Przetworniki c/a potrafią być skomplikowanymi wielozadaniowcami, wyposażonymi w streamery, moduły regulujące głośność, filtry cyfrowe, a nawet więcej niż jeden typ sekcji wyjściowej. Tego typu sprzęt często i gęsto jest projektowany tak, aby pod względem funkcjonalności zadowolić jak największą liczbę odbiorców, co innego urządzenie niniejszej publikacji. LessLoss Echo’s End Original z premedytacją podąża w stronę minimalizmu i prostoty.
Wstęp
Na dzień dobry łatwo jest postrzegać firmę LessLoss przede wszystkim przez pryzmat kabli, w końcu okupują sporą część jej oferty. Ta część rynku audio nie należy do łatwych. Tuziny manufaktur o podobnym profilu każdego roku próbują tam zaistnieć, choć twarde realia pokazują, że znakomita większość nigdy nie wyskoczy ponad poziom DIY, tj. hobbystycznej, jednoosobowej mikro-operacji. Rozkwit do statusu pełnoprawnego kablarskiego biznesu jest zarezerwowany dla nielicznych, natomiast dzisiejszy przybytek z siedzibą na Litwie istnieje od ponad dwóch dekad, niezaprzeczalnie ma się dobrze i, z tytułu wszędobylskiej i bezlitosnej konkurencji, jest to rzecz godna podziwu.
Już przed pierwszą recenzją produktu LessLoss byłem świadomy tego, że litewski zespół musiał mieć co najmniej kilka asów w rękawie, w przeciwnym razie nie wytrzymałby wieloletniej obecności we wrogim środowisku audio. Dwie sieciówki C-MARC szybko rozprawiły się z moimi ówczesnymi kablami referencyjnymi, jakiś czas później litewskie przewody głośnikowe z tej samej serii powtórzyły wyczyn, a ostatnio oparty na technologii C-MARC kabel Boenicke Audio S3 wywrócił mój świat do góry nogami po raz kolejny. Niemniej, LessLoss to nie jest firma stricte powiązana z przewodnikami, stanowią one jeden z kilku środków na wyrażenie tego, co rzeczony przybytek tak naprawdę uskutecznia. Praca Litwinów jest równie holistyczna co fundamentalna, sprowadza się do redukcji szumu na wielu płaszczyznach; transmisji sygnału, zasilania oraz odsprzęgania mechanicznego.
Spotkania z przedstawicielami serii C-MARC pozwoliły mi na częściowe zrozumienie pracy załogi LessLoss, natomiast większy wgląd w jej filozofię umożliwiły trzy moduły C-MARC Firewall 64X. Te niepozorne pudełka nie tylko wypadły świetnie w moim systemie, ale też wpłynęły na dźwięk podobnie do kabli tej samej firmy, tyle że za sprawą innych, pasywnie filtrujących środków. Dotychczasowe doświadczenia z produktami LessLoss pozwoliły mi na zebranie dostatecznej liczny dowodów na to, że firma ta ma redukcję śmieci ogarniętą naprawdę dobrze, natomiast bohater główny niniejszej publikacji – LessLoss Echo’s End Original – to coś zupełnie innego. Produkt ten wysłano mi w celu demonstracji litewskiej technologii wyciszającej zaaplikowanej nie za pomocą zewnętrznych akcesoriów, ale w środku konkretnego urządzenia.
Budowa
Produkt został dostarczony w kartonowym pudełku, w środku którego spodziewałem się towarzystwa typowych środków pomocniczych; folii bąbelkowej, piankowych form itp. Otóż nie, zamiast nich zdecydowano się na pancerną, wodoszczelną walizkę z uchwytem. Wyjąwszy danie główne, w jej wnętrzu nie znalazłem ani kabla zasilającego, ani pilota zdalnego sterowania, ani nawet instrukcji obsługi. Założyłem wówczas, swoją drogą błędnie, że pewnie zabrakło ich przez przypadek, ale było to w istocie jak najbardziej zamierzone działanie producenta. Wkrótce przekonałem się dlaczego.
