Siltech Crown Princess

by Dawid Grzyb / June 27, 2019

Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się cóż takiego jedna z najbardziej znanych firm trudniących się kablami audio może spreparować na 35-lecie swojej działalności, niniejszy test jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Przed Wami Siltech Crown Princess. Smacznego!

Wstęp

Ceny sprzętu audio i powiązanych z nim akcesoriów nieprzerwanie rosną, a wiele produktów lata wstecz uznawanych za jakościowy Everest, teraz okupuje półki średnią lub jeszcze niższą. Rzeczone zjawisko znakomicie pokazuje rynek słuchawkowy, ale nie inaczej jest w przypadku kabli. Nie przesadzę pisząc, że na dzień dzisiejszy firm zajmujących się nimi jest jak mrówek i nic nie wskazuje na zmianę tego trendu, wręcz przeciwnie. Co roku jedne odchodzą, inne się pojawiają i tak w koło Macieju nieprzerwanie od lat. Nie dziwota, na fundamentalnym, tj. spełniającym konkretną funkcję poziomie, łączówki, kable głośnikowe czy zasilające wymagają niewiele pracy. Wiedza umożliwiająca wykonanie któregokolwiek z tych przewodów w domowym zaciszu jest minimalna, często i gęsto także wkład materiałowy, a całości dopełnia dziecinnie łatwy dostęp do półproduktów. Można sobie do upadłego przebierać we wtykach, przewodnikach, izolacji i masie innych rzeczy. Zebrawszy to wszystko w całość, przyrównanie liczbowe kablarskich działalności do grzybów po deszczu, cóż, nasuwa się samo.Przez wiele lat byłem święcie przekonany, że kablarski rynek wygląda dokładnie tak, jak to przedstawiłem powyżej. Mało tego, po wielu przygodach z tego typu produktami i rozmowach z ludźmi za nimi stojącymi dalej uważam, że w znakomitej większości przypadków tak właśnie się sprawy mają, co nie oznacza, że zawsze. Jest kilka odstępstw od tego stanu rzeczy, natomiast firma odpowiedzialna za bohatera niniejszego materiału – Siltech – uchodzi za jedną z najlepiej znanych i rozpoznawalnych w branży. Choć kto wie? Może i faktycznie ta konkretna okupuje sam szczyt? W branżowym gronie opinia obiegowa nt. jej najlepszych produktów jest dość jednoznaczna, ale nie mi to oceniać. Przynajmniej póki co.Powstała w 1983 roku firma Siltech (mariaż słów ‘silver’ i ‘technology’) ma siedzibę w holenderskim mieście Arnhem, natomiast na oddalonej o przysłowiowy rzut beretem wsi Elst znajduje się jej linia produkcyjna. Założyciel Siltecha – Edwin Rijnveld – z wykształcenia jest inżynierem, w przeszłości zaliczył też amatorską przygodę z klarnetem. Przez lata nie wierzył w jakikolwiek wpływ kabli na dźwięk, chyba każdy nowicjusz w tym hobby tak zaczyna, by po przekonaniu się na własne uszy radykalnie zmienić zdanie. Później zaczęło się poszukiwanie odpowiedzi na pytanie dlaczego usłyszał to, co usłyszał, do którego droga okraszona była niemałymi inwestycjami. Skoro o nich mowa, na stanie holenderskiej firmy są maszyny, o których znakomita większość kablarskich operacji może co najwyżej pomarzyć. Siltech korzysta z opracowanej przez NASA platformy COMSOL i jest też jedną z nielicznych na świecie, które dysponują własnym piecem. To m. in. tutaj jest pies pogrzebany. Zamiast kupowania gotowego przewodnika od jednej z certyfikowanych fabryk, co robią praktycznie wszyscy, w firmie Edwina wytwarzany jest autorski materiał, co jest nie tylko jednym z powodów jej niemałego przecież sukcesu, ale fenomenem na skalę światową. Podobną drogą poszła nasza rodzima operacja Albedo.Kilka dekad w branży i bogato wyposażony park maszynowy to dobre powody, dla których Siltech jest operacją bardzo dobrze znaną i lubianą. Pomimo umownie łagodnego progu wejścia w jej ofercie, nie brak tam też kilku pozycji, których nie idzie określić inaczej niż cenowo abstrakcyjne. Choć nie da się ukryć, że to właśnie dzięki tym najbardziej prestiżowym i najdroższym produktom na dzień dzisiejszy ciężko o entuzjastę, który by o Siltechu przynajmniej nie słyszał. O kablach kosztujących tyle, co niezły samochód się po prostu dużo mówi. W ciągu wieloletniego bytu na rynku portfolio tej firmy doczekało się kilka przełomowych serii; G5 Signature w 2005 roku, Royal Signature i pierwszej rodziny Crown trzy lata później, podobnie zaprezentowanej w 2008 roku monokrystalicznej linii Explorer, a cztery wiosny temu na świat przyszła uznawana przez wielu za najlepszą na świecie familia Triple Crown. Natomiast dzisiejszy produkt w wersji limitowanej – Siltech Crown Princess – jest ukoronowaniem 35-letniego doświadczenia firmy, choć wcale nie najdroższym. Daleko do tego.

