BennyAudio Immersion II

by Marek Dyba / July 29, 2024

Produkt wysokiej klasy i to gramofon, który pochodzi nie dość, że z Polski, to jeszcze z mojego rodzinnego miasta?! To nie zdarza się często, a tak naprawdę po raz pierwszy. Entuzjastycznie zapraszam więc na recenzję wielce obiecującego gramofonu o napędzie paskowym, z własnym, 12,5-calowym ramieniem, który trafił do mnie prosto z Gliwic. Oto BennyAudio Immersion II. Sprawdźmy, co ten gramofon ma do zaoferowania. 

Wstęp

Nazwa BennyAudio pojawiła się na rynku już kilka lat temu. Ich produkty można było zobaczyć na Audio Video Show w Warszawie, a nawet na High End Show w Monachium. Oprócz tego, fani czarnej płyty mogli posłuchać gramofonów tejże marki na kilku prezentacjach zorganizowanych czy to w rodzimych Gliwicach, czy w Trójmieście (o tych wiem, być może były i inne). Mimo tego, do mojego pierwszego osobistego spotkania z panem Tomaszem Franielczykiem, właścicielem firmy i twórcą jej kolejnych projektów, doszło dopiero w tym roku i to właśnie w Monachium. Pewnie zamiast 1000km od domu spotkalibyśmy się w Warszawie na ostatnim AVSie, gdyby nie fakt, że mnie tam, ze względów zdrowotnych (po raz pierwszy od czasu, gdy zacząłem w tej imprezie uczestniczyć) nie było. W efekcie obiecującego spotkania i wystawowych odsłuchów, kilka tygodni po monachijskiej imprezie zawitał do mnie pan Tomek przywożąc ze sobą aktualny „podstawowy” model gramofonu, czyli tytułowy BennyAudio Immersion II. Jak sugeruje rzymska dwójka dodana do nazwy, jest to już druga generacja tej konstrukcji.

Poznając, zwłaszcza (choć nie tylko) osobiście, twórców urządzeń, które testuję lubię dowiedzieć się czegoś o nich samych, jeśli to tylko możliwe. Dlatego właśnie w czasie wizyty poprosiłem pana Tomka o kilka słów o jego historii, albo ujmując rzecz inaczej, jak to się stało, że absolwent katowickiego Uniwersytetu Ekonomicznego (który za moich czasów był Akademią Ekonomiczną), pracujący w branży IT zajął się projektowaniem i budową gramofonów i ramion. Poniżej znajdziecie Państwo fragmenty opowiedzianej przez niego historii:

Marek Dyba (MD): Na początek poproszę o historię tego, jak się zaczęła Pana przygoda z gramofonami?

Tomasz Franielczyk (TF): Wszystko zaczęło się od muzyki, a nie od sprzętu, bo już od dziecka miałem coś wspólnego z muzyką. W bardzo młodym wieku grałem na fortepianie w bardzo dobrym ognisku muzycznym w Siemianowicach Śląskich (młodszym czytelnikom wyjaśniam, że tak nazywały się niegdyś miejsca, gdzie dzieciaki np. uczyły się grać na instrumentach, budować modele, tańczyć, śpiewać, itd. – takie kluby dla dzieci – red.) Jako czternastolatek kilka razy stałem na pudle w konkursach wojewódzkich, a raz byłem nawet drugi w ogólnopolskim konkursie młodych muzyków (pierwszego miejsca nie było). W tym czasie zrozumiałem o co chodzi w muzyce, a dźwięk fortepianu mocno zakorzenił się w moim DNA. Potem na szczęście przestałem grać i może dobrze dla muzyki. Jeszcze później przez chwilę miałem być organistą kościelnym, ale na szczęście też nie wyszło, ale znowu miałem do czynienia z żywym dźwiękiem w kościele i to potężnych organów, a to jest jednak coś, czego nie da się do niczego porównać. Oprócz tego zawsze miałem również sprzęt do odtwarzania muzyki, a im dalej, sprzęt musiał być coraz lepszy.

MD: No dobrze, ale skąd pomysł na własny gramofon i ramię?

TF: Pomysł na zrobienie własnego gramofonu narodził się dość przypadkowo. Jakieś dziewięć lat temu chciałem sobie kupić gramofon, bo akurat zmieniałem sprzęt i uznałem, że zamienię mojego Pro-Jecta na coś lepszego. Zacząłem się więc rozglądać po rynku szukając czegoś dla siebie. W tym czasie jednakże mocno już siedziałem w branży IT, a w IT wiadomo, liczą się liczby, wskaźniki. Tam nie ma, że tak powiem, magii. Tam wszystko musi być albo czarne, albo białe. Dotarło do mnie, nie tak od razu, tylko po dłuższej analizie rynku, że trudno ocenić, co jest dobre, a co jest złe, tym bardziej, że niektóre gramofony, które chciałem kupić, miały albo skrajnie dobre, albo skrajnie złe opinie. Stwierdziłem więc, że mogę zaryzykować i zrobić coś swojego stosując podejście z IT – konkrety i żadnej magii! OK, magia musi, a przynajmniej powinna być, ale w dźwięku, natomiast przy projektowaniu i budowie celem było inżynierskie podejście do tematu.

MD: Od czego Pan zaczął?

TF: Swoje próby zacząłem od ramienia. Dzisiaj bym tego nie zrobił, bo ramię jest najtrudniejszym elementem tej całej układanki. Moje pierwsze ramię wyglądało dość dziwacznie. Jak kawałek czołgu. Na wzór nowozelandzkiego ramienia The Wand z rurką o przekroju 25 z włókna węglowego. Strasznie mi się wtedy to ramię podobało. Zrobiłem podobne nie do końca jeszcze wiedząc, co i jak się mierzy. Ale efekt był! Zainstalowałem je na, a raczej z racji wymiarów obok starego gramofonu. Pierwsza próba nie wypadła idealnie, bo jeden kanał nie grał, ale to szybko naprawiłem. Użyłem srebrnych kabli bezpośrednio z wkładki do preampa, pierwszych jakie udało mi się kupić i to wystarczyło, by moje ramię zagrało lepiej niż posiadany Pro-Ject. Tak złapałem bakcyla samodzielnej budowy komponentów na własny użytek.

MD: Czyli pierwsze było ramię, a dopiero później gramofon?

TF: Zgadza się. Po pierwszej próbie ze zrobieniem ramienia zaczęła się więc zabawa, bo chciałem zrobić dla siebie także gramofon. Nie zamierzałem jeszcze wtedy produkować gramofonów – robiłem to dla siebie. Tylko, że jak człowiek w to wchodzi głęboko, to w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że wie już tyle, że może zrobić dobrze coś kompetentnego. Zrobiłem więc trzy egzemplarze gramofonu, który nazwałem T1. To był taki pierwszy komercyjny gramofon. Te gramofony znalazły swoich właścicieli i oni chyba nadal są z nimi szczęśliwi, bo czasami się odzywają.