O LessLoss Echo’s End można powiedzieć wiele rzeczy, ale określenie go mianem urządzenia zwyczajnego się do nich nie zalicza. Gdybym przyparty do ściany miał wskazać najbardziej minimalistyczny produkt tego typu, dzisiejszy bohater byłby moim wyborem bez oglądania się za siebie. Echo’s End mierzy (szer. x gł. x wys.) 375 x 230 x 55 mm, co przy niespełna trzykilogramowej masie stanowi wielkie nic w kontekście pełnowymiarowej formy tego produktu. Te dane czynią litewski sprzęt łatwizną w transporcie i strzelam, że producentowi o to chodziło, a przynajmniej to sugeruje dołączona do zestawu walizka. Urządzenie łyka muzykę PCM do jakości 24bit/192kHz oraz maks. podwójny strumień DSD (tylko za pomocą USB). Odpada obsługa materiału MQA oraz DSD powyżej DSD128, choć mi to nie przeszkadzało. Jakieś 95% mojej muzyki to RedBooki.
Obudowa Echo’s End jest wykonana z dobrze widocznych warstw elegancko wykończonej sklejki. Pierwszą zauważalną rzeczą, na początek dość uderzającą, jest brak jakichkolwiek diod, przełączników czy przycisków, nie stwierdzono nawet obecności głównego włącznika. Tak naprawdę jedyny ornament litewskiego produktu to jego nazwa na górnej części obudowy, plus niewielkie mosiężne logo producenta na froncie, to wszystko. Jak się szybko okazało, Litewska drużyna powędrowała w stronę minimalizmu nie tylko wizualnego, ale i użytkowego. Echo’s End po podłączeniu do prądu jest zawsze aktywny. Nie wygląda, żadne lampki się nie palą, ale jest. Na jego tyle, tuż obok wejścia IEC, zamontowano w sumie cztery automatycznie wykrywane wejścia cyfrowe (USB, AES/EBU, współosiowe S/PDIF oraz BNC), plus dwa stereofoniczne wyjścia analogowe; RCA (1.4Vrms) i XLR (2Vrms). Produkt dotarł bez jakichkolwiek nóżek, nawet drobnych gumowych podkładek nie uświadczysz, oczywiście celowo. Na potrzeby testu wysłano mi kilka kompletów firmowych, sprzedawanych podstawek odsprzęgających (Bindbreaker), naturalnie podczas testu umiejscowionych pomiędzy Echo’s End, a jedną z półek mojego stolika.
Aby dostać się do wnętrza produktu, musiałem uporać się z kilkoma wkrętami widocznymi na jego spodzie. Widok pod górną pokrywą zdecydowanie nie należał do typowych. Co prawda niewielki transformator toroidalny plus płytka z sekcją stabilizującą to nie są rzeczy niezwykłe, podobnie odbiornik USB autorstwa Amanero Technologies, spotykany w wielu podobnych urządzeniach, m. in. moim referencyjnym sprzęcie. Pojedyncza płytka konwersji c/a to także znajomy widok. Moduł duńskiej firmy Soekris Engineering oparty jest na zrobionej na piechotę architekturze R-2R, tj. opornikach i rezystorach sterowanych logiką FPGA. Wszystkie wyszczególnione tu powszechnie dostępne komponenty implikują, że Echo’s End to przyodziana w zwykłe sklejkowe pudełko, mocno naciągana historia pt. OEM, a zatem nic szczególnego. Srogi błąd, już tłumaczę.