Budowa

Siltech Crown Princess to nowa łączówka w ofercie holenderskiej firmy, okupująca pozycję pomiędzy modelami z serii Classic Anniversary oraz Crown. Dostarczono mi dwie pary przewodów o długości jednego metra, każdą zapakowaną w duże, książko-podobne opakowanie tekturowe. W wyłożonym zamszem wnętrzu z piankową formą znalazła się karta gwarancyjna (osiem lat), duża ulotka informacyjna i… to by było na tyle. Prawdę napisawszy to niczego mi nie zabrakło, jakoś nie jestem sobie w stanie wyobrazić dodatku, który by był w stanie dodatkowo uatrakcyjnić… kabel. Wszystkie łączówki analogowe giną za sprzętem, spełniają bardzo konkretną funkcję i jako takie niczego więcej do szczęścia nie potrzebują, ale to tylko moje zdanie. Wielu fanów kablarskiej biżuterii z pewnością ma inne.Od strony technicznej za wiele informacji o Crown Princess to nie ma i strzelam, że producent takowych skąpi w pełni świadomie. Subiektywnie widzę to tak, że słusznie, bo gonitwa na ilość dziewiątek po przecinku już dawno przestała być rajcująca. Siltech i tak ma się czym chwalić pod tym względem, choć czystość jest elementem większej całości. Natomiast wiadomością kluczową o opisywanych tu łączówkach jest ich przewodnik, monokrystaliczne srebro, choć bez zarezerwowanej dla droższych produktów od tej samej firmy domieszki złota.W telegraficznym skrócie, widoczne pod mikroskopem pęknięcia w strukturze kryształów przewodnika stanowią naturalną przeszkodę dla sygnału. Im ich mniej, tym kruszec jest czystszy (dziewiątki po przecinku), natomiast gdy nie widać ich wcale, mówimy o materiale monokrystalicznym, tj. pojedynczym krysztale na całej długości przewodu. Uzyskanie go nie jest ani łatwe, ani tanie. Wymagana jest znajomość odlewnictwa (często monokrystaliczny materiał jest odlewany, a nie ciągniony), metalurgii, no i bardzo kosztowna aparatura. Certyfikowanych fabryk spełniających kryteria i oferujących monokrystaliczne półprodukty jest zaledwie kilka na świecie. W majestacie tego wszystkiego, interesu w całości na holenderskiej ziemi, no i idącej w parze kompletnej niezależności, Edwin ma z pewnością niemały powód do dumy.Kolorystyka wyrobów Siltecha jest oparta na barwie niebieskiej i interkonekty Crown Princess się z tym nie kryją. Zewnętrzna izolacja jest utrzymana w tym kolorze, choć przełamano go czarnym oplotem, a całość prezentuje się estetycznie. Na potrzeby mojego systemu zaopatrzono mnie w kable zwieńczone wtykami RCA. To autorskie, dokręcane końcówki Siltecha, znane jako SST. Siedzą solidnie i nie sprawiają problemów natury użytkowej. Przewody Crown Princess dostępne są też w wersji XLR, opartej na wtykach Neutrika, lub Oyaide (Focus 1), ale to już luksus za dopłatą. Kable są kierunkowe, o czym informuje nas napis na dużym, aluminiowym i ładnie wykończonym walcu (najprawdopodobniej z filtrem w środku). Na przeciwległej stronie tego elementu znalazło się miejsce dla rocznicowej grafiki. Choć produkt jest limitowany, nie wiadomo jak bardzo, dostarczone mi dwa zestawy tego nie wyszczególniły. Pod względem ergonomii jest całkiem nieźle, Crown Princess są elastyczne i nieprzesadnie grube. Nie znalazłem powodów do narzekań.

