hORNS Aria II

by Marek Dyba / February 6, 2019

Lubelska firma hORNS to jedna z tych polskich marek, które działają jakby trochę po cichu, nie robiąc wokół siebie wielkiego hałasu, choć przecież mogą pochwalić się całkiem sporymi sukcesami i to nie tylko na naszym rynku, ale i zagranicą. Tym razem trafił do mnie model hORNS Aria II, który wpadł mi w ucho w czasie ostatniego Audio Video Show w Warszawie.

Wstęp

Nasi Czytelnicy pewnie pamiętają recenzję oryginalnych z wyglądu i świetnie brzmiących Mumii (zobacz TU). Był to mój pierwszy test głośników tej marki, który zdecydowanie zachęcił mnie do kolejnych bliższych kontaktów. De facto z panem Łukaszem Lewandowskim, szefem hORNS, znamy się już od dobrych kilku lat. Jego kolumny grają zwykle w, jak ja to nazywam, polskim pokoju na monachijskim High Endzie, ale także i w czasie Audio Video Show i to w ostatnich latach w więcej niż jednej sali. Firma hORNS jest bowiem członkiem Polskiego Klastra Audio, organizacji zrzeszającej polskich producentów, którzy wspólnie się wspierają, promują i wystawiają. No i, o czym warto wspomnieć gdyby ktoś z Was jeszcze tego nie wiedział, jednym z celów Klastra jest oferowanie gotowych, kompletnych i co ważne (!) sprawdzonych systemów skomponowanych z produktów firm członkowskich. Siłą rzeczy kolumny hORNS są zwykle częścią Klastrowych systemów (nie wszystkich oczywiście, bo to nie jedyny producent kolumn będący członkiem PEKI). Dodatkowo, ponieważ marka ta pochodzi z Lublina, podobnie jak J.Sikora (także członek Klastra), coraz częściej można zobaczyć ich wystawiających się razem, właśnie we wspomnianym pokoju w Monachium, ale także w Warszawie na AVS. No i jest jeszcze jeden element tej układanki – po prostu ja od wielu lat jestem fanem kolumn tubowych. Po pierwsze takie brzmienie mi odpowiada, po drugie, większość takich konstrukcji doskonale współpracuje z moimi ulubionym lampowymi SETami. Skoro więc mamy w Polsce producenta takich kolumn, to moje zainteresowanie jego produktami jest rzeczą absolutnie naturalną.Niniejsza recenzja jest bezpośrednią konsekwencją Audio Video Show w Warszawie. W tym roku Narodowy PGE odwiedziłem już pierwszego dnia. Miałem więc okazję posłuchać tam systemu z gramofonem, nowym ramieniem, phonostage’m i monoblokami pana Janusza Sikory (ramię też już miałem przez kilka dni u siebie i ma ono lada dzień wrócić do recenzji). Lampowe wzmacniacze napędzały kolumny… hORNS Symphony. Grało to świetnie! Oczywiście spora w tym zasługa komponentów pana Sikory, ale wszystko to byłoby na nic, gdyby na końcu sygnał z tegoż systemu na słyszalne fale dźwiękowe przetwarzały odstające klasą kolumny. To, plus przejaw wyjątkowego wręcz zaangażowania producenta i doskonałego przygotowania do imprezy w postaci koloru tychże kolumn idealnie dopasowanego do ścian sali Narodowego, w której odbywała się prezentacja, sprawiło, że od razu zaatakowałem pana Łukasza w kwestii ich recenzji. Z wspomnianym kolorem wiąże się krótka opowieść, a właściwie anegdota z życia wzięta, którą jednakże na razie zachowam do siebie, licząc, że jeśli (alby gdy) kolumny trafią do testu, to wówczas będę ją mógł przytoczyć. Zasadniczo uzgodniliśmy bowiem z panem Łukaszem, że do recenzji dojdzie acz, z różnych względów, dopiero jakiś czas po wystawie.