Zarówno wnętrze, jak i obudowa LessLoss Echo’s End to efekt daleko idącej redukcji, selekcji komponentów oraz autorskiej kuracji wyciszającej ponad wszystko inne. Litewskie portfolio oparte jest na kilku mocnych zasadach, których poznanie prowadzi do pełnego zrozumienia, z czym tak naprawdę mamy do czynienia w niniejszej publikacji. W LessLoss unika się tworzyw sztucznych, a jeżeli już trzeba, to w grę wchodzą przezroczyste ew. białe. Koszulki termokurczliwe na przewodach wewnątrz Echo’s End pokazują o co chodzi, ale też np. obudowy wtyków na kablach zasilających z serii C-MARC. Unikanie zjawisk elektromagnetycznych oraz rezonansów akustycznych tłumaczy drewnianą obudowę. Mechaniczne odsprzęganie musi być tak szybkie, jak to tylko możliwe, co informuje nas dlaczego dzisiejszy produkt jest wolny od gumowych stopek i jakichkolwiek innych sprężystych materiałów. Wszystkie połączenia są lutowane, dąży się do jak najniższej rezystancji i kombinuje z obwodami tak, aby były możliwie tak krótkie i wydajne, jak tylko się da. Płytka stabilizująca zasilanie nie ma ścieżek, na jej spodzie znajdują się połączenia punktowe. Są oparte na miedzianych przewodnikach o przekroju 4 mm2, poddanych firmowemu procesowi o nazwie Entropic, który po raz pierwszy został wykorzystany przy produkcji jeszcze niedostępnych modułów Firewall dla zespołów głośnikowych. Ale to nie jest wszystko.
LessLoss Echo’s End jest oparty na module firmy Soekris z dwóch powodów; dźwiękowego oraz wydajnościowego. Można z tego układu naprawdę dużo wycisnąć, choć kluczowy jest tu fakt kreacji sygnału wystarczająco mocnego, aby dało się kompletnie ominąć typową dla większości przetworników c/a sekcję wyjściową. W Echo’s End połączenie pomiędzy duńskim modułem, a wyjściami liniowymi jest bezpośrednie, tj. bez lamp, wzmacniaczy operacyjnych, transformatorów, a nawet kondensatorów. Podobny puryzm projektowy możemy podziwiać w koncepcyjnie podobnych sprzętach m. in. firm TotalDAC oraz MSB, swoją drogą kilkakrotnie droższych od litewskiego cacka. Jego sekcje wewnętrzne są okablowane przewodami C-MARC, natomiast pomiędzy kluczowymi częściami obwodu rezydują najnowsze wersje filtrów pasywnych Firewall. Każda z czterech wypełnionych żywicą sklejkowych skrzyneczek gości w sumie dwie pary tych elementów. Wszystkie widoczne podzespoły zostały bezpośrednio przytwierdzone do obudowy. Dostarczony mi egzemplarz testowy – Echo’s End Original – to wersja bazowa, choć są dostępne jeszcze dwie inne, nota bene znacznie droższe; the Reference oraz the Reference Supreme. Nie wykluczam, że w przyszłości któraś do mnie zawita, stąd nie będziemy się zagłębiać teraz w ich temat. W końcu muszę mieć o czym pisać następnym razem.
Widać wyraźnie, że kupując LessLoss Echo’s End nie płaci się za multum części zapakowanych w ładną obudowę, ale dokładnie odwrotną rzecz; normalnie prezentujące się drewniane pudełko wypełnione dosłownie kilkoma elementami, ale połączonymi nietypowo oraz hojnie obdarowanymi autorskimi sztuczkami Litwinów. Ich podstawowy przetwornik c/a to nie jest przydający splendoru gospodarstwu domowemu sprzęt, a skromny zawodnik zaprojektowany tak, aby zgarniać wysokie noty pod względem łatwości użytkowej oraz dźwięku przede wszystkim. Pisząc wprost, Echo’s End został stworzony przez ludzi, którzy są głęboko przekonani o tym, że mniej to tak naprawdę więcej, tylko trzeba umieć. Pozostało przekonać się o tym, jak wszystko co powyżej faktycznie przekłada się na rzecz najważniejszą, dźwięk.
Dźwięk
W celu przetestowania modelu LessLoss Echo’s End posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu i transportu sieciowego, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do integry Trilogy 925, a następnie do kolumn Cube Audio Nenuphar, z kablem głośnikowym Boenicke Audio S3 po drodze. Wszystkie kluczowe komponenty systemu były podłączone kablami LessLoss C-MARC do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, wpiętego w ścianę sieciówką LC-3 EVO tego samego producenta. Wyposażone w modyfikację Amber interkonekty Audiomica Laboratory Excellence połączyły obydwa przetworniki ze wzmacniaczem. Izolator iGalvanic3.0, reclocker micro iUSB3.0 oraz trzy kable USB Mercury, wszystkie firmy iFi audio, stanowiły pomost pomiędzy japońskim transportem, a obydwoma konwerterami.
