Innuos ZENith Mk3

by Dawid Grzyb / May 26, 2020

Innous to firma znana z serwerów/streamerów dla entuzjastów. Można rzec, że to nic niezwykłego dzisiaj, choć jej popularność w ostatnich latach wręcz eksplodowała. Wysłany mi Innuos ZENith Mk3 umożliwił odpowiedzenie na pytanie o to, dlaczego tak się stało.

Wstęp

Czy próbowaliście kiedyś poskładać własnego peceta? Osoby bez zacięcia technicznego mogą odnieść wrażenie, że część sprzętowa jest trudna i skomplikowana, choć rzeczywistość jest inna. Upraszczając, wystarczy zasilacz, płyta główna, pamięć, dysk oraz procesor plus chłodzenie. Wyszczególnione komponenty łączą się ze sobą i lądują w obudowie tylko w jeden właściwy sposób, stąd zachowując minimum ostrożności ciężko coś spieprzyć. Później wystarczy podłączyć klawiaturę, mysz, monitor oraz pamięć przenośną z wybranym systemem operacyjnym. Po uporaniu się z tym wszystkim i pierwszym uruchomieniu skleconej maszyny, powinien pokazać się ekran kierujący użytkownika krok po kroku przez proces instalacji. Bułka z masłem.
No dobrze, a czy próbowaliście zbudować komputer przeznaczony tylko i wyłącznie do muzyki? Część montażowa nie różni się od tej opisanej powyżej, w przeciwieństwie do wszystkiego innego. Minimalizacja zniekształceń jako najwyższy priorytet sprawia, że zwykłe podzespoły idealne to nie są. Teraz liniowe zasilacze, konkretne płyty główne, niskonapięciowe procesory plus pasywne radiatory i obudowy o niskim profilu wchodzą w grę. Nie obejdzie się też bez grzebania w BIOSie i standardowym systemie operacyjnym, choć najpewniej będzie musiał być zastąpiony innym. Nowy musi zostać skonfigurowany tak, aby miał aktywne jedynie procesy powiązane z odtwarzaniem muzyki, plus niezbędne minimum do wystartowania. W skrócie, to szkielet systemu, z którego korzysta się normalnie. Jeżeli jesteś maniakiem komputerowym z dużą ilością wolnego czasu, możesz sobie sam poskładać i zoptymalizować audiofilskiego peceta. Jeżeli siedzisz w tym temacie równie mocno, co w audio, to pewnie już taką maszynę zbudowałeś. Brawo. Natomiast jeżeli nie szukasz wyzwań DIY i nie masz czasu aby borykać się z wszystkimi powiązanymi problemami, gotowe platformy firm w nich wyspecjalizowanych to wygodna droga na skróty. W tym miejscu, cała w bieli, wchodzi na scenę firma Innuos.
Pierwszy raz miałem styczność z produktami Innuosa w 2018 roku w Monachium. Serwer tejże firmy siedział sobie pomiędzy wspomaganymi modułami BXT kolumnami Kii Three. Choć to właśnie te paczki przykuły całą moją uwagę, firma Innuos zyskała na tyle duży rozgłos w ciągu dwóch lat, że ciężko było jej nie zauważyć. Co prawda Innuosa wyobrażałem sobie jako niewielką specjalistyczną manufakturę, ale pierwsza oznaka innego stanu faktycznego pokazała się wraz z mejlem od Amandy, osoby ds. kontaktów z prasą i marketingu, a kolejna podczas rozmowy telefonicznej dwa dni później. Nie obeszło się też bez kontaktu z Nuno Vitorino – współzałożycielem/szefem działu technicznego. Odpowiedział na wszystkie pytania techniczne i przy okazji wybadał część cyfrową mojej platformy. Jednakże najważniejszy jest tutaj fakt uprzednio zaplanowanej komunikacji, dogranej dosłownie co do minuty. Korporacyjny i w pełni profesjonalny aromat unosił się w powietrzu. Innuos to nie jest firma jakich wiele.
Słowo ‘Innuos’ sprytnie łączy innowację (ang. innovation) oraz otwartość (ang. openness). Firma ta została założona w 2009 roku i jest w rękach prywatnych, tj. nie polega na kapitale zewnętrznych inwestorów. Jej personel liczy w sumie 25 osób, rozlokowanych w trzech miejscach; portugalskim regionie Algarve, Lizbonie oraz w angielskim mieście Warwick. Ameryka Północna ma własnego przedstawiciela handlowego. Z której strony na to nie spojrzeć, Innuos to duża firma. W kontekście rozpoznawalności jej marki, skromne portfolio liczące zaledwie cztery produkty wzbudziło moją ciekawość, a wysłany mi Innuos ZENith Mk3 drugim od góry.