Następnego dnia byłem w Sobieskim, gdzie trafiłem do pokoju, w którym urzędował Karol Staworko, twórca najlepszych kabli USB i LAN, jakie do tej pory miałem u siebie, oferowanych pod marką StavEssence (zobacz TU http://hifiknights.com/reviews/cables/stavessence-eunoia-apricita/). A wystawiał się on wraz z dwoma kolejnymi markami, Ideon Audio z ich DACami i re-clockerami sygnału USB oraz serwerem muzycznym LDMS firmy LucasAudioLab. Za tą ostatnią, choć to firma brytyjska, stoi Lucas Domansky, albo po prostu Łukasz Domański, czyli nasz rodak urzędujący w UK. Jego z kolei gorąco polecił mi kolejny znajomy krajan z branży, Greg Drygala, który w UK zajmuje się dystrybucją sprzętów audio (w tym polskich) w firmie GPoint Audio. O serwerze Lukasa i produktach Ideona mam nadzieję będzie niedługo okazja więcej napisać, natomiast zmierzam do tego, że w owym pokoju za ostateczne brzmienie odpowiadały kolumny… hORNS, tym razem nowy model Aria II. Jak się pewnie już domyśliliście, prezentacja jako całość zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i z wstępnych ustaleń wynika, że nawet kilka jej elementów będę mógł niedługo sprawdzić w swoim systemie i dla Was zrecenzować.Pierwszym są właśnie Arie II, które po wyrażeniu przeze mnie entuzjastycznej opinii w trakcie kolejnej rozmowy z panem Łukaszem przyjechały do mnie prosto z wystawy. W przeciwieństwie do wielce oryginalnych (mówię o formie) Mumii, Arie to kolumny bardziej, choć nie do końca, klasyczne. Maja one bowiem formę prostopadłościanu, acz z pięknie wyoblonymi bocznymi krawędziami zarówno na górze, jak i na dole kolumny. To podłogówki średniej wielkości, mierzące 109 cm wzrostu, z dość wąskim frontem (21cm). Obudowy wentylowane są podwójnym portem bas-refleksu skierowanym do przodu. Porty osadzono są dość wysoko, a wszystkie przetworniki umieszczono nad nimi. Pracują tam dwa 7-calowe woofery z papierowymi membranami, a powyżej 1-calowy tweeter pracujący w, jakże by inaczej, w końcu nazwa marki zobowiązuje, niewielkiej tubce. Średnica tej ostatniej jest na tyle mała, że nie wystaje ona poza szerokość ścianki frontowej. Słowem to właściwie „normalna”, niezbyt duża, świetnie wyglądająca kolumna, która nie będzie razić współdomowników wielką tubą, niestandardowymi rozmiarami, czy nieszablonowym kształtem. Za to jakością wykonania może zachwycić. Można by więc powiedzieć, że forma jest tu swego rodzaju kompromisem, acz z odsłuchu w czasie AVS wynikało, że kompromis nie dotyczy bynajmniej brzmienia. Brzmi zachęcająco, nieprawdaż? W każdym razie dla mnie. Na wystawie kolumny te grały bardzo dobrze – szybko, dynamicznie, czysto i spójnie, plus, co dla mnie bardzo ważne, nie raziły buczeniem z bas-refleksu, którego po prostu organicznie nie znoszę. W czasie mojej bytności w tym pokoju w ramach demo Lukas puścił m.in utwór z popisami perkusisty i choć pokój był niewielki, kolumny też przecież nie największe, to zabrzmiało to bardzo efektownie, ale wcale nie efekciarsko. Niemniej wystawa to jedno, a odsłuch w dobrze znanym systemie to osobna kwestia. Jak Arie II wypadły u mnie przeczytacie poniżej.