W celu ustalenia profilu brzmieniowego Echo’s End, naturalnie produkt ten musiał zostać przyrównany do mojego referencyjnego urządzenia. Chcąc zapewnić możliwie jak najrówniejszą walkę obydwu sprzętom, zostały one podłączone do kondycjonera oraz integry tymi samymi kablami, no i zajęły sąsiednie półki mojego stolika. Finalnie dwa przepięcia drutów – RCA oraz USB – pozwoliły mi na krótkie przełączanie się pomiędzy obydwoma przetwornikami.
Znajomość kilku produktów LessLoss plus wielu konwerterów c/a opartych na układach R-2R, siłą rzeczy zrodziły pewne oczekiwania jeszcze przed pierwszym krytycznym odsłuchem. Czarne tło dla muzyki, przyjemna wilgoć oraz ogólna elegancja były niejako wyczekiwane, choć pytanie się nasuwało o to, jakim kosztem. Echo’s End to w końcu urządzenie kilkakrotnie tańsze niż Pacific, stąd wiadomo było, że wszystkiego nie zrobi. W każdym razie, moje prywatne zgadywanki tym razem sprawdziły się w 100%. Litewski produkt zagrał w sposób nie tylko szczególny i lekki w odbiorze, ale też zupełnie inny w porównaniu do rywala.
W wielu przypadkach podobieństwa i różnice pomiędzy dwoma porównywanymi produktami nie pojawiają się z miejsca. Coś tam zawsze słychać, choć zazwyczaj muszę się wyłączyć z otoczenia, skupić, w spokoju kilka razy przepiąć sprzęt i dopiero po jakimś czasie pojawia się wzorzec na tyle pewny i wyraźny, że mogę się go trzymać. Dla równowagi zdarzają się też sytuacje odwrotne, tj. dwa profile brzmieniowe na tyle różne, że po chwili wiem co się kroi, dalsze odsłuchy mnie w tym tylko utwierdzają i taka historia ma miejsce w niniejszej recenzji. Zamiast podążać za popularnymi trendami sonicznymi, Echo’s End gra w sposób równie czarujący co osobliwy, którego wyćwiczone uszy nie pomylą z niczym innym i rozszyfrują z miejsca. Litewski przetwornik jest bardzo ekspresyjny, o mocno zarysowanym charakterze własnym, zawsze obecnym.
Aby umiejscowić Echo’s End w bardziej zrozumiałym kontekście, pozwolę sobie po krótce opisać flagowiec LampizatOra. Gra on szybko i bezpośrednio, powiększa nawet najmniejsze drobnostki zawieszone gdzieś w oddali wirtualnej przestrzeni, generuje obraz muzyczny niebywale duży w każdą stronę, jest zawsze fantastycznie obecny i tonalnie wyrównany, choć tutaj akurat sporo zależy od szkła w sekcji wyjściowej i prostownika. Pacific fantastycznie wyszczególnia kontury, wypełnia je pigmentem hojnym adekwatnie do nagrania, no i jest cholernie rozdzielczy; nic nie chowa, pokazuje stan faktyczny jak leci bez wahania. To powoduje, że słabe realizacje zostaną potraktowane brutalniej niż zazwyczaj, tj. dla moich uszu wystarczająco źle, aby listę odtwarzania ostro selekcjonować. Choć chyba największym atutem mojego przetwornika jest to, że oferuje on kompletną i świetnie zbalansowaną paczkę cech. Nie jestem w stanie wskazać jednego konkretnego aspektu brzmieniowego tej maszyny, który odstawałby od reszty.