Budowa

Innuos ZENith Mk3 dotarł w podwójnym kartonie, wypełnionym styropianem dociętym tak, aby idealnie pomieścić danie główne w materiałowej torbie. Wśród dodatków znalazły się wszystkie niezbędne kable, natomiast poręczna instrukcja wręcz łopatologicznie pokazała wszystkie możliwe scenariusze połączeniowe. Logo producenta, kilka grafik na zewnątrz pudełka plus dopracowane wnętrze, zrobiły dobre pierwsze wrażenie. Widać było przywiązanie do detali typowe dla firm dużych i dawno poza działalnością DIY. Niektóre z mi znanych i dużych dalej tam tkwią nawet pomimo lat obecności w branży, natomiast zespół Innuosa z miejsca zadbał o drobnostki. Nie jest to szczególne zaskoczenie w kontekście nowoczesnych i nieprzekombinowanych produktów, z których portugalski producent słynie.
Model ZENith Mk3 stworzono to odtwarzania cyfrowej muzyki tylko i wyłącznie za pośrednictwem sieci LAN. Inżynierowie Innuosa uznali moduły WiFi za niewystarczająco koszerne, tj. siejące zakłóceniami, co tym samym klasyfikuje produkty Portugalczyków obok traktujących jakość dźwięku priorytetowo sprzętów fidaty czy Lumina. Pomimo podobnego profilu, urządzenie niniejszej recenzji wypada od nich lepiej pod względem funkcjonalności. ZENith Mk3 ma wbudowany nośnik SSD tak jak mój punkt odniesienia (fidata HFAS1-S10U), ale jest też wystarczająco mocny do pracy jako zamknięty system Roona, no i ma wbudowany napęd optyczny do ripowania płyt CD.
Innuos ZENith Mk3 mierzy (szer. x wys. x gł.1) 420 x 70 x 320 mm, natomiast jego masa to 10 kg. Pomimo standardowych gabarytów oraz kształtu, jest to produkt wystarczająco ciężki do sugerowania zasilania liniowego wewnątrz, natomiast jego aluminiowy front został wycięty tak, aby kilka widocznych tam płaszczyzn dało nowoczesny i utylitarny wygląd. Slot dla płyt CD oraz pomocniczy guzik wł./wył z wkomponowaną wielokolorową diodą LED to jedyne dodatki tam zamontowane. Wiele audiofilskich urządzeń sieciowych w zróżnicowanym stopniu polega na guzikach i wyświetlaczach, choć po roku spędzonym ze sprzętem fidaty niczego takiego mi nie brakuje. ZENith Mk3 podążając podobną drogą wygląda równie czysto i smakowicie. Jeżeli jego srebrna sztaba przednia nie pasuje do sąsiadujących urządzeń, alternatywna wersja w czarnym kolorze jest dostępna bez dodatkowych opłat.
Obudowa Innuosa ZENith Mk3 to wygięty w kształt odwróconej litery U płat stali, naładowany perforacjami strategicznie zamkniętymi w trójkącie tuż nad radiatorem poniżej. Na tyle urządzenia znajduje się gniazdo IEC wraz z bezpiecznikiem oraz główny włącznikiem. Tabliczka znamionowa wyszczególnia projekt oraz montaż ręczny odpowiednio w Anglii oraz Portugalii. Dostępne gniazda dalej po prawej to serwisowe wejście HDMI oraz dwa porty USB typu A; niebieski w standardzie USB3.0 służy do podłączania zewnętrznych nośników, natomiast jego starszy sąsiad (2.0) wysyła dane do przetwornika. Dwa gniazda RJ45 pozwalają modelowi