Do Wrocławia wybrałem się ostatnio w dokładnie tym samym celu co w 2013 roku, tj. na zorganizowaną przez impresario Piotra Guzka wrocławską imprezę Audiofil. Tym razem daniem głównym były urządzenia niemieckiej manufaktury Thöress. Nie ukrywam, tym razem nie dało się powiedzieć ‘nie’. Sprawa miała charakter osobisty i jestem tutaj śmiertelnie poważny.
Impreza, która prawie się nie odbyła
“Osobisty? Panie, coś Pan dzisiaj zażył, że takie farmazony prawisz? Z konstruktorem żeś się na schadzkę umówił? Czy coś?”. No nie do końca, a w zasadzie to zupełnie nie. Szef niemieckiej firmy był gościem specjalnym, a i owszem, ale jego obecność stanowiła ‘jedynie’ sympatyczny dodatek do całości. Powód mojego jakże podniosłego tonu jest prozaiczny: dźwięk. Tak się poskładało, że nie tak znowu dawno temu na mój warsztat trafiła lampowa integra Reinharda Thöressa i po jakimś czasie zagrała tak, że kolokwialnie pisząc kapcie zgubiłem. W zasadzie to zaśpiewała w taki sposób, że nie widząc jej przed sobą w życiu bym nie powiedział, że jest oparta na szklanych bańkach. Mój Firstwatt F7 gra bardziej treściwie, ale też wolniej, cieplej i ogólnie robi zupełnie co innego z dźwiękiem, a jest przecież oparty na tranzystorach. Lampowy stereotyp mówi, że powinno być przecież odwrotnie, prawda?Od pewnego momentu stało się dla mnie jasne, że Thöress F2A11 to jest sprzęt równie unikatowy, co dobry, a słowo ‘bardzo’ idealnie tu pasuje. Ten dźwięk do dzisiaj nie daje o sobie zapomnieć. Gdy kilka tygodni później zadzwonił polski dystrybutor z zaproszeniem, wystarczyła mi jedynie informacja, że zagra system składający się m.in. z elektroniki oraz kolumn Reinharda. Byłem ciekawy efektu nie jako dziennikarz, to było niejako przy okazji, ale przede wszystkim entuzjasta w pełni świadomy tego, że z produktami wyjątkowo uzdolnionego konstruktora przyjdzie mu spędzić kilka godzin.OK, a o co chodzi z tym, że prezentacja prawie się nie odbyła? Ano, jak udało mi się dowiedzieć, zawsze są po drodze jakieś trudności natury sprzętowo-organizacyjnej. Zawsze. Nie ma to tamto, coś musi nawalić, a pierwszego dnia wrocławskiego wydarzenia nawaliło i to po całości, tak, że nastała wszechogarniająca ciemność. W całym hotelu Qubus zabrakło prądu, to jedna rzecz. Natomiast – jak się szybko okazało – szansa na to, że spora sala powróci do stanu użyteczności była delikatnie pisząc mglista. Takie były przynajmniej pierwsze informacje uzyskane od pracowników hotelu. Mało tego, cała ta nieciekawa sytuacja zaistniała dosłownie na kwadrans przed południem, tj. na chwilę przed otwarciem drzwi dla gości. Nic, tylko się załamać, tym bardziej, że osób zainteresowanych wrocławskim wydarzeniem przybywało. O dwunastej każdy popatrzył na siebie lekko zmieszany. Nie trwało to długo, chwilę później zaczęły padać żarciki i inne takie, zrobiło się wesoło. Fakt, odrobinę nerwowo, ale niezaprzeczalnie zabawnie. Nic tak nie rozładowuje napięcia jak śmiech.Będąc zupełnie szczerym, wraz z Markiem przybyliśmy do Wrocławia dzień wcześniej. Tak nam było wygodniej, chcieliśmy wypoczęci podejść do tematu. Stąd siłą rzeczy wzięliśmy udział w wybebeszaniu kartonowych pudeł i drewnianych skrzyń z ich zawartości, rozstawianiu tejże, adaptacji akustycznej pokoju i w końcu wstępnemu odsłuchowi całości. Tutaj należy się słowo wyjaśnienia, że spora część zaprezentowanych urządzeń była nowa, z czasem pracy liczonym w pojedynczych godzinach, a nie ich setkach. Tak czy inaczej, po uporaniu się z kilkoma nieprzewidzianymi trudnościami zagrało. Na tyle dobrze, że mógłbym spokojnie napisać na podstawie tych wspomnień wartościowy materiał, tym bardziej, że temat zdjęć także zamknął się jeszcze tego samego wieczora. Powód? Nadspodziewanie znajomy dźwięk. Gdy następnego dnia zabrakło światła i wystawa stała pod dużym znakiem zapytania, co oczywiście nie było winą organizatorów, rozpatrywany był najgorszy wariant. Gdyby hipotetycznie