Potem zrobiłem wersję taką bardziej cywilną, która miała swoją premierę 1 kwietnia 2020 i… wtedy akurat zaczął się COVID-19, więc wszystko się pozamykało, nie można było się z niczym nigdzie pojawić. Z perspektywy czasu, może i dobrze, bo miałem więcej czasu, żeby projekt dopracować.

MD: No dobrze, czyli o początkach już coś wiemy – samouk, nie pierwszy, nie ostatni, de facto nie związany wcześniej z branżą. Brakuje mi ciągle informacji, dlaczego tak w ogóle gramofon, mówimy przecież o czasach, gdy już królowały pliki…

TF: Ja zawsze słyszałem, od innych, bo sam miałem tylko jakiś podstawowy model, że muzyka z gramofonu brzmi lepiej. U mnie to nie grało lepiej, więc stwierdziłem, że coś tu jest nie tak. Więc postanowiłem, już skracając tą historię, że sam sobie zrobię ten gramofon. I, jak się później okazało, faktycznie jest ogromna przepaść między różnymi gramofonami. Na pozór wydaje się, że to banalnie proste urządzenie, prawda? Talerz się kręci, ramię gra, jest wkładka. Co tu można zrobić lepiej? Konstrukcje są takie same od kilkudziesięciu lat.

MD: W każdym razie odtwarzane są dokładnie takie same płyty.

TF: Zgadza się – te same płyty, a dźwięk diametralnie różny. Więc jak to jest możliwe, że jeden gramofon może grać lepiej, a drugi gorzej? Ja się przekonałem bardzo szybko, że ten mój grał naprawdę strasznie. A to, co udało mi się zrobić za pierwszym razem, było tak wyraźnie lepsze, że jasne było, że jeśli po takim krótkim czasie można zrobić taki duży skok jakościowy w dźwięku, tak naprawdę z pomocą czegoś, co jedynie przypominało ramię gramofonowe, to potencjał był ogromny, jeśli zająłbym się tym na poważnie. I tak też się stało.

MD: OK, znamy już historię, Zajmijmy się tym, co jest dziś, a dziś w ofercie są, jak rozumiem, dwa modele gramofonów?

TF: Tak. Jest Immersion drugiej generacji, który już nie będzie zmieniany. Wprowadzenie drugiej generacji wynikało z mocnego przeprojektowania ramienia, bo pierwszy Immersion miał ramię, które jeszcze nie było robione na urządzeniach precyzyjnych. Immersion II ma ramię od początku robione na takich maszynach i mało tego, to jest ramię, które jako pierwsze badałem pod kątem rezonansów. To jest coś, co, mam wrażenie, niewielu producentów robi. Zaraz do tego wrócę. Drugi model to Odyssey. On miał premierę, tzn. w postaci prototypu, na targach w Warszawie w zeszłym roku.

MD: Mnie tam niestety nie było.

TF: Ten model to była zupełnie nowa historia. Stwierdziłem, że nie będę robił gramofonu podobnego do Immersion, bo nie o to chodzi. Najłatwiej byłoby wprowadzić nowy model, w którym wszystko jest już sprawdzone- robimy większy talerz, większą plintę, dajemy dwa ramiona, potem go inaczej nazywamy i kręcimy się w kółko wokół tego samego. Tyle, że to nie zmienia parametrów, to będzie cały czas ten sam gramofon. Ja tymczasem, chciałem zrobić gramofon zupełnie od zera, zaprojektowany inaczej, bo w Immersion podejście było bardziej od strony designu, czyli ja wiedziałem, jak on ma wyglądać i pod to zbudowałem całą resztę. Byłem i nadal jestem zafascynowany tym fotelem, na którym właśnie siedzę (fotel lounge, red.) – to była główna inspiracja. Te obłości, materiały, stal nierdzewna, ta surowość, taki klasyk lat sześćdziesiątych. A do tego nowego chciałem podejść zupełnie inaczej. Ale to historia na inną okazję.

MD: Oba gramofony mocno różnią się wizualnie, więc (pomijając kwestię ceny) zapewne przemawiają do różnych odbiorców.

TF: Ludzie stawiają wysokie wymagania estetyczne w stosunku do kupowanych przedmiotów. Gramofon to jest jednak rodzaj sztuki, to jest coś, czego nie schowamy w szafie, musi stać na widoku i to musi pasować do wnętrza, do potrzeb estetycznych właściciela. Pierwszy krok przy wyborze gramofonu – trzeba się w nim zakochać wizualnie. Dopiero potem go słuchamy. Oczywiście są i tacy, którzy nie patrzą na wygląd, ale to mniejszość. Reakcje na rynku amerykańskim, gdy Odyssey pojawił się na zdjęciach, były skrajnie różne, czyli on generalnie wzbudza emocje, albo bardzo pozytywne, albo bardzo negatywne. I te negatywne pojawiają się wśród tych, którzy lubią typową klasykę.

MD: No właśnie, tradycjonaliści raczej będą się skłaniać w stronę Immersion II, bo raz, że jest prostokątny, dwa, że ma drewnianą plintę.

TF: Ma plintę oklejoną naturalnym fornirem, w tym przypadku to jest palisander Santos. Zresztą, sam to robię od początku do końca, a w środku jest sklejka, dwie różne sklejki, które są ze sobą sklejone i skręcone i razem daje to masę ok. 30 kg. Oczywiście są ludzie, którzy chcą mieć zwykłe prostokąty z pokrywą i zapominamy o temacie, ale jednak można zrobić coś więcej. Ja w kwestiach estetycznych zawsze proszę o pomoc żonę, która doradza mi odnośnie wykończeń, fornirów czy lakierów. Mam więc mocne wsparcie w tym aspekcie projektowania :). A robię to wszystko sam od początku do końca. Praca w zespole ma swoje zalety, ale też każdy próbuje zrobić coś na swój sposób. Moim zdaniem to jednak musi być jedna spójna wizja od początku do końca, taka, którą konstruktor ma w głowie od samego początku.

MD: Potem zapomnę więc zapytam od razu – czy oferujecie różne wersje kolorystyczne, czy tylko ten jeden kolor?

TF: Tak tylko jeden kolor – matowy czarny.

MD: Chodziło mi o fornir.

TF: Fornir może być dowolny, to jest kwestia do dogadania. Warunek jest jeden – musi mi się podobać. Zazwyczaj robię wykończenie matowe, bo ono się najlepiej komponuje z całością. To też w pewnym sensie określa, do jakiego wnętrza gramofon najlepiej pasuje. Może być też okleina klasyczna 0.8mm grubości albo folia- jednobarwna, szczotkowana, gładka, jasna, ciemna, w zasadzie dowolna. W przypadku folii wymagane jest oklejenie plinty fornirem i odpowiednie przygotowanie powierzchni pod folię. Folia nie wybacza niedoskonałości i nie można jej kłaść bezpośrednio na sklejkę ze względu na jej warstwy, które bez forniru byłyby bardzo widoczne.

