LessLoss Bindbreaker

by Dawid Grzyb / March 18, 2020

Choć akcesoria odsprzęgające to temat niszowy, to jest dla nich miejsce w ofercie wielu firm audio. Gdy tylko pojawiła się okazja do przyjrzenia się bliżej modelowi LessLoss Bindbreaker, skorzystałem.

Wstęp

Wiele osób nie utożsamia aparatury audio z chwiejnym zachowaniem, co jest zrozumiałe. Raz postawiona na półce, stacjonarna maszyna z elektroniką w środku sama w sobie się nie porusza. Niemniej, gramofony, odtwarzacze CD i zespoły głośnikowe są oparte na ruchomych częściach, które podczas pracy rezonują, co wpływa na ich otoczenie i je same. Poskromienie tych niepożądanych wibracji często i gęsto skutkuje poprawą brzmienia, natomiast akcesoria służące rzeczonemu celowi stanowią podstawę oferty wielu producentów. Kontrola wibracji nie tylko nie jest niczym nowym w naszym zwariowanym hobby, ale też rozszerza się na urządzenia wolne od jakichkolwiek ruchomych komponentów.
Sprzęt audio oparty na delikatnych obwodach cyfrowych i/lub lampach próżniowych, także czerpie korzyści z obecności historii zdolnych do tłumienia i transferu energii rezonansowych poza obudowę. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia, oparte na m.in. wykorzystywanym przeze mnie stoliku z łożyskami kulkowymi pod jego półkami. Bardziej zaawansowana platforma pneumatyczna polskiej firmy Stacore jest nietanim, choć najbardziej skutecznym poskramiaczem wibracji, jaki znam. Pełna zgoda, obydwa wyszczególnione tu produkty są bardzo drogie, ciężkie, no i mają swoje potrzeby co do miejsca, choć temat kontroli rezonansów nie kończy się na ich półkach. Niechciane wibracje można też całkiem skutecznie zaadresować za pomocą znacznie mniejszych i tańszych środków, znanych w branży audio jako nóżki odsprzęgające.
Wszystkie drobne antywibracyjne ustrojstwa są w dużej mierze zaprojektowane tak, aby zapewnić barierę izolacyjną pomiędzy komponentem, a powierzchnią poniżej, no i poskromić jego mikrofonowanie. Pominąwszy jakość i cenę, różnorodność pomiędzy rzeczonymi akcesoriami sprowadza się do środków, na których są oparte aby osiągnąć zamierzony cel. Wykorzystane materiały oraz główny składnik odsprzęgający obejmują jedną lub kilka kulek zamkniętych pomiędzy dwoma ekstremalnie twardymi płaszczyznami, a także systemy zawieszenia oparte na gumie, kolcach, sprężynach, drewnie, korku, sztucznym kamieniu i wielu innych, a także ich kombinacjach. W telegraficznym skrócie, liczba sposobów na wykonanie zadania praktycznie przekłada się na liczbę produktów, większość firm ma swoje własne rozwiązania i LessLoss do tej grupy też się zalicza. Model Bindbreaker nie jest podobny do jakiegokolwiek innego mi znanego, choć żadna to niespodzianka w kontekście dotychczasowych dokonań litewskiej manufaktury, znanej dobrze z podążania własnymi ścieżkami i niemałych sukcesów.

