach i zawsze odrobinę łagodny. Niczym nieskrępowane i dzikie ataki modelu S3, jego konkurent przedstawiał bardziej miękko, uprzejmie i bardziej bogato, choć pod względem fizycznie odczuwalnego tąpnięcia także skromniej. Fokus modelu Rouge na substancji oraz ostrożnie dawkowanych krągłościach to coś, o czym wiedziałem, ale tutaj najważniejsze jest to, że po przesiadce na S3 te wszystkie historie stały się wyjątkowo oczywiste.
Moje przypuszczenia odnośnie średniego podzakresu S3-ki serwowanego ponad wszystko zgodnie z nagraniem, tj. bardziej suchego w porównaniu do kanadyjskiego kabla, częściowo okazały się nietrafione. Pod tym względem produkt Svena okazał się być równie ekspresyjny i namacalny co konkurent, pod warunkiem zagwarantowania temu pierwszemu utworu trzymającego poziom. Obydwa kable zdolne były do pokazania np. damskich wokali pięknie wyszczególnionych, subtelnych i wewnętrznie mokrych, natomiast wzmocnionym gitarom nie brakowało ani energetycznego ładunku, ani koloru podczas odsłuchu rockowych oper czy metalu. Różnica pomiędzy obydwoma przewodami sprowadziła się do większych krągłości oraz mniejszego różnicowania tekstur z jednego nagrania na drugie w przypadku Rouge. Natomiast jego intensywność i nasycenie odbiera się jako zgrabnie przeprowadzoną kurację upiększającą, pokazującą muzykę ładniejszą niż w rzeczywistości jest. Boenicke Audio S3 na życzenie też średnicę malował jak zaczarowaną, niemniej materiał płaski i niezachęcający takim pozostanie z tym kablem. Można wyjść z założenia, że to kapryśny przewód, choć dla mnie uczciwy i pytanie tylko, czy jest się na tego typu szczerość gotowym. OK, będąc zupełnie szczerym to S3 poprawia np. wokale, ale za pomocą środków powiązanych z ich obrazowaniem, tj. wyraźnych konturów osadzonych w idealnie czystej przestrzeni. Natomiast ważne jest to, że szwajcarski przewód nie zmienia barwy głosów, pozostawia ich charakter w spokoju, a bardziej uwodzicielski Rouge trochę dodaje od siebie pod tym względem.
Obydwa kable zrobiły fantastyczną robotę na samej górze; gładką, wyszukaną, wchodzącą lekko i jakościowo bardzo podobną. Model S3 wydobył i powiększył więcej drobin z nagrań, wybrzmiewał dłużej i zawsze był subtelny. Rouge ten sam podzakres miał nieco masywniejszy, krótszy i o ciemniejszej prezencji, co ładnie się komponowało z jego naturalnie pastelowym głosem. Ale już pomijając fundamentalnie inne podejście do muzyki tych kabli, bardzo dużą różnicą pomiędzy nimi jest inaczej kreowana przestrzeń przed słuchaczem. Kanadyjski produkt wyraźnie wysuwa pierwszy plan, co źródła pozorne tam osadzone czyni większymi, bardziej intymnymi i masywniejszymi, a także serwowanymi w kilku dużych bańkach luźno posklejanych ze sobą. Po raz kolejny już, taki obrazek sceniczny dobrze pasuje do ekspresyjnego Rouge.
Boenicke Audio S3 obrazował muzykę zupełnie inaczej. Zwiększył on dystans pomiędzy mną i wirtualnymi kształtami, co przełożyło się na więcej powietrza dookoła nich oraz wyraźniej zaznaczone kontury, a także zwiększyło ekspansję i otwartość sceniczną. W wielu przypadkach taki stan rzeczy może sugerować znakomitą jakościowo malowniczość Kanadyjczyka, kontra bardziej wyrównaną i nieco rozwodnioną postawę S3-ki, ale nie tym razem. Pomimo większej odległości do źródeł pozornych, szwajcarski kabel nie skurczył ich gabarytów, ale umieścił wewnątrz kadru większego niż u konkurenta i to bardzo dużo zmieniło. Z tytułu większego potencjału na dole pasma, przewód Svena pokazał duże i ulokowane gdzieś głęboko w nagraniu bębny Taiko w sposób optycznie i słyszalnie jednoznacznie większy, bardziej obecny. Przyjemnie napowietrzona przestrzeń, bardziej wyodrębnione pojedyncze kształty plus muzyczny obraz bardziej rozbudowany w głąb i w szerz dodatkowo zintensyfikowały efekt.
Obydwa produkty wykorzystały swoje idealnie czarne płótna muzyczne inaczej, ale równie dobrze. Malowniczy, stąd bardziej sytuacyjny Rouge służy muzyce tak, aby zawsze pokazać ją od plastycznej i zachęcającej strony, natomiast wnikliwy S3 pokazuje ją prawdziwą, to samo też robi z podłączoną elektroniką i kolumnami. Różnica pomiędzy tymi szkołami dźwięku jest bardzo duża. Obstawiam, że więcej osób zdecydowało by się na czarującego Kanadyjczyka, ale mój jednoznaczny głos idzie na konto S3-ki. Z dobrze nagraną muzyką ten przewód zagrał równie żywo co jego przeciwnik, ale pod względem szeroko pojętego zbalansowania jest lepszy. Zdolność do przedstawienia dźwięku prawdziwego, spójnego i dającego poczucie całkowitości spowodowała, że w moich oczach Boenicke Audio S3 to model Susvara kablarskiego świata. Na tę chwilę nie znam lepszego.