Budowa i cechy

Konstrukcja gramofonu, niemal każdego, w tym BennyAudio Immersion II, jest pozornie bardzo prosta. Nawet sam pan Tomasz stwierdził coś w rodzaju: rzecz w kontroli wibracji i rezonansów i upewnieniu się, że talerz kręci się stabilnie z odpowiednią prędkością. Co zasadniczo jest prawdą, acz po pierwsze te założenia trzeba umieć zrealizować, a po drugie można to zrobić na wiele sposobów. Dlatego właśnie nie jest tak, że wszystkie gramofony brzmią tak samo. Przyjrzyjmy się jak robi to BennyAudio.

Immersion II to propozycja dla bardziej tradycyjnych miłośników czarnej płyty. Drewniana, prostokątna, acz z wyoblonymi rogami i dość wysoka (jak w starych, dobrych japończykach) plinta, silnik umieszczony w obrysie plincie (acz odpowiednio odseparowany, by zminimalizować transmisję drgań), możliwość montażu jednego ramienia, czy wykończenie (boków) fornirem – wszystko to z jednej strony jest nieco oldskulowe, z drugiej jakość wykonania i wykończenia nawiązuje do wspomnianych już najlepszych japońskich, ale i wielu współczesnych gramofonów. Całość nie jest mała przy wymiarach wynoszących 200x300x485 mm, ale i nie należy do szczególnie wielkich bestii. Waży przy tym solidne 30kg, co przy uwzględnieniu braku miękkiego zawieszenia kwalifikuje BennyAudio Immersion II do kategorii sztywnych mass-loaderów, czyli twardo zawieszonych gramofonów masowych. Moim zdaniem, takie było zarówno pierwsze wrażenie, jak i to po kilkunastu dniach obcowania, to naprawdę ładne urządzenie, które można z dumą zaprezentować na honorowym miejscu w systemie/pokoju, a uwagę zwrócą na nie zapewne nie tylko fani winyla. Przejdźmy do konkretów.

Jednym z kluczowych elementów konstrukcji każdego gramofonu jest główne łożysko. Tu jest to odwrócone łożysko hydrodynamiczne, czyli klasyk, z dużą kulką z węglika wolframu o średnicy 10 mm. By zminimalizować tarcie, pod kulką zastosowano podkładkę teflonowa do uzyskania większej miękkości obrotu, co, jak podkreśla konstruktor, nie wpływa w żaden sposób na miękkość zawieszenia. Zarówno łożysko jak i 15mm oś/szpindel to oczywiście elementy gotowe zamawiane w firmie zewnętrznej, ale są one dodatkowo polerowane już przez konstruktora do uzyskania potrzebnych parametrów, a właściwie wymiarów, które są istotne z punktu widzenia używanego oleju. Stosowany jest bowiem bardzo gęsty olej, który musi wypełnić szczeliny w łożysku. Bez oleju może się wydawać, że są tam spore luzy, ale po zalaniu olejem całość uzyskuje swoje właściwości i wrażenie znika. Tuleję łożyska wykonano z polietero-eteroketonu, czyli materiału znanego jako PEEK. Zwykle stosowany jest on w ciężkim przemyśle tam, gdzie występują wyjątkowo trudne warunki pracy i duże obciążenia. Takowe warunki i obciążenia w gramofonie nie występują, co daje pewność, że łożysko w Immersion II powinno działać bez żadnych problemów przez wiele, wiele lat.

Talerz został wykonany z poliacetalu (POM) i waży około 7,5 kg. W zestawie dołączono również docisk ze stali nierdzewnej ważący ok. 920 g. Napęd testowanego gramofonu to od początku do końca konstrukcja autorska. Zastosowano mocny, przemysłow,y trójfazowy silnik bezszczotkowy. Nie jest to silnik typowo gramofonowy i zaprojektowano go do zdecydowanie większych obciążeń, niż te, którym musi sprostać w tej konstrukcji, co także wróży mu długą żywotność (co wydaje się jednym z tematów przewodnich tej konstrukcji!). Sterownik silnika został opracowany przez konstruktora, przypomnę na co dzień pracującego w branży IT.

Dzięki temu właśnie sterownikowi dostajemy funkcje soft start, soft stop (miękki start i zatrzymanie), a talerz osiąga docelową prędkość obrotową w ciągu kilku (ok. 7) sekund i nie ma potrzeby ręcznego wspomagania startu obrotów. Ustawienia prędkości obrotowej są zapisywane w pamięci, a na spodniej stronie plinty znajduje się przycisk, który pozwala obroty korygować w zakresie 16 „stopni”. W czasie regulacji podświetlony przycisk „start” miga tyle razy, ile mamy stopni korekty. Wybór obrotów (33 1/3 i 45 r.p.m.) wykonuje się drugim, także podświetlonym, przyciskiem. Po wyborze większej prędkości zmienia on kolor (z czerwonego) na bardziej żółty, czy pomarańczowy. Całość, tak naprawdę, kontroluje się samodzielnie, tzn. sterownik sam sprawdza czas obrotu talerza i w razie konieczności wprowadza korektę. Dzięki temu w obsłudze Immersion II nie ma niczego skomplikowanego, co było jednym z ważnych założeń tej konstrukcji.

Plinta wykonana została ze sklejki, a na dole i na górze umieszczono warstwy z aluminium 7075, które często określa się mianem lotniczego. W środku umieszczono jeszcze płytę nośną ze stali nierdzewnej. To jeden, lity kawałek tego materiału o grubości 3mm, którego obróbka, by uzyskać odpowiedni efekt wizualny, jest dość czasochłonna. Płyta owa łączy niejako ze sobą część ze sklejki z tą, z aluminium. Jest również nośnikiem dla talerza i łożyska talerza. Całość standardowo ustawiona jest na regulowanych kolcach, acz w testowanym egzemplarzu producent zamontował nóżki wzięte z modelu Odyssey, które są, co ciekawe, własnym projektem BennyAudio.

W środku nóżki te mają wkład ceramiczny wykonywany przez zaprzyjaźnionego artystę ceramika, który wykonał formy, a nad konkretnym materiałem obaj panowie pracowali już razem. Elementy te przypominają odwrócone kubki ceramiczne, w których spoczywa coś w rodzaju tłoka. W środku nie ma żadnej miękkiej części, dzięki czemu całość jest bardzo sztywna. Jak twierdzi konstruktor, ceramika ma jakieś „cudowne” właściwości, dzięki którym w praktyce nóżki te doskonale działają. Jak mi również powiedział, w najbliższym czasie na gliwickiej Politechnice zostaną przeprowadzone badania drgań, które mogą odpowiedzieć na pytanie dlaczego te stopki tak dobrze rozpraszają drgania. Nóżki są oczywiście regulowane, co pomoże, w razie potrzeby, w wypoziomowaniu gramofonu.

Ramię w Immersion II to powód właściwy, dla którego powstała nowsza generacja tego modelu. Jak mi powiedział pan Tomasz, to ramię wymyślił sobie od początku po zagłębieniu się w całą teorię dotycząca budowy ramion gramofonowych i ustaleniu jak mają one działać i co jest w nich najważniejsze. Inspiracją był artykuł na temat ramienia Audiomeca Septum Pierre’a Lurne. Ów projektant wymyślił całą teorię dla swojego ramienia i nie chodziło o samą mechanikę, bo ta jest właściwie prosta, tylko bardziej o koncepcję tego, co ramię ma robić dla wkładki gramofonowej. A, wg. niego, ma odbierać energię, która się w tej wkładce kumuluje.

Skąd się ona bierze? Otóż sporo energii zostaje w niej po wygenerowaniu sygnału elektrycznego wysyłanego do przedwzmacniacza gramofonowego. Pytanie więc brzmi, co z tym zrobić? Wkładka jest za mała, żeby sobie z tym poradzić, choć im droższe wkładki tym lepiej sobie radzą za sprawą droższych/lepszych materiałów, lepszego korpusu, czy większej masy, acz tej ostatniej nie można zwiększać w nieskończoność i jakieś 15-20g to maksimum. Pozostaje więc wymyślić coś, żeby to ramię odebrało ów nadmiar energii z wkładki, żeby następował transfer energii z wkładki na główkę ramienia i dalej do ramienia i jego korpusu. W przypadku uni-pivotów ramię (korpus) może mieć większą masę, ale te z zawieszeniem kardanowym mają ograniczenia w tym zakresie, bo występuje w nich zwiększone tarcie.

W uni-pivocie BennyAudio można było zastosować naprawdę ciężki korpus ze stali nierdzewnej, do którego energia odbierana z wkładki jest transferowana przez ramię i tam rozpraszana, a częściowo przekazywana jeszcze dalej. Jak mi powiedział pan Tomasz, w przypadku jego ramienia działa to naprawdę dobrze, co ustalił poprzez badanie częstotliwości rezonansowych przetwarzania dźwięków (acz jak przyznał bez odsłuchów (!)), w zakresie słyszalnym, czyli między 20 kHz i 20 kHz. Ramię zachowuje się bowiem trochę jak struna i przy pewnej częstotliwości zaczyna rezonować. Strojenie ramienia trwało więc tak długo, aż udało się ten rezonans wyłapać i wyeliminować.

Sama rurka ramienia wykonana jest z włókna węglowego. Czym została wypełniona? To firmowa tajemnica. Dowiedziałem się jedynie, że jest tam coś oprócz włókna węglowego, dzięki czemu osiągnięte zostało lepsze tłumienie rezonansów, które mogą powstawać w ramieniu po „odebraniu” energii z wkładki. Dostępne są dwie główki ramienia do wyboru: z włókna węglowego, albo, jeśli potrzebna jest większa masa, z tytanu. Ramię Immersion II okablowano monokrystalicznym srebrem, które pochodzi od polskiego producenta, Albedo. Wyposażono je oczywiście we wszystkie niezbędne regulacje, ale i te, które często występują dopiero w drogich ramionach, jak choćby regulacja VTA w locie. Producent pomyślał również o misce olejowej, do której można nalać gęsty olej silikonowy, jeśli zachodzi taka potrzeba, by wytłumić nieco ruchy pionowe ramienia. Wg. producenta nie jest to zwykle potrzebne, ale w niektórych przypadkach może się przydać, a dla zaawansowanych użytkowników może być polem do eksperymentów.

Sygnał z gramofonu jest wyprowadzony przez gniazda RCA – to wysokiej klasy Furutechy. Winda ramienia pochodzi ze starych zapasów i została wyprodukowana przez Jelco. Ramię, choć to uni-pivot, nie kiwa się specjalnie na boki, ponieważ porusza się w kanale. Można więc przyjąć, iż azymut jest ustawiony fabrycznie i w większości przypadków nie trzeba się nim przejmować. Niemniej, jeśli zajdzie taka potrzeba to wystarczy poluzować jedną śrubkę dociskającą rurkę ramienia, dokonać korekty i dokręcić śrubkę. Do ustawiania VTF (siły nacisku igły) służy przeciwwaga, z tym że składa się ona z elementu głównego i drugiego dokręcanego. W zestawie dostajemy lżejszą i cięższą wersje tego drugiego i dobieramy ten, które lepiej pasuje do używanej wkładki. W standardzie gramofon nie ma pokrywy, ale pan Tomasz współpracuje z firmą, która na zamówienie może takową wykonać. To chyba tyle. Przyszedł więc czas, żeby posłuchać.

Brzmienie

Na początku odsłuchów spiąłem BennyAudio Immersion II (z prywatną wkładką pana Tomka, czyli Haną Umami Red MC) z towarzyszącym mi od wielu już lat zarówno w prywatnych, jak i testowych odsłuchach przedwzmacniaczem gramofonowym ESE Lab Nibiru (recenzję w jęz. ang. znajdziesz TU). Tenże sygnał wysyłał do dzielonego wzmacniacza Circle Labs P300 + M200 (recenzję w jęz. ang. znajdziesz TU), później zastąpionego przez mój modyfikowany SET 300B (czyli ArtAudio Symphony II), poprzez interkonekt Bastanis Imperial (recenzję w jęz. ang. znajdziesz TU). Wzmacniacze napędzały kolumny GrandiNote MACH 4 wykorzystując kabel Soyaton Benchmark mk2 (recenzję znajdziesz TU). Na późniejszym etapie odsłuchów Hanę zastąpiły kolejne wkładki – mój AirTight PC3 oraz jedna z absolutnie najlepszych wkładek, jakie kiedykolwiek u mnie gościły, czyli Murasakino Sumile. Gdy przyszedł czas eksperymentów zamiast Nibiru w roli phono stage’a występowały gościnnie także testowane w podobnym czasie MolaMola Lupe oraz Accuphase C-47.

Zacząłem od początku na poważnie, czyli od albumu, którego do niedawna słuchałem wyłącznie z plików hi-res i którego używałem w tej formie w wielu testach. Po ostatniej wystawie na High End Show w Monachium sytuacja się zmieniła, jako że buszując po winylowych stoiskach znalazłem ten krążek w całkiem przyzwoitej cenie. Nie mogłem się więc oprzeć i dołączył on do mojej kolekcji, a ja od tego czasu zdążyłem go już zagrać dobrych kilka razy na swoim gramofonie. Zespół nazywa się The O-Zone Percussion Group, a tytuł płyty to… „The Percussion Record”. Zgadniecie Państwo, z jaką muzyką mamy do czynienia? Oczywiście z perkusyjną i to opartą nie o pojedynczy zestaw bębnów i talerzy, ale o cały zespół wykorzystujący różnorodne instrumenty perkusyjne. To dobrze zrealizowana i wydana płyta, niesamowicie dynamiczna i energetyczna dzięki czemu stanowi całkiem dobry materiał testowy i spore wyzwanie, zwłaszcza dla gramofonu.

BennyAudio Immersion II jakby w ogóle nie zauważył rzuconego mu wyzwania. Wielkie bębny zatrzęsły ścianami mojego pokoju (słuchałem dość głośno, bo to jedynie słuszne rozwiązanie dla tej muzyki) używając surowej potęgi ich brzmienia i bardzo, bardzo nisko schodzących, dociążonych dźwięków zaprezentowanych z dobrym timingiem. Nawet poprzez moje kolumny GrandiNote MACH 4, które przecież nie oferują aż tak niskiego zejścia i dociążenia basu jak choćby moja druga para głośników, czyli Ubiq Audio Model One Duelund Edition, bas brzmiał niemal (w domowych warunkach to właściwie maksimum tego, co można osiągnąć) realistycznie. Był potężny i chwilami wręcz fizycznie odczuwalny.

Dość trudno jest porównywać dwa gramofony z różnymi ramionami i wkładkami, ale (być może za sprawą pewnej przewagi mojego Air Tighta PC3 w tym zakresie) odniosłem wrażenie, że moja maszyna potrafiła nieco lepiej pokazać fakturę instrumentów i nieco więcej było w dźwięku najdrobniejszych detali. Tyle tylko, że usłyszałem to właściwie jedynie wtedy, gdy zagrałem krótki fragment na Immersion II i zaraz potem na moim decku. Gdy słuchałem BennyAudio, dźwięk zdecydowanie mi się podobał właściwie pod każdym względem i jasne było, że była to klasowa, dopracowana prezentacja. Bo rzecz nie była w tym, że testowane urządzenie coś robiło źle. Wręcz przeciwnie! Immersion II serwował tę muzykę tak jak lubię, z mocą, dynamiką i swingiem, a w prezentacji niczego tak naprawdę nie brakowało. Tyle że mój Standard Max, proszę pamiętać, że sporo droższy(!), robił to jeszcze nieco lepiej – taka kolej rzeczy w audio.

Nie zmieniało to faktu, że każde uderzenie w wielkie bębny nie tylko słyszałem, ale i czułem głęboko w kościach. Nie mogłem nie docenić, jak zwarte, szybkie, sprężyste i barwne były te mniejsze. Co ważne i potwierdzające klasę testowanego komponentu, różnicowanie stało na wysokim poziomie, bynajmniej nie tylko bębnów, ale także, a może nawet przede wszystkim, całego bogactwa tych mniejszych, metalowych i drewnianych. Dźwięki z nich pochodzące były czyste, dźwięczne, wysoce energetyczne, ale nie było tam żadnych śladów rozjaśnienia czy utwardzenia. Ujmując rzecz inaczej, brzmiały naturalnie, przekonująco.

Ku swojemu zaskoczeniu, bo to mocno odmienne konstrukcje, już na tym etapie odsłuchów jasne było, że BennyAudio Immersion II w zakresie eksplozywnej dynamiki i wysokiej energii odtwarzanej muzyki połączonych z precyzją prezentacji przypominał mi to, za co tak lubię mojego J.Sikorę. Tak, moja maszyna miała ciągle jeszcze pewną przewagę nad testowaną, ale różnica była mniejsza niż sugerowałaby różnica w cenie tych urządzeń. Z większością, a nawet z każdym, jaki pamiętam, gramofonem z podobnej półki cenowej, także znanych światowych marek, które przewinęły się przez mój pokój w ramach testów, BennyAudio mógłby śmiało konkurować zarówno pod względem klasy brzmienia, jakości wykonania, jak i łatwości obsługi. Może przemawia przeze mnie audio patriotyzm, ale, moim zdaniem, w wiekszości przypadków byłby to po prostu lepszy wybór.

Następny w kolejce czekał album Adama Czerwińskiego „No Name Yet”, czyli jeden z dwóch ostatnio wydanych tytułów przez AC Records. Adam w przypadku każdego limitowanego krążka wychodzącego z logiem jego wytwórni stara się, by jakość brzmienia satysfakcjonowała nawet wymagających audiofilów. Nie inaczej jest w tym przypadku, a Benny Audio Immersion II doskonale to pokazał. Lśniące, dźwięczne, bardzo dobrze różnicowane talerze perkusji Adama w wielu utworach wydawały się odgrywać większą rolę niż bębny. O moją uwagę konkurowały: ciepła, a przy tym czysto i gęsto brzmiąca gitara, barwny, zwarty kontrabas i organy Hammonda o wyjątkowo głębokim, nasyconym brzmieniu. Gramofon BennyAudio zaprezentował całość na dość dużej, głębokiej scenie, dbając również o precyzyjną lokalizację poszczególnych instrumentów. Każdy z nich był odpowiednio duży, miał swoją masę i emanował „obecnością” mimo, że nie była to wcale najbardziej namacalna prezentacją, jaką zdarzyło mi się słyszeć w moim pokoju. A jednak wrażenie, że muzyka rodzi się tu i teraz było na tyle silne by wciągnąć mnie bez reszty w świat wykreowany przez muzyków.

Efekt zaangażowania w prezentowaną muzykę był jeszcze silniejszy gdy wziąłem się za słuchanie albumów koncertowych, choćby mojego ulubionego „Live at the Checkerboard Lounge” Muddy Watersa. Nagranie powstało, jak sugeruje tytuł, w chicagowskim klubie, a lista wykonawców to spełnienie marzeń każdego fana bluesa. Nawet jeśli to Muddy był główną gwiazdą, to grali z nim inni wielcy, choćby Buddy Guy, Junior Wells, czy Lefty Dizz. Dodam, iż nagranie jest słynne nie tylko wśród fanów bluesa dlatego, że do tego klubu, w ten właśnie wieczór, swojego idola (Muddiego) przyszli posłuchać i obejrzeć muzycy Rolling Stones, a mistrz nie omieszkał ich zaprosić na scenę. Jeśli krążka nie znacie to spróbujcie proszę sobie teraz wyobrazić niewielką scenę, na której łokciami przepychają się wielcy gitarzyści, każdy o sporym ego, Muddy (OK, on akurat nie, bo siedział na honorowym miejscu), Guy, Junior, ale i Keith Richards i Ron Wood, a wśród nich najpierw nieśmiało, a później z coraz większą werwą szalał Mick Jagger.

Nie jest to co prawda jakieś super-audiofilska realizacja, ale te naprawdę dobre gramofony, a Immersion II kolejny raz potwierdził, że należy do tej kategorii, potrafią świetnie odseparować każdy z instrumentów mimo tak niewielkich odległości między nimi, dając słuchaczom szansę wyboru, którego z mistrzów gitary chcą w danym momencie śledzić. Wysoka rozdzielczość, czyli kolejna zaleta testowanego BennyAudio, pozwoliła wydobyć i zaprezentować w uporządkowany, czytelny sposób mnóstwo drobnych detali dodatkowo różnicując techniki i style każdego z nich. Dorzućmy do tego bardzo dobry PRAT (tempo, rytm i timing), imponującą dynamikę i umiejętność przekazania wysokiej energii tego grania, a w efekcie dostaniemy prezentację, przy której kończyny same wystukują rytm, która wciąga i po prostu daje czysty fun obcowania z bluesem.

Zmieniając klimat kolejny raz, sięgnąłem po kolejny z moich ulubionych albumów (co samo w sobie jest wskazówką, że Immersion II spisywał się naprawdę dobrze, bo na takich właśnie urządzeniach bez zastanawiania się sięgam po krążki, które szczególnie lubię, by usłyszeć jak z ich udziałem zabrzmią), czyli „Spiritchaser” zespołu Dead Can Dance’s (MoFi Silver Label). BennyAudio śmiało zajął się tematem odtwarzając z rozmachem, w swobodny, acz kontrolowany sposób dużą skalę tej elektronicznej muzyki. Gdy trzeba było bas schodził bardzo, bardzo nisko, z odpowiednim dociążeniem, kipiąc energią. Mimo tego znakomite, naturalne wokale pozostawały czyste, czytelne, angażujące, a działo się tak ponieważ pokazywane były zawsze „przed” muzyką. W owym ciężkim, potężnym elektronicznym basie słychać było odpowiednio wyważony balans między miękkością i zwartością, dzięki czemu brzmiał po prostu tak, jak powinien. Testowany gramofon w żaden sposób nie utwardzał go sztucznie, nie próbował dodawać niskim tonom konturów, których w nagraniu nie ma, ale zachowywał zwartość konieczną do odpowiednio dobrego różnicowania, które z kolei przekładało się na „naturalność” brzmienia.

Immersion II pokazał swoją klasę łącząc oddanie potęgi tej muzyki z umiejętnością precyzyjnego odczytania i zróżnicowania najdrobniejszych nawet informacji odczytanych z rowka płyty. To pozwoliło gramofonowi BennyAudio precyzyjnie zaprezentować, zróżnicować i, gdy trzeba było, także odseparować wszystkie te drobne elementy nagrania i pokazać je odpowiednio wyraziście pomimo potężnych elektronicznych dźwięków tworzących ich tło. Wszystko to razem pięknie komponowało się w nastrojową, wciągającą prezentację, przy której mogłem wygodniej usadowić się w fotelu, zrelaksować, jedynie od czasu do czasu kiwając głową w rytm muzyki. Do wszystkich opisanych do tej pory zalet gramofon z Gliwic dorzucił przekonujące oddanie owej wyjątkowej umiejętności Lisy Gerrard i Brendana Perry, polegającej na opowiadaniu głosem i muzyką niezwykłych, wciągających opowieści, od których nie sposób się oderwać.

Po zasmakowaniu w niezwykłych wokalach za sprawą poprzedniej płyty, po jej odsłuchaniu sięgnąłem po „The Great Jazz Gig In The Sky” tria Savoldelli Casarano Bardoscia. Jak sugeruje tytuł to (wokalne, choć nie tylko) wariacje na temat jednego z najsłynniejszych krążków w historii muzyki rockowej (i nie tylko), czyli „Dark Side Of The Moon” Pink Floyd. To kolejny album, na którym główną rolę odgrywa nastrój, a Immersion II potwierdził kolejny raz, że kreowanie (a właściwie rekreacja) unikalnej atmosfery każdego nagrania to jedna z jego licznych mocnych stron. Podobnie zresztą, jak swobodna i wyjątkowo naturalna prezentacja zarówno wokali, jak i brzmienia instrumentów akustycznych, które w jego interpretacji tej płyty wydawały się bardzo obecne. A jako że i przestrzenność dźwięku na tym krążku została zainspirowana oryginalnym albumem, dźwięk wydawał się mnie wręcz otaczać jeszcze mocniej angażując mnie we wszystkie wydarzenia rozgrywające się nie tylko przede mną, ale i dokoła.

Rzecz w tym, że lokalizacja źródeł pozornych naśladująca to, co na swoich krążkach uzyskiwał zespół Pink Floyd bawiąc się fazą, była precyzyjna w wydaniu Immersion II, a jej efektem były znakomite efekty przestrzenne, które Savoldelli Casarano Bardoscia odtworzyli w swoich wersjach kultowych utworów. Gramofon BennyAudio wykonał kawał świetnej roboty łącząc wokale i instrumenty akustyczne ze sporą ilością generowanych elektronicznie efektów w jedną spójną, płynną, wciągającą całość. Wszystko co działo się w tej ogromnej przestrzeni było precyzyjnie zlokalizowane, więc łatwo było wskazać, jak i określić ich relację w stosunku do miejsca odsłuchowego, zarówno stacjonarne, jak i przemieszczające się źródła pozorne. Ta umiejętność/precyzja Immersion II w tym zakresie sprawiała, że słuchanie tego krążka po raz n-ty nadal było ciekawe i dostarczało mi nowych, eskcytujących wrażeń.

Nieco później, zainspirowany dyskusją z naszym znakomitym basistą, Marcinem Olesiem (dotyczącą docisku gramofonowego, przygotowanego dla niego przez człowieka, który tworzy różne dodatki do jego instrumentu, poprawiające jego brzmienie) sięgnąłem po kolejny z moich ulubionych krążków, czyli „Spirit Of Nadir”. Marcin nagrał ten krążek, podobnie jak i wiele innych, ze swoim bratem, Bartłomiejem, perkusistą. Jeśli dotrwaliście ze mną do tej pory to pewnie nie będzie już dla Was niespodzianką, że i tym razem BennyAudio Immersion II potrafił zrobić na mnie wrażenie. Doskonale znam ten album, bo słuchałem go już dziesiątki razy na swoim gramofonie i wielu innych, więc moje oczekiwania za każdym razem są wysokie, a każdy system musi je zaspokoić.

Cóż jest tak wyjątkowego w tej muzyce? To nagranie brzmi jakby zostało zrealizowane w ogromnej, może nawet otwartej przestrzeni, a tytuł uruchamia moją wyobraźnię i widzę jej oczami jakąś odległą, ogromną pustynię otaczającą muzyków. Takie właśnie wrażenie powstaje w mojej głowie za sprawą ogromnej przestrzeni kreowanej przede mną i dźwięków odbijających się (w mojej wyobraźni) od wielkich wydm, a może skał. Dla jasności, jest to nagranie studyjne, a efekty uzyskano sztucznie by stworzyć właśnie taki, wyjątkowy klimat nagrania. Większość (choć przyzwoitych) gramofonów potrafi do jakiegoś stopnia zrenderować tę przestrzeń i klimat, ale Immersion II zrobił to lepiej, w bardziej przekonujący sposób niż większość z nich. Znając ten krążek tak dobrze podświadomie wymagam wręcz, by ten element nagrania został odpowiednio dobrze zaprezentowany, bo dopiero wtedy mogę się w pełni zrelaksować i chłonąć tę niezwykłą muzykę z prawdziwą przyjemnością. BennyAudio zadbał odpowiednio o prezentację wszystkich elementów, tych większych i tych drobniejszych, w tym efektów przestrzennych, pogłosu, czy wybrzmień tak, by mogły odegrać swoją kluczową rolę w kreowaniu wyjątkowego, niezwykle angażującego doświadczenia. Przesłuchałem więc “Spririt of Nadir” od pierwszej do ostatniej nuty.

Być może część z Was wybrała się w tym roku do Monachium na High End Show, może także odwiedziliście pokój, który BennyAudio dzielił m.in. z AudioSolutions, czyli znanym producentem świetnych głośników z Litwy. Nie wiem jakie były Wasze wrażenia odsłuchowe, ale na moje ucho nowy, topowy gramofon gliwickiej firmy, nazwany Odyssey, spisywał się (jak na warunki wystawowe) dobrze i to już od pierwszego dnia. Grał tam z zamontowaną tą samą wkładką, Hana Umami Red. W innym, polskim pokoju grała druga sztuka tegoż gramofonu, ale z moją ukochaną wkładką Murasakino Sumile (moja recenzja w języku angielskim TU, a po polsku, wraz z firmowym step up’em TU). Pierwszego dnia pozwoliłem sobie zasugerować, że można by wkładki zamienić, by w pokoju z Audio Solutions, Odyssey mógł zaprezentować jeszcze więcej ze swojego potencjału.

Gdy wróciłem tam następnego dnia okazało się, że pan Tomek faktycznie zamienił wkładki i teraz Odyssey grał już z Sumile (wkładką dużo, dużo droższą, gwoli jasności), a wzrost jakości prezentacji był jasny niemal od pierwszych sekund odsłuchu. Jasne więc było, że zgodnie z przewidywaniem, topowy gramofon BennyAudio dzięki topowej wkładce rozwinął skrzydła. Gdy więc konstruktor przywiózł do mnie Immersion II z Umami Red od razu zapytałem, czy dałoby się zorganizować również Murasakino. Pomógł w tym polski dystrybutor BennyAudio, czyli trójmiejski Premium Sound. W ten sposób, po dłuższym czasie odsłuchów z Haną, dwoma dniami z moim AirTightem, w końcu w ramieniu testowanego gramofonu mogłem założyć Sumile. Celem nie było jedynie zaspokojenie mojej prywatnej miłości do tej wkładki, ale i uzyskanie odpowiedzi na to, czy z Immersion II można wycisnąć jeszcze więcej jakości i wyrafinowania zestawiając go z jedną z najlepszych (moim zdaniem) i bardzo drogich wkładek.

Pierwszym albumem, który trafił na talerz gramofonu BennyAudio po zmianie wkładki był „The Red Hot” Tria Raya Brown. Był to także pierwszy w tym teście album na 45 obrotów. To znakomicie zrealizowane nagranie koncertowe oferujące wyjątkową naturalność i płynność prezentowanej muzyki połączone z jej wysoką energią grania na żywo. Taki zestaw cech, a zwłaszcza ta ostatnia, tworzy wyjątkowe muzyczne doświadczenia, acz z drugiej strony jest sporym wyzwaniem dla odtwarzającego sprzętu. BennyAudio bez wahania rzucił się w wir muzyki, że tak powiem, prezentując to widowisko muzyczne w wysoce dynamiczny i energetyczny sposób z bardzo naturalnym, gładkim „flowem”.

Na początku, starając się ocenić jak dobrze Immersion II oddaje esencję tej płyty w porównaniu do innych znanych mi odtworzeń, przeskakiwałem co chwilę między śledzeniem czystego, dźwięcznego fortepianu Gene’a Harrisa a potężnego, barwnego, nasyconego, ale ustawionego nieco w tle kontrabasu Raya Browna i jeszcze bardziej schowanych, a mimo tego „obecnych” i absolutnie niezbędnych dla odpowiedniego rytmu i tempa muzyki bębnów Mickeya Rokera. Nie trwało to jednakże długo, bo już po kilku minutach zamiast oceniać brzmienie doskonale się bawiłem, biłem brawo, pstrykałem palcami do rytmu, po prostu przyjmując tę prezentację jako wierne odtworzenie tego, czym to wydarzenie było – znakomitego koncertu fenomenalnych muzyków, gwarantującego doskonałą, wciągającą zabawę.

Po tym albumie na talerzu Immersion II wylądowało jeszcze sporo kolejnych dobrych wydań audiofilskich klasyków – „Kind of Blue” i „Sketches of Spain” Milesa Davisa, „Verse” Patricii Barber, czy „Somethin’ Else” Cannonballa Adderleya, by upewnić się, że wyciągnę z tego gramofonu wszystko, co ma do zaoferowania. Po części (bo przecież sama wkładka to nie wszystko – trzeba jej zapewnić jak najlepsze warunki pracy, a to rola testowanego gramofonu) dzięki przeogromnym możliwościom Sumile, testowany gramofon pokazał pełnię (jak sądzę) swoich naprawdę dużych możliwości w zakresie rozdzielczości, wydobywania z płyt bogactwa detali i subtelności, przejrzystości i precyzji i składania wszystkich elementów w spójną, równą (czyli bez preferowania jakichkolwiek części pasma) całość. Choć, jak mi się wydaje, w pojedynku korespondencyjnym, Odyssey w jeszcze większym stopniu potrafił wykorzystać przeogromny potencjał tej wkładki. Tak jednakże powinno być. W końcu ten drugi jest topowym modelem i powinien wykazywać swoją wyższość, ineczej jego obecność w ofercie nie miałaby sensu, nieprawdaż?

Nie zmienia to faktu, że wkładka Murasakino Sumile zainstalowana w ramieniu Immersion II, jak już wspomniałem, zabrzmiała zgodnie z oczekiwaniami. Dźwięk z nią był jeszcze bardziej rozdzielczy wzbogacając prezentację ogromną ilością umiejętnie wplecionych w całość najdrobniejszych detali i subtelności. Dzięki nim przekaz stał się jeszcze pełniejszy, bogatszy, bardziej namacalny, a jednocześnie, już wcześniej wyjątkowa, dynamika uległa dalszej poprawie. W porównaniu, z Haną gramofon BennyAudio wydawał się brzmieć nieco bardziej miękko, z mniej wyrazistymi transjentami, a także nieco cieplej. W obu przypadkach, dla mnie bardzo ważna była naturalność brzmienia, choć ta z Sumile była bardziej “neutralnie-naturalna” niż z Umami Red.

Pomijając przewagę jakości jako taką, wynikającą ze zdecydowanie wyższej ceny Murasakino, podejrzewam że ci, którzy szukają czystej przyjemności brzmienia, nieco bardziej zrelaksowanej (w bezpośrednim porównaniu!), wyluzowanej prezentacji mogą preferować Hanę (albo np. coś ze stajni Analog Relax, albo Aidas Cartridges). Natomiast ci, którzy chcą większej energii, którzy szukają adrenaliny, ekscytacji, wyższej przejrzystości i dynamiki, sięgną (w miarę możliwości finansowych) po Sumile (albo trochę taniej po AirTighta, albo coś z oferty MySonic Lab, ewentualnie Lyry), w każdym z tym wypadków osiągając wysoce satysfakcjonujące efekty. Proszę tylko pamiętać o zachowaniu rozsądnych proporcji między poszczególnymi elementami systemu, bo inaczej przynajmniej niektóre z nich nie będą w stanie pokazać swojego pełnego potencjału. Dlatego właśnie wkładki za, powiedzmy, 10-15 tys. złotych powinny być optymalnymi partnerami dla BennyAudio Immersion II i możecie być pewni, że ten polski gramofon bezbłędnie pokaże różnice między nimi, więc to wybór wkładki będzie w dużym stopniu decydował o charakterze brzmienia.

Podsumowanie

Nigdy nie ukrywałem, że jestem „audio-patriotą”, gdy więc tylko polskie produkty na to zasługują wychwalam je wszem i wobec. Ocena testowanego produktu nie opiera się nigdy na kraju jego pochodzenia, niemniej fakt, iż powstał on w naszym kraju daje mi szczególną satysfakcję, a już zwłaszcza wtedy, gdy w podsumowaniu mogę napisać, że to produkt klasy światowej. To nie oznacza, że jest najlepszy na świecie, ale że może śmiało konkurować z innymi produktami z co najmniej tej samej półki cenowej niezależnie od tego skąd one pochodzą.

Tak właśnie jest, moim zdaniem, rzecz jasna, w przypadku BennyAudio Immersion II. To z jednej strony dość „prosty” gramofon, w sensie takim, że producent nie szukał fikuśnej formy, tylko postawił na klasykę, a jednocześnie postarał się, by do obsługi nie był potrzebny stopień doktorski renomowanej uczelni. Z drugiej jednakże strony, inżynierskie podejście do jego zaprojektowania dało świetne efekty brzmieniowe. To jest klasowa maszyna, która zadowoli jakością brzmienia wielu wymagających miłośników muzyki. Jak wspomniałem w teście, charakterem brzmienia przypominał mi mojego referencyjnego J.Sikorę, bo gra dynamicznie, energetycznie, równym, skupionym dźwiękiem, ale przy tym brzmienie jest naturalne, płynne i spójne, a nie suche, czy przesadne analityczne. Jest także równie uniwersalny, dzięki czemu zagra w wielce satysfakcjonujący sposób wyrafinowany jazz, czy klasykę, ale i muzykę rockową, bluesa i muzyką elektroniczną, jeśli tylko będą one choć przyzwoicie nagrane i wydane. Gwoli jasności, Immersion II dobrze różnicuje jakość nagrań/tłoczeń/wydań eksponując, czy wykorzystując zalety dobrych krążków, ale nie masakruje tych słabszych. Dzięki temu można się cieszyć także i tymi ostatnimi, jeśli tylko zawierają wartościową, angażująca muzykę.

Część testu przeprowadzona z Murasakino Sumile pokazała, że w BennyAudio Immersion II drzemie naprawdę spory potencjał, który oczywiście najlepiej słychać z topowymi wydaniami płyt. Z nich w uporządkowany sposób, bez preferowania żadnych podzakresów pasma, polski gramofon z Gliwic wydobywa bogactwo informacji składając je w spójną, wciągającą, a w wielu przypadkach (w zależności od muzyki, rzecz jasna) pobudzającą i ekscytująca całość. Możecie wystawić go spokojnie przeciwko dowolnemu gramofonowi znanej zagranicznej marki z podobnej, a nawet i nieco wyższej półki i jestem przekonany, że Immersion II się obroni, a wielu z Was zachwyci zarówno brzmieniem, jak i formą. Dajcie mu szansę bo naprawdę warto!

Cena (w czasie recenzji): 

  • BENNYAUDIO IMMERSION II: 58.900 PLN

Producent: BENNYAUDIO

Dystrybutor: PREMIUM SOUND

Specyfikacja techniczna (wg producenta):

  • Ramię: 12.5 cala typu unipivot wyposażone w tłumienie olejowe i regulację VTA w locie
  • Napęd: paskowy, silnik BLDC umieszczony w plincie
  • Zakres prędkości: 33.3 / 45 – sterowanie cyfrowe
  • Talerz: 65 mm grubości wykonany w z POM
  • Łożysko: odwrócone hydrodynamiczne łożysko z materiału syntetycznego odpornego na zużycie
  • Plinta: typu sandwich wykonana ze sklejki, stali oraz aluminium
  • Zasilanie: 12 VDC zewnętrzny ultra liniowy zasilacz
  • Waga: 30 kg z ramieniem
  • Wymiary: (wysokość / szerokość / głębokość w cm) 20/49/30
  • Dostępne wykończenia: czarny mat, polerowana stal, fornir naturalny wg dostępnych rodzajów, inne wykończenia w drodze indywidualnych ustaleń

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10, karty JCAT XE USB i JCAT NET XE z zasilaczem FERRUM HYPSOS Signature, JCAT USB Isolator, zasilacz liniowy KECES P8 (mono), switch: Silent Angel Bonn N8 + zasilacz liniowy Forester.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific 2 + Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon J.Sikora Standard w wersji MAX, ramiona J.Sikora KV12 i J.Sikora KV12 Max, wkładka AirTight PC-3, AudioTechnica PTG33, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacz: GrandiNote Shinai, Circle Labs M200, Art Audio Symphony II (modyfikowany)
  • Przedwzmacniacz: Circle Labs P300
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
  • Interkonekty: Bastanis Imperial x2, Soyaton Benchmark, Hijiri Million, Hijiri HCI-20, KBL Sound Himalaya II XLR, David Laboga Expression Emerald USB, David Laboga Digital Sound Wave Sapphire Ethernet
  • Kable głośnikowe: Soyaton Benchmark mk2
  • Kable zasilające: DL Custom Audio 3DR-S-AC, LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS, Alpine-line
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot, Graphite Audio IC-35 Premium i CIS-35