DeVore Fidelity gibbon 3XL

by Marek Dyba / March 16, 2018

Po dwóch ekscytujących spotkaniach ze średniej wielkości, wysoko-skutecznymi podłogówkami Johna DeVore, Orangutanach 93 i 96, przyszła pora na zmierzenie się z inną małpą. Mowa o najmniejszym w ofercie, wyjątkowo zachwalanym przez polskiego dystrybutora, modelu gibbon 3XL. Czy było warto? Proszę czytać dalej.

Wstęp

Nie jest żadną tajemnicą, że jestem fanem wysoko-skutecznych kolumn. Posiadałem już kilka takich w swoim audiofilskim życiu, a ulubionymi i najlepszymi pośród nich były Bastanisy Matterhorn. Rzecz nie tylko w tym, że takie kolumny zwykle świetnie grają z moimi ukochanymi wzmacniaczami lampowymi typu SET o niskiej mocy, ale w moim przekonaniu (przynajmniej część z nich) doskonale nadają się one do współpracy z każdym dobrym wzmacniaczem, także tranzystorowym, także wysokiej mocy. Tak było w przypadku Matterhornów (zobacz TU), tak też spisywały się Orangutany Johna DeVore, zarówno model O/93 (zobacz TU) jak i O/96 (zobacz TU), które łączyły wyrafinowanie i wyjątkową spójność dźwięku z iście rockowym zacięciem (zwłaszcza te pierwsze, a te drugie oferowały bardziej jeszcze wyrafinowane brzmienie). Wzmacniacz napędzający tego typu kolumny nie musi się specjalnie wysilać, co sprawia, że zwykle gra swobodnie, czysto, świetnie kontrolując i definiując dźwięk w całym paśmie i to już na niskich poziomach głośności. Dlatego nie mam żadnych wątpliwości, że kiedyś do takich kolumn wrócę, bo choć słuchałem wielu, które obiektywnie miały do zaoferowania więcej, to tylko ich niewielki procent dawał mi tak dużą frajdę z obcowania z muzyką (prawie) live, jak choćby Matterhorny, czy Orangutany.

Gdy więc polski dystrybutor, firma Soundclub, ściągnął do swojego warszawskiego salonu niemal wszystkie modele z oferty DeVore Fidelity wybrałem się je obejrzeć i rzucić uchem. Nie da się ukryć, że szczególnie zależało mi na zawarciu bliższej znajomości z gibbonami (pisownia oryginalna – producent, mimo że to nazwa własna, pisze ją małą literą, więc i mi nie pozostaje nic innego) X. To spora, 3-drożna podłogówka o dość wysokiej skuteczności (91 dB) i nadal dość przyjaznej (8,5Ω) impedancji (w przypadku Orangutanów to 10Ω). Takie parametry sprawiły, iż byłem ciekawy jak zabrzmią z moim SETem na 300B. W czasie mojej wizyty pan Maciej Chodorowski, szef Soundclubu, zachwycał się jednakże innym modelem z tej samej serii, o trochę przekornej nazwie: gibbon 3XL. 3XL musi przecież oznaczać mocno przerośniętą kolumnę, nieprawdaż? Tymczasem to podstawkowe maluchy o wymiarach 387 x 186 x 276 mm, ważące niewiele ponad 8 kg. Nie brzmi to do końca jak rozmiar 3XL, zwłaszcza biorąc pod uwagę standardy amerykańskie… Znamy się jednakże z panem Maciejem na tyle długo, że wiem, iż można ufać jego opiniom, zwłaszcza że przecież zachwalał najtańszy, a nie najdroższy model w ofercie. Choć nie mogę wykluczyć, że miał w tym ukryty „interes” – łatwiej było przecież przywieźć i wtargać na moje 3-cie piętro te maluchy, nawet z firmowymi podstawkami, niż dużo większy i ważący kilka razy więcej topowy model z tej serii… Niezależnie od (ukrytych) motywów dystrybutora jako człowiek lubiący monitory wysokiej klasy dałem się namówić i kilka dni później kolumny wraz ze standami trafiły do mojego pokoju.

