Siltech Crown Prince

by Dawid Grzyb / August 19, 2019

Po przygodzie z holenderską księżniczką, przyszła w końcu pora przekonania się o tym, co do zaoferowania ma jej głośnikowy brat. Siltech Crown Prince jest też od niej znacznie droższy, co uznałem za dobry powód do poświęcenia mu osobnego materiału. Smacznego.

Wstęp

Niniejszy artykuł kontynuujący przygodę z produktami Siltecha był nieunikniony, choć z czasem zmieniło się moje nastawienie do jego przedmiotu. Crown Prince jako osobna historia to było założenie początkowe i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Choć stał się też elementem większej, jak się okazało w sumie czteroczęściowej całości powiązanej z innymi dobrami tego samego producenta, przez co lepiej go zrozumiałem. Niewinny początek w postaci łączówek RCA Siltech Crown Princess dosadnie pokazał, że Holendrzy niezaprzeczalnie znają się na rzeczy, natomiast zasilający przedstawiciel najwyższej serii – Triple Crown – w pojedynkę wywrócił mój kablarski światopogląd do góry odwłokiem. Przypuszczałem, że ten konkretny kabel może wypaść dobrze, jego cena nic innego nie sugerowała. Niemniej, nie spodziewałem się niespodzianki, którą mi zgotował. Tak sobie teraz myślę, że, wyjąwszy garstkę osób mocno w temacie, mało kto jest na zmianę aż tak grubego kalibru w pełni gotowy. Przyznaję, że ja nie byłem. Jeszcze przed gimnastyką z Triple Crown nie wierzyłem, że wąż sieciowy, jakkolwiek skuteczny by nie był, może wprowadzić zmiany ilościowo i jakościowo porównywalne do tych towarzyszących wymianie jednego z kluczowych komponentów systemu na inny. No i proszę, stało się.Będąc realistą to nie sądzę, że wiele osób da wiarę moim zeznaniom nt. Triple Crown. Czytając coś takiego ja bym nie uwierzył, choć po prawdzie to właśnie tak powinno być. Wiara nie ma tu nic do gadania, trzeba posłuchać, inaczej się nie da. Natomiast moja rola w tym wszystkim to wzbudzenie ciekawości konkretnym produktem, reszta niech sobie leży po stronie potencjalnych zainteresowanych. Ważne jest to, że Triple Crown nie tylko pokazał mi coś zupełnie nowego, ale też przyczynił się do zadania jednego kluczowego pytania powiązanego z modelem Crown Prince. Jego siostry nie sposób nazwać produktem tanim, choć jeszcze w zasięgu wielu osób chcących iść w tym konkretnym kierunku, co innego dużo droższa i bardziej skomplikowana historia nt. zasilających trzech koron. Są zarezerwowane dla bardzo bogatych nielicznych, którzy do audio podchodzą w sposób bezkompromisowy i są w stanie wydać dobre pięć cyfr na tego typu produkt, ale…Różnica dźwiękowa pomiędzy wspomnianymi powyżej kablem zasilającym i łączówką jest moim zdaniem adekwatna do przepaści cenowej pomiędzy nimi. Natomiast to, co nie dawało mi spokoju to fakt, że dzisiejszy bohater – Crown Prince – też stanowi wydatek ogromny, porównywalny do zasilającego flagowca. To o to się rzecz rozchodzi. Jubileuszowy holenderski książę kilkakrotnie droższy od księżniczki zasadnie rodzi pytanie chociażby o to, czy faktycznie robi robotę równie intensywną co podobnie wyceniony sieciowy Triple Crown. Obydwa działają w innych miejscach systemu, stąd adresują inne potrzeby i teoretycznie bratobójczej walki nie ma, ale z drugiej… pieniądz jest pieniądz. W końcu zawsze warto wydawać kasę tak, aby jak najwięcej zyskać, bez względu na stan portfela. Dlatego też w kontekście znanych mi już fantastycznych trzech koron zasilających, do bohatera niniejszej recenzji podszedłem z nieukrywaną ciekawością, ale też rezerwą.

Budowa

Siltech Crown Prince dotarł zapakowany w dokładnie to samo przypominające książkę opakowanie tekturowe, co model Crown Princess. Piankowa forma w środku, ulotka informacyjna, trochę zamszu. Nie jest jakoś szczególnie luksusowo, raczej normalnie, bez fajerwerków. I dobrze.Siltech poskąpił informacji technicznych nt. modelu Crown Princess i bohater niniejszego materiału tę tradycję kontynuuje. Wiadomo, że okupuje on pozycję pomiędzy seriami Classic Anniversary oraz Crown, powstał by uczcić 35-lecie założenia firmy, no i jest oparty na przewodnikach wykonanych z monokrystalicznego srebra, wg firmowej metody o nazwie X-tal oraz przy wykorzystaniu własnych pieców i całej gamy innych środków.Siltech Crown Prince wizualnie wpisuje się w firmowe wzornictwo. Wyraźnie skręcone odcinki biegnące od aluminiowych walców (najprawdopodobniej filtrujących, z widocznym klejem w środku) do wtyków są niebieskie. Ten sam kolor przebija się też trochę przez czarny oplot pomiędzy rzeczonymi pociskami. Te elementy z jednej strony mają naniesione logo producenta oraz znak przynależności do jubileuszowej rodziny, a z drugiej widać strzałki informujące o prawidłowym kierunku podłączenia produktu. Mój egzemplarz został zwieńczony firmowymi złoconymi widełkami, po których widać, że niejedno przeszły. Nie ma się co dziwić, trafiła mi się wersja testowa, której zadaniem jest krążenie pomiędzy prasą i zainteresowaną klientelą. Dziesiątki rąk potrafią zmaltretować nawet najbardziej pancerny produkt, a im ich więcej, tym lepiej dla dystrybutora.Siltech Crown Prince jest solidnie wykonany i niebywale giętki. Można z nim cuda wyprawiać, stąd użytkowanie go jest przyjemne. Najgrubsza część tego modelu okazała się zaskakująco miękka, a po potrząśnięciu go dało się poczuć luźno umiejscowione i nieco grzechoczące przewodniki wewnątrz głównej izolacji. To daje powód by przypuszczać, że dielektryk wypełniony powietrzem wykorzystywany w serii Triple Crown trafił także do tej jubileuszowej.