Budowa

W sumie dziewięć Bindbreakerów stanowiło liczbę wystarczającą do aplikacji pod trzema produktami. Elementarna matematyka podpowiada nam, że trzy nóżki pod jednym urządzeniem to scenariusz optymalny, do którego stosuje się wielu entuzjastów oraz firm. Pojedynczy Bindbreaker mierzy (szer. x wys.) 93 x 38 mm i składa się z trzech materiałów; stali, sklejki oraz dębu bagiennego. Połączenie pomiędzy heksagonalnym cylindrem, a sporo szerszą bazą o tym samym kształcie jest stałe, choć celowo nieco luźne. Sama baza natomiast nie jest w żaden sposób połączona z dębową podstawą, po prostu spoczywa na niej, a grawitacja robi resztę. Powodowany przez Bindbreakery efekt wizualny jest estetyczny i raczej niewinny, choć to tylko moje zdanie. Natomiast opis tego produktu na stronie producenta nie pozostawia złudzeń, nawet jeden jego aspekt nie jest dziełem przypadku.
Producent kategoryzuje nóżki Bindbreaker jako rozwiązania twarde, tj. pozbawione elementów elastycznych i zaprojektowane do walki z wibracjami o maleńkiej amplitudzie, co odróżnia je od produktów miękkich, opartych na sprężystych akcjach i reakcjach. Jakiekolwiek gumowe rozwiązania litewska załoga postrzega jako skuteczne w walce z niskoczęstotliwościowymi wibracjami o dużej amplitudzie, choć przy okazji też twierdzi, że takie rozwiązania w audio się nie sprawdzają, bo przykręcają dynamikę. Ujmując rzecz skrótowo, Bindbreakery pod komponentem działają na zasadzie kierunkowej czarnej dziury dla rezonansów, które od niego otrzymują; jakiekolwiek wibracje raz przyjęte przez te nóżki, nie wracają wyżej.
Producent informuje nas o dwustopniowym działaniu Bindbreakerów. Pierwszy etap uwzględnia polaryzację modów wibracji przez heksagonalny cylinder każdej nóżki, ale tak, że tylko te podatne sile grawitacji (tj. pod kątem 90⁰) są przenoszone niżej. Akustyczne z natury, rzeczone rezonanse podróżują przez stal znacznie szybciej niż przez drewno, co daje nam odpowiedź na pytanie o to, dlaczego połączenia drewno-drewno nie wchodzą w grę. Pomiędzy górnym cylindrem, a sklejkową podstawą znajduje się duża stalowa śruba. Wibracje przez nią przeniesione natychmiastowo rozchodzą się na przyłączoną grubą stalową płytę poniżej, a stamtąd są przewodzone są na siatkę stalowych wkrętów, docelowo spoczywających na dębowej płycie na samym dole. Zastosowano ją po to, aby wygasić rezonanse powstałe w heksagonalnych wgłębieniach stalowych główek zastosowanych śrubek. Podsumowując, właściwości tłumiące drewna wraz z błyskawicznym przewodnictwem akustycznym stali, tworzą tandem zdolny do szybkiej absorpcji i tłumienia rezonansów, ale bez efektu oddawania ich do sprzętu powyżej.
Niemalże wszystkie dostępne na rynku nóżki odsprzęgające są okrągłe, natomiast heksagonalny kształt Bindbreakerów to wynikowa dążenia do maksymalnej powierzchni granicznej pomiędzy zastosowanymi w nich materiałami. W heksagonie można gęściej upakować więcej okręgów o takiej samej średnicy niż w jakiejkolwiek innej figurze. Kanapka składająca się z drewna i stali faktycznie wygląda na prostą, choć podobno zeszło się litewskiej załodze kilka lat aby wpaść na ten pomysł i dopracować detale. Bindbreakery są proste w użytkowaniu i zdolne do pracy z komponentami o masie nieprzekraczającej 100 kilogramów. Lista urządzeń kompatybilnych uwzględnia źródła, wzmacniacze, produkty zasilające oraz półki pod sprzęt audio, ale stosowanie nóżek LessLoss pod kolumnami nie jest zalecane. Te akcesoria powinny być najpierw ustawione na płaskiej powierzchni, a następnie dana elektronika opuszczona na nie, najlepiej za pomocą jednego płynnego ruchu wertykalnego. Da się pojedyncze Bindbreakery przesuwać pod klockiem tym czy tamtym na nich już ustawionym. Ba, robiłem to, choć producent sugeruje ostrożność.

