Jeżeli lubisz otwarte odgrody i tuby osobno, może Cię zainteresować ich mariaż w wentylowanej obudowie. Szalony pomysł? Ależ skąd, co udowadniają podłogówki Ø Audio Icon.
Wstęp
Niniejszy materiał pozwolę sobie rozpocząć od podróży w czasie do października 2019 i mojej wizyty w duńskim mieście Aalborg, gdzie przedstawiono mi trzy marki; Aavik Acoustics, Ansuz Acoustics oraz Børresen Acoustics. Krótko po powrocie otworzyły się bramy wystawy Audio Video Show, a hotel Radisson Blu Sobieski jak zwykle był moim drugim przystankiem. To właśnie tam wiele firm pokazuje się po raz pierwszy, w celu przekonania się jak jest i ewentualnego powrotu rok później, często na większym metrażu. Dla mnie jednak ten konkretny hotel to skarbiec pełen nieznanych jeszcze w branży klejnotów. Kolumny podłogowe Ø Audio Icon to było właśnie takie znalezisko, choć przed zauważeniem go coś innego zwróciło moją uwagę.
Nie pomnę który konkretnie pokój w hotelu Radisson Blu Sobieski to był, ale jeszcze z korytarza rozpoznałem z dwa kosztowne sprzęty zaprezentowane mi w Danii dosłownie dwa tygodnie wcześniej; stolik marki Ansuz oraz integrę Aavika. W tamtym czasie już znałem te produkty, więc wypadało wejść do środka i chwilę posłuchać systemu z nimi. Zagrał zaskakująco czysto i żywo jak na wystawowe warunki, a dwie norweskie wieże Ø Audio Icon miały w tym swój niemały udział. Ich twórca – Sveinung Djukastein Mala – po krótce opowiedział jaki produkt chciał uzyskać i za pomocą jakich konkretnie środków. Zapowiadało się ciekawie, pozostaliśmy w kontakcie, a kilka miesięcy później kurier doręczył dwie pokaźne skrzynie.
Sveinung zapytany o początki marki Ø Audio wyjaśnił, że budowaniem kolumn zajmuje się od dawna, swój pierwszy taki produkt poskładał w wieku 12 lat i z czasem wykształciła się u niego słabość do tub oraz wysokiej skuteczności. Później obrał sobie za cel stworzenie właśnie takich paczek, ale bardziej udomowionych i wolnych od ich typowych bolączek. W norweskim mieście Asker otworzył też własny sklep o nazwie Mala Audio i stał się lokalnym dystrybutorem m. in. firm PS Audio, Børresen, Focal, Unison Research, Gigawatt, Spendor czy Tidal. Z taką ofertą o porządny punkt odniesienia dla własnych kolumn nie było trudno.
Symbol Ø w nazwie firmy Sveinunga symbolizuje średnicę okręgu, wygląda ładnie i jest też samogłoską w norweskim alfabecie. Choć kolumny opisane w tej recenzji są jego pierwszym komercyjnym produktem, większe konstrukcje oparte na własnych przetwornikach basowych i kompresyjnych są w drodze. Podpytany o szczegóły Norweg wspomniał jedynie o 15-calowej artylerii i taczce włókna węglowego, ale to temat na inny raz. Tak czy inaczej, komponenty i topologia modelu Icon zachęciły mnie do ugoszczenia go we własnych czterech ścianach. Duże woofery z rynku pro, głośniki kompresyjne i wysoka skuteczność często obiecują śmiganie lewym pasem, ale bez jazdy próbnej u siebie nie można mieć pewności.
Budowa
140-kilogramowy pakunek w formie pary dużych skrzyń na palecie to była zdecydowanie robota dla dwójki dorosłych, ale nie narzekałem. Norweskie kolumny były na tyle solidnie zabezpieczone, że w swoich trumnach powinny bez większych problemów przeżyć niejedną podróż. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mawiają.
Ø Audio Icon to dwudrożna pasywna konstrukcja podłogowa, wentylowana. Pojedyncza kolumna mierzy (szer. x wys. x gł.) 36 x 100 x 50 cm i waży zdrowe 54 kg, a relatywnie nieduża obudowa przy tej masie stanowi wyzwanie podczas ustawiania w pomieszczeniu. Wypolerowana betonowa podłoga w moim lokum pozwala na przesuwanie tego typu wyzwań, o ile dołączone stopki są choć odrobinę płaskie, a nie są modularne czy spiczaste. Tym razem były. Skuteczność Iconów to przyjemne 93 dB, pasmo przenoszenia to zakres od 27 Hz do 20 kHz, nominalna impedancja nigdy nie spada poniżej 8Ω, a największy dołek ma na 100 Hz. Te liczby czynią norweskie paczki obciążeniem na tyle łatwym dla wzmacniaczy, że nawet te o mocy 15 W na kanał powinny teoretycznie dać sobie radę.
Jedno szybkie spojrzenie na paczki Sveinunga całkiem sporo mówi nam o tym, czym są i w jakiego typu dźwięk celował ich twórca. Duże i sztywne przetworniki basowe pompują sporo powietrza, są dynamicznie obdarzone i znane ze swobodnego grania, co ładnie współgra z szybkością i wnikliwością obciążonych tubą głośników kompresyjnych. To specyficzne małżeństwo nie jest mi obce, a otwarte olbrzymy Reflector Audio P15 i strzelające w dół podłogówki Blumenhofer Genuin FS3 Mk2 to tylko dwa dobrze mi znane przykłady. Choć Sveinung chciał uzyskać równie potężny i swobodny dźwięk, wiedział też jak wyróżnić swój pierwszy produkt na tle konkurencji.
Włoski przetwornik kompresyjny w Ø Audio Icon ma trzycalową cewkę i pokrytą azotkiem tytanową membranę, po to, żeby ją utwardzić i przesunąć jej niepożądane rezonanse ponad słyszalne spektrum. Dość wąska kierunkowość pozioma tuby (60⁰) zmniejsza wewnętrzne odbicia i poprawia precyzję. 12-calowy basowiec z celulozowym stożkiem i zawieszeniem z tkaniny wygląda jak jeden z produktów firmy Acoustic Elegance, oryginalnie przeznaczonych do aplikacji dipolowych i dużych wychyleń, ale został zmodyfikowany do obudowy stratnej i zasięgu poniżej 30 Hz w normalnych pomieszczeniach. Ustawiony na 1100 Hz punkt podziału zwrotnicy to częstotliwość jednakowej dyspersji obydwu głośników i ich dobrej odpowiedzi poza osią. Komponenty filtrów uwzględniają cewki powietrzne i srebrne kondensatory Jantzena, natomiast krytyczny rezystor dopasowujący tubę do głośnika basowego wyprodukowała firma Duelund.
Wiele firm znanych z kolumn podobnych do Icon goni za możliwie jak najwyższą skutecznością, co bez wspomagaczy w takich konstrukcjach rodzi szereg problemów. Sveinung nadał priorytet liniowej charakterystyce i łagodnemu przebiegowi impedancji zamiast skuteczności, która i tak jest na tyle wysoka, że jego produkt dogada się ze znakomitą większością wzmacniaczy na rynku. Choć inherentnie szybkie i mocne, woofery w Icon nie byłyby w stanie zejść nisko bez asysty wentylowanych na bokach pudeł rezonansowych. Obudowy te nie tylko elegancko łączą ze sobą wysoką skuteczność, liniowość i niskie zasięg na dole pasma, ale też informują nas o co tak naprawdę szefowi Mala Audio chodziło. W telegraficznym skrócie, jego celem była pasywna dwudrożna konstrukcja tubowa, ale o rozmachu godnym topologii OB. (ang. open baffle) i ubrana we wdzianko na tyle nieduże i eleganckie, żeby zmieściło się w salonie i cieszyło oczy domowników.
Wykonane z MDF-u o grubości 30 i 60 mm ściany norweskich kolumn zostały od środka wzmocnione poprzecznymi wręgami. Bryła każdej składa się z kilku trójkątnych planów i prezentuje się dość monolitycznie. Delikatnie pochylony przód obudowy zwęża się w kierunku tylnej ściany, szerokiej na górze i bardzo wąskiej u podstawy. Skrzynka bez kątów prostych tłumi fale stojące i odbicia powstałe wewnątrz, a zatem jest akustycznie cicha. Materiały tłumiące to filc i maty bitumiczne. Dwa wertykalnie ulokowane porty bas-refleksu przypadające na jeden bok każdej paczki mogą strzelać do środka pomieszczenia lub na jego ściany, co zmienia wyraźnie charakterystykę basu. Całości dopełniają duże maskownice z magnesami i aluminiowe tabliczki znamionowe z porządnymi zaciskami.
Kolumny Ø Audio Icon w wersji podstawowej dostępne są czarne, białe i fornirowane włoskim orzechem. Każda z tych opcji może być wykończona na wysoki połysk lub matowa, a za dopłatą klient może wybrać dowolny kolor z palety RAL. Mój egzemplarz testowy został fantastycznie wykonany, a napis “Handcrafted in Poland” na jego aluminiowych płytkach wymagał wyjaśnień. Lokalna firma Pylon Audio jest podwykonawcą dla Sveinunga, którego główny biznes – Mala Audio – dystrybuuje jej produkty w Norwegii.
Dźwięk
fidata HFAS1-S10U w roli transportu podał sygnał do LampizatOra Pacific, a ten do zestawów Thöress DFP/FirstWatt F7 i AGD Productions Andante/Vivace, oraz integr Bakoon AMP-13R, Trilogy 925 i Kinki Studio EX-M1. Dalej kable głośnikowe Boenicke S3 podłączyłem do kolumn Ø Audio Icon lub Boenicke Audio W11SE+. Kluczowe komponenty zasiliły sieciówki LessLoss C-MARC z kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, a ten był wpięty do ściany kablem GigaWatt LC-3 EVO. Łączówki RCA wykorzystane w teście to Boenicke Audio IC3 CG i Audiomica Laboratory Erys Excellence w razie konieczności. Zestaw USB składał się z pełnego zestawu iFi audio; reclockera micro iUSB3.0, izolatora nano iGalvanic3.0, trzech kabli Mercury3.0 oraz jednego zasilacza iPower (9V).
Zacząłem klasycznie, tj. od ustawienia kolumn w pomieszczeniu. Tuby bywają problematyczne, ale nie te norweskie jak się okazało. Choć dogięcie było potrzebne, to sporo mniejsze niż zakładałem. Skrzyżowanie osi paczek spory kawałek za miejscem odsłuchowym załatwiło sprawę, a poukładany obraz muzyczny to był dobry start. Typowe ustawienie w moim pokoju, tj. pole średnie o geometrii niedużego trójkąta równoramiennego, do pewnego stopnia zdało egzamin, ale nie było optymalne. Icony zagrały sporo lepiej oddalone od ścian bocznych/frontowej odpowiednio o 80/100 cm, a ich tunele bas-refleksu weszły w interakcję z pomieszczeniem w sposób podobny do moich poprzednich podłogówek, Boenicke Audio W8. Wentylacja do wewnątrz przełożyła się na bas treściwszy i krąglejszy, który podobał mi się bardziej niż jego chudsza i konturowa wersja po skierowaniu otworów stratnych na ściany boczne.
Zgodność Iconów ze wzmacniaczami o małej mocy stworzyła rzadką okazję do użycia brzmieniowo najlepszego rezydenta w moim pokoju, Bakoona AMP-13R. Tuby częstokroć stanowią wyzwanie, ale te norweskie z południowokoreańskim mikrusem stworzyły świetny dźwięk; o skomplikowanych fakturach, wysublimowany, wyraźny, przyjemnie mokry, żywy i dokładny. Profil tego grania był zgodny z tym, co topologia i przetworniki Iconów obiecywały; wyjątkowo swobodny i niekrzykliwy. Przez pierwszą godzinę odsłuchu niczego mi nie brakowało, choć w tym czasie lista odtwarzania uwzględniała jedynie muzykę instrumentalną i niezbyt głośną. Do pierwszych uprzejmości z Iconem akustyczne plumkanie było w sam raz, ale po odsłuchu kilku mocniejszych i szybszych utworów zabrakło m. in. części energii oddawanej przez instrumenty strunowe.
Choć Icony pokazały wokale wyjątkowo organiczne, dopracowane i świetne z Bakoonem, to w przypadku akustycznych gitar i bębnów taiko ewidentnie nie zjadły śniadania. Poczucie skali z tymi instrumentami było przeciętne, a zamiast bombardowania niskotonowymi impulsami moje uszy były co najwyżej łaskotane i to był czas na pierwszą zmianę sprzętową. Bakoon AMP-13R to niesamowicie grające cacko, któremu tym razem najwyraźniej zabrakło pary, choć żeby to potwierdzić wykorzystałem podobny pod względem mocy zestaw Thöress DFP/FirstWatt F7. Dźwięk stał się bardziej masywny, temperatura barwowa podskoczyła zauważalnie, a źródła pozorne powiększyły się, ale wszystko to za cenę niższego ogólnego wyrafinowania, poczucia mocy i impetu. Tak po prawdzie to obydwie kombinacje sprzętowe uczyniłyby wielu nabywców przeszczęśliwymi podczas niespecjalnie głośnego odsłuchu. Rzecz w tym, że Icony zostały zaprojektowane też do dawania po mordzie kolokwialnie pisząc, więc wypadało poszukać towarzysza zdolnego do zaprzęgnięcia ich do takiej pracy.
Na pierwszy rzut oka integra Kinki Studio EX-M1 może wydawać się przesadnie mocną dla wysokiej skuteczności norweskich podłogówek, ale w praktyce nie była. Skrzynki Sveinunga przyjęły ponad 200 watów chińskiego wzmacniacza z godnością i można rzec, że uwolnił z nich prawdziwego demona. Wszystkie poprzednio nieobecne aspekty teraz były wyczuwalne i słyszalne. Icony zasuwały na najwyższym biegu tak, że ich granie w końcu zaczęło przypominać mocno wyzwoloną estetykę dużych dipoli, a przynajmniej to sugerowały ponadprzeciętna moc, impet, uderzenie, swoboda, olbrzymie ilości pompowanego powietrza, oraz specyficzny typ uzależniającej brutalności, do której tylko dobrze przyciśnięte, duże i sztywne stożki są zdolne. Ten nowy profil Iconów też znacznie zwiększył sceniczny rozmach, a wszystkie źródła pozorne stały się idealnie wyraźne i precyzyjne, ale bez cienia ostrości. Bardzo mi się to wszystko spodobało.
Wyścigowe samochody są wolne od wszystkich wygód po to, żeby były lżejsze i w efekcie szybsze od zera do setki. Otwarte odgrody też są znane z niezgorszej akceleracji, dynamiki, szybkości i ogólnie natychmiastowości, ale też często płacą za to wyrywne i elastyczne usposobienie szczupłością, przykręconymi barwami i ograniczonym zasięgiem na dole pasma. Można te niedogodności obejść kupując tego typu produkt duży i drogi, ale do wyczynowości Iconów bez pudła rezonansowego potrzeby będzie głośnik większy niż ich dwunastki i strzelam też, że pewnie więcej niż jeden na kanał. Norweskie podłogówki z EX-M1 nie wiedziały co to leniwy dźwięk, a pod względem impetu i czystej mocy faktycznie zagrały jak rosła konstrukcja bez obudowy. To nie był dźwięk ani odrobinę anemiczny, ubogi w tkankę, przesadnie wyżyłowany czy pusty. Produkt Ø Audio umiejętnie połączył swobodną estetykę otwartej odgrody z przyjemną gęstością konstrukcji wentylowanych, a pod względem zasięgu, skali i szybkości basu poradził sobie lepiej niż mój szwajcarski i sporo droższy punkt odniesienia.
Pełna wolność od jakiegokolwiek dudnienia w moim pomieszczeniu dała powód do uznania głośników basowych i skrzynek Ø Audio Icon za dobrze zintegrowane. Dół pasma nigdy nie pokazał się ze zbyt wiotkiej czy miękkiej strony, no i wierzę, że jego mocno rozrywkowa i uderzająca charakterystyka dostarczy wielu słuchaczom niemałej uciechy. Po przygodzie z modelem EX-M1 przyszła kolej na sonicznie grubszą, spokojniejszą i krąglejszą integrę Trilogy 925. Efekt był łatwy do przewidzenia; za cenę osłabionego ataku rozszerzyła się paleta kolorów i zrobiło się gęściej, ale to nie był koniec.
Integra Trilogy 925 im jest głośniejsza, tym bardziej żywo gra, co ładnie się skomponowało z apetytem Iconów na decybele. Wraz z ich wzrostem proporcjonalnie rozkwitało poczucie przestrzeni, wirtualne ramy instrumentów, kontrola, precyzja i skoczność. Po ustawieniu tłumienia angielskiej maszyny na poziomie -20 dB nie byłem już taki pewny czy jej chiński odpowiednik kopał mocniej czy nie, ale norweskie skrzynki były w pełni obudzone z obydwoma. 925-ka naturalnie zagrała ciemniej i treściwiej w porównaniu do jaśniejszego i bardziej otwartego modelu EX-M1, ale pod względem ogólnej kompatybilności z tymi paczkami był remis. Po dniu spędzonym na porównaniach piec Trilogy okazał się lepszy pod względem aspektów niezwiązanych z szybkością czy mocą; bardziej kolorowych i nasyconych wokali, a także dłużej wybrzmiewających i masywniejszych blach na górze pasma. To było granie nastawione na urok i przyjemność bardziej niż cokolwiek innego, ale inherentna natychmiastowość Iconów nie wydała mi się przykręcona w porównaniu do kombinacji z produktem Kinki Studio. No i rzecz najważniejsza, z 925-ką paczki te pokazały, że wszystko powyżej świetnego przecież basu miały równie dobre.
Widząc tuby z miejsca myślę o ich wyjątkowo ekspresyjnym i bezpośrednim aromacie, słyszalnym zwłaszcza w partiach wokalnych. Ø Audio Icon nie zawiodły pod tym względem, ale też trzymały jakiekolwiek chropowatości, woal i kłujące historie za drzwiami, niezależnie od poziomu natężenia dźwięku. To pozwoliło mi delektować się głosami śmiałymi, wyodrębnionymi, precyzyjnymi i bezpośrednimi w specyficzny sposób typowy w zasadzie tylko dla tub i szerokopasmowców. Mocna podstawa basowa to była jedna z najsilniejszych kart norweskiej konstrukcji, a kolejną do talii było adekwatnie skrojone i zdecydowanie nadążające pasmo powyżej, co przełożyło się na ponadprzeciętną spójność tego grania.
Integry wspomniane powyżej dostarczyły wrażeń równie intensywnych co zróżnicowanych, ale też jakościowo na tyle dopracowanych i kompletnych, że nie dało się lepiej a co najwyżej inaczej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Niemniej, połączenie Pacifica, przedwzmacniacza DFP i monobloków AGD Productions Vivace pobiło wcześniejsze zestawienia. W tym systemie kolumny Sveinunga zagrały tak, jak gdyby najlepsze cechy wypróbowanych z nimi muskularnych integr były połączone; szybkość i wnikliwość EX-M1, oraz krągłości, intymność i tkanka 925-ki. Choć paczki te były dzikie, żywe i znakomicie kontrolowane, wszystko inne powiązane z pokazywaniem muzyki z przyjemnej strony też było w jak najlepszym porządku. Nie było wyzwania, któremu by nie sprostały, a pod względem skali i rozmachu robiły sobie żarty nawet z tych najtrudniejszych.
W konfrontacji z podłogówkami W11 SE+ norweskie kolumny były bardziej bezpośrednie, a wszystkie źródła pozorne rysowały wyraźniej. Szwajcarski konkurent za tę samą robotę zabierał się w sposób bardziej odległy, krąglejszy i mięsisty, a górę słyszalnego pasma miał cięższą, lepiej zróżnicowaną i bardziej detaliczną, natomiast Ø Audio Icon zemściły się pod względem rozciągnięcia, mocy i kontroli basu. Niemniej, najważniejsze w tym porównaniu było zachowanie obydwu produktów w moim pokoju odsłuchowym. Kolumny Boenicke Audio znikały z niego łatwiej oraz generowały szerszą i głębszą scenę, a ich konkurent pompował więcej powietrza i w efekcie miał większy wykop. Obiektywnie pisząc moje referencyjne skrzynki były bardziej wyrafinowane, ale nie aż tak swobodne i dzikie. Tak czy inaczej, było to wyrównane starcie, a jego werdykt uzależniłbym od indywidualnych preferencji odbiorców.
Podsumowanie
Już na lokalnej wystawie Ø Audio Icon zagrały obiecująco czysto, gładko i dostojnie, ale w moich czterech ścianach pokazały sporo więcej i przewyższyły niemałe oczekiwania. Estetyka otwartej odgrody bez jej wad była dla mnie ich największą zaletą, a także bardzo sprytnym posunięciem konstruktora.
Choć niemałe per se, Ø Audio Icon są kompaktowe w kontekście ich wyczynowego charakteru, a znakomite lakierowanie, fornirowanie oraz montaż dowodzą warsztatowej dorosłości typowej dla firm z wieloletnim stażem i obcykanymi wszystkimi procesami produkcyjnymi. O gustach się nie dyskutuje, ale po oswojeniu się z dźwiękiem Iconów ich monolityczna bryła z czasem mi się zaczęła podobać, natomiast szeroka kompatybilność ze wzmacniaczami, możliwość zmiany charakteru basu, minimalne wymagania co do miejsca i brak problemów z ustawieniem to spore plusy, które dodatkowo mocno udomowiły te paczki.
Choć kolumny pokroju Ø Audio Icon mogą być odebrane jako onieśmielające, specjalistyczne, niszowe i skierowane na adekwatną publikę z dala od mainstreamu, ten konkretny produkt pokazał sporo więcej niżby to zastosowane w nim przetworniki sugerowały. Jego wygląd to efekt środków niezbędnych to uzyskania estetyki brzmieniowej a’la otwarta odgroda, ale z lepszym zejściem, wykopem i kontrolą, no i świetnie zaaplikowaną tubą na dokładkę, co przełożyło się na dźwięk dostępny, spójny i niebywale przyjemny. Ø Audio Icon otwierają norweską ofertę z przytupem i jestem przekonany, że zrobią niemałe wrażenie na wielu słuchaczach. Moje gratulacje dla Sveinunga Djukasteina Mala, stoję w kolejce po więcej i do następnego!
Platforma testowa:
- Wzmacniacz: AGD Productions Vivace, Kinki Studio EX-M1, Trilogy 925, Bakoon AMP-13R
- Przetwornik: LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 / Living Voice 300B + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.)
- Kolumny: Boenicke Audio W11 SE+
- Transport: fidata HFAS1-S10U
- Przedwzmacniacz: Thöress DFP
- Kable głośnikowe: Boenicke Audio S3, LessLoss C-MARC
- Interkonekty: Boenicke Audio IC3 CG
- Zasilanie: Gigawatt PC-3 SE EVO+, Gigawatt PF-2 + Gigawatt LC-2 MK2 + Audiomica Laboratory Ness Excellence/LessLoss C-MARC
- Stolik: Franc Audio Accesories Wood Block Rack
- Muzyka: NativeDSD, Roon
Cena produktu w Polsce:
- Ø Audio Icon (para): 57800 zł
Dostawca: 4HiFi