Marton Opusculum Reference 3

by Marek Dyba / October 29, 2019

Jednym z najważniejszych wydarzeń ubiegłorocznej wystawy Audio Video Show w Warszawie była prezentacja nowego wzmacniacza pana Marek Knagi, Martona Opusculum Reference 3. Po pierwsze z powodu reputacji, jaką firma zdobyła kolejnymi doskonałymi produktami. Po drugie, ponieważ to urządzenie to pierwszy efekt współpracy Martona z Gigawattem. Kilka miesięcy później wzmacniacz wylądował w moim pokoju dzięki czemu mogę zaprezentować Państwu jego premierową recenzję.

Wstęp

Marka Marton zaistniała na rynku już w latach 90-tych ubiegłego wieku i już wtedy wywołała sporo zamieszania. W tym czasie polska branża audio dopiero zaczynała się rozwijać, a nowe marki wyrastały niczym grzyby po deszczu. Warto zwrócić uwagę, iż wiele z nich, w przeciwieństwie do Martona, dziś już nie istnieje. Pan Marek Knaga, człowiek, który stworzył markę Marton i jej produkty, od początku wyznaczał sobie ambitne cele. Nie chciał budować kolejnych dobrych wzmacniaczy, jakich sporo było na rynku. Jego ambicją było opracowanie prawdziwie highendowej konstrukcji od początku do końca zbudowanej w Polsce. Większość producentów rozpoczyna działalność od oferowania dobrze brzmiących i atrakcyjnie wycenionych urządzeń zakładając, że muszą stopniowo budować renomę swoich marek. Dopiero po jakimś czasie, po odniesieniu sukcesu w świecie hi-fi część z nich próbuje swoich sił w high-endzie. Takie podejście jest oczywiście całkiem sensowne. Zupełnie inną sprawą jest bowiem budowanie urządzeń na własne potrzeby, czy nawet dla grupy przyjaciół, a czym innym prowadzenie działalności komercyjnej. Metoda małych kroków jest więc stosunkowo bezpieczna i często przynosi dobre efekty. Zwłaszcza, że każdy kolejny projekt dokłada cegiełkę (albo kilka) do wiedzy i doświadczenia jego twórcy. A te dwa elementy są kluczowe gdy przychodzi do budowania urządzeń z wyższej półki.  Pan Marek wybrał jednakże inną drogę. Jego celem już przy pierwszej konstrukcji było stworzenie neutralnie brzmiącego wzmacniacza z wysokiej półki. Neutralny, czyli jaki, można zapytać. Po prostu taki, który wzmacnia otrzymany sygnał nie zmieniając jego sygnatury brzmieniowej. W końcu to właśnie ma robić wzmacniacz idealny – wzmacniać sygnał bez utraty jakichkolwiek jego elementów i bez dodawania czegokolwiek od siebie. Zamiast więc iść w ślady innych i zacząć od poziomu hi-fi pan Marek postanowił przeskoczyć kilka stopni i przelać całą swoją wiedzę i doświadczenie w pierwszy wzmacniacz Martona. Kluczem do realizacji tego ambitnego planu była cierpliwość, staranne, powolne budowanie produktu od podstaw i brak pośpiechu w kwestii jego wprowadzenia na rynek. Wszystko musiało się zgadzać, każdy komponent musiał zostać starannie dobrany i przetestowany, każdy aspekt projektu dopracowany do perfekcji tak, by brzmienie satysfakcjonowało autora wzmacniacza i potencjalnych nabywców. Takie podejście do procesu tworzenia pierwszego wzmacniacza siłą rzeczy sprawiło, iż od rozpoczęcia prac do publicznej prezentacji minęło sporo czasu. Reakcje osób, które miały okazję posłuchać pierwszego Martona jasno wskazywały, że wysiłek nie poszedł na marne.Ponieważ owo perfekcjonistyczne podejście sprawdziło się tak dobrze przy pierwszym projekcie kolejne, które powstawały w czasie ponad 20-letniej historii firmy także powstawały powoli, więc siłą rzeczy nie było ich zbyt wiele. Konsekwencją ambitnych celów były także relatywnie wysokie ceny wzmacniaczy Martona. Był to więc produkt nieco elitarny, bo nie każdy miłośnik dobrego brzmienia mógł sobie na niego pozwolić. Wśród nabywców produktów pana Knagi byli nie tylko audiofile, ale i osoby związane z branżą audio wykorzystujące je w swoich systemach referencyjnych. Jednym z nich jest pan Andrzej Zawada, twórca marki ESA i fantastycznych, recenzowanych przez mnie kilka miesięcy temu kolumn Credo Stone (oraz wielu innych), który używa integry Martona zarówno w czasie prac nad nowymi modelami kolumn, często do ich prezentacji, jak i dla przyjemności, w domowym systemie. Wiem, że nie jest jedynym przedstawicielem branży, który używa jednego z modeli tej marki jako referencyjnego urządzenia, co tylko potwierdza renomę, jaką Marton zdobył wśród audiofilów, melomanów, ale i profesjonalistów. Wzmacniacze Martona zawsze wyróżniały się dużymi gabarytami i wagą. Pamiętam model, w którym zasilacz wydzielony został do osobnej obudowy, ale i tak każda z części ważyła tak dużo, że nastręczało to problem z dostarczeniem ich na moje trzecie piętro do testu. Dlatego właśnie, pomimo szczerych chęci, nigdy nie miałem okazji posłuchać żadnego Martona w