Dźwięk

W celu przetestowania modelu LessLoss Bindbreaker, posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu plików i transportu, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.) lub LessLoss Echo’s End. Dalej sygnał trafił do integr Kinki Studio EX-M1 lub Trilogy 925, a dalej do kolumn Boenicke W11 SE+ z kablem Boenicke S3 po drodze. Kluczowe komponenty zasiliły węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, połączonego ze ścianą kablem LC-3 EVO tego samego producenta. Wykorzystałem też interkonekty Boenicke Audio IC3 CG oraz pełen zestaw USB firmy iFi audio; micro iUSB3.0, nano iGalvanic3.0 oraz trzy kable Mercury3.0. Wykorzystałem też tor słuchawkowy; wzmacniacz Bakoon AMP-13R oraz nauszniki Susvara firmy HifiMan.
Litewskie nóżki miały stoczyć walkę przede wszystkim ze stolikiem Franc Audio Accessories Wood Block 1+3, no i rozwiązaniami standardowymi pod kluczowym sprzętem mojego systemu; trzema różnymi wzmacniaczami oraz dwoma przetwornikami. Z uwagi na masę oraz ograniczone miejsce na półkach, przesiadki z nóżek firmowych na Bindbreakery obejmowały nie więcej niż jeden komponent. Zgodnie z sugestią producenta, każda maszyna spoczęła na trzech heksagonalnych ustrojstwach tak, aby wyeliminować działanie standardowych odpowiedników. Wyjątkiem był Bakoon AMP-13R, oczywiście za sprawą nietypowego spodu tego maleństwa.
Z tytułu kompaktowej formy oraz mikrej masy, AMP-13R wykorzystany w roli wzmacniacza słuchawkowego stanowił najwygodniejszy punkt startowy. Trzy Bindbreakery na górnej półce mojego stolika zostały strategicznie rozlokowane, tj. tak, aby stykać się z dwoma najbardziej wystającymi radiatorami oraz obudową transformatora koreańskiej integry. Zostawiłem dostatecznie dużo miejsca obok, aby w zasadzie w kilka sekund przenosić ją z półki na litewskie nóżki. Wówczas wydawało mi się, że, będące następstwem tych zabiegów szybkie zmiany w tę i z powrotem, powinny przełożyć się na soniczne alteracje słyszalne praktycznie z miejsca. Otóż nie, tak się nie stało.
Na początku zakładałem, że akcesoria pokroju litewskich nóżek są raczej subtelne w działaniu i najbardziej pasujące nie do wzmacniaczy, ale sprzętu cyfrowego. Sporo jest sensu w kondycjonowaniu sygnału możliwie tak wcześnie w systemie, jak tylko się da, a moje dotychczasowe doświadczenia są zgodne z tą teorią. Odpowiedź mojego przetwornika na kontrolę rezonansów i kable jest hojniejsza niż zwrotka od pieców wzmacniających czy przedwzmacniaczy po aplikacji tych samych rzeczy. Ale pomijając to, nie mogłem wykluczyć wpływu polskiego stolika na brak jakichkolwiek zmian. Pomyślałem sobie, że warunki w moim systemie po prostu nie pozostawiły miejsca do działania dla Bindbreakerów stworzonych w dużej mierze do tej samej pracy, co rzeczony mebel. Niemniej, AMP-13R w parze z przetwornikiem Łukasza Fikusa i Susvarami to najbardziej rozdzielczy zestaw w moim posiadaniu. A że słuchawkowy, to eliminujący pomieszczenie odsłuchowe, stąd zdolny do powiększania jakichkolwiek subtelności skuteczniej niż zdecydowana większość kolumn. Litewskie nóżki powinny być zatem słyszalne pod maluchem Bakoona bardziej niż gdziekolwiek indziej. Cóż, tak się nie stało, a przynajmniej nie z miejsca.
Kluczem do rozwiązania tajemnicy powyżej była moja własna zdolność do ogarnięcia zmian wprowadzonych przez Bindbreakery. Tym razem po prostu zeszło się dłużej, wykonałem nieporównywalnie więcej ruchów w tę i z powrotem niż zazwyczaj. Jasne dla mnie było, że litewskie heksagony działały subtelnie, choć na początku po prostu nie wiedziałem, na jakiej płaszczyźnie sonicznej należało doszukiwać się ich wpływu, gdzie należało się skupić. Alteracje tonalne i te powiązane z obrazowaniem to był mój, jak się okazało, błędny punkt zaczepienia. AMP-13R osadzony na Bindbreakerach był szybszy; natychmiastowe wstawki muzyczne skrócił, co przydało im mocy i przełożyło się na efekt bardziej żywy, wciągający, energetyczny i całościowo pikantniejszy, choć gładki jak zawsze. Wyobraźcie sobie seryjne klaśnięcia w utworze “Creeper” formacji Acid i podobne treści. Z Bindbreakerami były bardziej odczuwalne i, pisząc wprost, dawały po facjacie mocniej. Tą konkretną zmianę odebrałem jako rozszerzony kontrast dynamiczny i jego lepsze różnicowanie, czyli naturalny skok jakościowy, a kolejnymi okazały się być wyraźniejsze i lepiej zebrane najniższe składowe słyszalnego pasma oraz solidniej i bardziej precyzyjnie ukazane kontury źródeł pozornych. Jak się szybko okazało, rzeczone zmiany nadały ton dalszym roszadom sprzętowym.
Następny przystanek uwzględnił dwie duże integry oraz szwajcarskie paczki zamiast toru słuchawkowego. Modele EX-M1 i 925 osadzone na Bindbreakerach zaliczyły wyższe noty pod względem wyrazistości; wirtualne kształty w obydwu przypadkach były rysowane mocniej przyciśniętym ołówkiem, stąd lepiej od siebie odseparowane i bardziej obecne. Brytyjski piec zagrał szybciej niż zazwyczaj, ale bez jakiegokolwiek uszczerbku dla jego na wskroś przyjemnego basu, natomiast chiński wzmacniacz pokazał się z nieco bardziej pastelowej, mniej nerwowej strony. Choć subtelne, wyszczególnione tu zmiany nie dotyczyły jakichkolwiek kombinacji z równowagą tonalną, stąd były uniwersalne. Na początku odniosłem wrażenie, że podwyższona wyrazistość średniego podzakresu odebrała mu nieco ciała, ale tak nie było. Dodatkowy zastrzyk szybkości i energii nastąpił bez kombinacji z temperaturą barwową czy ciężarem czegokolwiek. Można rzec, że Bindbreakery otworzyły dźwięk wszystkich trzech wzmacniaczy, wyraźniej pokazały ich wyjątkowe charaktery i pchnęły je w szybszą stronę, ale w zasadzie bezkosztowo. Pisząc metaforycznie, litewskie nóżki zachowały się niczym espresso; zostałem nieco pobudzony, choć o jakości napoju świadczyło też to, że wszedł gładko i nie pozostawił gorzkiego posmaku.
Choć wpływ Bindbreakerów na początku był praktycznie niesłyszalny, z czasem zyskał na sile do tego stopnia, ze zastanawiałem się, jak mogłem go nie zarejestrować wcześniej. To było rzecz jasna pytanie retoryczne, bo musiałem najpierw produkt poznać, oswoić się z nim. Gdy tak się już stało, muzyka naszpikowana syntetycznymi, dzikimi liniami basowymi czy subtelnie podanymi żeńskimi partiami wokalnymi bardzo blisko mikrofonu, pozwoliła mi z łatwością usłyszeć wzorzec zachowawczy litewskich podkładek. Choć był powtarzalny z jednego urządzenia na drugie, dwie potencjalnie najbardziej obiecujące maszyny były przede mną.
Cyfrowy, z czułymi triodami na pokładzie oraz dwoma różnymi źródłami zasilania obok siebie, flagowy LampizatOr teoretycznie zaliczył zgodność z Bindbreakerami na szóstkę. Szybko się okazało, że ów przetwornik skorzystał na ich wpływie bardziej niż wzmacniacze. Normalnie produkt ten spoczywa na trzech masywnych nóżkach firmy Stacore, z czego każda ma kontakt z podstawą wyposażoną w niewielki zaokrąglony kolec. Rodzime rozwiązanie zagrało nieco szybciej, ale też bardziej nerwowo i szczuplej w porównaniu do podkładek Litwinów. Porządek zaobserwowany w przypadku wzmacniaczy został zatem odwrócony, produkt LessLoss były tym spokojniejszym, odprężającym i mniej ziarnistym, ale porównywalnie otwartym. Kilkakrotna zmiana pomiędzy obydwoma akcesoriami odsprzęgającymi utwierdziła mnie w tym, że były sobie równe pod względem mocy sprawczej, ale inaczej ją zamanifestowały.
Ostatnie ćwiczenie uwzględniło przetwornik LessLoss Echo’s End, który to celowo nie został wyposażony w jakiekolwiek nóżki. Trzy Bindbreakery pomiędzy nim, a półką mojego stolika nie tylko zrobiły więcej w porównaniu do podobnego scenariusza uwzględniającego przetwornik firmy LampizatOr, ale też pokazały jak wiele dało się jeszcze wycisnąć z litewskiej maszyny. Zaobserwowany przyrost jakościowy nie otarł się o różnicę pomiędzy nocą, a dniem, choć jak do tej pory był największy. W publikacji poświęconej modelowi Echo’s End, w opisie jego brzmienia wyszczególniłem czyste i czarne tło muzyczne, wilgoć, elegancję oraz ekspresyjność, którą osłuchani entuzjaści często utożsamiają z architekturą R-2R. Łagodność oraz ziemskość także były częścią tej przyjemnej w odbiorze paczki. Trzy Bindbreakery pod przetwornikiem LessLoss zadziałały w na tym etapie dobrze znany sposób, tj. jego dźwięk stał się szybszy i bardziej otwarty, a ostrzejszy i mocniej przyciśnięty ołówek rysował wyraźniejsze kontury źródeł pozornych. Bas pokazał się z bardziej zwartej i wyrywnej strony, ale bez zapłaty w postaci kombinacji z jego gęstością czy barwą. Przestrzeń za instrumentami stała się ciemniejsza, co wydobyło więcej detali zawieszonych pomiędzy nimi. Generalny kierunek obrany przez Bindbreakery był zatem przeciwieństwem tego, którym podążał litewski przetwornik, co przełożyło się na synergię pomiędzy tymi produktami, ale poza zasięgiem jakiegokolwiek innego w niniejszym teście z tymi samymi akcesoriami pod spodem.
Choć LessLoss Echo’s End skorzystał z wpływu Bindbreakerów najbardziej, wypadało zaaplikować pozostałe sześć sztuk pod integrą Kinki Studio oraz transportem firmy fidata. Każde urządzenie okupowało swoją własną półkę, a rezultat z trzema kompletami litewskich akcesoriów był lepszy niż z pojedynczym. Można rzec, że, w obliczu platformy o wartości sześciocyfrowej, jakość dźwięku w moim pomieszczeniu podwyższyła się za grosze. Na tym etapie pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia w celu potencjalnego wyciśnięcia z Bindbreakerów wszystkiego. Wypadało trochę kluczowe składowe systemu dociążyć.
Powiedziano mi, że lepszy kontakt mechaniczny z tytułu przyrostu masy powinien być wart zachodu, stąd wpadłem na pomysł sporządzenia kanapki składającej się z trzech Bindbreakerów pod przetwornikiem Echo’s End, kolejnych trzech na nim, a na samej górze integry EX-M1. Ogólny kierunek brzmienia nie zmienił się, choć tak przygotowana wieża zagrała nieco lepiej, tj. zgodnie z proroctwem producenta.
Pojedyncza półka zajęta przez dwa produkty jeden na drugim wyglądała całkiem sensownie, choć na sam koniec wypadało podnieść poprzeczkę, tj. ułożyć wieżę z wszystkich trzech maszyn z dziewięcioma Bindbreakerami pomiędzy, pal diabli wygląd takiego monstrum. Zagrało znajomo, choć jeszcze nieco lepiej, co było jednoznaczne z tym, że masa i odsprzęganie po litewsku się polubiły. Niemniej, dwie półki puste obok jednej zajętej w sumie trzema komponentami to był widok nieco zabawny, a z praktycznego punktu widzenia trochę straszny. Choć estetyka i zdrowy rozsądek skutecznie zakazały podążania tą drogą na stałe, wniosek płynący z wykonanego ćwiczenia był jednoznaczny; dociążony sprzęt cyfrowy z Bindbreakerami pod sobą zaśpiewał lepiej w porównaniu do typowego scenariusza, tj. pojedynczego elementu przypadającego na półkę.