Budowa

Arie II to kolejna średniej wielkości podłogówka z serii Aria. To najbardziej rozbudowana i najwszechstronniejsza linia polskiego producenta. Obecnie składa się z czterech podłogówek, kolumny centralnej i subwoofera – z jej pomocą można więc zbudować zarówno system stereofoniczny, jak i wielokanałowy, także do kina domowego. Do testu trafił model oznaczony rzymską cyfrą II. To konstrukcja 2-drożna wentylowana bas-refleksem skierowanym do przodu (dwa porty o niewielkiej średnicy) mierząca 210x1090x320 mm (40l). Przy relatywnie niewielkich wymiarach obudowy wrażenie robi waga – jedna kolumna waży bowiem 35kg. Wynika to z faktu stosowania przez konstruktora MDFu o grubości 28mm (w wielu modelach wykorzystuje się 22mm) plus dodatkowych wzmocnień zapewniających odpowiednią sztywność całej konstrukcji. Podobnie jak w innych modelach tu także obudowy wytłumiono matami bitumicznym z filcem.Każdą sztukę Arii II wyposażono w trzy przetworniki. Na górze pracuje 1-calowy wysokotonowy przetwornik kompresyjny odcinany filtrem pierwszego rzędu. Umieszczono go w tubie własnej konstrukcji. Poniżej średnicę i bas obsługują dwa 7-calowe woofery cięte filtrem drugiego rzędu. W zwrotnicy zastosowano elementy wysokiej jakości plus układ korekcji impedancji. Połączenie tego ostatniego elementu i relatywnie wysokiej skuteczności wynoszącej 88 dB sprawia, że są to kolumny dość łatwe do napędzenia. Do połączeń wewnątrz kolumny wykorzystano okablowanie typu solid core dla tweetera oraz plecionkę dla wooferów. Na tylnej ściance zamontowane wysokiej klasy pojedyncze terminale WBT. Kolumny ustawiono na stopkach, a nie na kolcach, dzięki czemu posiadacze wrażliwych podłóg nie muszą się martwić możliwością ich uszkodzenia. Elementem wyposażenia są indywidualne, okrągłe maskownice na woofery.

Brzmienie

Znam wiele osób, które do kolumn tubowych podchodzi, jak do przysłowiowego jeża. Tuby ich zdaniem automatycznie oznaczają podbarwienie dźwięku. Sam obecnie nie posiadam kolumn tego typu, więc nie mogę na co dzień udowadniać niedowiarkom, że podobnie jak i w przypadku każdego innego rozwiązania, efekt końcowy zastosowania tub zależy od wiedzy i doświadczenia konstruktora. I ma to zdecydowanie większe znaczenie niż samo rozwiązanie jako takie. W przeszłości mając polskie tuby, a potem Matterhorny Bastanisa, robiłem to nie raz – sadzałem przed nimi różnych ludzi i większość z nich wychodziła z przekonaniem, że tuby mogą grać bardzo, bardzo dobrze. Dlatego śmiało twierdzę, że tuby potrafią grać znakomicie (nie tylko w moim mniemaniu), a nawet, że pod pewnymi względami lepiej niż kolumny ich pozbawione (które z kolei mają swoje przewagi w innych aspektach brzmienia). Arie II okazały się kolejnym tego doskonałym przykładem.Zanim jednak przejdę do uzasadniania tego stwierdzenia, zwrócę uwagę na jeszcze jeden dość istotny parametr tych kolumn. Ich skuteczność to przyzwoite, ale nie jakoś wyjątkowo wysokie 88 dB. Słowem, na papierze, to nie są raczej kolumny do kilku-watowego SETa. U siebie słuchałem ich więc przede wszystkim z dwoma wzmacniaczami o „przyzwoitej” mocy – moim tranzystorem w klasie A, czyli integrą GrandiNote Shinai (37W) oraz lampowym SETem Ayona, a dokładniej najnowszą wersją mojego ulubionego Crossfire’a (30W). Od początku odsłuchów wydawało mi się, że to są optymalne (czy minimalne) moce dla tych paczek. Nie mogłem sobie jednakże odmówić próby z moim modyfikowanym ArtAudio Symphony II, czyli SETem na 300B (8W) i… to zostawię na deser.