Już po pierwszej przesiadce z Pacifica na Echo’s End było wszystko jasne. Ten drugi był bardziej uziemiony, krąglejszy i łagodniejszy. Taka postawa zazwyczaj przydaje masy na siłą rzeczy wolniejszym dole pasma, ale nie tym razem. Zamiast tych dolegliwości Litwin zręcznie przekierował moją uwagę z rozdzielczości i wnikliwości na czerń muzycznego tła, ujmującą grzeczność, muzyczną tkankę i ten jakże dobrze mi znany organiczny aromat, do którego moje uszy zawsze się szybko przyzwyczajają. W skrócie, kluczowe aspekty obydwu urządzeń przesunęły się w sposób równie wyraźny co zrozumiały, ale było to w obydwu przypadkach wystarczająco interesujące, aby różnice jakościowe pozostały za drzwiami, przynajmniej na początku. Przesiadka z Pacifica na produkt LessLoss nie wywołała zespołu odstawienia, co się praktycznie nie zdarza.
Dało się bez problemu usłyszeć, że Litwini nie celowali w ultymatywną rozdzielczość. Zamiast tego skupili się na pokazaniu muzyki od strony możliwie jak najbardziej płynnej i lekkostrawnej, co szybko okazało się cechą koronną ich produktu, dodatkowo wzbogaconą hojną dozą eufonicznej ekspresji. Od biedy można to zeznanie zwęzić do brzmienia czarującego rodem z płyty winylowej, lub muzyki zaserwowanej w sposób kompletnie pozbawiony cyfrowego nalotu i twardości. W dźwięku Echo’s End nie ma go za grosz, co samo w sobie jest super, ale na mnie większe wrażenie zrobiło skuteczne wyminięcie pompowania efektu dodatkową porcją tłuszczu i ciepłoty, zdolnych do maskowania subtelności. Pod tym względem Litwini odrobili lekcję, ich sprzęt nie zagrał ani przesadnie grubo, nabrzmiałe czy powolnie, ale przyjemnie ziemiście i organicznie zamiast tego. Zaśpiewał niczym topowej klasy przetwornik z kością PCM1704 na pokładzie, ale z górą pasma bez strzyżenia. Było jej tyle, ile być powinno, moje uszy odebrały ten kawałek pasma jako wybrzmiewającą w nieskończoność przyjemność. Z uwagi na powyższe, bohater niniejszej publikacji nie przedstawił dźwiękowego smaku drugiej kategorii w porównaniu do mojego referenta, ale coś zupełnie innego; inherentnie bardziej substancjalnego, mniej rozświetlonego i spokojniejszego, ale wyjątkowo pociągającego na czysto subiektywnym, bo moim własnym poziomie emocjonalnym. Muzyka z Echo’s End okupuje strefę zamieszkałą przez jakość, szyk i dojrzałość, a nie ilość, ekspozycję i nadmierny zapał.
LessLoss Echo’s End okazał się niebywale przyjemny w odbiorze, jego dźwięk zawsze gładko wchodził, nigdy nie był przeszywający. W parze z tym szła przyjemna masa oraz spójność, bez popadania w jakąkolwiek skrajność. Na początku litewski przetwornik postrzegałem jako wolniejszy i mniej otwarty w porównaniu do mojego referenta, ale im więcej przeskoków pomiędzy nimi zrobiłem, tym mocniej utwierdzałem się w tym, że to nie jest wada. W kategoriach absolutnych Pacific faktycznie jest szybszy, a także bardziej otwarty, wnikliwy i rozedrgany. Jako przedstawiciel takiego grania, w dodatku ponadprzeciętnie bezpośredniego, kreował muzyczne obszary o imponujących gabarytach, a wszystko tam osadzone było wyrzeźbione wręcz idealnie, z zachowaniem detali, no i zaprezentowane tu i teraz. Taki dźwięk dopala sceniczną obecność instrumentów, zmierza w precyzyjną stronę i jest natychmiastowy. Echo’s End taki nie jest, to już wiadomo, ale jego słabsze noty pod względem zwinności i ekstrakcji detali ani odrobinę mi nie przeszkadzały. Powinny, ale tak się nie stało.