Podsumowanie

W teorii, szansa na powodzenie Boenicke Audio S3 jest żadna; cena tego produktu przewyższa niektóre kolumny Szwajcara, nie jest on znany z kabli, a rynek nimi nasycony przypomina strefę wojenną bardziej niż cokolwiek innego. Z takiego założenia pewnie wyjdzie większość osób zaznajomionych z branżą, ale nie z dzisiejszym bohaterem. Niemniej, Sven w kluczowych kwestiach świetnie sobie poradził; rozpoznał jakość i potencjał we właściwej technologii, no i poznał człowieka odpowiedniego do tego, aby pomysł pt. S3 przeobrazić w fantastyczny produkt, któremu tak daleko do miana nieistotnego zapychacza portfolio, jak to tylko możliwe. Tak wygląda rzeczywistość.

Boenicke Audio S3 jest dobrze zrobiony, a wzięciu go do ręki towarzyszy luksus wystarczający do rozpoznania drogiego produktu, choć to bez większego znaczenia. Dokładnie to samo można powiedzieć o wielu sporo tańszych kablach. Technologiczna wyłączność plus oparty na sieci dystrybucyjnej model biznesowy usprawiedliwiają bardzo wysoką cenę S3-ki na tyle, aby nie postrzegać jej jako wyrwanej z kosmosu, natomiast jakość dźwięku tego kabla gra pierwsze skrzypce. To za nią się płaci, wszystkie inne czynniki to zaledwie dodatki.

Moja znajomość produktów firmy LessLoss w pewnym momencie zrodziła pytanie o to, co by się stało po pójściu z technologią C-MARC dalej. Boenicke Audio S3 to odpowiedź, której szukałem. Napisanie, że ten kabel bardzo dobrze gra to spore niedomówienie. Miałem przyjemność pracować z wieloma drogimi przewodami głośnikowymi, ale żaden nie zaprezentował się w sposób aż tak transparentny, kompletny, zbalansowany i o aż tak dużym całościowym potencjale, co S3-ka Szwajcara. Żaden nie był aż tak skuteczny pod aż tyloma względami, co jest powodem, dla którego ten konkretny produkt stał się moim zwycięskim punktem odniesienia. Do następnego!

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Boenicke Audio S3 2.0/2.5/3.0/3.5/4.0m: 32999/36999/40999/44999/48999 zł

 

Dostawca: Nautilus