Dźwięk

W celu przetestowania kabli Siltech Crown Princess posłużyłem się moim głównym zestawem; fidata HFAS-S10U pełnił w nim funkcję magazynu i transportu sieciowego, natomiast konwersją c/a zajął się LampizatOr Pacific (KR Audio T-100 + KR Audio 5U4G Ltd. Ed.). Dalej sygnał trafił do zestawu Accuphase CD-2150 plus P-4500, a następnie do kolumn Boenicke W8 na zmianę z podłogówkami P&D Acoustic Roe Deer. Dwie pary holenderskich interkonektów znalazły się pomiędzy przetwornikiem i przedwzmacniaczem, oraz tym drugim i końcówką mocy. Zostały przyrównane do rodzimych łączówek Audiomica Laboratory Erys Excellence (z modyfikacją Amber) o tej samej długości. Kluczowe komponenty zasilały węże C-MARC firmy LessLoss podłączone do kondycjonera GigaWatt PC-3 SE EVO+, a pomiędzy nim, a ścianą znalazł się kabel LC-3 EVO tego samego producenta.Przed bardziej wnikliwą analizą Crown Princess pozwolę sobie odesłać w niebyt kilka stereotypów. Jakoś tak się przyjęło, że srebro gra tak, jak wygląda, tj. szybko i błyszcząco, czy wręcz ostro, stąd dla wielu osób jest ono postrzegane jako przeciwieństwo tego, co sobą reprezentuje miedź. Pierwszy materiał jawi się jako skuteczne remedium na systemy grające zwaliście i duszno, a ten drugi dociąża i koloruje te przesadnie szczupłe i wyprane z barwy. Będąc zupełnie szczerym, to przez lata też się z tym uszeregowaniem gorliwie zgadzałem, bo często tak właśnie jest, choć moja wiedza była oparta tylko i wyłącznie na doświadczeniach powiązanych z rynkiem słuchawkowym, a więc mocno ograniczonych. Mając w pamięci kable do nauszników, to ich sytuacja kształtowała się jeszcze kilka wiosen wstecz adekwatnie do opisu powyżej i nie wykluczam, że niewiele się zmieniło odkąd przesiadłem się na paczki. Rzecz w tym, że firmy słuchawkowe oferujące srebro w ten deseń nie produkują własnych przewodników, są na rynku nieporównywalnie krócej niż Siltech (słuchawkowy szał to relatywnie młode zjawisko) i mają jeszcze sporo do nauczenia się. Ba, znakomita większość z nich do wielu rozwiązań typowych dla tej manufaktury i tak pewnie nigdy nie dojdzie. Pewnie trochę twardo to zabrzmi, ale nie ta skala, nie to zaplecze technologiczne.Dostałem już w przeszłości wyraźny dowód na to, że srebro srebru nierówne i jako takie nie powinno być wrzucane do przywołanego powyżej stereotypowego wora automatycznie, bo to krzywdzące i nie przystoi, a często się można najzwyczajniej w świecie zdziwić. Ja się zdziwiłem raz, a porządnie, co mnie wyleczyło z jakichkolwiek prób szufladkowania srebrnych przewodników. W każdym razie, gdybym nie zaliczył wyjątkowo edukacyjnej przygody z Albedo Monolith lata wstecz, dostałbym bardzo podobną i nie mniej intensywną lekcję teraz, przy Crown Princess. Holenderskie łączówki też pokazują dobitnie, że ze srebrem grającym ostro i bez życia mają wspólnego tyle, co ja z gramofonami, tj. wielkie nic, choć akurat to było do przewidzenia.Pisząc skrótowo, jubileuszowe łączówki z Holandii reprezentują bardzo wysoki poziom; grają ujmująco, dojrzale, inteligentnie i w taki sposób, że dziełem przypadku zmontowanego z równie przypadkowych półproduktów to nie są. A czy przewodnikiem jest ten czy tamten materiał? Finalnie tak naprawdę jest to sprawa mało istotna, bo Siltech stereotypom się ewidentnie wymyka i słychać to z miejsca. W porządku, niech będzie, że srebro. Niemniej, trzeba mieć nie lada wiedzę, żeby wykoncypować to dające tyle co Crown Princess, co do tego nie mam wątpliwości.Crown Princess to specyficzny produkt. Owszem, swoją obecność w systemie manifestuje w słyszalny sposób, ale nie porywa z miejsca jakimś konkretnym elementem, co dla osób, które wcześniej z kablami o takim profilu brzmieniowym nie miały do czynienia, może być nieporozumieniem. Jubileuszowa łączówka Siltecha po prostu nie gra efekciarsko, na dzień dobry robi niewiele; trzeba się chwilę do niej przyzwyczaić, wykonać kilka zmian w te i z powrotem i po ludzku oswoić się z tematem. Rzecz w tym, że im dłużej się to robi, tym bardziej do naszych uszu dociera, jak daleko wszelkie zmiany z tymi kablami w systemie idą. Moc sprawczą takiego kalibru ja autentycznie doceniam. Po prostu podoba mi się, gdy produkt nie pokazuje swojego oblicza z miejsca, niczym dobre wino rozciąga wrodzoną złożoność oraz wielowymiarowość w czasie, no i wymaga całej mojej uwagi w odkrywaniu go, co w moim kapowniczku jest oznaką jakości i wyrafinowania. Z Crown Princess tak właśnie było. Na początek nieśmiało wzrosła gładkość przekazu, dalej doszła do tego podwyższona dynamika, opadł woal, urosła stereofonia, poprawiła się głębia wydarzeń przede mną, a gabaryty źródeł pozornych zmniejszyły się, czy raczej przestały być napompowane. A dźwiękowa cena do zapłaty za ten serwis? No właśnie, żadna.Po przesiadce z Audiomica Laboratory Erys Excellence na Crown Princess, zmieniło się kilka kluczowych rzeczy w moim głównym systemie. Choć już o tym pisałem, wspomnę raz jeszcze, że gorlickie przewody z serii Excellence zostały stworzone do synergicznej pracy z szerokopasmowcami obciążonymi linią transmisyjną, a zatem konstrukcjami, które same z siebie za dużo muzycznej masy nie mają i takową przyjmą z każdego możliwego miejsca. Wyroby Excellence tą konkretną potrzebę dobrze adresują za pomocą miękkości, barwy i powiększonych gabarytów, tj. żywego mięcha kolokwialnie się wyrażając. Natomiast pisanie, że holenderskie łączówki odchudziły przekaz byłoby nadużyciem, one go tonalnie i barwowo unormowały. Środek ciężkości przesunął się z wysokiego basu nieco wyżej, co niezaprzeczalnie ujęło kilku kilogramów w brzmieniu, ale też wyrównało je tonalnie. Następstwami były wstrzyknięcie żywotności oraz odetkanie go, lub, jak kto woli, opuszczenie niewidzialnej kotary. To nie jest tak, że polskie kable grały ciemno i duszno, daleki jestem od tego, żeby tak teraz twierdzić i umniejszać ich zasługi. Sęk w tym, Crown Princess wyraźnie pokazały jak duży odchyłek od normy miał miejsce i jak pokaźna porcja dodatkowych informacji była ukryta pod słyszalnym, basowym płaszczem z polskimi wężami na pokładzie.Opis powyżej może sugerować, że holenderskie srebro zagrało zgodnie z powszechnie panującym stereotypem. Poniekąd tak, bo obraz muzyczny faktycznie się otworzył i przyspieszył. Natomiast zadziało się tak paradoksalnie przy wzroście gładkości, tj. cechy, która szybko okazała się być jedną z kluczowych dla jubileuszowych łączówek Siltecha. Z dobrze zrealizowanymi nagraniami na tapecie, w tym dźwięku nie było nawet grama ostrości, wchodził niebywale lekko i był przyjemnie płynny. Mało tego, analitycznie grające polskie paczki Roe Deer firmy P&D Acoustic bardzo dużo na holenderskim wkładzie zyskały. Ale to nie wszystko, przekaz z Crown Princess w systemie był ponad wszystko organiczny, fizjologiczny, przyjemny po prostu, a im więcej zmian kablarskich miałem za sobą, tym bardziej docierało do mnie, że wsad tych kabli na tym przede wszystkim miał polegać. Po raz kolejny zaznaczam, że stało się to wszystko nie za cenę spadku rozdzielczości, wręcz przeciwnie, bo to inherentnie informacyjne, wnikliwe i niespecjalnie upiększające kable są.Jednym z najbardziej imponujących aspektów węży Siltecha był sposób pokazania warstwy niuansów w muzyce. Nieskromnie przyznam, że system mam pod tym względem kompetentny, natomiast po kilku godzinach kablarskiej zabawy zrozumiałem, że Crown Princess bezkosztowo wydobyły z niego to, czego konkurencyjne łączówki nie były w stanie. Holenderskie przewody na górze pasma zagrały nieco ciężej, bardziej szeleszcząco, z o rząd wielkości dłuższymi wybrzmieniami i przyjemnie mokro, substancjalnie. Tak, ta ich koszerna fizjologia była słyszalna także i tam. O ile z Boenicke W8 nie zaryzykowałbym pisania o tym, drugi, znacznie mniej wybaczający zestaw kolumn – Roe Deer – nie pozostawił żadnych wątpliwości. Kable z dwóch zupełnie różnych półek jakościowych się ze sobą starły.Rozłożenie na czynniki pierwsze słyszalnej piwnicy obyło się bez niespodzianek, tj. produkt Siltecha w systemie odjął co nieco w wyższych częściach, natomiast wartość dodana pojawiła się na samym dole. W porównaniu do konkurenta, liposukcja tzw. midbasu, ale słyszalne dopalenie wszystkiego poniżej przełożyły się na utemperowanie dudnienia w moim pomieszczeniu i polepszenie ataku, przyspieszenie niskotonowych impulsów. Granie gitar akustycznych, ich pudeł oraz kontrabasu pokazywało dość wymownie, że jeden zestaw kabli sporo lepiej sobie z nimi radził. Rzecz się rozbijała nie tylko o mnogość czy różnorodność wybrzmień, ale też ich kontrolę, obrazowanie kontrastów dynamicznych i niskotonowy, wyczuwalny oddech z nimi powiązany. Część repertuaru w ten deseń seria Erys Excellence generowała w sposób miękki i teksturowo złożony, ale też ospały, niekiedy wręcz powolny. Holenderskie kable za tą samą robotę zabierały się z większą ochotą, werwą i impetem. Kopały mocniej adekwatnie do sytuacji. Gdy dołoży się do tego niższe zejście i brak przeładowania na górze, wyraźnie wiadomo, które łączówki śpiewały bardziej emocjonująco, z większym ładunkiem energii i wigorem.Zeznanie powyżej może sugerować, że Crown Princess ktoś dopalił, celowo przyspieszył, choć co do tego nie jestem taki znowu przekonany. Fakt, to szybkie kable, z właściwym repertuarem i w prawdomównym systemie ekscytujące i grające w przyjemnie otwarty sposób, ale to element większej układanki. Po kilku tygodniach z nimi spędzonych skłaniam się ku temu, że Edwinowi chodziło bardziej o możliwie jak najlepiej zbilansowany zestaw cech, bez wywyższania jednej konkretnej. Nie wiem, na ile mam rację, ale wydaje mi się, że celował w bezpieczny, nota bene bardzo wysoki poziom pod każdym możliwym względem, ale też za wszelką cenę chciał uniknąć efekciarstwa, tj. podbitego jednego lub drugiego skraju pasma, dalszej kuracji odchudzającej w celu przyspieszenia dźwięku jeszcze odczuwalniej lub kreowania wydarzeń hektary przed słuchaczem, najpewniej za cenę rozwadniania treści. Sztuczki wymagają kompromisów, natomiast Crown Princess się do nich nie ucieka i bardzo dobrze. To właśnie dlatego jest moim zdaniem niebywale spójnie grającym i dojrzałym produktem, a przy tym także niezaprzeczalnie uniwersalnym, bezpiecznym. O ile reszta systemu będzie na poziomie, nie widzę scenariusza, w którym jubileuszowy interkonekt Siltecha mógłby coś popsuć. Gra zwinnie, żywotnie, z barwową złożonością, adekwatną masą, elegancją i otwartością, a wszystko to serwuje w wyszukany, gładki sposób.

Podsumowanie

Pomimo usilnych prób poskromienia prywatnych oczekiwań przed moim pierwszym spotkaniem z Siltechem, nie udało się. Niezaprzeczalnie były spore i wierzę, że w pełni zasłużenie, bo o produktach tej konkretnej firmy mówi się bardzo dużo i adekwatnie dobrze. Jej jubileuszowa łączówka nie tylko sprostała zadaniu, tj. zagrała z rzadko spotykaną klasą, ale też dosadnie pokazała całą gamę powodów, dla których entuzjaści zwykli piać z zachwytu nad wyrobami Edwina Rijnvelda i jego zespołu. Teraz już wiem, że nie ma w tym przypadku.

Siltech Crown Princess pod względem jakości wykonania nie odstaje od rynkowych norm, trzyma bezpieczny i wysoki poziom. Jest dość elastyczny, nie nastręcza trudności natury użytkowej i czepiając się go, robiłbym to na siłę. Pod względem prezencji jest dobrze, bez fajerwerków, opakowanie zadowala, podobnie ośmioletnia gwarancja producenta. Zamiast czarowania wyglądem widać, że jubileuszowe łączówki mają spełniać konkretną funkcję, co robią bez zarzutu i tak ma być. Wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych na jakikolwiek gadżet tego typu powinien być powiązany nie z wyglądem, a przede wszystkim z dźwiękiem. No i pod tym względem robi się naprawdę ciekawie.

Nie zamierzam pisać teraz, że każdy o odpowiednio zasobnym stanie konta powinien czym prędzej pędzić do sklepu po przedstawione w niniejszej publikacji łączówki Siltecha, bo są tak dobre, że zaginają czasoprzestrzeń i warto za nie nerkę oddać. To wariactwo dla nielicznych. Natomiast majętni szczęśliwcy żywo zainteresowani tego typu luksusem powinni wiedzieć, że Siltech Crown Princess po mistrzowsku wymyka się stereotypom, niezaprzeczalnie gra jak masa pieniędzy i myślę, że to wystarczy. Jest wysoce prawdopodobne, że niejeden mocno obtrzaskany w kablarskim temacie zapaleniec się ze mną zgodzi po odsłuchu tego produktu u siebie. Do następnego.

Platforma testowa:

Cena produktu w Polsce:

  • Siltech Crown Princess RCA/XLR (1,0m): 14 900 PLN
  • Siltech Crown Princess Oyaide Focus 1 XLR (1,0m): 16 900 PLN

 

Dostawca: Nautilus