swoim systemie. Pan Knaga brał co prawda udział w niektórych wystawach Audio Show (dziś Audio Video Show), ale nie na tyle często bym miał okazję zapoznać się ze wszystkimi modelami, jakie w czasie owych ponad 20 lat powstały. Ostatnią okazję (tzn. poza AVS 2018) do spotkania z panem Markiem miałem już dobrych kilka lat temu w czasie warszawskiej wystawy. Pamiętam to dobrze, jako że spędziłem w pokoju Martona sporo czasu. Były po temu dwa główne powody. Po pierwsze, zdecydowanie podobało mi się brzmienie systemu zbudowanego wokół polskiego wzmacniacza, a to wcale nie zdarza się często w czasie wystaw. Uniemożliwiają to co najwyżej przeciętne warunki akustyczne, w których nawet najlepsze sprzęty nie mogą pokazać maksimum swoich możliwości. Wiem z licznych rozmów, iż część audiofilów nie bierze wcale akustyki pomieszczenia odsłuchowego pod uwagę, a przecież to jeden z kluczowych warunków osiągnięcia dobrego brzmienia niezależnie od tego, z jakiego poziomu cenowego pochodzi dany system. Nawet te absolutnie najlepsze nie będą zachwycać brzmieniem w słabych warunkach akustycznych. Mimo tego system z Martonem w roli głównej pokazał się z bardzo dobrej strony imponując, m.in., doskonałym prowadzeniem tempa i rytmu. Drugim powodem, dla którego spędziłem tam wówczas sporo czasu, był zakupiony za niewielkie pieniądze na parterze hotelu bluesowy album na płycie CD (dziś już nawet nie pamiętam tytułu ani wykonawcy). Zagrał on tak dobrze, że ani ja nie miałem ochoty wychodzić, ani pan Marek mnie wypuścić (choć pewnie bardziej chodziło mu o płytę niż o mnie :-)).Jak być może regularni czytelnicy moich recenzji w rozmaitych magazynach audio wiedzą, moim marzeniem od dawna jest zbudowanie high-endowego, polskiego systemu recenzenckiego (w miarę możliwości finansowych). Właśnie wówczas, w czasie opisanego wyżej Audio Show zanotowałem w pamięci, że za wzmacnianie sygnału w takim systemie może kiedyś odpowiadać wzmacniacz Martona. Tyle że później firma ta jakoś zniknęła z mojego pola widzenia, że tak to ujmę. To nigdy nie była marka okupująca okładki magazynów audio, choćby dlatego, że rzadko wprowadzała nowe produkty. Niemniej brak nowych recenzji, tudzież nieobecność na kolejnych edycjach AVS były nieco niepokojące. Sytuacja ta trwała do ubiegłorocznego AVSu. A w zasadzie już jakiś czas przed wystawą, podobnie jak pewnie i część z Państwa, dowiedziałem się, iż marka Marton podjęła współpracę z P.A. Labs, czyli właścicielem doskonale znanego Gigawatta. Ich kondycjonery, listwy i kable sieciowe, oraz inne produkty prądowe są wysoko cenione przez użytkowników na całym świecie. To jedna z ciągle nielicznych polskich marek, które odniosły duży sukces nie tylko w naszym kraju, ale i na wielu wymagających zagranicznych rynkach. Jak można było przeczytać w informacji prasowej, pomysł na połączenie sił Gigawatta i Martona istniał od dawna, decyzja podjęta została w 2015 roku, a do realizacji doszło w 2018. Od tego czasu Gigawatt i Marton ściśle ze sobą współpracują, a nowy wzmacniacz, Marton Opusculum Reference 3, jest pierwszym owocem połączenia wiedzy i doświadczenia ludzi z obu tych firm. Jednym z głównych powodów łączenia firm jest właśnie chęć połączenia wysiłków, wiedzy i doświadczenia ludzi stojących za danymi markami. Nie inaczej było w tym przypadku. Gigawatt od lat oferuje jedne z najlepszych produktów prądowych na rynku przeznaczonych do systemów audio. Sam używam kilku z nich poczynając od kabla LC-Y biegnącego od skrzynki z bezpiecznikami prosto do gniazdek ściennych (dwa z nich to także produkty Gigawatta) w moim pokoju odsłuchowym. Ten prosty upgrade był chyba najlepszym w kategorii nakłady vs efekty, jaki kiedykolwiek przeprowadziłem w swoim systemie. Od kilku lat korzystam także z listwy Gigawatt PF2-mk2 z firmowym kablem zasilającym LC-3, jako uzupełnienia kondycjonera sieciowego. No i w końcu, kilka miesięcy temu do mojego systemu trafił znakomity kondycjoner tej polskiej marki, PC-3 SE Evo+. Dostałem go do testu i wypadł nie tylko znakomicie, ale po prostu wyraźnie lepiej niż jego poprzednik więc nie było wyjścia – musiał zostać. Każdy z tych produktów wybrałem przede wszystkim ze względu na jakość brzmienia jaką oferowały, a bonusem był fakt, iż były to produkty polskie. Jak już wcześniej wspomniałem marzy mi się polski, high-endowy system recenzencki i w przyszłości staną się one jego częścią. Wracając do nowego Martona – jasne było, że ogromna wiedza Adama Szuberta i jego zespołu w zakresie zarówno zasilania, jak i antywibracyjnych elementów konstrukcji obudów urządzeń audio sprawi, że już znakomite konstrukcje Martona będą jeszcze lepsze.