Podsumowanie

Zdaję sobie sprawę z tego, że pomysł wydawania jakichkolwiek środków na kilka drewnianych nóżek może wydawać się śmieszny czy nawet poroniony. Jeżeli uznajesz tego typu produkty za ściemę, wiedz, że przez lata też tak je postrzegałem, rozumiem Cię. Natomiast teraz, po kilku praktycznych przygodach z różnego rodzaju akcesoriami odsprzęgającymi we własnych czterech ścianach, moje zdanie na ich temat jest zupełnie inne, a LessLoss Bindbreaker stanowi kolejną przypominajkę dlaczego.

Nóżki odsprzęgające ani nie są kluczowe w systemie, ani nie udają, że są. Na liście priorytetów okupują pozycję poniżej kluczowych komponentów, akustyki pomieszczenia odsłuchowego, zasilania, kabli, a nawet mebla pod sprzętem grającym. Niemniej, gdy wszystkie te tematy są już zamknięte, chęć pójścia o krok dalej pozostaje, a zamiana któregokolwiek posiadanego elementu nie wchodzi w grę, wówczas czas przyjrzeć się historiom mechanicznie redukującym wibracje. Wtedy taki wydatek ma sens i potencjał do bycia usprawiedliwionym.

Choć wkład soniczny podstawek LessLoss Bindbreaker w moim systemie oscylował w okolicy subtelnej polerki bardziej niż czegokolwiek innego, to był słyszalny i wolny od kompromisów, co naznaczyło litewski produkt jako jakościowy ruch wzwyż bez dźwiękowych kosztów po drodze. Wziąwszy pod uwagę ten stan rzeczy oraz wartość mojej głównej platformy, stosunek ceny to jakości dania głównego niniejszej publikacji był hojny. Na tę chwilę nie wiem, gdzie musiałbym ulokować te same środki aby uzyskać podobny wynik. Do następnego!

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • LessLoss Bindbreaker: 640 zł / szt.
  • 2+ / 4+ szt.: zniżka w wys. odpowiednio 5% / 10%

 

Producent: LessLoss