impreza nie odbyła się, wyposażony w bagaż doświadczeń oraz zdjęć i tak byłbym w stanie naskrobać spójny materiał. Bez niczego nazwałbym go relacją z imprezy, która się nie odbyła lub do której ostatecznie nie doszło. Nie wiem jak Wam, ale mi się to teraz wydaje równie kuriozalne, co zabawne.Dla jasności, światło powróciło po dwóch godzinach. Elementarna matematyka podpowiada, że prezentacja rozpoczęła się chwilę po 14:00. Nie liczą się utrudnienia, tylko to, jak sobie z nimi radzimy. Tutaj muszę powiedzieć, że organizatorzy wykazali się pomysłowością i zaserwowali publice spotkanie z Reinhardem w wersji unplugged, tj. w niemalże kompletnej ciemności. Rzeczonego konstruktora oświetlało jedynie skąpe światło przedostające się przez żaluzje pobliskich okien. Zrobiło się bardzo przyjemnie i klimatycznie. Uważam, że ten naprędce zrealizowany plan to był strzał w dziesiątkę z kilku powodów. Atmosfera to jedno, a postać Reinharda – drugie. Facet ma masę ciekawych rzeczy do powiedzenia, nie kryje się po kątach ze swoją wiedzą i nie unika nawet wyjątkowo niewygodnych pytań, których – uwierzcie – nie zabrakło.Rzecz rozchodzi się o to, że Reinhard ma bardzo dużą wiedzę, popartą nie tylko wykształceniem (matematyk oraz fizyk), ale też ponad dwudziestoletnią praktyką. Używa narządu słuchu do weryfikacji swojej pracy, a jakże, ale jej podstawą jest nauka. Za każdym zastosowanym przez niego rozwiązaniem maszeruje gromada argumentów. Pisząc skrótowo, ów konstruktor nie tylko wie co i jak, ale także jest pewny tego co mówi. Opowiadanie o niemieckich produktach przychodzi mu z niebywałą swobodą, konkretne aplikacje przedstawia w taki sposób, jak gdyby były to oczywiste fakty. Nie było kluczenia i zwodzenia słuchacza za nos, leciały same konkrety. W swojej pracy wykorzystuje własne produkty i jest winylowym zapaleńcem. Unika cyfry jak tylko może, a życie umilają mu gramofony firmy Thorens i flagowe wkładki Audio-Technica.Produkty Reinharda wyglądają specyficznie, pisałem już o tym w recenzji integry F2A11. Retro pełną gębą, nic dodać i nic ująć. A jednak, mogą się podobać. Są do bólu funkcjonalne i ani odrobinę krzykliwe, nie ma przerostu formy nad treścią. Dorzućmy do tego obłędne wykonanie. Każdy punkt lutowniczy, transformator, pokrętło czy elementy obudowy stoją na naprawdę wysokim poziomie. Reinhard to perfekcjonista, wkłada serce w swoje wyroby i nie ma przeproś, to się po prostu widzi. Nawet jego kolumny, choć wizualnie proste, są wykonane z dbałością o detale. W grę wchodzi sklejka, profesjonalne przetworniki Beymy i niemieckie elementy zwrotnicy, Herr Thöress to patriota. Jeszcze raz podkreślę, że wyjątkowo komunikatywny. Ludzie się pytali nie tylko o firmy odpowiedzialne za podzespoły jego paczek, ale też o detale, a on dawał im to wszystko na tacy jak gdyby nigdy nic. Powód? Reinhard po prostu nie obawia się o to, że komuś uda się sklonować jego kolumny. To nie jest aż tak proste, jak się może wydawać.Gdy stało się światło, w końcu goście mogli posłuchać muzyki. Mieliśmy z Markiem kilka godzin na to, żeby raz jeszcze zaznajomić się z całym systemem. Zagrały wyposażone w lampy 845 firmy KR Audio monobloki 845 Mono, przedwzmacniacz gramofonowy The Enchancer, przedwzmacniacz Dual Function Line & Head, kolumny 2CD12 (to również produkt Reinharda) oraz niemiecki gramofon Cantano W z własnym ramieniem T, który wyposażono we wkładkę Murasakino Sumile MC, której cena sprawia mi fizyczny ból. Okablowanie to standardowo wysokie modele japońskiej firmy Harmonix, natomiast angielska firma ISOL-8 popełniła listwę zasilającą. Zdecydowana większość z tych rzeczy znalazła miejsce na stoliku rodzimej firmy Harmonium. Całości dopełniły mata pod płyty oraz obłędnie prezentujący się docisk, także autorstwa Kazuo Kiuchiego.Jeszcze raz podkreślam, że opisane w niniejszym akapicie wrażenia dotyczą urządzeń w zasadzie nowych, niewygrzanych. Niejedna osoba załamałaby tu ręce i jasno wyraziła swoje niezadowolenie, przy okazji zarzucając organizatorom brak profesjonalizmu. Błąd, spory błąd. Po godzinie pracy było jasne, że system broni się, a po jeszcze jednej wszyscy wiedzieliśmy, że jest najzwyczajniej w świecie bardzo dobrze. Następnego dnia, gdy energetyka uporała się z usterką, wrażenia były jeszcze bardziej intensywne.Mógłbym teraz napisać, że efekt był spójny, odpowiednio nasycony, nadspodziewanie żwawy i inne takie. W zasadzie to za chwilę i tak to zrobię. Ale warto uprzednio wiedzieć, że cały zestaw, choć naszpikowany lampami, wcale nie grał przesadnie harmonicznie. Owszem, dało się wyczuć, że szklane bańki są na rzeczy, ale uwagę zwracały zupełnie inne aspekty. Nie takie znowu rosłe paczki wypełniły całe pomieszczenie wyjątkowo szybkim, dużym i zwartym dźwiękiem. Nie było mowy nawet o najmniejszym jego spowolnieniu. Nie zwracała uwagi jedynie żywa tkanka muzyczna, ale przestrzenność, świetne obrazowanie brył poszczególnych instrumentów zawieszonych w wirtualnej przestrzeni. Nie byłem tym jakoś szczególnie zaskoczony, podobnie wypadła integra F2A11 w moich czterech ścianach. To w dużym stopniu pokrywa się z zeznaniami samego konstruktora. Nie robi on zupełnie innych brzmieniowo produktów, wszystkie z jego portfolio grają poniekąd podobnie, ale Reinhard też nie kryje się z tym, że od zawsze myślał o swojej ofercie w kategorii synergicznie grającej całości.Gdy przywoła się imponujący i zróżnicowany bas, namacalne partie wokalne i selektywną górę słyszalnego pasma, jeszcze nic niezwykłego się nie dzieje. Owszem, te rzeczy są ważne, ale całość spina właśnie obrazowanie. To jest ten aspekt, który na mnie prywatnie wywarł ogromne wrażenie. Kolejny element tej układanki właściwy dla paczek wysokiej skuteczności to niczym nieskrępowana swoboda. Oj, tej to nie zabrakło. Kolumny zbierały się bez zająknięcia, świetnie ukazywały kontrasty dynamiczne w muzyce, tak, jak gdyby nie było przed nimi żadnych ograniczeń w tej kwestii. Przekaz był całościowo wyjątkowo organiczny, w tym sensie, że moim zdaniem świetnie został uchwycony balans pomiędzy szybkością i warstwą informacyjną, a nasyceniem, ale bez cienia szarości czy barwowego przesytu. Niemalże w całości niemiecki zestaw pracował niczym dobrze pobudzony i pełen żywotności organizm. Fakt, swoje kosztuje, ale są systemy znacznie droższe, a – moim skromnym zdaniem – nie tak ujmujące, a pod kilkoma względami i pisząc brutalnie – gorsze. Efekt był taki, że zamiast wnikliwej analizy człowiek po prostu siedział na swoim miejscu i przeżywał wydarzenia na wprost, a efekt na sam koniec i tak był jednoznaczny, mi przyszedł bez najmniejszego trudu. To była udana prezentacja, bezapelacyjnie. Dopisali też goście, niektórzy trzymali się swoich krzeseł przez kilka godzin.Moim zdaniem osiągnięcie efektu aż tak imponującego nie jest dziełem przypadku. Ergo, Reinhard Thöress mówiąc o swoim portfolio w kategorii rozwiązania kompletnego i ostatecznego wcale nie żartował. Najczęściej takie oświadczenia trącają farmazonem, niemniej słowa tego konstruktora trzeba traktować poważnie i tym akcentem pozwolę sobie zakończyć. Serdeczne dzięki dla Krzysztofa Owczarka za zaproszenie, a dla Piotra Guzka za barwnie poprowadzoną prezentację. Do następnego.
Produkty przedstawione na prezentacji:
- Monobloki Thöress 845 Mono z lampami KR Audio 845 – 56 990 zł (para)
- Przedwzmacniacz Thöress Dual Function Line & Head – 41 990 zł
- Przedwzmacniacz gramofonowy Thöress The Enchancer – 40 990 zł
- Wzmacniacz zintegrowany Thöress F2A11 – 33 490 zł
- Wzmacniacz zintegrowany Thöress Hybrid Tride – 39 490 zł
- Kolumny Thöress 2CD12 – 61 490 zł
- Kolumny Thöress 1D8 – 36 990 zł
- Gramofon Cantano W wraz z ramieniem T – 69 990 zł
- Wkładka Murasakino Sumile MC – 34 990 zł
- Stolik Harmonium – 2 500 zł (jeden moduł)
Polski dystrybutor: Audio Atelier
Organizator: Piotr Guzek Impresariat