W końcu, w czasie Audio Video Show 2018 mieliśmy okazje zobaczyć pierwszy i na pewno nie ostatni owoc tej współpracy, czyli wzmacniacz zintegrowany Marton Opusculum Reference 3. Jak sugeruje cyfra „3” jest to kolejna wersja wysoko cenionego modelu Opusculum Reference. Osoby, które odwiedziły pokój na parterze Sobieskiego miały okazję zobaczyć nie jedną, ale dwie takie bestie w systemie z gramofonem J.Sikora, cyfrowym źródłem dCSa i kolumnami Wilson Audio Alexia II. Nazwałem najnowsze dzieło pana Knagi bestią, ponieważ jest to ogromny i piekielnie ciężki wzmacniacz – to circa 100 kg „żywej wagi” w pojedynczej, wielkiej obudowie. Gdy to zobaczyłem moja pierwsza myśl brzmiała: kolejny Marton, który nigdy do mnie nie trafi. Tak mam w czasie wystaw – gdy widzę/słyszę coś ciekawego od razu zastanawiam się, czy ów produkt mógłby trafić do mojego pokoju na test. Co prawda jestem przede wszystkim miłośnikiem muzyki, ale i tak, pomimo, iż przetestowałem już ogromną ilość urządzeń, każde spotkanie z nowym, ciekawym produktem jest czymś wyjątkowym, a więc i pożądanym. Posłuchać takiej bestii Made in Poland we własnym systemie to by było coś! Przyjrzyjmy się więc bliżej bohaterowi niniejszej recenzji. Opusculum Reference 3 to tranzystorowy wzmacniacz zintegrowany oferujący 2×400 W dla 8Ω, z czego pierwsze 50W oddawanych jest w klasie A. Co nietypowe dla większości tego typu wzmacniaczy, acz typowe dla Martonów, za pomocą kombinacji przycisków na pilocie zdalnego sterowania Opusculum błyskawicznie może stać się stereofoniczną końcówką mocy pomijając całkowicie sekcję przedwzmacniacza, co znacząco zwiększa uniwersalność tego modelu. Duże wrażenie robi sekcja zasilania tego urządzenia, w której znajdziemy wysokiej klasy kondensatory w łącznej pojemności 500,000 μF oraz ogromny transformator o mocy 2,5kW. To, plus rzut oka na specyfikację wzmacniacza wystarczy by mieć pewność, iż swobodnie napędzi on każde kolumny. Mimo tego użytkownik dostaje do dyspozycji jeszcze jedną opcję. Otóż wzmacniacz ten można zmostkować uzyskując w ten sposób monoblok zdolny do dostarczenia nawet 1600 W mocy do jednej kolumny! Słowem, jeśli jeden Opusculum Reference 3 Wam nie wystarczy, zawsze możecie dokupić drugi. Tyle, że jeśli faktycznie potrzebujecie jeszcze więcej mocy, niż pojedynczy wzmacniacz jest Wam w stanie zaoferować, może warto poczekać, jako że zgodnie z tym, co usłyszałem trwają zaawansowane prace nad zestawem składającym się z przedwzmacniacza i monobloków. Z najnowszych nieoficjalnych informacji wiem także, że jest szansa, iż na najbliższym Audio Video Show (2019) zobaczymy mniejszą wersję integry, a na zestaw dzielony trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać.

Wracając do ubiegłorocznego AVSu – mimo iż sprawa wyglądała na beznadziejną, rozmawiając z ekipą Gigawatta i Martona wyraziłem chęć przetestowania ich nowego „dziecka”. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem: OK, zastanowimy się jak to zorganizować od strony logistycznej. Potrwało to kilka miesięcy zanim wzmacniacz faktycznie do mnie trafił, ale to nie logistyka była powodem opóźnienia. Jak być może pamiętacie pisałem, że pan Knaga stara się każde ze swoich urządzeń dopracować do perfekcji. Nawet więc po premierowej prezentacji na AVS zespół odpowiedzialny za Opusculum Reference 3 znalazł kilka rzeczy, które jeszcze w tej konstrukcji mogły być poprawione. Prace były więc kontynuowane, a gdy w końcu udało się zaimplementować owe ulepszenia, z pomocą specjalistycznej firmy transportowej ostateczna wersja wzmacniacza trafiła do mnie na premierową recenzję, którą właśnie czytacie. Panowie odpowiedzialni za tę konstrukcję potraktowali sprawę bardzo poważnie i w składzie: Marek Knaga, Adam Szubert i Piotr Sadulski przyjechali do mnie wraz z wzmacniaczem by nadzorować jego instalację, odpowiedzieć na moje pytania i… posłuchać jak się spisuje ich ukochane „dziecko” w moim pokoju.

Ponieważ miałem się wziąć za test drogiego wzmacniacza z bardzo wysokiej półki zadbałem by mieć kilka par kolumn do dyspozycji. Oprócz dwóch, których używam na co dzień, czyli Ubiq Audio Model One Duelund Edition i doskonałych GrandiNote MACH4 ściągnąłem jeszcze recenzowane wcześniej znakomite ESA Credo Stone (znowu trochę w kontekście owego „mitycznego” highendowego polskiego systemu), czyli najlepsze polskie kolumny, jakich miałem okazję u siebie słuchać (i jedne z lepszych niezależnie od kraju pochodzenia). Poprosiłem także firmę Soundclub, polskiego dystrybutora marki Marten (ale także m.in. Gigawatta), której to kolumny bardzo wysoko cenię, by dostarczył jeden z modeli w tym samym czasie. Skończyło się na fantastycznych Mingus Quintet. W tym samym czasie, gdy testowałem Martona, miałem już do dyspozycji ramię J.Sikora KV12 zamontowane na moim gramofonie, a także topowy model przetwornika cyfrowo-analogowego LampizatOr’a, czyli Pacific DAC, plus kilka kompletów doskonałych kabli, w tym KBL SoundMetrum Lab i StavEssence Audio. Innymi słowy, byłem wyjątkowo dobrze przygotowany do przeprowadzenia testu Martona Opusculum Reference 3.