Wspomniałem już o tym wcześniej, ale muszę to powtórzyć – to co mnie najbardziej zaskoczyło w przypadku tych kolumn, przynajmniej na początku, to bas. Ów pokaz możliwości na wystawie był już mocną wskazówką, ale też i systemy pokazowe da się trochę podrasować, żeby brzmiały efektownie. W wielu przypadkach w taki, czy inny sposób podkręca się właśnie bas, bo on brzmi po prostu najefektowniej, a z drugiej strony wiele osób przychodzących na wystawy szuka właśnie mocnego „łupnięcia”. W tym konkretnym systemie jakichś oczywistych oznak podkręcenia tej części pasma nie zaobserwowałem. Jak doskonale wiedzą ci, którzy mnie znają, jestem wyznawcą zasady mówiącej, że im większy woofer basowy tym lepiej. W moich Ubiqach tę część pasma załatwia 12-calowy głośnik, w poprzednich Bastanisa Matterhorn było to nawet 15 cali. Z drugiej strony od dłuższego czasu używam również GrandiNote MACH4, które są pod wieloma względami, w tym brzmienia, wyjątkowe. W nich pracują ledwie 5-calowe przetworniki szerokopasmowe, a wszyscy, którzy ich u mnie słuchali zadawali to samo pytanie – skąd bierze się TEN bas? Słowem trudno jest mi się dłużej upierać, że jedynie kolumny z wooferami powyżej 10 cali mogą zaoferować niskie tony wysokiej klasy.W Ariach II, które są konstrukcją 2-drożną, jak już pisałem pracują dwa przetworniki 7-calowe plus tweeter. Oczywiście woofery mają wspomaganie w postaci bas-refleksu (z dwoma portami), ale skierowanego do przodu, więc interakcja z pomieszczeniem jest mniejsza niż gdy port znajduje się na tylnej ściance kolumny. A jednak, choć to trochę zależało od wzmacniacza, to właśnie dół pasma (z Shinai), albo góra (z Ayonem) robiły największe pierwsze wrażenie. No i, co piekielnie ważne (przynajmniej dla mnie), osiągane to było bez dudnienia z bas-refleksu na dole pasma i bez krzykliwości na górze. Ta pierwsza cecha mnie często odstręcza od relatywnie niedrogich (patrząc realnie na rynek audio) kolumn z b-r, o tę drugą tuby zwykle ich przeciwnicy oskarżają w pierwszej kolejności.

Ot weźmy choćby jeden z pierwszych krążków jakich posłuchałem z tymi paczkami, czyli „Soular energy” Raya Browna. To znakomicie nagrany (wydany na winylu) kontrabas w rękach mistrza wspierany klawiszami, za którymi zasiadł fantastyczny Gene Harris, a bębny i talerze pałeczkami okładał Gerryck King. W przeciwieństwie do wielu nagrań kontrabasu tu instrument ten nie dudni, ani nie brzmi głucho. Jest czysty, szybki, sprężysty, o ile tylko system potrafi to tak właśnie odtworzyć. Arie II nie miały z tym problemu. Była dobra definicja, różnicowanie, wyraźnie zaznaczony, szybki atak, ale i równie ważna rola podtrzymania i wybrzmień. Wszystko na swoim miejscu pokazane w sposób, który pozwalał mi skupić się na maestrii Raya zamiast na ocenie brzmienia.Od początku jasne było także, że hORNSy mają jedną z cech charakterystycznych dla wielu kolumn tubowych – pierwszy plan wydaje się być nadzwyczaj bliski i namacalny, co przekłada się na wrażenie wyjątkowo wręcz bezpośredniego, czy intymnego kontaktu z muzyką i jej wykonawcami. Zwłaszcza w przypadku nagrań zrealizowanych na żywo z udziałem publiczności, jak np. wydany w ubiegłym roku przez Deccę (!) album Jeff’a Goldbluma, czy jeden z koncertowych krążków Patricii Barber. Arie II osiągają taki efekt nie tyle przez wypchnięcie pierwszego planu przed kolumny, ile raczej przez prezentację dużych, ale realistycznie dużych, a nie powiększonych, namacalnych źródeł pozornych i gęste wypełnienie dźwiękiem przestrzeni między nimi, ale także przed nimi. Dorzucę do tego jeszcze kwestię bardzo dobrego odrywania się dźwięku od kolumn. Te ostatnie może nie znikają z pomieszczenia aż tak doskonale jak zwykle monitory, ale jak na średniej wielkości podłogówki zachowywały się w tym względzie ponadprzeciętnie dobrze. To wszystko razem buduje właśnie wrażenie tak wyjątkowej bliskości z wykonawcami. Oczywiście żaden system nie dostarczy tylu i tak intensywnych emocji, jak muzyka grana na żywo, ale Arie II to krok w tę stronę, emocji i wrażeń, których często w reprodukcji muzyki brakuje.