Zamiast obrazowania wirtualnych źródeł bezpośrednio i tak blisko, jak tylko nagranie pozwalało, Echo’s End osadzał je głębiej i rysował bardziej miękką kreską, choć w zupełności wystarczająco, aby nie były rozwodnione. Pokuszę się o stwierdzenie, że ten przetwornik każdorazowo zbierał mnie do swojej własnej, magicznej i niezaprzeczalnie żywej oraz treściwej krainy. Wizyty tam utwierdziły mnie w tym, że wewnętrzny spokój i łagodne obchodzenie się z muzyką to jego główne zalety, ale bez spowijania wynikowej mgłą obniżającą wartość informacyjną. Wręcz przeciwnie, litewski produkt grał w sposób równie skupiony, co namacalny i eufoniczny, tyle że jego zwinność i umiejętność świetnego oddawania kontrastów dynamicznych pełniły rolę wspomagaczy dla grających pierwsze skrzypce muzycznej ekspresyjności i uroku. Pacific nie odwrócił tego porządku, na próżno szukać go na przeciwległym końcu muzycznego spektrum. To sonicznie bardziej zbalansowana maszyna; równie waleczna, otwarta i świeża, co plastyczna, barwowo złożona, wnikliwa i hojna dla dobrze nagranej muzyki. Doświadczenie tego wszystkiego w tym samym czasie jest tożsame ze zrozumieniem, dlaczego flagowy LampizatOr kosztuje tyle, ile kosztuje. Po prostu robi wszystko.
W celu zobrazowania różnic powiązanych z basem, najlepiej jest przedstawić Pacifica i Echo’s End jako kolumny głośnikowe. Ten pierwszy to wysokiej klasy otwarta odgroda, a zatem konstrukcja zdolna do generowania majestatycznej i jednocześnie sprężystej ściany dźwięku. Drugi zawodnik w tym kontekście to co prawda produkt o bardziej cywilizowanej posturze, ale też o nadspodziewanym potencjale, niech będzie że Boenicke W8. Dzisiejszy LessLoss dół pasma miał taki, jak te szwajcarskie paczki bardzo solidnie wysterowane, tj. świetnie skupiony, elastyczny, barwowo bogaty, głęboki i na życzenie uderzający tak, że nie tylko to było słychać, ale też czuć. Echo’s End nie jest równie potężny, natychmiastowy i zwarty co Pacific, choć też imponująco muskularny, koherentny i krótki.
Im więcej słuchałem Echo’s End, tym bardziej przypominał mi on mój referencyjny wzmacniacz zintegrowany. Obydwa te urządzenia są porównywalnie ujmujące, scenicznie po ciemniejszej stronie, substancjalne, gładkie, nasycone i całościowo po prostu eleganckie. Choć pomimo wspólnego rdzenia, Litewska maszyna oddała nieco masy i ciepłoty 925-ki, na rzecz uzysku kilku punktów ekstra pod względem organiczności, otwartości i szybkości. Tak po prawdzie to Echo’s End bardziej wypada umieścić gdzieś pomiędzy integrą 925 i jego dzielonymi braćmi; końcówkami 993 i przedwzmacniaczem 903. W tym kontekście Pacific plasuje się wyżej jako dzielony system 995R i 915R, też autorstwa Trilogy. Niemniej, jest to nie tylko tylko poglądowy opis, pomagający odrobinę ogarnąć miejsce Litewskiego przetwornika i jego rywala, ale też spore uproszczenie, pomijające rzecz fundamentalną.
Kuszące jest przedstawienie mojego konwertera jako znakomicie zrealizowanego nagrania PCM, oraz przyklejenie do Echo’s End łatki materiału DSD, który często gra mniej konturowo, nie tak agresywnie i bez cyfrowych przypadłości, ale właśnie w sposób bardziej mokry, łagodniejszy i namacalny. Te cechy stawiają przyjemność z odsłuchu na piedestale, kosztem środków windujących ekstrakcję detali i pokazywanie wszystkiego bez ogródek i taki właśnie jest Echo’s End. Słuchając go nasza uwaga mimowolnie wędruje w stronę składowych powiązanych z niczym niezmąconą, na wskroś przyjemnie płynącą muzyką, brutalną wnikliwość pozostawiając za drzwiami. Moje uszy coś takiego bardzo, ale to bardzo lubią.
Już na dzień dobry Echo’s End okazał się byś fantastycznym produktem w swojej kategorii cenowej, a im więcej czasu z nim spędziłem, tym bardziej do mnie docierało, że nie tam jest jego miejsce, ale sporo wyżej. Nie tylko nie znalazłem nawet jednej rzeczy w jego brzmieniu, którą chciałbym zmienić, ale też nie przypominam sobie, żeby taka myśl mnie naszła choć raz. Litewskie granie było po prostu zbyt żywe, dojrzałe, spójne i całościowo przyjemne, żebym sobie tym zawracał głowę. Za każdym razem gdy Echo’s End zaczynał grać, z miejsca następowało zanurzenie w tym lekko słodkim dźwięku, który przy okazji okazał się być znacznie mniej wybredny pod względem jakości realizacji na mojej liście odtwarzania. Jeżeli po przesiadce z produktu jakieś pięć razy droższego, tj. mojego referenta, wszystko to, o czym piszę było możliwe, to nic więcej nie muszę chyba dodawać.
Podsumowanie
Z tytułu niesamowitej popularności muzyki cyfrowej, coraz większą sztuką jest wyprodukowanie przetwornika c/a, który wyraźnie odstawałby na tle licznej konkurencji. W ciągu ponad dekady obecności w branży audio było mi dane zobaczyć, usłyszeć i przetestować dziesiątki urządzeń tego typu, choć nic podobnego do purystycznej maszyny przedstawionej w tym materiale. Jest aż tak inna.
Na pierwszy rzut oka LessLoss Echo’s End może sprawiać wrażenie przesadnie skromnego w kontekście jego niemałej przecież ceny. Wizualnie jest to w końcu zwykłe pudełko wykonane ze sklejki, pozbawione praktycznie jakichkolwiek ozdobników. Ale jest w tym metoda, jego celowo zaaplikowany użytkowy minimalizm okazał się wręcz wyzwalający. Diody, gałki, przyciski i pokrewne, które normalnie uznajemy za konieczności, Echo’s End przestawia jako elementy rozpraszające uwagę i robi to bezbłędnie. Po prostu jak żaden inny pokazuje, że można się bez tego wszystkiego obejść i nie usychać z tęsknoty. To solidnie wykonany, zautomatyzowany i kompletnie bezwysiłkowy w obsłudze sprzęt, z marszu gotowy do działania. Jego prostota nie jest ordynarna, ale elegancka.
Poprzez aplikację firmowych rozwiązań wyciszających, LessLoss Echo’s End pokazuje jak wiele można jeszcze wycisnąć z powszechnie dostępnych komponentów. Sporym błędem jest ocena wartości tego sprzętu przez pryzmat dobrze znanych podzespołów wewnątrz, a nie kluczowych dla rezultatu zabiegów pomiędzy nimi. Dlatego też moją silną sugestią jest postrzeganie wszystkich środków zastosowanych w Echo’s End jako składowych niezbędnych dla jego znakomitego dźwięku. Jeżeli szukacie bezobsługowego, fantastycznie grającego i minimalistycznego konwertera c/a, LessLoss Echo’s End idealnie wpisuje się w te kryteria. Do następnego!
Platforma testowa:
- Wzmacniacz: Trilogy 925
- Przetwornik c/a: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 / Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny głośnikowe: Cube Audio Nenuphar
- Transport: fidata HFAS-S10U
- Kable głośnikowe: Boenicke Audio S3, LessLoss C-MARC
- Interkonekty: Audiomica Laboratory Erys Excellence
- Zasilanie: Gigawatt LC-3 EVO -> PC-3 SE EVO+, Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Forza AudioWorks Noir Concept/Audiomica Laboratory Ness Excellence/LessLoss C-MARC
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD
Cena produktu w Polsce:
- LessLoss Echo’s End Original DAC: 21000 zł
Producent: LessLoss