Budowa

Jak już wcześniej wspomniałem, Marton Opusculum Reference 3 to wielki wzmacniacz tranzystorowy. Jego niezwykle solidna obudowa wykonana z niemagnetycznych materiałów, które ekranują układy elektroniczne wewnątrz od zakłóceń elektromagnetycznych i radiowych, mierzy 475x565x382mm, a całe urządzenie waży, robiące wrażenie, 95 kg (!) netto. Wszystkie elementy obudowy wykonano na maszynach CNC specjalnie do tego urządzenia. Spoczywa ono na nóżkach anty-wibracyjnych GigaWatt Rolling-Ball Isolation System. Obsługa wzmacniacza obywa się wyłącznie za pomocą pilota – na froncie nie ma bowiem żadnych przycisków ani pokręteł. Jedyne co znajdziecie na grubej, aluminiowej płycie to wysokiej klasy wyświetlacz typu OLED i kilka diod. Boczne ścianki (czyli bardzo solidne radiatory) oraz duża ilość otworów w pokrywie wzmacniacza służą zapewnieniu odpowiedniej wentylacji urządzenia, które dość mocno się grzeje w czasie intensywnej pracy (przypomnę – pierwsze 50W oddawanych jest w klasie A). Tylną ściankę wyposażono w dwa solidne uchwyty, acz zważywszy na wagę tego urządzenia nie próbujcie go w pojedynkę podnosić! Martona wyposażono w sześć wejść, dwa zbalansowane (XLR) i cztery niezbalansowane (RCA) oraz jedno wejście monofoniczne XLR używane, gdy wzmacniacz zostanie zmostkowany i pracuje jako monoblok. Recenzowana wersja wzmacniacza wyposażona była w gniazdo zasilające typu PowerCon, a w komplecie otrzymałem również dedykowany 20A kabel zasilający GigaWatt LS-2 EVO. Jak można przeczytać w materiałach firmowych, jednym z największych wyzwań jakim musi sprostać topowy wzmacniacz jest umiejętność oddawania szybkich impulsów muzycznych. W praktyce wzmacniacz by podołać temu wyzwaniu musi być w stanie dostarczyć do głośników szybkie impulsy wysokoprądowe i dlatego właśnie Opusculum Reference 3, podobnie jak i wcześniejsze konstrukcje Martona, to konstrukcja typu dual-mono o wysokiej wydajności prądowej. Umożliwia to testowanej integrze prawidłowe sterowanie głośnikami nawet przy dużych spadkach impedancji. Jednym z kluczowych elementów tej konstrukcji jest najwyższej klasy sekcja zasilająca. Sumaryczna pojemność baterii kondensatorów w zasilaczu wynosi 500000 uF, zadbano również o cały szereg niskoszumnych, stabilizowanych zasilaczy dla poszczególnych sekcji wzmacniacza. Całą sekcję zasilania zaprojektowano tak, by umożliwić swobodny przepływ energii do kondensatorów w stopniu wyjściowym. Kolejnym bardzo ważnym elementem jest potężny transformator zasilający o mocy 2500VA, mechanicznie odizolowany od głównej obudowy. By maksymalnie odseparować go zarówno od zewnętrznych, jak i wewnętrznych drgań jego obudowę wypełniono materiałem tłumiącym wibracje. Obwody cyfrowe i sterujące wzmacniacza są zasilane przez osobny transformator toroidalny.

Układy elektroniczne zamontowano na płytce drukowanej wykonanej z laminatu grubości 2-3 mm oraz warstwy miedzi o grubości 120um pokrytej metalem szlachetnym zapewniającym odpowiednio szybką propagację sygnałów elektrycznych. Wszystkie połączenia wykonano z pomocą lutowia zawierającego cynę i srebro. Sekcja sterująca stopnia wyjściowego wzmacniacza wykorzystuje dedykowane zasilacze korzystające z osobnych odczepów transformatora zasilającego. Pomimo iż konstruktorzy jako wewnętrzne okablowanie wykorzystali najwyższej jakości przewody Gigawatta, ich długość została ograniczona do minimum by maksymalnie skrócić ścieżkę sygnału. Konstruktorzy Martona zdecydowali się nie używać klasycznych potencjometrów tudzież drabinek rezystorowych w regulacji głośności, jako że ich zdaniem ograniczają one dynamikę wzmacniacza. W zamian wykorzystali dedykowaną regulację głośności pozbawioną wad klasycznych rozwiązań (acz zdecydowali nie dzielić się detalami tegoż rozwiązania). Dla użytkownika istotna jest precyzja regulacji głośności, którą można wykonywać w 0,5 dB krokach.

W stopniu wyjściowym wykorzystano 28 bipolarnych tranzystorów Sanken pracujących w układzie push-pull. Dzięki temu wzmacniacz jest w stanie dostarczyć 2x400W (dla 8Ω) w tym pierwsze 50W w klasie A. Jak podkreślają konstruktorzy nie jest to pływająca klasa A, które to rozwiązanie ma swoje ograniczenia, ale stała, która umożliwia bardziej natychmiastową reakcję na szybkie impulsy. Kolejną ważna cechą tej konstrukcji jest wyjątkowo niska wewnętrzna impedancja, która przekłada się na wysoki współczynnik tłumienia (5000 @ 100Hz i 1000 @ 1kHz), za sprawa którego wzmacniacz jest w stanie doskonale kontrolować podłączone do niego kolumny. Układy zabezpieczające zaimplementowane w sekcji zasilającej zostały zrealizowane przy użyciu elementów nie ograniczających przepływu prądu, jak to ma miejsce w przypadku tradycyjnych bezpieczników. Zamiast nich Marton zdecydował się zastosować produkowany na zamówienie bezpiecznik hydrauliczno-magnetyczny marki Carling Tech. Zaawansowany, sterowany mikroprocesorem system zabezpieczeń termicznych i przeciwprzepięciowych dba o ochronę wzmacniacza nie wpływając w żaden sposób negatywnie na jakość jego brzmienia. W przypadku jakichkolwiek błędów lub awarii odpowiednie informacje są prezentowane na wyświetlaczu urządzenia. System stale monitoruje poprawne działanie wszystkich stopni wzmacniacza, a w przypadku awarii natychmiast wyłącza wzmacniacz, chroniąc w ten sposób zarówno głośniki, jak i sam wzmacniacz.