W moim systemie/pokoju Arie II przy tak wyrazistym pierwszym planie nie zapominały o kolejnych, popisując się dobrą gradacją i zaskakująco wysoką szczegółowością tego, co działo się w głębi sceny. Niemniej nie należały one do kolumn prezentujących (raz jeszcze podkreślę – w moim pokoju/systemie, bo to odgrywa dużą rolę) wyjątkową głębię, czy szerokość sceny. Trójwymiarową i owszem, realistyczną (tu znowu mówię o nagraniach live) i uporządkowaną też, przynajmniej gdy do pokazania było wnętrze niewielkiego klubu. Takie nagrania wydawały się wręcz specjalnością Arii II, to przy nich można się było (niemal) poczuć uczestnikiem wydarzenia. Z drugiej strony nawet w nagraniach wybitnych w tym względzie, choćby mojej ukochanej wersji „Carmen” z Leontyną Price, czy „Live in Noirlac” Michela Godarda, gdzie prezentowane są ogromne przestrzenie, a niektóre wydarzenia (bądź po prostu odbicia dźwięku) odbywają się daleko za pierwszym planem, głębokość sceny nie powalała. Sporo kolumn, z moimi Ubiqami i MACHami4 włącznie, potrafi lepiej oddać ogrom przestrzeni, w których rozgrywają się wydarzenia muzyczne w tych wyjątkowych realizacjach.To właśnie z Ariami II pierwszy raz przesłuchałem boksy numer jeden i dwa z remasterami albumów Kate Bush. Planuję napisać o tym wydaniu kilka słów w osobnym tekście (jeśli czas pozwoli), ale nie mogę odmówić sobie polecenia go wszystkim fanom Kaśki Krzak. A jeśli nimi jeszcze nie jesteście, to tym bardziej dokonajcie zakupu, podziękujecie mi później :). Wracając do testowanych kolumn – wcześniej pisałem, jak duże wrażenie zrobiły na mnie skraje pasma. Nie wynikało to bynajmniej z jakichkolwiek braków w zakresie średnicy, ale właśnie z nadspodziewanie dobrej góry i dołu pasma. Gdy tylko zaczęła śpiewać Kate Bush jasne było, że o najważniejszym, absolutnie kluczowym zakresie częstotliwości nikt przy konstruowaniu Arii II nie zapomniał. Jest on tak dobry, tak nasycony, żywy, barwny, gładki i naturalny, że… nie zwraca się na niego uwagi. Akceptowałem tę prezentację jako dokładnie taką, jak być powinna – słowem, niby nie było się czym zachwycać. Ale to tylko pozory. Bo często przy testach coś mnie jednak choćby delikatnie uwiera. Czasem trudno jest wskazać palcem, co konkretnie, ale jednak coś tam gdzieś nie brzmi do końca tak naturalnie jak powinno i to wystarcza, żebym zamiast całkowicie skupić się na muzyce, spędzał czas zastanawiając się, czy i co jest w danym brzmieniu nie tak, albo przynajmniej nie do końca tak. Z Ariami II ani przez chwilę nie zajmowałem się dźwiękiem, czy brzmieniem jako takim, od początku do końca liczyła się tylko muzyka. Jasne, że nie brzmiało to aż tak doskonale, jak w wystawowym, kosmicznie drogim systemie Soundclubu w czasie AVS w czasie prezentacji prowadzonej przez Piotra Metza. Tam rozdzielczość, czystość i finezja brzmienia były na jeszcze wyższym poziomie, ale tu przecież mówimy o kolumnach za 12 tysięcy, a nie za 120 (czy ile te Marteny kosztowały). Tu istotne było, jak dobrze te niezbyt przecież drogie kolumny potrafią oddać zarówno znakomitą jakość nowych remasterów, jak i magię głosu i muzyki tej fantastycznej wokalistki.