Budowa

John DeVore nawet średniej wielkości podłogówki buduje w układzie 2-drożnym (dopiero największe gibbony i flagowe Silverbacki mają więcej niż 2 drogi), dzięki czemu jedną z ich licznych zalet jest wyjątkowa spójność brzmienie. Jest więc niejako oczywiste, że gibbony 3XL, niewielkie kolumny podstawkowe, są konstrukcją 2-drożną wentylowaną bas-refleksem skierowanym do tyłu. Producent na swojej stronie podaje jedynie minimalną ilość informacji o swoich produktach wychodząc z założenia, że to nie kwieciste opisy, a brzmienie na przekonywać klientów do jego „małp”. Stąd wiedzę na temat ich budowy czerpać mogę właściwie jedynie oglądu (jak zwykle u mnie – bez rozkręcania) oraz z innych recenzji, których autorzy przeprowadzili stosowne konsultacje z konstruktorem.

Z nich wynika, że rzeczony konstruktor, ceniący sobie naturalne materiały, wykonuje obudowy (z wyjątkiem ścianki frontowej, bo ta powstaje z materiału kompozytowego o niejednolitej gęstości, tzn. najgęstszy jest od zewnętrznej strony, gdzie mocuje się przetworniki, a im głębiej w kolumnę, że tak powiem, tym gęstość mniejsza) i podstawki tego modelu z bambusa. Tak gwoli przypomnienia – bambus nie jest drzewem, a… trawą. Jeśli więc macie w domu jakieś pandy to musicie uważać – w końcu to podstawowe pożywienie tych przesympatycznych stworzeń. Całości może nie zmogą, ale nadgryźć mogą… Jakość wykonania tych kolumn jest znakomita – to zresztą jeden ze znaków rozpoznawczych marki. O ile same kolumny są dość standardowe, w sensie to prostopadłościany, choć z zaokrąglonymi krawędziami, oraz dodatkową, grubą ścianką frontową niejako wstawioną w obudowę i nieco z niej wystającą, o tyle podstawki są raczej oryginalne. Na dole mamy podstawę z zaokrąglonymi krawędziami (przednią i tylną) wyposażoną w regulowane kolce (ostre, więc podkładki dla ochrony twardej podłogi są niezbędne – ja skorzystałem z produktów Acoustic Revive). Na niej ustawiono pod kątem prostym do siebie dwie „deski”, z których ta frontowa, ustawiona równolegle do przedniej ścianki kolumny, wydaje się płynnie przechodzić w górną część (acz to świetnie wykonane połączenie dwóch elementów), na której ustawia się głośnik, podczas gdy druga deska ją podpiera. Część, na której stawia się kolumnę wyposażono w cztery podkładki, które chronią powierzchnię kolumny przed zarysowaniem. Żeby połączenie było jeszcze pewniejsze można ewentualnie zastosować dodatkowo np. Blu tack. W parze, którą dostałem do testu, front i tył wykończono czarnym, błyszczącym lakierem. Pozostałe ścianki, w tym zaokrąglone listwy na krawędziach i podstawki pokazują strukturę bambusa, acz zabarwioną na ciemno-brązowy kolor z pół-matowym wykończeniem powierzchni. Front zdobi jedynie niewielki, biały napis DeVORE Fidelity.

Przetworniki? Na dole pracuje 5,5-calowy woofer wyprodukowany przez norweskiego Seasa według specyfikacji DeVore, słowem nie pochodzi on ze standardowego katalogu tego uznanego producenta. Ma papierową membranę z bliżej nieokreślonym pokryciem, odlewany kosz i gumowe zawieszenie. Na górze pracuje 19mm tweeter pochodzący od niewielkiego niemieckiego producenta – konstruktor gibbonów woli zachować dla siebie jego nazwę. Ciekawostką jest fakt, iż jest to dokładnie taki sam driver, jaki pracuje we flagowym modelu Silverback (niewtajemniczonym przy okazji wyjaśnię, że to angielskie określenie gatunku goryla – słowem kolejna małpa człekokształtna). Ilu producentów do swojej najmniejszej/najtańszej kolumny używa takiego samego przetwornika jak w modelu najdroższym? Żaden nie przychodzi mi do głowy, co nie znaczy oczywiście, że takiego nie ma, ale nawet jeśli potraficie takiego wskazać, to należy on do bardzo, bardzo nielicznych wyjątków.

Zwykle stosuje się też nieco większe kopułki (28mm to popularny rozmiar), ale ten wyjątkowy tweeter z podwójnym systemem magnetycznym został wybrany dla swoich właściwości, które pozwoliły rozciągnąć pasmo przenoszenia tych kolumn aż do 40 kHz i zapewnić lepszą dyspersję fal dźwiękowych (to wyjaśnienie pochodzi od konstruktora). Bez wdawania się w szczegóły John DeVore pytany o zwrotnicę w gibbonach 3XL odpowiada, iż jest to odmiana jego autorskiego rozwiązania, które nazwał gibbon i stosuje we wszystkich swoich głośnikach. Dodaje jeszcze, iż odbiega ono od powszechnie stosowanych.  I to właściwie wszystko, czego można się o gibbonach 3XL dowiedzieć bez fizycznego ich rozbierania na czynniki pierwsze, czego niżej podpisany właściwie nigdy nie robi, jako że interesuje go przede wszystkim brzmienie, a nie to jak je uzyskano.

Brzmienie

Po kilku eksperymentach z ustawieniem kolumn w moim pokoju stanęło właściwie na zaleceniach producenta. Gibbony wylądowały dość daleko od ściany za nimi, bo ok 1m (zwykle kolumny ustawiam w odległości ok. 50-60cm), a po bokach miały jeszcze więcej miejsca miejsca. Odległość od miejsca odsłuchowego wynosiła ok 2,2m, a kolumny lekko skręciłem do środka tak, by grały wprost na uszy. Przysuwając kolumny bliżej ściany za nimi dało się uzyskać bardziej muskularny dźwięk, ale już nie tak czysty i bez aż tak dużej sceny z tak dobrą lokalizacją i obrazowaniem jak w opisanej wyżej ostatecznej wersji. Przysunięcie ich jeszcze bliżej do miejsca odsłuchowego sprawiało natomiast, że dźwięk robił się już zbyt eteryczny. To kwestia gustu oczywiście, systemu i warunków lokalowych, ale dla mnie właśnie taki setup brzmiał po prostu najlepiej. Warto jednakże poświęcić trochę czasu na znalezienie optymalnego w danych warunkach ustawienia, bo dopiero wtedy 3XL pokazują co potrafią, a mają co pokazać!

Relatywnie wysoka skuteczność, przyjazna impedancja i niewielkie rozmiary podkusiły mnie, by osłuchy zacząć z moim modyfikowanym SETem na lampach 300B, ArtAudio Symphony II. Napędzane tą właśnie integrą gibbony 3XL adaptowały się pierwszego dnia w pokoju a ja… nie do końca potrafiłem się doszukać źródła zachwytów pana Macieja. Grało to i owszem, nieźle, ale jakoś za ucho ani serce przesadnie nie chwytało (co działo się gdy ten sam wzmacniacz napędzał Orangutany 93 i 96). Wróciłem więc pamięcią do wizyty w salonie Soundclubu gdzie kolumny te grały z… elektroniką Modwrighta, słowem z mocnym tranzystorem i lampowym pre. Drugiego dnia zamieniłem więc Symphony II na…. nie, nie mojego Modwrighta (choć to nakazywałaby logika), tylko na 37-watową integrę pracującą w klasie A autorstwa Maxa Magri, czyli GrandiNote Shinai. Mogliście Państwo posłuchać jej w firmowym systemie w czasie ostatniej wystawy AudioVideoShow w Warszawie. Po tej imprezie wraz z pozostałymi elementami (GrandiNote) wylądowała u mnie i za jakiś czas podzielę się z Państwem recenzją całego systemu Maxa.

To połączenie okazało się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę (także z powodu pewnych cech brzmienia łączących większość konstrukcji pracujących w klasie A). Z kolumn grających dobrze, by nie powiedzieć przeciętnie (z 8W SETem na 300B), amerykańskie maluchy zmieniły się w jedne z najlepszych monitorków, jakich kiedykolwiek słuchałem u siebie. Źródłem był mój przetwornik cyfrowo-analogowy LampizatOr Golden Atlantic karmiony sygnałem z dedykowanego PCta. Kulminacja pokazu możliwości tych kolumn nastąpiła, gdy w tor wpięty został jeszcze jeden element – procesor Yayuma ASP01 Awareness Line, który w swoim czasie już dla Państwa recenzowałem (zobacz TU), a który (także po wystawie) sympatyczna ekipa Yayumy zostawiła u mnie, bym mógł się nim znowu, przez jakiś czas, cieszyć (urządzenie to bowiem zbyt drogie, bym mógł sobie na nie pozwolić, choć chętnie widziałbym je na stałe w swoim systemie).