Dźwięk

W celu przetestowania modelu Crown Prince posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu i transportu sieciowego, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do zestawu Accuphase C-2150 plus P-4500, a następnie do kolumn Boenicke W8 na zmianę z podłogówkami DearWolf Roe Deer. Holenderskie przewody głośnikowe grały na zmianę z krótszymi o metr wężami C-MARC firmy LessLoss. Cała wykorzystana elektronika była podłączona do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, natomiast pomiędzy nim, a ścianą znalazł się kabel LC-3 EVO tego samego producenta.Interkonekt Siltech Crown Princess udowodnił, że Edwin Rijnveld wraz z załogą są w posiadaniu przepisu na uniknięcie powiązanego ze srebrem szufladkowania i nie inaczej jest w przypadku produktu głośnikowego z tej samej serii. To słychać wyraźnie i tu nic nowego napisać się nie da. Nie tylko zamyka on kilkuczęściową przygodę, ale też pośród rodziny plasuje się w konkretnym miejscu pod względem potencjału słyszalnych zmian. W tym kontekście Crown Prince nie dorównał zasilającemu Triple Crown w moim systemie, to bez dwóch zdań, ale też z łatwością przeskoczył poziom jubileuszowej siostry. Gdyby teraz na umownej skali na jednym końcu umieścić ją, a na drugim wspomniany model flagowy, to księcia nie uszeregowałbym idealnie na środku pomiędzy nimi, ale zbliżyłbym go do tego drugiego produktu.Z jednej strony Crown Prince zaznaczył swoją obecność w mojej platformie wystarczająco mocno, by pokazać niekwestionowaną wyższość nad Crown Princess, ale z drugiej to jednak nieco tańszy Triple Crown pozostał sporo poza zasięgiem. Tak po prawdzie to było do przewidzenia, kable zasilające u mnie robią najwięcej ze wszystkich i tak jest od lat. Oczekiwań co do Crown Prince’a nie było, co innego rezerwa, pisałem. Te by się pewnie pojawiły wraz z głośnikowym Triple Crown, może on by zdołał zepchnąć zasilającego brata z mojego prywatnego podium, ale to już terytorium sześciocyfrowe, tzn. wariactwo do kwadratu, na tę chwilę mi nieznane. Natomiast z rzeczy ważnych i poza sferą zgadywanek, Crown Prince przeskoczył też mojego litewskiego referenta, zrobił to w bardzo wymownym stylu i na tym warto się skupić.Różnica w intensywności działania pomiędzy produktami holenderskim i litewskim nie była szczególnie duża. Wpływ obydwu na mój system był słyszalny z miejsca i na tyle dosadnie, że rozpracowanie jak się miały do siebie nastąpiło w bardzo krótkim czasie. Na samym początku uznałem C-MARC za produkt zdolny do lepszego ukazania możliwości mojej platformy, a po kilku późniejszych zmianach utwierdziłem się w tym, że tak właśnie było. To faktycznie jest produkt operujący z tylnego siedzenia, o minimalnym wkładzie własnym. Crown Prince poszedł w dość podobną stronę, choć im dłużej z niego korzystałem, tym bardziej jasne się stawało, że jego specjalnością było pokazanie lepszej wersji tego, co już było; nie innej w tę czy tamtą stronę, ale właśnie ciekawszej, jakościowo wyższej i z pewnością bardziej wyrafinowanej. Holender umiejętnie zaadresował wiele ważnych aspektów brzmienia, które przełożyły się na poprawę dobrze znanego repertuaru i jego lepszy odbiór, niemniej umiejętnie, tj. bez ingerencji w muzykę samą w sobie. Pozostała niezmieniona i nie ukrywam, że to mi się spodobało, w sporej części też z tytułu przyzwyczajenia do produktu firmy LessLoss.Siltech Crown Prince zagrał szybciej, krócej i bardziej wyrywnie na dole pasma gdy sytuacja wymagała, co np. utwór “Creeper” z albumu “Liminal” formacji Acid pokazał wyraźnie. Atak i rozpiętość dynamiczna po holendersku były jednoznacznie lepsze, dodatkowa porcja werwy repertuarowi tego typu dobrze zrobiła. Wydawać by się mogło zatem, że bohater tego testu grał bardziej konturowo, a zatem przebojowo i mniej zachowawczo w porównaniu do Litwina, ale tak nie było. Spokojniejsza treść muzyczna pokroju Mari Boine czy Leonarda Cohena z tym pierwszym kablem na służbie brzmiała jeszcze bardziej gładko, spokojnie, subtelnie i kojąco. Natomiast pikanterii całości przydał też jego obfitszy, dosadniejszy i – jak pisałem – bardziej punktowy oraz kopiący bas Crown Prince’a. Lepsza szybkość i substancja to są rzeczy warte niemałych pieniędzy moim zdaniem, bo zazwyczaj jest więcej albo jednego, albo drugiego.Zeznanie powyżej może wydawać się paradoksem, no bo jak to tak? Kabel szybszy, ale i spokojniejszy? No więc właśnie, Crown Prince wydał mi się kameleonem dopasowującym się do muzycznych wyzwań podobnie do produktu LessLoss, ale całościowo sporo skuteczniejszym. Sporo. Owszem, konkurent robił dokładnie to samo, tyle że na mniejszą skalę; w mniej oczywisty i nie aż tak intensywny sposób. Lista odtwarzania dyktowała jak ma być, obydwa przyrównane produkty się do niej dostosowywały najlepiej jak tylko potrafiły, natomiast po kilku dniach zabawy zacząłem traktować holenderski produkt jako lepszą wersję C-MARCa. Ten pierwszy wydał mi się też cichszy, tj. o ciemniejszym i czystszym płótnie muzycznym dla wszystkiego innego. Choć wcześniej litewskiego kabla bym nie podejrzewał o ziarnistość, to w porównaniu do wyrobu Siltecha taki się wydał; mniej gładki i bardziej krzykliwy, jaśniejszy. Niewiele, ale jednak i tak po prawdzie to była jedna z największych niespodzianek, jaką mi produkt Edwina sprawił.Inherentna transparentność jako najmocniejsza karta LessLoss C-MARC powoduje, że ten konkretny produkt nigdy nie wyda się kiepski w jakościowo odpowiednim otoczeniu i piszę to z pełną powagą. On po prostu sprawuje się adekwatnie do towarzyszącej elektroniki, natomiast Siltech Crown Prince skutecznie wyciąga ją za uszy bez wystawiania rachunku za taką usługę. Ujmując rzecz skrótowo, to jest właśnie główna różnica pomiędzy nimi. Faktycznie ten pierwszy wykazał słyszalnie spłaszczoną dynamikę, a niskotonowym eksplozjom towarzyszyły mniejszy huk i moc, ale konkurent kupił mnie nie tylko wyższością pod tym względem. Siła spokoju na życzenie, podobnie lepszy impet, większa gładkość, o klasę bogatsza złożoność barwowa i całościowo hojniejsza dawka żywotnego pierwiastka przydającego całości organicznego powabu, wykorzystanemu przeze mnie systemowi się po prostu przydały. Z holenderskim produktem było więcej muzyki w muzyce bez ukrytych kompromisów. Pokuszę się też o stwierdzenie, że bardziej spektakularnie ją pokazał i mi się to bardziej podobało.W majestacie zeznań powyżej i doświadczeń z kilku poprzednich publikacji, przyznaję, że powrót do głośnikowego C-MARCa po zabawie z Holendrem nie był aż tak bolesny, co przesiadka z zasilającego Triple Crown na jego litewski odpowiednik. Natomiast warto sobie teraz zadać pytanie o to, czy sama prawda wystarczy do bycia szczęśliwym (C-MARC), czy może jej substancjalnie lepsze wydane okraszone kilka razy droższą ceną (Crown Prince) to też jest jakiś pomysł? Na to już każdy potencjalnie zainteresowany sobie musi odpowiedzieć sam, ja jedynie wskazałem możliwości do wyboru.

Podsumowanie

Pierwotny plan zakładał jeden test uwzględniający obydwa jubileuszowe produkty Holendrów. Pod kilkoma względami to by miało sens. Natomiast nie dawała mi spokoju dysproporcja cenowa pomiędzy tymi kablami i cieszę się, że obrałem inny kierunek. Siltech Crown Prince to zupełnie inna bajka w porównaniu do jego siostry; droższa i przeznaczona do innej pracy, a i owszem, ale też słyszalnie robiąca więcej i całościowo znacznie lepsza.

Choć jak najbardziej zadowalające, to opakowanie i wygląd modelu Crown Prince nie sugerują, że ma się do czynienia z produktem kosztującym kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jest elegancko, ale skromnie. Widać przywiązanie do detali i nie sposób przejść obojętnie obok nadspodziewanej elastyczności. Niemniej, usprawiedliwienia praktycznie całego kosztu trzeba szukać w jakości dźwięku i pod tym względem słowo ‘skromnie’ już nie pasuje. Niezaprzeczalnie jest świetnie.

Siltech Crown Prince zdecydowanie gra jak bardzo drogi kabel; zniany przezeń wprowadzane są duże, dalekie od subtelności i nie ingerujące w muzykę w taki sposób, aby ją zmienić. To produkt dopasowujący się do niej, o profilu szybkim oraz detalicznym, ale też nasycony gdy trzeba, zawsze ponadprzeciętnie gładki i otwarty. Słychać po prostu, że popełniła go firma z wieloletnim doświadczeniem, której produkty ostatnio przeze mnie poznane wykluczają jakąkolwiek przypadkowość. Zasilający Triple Crown zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż Crown Prince i wybór pomiędzy nimi jest dla mnie oczywisty, to prawda. Co nie zmienia faktu, że ten drugi też zagrał wybornie. Zdecydowanie warto posłuchać, chociażby po to, żeby samemu przekonać się jak skuteczne kable głośnikowe potrafią być. Do następnego!

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Siltech Crown Prince (2.5 / 3.0m): 49 900 / 59 900 PLN

 

Dostawca: Nautilus