Gdy już zaśpiewała dla mnie właśnie, na przykład, taka właśnie Kaśka i to z absolutnie fantastycznego remasteru (dodam jeszcze, że cały czas mówię o wydaniu winylowym), to natychmiast stało się jasne, że i średnica jest bardzo naturalna. Po czym poznałem? Nie tylko po braku jakichkolwiek wątpliwości w stosunku do tego, co słyszałem, ale przede wszystkim po tym, że włoski na rękach i karku fana tej wykonawczyni stanęły dęba, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Gdzieś tam nawet w ciemnych zakamarkach mojej duszy pojawił się kompletnie absurdalny pomysł, że może być tak… wydrzeć się na cały głos z Kaśką? Na szczęście aż tak daleko się nie posunąłem, w końcu są jakieś granice przyzwoitości… Nie zmienia to faktu, że Arie II napędzane Crossfire’m, z moim gramofonem J.Sikora z… no tak, nowym, rewelacyjnym kevlarowym ramieniem pana Janusza i moim AirTightem PC3, sprawiły, że zarywając nockę ciurkiem przesłuchałem oba boxy (7 albumów, 8 krążków!). Nie mogłem się po prostu oderwać. Tak, cały tor był dość drogi (acz gdzie mu tam do wspominanego wystawowego), wyszukany (po drodze był jeszcze np. kabel głośnikowy i zasilający Siltecha i phono GrandiNote), ale na końcu były właśnie hORNSy i to one wieńczyły dzieło w tak wyjątkowy, przekonujący, tak do mnie trafiający sposób.Wokal to oczywiście nie wszystko. Nowe remastery to również znakomite brzmienie towarzyszących wokalistce instrumentów i chórków. Przez znakomite znowu rozumiem bardzo naturalne, płynne, nasycone, a jednocześnie czyste i przejrzyste, niepodbarwione. Nie posiadam żadnych first-pressów albumów Kate Bush, a jedynie późniejsze wydania niektórych tytułów i w porównaniu z nimi nowe remastery brzmią czyściej, bardziej wyraziście, z lepiej poukładanym dźwiękiem, z wyraźniej zaprezentowanymi elementami, które wcześniej znikały gdzieś pod wokalem. Arie II potrafiły to doskonale wykorzystać pięknie budując klimat tych niezwykłych nagrań, z jednej strony koncentrując moją uwagę na wokalu, z drugiej za plecami wokalistki budując pełniejszy, żywszy, bardziej obecny obraz towarzyszących jej wykonawców. Pomimo typowej dla tub bezpośredniości prezentacji i mocnej, otwartej, dźwięcznej, ale nie jaskrawej góry pasma, nie było mowy o jakimkolwiek rozjaśnieniu czy utwardzeniu sopranów.

No i przyszedł czas na deser. Wydawało się, że 8W z SETa 300B to za mało, by dobrze kontrolować Arie II, by mogły zagrać głośno bez zniekształceń, kompresji, czy jakichkolwiek innych objawów niewydolności wzmacniacza. Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni przekonałem się, że dane (tak naprawdę nie mówiące wszystkiego) podawane przez producentów niekoniecznie wystarczają do prawidłowej oceny danego komponentu (dotyczy to zwłaszcza kolumn). Mój (faktem jest, że zmodyfikowany trafami wyjściowymi z wyższego modelu) ArtAudio Symphony II zagrał choćby wspomniany już wcześniej album „Soular energy” znakomicie, z pięknym, barwnym, dobrze różnicowanym w zakresie i barwy i dynamiki kontrabasem, w którym zachowane zostały odpowiednie proporcje strun i pudła. Było niskie, ale kontrolowane i dociążone zejście, pełne, długie wybrzmienia, znakomity timing, był swing, feeling i wszystko, czego trzeba, by doskonale bawić się przy takiej muzyce i docenić mistrzostwo wykonawców. Świetną kontrolę nad głośnikami słychać było również w prezentacji perkusji. W jednym z utworów szybko po sobie następują twarde i błyskawicznie wygaszane uderzenia w membrany i talerze. Nie zabrakło w nich energii, a i timing był doskonały. Innymi słowy, w praktyce okazało się, że 2 x 8W może być wystarczające do grania z Ariami II, acz na pewno będzie to zależało od klasy wzmacniacza, a przede wszystkim jego zasilania i traf wyjściowych.