Brzmienie

Jak wspomniałem wcześniej, zrobiłem dużo by odpowiednio przygotować się do testu nowego Martona, ale, jak się okazało, nie byłem przygotowany na to, co miałem usłyszeć. Jasne, że spodziewałem się klasowego dźwięku, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania, nawet jeśli nie było to aż tak oczywiste na początku odsłuchu. Ale po kolei. Opusculum Reference 3 to wysoce wyspecjalizowane urządzenie – rasowy wzmacniacz mogący pracować w jednym z trzech trybów – jako integra, stereofoniczna bądź monofoniczna końcówka mocy – niemniej jest to tylko i wyłącznie wzmacniacz. Pan Knaga nie chciał integrować w nim żadnych dodatkowych funkcji zdając sobie sprawę, że takie rozwiązanie zawsze oznacza jakiś kompromis w zakresie jakości brzmienia. A to miało być urządzenie bezkompromisowe. No i, jak wszyscy doskonale wiemy, pan Marek specjalizuje się właśnie w układach wzmacniaczy, a nie innych rodzajach komponentów. Ponieważ to najwyższa jakość brzmienia była głównym i absolutnie najważniejszym celem przy opracowywaniu tej konstrukcji, więc użytkownicy muszą się pogodzić z pewnymi, raczej pozornymi, niedogodnościami i uzbroić się w nieco cierpliwości. Gdy po przywiezieniu wzmacniacza włączyliśmy go po raz pierwszy musieliśmy odczekać dobrych kilka minut zanim mogliśmy rozpocząć odsłuch. Rzecz w tym, iż wbudowany komputer przeprowadza szereg procedur startowych plus diagnostykę sprawdzającą, czy wszystkie elementy pracują prawidłowo. Dopiero po zakończeniu całego procesu urządzenie jest stopniowo włączane, a rozpocząć odsłuch można gdy wzmacniacz osiągnie określoną temperaturę. Proszę się nie martwić – tak długo trwa to jedynie przy pierwszym uruchomieniu wzmacniacza. Przy kolejnych, zakładając że będziecie używać trybu stand by, rozruch Opusculum Reference 3 skróci się znacząco (co nie znaczy, że będzie się uruchamiał natychmiast). Być może, tak jak mnie, będzie to Was początkowo nieco irytować, ale proszę mi wierzyć, że człowiek szybko się do tego przyzwyczaja. No i przy tym Martonie szybko nauczycie się cierpliwości – zaliczyłbym to na plus tego urządzenia. Wraz z ekipą wiozącą (a przede wszystkim wnoszącą) wzmacniacz do mnie, przyjechali panowie z Martona i Gigawatta, którzy chcieli posłuchać jak spisze się ich ukochane „dziecko” przede wszystkim z kolumnami Marten Mingus Quintet, czyli najdroższymi, jakimi dysponowałem. Pomimo iż polski wzmacniacz potrzebuje kilkudziesięciu (minimum 30) minut po włączeniu zanim pokaże swój cały potencjał (przypomnę, że pierwsze 50W oddawane jest w klasie A), już pierwszy kawałek, którego posłuchaliśmy sugerował, że szwedzkie kolumny i polski wzmacniacz tworzą znakomity duet (w zasadzie trio). Jak można było oczekiwać od potężnego wzmacniacza tranzystorowego, Marton zrobił na nas od razu duże wrażenie jakością basu i dynamiką prezentacji. Było piekielnie niskie zejście, potęga brzmienia i doskonałe różnicowanie. W miarę łapania optymalnej temperatury przez wzmacniacz kolejne zalety zaczęły dochodzić do głosu – fantastyczna rozdzielczość, umiejętność wiernego pokazywania barwy i faktury instrumentów, doskonały timing i szybki, zwarty atak dźwięku. Wszystko to złożyło się na prezentację wysokiej klasy, która z minuty na minutę stawała się jeszcze lepsza. Słowem, już pierwsze kilkadziesiąt minut odsłuchu pokazało, że Opusculum Reference 3 ma dużą szansę trafić na moją krótką listę najlepszych wzmacniaczy, jakie kiedykolwiek recenzowałem. A przecież był to dopiero początek mojej muzycznej przygody z tą polską bestią.

Pod względem jakości basu testowany Marton przypominał mi choćby fantastycznego Tenora Audio 175S. Niskie tony miały podobną moc, gęstość, dociążenie, a jednocześnie były niesamowicie szybkie, zwarte i punktualne. Być może bas był nawet szybszy niż w przypadku kanadyjskiego konkurenta, ale bez bezpośredniego porównania nie mogłem być tego do końca pewny. Jasne było, że Opusculum Reference 3 egzekwował doskonałą kontrolę nad imponującymi szwedzkimi kolumnami, co przekładało się na prezentację, przy której nie raz, przepraszam za kolokwializm, zbierałem szczękę z podłogi. Mimo że nie jestem jakimś wielkim fanem basu, tzn. to nie jest dla mnie najważniejszy element prezentacji jakiegokolwiek komponentu, tym razem zachwycałem się właśnie liniami basowymi, czy to w czasie szaleństw Marcusa Millera na gitarze basowej, czy Raya Browna, który korzystając z możliwości tego zestawu zaprezentował mi swoją wyjątkową maestrię. Teraz, z perspektywy, mogę już napisać, iż nie był to jeden z tych przypadków, gdy wzmacniacz kreuje doskonałe pierwsze wrażenie, a na dłuższą metę okazuje się męczący, albo nudny. Bas z Martonem był niesamowicie potężny, ale towarzyszyły temu także wyborne różnicowanie i kontrola, a jego charakter zmieniał się wraz z niemal każdym nagraniem (tak jak powinien, bo każde jest przecież inne), nigdy nie był monotonny, czy jak to nazywają niektórzy „na jedno kopyto”. W ten sposób Marton Opusculum Reference 3 szedł śladami dwóch, trzech najlepszych wzmacniaczy jakie miałem okazję recenzować, dając mi szansę na doświadczenie wielu moich ulubionych albumów w wyjątkowo głęboki, dający ogromną satysfakcję sposób. Działo się tak także za sprawą zachowania odpowiedniego balansu pomiędzy wszystkimi zakresami. Innymi słowy, bas robił ogromne wrażenie, ale mimo tego nie dominował przekazu. Doskonale spełniał swoją funkcję budując potężną, solidną i precyzyjną podstawę dla średnicy i tonów wysokich perfekcyjnie je uzupełniając. Choć to dolna część pasma zrobiła największe wrażenie na początku odsłuchów dość szybko i drugi skraj pasma przyciągnął moją uwagę. Kolumny Mingus Quintet wyposażone są w diamentowe przetworniki wysokotonowe Accutona. Za ich sprawą rozdzielczość i przejrzystość sopranów są absolutnie wyjątkowe. Nie wiem czy jakiekolwiek inne tweetery są im w stanie w tym zakresie dorównać (nie wiem, czyli do tej pory takich nie słyszałem). Podobnie opisywane są często przetworniki ceramiczne (których fanem nie jestem), acz one robiąc duże wrażenie tymi samymi cechami, przejrzystością i czystością brzmienia, dla mnie niemal zawsze brzmią sucho, twardo, dźwięk z nimi jest odchudzony (brakuje w nim treści, gęstości, naturalnej gładkości). Diamentowe przetworniki w Martenach przewyższają wszystkie znane mi aplikacje ceramicznych właściwie pod każdym możliwym względem i nie są to bynajmniej niewielkie różnice (zapewne stąd też bierze się znacząca różnica w cenie między tymi dwoma typami głośników). Kluczową różnicą (dla mnie, w połączeniu z Martonem) było to, jak doskonale wybitną przejrzystość i czystość uzupełniała rozdzielczość i płynące z niej: gładkość, nasycenie, a koniec końców naturalność brzmienia. Zaryzykuję stwierdzenie, że pewnie sporo (wysokiej klasy) wzmacniaczy potrafiłoby z tymi kolumnami zaprezentować równie imponujący, albo przynajmniej na podobnym poziomie, bas, ale jedynie bardzo nieliczne, te faktycznie topowe byłyby w stanie w równie wielkim stopniu wykorzystać potencjał diamentowych tweeterów Martenów. Im dłużej słuchałem Opusculum Reference 3 tym bardziej byłem przekonany, że to jeden z absolutnie topowych wzmacniaczy nie tylko w zakresie prezentacji basu, ale i tonów wysokich, co tak pięknie pokazywały diamentowe przetworniki kolumn Mingus Quintet. Stąd też, nawet jeśli to bas zachwycił mnie na początku odsłuchu, to szybko wysokie tony przejęły rolę elementu, który najbardziej przyciągał moją uwagę i nad którym cmokałem z zachwytu. Góra pasma była bowiem genialnie rozdzielcza, przejrzysta, precyzyjna i otwarta, a jednocześnie aksamitnie gładka, bogata i wyrafinowana – po prostu przewyborna.