Zdradziłem już poniekąd, że gibbony 3XL spodobały mi się bardzo rezygnując w ten sposób z  budowania napięcia. Zamiast tego spróbuję więc wyjaśnić dlaczego, mając w domu kilka innych, obiektywnie nawet wyższej klasy par kolumn, spędzałem z tymi maluchami tyle czasu, ile tylko się dało. Wróćmy do połączenia z Shinai. Jednym z powodów, dla których tak bardzo przypadło mi ono do gustu było wzajemne uzupełnianie się cech tych komponentów. Gibbony 3XL należą do czysto, przejrzyście grających kolumn z raczej neutralnym balansem tonalnym. Ja, mówiąc szczerze, wolę systemy/komponenty, które serwują jednak choć nutkę naturalnego ciepła – zamiast umownego „0” wystarcza mi „0+”, byle ten „+” jednak się pojawiał. Tyle że amerykańskie kolumny tak nie do końca chcą dodać choćby szczyptę ciepełka do swojego grania, przynajmniej nie same z siebie (co dobrze świadczy o kolumnach, bo oznacza, że nie będą narzucać swojego charakteru na brzmienie całego systemu!). Nie są jakoś szczególnie analityczne, nie wypadają sucho – granie jest szybkie, detaliczne, ale i soczyste, płynne i muzykalne. Tyle że… z delikatnie ciepłym wzmacniaczem (moim zdaniem, oczywiście) jeszcze zyskują i dopiero wtedy można w pełni je docenić. Tak samo gra zestaw Modwrighta LS100+KWA100SE, z którym słuchałem ich w salonie Soundclubu, który do niedawna był i moim referencyjnym zestawem (LS100 zamieniłem na AudięFlight FLS1).

Do wspólnych cech większości wzmacniaczy w klasie A należą: nasycenie, gładkość, naturalność i dociążenie raczej jednak ciepłego dźwięku. Nie sztucznie ocieplonego, ale właśnie naturalnie ciepłego za sprawą nasycenia i dociążenia. Zestawienie Shinai z 3XL połączyło ich cechy tworząc znakomitą mieszankę – na moje ucho to kolumny wręcz stworzone do parowania z klasą A (a zapewne i trochę mocniejszymi niż moje 8W, lampami). Czyste, transparentne, uporządkowane brzmienie DeVore zyskało dociążenie i wypełnienie wniesione do tego małżeństwa przez GrandiNote. Dźwięk zrobił się więc odrobinę cieplejszy, gęstszy, pięknie wypełniony nie gubiąc przy tym nic z zalet oferowanych przez same głośniki. Szybko stało się więc jasne, że nie jest to związek jedynie z rozsądku, ale doskonale dopasowana, wzbudzająca gorące uczucia (w każdym razie u mnie) para.

Przejdźmy płynnie do rozwiania (bądź nie) obaw części osób, które uważają, że ponieważ niewielkie kolumny podstawkowe nie dostarczają prawdziwie pełno-pasmowej prezentacji, więc nie da się czerpać pełnej satysfakcja ze słuchania za ich pośrednictwem muzyki. Jestem w stanie zrozumieć gdy taką opinię wyrażają osoby, które słuchają wyłącznie (albo choć w większości) heavy metalu, czy ciężkich, subsonicznych elektronicznych bitów. Cała reszta w przypadku większości nagrań nawet nie zauważy ograniczeń na dole pasma gibbonów 3XL (choć oczywiście nie schodzą one do 20 Hz). Stanie się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, istniejące (bo fizyki nie da się oszukać) ograniczenie zejścia basu jest niewielkie i słyszalne jedynie w nielicznych utworach, gdzie faktycznie pojawiają się dźwięki poniżej, powiedzmy, 50 Hz (producent deklaruje rozciągnięcie pasma do 45 Hz). Po drugie, nawet jeśli takie wystąpią będziecie zbyt mocno wciągnięci w niezwykły spektakl muzyczny rozgrywający się przed Wami, by zwrócić na to uwagę. Jeśli co bardziej sceptycznie nastawieni jakimś cudem to zauważą to szybko machną na to ręką (albo nawet obiema), bo lista zalet tych kolumn jest tak długa, że żaden drobiazg nie zburzy wielkiego ukontentowania, jakie obcowanie z nimi im zapewni. To nie jest przesada. OK, może nie każdy zestawi te kolumny z kosztującym 11 tys. euro wzmacniaczem i niewiele tańszym źródłem, ale myślę, że z każdym dobrym, muzykalnym, równo grającym systemem efekt będzie podobny, a różnice sprowadzą się do niuansów raczej niż do oceny klasy gibbonów 3XL.

Ja z basem żadnego problemu nie miałem. Popisy Raya Browna, czy Rona Cartera na kontrabasach czarowały finezją, pięknie oddaną barwą, wybrzmieniami, ale i szybkością, a nawet natychmiastowością każdego szarpnięcia struny. Pudła w dźwięku było sporo, instrumenty miały masę i wielkość, wybrzmienia były długie – żadnych powodów do narzekania. Trzeba było Isao Suzuki w znanym wielu osobom kawałku „Aqua Marine”, żeby usłyszeć pewne ograniczenia na poziomie już niemal infradźwięków. Gdy bowiem japoński mistrz ciągnie smykiem po strunach to przy kolumnach pokroju Hansen Audio Prince V2 nawet szpik w kościach chwilowo przestaje produkować czerwone krwinki, by po chwili ruszyć ze zdwojoną mocą naładowany energią. Tu aż takiego efektu nie było, ale jak pisałem wcześniej cudów nie należy oczekiwać. Fortepian Jarreta na jednym z krążków z albumu „Sun bear concerts” grał dźwięcznie, pełnym, mocnym dźwiękiem i tu również jakoś wcale nie odczuwałem braków w najniższej oktawie (acz Keith nie korzystał z niej zbyt często). Świetnie wypadła odkryta przeze mnie (jakimś cudem) dopiero niedawno płyta Band’u Jarka Śmietany „Psychedelic –  Music of Jimi Hendrix”. Świetnie prowadzony rytm, doskonałe, mięsiste brzmienie gitary, czy w końcu zaskakująco realistyczny (jak na nagranie zrealizowane w naszym kraju) wokal. Choć nie jest to realizacja klasy najlepszych krążków jazzowych, to jak pokazały DeVore jest naprawdę dobra, a interpretacja kawałków Jimmiego nad wyraz ciekawa. Jeśli nie znacie tego krążka to polecam!

Przy odsłuchu monitorów nie można pominąć aspektu przestrzennego prezentacji, a ten najlepiej sprawdzać na nagraniach live. Jest kilka krążków, po które zwykle sięgam w takiej sytuacji – choćby „Jazz at the Pawnshop”, czyli legendarną wręcz realizację z niewielkiego szwedzkiego klubu. Sama muzyka może i nie jest jakimś wybitnym arcydziełem, ale sposób jej zagrania i nagrania sprawia, że słucha się tego świetnie. Plus jest to dobry materiał poglądowy w czasie testów. Gdy słucham dużych kolumn, choćby moich Ubiqów Model One, często wydaje mi się, że moje zachwyty nad tym aspektem prezentacji monitorów są przesadzone, że przecież od tych dużych kolumn dźwięk też się odrywa, wypełnia pokój, buduje atmosferę koncertu, itd. Tyle że potem trafiają do testu takie gibbony 3XL, czy niedawno np. Dynaudio Special Forty, i od razu wiem, że to jednak coś innego. Nieduże kolumny, odpowiednio ustawione, po prostu faktycznie znikają z pomieszczenia zostawiając słuchacza sam na sam z muzyką. To kolejny stopień wtajemniczenia po „odrywaniu się dźwięku od głośników”, z mojego punktu widzenia bardzo pożądany.