ZENith Mk3 na pracę w dokładnie taki sam sposób, co mój referent, tj. jako samodzielny magazyn/odtwarzacz, lub jako tylko magazyn współpracujący z osobnym streamerem. Produkt firmy Innuos na spodzie ma jeden obszar perforowany, no i siedzi na trzech asymetrycznie rozlokowanych nóżkach antywibracyjnych, tj. tuż pod najbardziej wrażliwymi komponentami. Każda z wykonanych z POM-u podstawek zawiera także trzy gumowe półkule, które mają bezpośredni kontakt z podłożem. To rozwiązanie odsprzęgające jest zatem miękkie, tj. uwzględniające sprężynujące akcje i reakcje.
Innuos ZENith Mk3 w dużym stopniu przypomina typowego peceta. Można uprościć i napisać, że niezaprzeczalnie nim jest, choć optymalizacja w celu możliwie jak najlepszego odtwarzania muzyki sporo zmienia. Pod maską produktu przymocowano sporej powierzchni matę bitumiczną, wejście zasilające jest podłączone do medycznej klasy filtra, a zasilanie zaraz obok to obrazek najczęściej spotykany nie w komputerach, a w aparaturze audio. Zaprojektowana przez dra Seana Jacobsa (Custom HiFi Cables Ltd.) liniowa sekcja zasilająca jest oparta na transformatorze toroidalnym z trzema uzwojeniami wtórnymi. Łączą się one z płytką z osobnymi prostownikami, baterią niskoszumnych regulatorów napięcia przytwierdzonych do radiatora, sześcioma dużymi kondensatorami Mundorfa, oraz wieloma mniejszymi Wimy i Nichicona. Celem były trzy osobne linie zasilające kluczowe sekcje. Na górze stelaża potraktowanego zabiegami antywibracyjnymi siedzi napęd optyczny firmy TEAC, a po spodem nośnik SSD Intela o pojemności 1 TB, choć za dopłatą są też wersje 2/4 TB. Odpowiedź na pytanie o to, dlaczego SSD a nie HDD, jest prosta. Ten pierwszy jest wolny od ruchomych części, stąd lepszy w zadaniach powiązanych z audio, nie wspominając już o nieporównywalnie szybszym odczycie i dostępie do danych. Wykorzystana w urządzeniu płyta główna Mini-ITX firmy SuperMicro ma zoptymalizowane zegary, fizycznie usunięte źródła zakłóceń EMI, no i wbudowany procesor Intel N4200 plus 8GB pamięci firmy Crucial na dokładkę. Choć podzespoły komputerowe są celowo niskonapięciowe, to okazuje się, że wystarczające do tego, aby model ZENith Mk3 mógł bez zadyszki pracować jako serwer. Wszystkie jego wyjścia cyfrowe są odsprzęgnięte transformatorami izolującymi, no i zasilane z osobnej linii o ile wiem.
Ujmując rzecz skrótowo, inżynierowie na liście płac Innuosa dążyli do zapewnienia wrażliwej elektronice w ich produkcie środowiska wolnego od zakłóceń. Wzajemne oddziaływanie komponentów na siebie, rezonanse mechaniczne oraz zanieczyszczenia z sieci to sprawcy dobrze znanego cyfrowego nalotu i ziarna, które skutecznie obniżają jakość dźwięku. Niemniej, strona sprzętowa musi dogadywać się z nie mniej ważną programową. Dlatego też Innuos ZENith Mk3 śmiga na zmodyfikowanym BIOSie, mocno uszczuplonym Linuksie, oraz LMSie (Logitech Media Server) w celu zarządzania mediami. Całą platformę producent sprytnie ochrzcił jako InnuOS.