Może się wydawać, że zapomniałem o najważniejszej części pasma, średnicy, albo że ją pomijam z powodu jakiegoś problemu. Nie pomijam i żadnego problemu z tą częścią pasma także nie stwierdziłem. Rzecz po prostu w tym, że co prawda nasze uszy są najbardziej wrażliwe na dźwięki z tego zakresu – to efekt ewolucji – z drugiej jednakże, środkowa część pasma zawierająca większość informacji muzycznych (prawie) nigdy nie robi na słuchaczach tak dużego wrażenia, nie jest tak efektowna, jak bas i wysokie tony. Gdy średnica jest prezentowana dobrze, gdy wszystko brzmi naturalnie, tak jak powinno, nie robi to na nikim wielkiego wrażenia, zwłaszcza na początku odsłuchu. Średnicę zaczynamy smakować, niczym dobre wino, dopiero po dłuższej chwili, gdy wyczuwamy pełną paletę i doceniamy jej złożoność i klasę. Na ten zakres częstotliwości zwracamy uwagę od razu właściwie tylko wtedy, gdy coś z nim jest nie tak. To właśnie dlatego do tej pory skupiałem się na obu znakomitych skrajach pasma. Gotów jestem się założyć, że większość osób, które posłuchają tego Martona z kolumnami wysokiej klasy, odbierze to podobnie. Tak jak ja najpierw zwrócą uwagę na piorunujący bas i wybuchową dynamikę, zaraz potem, jeśli klasa kolumn pozwoli, na wyjątkowo czystą, rozdzielczą, a przy tym bajecznie gładką i bogatą górę. I dopiero gdy minie pierwszy zachwyt nad skrajami pasma Waszą uwagę przyciągnie średnica, w której, być może, będziecie próbowali znaleźć przysłowiową dziurę w całym – w końcu to wzmacniacz tranzystorowy, a średnica to specjalność lamp. Próbowałem i ja, ale nawet pomimo mojego lampowego skrzywienia nie potrafiłem wskazać obiektywnych braków w tym zakresie. Oczywiście prezentacja nie była taka sama jak w przypadku topowych SETów, tzn. nie była aż tak namacalna, trójwymiarowa, obecna jak, powiedzmy, z najlepszymi wzmacniaczami Kondo, AirTighta czy AudioTekne. Nie zmienia to faktu, że była znakomita, tyle że bardziej neutralna. To z kolei, w przypadku wzmacniacza tranzystorowego, muszę obiektywnie uznać za zaletę. Już wyjaśniam dlaczego.Nie da się ukryć, iż jestem wielkim fanem SETów, tego w jaki sposób skupiają one uwagę słuchacza na kluczowej, niezwykle bogatej, nasyconej i namacalnej średnicy. Mimo tego potrafię obiektywnie przyznać, że bardziej neutralnie brzmiące wzmacniacze, takie jak Opusculum Reference 3, choć nie aż tak czarujące, nie aż tak ekscytujące (ciągle mówię o średnicy) oferują prezentację de facto bardziej zbliżoną do tego, co zarejestrowano w nagraniu. Ujmując rzecz inaczej – są wierniejsze idei high fidelity przyświecającej branży audio. W tym aspekcie Marton góruje nad niemal wszystkimi znanymi mi wzmacniaczami – pokazuje prawdę o każdym nagraniu, dobre i złe strony bez owijania w bawełnę. Za jego sprawą świetne nagrania brzmią genialnie, prawdziwie i przekonująco, natomiast te słabe… cóż, wiele radości nie przyniosą, ale to wina ich realizacji, a nie wzmacniacza. Na szczęście pomimo bycia tak obiektywnym, tak mocno trzymającym się reguły high fidelity, Opusculum Reference 3 nie jest wcale super-analitycznym typem, który lubowałby się w rozbieraniu nagrań na czynniki pierwsze. I owszem, dostarcza słuchaczowi ogromnej ilości informacji o każdym nagraniu, jego mocnych i słabszych stronach, ale skupia się, a właściwie skupia uwagę słuchacza, na muzyce jako takiej. Gatunek muzyczny nie gra żadnej roli ponieważ wszystkie instrumenty i wokale brzmią prawdziwie (elektryczne i elektroniczne) i naturalnie (akustyczne). Choć środek ciężkości tej prezentacji wydaje się osadzony dość nisko, to trudno mówić o podkreśleniu jakiejkolwiek części pasma, czy jakimkolwiek podbarwieniu. Rzecz jest w stworzeniu niezwykle solidnej, potężnej podstawy basowej dla całej prezentacji, ale jako elementu wspierającego, uzupełniającego całą resztę. Dlatego właśnie Marton z jednej strony potrafił mnie niemal zwalić z nóg potęgą i dynamika orkiestry dyrygowanej przez Karajana, a z drugiej zachwycić delikatnym, wyrafinowanym brzmieniem Stradivariusa, czy mocnym, ale i niezwykle pięknym głosem boskiego Luciano Pavarottiego. Doskonale bawiłem się słuchając rockowych szaleństw Aerosmith i AC/DC, ale równie wyjątkowym przeżyciem był odsłuch akustycznego albumu Muddy Watersa, czy ostatniego album Rodrigo i Gabrieli. Doskonałość tego wzmacniacza płynie bowiem nie tylko z jakości jako takiej, ale i wszechstronności, za sprawą której potrafi zagrać każdy rodzaj muzyki tak, że po prostu chce się słuchać i to całymi godzinami, bez oznak zmęczenia.W drugim tygodniu odsłuchów potwierdziłem moją ocenę Martona słuchając go z kolejnymi kolumnami, które miałem do dyspozycji. Dwie z nich, używane przez mnie na co dzień, a więc i najlepiej mi znane, czyli Ubiq Audio Model One Duelund Edition i GrandiNote MACH4 udowodniły, że Opusculum Reference 3 stara się raczej wykorzystać zalety systemu, w którym gra, niż narzucić swój własny charakter. Z Modelem One bas schodził niemal tak nisko jak z Martenami, acz był odrobinę szybszy, bardziej zwarty, nadal potężny, ale bez śladów jakiejkolwiek przesady, podczas gdy ze szwedzkim kolumnami czasem pojawiały się ślady konstrukcji bas-refleks, czyli delikatne przeciąganie najniższych tonów. Średnica z moimi kolumnami była nieco cieplejsza, gęstsza, ale nie tak transparentna, nie aż tak bogata w informacje jak z Mingusami Quintet. Góra na pewno nie była aż tak rozdzielcza jak z diamentowymi tweeterami, ale gęsta, szybka, „swieża”. MACHy 4 nie schodziły na dole pasma ta nisko, ale różnicowanie, czystość, szybkość i dynamika były znakomite. Marton Opusculum Reference 3 nie próbował sztucznie rozciągać pasma, ani dodawać wagi niskiemu basowi. Skupił się na wykorzystaniu zalet tych kolumn pozwalając im pokazać się ze znakomitej strony i grać tak, jak wcześniej z ledwie kilkoma innymi, przede wszystkim lampowymi wzmacniaczami.

Niezależnie od podłączonych do Martona kolumn, za każdym razem spójność, płynność i timing prezentacji były po prostu doskonałe. Nie znalazłem żadnych podbarwień, żadnego podbijania pewnych częstotliwości, żadnych elementów brzmienia wymuszanych przez recenzowany wzmacniacz. Tak samo było z moimi ulubionymi ESAmi Credo Stone. Zestawione z testowaną polską integrą zaprezentowały wszystkie swoje zalety, które szczegółowo opisałem w mojej recenzji (zobacz TU). Słowem, gdyby pisał ją korzystając z Martona zapewne tekst niewiele różniłby się od opublikowanego na łamach HiFiKnights. Być może jeszcze bardziej doceniłbym ich klasę, bo, jak sądzę, Opusculum Reference 3 wycisnął z nich już ostatnie soki, wszystko, co mają do pokazania, a jest tego naprawdę wiele. Nie wiem czy podzielacie moje zdanie, ale ja bardzo cenię sobie wzmacniacze, które nie próbują nakładać na system własnej sygnatury dźwiękowej. Jak już wspomniałem, najnowszy produkt Martona do nich należy, co jeszcze bardziej podnosi jego wartość i lokuje wśród kilku najlepszych wzmacniaczy tranzystorowych, jakich miałem (do tej pory) okazję posłuchać.