DeVore robią to doskonale – od pierwszych minut „Jazz at the Pawnshop” zabrały mnie tam, do tego niewielkiego klubu, gdzie wokół ludzie na początku zajmowali się wsuwaniem swoich kotletów (czy co oni tam w tych czasach jedli) szczękając sztućcami i rozmawiając podczas gdy ja próbowałem skupić się na muzyce, co w tych warunkach nie było proste. Siedziałem dość blisko niewielkiej sceny gdzie ciasno upchnięci, szturchając się czasem łokciami grali muzycy Arne Domnerusa. Oni też się pomału rozkręcali reagując pozytywnie na coraz większe zaangażowanie publiczności, a końcu zaczęli dawać z siebie wszystko doskonale się przy tym bawiąc. Wszystko to amerykańskie kolumny znakomicie pokazały. Zadbały o przekazanie ogromnej ilości informacji zawartych w doskonałym nagraniu. Potrafiły selektywnie pokazać wybrany instrument, jeśli chciałem na nim skupić uwagę, albo pozwalały mi się zrelaksować przy naturalnym, płynnym brzmieniu całej kapeli. Dbały o znakomite oddanie wszystkich informacji dotyczących lokalizacji na scenie, akustyki pomieszczenia, reakcji i nastroju publiczności, a wszystko to przekładało się na wyjątkowy realizm doznań człowieka siedzącego przy drugim stoliku od sceny, mniej więcej pośrodku (czyli mnie). Do tej pory zdarzyło mi się jedynie kilka razy doświadczyć tego nagrania w jeszcze bardziej przekonujący sposób, a udział w tych wydarzeniach brały wzmacniacze Kondo, AudioTekne, Tenor Audio, a album ten był na dodatek zwykle odtwarzany z czarnej płyty. Nie zdziwi więc Was pewnie informacja, że mój podziw dla gibbonów 3XL wzrósł jeszcze bardziej i będzie już (mam nadzieję) jasne, dlaczego na początku napisałem, że spędziłem z tymi maluchami dużo czasu mając jednocześnie do dyspozycji większe i obiektywnie jeszcze lepsze kolumny. Jest w tym brzmieniu coś wyjątkowego co sprawia, że trudno się od tego grania oderwać.

Podsumowanie

To, że gibbony 3XL nie są idealnym rozwiązaniem dla każdego miłośnika muzyki jest chyba jasne – uniwersalnych ideałów po prostu nie ma. Jeśli jednakże szukacie niewielkich kolumn do pomieszczenia powiedzmy między 15 a 25 mkw, macie system wysokiej klasy z wzmacniaczem raczej po cieplejszej stronie mocy dysponującym przyzwoitą mocą (min. 20-30W) to koniecznie posłuchajcie tych kolumn. Będą świetnie wyglądać, nie zajmą dużo miejsca a mimo tego wypełnią pokój dźwiękiem wysokiej klasy. Gibbony są bowiem w stanie pokazać ogromną ilość informacji w czysty, transparentny, uporządkowany sposób. Zaskakują dynamiką i to nie tylko w skali mikro, ale i makro. Podłogówkom ustąpią oczywiście w zakresie skali dźwięku, ale za to dobrze ustawione całkowicie znikną z pomieszczenia zostawiając słuchacza sam na sam z muzyką pokazaną w ekspresyjny, wciągający sposób. Świetnie różnicują nagrania, więc szybko nauczycie się omijać co gorsze realizacje, ale przy tych lepszych spędzicie niezliczone godziny czerpiąc ogromna satysfakcje z obcowania ze Sztuką. Dla mnie właśnie o to chodzi w całej tej naszej audiofilskiej zabawie, nie pozostaje mi więc nic innego, jak gorąco polecić odsłuch modelu gibbon 3XL Johna DeVore!

Specyfikacja:

  • Konstrukcja: 2-drożna, bas-refleks
  • Pasmo przenoszenia: 45 – 40000 Hz
  • Skuteczność: 90 dB
  • Impedancja: 8Ω
  • Wymiary: 387 x 186 x 276 mm
  • Waga: 8,2 kg/szt

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon 1.3, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: Boulder 865, Modwright KWA100SE, GrandiNote Shinai
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, TelluriumQ Silver Diamond USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot

 Cena detaliczna:

  • 19.000 zł

Dystrybutor: Soundclub
Producent: DeVore Fidelity