Podsumowanie

Zabrzmi to nieskromnie, ale trudno. Do odsłuchów na wystawach podchodzę z ogromną rezerwą, ale dotyczy to raczej słyszanych tam problemów wielu sprzętów. Wiem, że w dobrych warunkach wiele z nich może zagrać zdecydowanie lepiej. Z drugiej jednakże strony jeśli już coś wpadnie mi tam  w ucho (co nie zdarza się zbyt często) to (jak do tej pory) zawsze w moim systemie potwierdza swoją klasę. Nie inaczej jest z modelem Aria II firmy hORNS. Możecie się ze mną zgadzać bądź nie, ale uważam że pan Łukasz wycenia swoje produkty naprawdę atrakcyjnie w stosunku do oferowanej przez nie jakości brzmienia (i wykonania). Testowany model nie jest bynajmniej wyjątkiem. Arie II oferują kilka cech charakterystycznych dla kolumn tubowych – choćby bezpośredniość, szybkość dźwięku, duże, wyjątkowo obecne w pokoju źródła pozorne. Jednocześnie udaje im się uniknąć podbarwień, ja nie słyszałem nosowości wokali, kontrabas był duży, ale miał prawidłowe rozmiary podobnie jak gitara, saksofon, czy skrzypce, a szybkość, zwartość i energia (nie buczącego przez b-r) basu robiły świetne wrażenie. A wszystko to ze stosunkowo niedużych, wyposażonych jedynie w niewielką tubkę, świetnie wykonanych i wykończonych skrzynek. Na dodatek zagrały one znakomicie już z 8W lampowym SETem, ale równie doskonale z 30-watowym, czy nawet z tranzystorem. Gatunek muzyczny też właściwie nie miał znaczenia – potrafiły zagrać wszystko. Pewnie, że da się lepiej – to nie są najlepsze kolumny świata, ale stosunek klasy brzmienia do ceny mają, moim skromnym zdaniem, wyborny!

AKTUALIZACJA

Sporo czasu minęło między AVS, kiedy otrzymałem kolumny do recenzji, a publikacją tekstu. W tym czasie producent pracował nad ulepszoną wersją Arii II oznaczoną symbolem mk2 i właśnie wprowadził ją do sprzedaży. Oznacza to, że teraz dostępna będzie już wyłącznie nowsza wersja. Wprowadzone ulepszenia miały na celu dalsze podniesienie klasy znakomitego już przecież brzmienia, co znalazło swoje odzwierciedlenie w nieco wyższej cenie. Jestem przekonany, że jeśli moja recenzja przekonała Was do wypróbowania Arii II, to nowa wersja jeszcze łatwiej Was do siebie przekona.

Specyfikacja (wg. producenta):

  • System: 2-drożny
  • Głośnik wysokotonowy: 1 x 1”
  • Głośniki nisko- średniotonowe: 2 x 7”
  • Podział zwrotnicy: 12 dB
  • Obudowa: bas-refleks, 40l
  • Skuteczność: 88 dB
  • Pasmo przenoszenia: 45-23000 Hz
  • Impedancja: 8Ω
  • Terminale głośnikowe: pojedyncze WBT
  • Wymiary: 210x1090x320 [mm]
  • Waga: 35 kg / szt

Cena detaliczna:

  • hORNS ARIA II mk2: 15.800 PLN / para

Producent: hORNS

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię Schroeder CB, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai, Ayon Audio Crossfire III, ArtAudio Symphony II
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4
  • Interkonekty: Hijiri Million, Less Loss Anchorwave, KBL Sound Zodiac XLR, TelluriumQ Silver Diamond USB
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i ISOL-8 Substation Integra; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot