Van den Hul The Frog

by Marek Dyba / September 30, 2024

Wkładka gramofonowa Van den Hul The Frog to właściwie klasyk, funkcjonujący na rynku od wielu lat. Niemniej w moje ręce trafiła dopiero teraz za sprawą nowego dystrybutora marki w Polsce, firmy Szymański Audio. Mogłem więc w końcu przekonać się na własne uszy, czemu ta zielona Żabka ma tylu wiernych fanów na całym świecie.

Wstęp

W Polsce, przynajmniej do tej pory, marka Van den Hul kojarzyła się przede wszystkim z kablami audio. Nowy dystrybutor, Szymański Audio, od początku równie mocno postawił na ofertę skierowaną do fanów czarnej płyty. Bo przecież niderlandzka firma od wielu lat robi również kable phono i wkładki gramofonowe, a niejeden fan winyla w tejże firmie retipował (wymieniał igłę) swoją ukochaną wkładkę (także innych marek). Moje dotychczasowe doświadczenia ograniczyły się do kilku spotkań z kablami tej marki, w tym choćby świetnym zbalansowanym interkonektem THE CNT (recenzja TU ).

Od czasu jednakże gdy, całkiem niedawno, mamy nowego dystrybutora, trafiły do mnie już dwa kable phono, D 502 Hybrid oraz droższy i jeszcze lepszy D 501 Silver Hybrid, które pomogły mi wydobyć pełnię potencjału ze bardzo dobrego nowego polskiego 12-calowego ramienia gramofonowego, Muarah MY-1 12 (recenzja TU). Teraz z kolei doczekałem się wizyty pierwszej wkładki niderlandzkiego mistrza, The Frog. Jak wspomniałem na początku, nie jest to bynajmniej nowy produkt, jako że funkcjonuje na rynku od wielu, wielu lat (po raz pierwszy trafił do sprzedaży jeszcze w XX wieku!).

O jego wyjątkowej klasie najlepiej jednakże świadczy fakt, iż nadal, czy raczej nieustannie, ma mnóstwo fanów. To po pierwsze jasno dowodzi, że to klasowy i ponadczasowy produkt, który broni się pomimo upływu czasu przy nieustannie zmieniającym się przecież rynku. Po drugie potwierdza, że Van den Hul nie należy do producentów, których funkcjonowanie opiera się na ciągłym wprowadzaniu na rynek nowości. Że da się funkcjonować z sukcesami oferując przez wiele lat te same produkty, pod warunkiem oczywiście, że są wystarczająco dobre. I chwała Van den Hulowi za to! Powiedzenie, że lepsze jest wrogiem dobrego nie wzięło się znikąd i znajduje czasem potwierdzenie także na rynku audio.

Budowa i cechy

Być może dlatego, że testowany model ma już blisko 30 lat, z zewnątrz wygląda nieco oldskulowo w porównaniu do wielu współczesnych wkładek. Tak naprawdę jej kształt i ogólne wrażenie, wynikające również z zielonego koloru i żółtych napisów, kojarzyły mi się raczej z wkładką z ruchomymi magnesami (MM), acz cena sugerowała raczej wysokiej klasy MC, którą ten model Van den Hula jest. Podobnie jak inne modele tego producenta, The Frog dostarczany jest w standardowym drewnianym pudełku, na którego pokrywie pisakiem wpisywana jest nazwa modelu, plus zakodowane w numerze seryjnym informacje dotyczące jego konstrukcji.

Na wewnętrznej stronie pokrywy umieszczono z kolei użyteczne informacje, takie jak: sugerowana siła nacisku igły, anty-skating, do ramion o jakiej masie efektywnej ten model pasuje (a z racji relatywnie wysokiej podatności są to w tym przypadku raczej ramiona lekkie i o średniej masie), optymalne obciążenie i wartość sygnału jaki dostarcza. W pudełku, oprócz samej wkładki wyposażonej w osłonę igły, dostajemy śrubki mocujące, a także malutką poziomicę, która przyda się przy ustawianiu wkładki.

Samo ustawianie wkładki jest relatywnie proste o tyle, że igła jest dobrze widoczna, a nie schowana, jak w przypadku wielu innych wkładek głęboko pod korpusem. Regularny kształt tegoż korpusu to kolejny element ułatwiający życie osoby ustawiającej Żabkę. W rozmowie przed wysyłką The Frog do mnie dystrybutor wyraźnie zaznaczył, a robi to również producent w swoich materiałach, że nowa wkładka, a takową otrzymałem, potrzebuje nawet 100 godzin grania zanim zaprezentuje swój pełny potencjał. W praktyce udało mi się nieco ten okres skrócić z pomocą płyty wydanej przez ClearAudio służącej m.in. do wygrzewania wkładek, ale i tak trwało to dość długo, dłużej niż z jakakolwiek inna wkładką, jaka u mnie do tej pory gościła.

O ile na początku siłę nacisku ustawiłem na 1,6g to, zgodnie z sugestią producenta, po wygrzaniu zmniejszyłem ją do nieco ponad 1,3g. Z jednej strony, o czym później, przełożyło się to na jeszcze większą swobodę grania, z drugiej mniejszy VTF oznacza mniejsze zużycie odtwarzanych płyt. Oczywiście istotne jest, by tak niski nacisk nie powodował problemów ze śledzeniem rowka, a już po wielu dniach słuchania mogę potwierdzić, że takowych z The Frog nie miałem.

Także anty-skating, w przypadku ramion, w których można go ustawiać/regulować, można ustawić na bardzo niską wartość. Zwykle przy nacisku igły wynoszącym (dla przykładu) 1,5g anty-skating ustawia się na podobną wartość, w tym przypadku może ona być znacząco niższa (to kwestia specjalnego szlifu igły i dość wysokiej podatności). Akurat ramiona J.Sikory regulacji anty-skatingu nie mają, więc wpływu ustawienia tak niskiej wartości na odtwarzanie płyt sprawdzić nie mogłem.

Każda wkładka niderlandzkiego producenta jest budowana ręcznie, acz podejrzewam, że dziś niekoniecznie już przez samego mistrza, Aalta Jouka van den Hula, jak to miało miejsce kiedyś. Wkładka, która do mnie dotarła to „standardowy” Frog, bo w ofercie jest też droższa wersja „Gold” z podwójnymi magnesami i cewkami nawiniętymi złotym drutem, podczas gdy „standardowa” Żabka wykorzystuje w tym miejscu wysokiej czystości miedź.

Dostępna jest jeszcze wersja wysokopoziomowa, która w przeciwieństwie do dwóch poprzednich (oferujących i tak stosunkowo, jak na wkładki MC, wysoki sygnał wynoszący 0,65 mV) dostarcza sygnał o wartości 2,25 mV. Producent nie podaje za wiele informacji o samej konstrukcji. Pisze jedynie, że cewki zaczerpnięto z modelu Grasshopper III, a zawieszenie i wspornik z Grasshopper IV (oba te modele nie są już produkowane). We wsporniku umieszczono jedną ze słynnych, za sprawą oryginalnych szlifów, igieł Van den Hula, VDH – IS.

Mocowanie wkładki jest standardowe w sensie rozstawu otworów na śrubki. Niestandardowe jest natomiast umieszczenie tychże w „uszach” wystających poza obrys korpusu wkładki. Na szczęście otwory są gwintowane, co pozwala uniknąć zabawy z nakrętkami, choć te w tym przypadku i tak nakręcałoby się o wiele łatwiej niż w przypadku modeli innych producentów, gdzie otwory znajdują się w samym korpusie.

Brzmienie

Jak już Państwo wiecie, The Frog z racji relatywnie wysokiej (zwłaszcza, jak na obecne czasy) podatności potrzebuje niezbyt ciężkiego ramienia. U mnie test tej wkładki zbiegł się z odsłuchami nowego ramienia ze stajni J.Sikora, nazwanego KV9. To tańsza wersja doskonale już znanego KV9 Max (recenzję 12-calowej wersji Max znajdziecie TU, „zwykłej” 12-tki TU, a KV9 Max TU), stworzona na wyraźne prośby, a może nawet żądania dystrybutorów. Niższa cena ma bowiem lepiej „pasować” do otwierającego ofertę lubelskiej firmy gramofonu Initial.

Ramię to ma masę efektywną rzędu 10,5g, czyli mieści się w rekomendowanym przez Van den Hula przedziale (8-14g) i jest… znakomite. Ale to temat na osobną recenzję, która pojawi się w nieodległej przyszłości. Ramię KV9 pracowało oczywiście w firmowym decku, który od lat jest moją referencją, czyli J.Sikora Standard Max. Podobnie jak pozostałe ramiona tej polskiej marki, tak i to nowe ma rurkę wykonaną z kevlaru i standardowo korzysta z okablowania Soyaton, czyli pozłacanej miedzi o wysokiej czystości.

Kablem tym sygnał trafiał, zamiennie, do moich ESE Lab NIBIRU MC i GrandiNote Celio Mk IV, ale również do testowanych Accuphase’a C-47 (który posiada kilka wejść, więc pozwalał mi najłatwiej odnosić brzmienie The Frog w KV9 do mojego Air Tighta PC-3 w ramieniu KV12 Max), Linear Audio Researcha LPS-2 oraz MolaMola Lupe. Dalej interkonektem niezbalansowanym TelluriumQ Black do jednego z moich wzmacniaczy, czyli dzielonego Circle Labs (P300 + M200, połączonych kablem zbalansowanym KBL Sound Himalaya II XLR), integry w klasie A, GrandiNote Shinai, ale również do często ostatnio słuchanego modyfikowanego SETa 300B, czyli mojego ArtAudio Symphony II. Każdy z tych wzmacniaczy za pośrednictwem kabli głośnikowych Soyaton Benchmark mk2 napędzał kolumny GrandiNote MACH4.

Jak już wspominałem, niderlandzka wkładka wymaga nieco dłuższego niż zwykle okresu wygrzewania. W przypadku wielu, a nawet większości wkładek, rekomendowane jest 30 do 50 godzin grania, a The Frog potrzebuje godzin stu. O ile na początku użyłem specjalnej płyty do wygrzewania wkładek przygotowanej przez Clear Audio słuchając jednocześnie w tym czasie czegoś innego, o tyle po kilkudziesięciu godzinach zacząłem jednak niezobowiązująco słuchać tego, co potrafi testowana wkładka. Dzięki temu miałem okazję obserwować końcowy etap wygrzewania się Żabki.

W tym czasie dźwięk z jednej strony coraz bardziej się otwierał, wypełniał powietrzem, zyskiwał na precyzji, z drugiej rosła swoboda, z jaką prezentowana była właściwie każda muzyka, a dźwięk stawał się mocniej nasycony, barwniejszy, ale z zachowaniem wysokiego poziomu kontroli nad każdym aspektem prezentacji. Choć właściwie od początku podobało mi się to, co słyszałem, jak długo notowałem dalszy progres po prostu dobierałem kolejne płyty, by posłuchać ich dla przyjemności. Gdy odniosłem wrażenie, że to już, że żaden aspekt odtwarzanego dźwięku nie ulega dalszej poprawie, zabrałem się za odsłuchy właściwe.

Jednym z pierwszych krążków słuchanych „na poważnie” był relatywnie nowy nabytek, odsłuchiwany od momentu zakupu już wiele razy, czyli akustyczny album Dżemu, do niedawna dostępny wyłącznie na płycie CD. Do płyty tej (podobnie jak i do zespołu) mam ogromny sentyment, więc i oczekiwania są spore, za każdym razem gdy jej słucham. Bardzo szybko uznałem (choć oczywiście wcześniejsze, niezobowiązujące odsłuchy już to sugerowały), że akustyczny album ze znakomitym wokalem Rysia Riedla był doskonałym wyborem na otwarcie krytycznych odsłuchów.

Nie jest to co prawda najlepiej nagrany/wydany album świata, ale The Frog pozwolił mi docenić pracę włożoną w przygotowanie tego pierwszego winylowego wydania. To bowiem wkładka, który duży nacisk kładzie na, tylko i aż, poprawność barwy odtwarzanego dźwięku, a w konsekwencji na jego nadzwyczajną naturalność. A jak można to lepiej ocenić niż słuchając doskonale znanego słuchaczowi głosu, czy akustycznych instrumentów, choćby moich ukochanych gitar? Z mojego punktu widzenia to jedne z najlepszych punktów odniesienia. Van den Hul serwował je, podobnie zresztą jak i pozostałe instrumenty, w sposób imponujący, ale nie za sprawą efekciarstwa, tylko właśnie naturalności brzmienia. Efekt wow! I owszem, pojawił się u mnie, ale nie było to chwilowe zachłyśnięcie się podkręconym w ten, czy inny sposób dźwiękiem. Był to natomiast efekt kapitalnie wręcz płynnej, spójnej, wręcz organicznej prezentacji podanej w sposób, który często określany jest mianem „tu i teraz”.

Z jednej strony bowiem Żabka budowała przekonującą prezentację, z dobrą lokalizacją, z bezbłędną gradacją planów, niewiele, ale jednak szerszą niż rozstaw kolumn i całkiem głęboką sceną, choć jednocześnie jasne było dla mnie, że nie stara się dodać od siebie wrażenia nagrania zrealizowanego w wielkiej sali (co zdarza się komponentom, które wielką scenę serwują niezależnie od tego, czy uchwycono ją w nagraniu, czy nie). Otoczenie akustyczne muzyków (nawet jeśli wykreowanej w dużej mierze na konsoli) robiło wrażenie realistycznego. Nie było tu również wypychania czegokolwiek do przodu, jako że pierwszy plan zaczynał się na linii łączącej kolumny, ale to właśnie w pierwszym rzędzie ta głęboka, nasycona, „prawdziwa” barwa szczególnie gitar i wokalu, pojawiających się na pierwszym planie, kreowała tak przekonujące wrażenie obecności zespołu w moim pokoju.

By to uzyskać niezbędna była umiejętność odczytywania przez Van den Hulową igłę ogromnej ilości informacji z rowka płyty (a właściwie płyt, bo to samo słyszałem z każdą kolejną), a następnie takiego przetworzenia energii mechanicznej przekazywanej do przetwornika wkładki na impulsy elektryczne, by w efekcie powstawał wysoce uporządkowany, bogaty w informacje, rozdzielczy i czysty dźwięk. Bo rozdzielczość, choć kolejne cechy, o których za chwilę i które niekoniecznie jednoznacznie się z nią kojarzą, jest kolejnym mocnym punktem The Frog. Nie jest to najbardziej rozdzielcza wkładka jaką znam i nie o to w jej przypadku chodzi. To nie jest przecież nawet topowa wkładka w ofercie tego producenta, więc trudno od niej tego wymagać. Niemniej jest to już poziom, który zwykle określa się mianem high-endu. Informacji w serwowanej przez testowaną wkładkę prezentacji jest multum, a te (naj)lepsze wkładki dorzucają już naprawdę niewiele, zwłaszcza tego najdrobniejszego planktonu.

To że istnieją wkładki jeszcze lepsze (zwykle dużo droższe) nie zmienia faktu, że jeśli tylko dacie tej (już wygrzanej!) wkładce dobrze nagraną i wydaną płytę to olśni Was bogactwem, gęstością i pełnią dźwięku osiągniętym z pomocą dużej ilości informacji, także tych najdrobniejszych, z tym, że wątpię by komukolwiek przyszło do głowy nazywać jej brzmienie „szczegółowym” (chyba że będzie ją porównywał do innej wkładki z niższej półki). W tym brzmieniu nie chodzi bowiem o epatowanie detalami, ale o wykorzystywanie ich bogactwa do tworzenia przebogatej, spójnej i, raz jeszcze powtórzę, bajecznie wręcz płynnej i naturalnej całości. W przypadku innych topowych wkładek często w trakcie odsłuchów zdarza mi się, że zapominam o konieczności oceny ich brzmienia, a czasem także i o fakcie, że słucham „tylko” nagrania, ale tam wynika to z innych cech dźwięku. Z The Frog moje zaangażowanie w prezentowaną muzykę brało się właśnie z nadzwyczajnej płynność i organiczności brzmienia.

Czy to oznacza, że domeną The Frog jest tylko i wyłącznie muzyka akustyczna i wokale? Już kolejny krążek, „Spiritchaser” duetu Dead Can Dance, dał odpowiedź przeczącą na to pytanie. Jasne, że elektryzujące wokale (zwłaszcza) Lisy Gerrard, ale i Brendana Perry są ważnymi elementami tych nagrań i, jak można się było spodziewać, zostały oddane w wyjątkowo naturalny, przeciągający uwagę sposób. Sposób, swoją drogą, inny niż na krążku Dżemu. O ile Rysiu był wybitnie charyzmatycznym wokalistą i liderem grupy ustępującym miejsca w centrum uwagi jedynie chwilami gitarom, to tu oba wokale, nawet Lisy, były jedynie ważnym (!), ale tylko elementami większej układanki. I tak właśnie zostały pokazane z wkładką Van den Hula.

Dużą część wyjątkowego, nieco tajemniczego klimatu „Spiritchasera” stworzono z pomocą instrumentów elektronicznych. Co ciekawe, choć The Frog nie odtwarzał najniższych dźwięków w tak nasycony i dociążony, tak fizycznie odczuwalny sposób, jak choćby mój Air Tight PC-3, to jakoś wcale mi tego nie brakowało. Tu niskie dźwięki miały ciut mniej mocy i masy, ale były za to bardzo zwarte, sprężyste, zwinne i dobrze różnicowane. Dzięki temu pojawiające się tu i ówdzie hipnotyczne rytmy, kojarzące mi się nieodmiennie z muzyką aborygeńską (choć inspiracją tak naprawdę była tradycyjna muzyka afrykańska), były tak wciągające, tak nieodparte, że nie sposób było się uniknąć ich wystukiwaniu jedną, a czasem i kilkoma kończynami jednocześnie.

Bazując na wspominanej już wysokiej rozdzielczości, Żabka zaimponowała mi świetnym różnicowaniem w całym paśmie wzbogacając w ten sposób prezentację mnóstwem smaczków i subtelności (umiejętnie wkomponowanych w całość!). Owo różnicowanie dotyczyło nie tylko barwy, ale i cieniowania dynamiki, stąd, o ile dynamika w skali makro była nieco lepiej pokazywana przez moją wkładkę, o tyle sporo jednak tańsza niderlandzka konkurentka nie odstawała zupełnie od Air Tighta w zakresie mikro-dynamiki. Dlatego właśnie tak doskonale zabrzmiał krążek braci Olesiów i Christophera Della „Komeda Ahead”. Słuchając kolejnego z moich ulubionych instrumentów, kontrabasu Marcina, delektowałem się nie tylko tym, jak dobrze oddana była wielkość, masa i potęga jego brzmienia, ale i barwa, faktura, jak doskonale różnicowane były poszczególne szarpnięcia strun, czy pociągnięcia smykiem.

Takie różnice rozgrywają się właśnie na poziomie mikro, a The Frog pokazywał je jakby bez wysiłku, z dużą precyzją, ale nie popadając w suchą analityczność. Dzięki temu w każdym momencie to muzyka była na pierwszym planie wsparta pięknie odtworzonym klimatem tego nagrania. Wszystkie te elementy, nie tylko zresztą na albumach akustycznych, wzbogacały i pogłębiały doświadczenie doświadczenie sprawiając, że nie jeśli tylko muzyka była ciekawa to nie mogłem się od niej oderwać. Dlatego właśnie słuchanie właściwie każdego albumu, po który sięgnąłem w trakcie odsłuchów, kończyło się przesłuchałem go w całości nawet wtedy, gdy miałem świadomość, że kilka innych kartridży, z moim włącznie, odtwarza daną płytę np. z większych rozmachem, oferując mocniejsze, potężniejsze brzmienie. W takich przypadkach z The Frog moją uwagę przyciągały po prostu inne, mniej zwykle efektowne, ale równie ciekawe elementy, a w ostatecznym rachunku odsłuch takiego krążka okazywał się równie ciekawym i pełnym przeżyciem, jak z innymi high-endowymi wkładkami. Był po prostu nieco inny, ale równie dobry i ciekawy.

Sięgając po krążek „Pulsion” Jacquesa Loussiera chciałem się przekonać, jak The Frog poradzi sobie z takim wysoce energetycznym, dynamicznym, szybkim graniem. Mówimy, to dla tych, którzy krążka nie znają, o świetnie zrealizowanym albumie z lat 70-tych XX wieku opartym o zaledwie dwa instrumenty – fortepian i perkusję. Także i tym razem było to brzmienie, czy sposób prezentacji nieco inny niż moją wkładką. Gramofon i ramię J.Sikora, ale i mój Air Tight, oferują fenomenalną dynamikę, szybkość, PRAT (tempo, rytm i timing), a gdy trzeba i potęgę brzmienia, którym niewiele gramofonów potrafi choćby dorównać.

Wkładka Van den Hula grająca w ramieniu KV9 nie była aż tak niebywale dynamiczna, czy aż tak szybka jak mój AirTight, ale też i nie odstawała na tyle, by pogarszało to moje postrzeganie tej muzyki. Odbierałem to jako niewielkie przesunięcie akcentów w jej prezentacji. Na przykład blachy perkusji, choć nie sypały aż tak mocno skrami, nadal cieszyły uszy blaskiem i żwawością będąc przy tym nieco mocniej dociążone. Uderzenia stopy perkusji nie miały aż takiej masy, aż tak mocnego wykopu, ale brzmiały ciut bardziej sprężyście. Z kolei w przypadku fortepianu mistrza jego klawisze z The Frog zyskały odrobinę na masie, nie tracąc przy tym nic ze swej zwinności ani dźwięczności, serwując także długie, pełne wybrzmienia.

Przydało się to może nawet bardziej na krążku Tria Tsuyoshi Yamamoto. Ci, którzy znają jego nagrania wiedzą, że japoński muzyk prezentuje na nich dość „agresywny” styl grania na fortepianie. W przypadku systemów czy komponentów, które nie do końca radzą sobie z jego stylem, efektem jest często wrażenie, jakby muzyk „walił” bez opamiętania w klawisze, czego efektem są niemal, albo faktycznie, przesterowane, czy zniekształcone dźwięki. Wkładka Van den Hula łatwo, jak się wydawało, zachowując styl mistrza zagrała jego krążek („Misty”) po mistrzowsku. Dźwięk był mocny, może nawet odrobinę agresywny, ale jednocześnie czysty, uporządkowany, klarowny i płynny – wszystko w tym graniu miało swoje miejsce i brzmiało równie żywo, równie dobrze jak z niejedną nawet sporo droższą wkładką i słuchałem tego z ogromną przyjemnością i w pełnym komforcie.

Masywne „ciało” fortepianu zajmowało podobny obszar sceny, ale masą ciut ustępowało temu, co serwował mój Air Tight zawieszony w ramieniu KV12 Max na tym samym decku (i grający przez ten sam przedwzmacniacz gramofonowy). Jeśli ktoś z Państwa czytał moje recenzje ramion Janusza Sikory być może pamiętacie, że właściwie największą różnicą między 12-to a 9-cio calowymi wersjami (w obu przypadkach Max, bo je miałem okazję porównywać bezpośrednio) była właśnie kwestia potęgi brzmienia i dociążeniu dołu pasma, więc część różnicy, o której piszę w kontekście wkładek mogła się brać właśnie stąd, ale ponieważ PC-3 także wieszałem w KV9 więc wiem, że ramię to odpowiadało jedynie za część wskazanej różnicy.

9-cio calowe ramię Sikory, czego zwykle się oczekuje, jest jednocześnie odrobinę zwinniejsze i bardziej jeszcze responsywne od wersji 12-to calowej. The Frog doskonale się do tego dopasował świetnie oddając popisy zarówno pianisty, jak i perkusisty. Podobnie było na zrealizowanym cyfrowo, acz bardzo dobrze brzmiącym, krążku Spyro Gyry, czy też na klasyku Milesa Davisa (z Marcusem Millerem na basie), czyli „TuTu”. Cała płynność, spójność i organiczność brzmienia The Frog nie biorą się bowiem z sztucznego ocieplania, czy spowolnienia brzmienia, dzięki czemu także i przy takich nagraniach wymagających pewnego prowadzenia tempa, umiejętności oddawania szybkich, mocnych impulsów Van den Hul radził sobie bezbłędnie.

Podsumowanie

Van den Hul The Frog może być propozycją z nie najwyższej półki tej marki, ale z pełną odpowiedzialnością oświadczam, że to już rasowy high-end! To ten książę z bajki zaklęty w żabę, tyle że zmianę załatwia nie pocałunek, ale odpowiednie warunki pracy, czyli odpowiedniej klasy deck i ramię (i reszta systemu) oraz poświęcenie aż 100 godzin na pełne wygrzanie. Gwoli jasności, nie jest to propozycja dla fanów wysoce analitycznego grania, ale raczej tych, którzy chcą by ich ulubiona muzyka brzmiała wysoce kulturalnie, naturalnie, płynnie i spójnie. Każdy element na długiej liście audiofilskich obowiązkowych cech dźwięku będzie można spokojnie odhaczyć, bo Żabka właściwie wszystko, co istotne, robi co najmniej dobrze, a wiele rzeczy bardzo dobrze. Niemniej kluczem jest tu dbanie o prezentację jako całość, a nie o najlepszy bas, soprany, przestrzeń, rozdzielczość, czy jakąkolwiek inną cechę brzmienia.

Tak, możecie liczyć na ponadprzeciętną (jak na ten poziom cenowy) przestrzenność brzmienia, na przekonujące obrazowanie, na bogactwo informacji, z których misternie tkana jest całość prezentacji, na granie równe w całym paśmie, emocjonalnie angażujące, klimatyczne gdy trzeba, ale to wszystko to jedynie elementy przemyślanej, doskonale skomponowanej i niezwykle atrakcyjnej dla chyba każdego miłośnika muzyki całości. Jeśli nie mieliście do tej pory okazji to koniecznie spróbujcie posłuchać The Frog – warto! To doskonały przykład na to, jak za nie aż tak duże, jak na high end, pieniądze zaproponować produkt, w którym można się zakochać na całe życie! Niderlandzka wkładka niniejszym trafia na krótką listę moich faworytów, otoczona głównie dużo droższymi modelami innych producentów. Patrzę jeszcze ciągle na nią i odnoszę wrażenie, że ta niepozorna zielona Żaba czuje się w tym towarzystwie znakomicie, bezczelnie rozpychając się łokciami… .

Cena (w czasie recenzji): 

  • Van den Hul The Frog: 10.800 PLN

Producent: Van den Hul

Dystrybutor: Szymański Audio

Specyfikacja techniczna (wg producenta):

  • Typ: Moving coil (MC)
  • Pasmo przenoszenia: 5Hz do 55kHz
  • Szlif igły: VDH – IS
  • Rekomendowana siła nacisku igły: 1.2 do 1.6 g
  • Statyczna podatność igły: 35 mikronów / mN
  • Tracking: @ 15 mN @ 315 Hz 70 – 80 Micron
  • Sygnał wyjściowy: @ 1 kHz @ 5.7 cm/s eff. 0.65 mV RMS
  • Nierównomierność kanałów: < 0.3 dB
  • Separacja kanałów: @ 1 kHz/10 kHz >35 / >30 dB
  • Rekomendowane obciążenie: 500 (> 200) Ohm

Platforma testowa:

  • Źródło cyfrowe: pasywny, dedykowany serwer z WIN10, Roon Core, Fidelizer Pro 7.10, karty JCAT XE USB i JCAT NET XE z zasilaczem FERRUM HYPSOS Signature, JCAT USB Isolator, zasilacz liniowy KECES P8 (mono), switch: Silent Angel Bonn N8 + zasilacz liniowy Forester.
  • Przetwornik cyfrowo-analogowy: LampizatOr Pacific 2 + Ideon Audio 3R Master Time
  • Źródło analogowe: gramofon J.Sikora Standard w wersji MAX, ramiona J.Sikora KV12 i J.Sikora KV12 Max, wkładka AirTight PC-3, AudioTechnica PTG33, przedwzmacniacze gramofonowe: ESE Labs Nibiru V 5 i Grandinote Celio mk IV
  • Wzmacniacz: GrandiNote Shinai, Circle Labs M200, Art Audio Symphony II (modyfikowany)
  • Przedwzmacniacz: Circle Labs P300
  • Kolumny: GrandiNote MACH4, Ubiq Audio Model One Duelund Edition
  • Interkonekty: Bastanis Imperial x2, Soyaton Benchmark, Hijiri Million, Hijiri HCI-20, KBL Sound Himalaya II XLR, David Laboga Expression Emerald USB, David Laboga Digital Sound Wave Sapphire Ethernet
  • Kable głośnikowe: Soyaton Benchmark mk2
  • Kable zasilające: DL Custom Audio 3DR-S-AC, LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3
  • Zasilanie: Gigawatt PF-2 MK2 i Gigawatt PC-3 SE Evo+; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
  • Stoliki: Base VI, Rogoz Audio 3RP3/BBS, Alpine-line
  • Akcesoria antywibracyjne: platformy ROGOZ-AUDIO SMO40 i CPPB16; nóżki antywibracyjne Omex Symphony 3S, ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot, Graphite Audio IC-35 Premium i CIS-35