Urządzenie może pracować na pięć różnych sposobów. Jeżeli jest podłączone do przetwornika i wykorzystywane jako serwer/streamer, wówczas polega na LMSie i jest sterowane za pomocą aplikacji iPeng 9/OrangeSqueeze odpowiednio dla systemów iOS/Android. Kolejna opcja uwzględnia portugalski kombajn jako serwer UPnP podłączony do zewnętrznego streamera UPnP firm Lumin, Naim, Linn, Auralic, Moon itp. W tym scenariuszu Innuos zaleca podpięcie wybranego streamera do czyściutkiego wyjścia RJ45 w modelu ZENith Mk3 zamiast routera/switcha. Produkt opisany w tej recenzji może też robić za samodzielną platformę Roon Core, podłączony do innego mózgu moduł Roon Bridge, albo pełną paczkę Core/Bridge. Warto wiedzieć, że Innuos ZENith Mk3 nie jest rendererem UPnP, stąd nie może być używany np. za pomocą aplikacji Lumina tak, jak jest wykorzystywana przeze mnie platforma fidaty. Portugalczycy uznali moduł LMS za bardziej stabilny i z lepszymi opcjami integracji z serwisami muzycznymi. Wśród wyszczególnionych znalazły się Tidal, Qobuz, Spotify, Spotify Connect, BBC iPLayer Radio, Radio Paradise oraz TuneIn Radio Directories, choć z czasem ma ich być więcej.
Podczas odsłuchu korzystam z osobnego routera bez dostępu to Internetu, tj. jako części bezprzewodowej obsługi mojego systemu audio. Choć ZENith Mk3 może się obejść bez dostępu do www, to jednak jeżeli go ma, jest to przydatne. Załoga techniczna Innuosa jest w stanie zdalnie się dostać do każdego sprzedanego urządzenia, sprawdzić je i ewentualnie postawić na nogi, co jest opcją zdecydowanie lepszą niż odsyłka produktu to w celu ewentualnej naprawy. No i serwisy streamingowe potrzebują Internetu. Choć z nich nie korzystam i jestem pod tym względem skamieliną, nie mogę oczekiwać, że inni mają tak samo.
Zaraz po rozpakowaniu i podłączeniu produktu, wypadało wstukać adres www.my.innuos.com w wyszukiwarce wbudowanej w smartfona, po czym uzyskałem dostęp do panelu kontrolnego platformy InnuOS. Lista rzeczy, które można tam zrobić jest zbyt długa, żeby się tu rozmieniać na drobne, choć najważniejsze opcje uwzględniły wygodny interfejs to ripowania płyt, możliwość zmiany koloru podświetlenia diody LED na froncie oraz jej całkowitego wyłączenia, wybór trybu pracy produktu, backup wszystkiego, a także import muzyki z zewnątrz. Niczego mi nie zabrakło, choć moje wymagania stawiane streamerom od zawsze były minimalne. Byłem też pod sporym wrażeniem tego jak szybki, responsywny oraz stabilny ZENith Mk3 był, a także jak łatwy i intuicyjny w obsłudze. Podczas kilkutygodniowej zabawy nawet raz nie wyciął psikusa, zawsze zachowywał się przewidywalnie, no i był gotowy do pracy w kilka sekund po włączeniu. Było dla mnie jasne, że nie obeszło się bez multum optymalizacji, kodowania oraz inżynierii żeby wszystko tak przyjemnie hulało. W końcu bezproblemowość i intuicyjność obsługi to też jest coś, za co się płaci.

Dźwięk

W celu przetestowania Innuosa ZENith Mk3 posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS1-S10U pełnił w nim funkcję magazynu plików i transportu, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do integr Kinki Studio EX-M1 lub Trilogy 925, a dalej do kolumn Boenicke W11 SE+ z kablem Boenicke S3 po drodze. Obydwa urządzenia sieciowe zasiliły węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, pomiędzy którym, a ścianą znalazł się kabel LC-3 EVO tego samego producenta. Wykorzystane w teście interkonekty oraz pozostałe kable sieciowe to odpowiednio Boenicke Audio IC3 CG oraz Ansuz Mainz A2. Uwzględniony w teście tor USB składał się z sześciu produktów iFi audio; izolatora micro iGalvanic3.0, reclockera micro iUSB, trzech kabli Mercury3.0 pomiędzy nimi oraz jednego zasilacza iPower (9V).
Ze wszystkich scenariuszy użytkowych Innuosa ZENith Mk3, jeden wydał mi się najbardziej praktyczny i realistyczny. Tego typu produkt kupuje się przede wszystkim jako kompletne rozwiązanie sieciowe, tj. podobne do mojej fidaty HFAS1-S10U. Obydwa te urządzenia mają wbudowane nośniki danych, stąd więcej sensu miało porównanie ich osobno zamiast wykorzystywania któregokolwiek jako audiofilskiego magazynu plików dla tego drugiego. Dlatego też moja praca sprowadziła się do przesiadek pomiędzy nimi, aż w końcu byłem pewny tego, które co i jak robiło. Podczas testu darowałem sobie serwisy streamingowe, polegałem wyłącznie na tych samych plikach.
Choć ZENith Mk3 polegał na programie iPeng 9, a soft Lumina sterował platformą fidaty, było to bez znaczenia. Obydwie te aplikacje to tylko piloty dla wyszczególnionych maszyn, tj. nie pośredniczą w procesowaniu danych z muzyką i nie mają wpływu na dźwięk. W porządku, ja przynajmniej takowego nie uświadczyłem, a ze sprzętem fidaty wypróbowałem kilka różnych aplikacji sterujących miesiące wstecz. Tak czy inaczej, wymiana zaledwie dwóch kabli (USB oraz LAN) umożliwiła w miarę szybką i bezproblemową przesiadkę z maszyny portugalskiej na japońską i odwrotnie.
Recenzja fidaty HFAS1-S10U zakończyła się nagrodą ‘Victor’ nie bez powodu. Przed przyjazdem tej maszyny polegałem na zwykłym laptopie i programie Foobar2000 ustawionym tak, aby dane wychodzące były upsamplowane do postaci DSD przed wysyłką do przetwornika LampizatOr Golden Gate. To po prostu działało, choć nie byłem wówczas w pełni świadomy jak słabym ogniwem rzeczony komputer Asusa w istocie był. Uczciwie przyznaję, że brak kontaktu z lepszymi platformami przez lata trzymał mnie w stanie błogiej nieświadomości. Model SuperKomputer Łukasza Fikusa był pierwszym tego typu sprzętem, który trochę mi otworzył oczy, choć prawdziwa zmiana nadeszła wraz z pojawieniem się urządzenia fidaty, które pobiło mojego ‘referenta’ do nieprzytomności pod każdym możliwym względem. Ba, HFAS1-S10U zrobił to na tyle skutecznie, że stał się kilka miesięcy później mój.
Pomijając świetny wygląd i jakość dźwięku, HFAS1-S10U pozwolił mi ogarnąć to, jak ważne są dane cyfrowe zanim trafią do przetwornika. Transport to w końcu miejsce, w którym rodzi się muzyka. Jeżeli na tym etapie nie będzie dobrze, tego sygnału nie da się naprawić dalej. Przemielony i wzmocniony jest tym, z czym urządzenia dalej w systemie pracują. Papka na wejściu to papka na wyjściu, stąd ważne jest to, od czego się zaczyna i dlatego tak ważne jest zasilanie i transport. Skracając, są streamery są równie istotne i podatne na zmiany jakościowe, co każdy inny duży komponent systemu. Jako takie, mogą stanowić wąskie gardło dobrego systemu. Żeby zobrazować co to znaczy jedynie nadmienię, że różnice jakościowe pomiędzy HFAS1-S10U, a laptopem Asusa wyszły daleko poza fluktuacje powiązane z balansem tonalnym, temperaturą czy obrazowaniem. Japoński produkt dosadnie pokazał jak matowym, wypranym z życia, ociosanym, ziarnistym, kłującym, sztucznym, teksturowo ubogim, przetworzonym i nienaturalnym magazynem/odtwarzaczem była moja poprzednia platforma. W tym kontekście sprzęt fidaty zachowywał się niczym wysokiej klasy gramofon kontra babcine radyjko. Najciekawsze cechy japońskiej platformy przełożyły się na wyjątkowo analogowy dźwięk, którego jeszcze dwa lata wstecz w życiu bym nie połączył z cyfrą. To jest właśnie to, co mnie w tym produkcie zaskoczyło najmocniej.
Kilka pojedynków, które fidata HFAS1-S10U odbył w ciągu roku, utwierdziło mnie w profilu tej maszyny zbudowanym na bogactwie muzycznej tkanki, nasyceniu, ekspresji, spokoju, oraz wirtualnym obrazie wolnym od twardości i ziarna. To po prostu produkt grający zmysłowo, żywo i czarująco. Jako taki nie jest szkłem powiększającym dla muzyki w typowym znaczeniu, stąd jest też nieco stronniczy. To niespecjalnie szybki czy rozdzielczy transport, ale taki, którego kluczowym zadaniem jest pokazać muzykę z przyjemnej, ujmującej i organicznej strony. Model oczko wyżej w hierarchii fidaty (HFAS1-XS20U) robi to wszystko, ale jest też wyraźniejszy, bardziej wnikliwy, otwarty i nieco szybszy. Pokazał mi też, że pod tymi względami da się zrobić więcej. Wyjaśniwszy to wszystko, teraz czas na wprowadzenie modelu ZENith Mk3 na scenę. W konfrontacji z moim referentem zagrał równie ciekawie co inaczej. Już sam ten fakt wydał mi się interesujący.
Wysokiej klasy transporty brylują pod względem muzycznej plastyczności, złożoności barwowej, czarnego tła dla wszystkiego innego, gładkości oraz naturalnej wnikliwości. Te fundamentalne cechy w efekcie trzymają z daleka napięcie, nerwowość, sztuczne zabarwienie i woal, co skutkuje tą szczególną analogowością, na którą uszy wielu entuzjastów są wyczulone, w tym moje. Ale najważniejsze jest to, że rzeczony zestaw zalet to bezpośrednia wynikowa programowych optymalizacji, mechanicznej redukcji wibracji oraz solidnego, czystego zasilania. Te zabiegi nie tylko są uznawane za krytyczne dla jakości dźwięku, ale też separują transporty przeznaczone dla konesera od ich zwykłych odpowiedników. Ogarnięcie, że miejsce Innuosa ZENith Mk3 jest w tej pierwszej grupie zajęło mi kilka minut. Zabiegi redukcji zniekształceń w jego przypadku, tj. czerń za muzykami plus gładkość przede wszystkim, były nie mniej słyszalne, co w moim dwa razy droższym referencie. Ten pojedynczy element sporo mówi o tym, co udało się osiągnąć portugalskiej załodze.
Pomimo współdzielonego brzmieniowego kręgosłupa, sprzęty fidaty i Innuosa nie tylko zagrały zupełnie inaczej, ale też poznanie ich specyficznych strojeń zajęło zaledwie kilka krótkich przesiadek. Jeżeli przyjmiemy, że miejsce mojego transportu jest wśród urządzeń łagodnych, bogatych i nieco słodkich, to ZENith Mk3 grał bardziej mechanicznie, szczuplej, szybciej i mocniej. HFAS1-S10U operował spokojem i naturalną saturacją, a Innuos żwawością i żywotnością, a także bardziej bezpośrednim, konturowym i lśniącym dźwiękiem. Japońska maszyna generowała zatem obraz nieco bardziej odległy i ciemniejszy, a Portugalczyk kreował źródła pozorne wyraźniej zarysowane i bliższe. Upraszczając, różnica pomiędzy obydwoma sprowadzała się do innych proporcji ołówka do farby. Huśtawki nastrojów po przeskokach z jednego na drugi były wyraźne, ale żaden nie cierpiał na dolegliwości typowe dla ich głosów popadających w przesadę. Ani platforma fidaty nie była niewyraźna, duszna, wycofana i powolna, ani Innuos nazbyt ostry, matowy, wychudzony i szybki na tyle, aby ambientowe i ponure kawałki z mojej listy odtwarzania kreować jako dziwacznie szczęśliwe czy odarte z wewnętrznej atmosfery. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca, obydwa urządzenia wykonały zadanie w sposób typowy dla siebie, ale też dojrzały i spójny.
Górna półka grania dopuszcza indywidualne podejście do muzyki, ale nigdy nie jest ekstremalna. Te naprawdę dobre produkty audio zachowują się na poziomie pod każdym możliwym względem i są wolne od oczywistych słabości. Zarówno produkt fidaty, jak i Innuosa się w tą kategorię wpisały. Pomimo grania spokojnego, HFAS1-S10U był wystarczająco żwawy do radzenia sobie ze skoczną muzyką bez oznak zmęczenia i kompresji dynamiki, a sportowy ZENith Mk3 udźwignął żeńskie wokale, subtelne brzdąkania gitarowe czy wiolonczele na tyle metodyczne, rezonujące i czarujące, na ile było to wskazane. Żaden z transportów nie wywołał odczucia braku czegoś konkretnego, poradziły sobie z każdym typem muzyki. Natomiast chyba najważniejsze jest to, że miałem do czynienia z dwoma jakże odmiennymi, choć jakościowo porównywalnymi charakterami grania. Z czasem przestałem myśleć o niemałej przecież dysproporcji cenowej pomiędzy przyrównanymi sprzętami.
Ciężko jest subiektywnie lubić dwa funkcjonalnie podobne produkty równie mocno i tym razem to się też nie stało, choć było blisko. Kierowany własnymi zachciewajkami zostaję przy fidacie, bo zagrał bardziej mokro i organicznie, no i pokazał lepszą głębię sceniczną niż Innuos. HFAS1-S10 to przekaz wyszukany, elokwentny, ekspresyjny i substancjalny, co w połaczeniu z aktualnie posiadanym przetwornikiem moje uszy lubią bardziej. Choć ZENith Mk3 uplasował się poniżej pod względem cech podwyższających przyjemność w muzyce, to będzie mi brakowało jego zdecydowania, wyrazistości, otwartości i adrenaliny. W efekcie walka pomiędzy obydwoma transportami była całkiem wyrównana, choć dla mnie ważniejsze jest co innego. Dwa lata temu HFAS1-XS20U pokazał, w czym jego skromniejsza i posiadana przeze mnie wersja mogłaby być nieco lepsza, a produkt Innuosa zrobił dokładnie to samo teraz.
Po poznaniu jego ogólnego profilu brzmieniowego, ZENith Mk3 następnie został wykorzystany jako Roon Core. W tym wypadku nie konkurował z platformą fidaty, ale własnym systemem zarządzania mediami. W tej konfiguracji naturalnie zmieniły się dwie rzeczy; połączenie USB zrobiło miejsce dla sieciowego, a oparta na komputerowej jeżynce LampizatOrowa implementacja mostu dla Roona w moim przetworniku stanęła naprzeciwko jego wejściu USB. Co ciekawe, obydwa przechodzą przez moduł Amanero bo muszą, ale połączenie RJ45 jest tym dłuższym.
Różnice pomiędzy silnikiem InnuOS oraz Roonem sprowadzają się do optymalizacji programowych oraz zarządzania pamięcią, a przynajmniej tak mi powiedziano. Nie jestem specjalistą od buforowania, ale o ile wiem to platforma Innuosa alokuje 4 GB pamięci RAM tylko i wyłącznie do odtwarzania muzyki, tj. z pominięciem doczytywania jakichkolwiek danych w trakcie z nośnika SSD. Oprogramowanie Roona tego nie robi, stąd autorskie opracowanie portugalskiej załogi w teorii powinno być lepsze. Porównanie obydwu faktycznie pokazało wyższość tego drugiego pod względem płynności, czystości muzycznego tła, nieco większej masy oraz mniejszej mechaniczności, ale te różnice nie były duże.
Ze zwykłymi kablami mój przetwornik upodobał sobie wyjście USB z modelu ZENith Mk3 trochę bardziej niż jego gniazdo RJ45 i silnik Roona. Różnica jakościowa naturalnie pogłębiła się po uwzględnieniu całego toru iFi audio, tj. stała się dobrze słyszalna. Niemniej, nie miałem dobrego kabla LAN pod ręką. Kto wie? Może taki produkt zmniejszyłby zaobserwowany rozrzut jakościowy na tyle, że łańcuch iFi audio stałby się zbyteczny? Zakładam, że to jest możliwe, ale zgadywanki na bok. Jako Roon Core, produkt Innuosa nie brzmiał substancjalnie gorzej w porównaniu do jego natywnego systemu zarządzanego za pomocą aplikacji iPeng 9, bez wspomagaczy USB dzielił je dosłownie krok. Za cenę tak nieznacznego pogorszenia jakości pewnie z czasem przesiadłbym się na Roona, jest aż tak wygodny.

Podsumowanie

Audiofilskie odtwarzacze muzyki z plików przeszły długą drogę. Wczesne maszyny z tym zadaniem na piedestale były kłopotliwe; nie grały i nie wyglądały tak dobrze jak teraz, pod względem stabilności pozostawiały sporo do życzenia, no i wymagały wiedzy do w miarę bezproblemowej obsługi. Choć zeszło się kilka lat, w końcu pecety dedykowane audio stały się łatwe w użytkowaniu i wszechstronne. Innuos ZENith Mk3 nie tylko jest przykładem bezbłędnego opracowania i funkcjonalności w swojej klasie, ale też najbardziej kompletnym mi znanym urządzeniem tego typu.

Choć wiele sieciowych produktów polega na guzikach i wyświetlaczach, ich brak w Innousie ZENith Mk3 w żaden sposób nie odmawia mu użyteczności. Jego minimalistyczny, nowoczesny i pozbawiony przebojowości wygląd oceniam jako dobry, podobnie jakość montażu. Kolejne atuty to możliwość ripowania płyt, pełna integracja platformy Roon, hojna kompatybilność z innymi urządzeniami oraz ogólnie bezstresowe użytkowanie; wykonywanie poleceń bez zadyszki, niemalże natychmiastowa gotowość do działania i stabilność. Te wszystkie aspekty świadczą o godnej pochwały inżynierskiej pracy włożonej w model ZENith Mk3. W kontekście wyszczególnionych tu zalet szybko przestałem tęsknić za brakiem opcji renderingu UPnP.

Innuos ZENith Mk3 pod względem funkcjonalności i jakości dźwięku błyszczy równie mocno. Zastosowane w tym sprzęcie działania redukujące śmieci przełożyły się na brak cyfrowych dolegliwości, tonalną równowagę, płynność, przestrzenność oraz umiejętne oddawanie kontrastów dynamicznych. Efektem było granie, które wielu entuzjastów zwykło utożsamiać z drogimi, wyszukanymi transportami. Niemniej Innuos ZENith Mk3 najmocniej wyskakuje przed szereg pod względem świetnego zbalansowania wszystkich jego aspektów. Umiejętnie łączy wysokiej próby dźwięk z codziennymi potrzebami, no i jest według mnie wyceniony adekwatnie do tego, co i jak robi. Gdyby nie fidata, poprosiłbym grzecznie o numer konta do przelewu. Do następnego!

 

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Innuos ZENith Mk3 1/2/4TB: 14800 zł

 

Dostawca: AVcorp