Podsumowanie

Czy jest to więc wzmacniacz doskonały? Jak każdy doświadczony audiofil doskonale wie, nie istnieje żadne doskonałe urządzenie audio. Nawet najlepsze z nich obok mnóstwa zalet mają przynajmniej kilka pomniejszych słabości wynikających z niezbędnych kompromisów. Celem pana Marka Knagi było stworzenie maksymalnie neutralnie brzmiącego wzmacniacza i swój cel zrealizował. Ogromna moc Martona Opusculum Reference 3 pozwala zestawić go właściwie z dowolnymi kolumnami i każde z nich napędzi i będzie kontrolował z łatwością. Co więcej, polski wzmacniacz pozwoli im zachować własny unikalny charakter wyciskając z nich jednocześnie ostatnie soki, by pokazały się ze swojej najlepszej strony. Brzmienie z tym wzmacniaczem powinno być szybkie, dynamiczne, potężne, a jednocześnie wyrafinowane, precyzyjne i z doskonałym timingiem. Preferencje muzyczne użytkownika nie powinny mieć znaczenia, bo Marton zagra równie dobrze każdy rodzaj muzyk, z najbardziej złożonymi, najtrudniejszymi włącznie. Niemniej, jeśli szukacie szukacie ciepła, namacalności porównywalnych z tym, co potrafią zaprezentować najlepsze SETy, to tak neutralny wzmacniacz raczej nie będzie Waszym pierwszym wyborem. Trzeba bowiem wiedzieć, że SETy, których jestem gorącym fanem, by zaprezentować ciepłe, namacalne brzmienie, nieco choć dźwięk podbarwiają. Można to kochać, brzmi to niezwykle przyjemnie, ale obiektywnie na to patrząc jest to jednakże mniejsza czy większa odchyłka od neutralności, od idei high fidelity. To natomiast nie jest zgodne z filozofią Martona. Wybierając ten wzmacniacz oczekujcie, a nawet wymagajcie by pokazał Wam prawdę, całą prawdę i tylko prawdę o odtwarzanych nagraniach. Polska integra niczego od siebie nie doda, ale też i nie zgubi żadnych informacji. Brzmienie instrumentów i wokali będzie prawdziwe, naturalne i wciągające, zachęcając słuchacza do spędzania jak największej ilości czasu z ukochaną muzyką (byle dobrze nagraną). Nawet wielogodzinne odsłuchy nie wywołają u Was żadnych oznak zmęczenia. Wybór leży więc po stronie każdego potencjalnego użytkownika – jeśli lubicie ciepły, namacalny, mocno obecny dźwięk i nie przeszkadza Wam świadomość, że dźwięk jest delikatnie podbarwiony wybierzcie jeden z topowych SETów i będziecie z nim szczęśliwi. Jeśli jednakże oczekujecie nie tylko ogromnej przyjemności z odsłuchu, ale i prawdy, całej prawdy i tylko prawdy pokazanej bez rozkładania nagrań na czynniki pierwsze, to śmiało mogę zarekomendować Martona Opusculum Reference 3 jako jeden z najlepszych wzmacniaczy na rynku niezależnie od ceny. No i kolejny raz muszę z dumą podkreślić, że to produkt: Made in Poland!

Nie pozostaje mi więc innego, jak uhonorować nowe dzieło Martona naszą najwyższą nagrodą, Victorem!Specyfikacja (wg producenta):

  • Zasilanie: 220-240 VAC 50/60 Hz lub 110-120 VAC 50/60 Hz
  • Moc: 2 x 400 W (8 Ohm), 2x 800 (4 Ohm) @ 0.1 % THD
  • Moc (po zmostkowaniu): 1 x 1600 W (8 Ohm) @ 0.1 % THD
  • Moc w klasie A: 2 x 50 W
  • Pasmo przenoszenia: 10Hz – 120kHz +/- 1dB
  • Czułość wejściowa: 1,5V
  • Gain: +26dB
  • Speaker loading: 4 – 16 Ohm
  • Minimalna impedancja głośników po zmostkowaniu wzmacniacza do trybu mono: 4 Ohm !!!
  • Zużycie prądu w trybie standby: ok. 0,3 W
  • Temperatura otoczenia: 5 – 32 C
  • Wymiary: 475 mm (S) x 565 mm (G) x 382 mm (W)
  • Waga: 95kg (netto), 120 kg (brutto)

Cena (w czasie recenzji):

  • Marton Opusculum Reference 3: 69.000 EUR

ProducentMarton Audio

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany PC z WIN10, Roon, Fidelizer Pro 7.6, karta JPlay Femto z zasilaczem bateryjnym Bakoon, JCat USB Isolator, zasilacz liniowy Hdplex.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Golden Atlantic +Ideon Audio 3R Master Time, LampizatOr Pacific
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Basic w wersji MAX, ramię J.Sikora KV12, wkładka AirTight PC-3, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 2.5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacze: GrandiNote Shinai
  • Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1
  • Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition, GrandiNote MACH4, ESA Credo Stone, Marten Mingus Quintet
  • Interkonekty: Hijiri Million, KBL Sound Red Corona, Metrum Lab Edge, TelluriumQ Silver Diamond USB, Stavessence USB Eunoia i Apricity, Ethernet Eloquence
  • Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave, Metrum Lab Edge, KBl Sound Red Corona
  • Kable zasilające: LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, KBL Sound Red Corona, Metrum Lab Edge
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot